środa, 26 marca 2014

Rozdział 32: Siła zemsty

“I'm not afraid to take a stand
           Everybody come take my hand
           We'll walk this road together, through the storm
           Whatever of weather, cold or warm
           Just let you know that, you're not alone
           Holler if you feel like you've been down the same road
                                   Eminem - Not afraid


Stoję w naszej sypialni przy łóżeczku Alexa, który właśnie zasnął. Mały ma już miesiąc i wydaje mi się, że z każdym dniem coraz bardziej rośnie i rozwija się. Sama nie mogę się mu nadziwić, co chwilę dowiaduję się o moim synku czegoś nowego. Dosłownie z każdym dniem….
Na przykład badawcze spojrzenie ma ewidentnie po Sherlocku. I chyba charakter. Już zauważyłam, że jest strasznie uparty, ale to chyba po nas obojgu. Aż się boję co to będzie jak za parę lat zacznie ojca wypytywać o zbrodnie, dedukcję i pracę detektywa. Chociaż wiem, że to nieuniknione…
Sherlock wchodzi do pokoju, staje za mną, obejmuje swoimi bezpiecznymi ramionami i cmoka w policzek. Zamykam na chwilę oczy, bo czuję jak moje ciało ogarnia miłe odprężenie. To takie cudowne…. Prawie nie spałam w nocy ponieważ mały dostał kolki, ale w ramionach mojego faceta całe to niewyspanie znika jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
- Wiesz… myślałem o ślubie… - słyszę w uchu ciche słowa. Jeju, jak ja kocham ten głos… Za każdym razem przyprawia mnie o dreszcze.
Przenoszę wzrok z małego na Sherlocka, który wygląda na strasznie niezadowolonego i wytrąconego z równowagi. O co znowu chodzi?
- Moi rodzice ciągle dzwonią i mówią o tym, kogo trzeba zaprosić, jak dużą salę znaleźć, bla bla bla. A ja próbuję się skupić na pracy! Nie mogę już tego słuchać ani nawet myśleć!
Kręcę głową. Cały Sherlock.
- Co ty na to, żeby urwać się gdzieś z małym na weekend i wziąć ślub w jakiejś wiosce, w małym Kościele? – kontynuuje bawiąc się moimi włosami. - Tylko mu dwoje, bez gapiących się na nas setek oczu, głupich toastów, mów i całej tej… otoczki.
Wzdycham, czując narastający we mnie dylemat. Bardzo dobrze rozumiem tok myślenia mojego narzeczonego. Wiem dobrze, że gdyby zrealizować tą jego propozycję, byłoby o wiele mniej stresująco, no i Sherlock czułby się o wiele bardziej komfortowo. Ja sama chyba też. No ale z drugiej strony… Wszyscy by nas na pewno zabili za taki numer. Zdaję sobie sprawę, że nasi rodzice tylko czekają na ten dzień i cieszą się na niego. Nie wiem, czy byłabym im w stanie to zrobić. No i… gdzieś w głębi serca zawsze czekałam na to…. na ślub i wesele. Nie chodzi mi o jakaś huczną imprezę z pompą, broń Boże. Po prostu zwykłe miłe przyjęcie, na którym goście dobrze by się bawili i którego nie zapomniałabym do końca życia.
Przez chwilę zastanawiam się jak to wszystko ująć.
- Och, mój kochany, ta perspektywa jest bardzo kusząca, tylko… - dobieram słowa bardzo uważnie. - Ja myślę, że nasza rodzina i przyjaciele byliby potem trochę zawiedzeni…
- Chcesz chyba powiedzieć, że ekstremalnie zawiedzeni – stwierdza Sherlock ze zmęczoną miną.
- Tak. No i rodzice tak się cieszą… Może jednak zróbmy jakieś przyjęcie… Nie będzie tak strasznie, zobaczysz…
Sherlock przewraca oczami oraz  wzdycha i w tym momencie słyszę głos Toma dochodzący z salonu.
- Halo, jest tu kto?
