“I'm not afraid to take a stand
Everybody come take my hand
We'll walk this road together, through the storm
Whatever of weather, cold or warm
Just let you know that, you're not alone
Holler if you feel like you've been down the same road”
Everybody come take my hand
We'll walk this road together, through the storm
Whatever of weather, cold or warm
Just let you know that, you're not alone
Holler if you feel like you've been down the same road”
Eminem - Not afraid
Stoję w naszej sypialni przy łóżeczku Alexa, który
właśnie zasnął. Mały ma już miesiąc i wydaje mi się, że z każdym dniem coraz
bardziej rośnie i rozwija się. Sama nie mogę się mu nadziwić, co chwilę
dowiaduję się o moim synku czegoś nowego. Dosłownie z każdym dniem….
Na przykład badawcze spojrzenie ma ewidentnie po
Sherlocku. I chyba charakter. Już zauważyłam, że jest strasznie uparty, ale to
chyba po nas obojgu. Aż się boję co to będzie jak za parę lat zacznie ojca
wypytywać o zbrodnie, dedukcję i pracę detektywa. Chociaż wiem, że to
nieuniknione…
Sherlock wchodzi do pokoju, staje za mną, obejmuje
swoimi bezpiecznymi ramionami i cmoka w policzek. Zamykam na chwilę oczy, bo
czuję jak moje ciało ogarnia miłe odprężenie. To takie cudowne…. Prawie nie
spałam w nocy ponieważ mały dostał kolki, ale w ramionach mojego faceta całe to
niewyspanie znika jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
- Wiesz… myślałem o ślubie… - słyszę w uchu ciche
słowa. Jeju, jak ja kocham ten głos… Za każdym razem przyprawia mnie o
dreszcze.
Przenoszę wzrok z małego na Sherlocka, który wygląda
na strasznie niezadowolonego i wytrąconego z równowagi. O co znowu chodzi?
- Moi rodzice ciągle dzwonią i mówią o tym, kogo
trzeba zaprosić, jak dużą salę znaleźć, bla bla bla. A ja próbuję się skupić na
pracy! Nie mogę już tego słuchać ani nawet myśleć!
Kręcę głową. Cały Sherlock.
- Co ty na to, żeby urwać się gdzieś z małym na
weekend i wziąć ślub w jakiejś wiosce, w małym Kościele? – kontynuuje bawiąc
się moimi włosami. - Tylko mu dwoje, bez gapiących się na nas setek oczu,
głupich toastów, mów i całej tej… otoczki.
Wzdycham, czując narastający we mnie dylemat. Bardzo
dobrze rozumiem tok myślenia mojego narzeczonego. Wiem dobrze, że gdyby
zrealizować tą jego propozycję, byłoby o wiele mniej stresująco, no i Sherlock
czułby się o wiele bardziej komfortowo. Ja sama chyba też. No ale z drugiej
strony… Wszyscy by nas na pewno zabili za taki numer. Zdaję sobie sprawę, że
nasi rodzice tylko czekają na ten dzień i cieszą się na niego. Nie wiem, czy
byłabym im w stanie to zrobić. No i… gdzieś w głębi serca zawsze czekałam na
to…. na ślub i wesele. Nie chodzi mi o jakaś huczną imprezę z pompą, broń Boże.
Po prostu zwykłe miłe przyjęcie, na którym goście dobrze by się bawili i
którego nie zapomniałabym do końca życia.
Przez chwilę zastanawiam się jak to wszystko ująć.
- Och, mój kochany, ta perspektywa jest bardzo
kusząca, tylko… - dobieram słowa bardzo uważnie. - Ja myślę, że nasza rodzina i
przyjaciele byliby potem trochę zawiedzeni…
- Chcesz chyba powiedzieć, że ekstremalnie
zawiedzeni – stwierdza Sherlock ze zmęczoną miną.
- Tak. No i rodzice tak się cieszą… Może jednak
zróbmy jakieś przyjęcie… Nie będzie tak strasznie, zobaczysz…
Sherlock przewraca oczami oraz wzdycha i w tym momencie słyszę głos Toma
dochodzący z salonu.
- Halo, jest tu kto?
