sobota, 1 marca 2014

Rozdział 15: Cyrk na kółkach

„Znowu Ty z tej ponurej wieży szarych dni,
          Kradniesz moje serce, musisz być
          Księciem.
         Tylko Ty, mało co i przytaknęłabym,
         Tej rutynie co z miłości drwi, 
         Jesteś
         Obok mnie, obok mnie, obok mnie, obok mnie.

         Zrób co się da, co tylko się da,
         Niech nasza bajka trwa,
         Chcę jak księżniczka z księciem mknąć po niebie.
         Przez siedem mórz, gór, ulic i rzek,
         Gdy inni mówią "nie", 
         Będziemy biec do siebie.
            Sylwia Grzeszczak - Księżniczka

https://www.youtube.com/watch?v=r_ADtyQqTSc


To moje zatrucie trwa już trzeci dzień. Muszę chyba w końcu iść do lekarza, myślę wracając w środę z pracy. Inaczej będę jeszcze bardziej słaba niż jestem, a te mdłości mnie wykończą. Nie mogę tak funkcjonować.
Widzę już nasz budynek na Baker Street i lekko wzdycham.  Ostatnio Sherlock jest jakiś nieswój… Patrzy na mnie czasami z niepokojem w oczach i poważną miną, mam wrażenie, że czegoś się boi. Nie tak jak wtedy, kiedy porwał mnie Jim, co to, to nie. Boi się w innym sensie. Chociaż z drugiej strony dostrzegam w jego spojrzeniu jakąś zupełnie rozbrajającą mnie czułość… Sama nie wiem o co mu chodzi… I zauważyłam, że kilka razy już otwierał usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zawsze w ostatniej chwili się rozmyślał… Dziwne to…
Wchodzę do mieszkania i już czuję, że chce mi się spać. Zaraz się chyba położę... Ostatnio jestem strasznie senna, chyba to zatrucie tak mi wykańcza organizm.
Przecieram oczy i wchodzę na górę.

Siedzę w kuchni i uparcie walczę z zupą jarzynową, na którą jakoś wcale nie mam ochoty, kiedy słyszę, że wrócił Sherlock. Miał dzisiaj z Mycroftem jakąś ważną sprawę do załatwienia, i tak jest wcześniej niż się spodziewałam. Myślałam, że zejdzie im do późnego wieczora.
- Hej! – mówi z salonu tym swoim głębokim głosem.
Już mam ciarki. Widzę, jak zrzuca marynarkę na kanapę i zostaje w samej czarnej koszuli. Och, mój ty cudzie, piękny niczym grecki bóg!
- Hej! – odkrzykuję z kuchni i wracam do mieszania w zupie.
Sherlock zaraz wchodzi do kuchni i całuje mnie w czoło. Przytulam go po czym wskazuję głową na kuchenkę.
- Chcesz to nalej sobie zupy, jest jeszcze gorąca…
- A ty co tak nie jesz tylko mieszasz? – dziwnie mi się przygląda.
- Jakoś nie jestem głodna...
Wstaję i podchodzę do zlewu. Wylewam resztkę zupy, a gdy się odwracam znowu widzę to specyficzne czuło-zaniepokojone spojrzenie niebiesko-zielonych oczu Sherlocka. I nic nie poradzę na to, że ewidentnie się wkurzam. To irytujące! Mam już dość!
- Och przestań! – syczę. – To tylko zatrucie, jeszcze nie umieram!
Nie zważam na to, że Sherlock może być zły. Mijam go szybko i wychodzę z kuchni. Jedyne, czego teraz chcę, to łóżko.
- Idę spać. Nie budź mnie! – krzyczę jeszcze z salonu.
Już w sypialni żałuję, że biedaka tak skrzyczałam. A sumie nic nie zawinił, tylko się martwi, wypadałoby więc go przeprosić, ale oczy tak mi się kleją, że nie mam siły wrócić do kuchni. Zasypiam, gdy tylko dotykam poduszki.