Uśmiecham się do Sherlocka pocieszająco i biorę go za rękę. Odwzajemnia uśmiech, chyba już pogodzony z perspektywą męczarni na swoim przyjęciu weselnym. Wchodzimy do salonu.
- Hej – rzucam do Toma. – Napijesz się herbaty?  A może zjesz ciasto, upiekłam wczoraj?
- Tak, chętnie – rzuca mi wesołe spojrzenie i uśmiecha się czarująco. – Wybaczcie, że pojawiam się tak bez uprzedzenia, pani Hudson mnie wpuściła. Mycroft dzwonił, żebym tu wpadł, sam chyba przyjedzie za chwilę.
- Nie szkodzi – mówię z kuchni, krojąc ciasto. – Odwiedzaj nas kiedy chcesz.
- Wiem, że Mycroft przyjedzie, napisał mi – słyszę poirytowanego Sherlocka. – Mam nadzieję, że tym razem ma dla mnie coś ciekawego, a nie ratowanie reputacji członków rodziny królewskiej.
- Znając go może być różnie – śmieje się rozbawiony Tom. – A jak tam mój bratanek?
- Śpi – wyjaśniam, wnosząc herbatę i jabłecznik. – To aniołek, chociaż ostatniej nocy dał nam popalić.
Odstawiam wszystko na stolik i przyglądam się Tomowi. Dopiero teraz zauważam jakiś blask w jego oczach i skórze, słyszę też dziwny ton w głosie. Oczy mu błyszczą, twarz się uśmiecha. On się zakochał – myślę ucieszona. To aż od niego promienieje. Chociaż jednocześnie… tak, wyczuwam w nim głęboko skrywaną udrękę i rozterkę. Coś w nim siedzi i go męczy. Ale cóż… ważne, że jest szczęśliwy. A jak będzie chciał coś nam zdradzić, to sam powie.
Zaraz… sam powie?
- Kto to? – wypala nagle Sherlock, taksując Toma przeszywającym spojrzeniem. Jego wzrok jest niczym promienie Roentegna.
Robię zrezygnowaną minę. No tak, mój detektyw wszystko pewnie wyczytał niczym w książce i postanowił zamęczyć brata pytaniami. Czy on zawsze musi wszystko wiedzieć?
Patrzę na Toma, który momentalnie traci dobry humor. Twarz robi mu się zacięta, wszystkie mięśnie napinają, a  ciepło w oczach lekko przygasa.
- Wybacz bracie, ale nie chcę o tym mówić – rzuca tonem ucinającym dyskusję.
Sherlock już otwiera usta by się jakoś odgryźć. Szybko miażdżę go wzrokiem. Nie chcę, by znowu się z Tomem pokłócili, a znając mojego detektywa, łatwo nie odpuści. Sherlock widzi moje spojrzenie i robi bardzo niezadowoloną minę, ale powstrzymuje się. I na szczęście w tym momencie ktoś dzwoni do drzwi, więc unikamy krępującej ciszy.
- To Mycroft, wpuszczę go – rzuca Tom i od razu wychodzi. Mam wrażenie, że to pretekst by uciec na chwilę z pokoju.
- To ewidentnie coś poważnego. Spędzili razem noc, chociaż śniadanie zjadł już sam, w biegu… Tom wie, że to by mi się nie spodobało, więc…
Kładę mu palec na ustach i się ucisza, chociaż w oczach widzę wzburzenie.
- Kochanie, odpuść mu.
Znowu chce coś powiedzieć, uparciuch jeden.
- Odpuść mu! – powtarzam stanowczo, patrząc mu uparcie w oczy, a następnie lekko go przytulam. Słyszę westchnienie i wiem, że poddał się już całkowicie.
Tom wraca, ale nie z Mycroftem, tylko z Lestradem.
- Sherlock, potrzebuję twojej pomocy – rzuca Greg od razu. Widać, że jest lekko zdenerwowany. – Znaleźliśmy ciało i… kurcze, to skomplikowane, lepiej wyjaśnię ci w samochodzie.
Mój detektyw mruży oczy. Wiem, że ocenia, czy opłaca mu się jechać, ale chyba przekonuje go coś we wzroku Lestarde’a.