Uśmiecham się do Sherlocka pocieszająco i biorę go
za rękę. Odwzajemnia uśmiech, chyba już pogodzony z perspektywą męczarni na
swoim przyjęciu weselnym. Wchodzimy do salonu.
- Hej – rzucam do Toma. – Napijesz się herbaty? A może zjesz ciasto, upiekłam wczoraj?
- Tak, chętnie – rzuca mi wesołe spojrzenie i
uśmiecha się czarująco. – Wybaczcie, że pojawiam się tak bez uprzedzenia, pani
Hudson mnie wpuściła. Mycroft dzwonił, żebym tu wpadł, sam chyba przyjedzie za
chwilę.
- Nie szkodzi – mówię z kuchni, krojąc ciasto. –
Odwiedzaj nas kiedy chcesz.
- Wiem, że Mycroft przyjedzie, napisał mi – słyszę
poirytowanego Sherlocka. – Mam nadzieję, że tym razem ma dla mnie coś
ciekawego, a nie ratowanie reputacji członków rodziny królewskiej.
- Znając go może być różnie – śmieje się rozbawiony Tom.
– A jak tam mój bratanek?
- Śpi – wyjaśniam, wnosząc herbatę i jabłecznik. –
To aniołek, chociaż ostatniej nocy dał nam popalić.
Odstawiam wszystko na stolik i przyglądam się
Tomowi. Dopiero teraz zauważam jakiś blask w jego oczach i skórze, słyszę też
dziwny ton w głosie. Oczy mu błyszczą, twarz się uśmiecha. On się zakochał –
myślę ucieszona. To aż od niego promienieje. Chociaż jednocześnie… tak,
wyczuwam w nim głęboko skrywaną udrękę i rozterkę. Coś w nim siedzi i go męczy.
Ale cóż… ważne, że jest szczęśliwy. A jak będzie chciał coś nam zdradzić, to
sam powie.
Zaraz… sam powie?
- Kto to? – wypala nagle Sherlock, taksując Toma przeszywającym
spojrzeniem. Jego wzrok jest niczym promienie Roentegna.
Robię zrezygnowaną minę. No tak, mój detektyw
wszystko pewnie wyczytał niczym w książce i postanowił zamęczyć brata
pytaniami. Czy on zawsze musi wszystko wiedzieć?
Patrzę na Toma, który momentalnie traci dobry humor.
Twarz robi mu się zacięta, wszystkie mięśnie napinają, a ciepło w oczach lekko przygasa.
- Wybacz bracie, ale nie chcę o tym mówić – rzuca
tonem ucinającym dyskusję.
Sherlock już otwiera usta by się jakoś odgryźć. Szybko
miażdżę go wzrokiem. Nie chcę, by znowu się z Tomem pokłócili, a znając mojego
detektywa, łatwo nie odpuści. Sherlock widzi moje spojrzenie i robi bardzo niezadowoloną
minę, ale powstrzymuje się. I na szczęście w tym momencie ktoś dzwoni do drzwi,
więc unikamy krępującej ciszy.
- To Mycroft, wpuszczę go – rzuca Tom i od razu wychodzi.
Mam wrażenie, że to pretekst by uciec na chwilę z pokoju.
- To ewidentnie coś poważnego. Spędzili razem noc,
chociaż śniadanie zjadł już sam, w biegu… Tom wie, że to by mi się nie
spodobało, więc…
Kładę mu palec na ustach i się ucisza, chociaż w
oczach widzę wzburzenie.
- Kochanie, odpuść mu.
Znowu chce coś powiedzieć, uparciuch jeden.
- Odpuść mu! – powtarzam stanowczo, patrząc mu uparcie
w oczy, a następnie lekko go przytulam. Słyszę westchnienie i wiem, że poddał
się już całkowicie.
Tom wraca, ale nie z Mycroftem, tylko z Lestradem.
- Sherlock, potrzebuję twojej pomocy – rzuca Greg od
razu. Widać, że jest lekko zdenerwowany. – Znaleźliśmy ciało i… kurcze, to
skomplikowane, lepiej wyjaśnię ci w samochodzie.
Mój detektyw mruży oczy. Wiem, że ocenia, czy opłaca
mu się jechać, ale chyba przekonuje go coś we wzroku Lestarde’a.