Nie wiem jak długo śpię. W każdym razie kiedy się budzę, widzę, że Sherlock siedzi obok na łóżku i przygląda mi się badawczo swoim nowym zagadkowym wzrokiem. Tym razem jednak nie odczuwam złości tylko tkliwość pomieszaną z zaniepokojeniem. Wstaję i przytulam się do niego.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam – mówię do jego szyi. - Ale naprawdę… nie musisz się o mnie martwic… To zwykłe zatrucie, przejdzie pewnie dziś albo jutro.
Sherlock głaszcze mnie po głowie i milczy. Słyszę jego lekko przyspieszone bicie serca.
- Nie sądzę, że to zatrucie – mówi w końcu lekko zdenerwowanym głosem, zupełnie do niego niepodobnym. – I chyba do jutra nie przejdzie.
Delikatnie oswobadzam się z jego objęć i marszczę brwi. Nie mam pojęcia o co mu może chodzić, naprawdę. Poza tym nienawidzę, jak gada takimi zagadkami.
Patrzę mu uważnie w twarz. Sherlock jest ewidentnie… nie wiem… zestresowany. Jeszcze nigdy go takim nie widziałam. Twarz ma napiętą, cerę jeszcze bardziej bladą. Zaczynam się naprawdę denerwować.
- Co masz na myśli? – pytam jakoś dziwnie wysokim tonem.
Sherlock otwiera usta, ale za chwilę je zamyka. O mój Boże, serio brak mu słów czy mi się tylko wydaje? Obserwuję go wyczekująco, ale zaraz powtarza się to samo: otwiera usta i zamyka.
- Kochanie? Bo naprawdę się już boję…
Już myślę, że powie mi o co chodzi, ale ponownie się rozmyśla. Wzdycham z rezygnacją.
- Wiesz co? – gładzę go po policzku. – Jeśli zdecydujesz się w końcu ujawnić mi tą nader tajemniczą informację, będę w salonie przed telewizorem. Dobrze?
Już mam wstawać, kiedy Sherlock łapie mnie za rękę. Rozmyślam się więc i czekam.
- Myślę, że… Właściwie to jestem pewny, że… - chyba pierwszy raz słyszę jak się zacina. – Jesteś w ciąży…
Wyraźnie słyszę, co powiedział, ale te słowa na początku do mnie nie docierają, jakby wypowiedział je w nieznanym mi języku. Po chwili jednak mój mózg pojmuje sens zwrotu: Jesteś w ciąży.
Przez krótką chwilę patrzę na Sherlocka szeroko otwartymi oczami. On jest naprawdę przewrażliwiony, myślę. Przez parę dni nie za dobrze się czuję, a on już wymyśla do tego dziwne ideologie.
Nagle jednak niektóre klapki w mojej głowie się otwierają, łącząc fakty. Mdłości. Senność. Osłabienie. Wahania nastroju.
Zaczynam drzeć i mam wrażenie jakby coś ziemnego przepłynęło właśnie przez mój organizm, od głowy po czubki palców. Zamykam oczy… Nie panikuj, dziewczyno, mówię sobie. Myśl…
Staram się oddychać i chcę policzyć w głowie dni od ostatniego okresu, ale przez te nerwy wszystko mi się miesza… Spokojnie… Tydzień… dwa… trzy…cztery… pięć… sześć…
Boże święty…!
Jezus Maria Matko Kochana…!
Jak mogłam to przeoczyć? Jak…? No tak, ostatnio wszystko tak szybko się działo… I jeszcze ostatnio ta sprawa z tą ruletką… Idiotka ze mnie, naprawdę.
Przez chwilę czuję się jakbym leciała w dół skrajem przepaści. Potem chyba wracają mi jednak ostatnie resztki zdrowego rozsądku. Muszę zrobić test ciążowy.
- Lecę do apteki… - mówię zdrętwiałymi ustami i wstaję. Dziwnie się czuję, jakbym nie była sobą i jakby to, co się dzieje, nie było realne. Albo jak gdybym grała w jakimś filmie.
Mijam Sherlocka, nawet na niego nie patrząc, i zbiegam po schodach. Ubieram się w rekordowym tempie, po czym pędzę do najbliższej apteki za rogiem, gdzie kupuję test. Nadal mam to dziwne wrażenie nierealności.
- Och kochana, daj potem znać czy mamy gratulować – mówi miła pulchna sprzedawczyni o jasnych blond włosach i wodnistoniebieskich oczach.
Jakoś zbieram się w sobie i kiwam głową, a następnie wracam szybko z powrotem do domu. Nim Sherlock  zdąży coś powiedzieć lub zrobić, zamykam się w łazience.
Biorę trzy głębokie wdechy, po czym robię test. Teraz tylko czekać 3 minuty…
Siedzę na brzegu wanny, a ręce mi się trzęsą. Staram się nie patrzeć w stronę szafki, na której leży podłużny biały test. Na razie nie do końca dociera do mnie to, co robię, nawet nie jestem w stanie myśleć o niczym konkretnym. Tylko siedzę i się trzęsę.