- Dobrze, pojadę…
Następnie, co mnie trochę dziwi, Greg zwraca się do Toma.
- Tom… Ty jesteś psychologiem?
- Dziecięcym, tak – Thomas kiwa głową.
- Wszystko jedno, przydasz się. Mógłbyś z nami jechać?
Na chwilę zapada pełna zdziwienia cisza, ale Tom w końcu kiwa głową. W tej chwili do salonu wchodzi John.
- Och, a co to się dzieje? – staje w drzwiach i robi duże oczy. - Nie wiedziałem, że macie gości…
- Cóż – Sherlock dziwnie się uśmiecha. – I tak za chwilę wychodzimy. Morderstwo na horyzoncie, pora się zabawić. Jedziesz z nami?
U Johna tez widzę jakiś dziwny błysk w spojrzeniu. Uśmiecham się. Pewnie tęskni za dawnymi czasami.
- Jadę – mówi dziwnym głosem.
- No to wy jedźcie rozwiązać sprawę i znaleźć mordercę, a ja może w końcu odpocznę – rzucam ucieszona i kulę się na kanapie. Serio padam z nóg.
Sherlock patrzy na mnie z czułością i przez chwilę zapominam o całym świecie, aż słyszę telefon Toma.
- Przepraszam… ja już wyjdę… - mówi i znika na klatce schodowej, słyszę jednak ciche „Tak, skarbie”. Ciekawe co to za dziewczyna? – myślę rozbawiona. Mam nadzieję, że nam ją przedstawi.
- Dobra, chodźmy, nie ma czasu – rzuca nerwowo Greg i wychodzi razem z Johnem.
- Zaraz zejdę! – krzyczy za nimi Sherlock, a potem siada obok mnie i zaczyna mocno całować. Serce od razu mi przyspiesza, krew szybciej krąży w żyłach i zapominam o zmęczeniu. Chęć snu znika dzięki dotknięciu jego słodkich, miękkich ust. Nagle nie chcę, żeby nigdzie jechał… Wpijam się w niego i oplatam rękami. 
- Cóż… zaczynam mieć dylemat… - wyszeptuje mój ukochany zmysłowym tonem.
Czuję jego dłoń na moim udzie i robi mi się gorąco. Jak zaraz nie przestaniemy to wylądujemy półnadzy na podłodze. Ale nic nie poradzę na to, że nie mam siły go puścić.
Nagle słyszę płacz Alexa. Odrywam się od Sherlocka, ciężko oddychając oraz mając głód w oczach, i z trudem wstaje na nogi, które są niczym z waty.
- Wrócę pewnie za parę godzin – rzuca Sherlock, ściska mnie za rękę po czym szybko wychodzi, a ja jakoś się otrząsam i idę do małego.

- Dobra Lestrade, mów o co chodzi – rzucam, starając się już nie myśleć o Annie, o jej pocałunkach i delikatnych dłoniach. Muszę się skupić na sprawie, a do ukochanej wrócę za niedługo. A wtedy… ręce zaczynają mi mimowolnie drżeć.
- Cóż… jak już mówiłem, mamy trupa… to Steve Dawson, pięćdziesiąt lat. Wiemy kto to, bo właśnie przyszły wyniki badań DNA i uzębienia.... facet był wielokrotnie notowany: rozboje, napady, kradzieże. No i podejrzany o udział w morderstwie.
- Och, jedziemy na miejsce zbrodni? Zobaczyć ciało? – rzuca Tom, a ja mimowolnie przyglądam się bratu. Ten cały romans nie podoba mi się ani trochę, wywołuje u mnie dziwny niepokój. Ale Anna prosiła żebym się nie wtrącał i dał spokój… Cóż… póki co jej posłucham, zobaczymy co się wydarzy. Tak czy siak prędzej czy później będę musiał odbyć z Tomem poważną rozmowę.
Patrzę na Lestrade’a i widzę jego dziwną minę.
- Nie… nie chcielibyście oglądać tych zwłok. Nawet chyba ty, John, chociaż jesteś lekarzem.