- Dobrze, pojadę…
Następnie, co mnie trochę dziwi, Greg zwraca się do
Toma.
- Tom… Ty jesteś psychologiem?
- Dziecięcym, tak – Thomas kiwa głową.
- Wszystko jedno, przydasz się. Mógłbyś z nami
jechać?
Na chwilę zapada pełna zdziwienia cisza, ale Tom w
końcu kiwa głową. W tej chwili do salonu wchodzi John.
- Och, a co to się dzieje? – staje w drzwiach i robi
duże oczy. - Nie wiedziałem, że macie gości…
- Cóż – Sherlock dziwnie się uśmiecha. – I tak za
chwilę wychodzimy. Morderstwo na horyzoncie, pora się zabawić. Jedziesz z nami?
U Johna tez widzę jakiś dziwny błysk w spojrzeniu.
Uśmiecham się. Pewnie tęskni za dawnymi czasami.
- Jadę – mówi dziwnym głosem.
- No to wy jedźcie rozwiązać sprawę i znaleźć
mordercę, a ja może w końcu odpocznę – rzucam ucieszona i kulę się na kanapie.
Serio padam z nóg.
Sherlock patrzy na mnie z czułością i przez chwilę
zapominam o całym świecie, aż słyszę telefon Toma.
- Przepraszam… ja już wyjdę… - mówi i znika na
klatce schodowej, słyszę jednak ciche „Tak, skarbie”. Ciekawe co to za
dziewczyna? – myślę rozbawiona. Mam nadzieję, że nam ją przedstawi.
- Dobra, chodźmy, nie ma czasu – rzuca nerwowo Greg
i wychodzi razem z Johnem.
- Zaraz zejdę! – krzyczy za nimi Sherlock, a potem
siada obok mnie i zaczyna mocno całować. Serce od razu mi przyspiesza, krew
szybciej krąży w żyłach i zapominam o zmęczeniu. Chęć snu znika dzięki
dotknięciu jego słodkich, miękkich ust. Nagle nie chcę, żeby nigdzie jechał…
Wpijam się w niego i oplatam rękami.
- Cóż… zaczynam mieć dylemat… - wyszeptuje mój
ukochany zmysłowym tonem.
Czuję jego dłoń na moim udzie i robi mi się gorąco.
Jak zaraz nie przestaniemy to wylądujemy półnadzy na podłodze. Ale nic nie
poradzę na to, że nie mam siły go puścić.
Nagle słyszę płacz Alexa. Odrywam się od Sherlocka,
ciężko oddychając oraz mając głód w oczach, i z trudem wstaje na nogi, które są
niczym z waty.
- Wrócę pewnie za parę godzin – rzuca Sherlock,
ściska mnie za rękę po czym szybko wychodzi, a ja jakoś się otrząsam i idę do
małego.
- Dobra Lestrade,
mów o co chodzi – rzucam, starając się już nie myśleć o Annie, o jej pocałunkach
i delikatnych dłoniach. Muszę się skupić na sprawie, a do ukochanej wrócę za
niedługo. A wtedy… ręce zaczynają mi mimowolnie drżeć.
- Cóż… jak już
mówiłem, mamy trupa… to Steve Dawson, pięćdziesiąt lat. Wiemy kto to, bo właśnie
przyszły wyniki badań DNA i uzębienia.... facet był wielokrotnie notowany:
rozboje, napady, kradzieże. No i podejrzany o udział w morderstwie.
- Och,
jedziemy na miejsce zbrodni? Zobaczyć ciało? – rzuca Tom, a ja mimowolnie
przyglądam się bratu. Ten cały romans nie podoba mi się ani trochę, wywołuje u
mnie dziwny niepokój. Ale Anna prosiła żebym się nie wtrącał i dał spokój… Cóż…
póki co jej posłucham, zobaczymy co się wydarzy. Tak czy siak prędzej czy
później będę musiał odbyć z Tomem poważną rozmowę.
Patrzę na
Lestrade’a i widzę jego dziwną minę.
- Nie… nie
chcielibyście oglądać tych zwłok. Nawet chyba ty, John, chociaż jesteś
lekarzem.