Te trzy minuty ciągną się jak trzy godziny, ale w końcu nadchodzi czas, by sprawdzić wynik. Wstaję i robię krok w stronę szafki, ale zaraz muszę na niej znowu usiąść, bo nogi się pode mną uginają. Test wyszedł pozytywnie…
Łapię szybko powietrze w płuca i ciężko oddycham. Chyba teraz muszę… zebrać jakoś myśli i poukładać sobie wszystko w głowie… Po pierwsze powinnam opanować zdenerwowanie… Żeby całkiem nie spanikować. No i w salonie czeka Sherlock, będę musiała z nim porozmawiać, nie mogę histeryzować.
Sherlock… czuję nieprzyjemnie ukłucie w sercu. Jak on to przyjmie?  Przecież on… on i dziecko… jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić… Na Lily patrzy jakby się jej bał…
Zbiera mi się na płacz. Mrugam i przecieram oczy, ale to nie pomaga i po chwili po policzkach płyną mi łzy. Co teraz będzie?
Nie spodziewałam się, że już teraz, w wieku dwudziestu sześciu lat, zajdę w ciążę. Do tej pory nie czułam się na to gotowa. Moje jedyne poważniejsze kontakty z maluchami to opieka nad córeczką kuzyna. Uwielbiam tą małą, ale nigdy jeszcze na poważnie nie zastanawiałam się jak to jest… być matką. Dla mnie to była za duża odpowiedzialność… i nadal jest.
Przez chwilę jestem kompletnie załamana, ale potem stopniowo coś się we mnie w środku zmienia, w miarę pojawiania się świadomości, że będę miała dziecko. Dziecko Sherlocka.
Najpierw, jak gdyby z niczego, przypomina mi się sen gdzieś sprzed dwóch tygodni. Zwykle tak mam, że zaraz po przebudzeniu zapominam od razu co mi się śniło, i tak było i tamtym razem. Ale teraz naszło mnie bardzo wyraźne wspomnienie. Bo okazuje się, że pamiętam ten sen dobrze. Pamiętam tego małego, ślicznego chłopca z czarnymi lokami, oczami Sherlocka, moim nosem i ustami. Patrzył się na mnie i uśmiechał…
Wizja snu to pierwszy impuls. Potem czuję w sercu ciepło stopniowo łagodzące strach oraz szok i delikatnie się uśmiecham. Czuję rozchodzące się po moim ciele delikatne fale miłości i kładę rękę na brzuchu. Dziecko Sherlocka, powtarzam sobie w myślach. I moje. Nasze wspólne. Wiem, że będzie dla mnie całym światem. Będę ją… albo jego… chronić i uczyć. Już kocham tą istotkę. Kocham całym sercem.
Siedzę w takim błogim stanie dopóki nie dobiega mnie ciche pukanie do drzwi łazienki.
- Anno? Wszystko w porządku? – słyszę drżący głos Sherlocka.
Serce znowu mi przyspiesza, powoli wraca niedawny strach. Co teraz będzie?
Wstaję i na drżących nogach idę do drzwi. To parę kroków, ale droga wydaje mi się z dziesięć razy dłuższa.
W końcu otwieram drzwi. Sherlock patrzy się na mnie zaniepokojonym wzrokiem. Twarz ma napiętą, usta zaciśnięte, cerę bladą. Jak wtedy gdy mówił mi, że mogę być w ciąży, a nawet jeszcze bardziej.
- Test wyszedł pozytywnie. Jestem w ciąży… - mówię bezbarwnym głosem i spuszczam wzrok. Boję się dalej na niego patrzeć.
Sherlock jednak zaraz mnie przytula i głaszcze po włosach. Czuję, że ręce też lekko mu drżą.
- Spokojnie… - mówi. – Teraz nie możesz się aż tak denerwować.  Chodź do salonu…
Bierze mnie za rękę i prowadzi na kanapę. Trzymam mocno jego dłoń, czuję jakby była kotwicą na wzburzonym morzu. Już nie drży.
Gdy już siedzimy w salonie zbieram w sobie całą odwagę i patrzę mu w oczy. Wzrok Sherlocka jest poważny, ale też uspokajający. Przygląda mi się badawczo i trzyma moje dłonie w swoich.
Wstrzymuję oddech i czekam co powie.
- No to będziemy rodzicami – uśmiecha się lekko.
Chcę coś powiedzieć, sama nie wiem co, ale Sherlock kładzie mi palec na ustach.
- Posłuchaj mnie… Wiem, że jesteś w szoku i się boisz, ale… chcę, żebyś jednego była pewna – odsuwa palec i jego dłoń powrotem przykrywa moją. – Kocham cię. Ale przecież to już jakiś czas wiesz, głuptasie. A dziecko… może i nie jest planowane… ale jest. Wiedz, że zawsze będę przy was i zawsze się będę wami opiekował. Jesteście… ty i teraz już dziecko… dla mnie najważniejsi na świecie.
Kiedy mówi coraz więcej łez napływa mi do oczu, a teraz już ryczę jak głupia. On nawet nie wie jaką odczuwam teraz ulgę i jaka jestem szczęśliwa.
- Dlaczego płaczesz? – dziwi się.
To czasami jest głupek, naprawdę.
- Jeszcze pytasz? – mówię i całuję go.