Mrużę oczy zadziwiony. Lestrade jeszcze nigdy nie odmówił mi oględzin… to chyba musiała być prawdziwa masakra.
- Mówiłeś o badaniach DNA i uzębienia… spalony? – pytam zaciekawiony.
- Gorzej… został żywcem obdarty ze skóry…
Na chwilę zapada dziwna cisza i wszyscy to przetrawiają. Robi się ciekawie, nie ma co…
- No dobra… to gdzie nas wieziesz? – pyta John, lekko wystraszony. Chyba już żałuje, że zabrał się z nami.
- Do szpitala psychiatrycznego.
- Ach… - wzdycham jakbym śnie odkrył oczywistą rzecz. Puzzle powoli się układają. – To dlatego zabraliśmy Toma…
- Tak… Przyda się.
Tom się uśmiecha, a John dalej draży temat.
- Greg, powiesz nam coś więcej?
- Och, tak, jasne. Jedziemy pogadać z niejakim Andym Cookiem. Dawson i jego dwaj kompani, Ed Shepard i Dennis Gordon byli pięć  lat temu podejrzewani o zabicie i zgwałcenie dziewczyny Cooka, ale z braku dowodów nie udowodniono im winy. Andy zastrzelił potem Dennisa, ale cóż… zamiast do więzienia trafił do wariatkowa.
- I uważasz, że on to zrobił? – śmieje się John. - Facet, który siedzi zamknięty w szpitalu psychiatrycznym?
- Cóż… na pewno miał motyw… może mieć wspólników w mieście… no i już raz zabił… poza tym… dam sobie rękę uciąć, że facet jest zdrowy. To były prawnik, wielki spryciarz. Załatwił sobie ten szpital żeby nie trafić za kratki.
To całkiem logiczne. Ale nie mam zamiaru nic zakładać, póki nie porozmawiam z tym gościem. Czuję, że krew szybciej krąży mi w żyłach… Och, zagadki…
John jednak nie podziela mojego optymizmu.
- Jak dla mnie to i tak nie do wykonania…. Ktoś go w tym szpitalu odwiedza?
- Tylko matka. Może przekazywać wiadomości jego człowiekowi na mieście.
Nie wydaje mi się Graham… Gavin…, myślę. To za proste.
- Może? Więc to tylko przypuszczenia?
- Nie mamy dowodów. Wszystko było wyczyszczone na błysk. Właśnie dlatego na was liczę – zerka na mnie. – A najbardziej na ciebie.
Uśmiecham się szeroko. No to pora się zabawić.

Zajeżdżamy pod szpital. Wychodzę i widzę, że Tom pisze smsa. Znowu ta jego miłość…
- Mam nadzieję, że zdążysz na randkę… - chciałem to rzucić od niecenia, ale wyszło trochę kwaśno. Cholera.
- Dałbyś już spokój! Ty ułożyłeś sobie życie, więc pozwól i mi – mówi Tom wściekle i czym prędzej wchodzi do środka. Zły na siebie ruszam za nim. Jak zwykle spieprzyłem. Ale nie moja wina, że się o niego martwię.
 Wchodzimy do środka. Zasępiona pielęgniarka prowadzi nas do sali Cooka. Jest wściekła, bo ma problemy z nastoletnią córką, ale mało to mnie obchodzi. Rejestruje to przy okazji, jak wiele innych rzeczy.
Pokój Cooka to dwuosobowe, nieduże, białe pomieszczenie na parterze z dwoma łóżkami, stolikiem, krzesłami i szafką. Prostokątne oko zabezpieczone jest kratami, a pod stopami mam białe linoleum.
Gdy wchodzimy Cook odkłada książkę, którą właśnie czyta i zaczyna przyglądać nam się z ciekawością. To mężczyzna koło czterdziestki, wysoki i lekko siwiejący. Patrzę mu w oczy i nie dostrzegam w nich ani grama szaleństwa. To spojrzenie jest nadzwyczaj trzeźwe i inteligentne.