Mrużę oczy
zadziwiony. Lestrade jeszcze nigdy nie odmówił mi oględzin… to chyba musiała
być prawdziwa masakra.
- Mówiłeś o
badaniach DNA i uzębienia… spalony? – pytam zaciekawiony.
- Gorzej… został
żywcem obdarty ze skóry…
Na chwilę
zapada dziwna cisza i wszyscy to przetrawiają. Robi się ciekawie, nie ma co…
- No dobra… to
gdzie nas wieziesz? – pyta John, lekko wystraszony. Chyba już żałuje, że zabrał
się z nami.
- Do szpitala
psychiatrycznego.
- Ach… -
wzdycham jakbym śnie odkrył oczywistą rzecz. Puzzle powoli się układają. – To
dlatego zabraliśmy Toma…
- Tak… Przyda
się.
Tom się
uśmiecha, a John dalej draży temat.
- Greg,
powiesz nam coś więcej?
- Och, tak,
jasne. Jedziemy pogadać z niejakim Andym Cookiem. Dawson i jego dwaj kompani,
Ed Shepard i Dennis Gordon byli pięć lat
temu podejrzewani o zabicie i zgwałcenie dziewczyny Cooka, ale z braku dowodów
nie udowodniono im winy. Andy zastrzelił potem Dennisa, ale cóż… zamiast do
więzienia trafił do wariatkowa.
- I uważasz,
że on to zrobił? – śmieje się John. - Facet, który siedzi zamknięty w szpitalu
psychiatrycznym?
- Cóż… na
pewno miał motyw… może mieć wspólników w mieście… no i już raz zabił… poza tym…
dam sobie rękę uciąć, że facet jest zdrowy. To były prawnik, wielki spryciarz.
Załatwił sobie ten szpital żeby nie trafić za kratki.
To całkiem
logiczne. Ale nie mam zamiaru nic zakładać, póki nie porozmawiam z tym gościem.
Czuję, że krew szybciej krąży mi w żyłach… Och, zagadki…
John jednak
nie podziela mojego optymizmu.
- Jak dla mnie
to i tak nie do wykonania…. Ktoś go w tym szpitalu odwiedza?
- Tylko matka.
Może przekazywać wiadomości jego człowiekowi na mieście.
Nie wydaje mi
się Graham… Gavin…, myślę. To za proste.
- Może? Więc
to tylko przypuszczenia?
- Nie mamy
dowodów. Wszystko było wyczyszczone na błysk. Właśnie dlatego na was liczę –
zerka na mnie. – A najbardziej na ciebie.
Uśmiecham się
szeroko. No to pora się zabawić.
Zajeżdżamy pod
szpital. Wychodzę i widzę, że Tom pisze smsa. Znowu ta jego miłość…
- Mam
nadzieję, że zdążysz na randkę… - chciałem to rzucić od niecenia, ale wyszło
trochę kwaśno. Cholera.
- Dałbyś już
spokój! Ty ułożyłeś sobie życie, więc pozwól i mi – mówi Tom wściekle i czym
prędzej wchodzi do środka. Zły na siebie ruszam za nim. Jak zwykle spieprzyłem.
Ale nie moja wina, że się o niego martwię.
Wchodzimy do środka. Zasępiona pielęgniarka
prowadzi nas do sali Cooka. Jest wściekła, bo ma problemy z nastoletnią córką,
ale mało to mnie obchodzi. Rejestruje to przy okazji, jak wiele innych rzeczy.
Pokój Cooka to
dwuosobowe, nieduże, białe pomieszczenie na parterze z dwoma łóżkami, stolikiem,
krzesłami i szafką. Prostokątne oko zabezpieczone jest kratami, a pod stopami mam
białe linoleum.
Gdy wchodzimy
Cook odkłada książkę, którą właśnie czyta i zaczyna przyglądać nam się z
ciekawością. To mężczyzna koło czterdziestki, wysoki i lekko siwiejący. Patrzę
mu w oczy i nie dostrzegam w nich ani grama szaleństwa. To spojrzenie jest
nadzwyczaj trzeźwe i inteligentne.
Co innego mogę
stwierdzić co drugim pacjencie w sali. To niewysoki i wychudzony człowieczek,
który leży na łóżku i gapi się tępo w sufit. Chyba w ogóle nie wie, że tu
jesteśmy, ani nawet że on sam tu jest.