Wieczorem idziemy do lekarza. Teraz, kiedy wiem, że wszystko jest dobrze i kiedy jestem uspokojona, nagle zmienia mi się front. Przez całą drogę do szpitala trzyma mnie strach, że wynik testu był błędny i nie jestem w żadnej ciąży. A ja… wprawdzie jeszcze nie doszło do mnie do końca, że raczej na pewno będę miała dziecko, ale zaczynam się z tym godzić. Wiem, że damy sobie z Sherlockiem radę, pomimo tego, że jakoś trudno mi wyobrazić sobie jego w roli ojca. Utwierdza mnie w tym przekonaniu wspomnienie chłopca ze snu.
- Ale nad jednym się zastanawiam… - mówię szeptem do Sherlocka w pustej poczekalni. - To znaczy… kiedy…
- Naprawdę nie wiesz? – przerywa mi ze znaczącym uśmiechem i wesołym błyskiem w oczach.
Przypomina mi się jedna noc gdzieś z miesiąc temu, kiedy no… trochę się zapomnieliśmy. A właściwie to całkowicie. Rumienię się, uśmiecham lekko i już nic nie mówię.

Pani doktor jest bardzo miłą kobietą koło pięćdziesiątki o ciemnych oczach, wokół których widać siateczkę zmarszczek, i kruczoczarnych włosach do ramion. Mówię jej co i jak, a ona z uśmiechem wskazuje na łóżko.
- Proszę się położyć i odsłonić brzuch, zrobimy USG.
No to się kładę i odsłaniam brzuch. Lekarka nakłada mi żel, a ja rozbawiona patrzę na Sherlocka, który od momentu wejścia wygląda jak dziecko podczas pierwszego dnia w nowej szkole. Siedzi po mojej drugiej stronie, zmieszany i skrępowany. I inny niż zwykle. To takie rozczulające.  Łapię go za rękę.
- No i mamy dzidziusia – słyszę i odwracam głowę w stronę monitora. – Jakiś… czwarty tydzień. Gratulacje!
Ściskam mocniej dłoń Sherlocka i patrzę na ekran, na którym lekarka pokazuje maleńką fasolkę. Nie jestem w stanie jej nic odpowiedzieć, tylko gapię się i czuję moje szybko bijące serce. To naprawdę…? Ojej… To takie dziwne uczucie… Ale miłe, bardzo miłe.
- Dziękujemy… Ale… wszystko w porządku? – pytam po dłuższej chwili.
- Tak, złotko, w najlepszym. Nie ma co się martwić. Dostaniesz skierowanie na podstawowe badania w ciąży, przepiszę ci witaminy oraz środki na wzmocnienie i za miesiąc widzimy się ponownie.
Odwracam się do Sherlocka. Rozszerzonymi oczami patrzy się na ekran, usta ma lekko otwarte. Trudno mi stwierdzić, co przeżywa, bo on chyba sam tego nie wie. To wszystko z pewnością jest dla niego nowe i dziwne.
W końcu Sherlock spogląda na mnie i uśmiecha się moim ulubionym uśmiechem. O ile to możliwe, to robi mi się jeszcze cieplej na sercu.