Co innego mogę stwierdzić co drugim pacjencie w sali. To niewysoki i wychudzony człowieczek, który leży na łóżku i gapi się tępo w sufit. Chyba w ogóle nie wie, że tu jesteśmy, ani nawet że on sam tu jest.
- Pan Cook? Jestem inspektor Lestarde, to doktor Watson, Thomas Holmes, psycholog, oraz jego brat Sherlock Holmes, detektyw konsultant.
- Miło mi panów poznać – Cook lekko unosi kąciki ust, niby to w nieznacznym uśmiechu. – Ale jeśli mogę zapytać… jaki jest powód tejże wizyty?
Jest strasznie pewny siebie, ale  też widać w nim dobre maniery, które wyniósł z domu.
- A więc nie wie pan?-  pyta z lekką ironią Lestrade.  
- Nie wiem – mężczyzna odpowiada spokojnie, patrząc Lestradowi prosto w oczy. Uśmiecham się drwiąco. To wierutne kłamstwo.
- Steve Dawson nie żyje.
Cook nic nie mówi tylko kładzie się na łóżku.
- I myślicie, że to ja go zabiłem? – uśmiecha się jadowicie.
Mrużę oczy. Już dawno prześwietliłem faceta na wylot i widzę w tej twarzy, oczach i ruchach, że kłamie. Albo kryje mordercę, albo sam zabija… Tylko jak?
- Tak, tak myślimy. I spróbujemy to udowodnić, na przykład przesłuchując twojego kolegę z sali.
Cook wybucha śmiechem i patrzy na Lestrade’a jak na idiotę.
- A gadajcie z nim ile chcecie, i tak nic z niego nie wydobędziecie. Kontaktuje się tylko ze swoją wyimaginowaną dziewczyną z toalety. Spuszcza do niej listy w sedesie – wzrusza ramionami i powrotem pogrąża się w książce.
- A więc odmawia pan współpracy? – Lestrade jest wściekły, a ja wzdycham. On chyba nie myślał, że Cook tak prosto z mostu powie: Tak, to ja zabiłem.? - Nie przyznaje się pan do winy?
- Nie. I podejrzewam, że nie macie dowodów, bo wtedy od razu byście mnie aresztowali. Tak więc… do widzenia.
Szybko myślę i mimochodem upuszczam rękawiczkę. Chcę zostać z tym gościem sam na sam, może wtedy od niego coś wyciągnę. A jak nie… tak czy siak muszę z nim pogadać na osobności.
Wychodzę spokojnie z sali i idę korytarzem za resztą.
- Cóż… - zaczyna cicho Tom. – Nie jestem specjalistą od chorób psychicznych, ale wydaje mi się, że facet jest całkowicie zdrowy na umyśle. Nie zauważyłem zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych czy psychozy, a depresji to już na pewno nie ma. Raczej przeżywa dawną tragedię i marzy o zemście.
- Tom ma rację – stwierdza John. – Odniosłem podobne wrażenie…
Ledwo ich słucham. Zatrzymuję się gdy są już w połowie korytarza.
- Idiota ze mnie – rzucam niby wściekle, przerywając Johnowi. – Zostawiłem coś w sali. Zaraz wracam.
Nie patrząc na nich odwracam się i ruszam korytarzem z powrotem do pokoju. Zapewne zorientują się, że coś kombinuję, ale mam nadzieję, że chociaż mi nie przeszkodzą. W końcu Lestrade na mnie polega.
Gdy wchodzę do sali, Cook nawet nie podnosi wzroku.
- Chyba pan coś zostawił – rzuca lekko arogancko, przewracając stronę książki.
Bez słowa podnoszę rękawiczkę i podchodzę do łóżka Cooka.
- Kłamiesz. Zabiłeś go – mówię powoli. – Zabiłeś i chcesz zabić znowu, tym razem Sheparda. Pytanie tylko jak?
Andy w końcu unosi wzrok znad książki i uważnie mi się przygląda. Ma bardzo ciemnie, prawie czarne oczy, pozbawione jakiegokolwiek uczucia. Zdaję sobie sprawę, że analizuje mnie.