- Pan Cook?
Jestem inspektor Lestarde, to doktor Watson, Thomas Holmes, psycholog, oraz
jego brat Sherlock Holmes, detektyw konsultant.
- Miło mi
panów poznać – Cook lekko unosi kąciki ust, niby to w nieznacznym uśmiechu. –
Ale jeśli mogę zapytać… jaki jest powód tejże wizyty?
Jest strasznie
pewny siebie, ale też widać w nim dobre
maniery, które wyniósł z domu.
- A więc nie
wie pan?- pyta z lekką ironią Lestrade.
- Nie wiem –
mężczyzna odpowiada spokojnie, patrząc Lestradowi prosto w oczy. Uśmiecham się
drwiąco. To wierutne kłamstwo.
- Steve Dawson
nie żyje.
Cook nic nie
mówi tylko kładzie się na łóżku.
- I myślicie,
że to ja go zabiłem? – uśmiecha się jadowicie.
Mrużę oczy.
Już dawno prześwietliłem faceta na wylot i widzę w tej twarzy, oczach i
ruchach, że kłamie. Albo kryje mordercę, albo sam zabija… Tylko jak?
- Tak, tak
myślimy. I spróbujemy to udowodnić, na przykład przesłuchując twojego kolegę z
sali.
Cook wybucha
śmiechem i patrzy na Lestrade’a jak na idiotę.
- A gadajcie z
nim ile chcecie, i tak nic z niego nie wydobędziecie. Kontaktuje się tylko ze
swoją wyimaginowaną dziewczyną z toalety. Spuszcza do niej listy w sedesie –
wzrusza ramionami i powrotem pogrąża się w książce.
- A więc
odmawia pan współpracy? – Lestrade jest wściekły, a ja wzdycham. On chyba nie
myślał, że Cook tak prosto z mostu powie: Tak, to ja zabiłem.? - Nie przyznaje
się pan do winy?
- Nie. I
podejrzewam, że nie macie dowodów, bo wtedy od razu byście mnie aresztowali.
Tak więc… do widzenia.
Szybko myślę i
mimochodem upuszczam rękawiczkę. Chcę zostać z tym gościem sam na sam, może
wtedy od niego coś wyciągnę. A jak nie… tak czy siak muszę z nim pogadać na
osobności.
Wychodzę spokojnie
z sali i idę korytarzem za resztą.
- Cóż… -
zaczyna cicho Tom. – Nie jestem specjalistą od chorób psychicznych, ale wydaje
mi się, że facet jest całkowicie zdrowy na umyśle. Nie zauważyłem zaburzeń
obsesyjno-kompulsywnych czy psychozy, a depresji to już na pewno nie ma. Raczej
przeżywa dawną tragedię i marzy o zemście.
- Tom ma rację
– stwierdza John. – Odniosłem podobne wrażenie…
Ledwo ich
słucham. Zatrzymuję się gdy są już w połowie korytarza.
- Idiota ze
mnie – rzucam niby wściekle, przerywając Johnowi. – Zostawiłem coś w sali.
Zaraz wracam.
Nie patrząc na
nich odwracam się i ruszam korytarzem z powrotem do pokoju. Zapewne zorientują
się, że coś kombinuję, ale mam nadzieję, że chociaż mi nie przeszkodzą. W końcu
Lestrade na mnie polega.
Gdy wchodzę do
sali, Cook nawet nie podnosi wzroku.
- Chyba pan
coś zostawił – rzuca lekko arogancko, przewracając stronę książki.
Bez słowa
podnoszę rękawiczkę i podchodzę do łóżka Cooka.
- Kłamiesz. Zabiłeś
go – mówię powoli. – Zabiłeś i chcesz zabić znowu, tym razem Sheparda. Pytanie
tylko jak?
Andy w końcu unosi
wzrok znad książki i uważnie mi się przygląda. Ma bardzo ciemnie, prawie czarne
oczy, pozbawione jakiegokolwiek uczucia. Zdaję sobie sprawę, że analizuje mnie.