Wracamy na Baker Street parkiem, został nam jeszcze mały kawałek. Dookoła szerokiej alejki świecą się lampy, tak, że wszystko spowite jest żółtym światłem. Już wiosna, maj, twarz owiewa mi ciepły wiatr, a w powietrzu czuć zapach kwiatów.
- Wiesz… – mówię, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. – Chyba w końcu musimy powiedzieć rodzicom… Przecież my wszyscy nawet się nie poznaliśmy… To znaczy moi ciebie nie poznali, a twoi mnie.
Nie wiem dlaczego mnie to tak bawi. Chyba nie powinno. Pomaga mi wyobrażenie sobie potencjalnej reakcji moich rodziców na wieść, że zostaną dziadkami. Od razu się uspokajam.
- Cóż… Myślałem, żeby zaprosić moich rodziców w przyszłym miesiącu…  - stwierdza Sherlock po namyśle. - Nie powiem, że będzie to dla mnie dużą rozrywką… doprowadzają mnie do szału po pięciu minutach… no ale…
Przytulam się do niego.
- Podejrzewam, że przesadzasz. No to może ja moich też wtedy zaproszę… zadzwonię do nich, zarezerwuję samolot i zrobimy małe rodzinne spotkanko… Wiem, że będzie straszny chaos, ale wydaje mi się, że lepiej wszystko machnąć za jednym razem.
- No dobrze, niech ci…
Nagle dostrzegam, że ktoś wychodzi zza kępy drzew i staje przed nami na środku uliczki. Sherlock momentalnie się zatrzymuje i powstrzymuje mnie ręką przed następnym krokiem.
Co? Ale kto to? – myślę, wpatrując się z niepokojem w spowitą cieniem postać. Mam złe przeczucia i gęsią skórkę na ciele.
- Podaj mi broń – słyszę spokojny szept Sherlocka.
Szybkim i płynnym ruchem rozpinam torebkę i wyjmuje z niej pistolet. Jakiś czas temu Sherlock uparł się, żebym nosiła broń, w sumie nie wiem czemu, ale teraz mam dowód, że miał rację. Podaję mu pistolet i w myślach dziękuję za zapobiegliwość.
- Cześć! – rozlega się nagle znajomy głos, który przyprawia mnie o dreszcze i ścisk serca.
Postać robi parę kroków do przodu i staje w świetle lampy. Teraz wyraźnie można dostrzec, że to Jim Moriarty. Wydaję z siebie zduszony okrzyk, a przed oczami pojawiają mi się ciemne pomieszczenie, kroplówka i Sherlock z wycelowaną bronią. Nie, nie, nie! Nie chcę tych wspomnień! Mrugam szybko oczami, by przegnać ten koszmar.
- Czego chcesz? – cedzi Sherlock i podnosi pistolet. Ma teraz Jima na celowniku.
- I po co taki niegrzeczny ton? I ta zabawka? – wzdycha teatralnie Moriarty. - Ja chciałem tylko pogratulować…
Robi mi się słabo… On… on wie!
- No, no, no… - kontynuuje prześmiewczym tonem. - Sherlock Holmes ojcem… Nigdy bym nie pomyślał…
- Zejdź mi z oczu – mówi Sherlock, wypowiadając dokładnie i spokojnie każde słowo. – Albo rozwalę cię tu i teraz, Jim.
 - A chciałem być miły… - Moriarty wzrusza ramionami i mruga do mnie, po czym znika w krzakach.
Zamykam oczy i ciężko oddycham. Czy ten wariat nie da nam spokoju? Zamierza nas tak nachodzić aż do śmierci?
Sherlock obejmuje mnie jedną ręką.
- Wszystko w porządku? – pyta, dalej nie spuszczając oczu z drogi przed nami.
- Tak…
- Chodź… pójdziemy inną drogą – mówi, prowadząc mnie w alejkę obok.
Tej nocy w ogóle nie śpię, leżę tylko zdenerwowana w ramionach Sherlocka, a on stara się mnie uspokoić. Udaje mu się to dopiero nad ranem, kiedy w końcu zasypiam przytulona całym ciałem, z głową na jego piersi.