- Lubi pan zagadki, tak? – uśmiecha się tajemniczo. – To pan jest tym… detektywem konsultantem? Ciekawa profesja. Ma pan na imię Sherlock, prawda? Dobrze zapamiętałem?
- Tak, tak i tak, na wszystkie pytania, Cook. A może teraz pan odpowie na jakieś moje?
Świdrujemy się nawzajem oczami, żaden z nas nie chce spuścić wzroku.
- Czy wie pan jak to jest kiedy na pańskich oczach zostaje zamordowana najważniejsza dla pana osoba na świecie? – cedzi Cook z pewnym bólem. - Wie pan jakie to cierpieniel i co się wtedy myśli?
Nic nie mówię tylko patrzę na niego bez słowa. W głowie ponownie pojawia mi się Anna i staram się ją zepchnąć daleko w głębię podświadomości. Nie teraz, kochanie…
- Nie wie pan… Ale widzę po pana oczach, że pan kogoś kocha…
 Zamykam na chwilę powieki i zaciskam usta. Czy na jego miejscu, gdyby Annę spotkało to, co jego dziewczynę, też bym zabił? Oczywiście. Zrobiłbym tym facetom takie piekło, że pożałowaliby, że się urodzili.
- Tak. I rozumiem cię, Andy. Ci faceci zasługiwali na śmierć – mówię cicho. – Tylko źle to rozegrałeś…
Cook zaczyna chichotać. 
- Dobry ruch, panie Holmes, dobry ruch. Tak mnie pan też nie podejdzie. Lepiej niech pan już idzie. Chociaż… na koniec dam panu dobrą radę… niech pan pilnuje swojej ukochanej. Takie bezbronne istoty zawsze są łatwymi ofiarami. A teraz do widzenia.
Spoglądam Andy’emu  w oczy.
- Nie starałem się ciebie podejść – rzucam i wychodzę na niebieski korytarz.

Wieczorem siedzimy z Anną w salonie i oglądamy telewizję. A właściwie ja sam oglądam, bo moja księżniczka usnęła z głową na moim ramieniu.
W końcu Anna się budzi, idealnie w momencie zakończenia filmu, i przeciąga się lekko.
- Mały dalej śpi? – pyta uroczo jeszcze nieobudzona, zerkając na wózek koło kanapy.
- Jak aniołek – rzucam i całuję ją w lekko zarumieniony, miękki policzek, na co Anna się uśmiecha i patrzy na mnie rozkochanym, świetlistym wzrokiem.
- Pójdę wziąć  prysznic może… Póki Alex śpi.
Wstaje, całuje mnie w czoło i znika w łazience. Przez chwilę z wahaniem patrzę na synka. Zwykle śpi wieczorem do dziesiątej, więc mamy jeszcze dwie godziny spokoju. Szybko przewożę małego do sypialni i kładę do łóżeczka, wpatrując się zafascynowany w jego małą buzię. Wciąż nie do końca wierzę, że jestem ojcem… Teraz muszę się troszczyć o ich oboje, o Annę, tą istotę z promieni słońca i światła księżyca oraz o Alexa, swojego synka, bezbronnego i niewinnego. To cały mój świat.
Uśmiecham się szeroko, wychodzę z sypialni i wślizguje się do łazienki. Anna stoi tyłem za zasuniętymi drzwiami i nawet nie zauważa, że ktoś wszedł. W dodatku szum wody zagłusza odgłosy. Przez chwilę przyglądam się jej rozmazanym kształtom, a potem szybko zrzucam ubranie i jednym sprawnym ruchem odsuwam drzwi prysznica.
- Jezu! – Anna odwraca się, zamyka oczy i ciężko oddycha. – Ale mnie wystraszyłeś!
Uśmiecham się zagadkowo i wchodzę pod prysznic. Otacza mnie para z ciepłej wody.
- Ej, ale ty… - Anna wybucha śmiechem. – Zwariowałeś!
- Może … - stwierdzam i zaczynam ją całować, jednocześnie przytulając się do jej nagiego, mokrego i rozgrzanego od wody ciała. Te usta są takie miękkie, gładkie i cudowne…. Jak niebo.