- Lubi pan
zagadki, tak? – uśmiecha się tajemniczo. – To pan jest tym… detektywem
konsultantem? Ciekawa profesja. Ma pan na imię Sherlock, prawda? Dobrze zapamiętałem?
- Tak, tak i
tak, na wszystkie pytania, Cook. A może teraz pan odpowie na jakieś moje?
Świdrujemy się
nawzajem oczami, żaden z nas nie chce spuścić wzroku.
- Czy wie pan
jak to jest kiedy na pańskich oczach zostaje zamordowana najważniejsza dla pana
osoba na świecie? – cedzi Cook z pewnym bólem. - Wie pan jakie to cierpieniel i
co się wtedy myśli?
Nic nie mówię
tylko patrzę na niego bez słowa. W głowie ponownie pojawia mi się Anna i staram
się ją zepchnąć daleko w głębię podświadomości. Nie teraz, kochanie…
- Nie wie pan…
Ale widzę po pana oczach, że pan kogoś kocha…
Zamykam na chwilę powieki i zaciskam usta. Czy
na jego miejscu, gdyby Annę spotkało to, co jego dziewczynę, też bym zabił?
Oczywiście. Zrobiłbym tym facetom takie piekło, że pożałowaliby, że się
urodzili.
- Tak. I
rozumiem cię, Andy. Ci faceci zasługiwali na śmierć – mówię cicho. – Tylko źle
to rozegrałeś…
Cook zaczyna
chichotać.
- Dobry ruch,
panie Holmes, dobry ruch. Tak mnie pan też nie podejdzie. Lepiej niech pan już
idzie. Chociaż… na koniec dam panu dobrą radę… niech pan pilnuje swojej
ukochanej. Takie bezbronne istoty zawsze są łatwymi ofiarami. A teraz do
widzenia.
Spoglądam
Andy’emu w oczy.
- Nie starałem
się ciebie podejść – rzucam i wychodzę na niebieski korytarz.
Wieczorem siedzimy
z Anną w salonie i oglądamy telewizję. A właściwie ja sam oglądam, bo moja księżniczka
usnęła z głową na moim ramieniu.
W końcu Anna
się budzi, idealnie w momencie zakończenia filmu, i przeciąga się lekko.
- Mały dalej
śpi? – pyta uroczo jeszcze nieobudzona, zerkając na wózek koło kanapy.
- Jak aniołek
– rzucam i całuję ją w lekko zarumieniony, miękki policzek, na co Anna się
uśmiecha i patrzy na mnie rozkochanym, świetlistym wzrokiem.
- Pójdę
wziąć prysznic może… Póki Alex śpi.
Wstaje, całuje
mnie w czoło i znika w łazience. Przez chwilę z wahaniem patrzę na synka.
Zwykle śpi wieczorem do dziesiątej, więc mamy jeszcze dwie godziny spokoju.
Szybko przewożę małego do sypialni i kładę do łóżeczka, wpatrując się zafascynowany
w jego małą buzię. Wciąż nie do końca wierzę, że jestem ojcem… Teraz muszę się
troszczyć o ich oboje, o Annę, tą istotę z promieni słońca i światła księżyca
oraz o Alexa, swojego synka, bezbronnego i niewinnego. To cały mój świat.
Uśmiecham się
szeroko, wychodzę z sypialni i wślizguje się do łazienki. Anna stoi tyłem za
zasuniętymi drzwiami i nawet nie zauważa, że ktoś wszedł. W dodatku szum wody
zagłusza odgłosy. Przez chwilę przyglądam się jej rozmazanym kształtom, a potem
szybko zrzucam ubranie i jednym sprawnym ruchem odsuwam drzwi prysznica.
- Jezu! – Anna
odwraca się, zamyka oczy i ciężko oddycha. – Ale mnie wystraszyłeś!
Uśmiecham się
zagadkowo i wchodzę pod prysznic. Otacza mnie para z ciepłej wody.
- Ej, ale ty…
- Anna wybucha śmiechem. – Zwariowałeś!
- Może … -
stwierdzam i zaczynam ją całować, jednocześnie przytulając się do jej nagiego,
mokrego i rozgrzanego od wody ciała. Te usta są takie miękkie, gładkie i
cudowne…. Jak niebo.
- Alex… - mówi
szeptem Anna, ledwo łapiąc oddech.