- Alex… - mówi szeptem Anna, ledwo łapiąc oddech.
- Śpi. Dobrze wiesz, że obudzi się dopiero za jakiś czas.
Lekko popycham ją na ścianę z płytek i patrzę w twarz. Teraz widzę w jej oczach dziwny głód i ukrywaną tęsknotę. Oddycha głęboko.
Uśmiecham się. Mamy dla siebie dwie godziny. I wykorzystamy je co do minuty.

Rano o dziwo Alex pozwala nam pospać do ósmej, z czego korzystamy skwapliwie. Anna właśnie wchodzi do salonu po karmieniu małego, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – mówi moja ukochana i schodzi na dół, a ja w tym czasie robię herbatę. Ciekawe kogo to nosi o tej porze?
Kiedy Anna wraca, ma bardzo dziwną minę: swoiste połączenie zadziwienia i wystraszenia. W ręku trzyma małą kwadratową paczkę. Od razu odzywa się moja czujność. Coś jest nie tak.
- To był kurier – głos jej lekko drży. – A o ile wiem, nie spodziewaliśmy się żadnej przesyłki...
- No tak… - biorę od niej pakunek i uważnie mu się przyglądam, a następnie badam rękami. – To chyba zwykła płyta CD.
- Wiem… Na miłość Boską, jeśli to znowu Moriarty…
Anna jest bliska płaczu. Biedna moja mała… Nie musi tak się bać, jestem przy niej zawsze. Od razu przytulam ją i całuję w przypominające aksamit włosy.
- Nie martwmy się na zapas… A nawet jeśli to nic nam nie zrobi, już ci to obiecywałem, tak?
Kiwa głową i patrzy na mnie szeroko otwartymi piwnymi oczami, w które mógłbym spoglądać przez wieki. Są piękne niczym dwa bursztyny, w których odbijają się promienie słońca.
- Zaraz zobaczymy i się dowiemy czy jest się o co bać – mówię uspokajająco i idę po laptopa. Potem siadam obok Anny na kanapie, odpalam komputer i wkładam dyskietkę. Czuję, że Anna, wtulona w moje ramię, lekko drży. Przygarniam ją bliżej do siebie, by biedna istotka się uspokoiła.
Na początku obraz w laptopie lekko skacze, ale w końcu widzimy jakieś białe pomieszczenie, jakby salę operacyjną. Do łóżka przypięty jest jakiś mężczyzna. Ma otwarte oczy ale nie porusza się, nawet nie otwiera ust. Ktoś go chyba czymś sparaliżował.
Nagle w kadr wchodzi ktoś w stroju chirurga. Ubrany jest w długi biały fartuch, maskę na twarzy i specjalną czapkę na włosy. Od razu zauważam oczy mężczyzny i orientuję się, że to Andy Cook i mimowolnie z niepokojem napinam mięśnie.
Andy właśnie podnosi ze stołu małą piłę. Anna tłumi okrzyk i widzę, jak piła przybliża się do nogi przywiązanego faceta. Po chwili na ściany i podłogę tryska krew.
- Wyłącz to – prosi słabym głosem moja ukochana, wtulając twarz w moją koszulę. Zamykam od razu film i wyjmuję płytę, a następnie otaczam mój skarb ramionami. – Co to… co to było? Czy to…?
- Nie kochanie, to nie Moriarty. To wiadomość od kogoś innego, kogoś, kto zakończył już swoją zemstę.
Anna ciężko oddycha, ale chyba powili dochodzi do siebie.
- Potraktuj to tak, jakbyś oglądała jakiś horror. Powiem tylko tyle, że temu kolesiowi się należało – mówię uspokajająco, a ona patrzy przez chwilę na mnie uważnie i mam wrażenie, że chce o coś zapytać. W końcu jednak się rozmyśla i tylko kiwa głową.
- Kochanie, musze teraz zadzwonić do Lestrade’a – kontynuuję, trzymając ją za rękę. – Powinien zobaczyć ten film.
- To ja posiedzę z małym. Nie mam zamiaru przez przypadek zobaczyć tego drugi raz – Anna kręci głową i wstaję, a ja rzucam jej uspokajający uśmiech i wyjmuje telefon.