- Śpi. Dobrze
wiesz, że obudzi się dopiero za jakiś czas.
Lekko popycham
ją na ścianę z płytek i patrzę w twarz. Teraz widzę w jej oczach dziwny głód i
ukrywaną tęsknotę. Oddycha głęboko.
Uśmiecham się.
Mamy dla siebie dwie godziny. I wykorzystamy je co do minuty.
Rano o dziwo
Alex pozwala nam pospać do ósmej, z czego korzystamy skwapliwie. Anna właśnie
wchodzi do salonu po karmieniu małego, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
- Otworzę –
mówi moja ukochana i schodzi na dół, a ja w tym czasie robię herbatę. Ciekawe
kogo to nosi o tej porze?
Kiedy Anna
wraca, ma bardzo dziwną minę: swoiste połączenie zadziwienia i wystraszenia. W
ręku trzyma małą kwadratową paczkę. Od razu odzywa się moja czujność. Coś jest
nie tak.
- To był
kurier – głos jej lekko drży. – A o ile wiem, nie spodziewaliśmy się żadnej
przesyłki...
- No tak… -
biorę od niej pakunek i uważnie mu się przyglądam, a następnie badam rękami. –
To chyba zwykła płyta CD.
- Wiem… Na
miłość Boską, jeśli to znowu Moriarty…
Anna jest
bliska płaczu. Biedna moja mała… Nie musi tak się bać, jestem przy niej zawsze.
Od razu przytulam ją i całuję w przypominające aksamit włosy.
- Nie martwmy
się na zapas… A nawet jeśli to nic nam nie zrobi, już ci to obiecywałem, tak?
Kiwa głową i
patrzy na mnie szeroko otwartymi piwnymi oczami, w które mógłbym spoglądać
przez wieki. Są piękne niczym dwa bursztyny, w których odbijają się promienie
słońca.
- Zaraz zobaczymy
i się dowiemy czy jest się o co bać – mówię uspokajająco i idę po laptopa.
Potem siadam obok Anny na kanapie, odpalam komputer i wkładam dyskietkę. Czuję,
że Anna, wtulona w moje ramię, lekko drży. Przygarniam ją bliżej do siebie, by
biedna istotka się uspokoiła.
Na początku
obraz w laptopie lekko skacze, ale w końcu widzimy jakieś białe pomieszczenie,
jakby salę operacyjną. Do łóżka przypięty jest jakiś mężczyzna. Ma otwarte oczy
ale nie porusza się, nawet nie otwiera ust. Ktoś go chyba czymś sparaliżował.
Nagle w kadr
wchodzi ktoś w stroju chirurga. Ubrany jest w długi biały fartuch, maskę na
twarzy i specjalną czapkę na włosy. Od razu zauważam oczy mężczyzny i orientuję
się, że to Andy Cook i mimowolnie z niepokojem napinam mięśnie.
Andy właśnie
podnosi ze stołu małą piłę. Anna tłumi okrzyk i widzę, jak piła przybliża się
do nogi przywiązanego faceta. Po chwili na ściany i podłogę tryska krew.
- Wyłącz to – prosi
słabym głosem moja ukochana, wtulając twarz w moją koszulę. Zamykam od razu film
i wyjmuję płytę, a następnie otaczam mój skarb ramionami. – Co to… co to było?
Czy to…?
- Nie
kochanie, to nie Moriarty. To wiadomość od kogoś innego, kogoś, kto zakończył
już swoją zemstę.
Anna ciężko
oddycha, ale chyba powili dochodzi do siebie.
- Potraktuj to
tak, jakbyś oglądała jakiś horror. Powiem tylko tyle, że temu kolesiowi się
należało – mówię uspokajająco, a ona patrzy przez chwilę na mnie uważnie i mam
wrażenie, że chce o coś zapytać. W końcu jednak się rozmyśla i tylko kiwa
głową.
- Kochanie,
musze teraz zadzwonić do Lestrade’a – kontynuuję, trzymając ją za rękę. – Powinien
zobaczyć ten film.
- To ja
posiedzę z małym. Nie mam zamiaru przez przypadek zobaczyć tego drugi raz –
Anna kręci głową i wstaję, a ja rzucam jej uspokajający uśmiech i wyjmuje
telefon.