Lestrade ogląda kawałek filmu, czyli tyle ile musi, a potem jedziemy do szpitala. W końcu mamy jakiś dowód. Sam nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie. Perspektywa, że ktoś dał jakiemuś mordercy i gwałcicielowi to, co mu się należy, i może zostać za to ukarany, nie nastraja mnie wesoło do życia.
Na miejscu jednak okazuje się, że Andy zniknął. I nikt nie wie jak to się stało. Chodzę zaintrygowany po jego sali. To tu musi kryć się odpowiedź, wiem to. Spoglądam uważnie na ściany i badam je palcami, ale nic to nie daje. Podłoga też solidna, sprawdziłem cała poza… Kucam i wchodzę pod jego łóżko i nagle… klapa! W podłodze pod łóżkiem jest niewidoczna dla oczu klapa.
Przesuwamy z Lestadem ramę i otwieram klapę. Niewiele myśląc wskakuję w wykopany w ziemi tunel, a w ręku trzymam broń. Ruszam prostą drogą, a Lestrade idzie za mną.
W końcu po paru minutach dochodzimy do kamiennego pomieszczenia, dość… zaskakującego.
- O w mordę… - rzuca Lestrade, a ja się śmieję. A więc to tak!
Jesteśmy w małym centrum dowodzenia, z komputerem i wielkim telewizorem. Obok mnie widzę drabinę prowadzącą do włazu na suficie. A więc tędy wydostawał się na zewnątrz? I dzięki tym sprzętom pewnie odnalazł tych pozostałych dwóch… Nieźle. A taki niekontaktowy współlokator zapewne mu tylko pomógł. Ciekawe ile mu zajęły przygotowania…
Na blacie biurka dostrzegam karteczkę podpisaną: S.H. To do mnie. Biorę i ją otwieram.

„Zrobiłem co musiałem. Teraz jestem już daleko stąd. Pamiętaj, pilnuj swojej miłości.
PS. Przepraszam za filmik, mam nadzieję, że nikogo nie przestraszyłem. Nie chciałem…”


Zaciskam kartonik w dłoni. Sam nie wiem co myśleć o zakończeniu tej sprawy. Zmęczyła mnie. Chyba najlepiej będzie odpuścić i  wrócić do domu, do mojej księżniczki i synka.

5 komentarzy:

  1. Droga Czarna Mambo ! Rozpieszczasz nas dziś - dwa fantastyczne rozdziały jednego dnia :3 Niesamowite z jaką prędkością je dodajesz

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba muszę przyznać, że cieszę się z rozdziału znów o Sherlocku i Annie. Jim i Tom zaczęli mnie troszkę męczyć, chociaż lubię ich razem. Jeden błąd, który ludzie popełniają, nie wiem czemu - nie "za niedługo" tylko "niedługo". To słowo używa się samo. Oprócz tego błędów brak, a rozdział ciekawy, chociaż nieco spokojniejszy niż poprzednie, ale taki też czasem musi być. Czytelnik też człowiek, co za dużo feelsów to niezdrowo! XD
    I jedna rzecz, która mnie osobiście razi. Sherlock nadużywający słów "kochanie", "najdroższa", "skarb" i innych zdrobnień. Może mamy nieco inne wyobrażenie detektywa, ale mnie się wydaje, że Sherlock w życiu nie wypowiedziałby takiego słowa, a na pewno nie w takiej ilości jak w Waszym opowiadaniu.
    Pozdrawiam, czekam na nowy rozdział! Oby szybko:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och :D Cieszę się, że się podoba :D A co do słów Sherlocka... nie mogę się powstrzymać :) Sherlock dużo tego używa w myślach, no cóż.... miłość i tyle ;D Musicie mi i mu to wybaczyć :D To po prostu siła wyższa :) No jak wcześniej moja Joasia staramy się i bardzo dobrze bawimy :D Szykujcie się, szykujcie, bo nudno na pewno nie będzie ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejny ?

    OdpowiedzUsuń