Lestrade
ogląda kawałek filmu, czyli tyle ile musi, a potem jedziemy do szpitala. W
końcu mamy jakiś dowód. Sam nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie. Perspektywa,
że ktoś dał jakiemuś mordercy i gwałcicielowi to, co mu się należy, i może
zostać za to ukarany, nie nastraja mnie wesoło do życia.
Na miejscu
jednak okazuje się, że Andy zniknął. I nikt nie wie jak to się stało. Chodzę
zaintrygowany po jego sali. To tu musi kryć się odpowiedź, wiem to. Spoglądam
uważnie na ściany i badam je palcami, ale nic to nie daje. Podłoga też solidna,
sprawdziłem cała poza… Kucam i wchodzę pod jego łóżko i nagle… klapa! W
podłodze pod łóżkiem jest niewidoczna dla oczu klapa.
Przesuwamy z
Lestadem ramę i otwieram klapę. Niewiele myśląc wskakuję w wykopany w ziemi tunel,
a w ręku trzymam broń. Ruszam prostą drogą, a Lestrade idzie za mną.
W końcu po
paru minutach dochodzimy do kamiennego pomieszczenia, dość… zaskakującego.
- O w mordę… -
rzuca Lestrade, a ja się śmieję. A więc to tak!
Jesteśmy w
małym centrum dowodzenia, z komputerem i wielkim telewizorem. Obok mnie widzę
drabinę prowadzącą do włazu na suficie. A więc tędy wydostawał się na zewnątrz?
I dzięki tym sprzętom pewnie odnalazł tych pozostałych dwóch… Nieźle. A taki
niekontaktowy współlokator zapewne mu tylko pomógł. Ciekawe ile mu zajęły
przygotowania…
Na blacie
biurka dostrzegam karteczkę podpisaną: S.H. To do mnie. Biorę i ją otwieram.
„Zrobiłem co
musiałem. Teraz jestem już daleko stąd. Pamiętaj, pilnuj swojej miłości.
PS.
Przepraszam za filmik, mam nadzieję, że nikogo nie przestraszyłem. Nie
chciałem…”
Zaciskam
kartonik w dłoni. Sam nie wiem co myśleć o zakończeniu tej sprawy. Zmęczyła
mnie. Chyba najlepiej będzie odpuścić i wrócić do domu, do mojej księżniczki i synka.
Droga Czarna Mambo ! Rozpieszczasz nas dziś - dwa fantastyczne rozdziały jednego dnia :3 Niesamowite z jaką prędkością je dodajesz
OdpowiedzUsuńChyba muszę przyznać, że cieszę się z rozdziału znów o Sherlocku i Annie. Jim i Tom zaczęli mnie troszkę męczyć, chociaż lubię ich razem. Jeden błąd, który ludzie popełniają, nie wiem czemu - nie "za niedługo" tylko "niedługo". To słowo używa się samo. Oprócz tego błędów brak, a rozdział ciekawy, chociaż nieco spokojniejszy niż poprzednie, ale taki też czasem musi być. Czytelnik też człowiek, co za dużo feelsów to niezdrowo! XD
OdpowiedzUsuńI jedna rzecz, która mnie osobiście razi. Sherlock nadużywający słów "kochanie", "najdroższa", "skarb" i innych zdrobnień. Może mamy nieco inne wyobrażenie detektywa, ale mnie się wydaje, że Sherlock w życiu nie wypowiedziałby takiego słowa, a na pewno nie w takiej ilości jak w Waszym opowiadaniu.
Pozdrawiam, czekam na nowy rozdział! Oby szybko:)
Och :D Cieszę się, że się podoba :D A co do słów Sherlocka... nie mogę się powstrzymać :) Sherlock dużo tego używa w myślach, no cóż.... miłość i tyle ;D Musicie mi i mu to wybaczyć :D To po prostu siła wyższa :) No jak wcześniej moja Joasia staramy się i bardzo dobrze bawimy :D Szykujcie się, szykujcie, bo nudno na pewno nie będzie ;D
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny ?
OdpowiedzUsuńJutro albo w nd :D
OdpowiedzUsuń