W następny weekend śpię sobie w najlepsze chyba do południa. Słyszę wprawdzie, że ktoś puka do naszej sypialni i Sherlock wstaje, by z tym kimś cicho rozmawiać, ale nawet nie otwieram oczu. To pewnie pani Hudson.
- Anno… Kochanie… - słyszę w pewnej chwili głos Sherlocka przy uchu i szukam jego dłoni.
- Ymmmmmm? – pytam zaspana.
- Pani Hudson mówi, że… twoi rodzice przyjechali…
Mówi, że co?!
Momentalnie oswobadzam się z resztek snu i siadam na łóżku. To chyba najszybsza pobudka w moim życiu.
- Ty żartujesz! - patrzę na niego zatrwożona. - Błagam, powiedz, że żartujesz! To przecież niemożliwe…
Sherlock nie wygląda jakby żartował, wręcz przeciwnie, jego wyraz twarzy wskazuje, że mówi całkiem serio.
W tym momencie słyszę śmiech… mojej mamy. No nie… nie wierzę…
- O nie… - chowam twarz w dłoniach. – Proszę, niech to mi się śni!
Sherlock kładzie mi rękę na ramieniu. Dobra… Moi rodzice siedzą właśnie w salonie na Baker Street, to fakt, nieważne jak niepoważny się wydaję. Muszę stawić temu czoła, nie mam wyjścia.
- Okej, idę to wszystko ogarnąć - podnoszę głowę i schodzę z łóżka. – Skoro już są tutaj… Powiem im, ze jesteś moim facetem, a potem… nie wiem, będziemy improwizować. Trzeba ich przygotować jakoś na wiadomość o ciąży… W ogóle… co im wpadło do głowy żeby tak bez uprzedzenia przylecieć z Polski? – zakładam drżącymi rękami szlafrok. – I proszę, wyjdź za jakieś… dziesięć minut… będzie mi potrzebne wsparcie.
Sherlock kiwa głową i patrzy ma mnie uspokajająco. Z uczuciem jakbym szła na ścięcie otwieram drzwi sypialni. Teraz się dopiero zacznie… Chciałam powiedzieć rodzicom o wszystkim, ale za miesiąc, na początku wakacji, a nie teraz, tak nagle i bez przygotowania!
 Wchodzę do salonu, gdzie na kanapie siedzą już moi rodzice, pijąc spokojnie herbatę od pani Hudson i częstując się ciastkami. Ciekawe jak się z nią dogadali, bo ani mój tata, ani moja mama nie znają ani słowa po angielsku. Ba, ciekawe jak tu dotarli z lotniska…
Moi rodzice… Mama z krótkimi jasnymi włosami, niebieskimi oczami otoczonymi siateczką zmarszczek, których jej chyba trochę przybyło od Bożego Narodzenia.  Tata, niewysoki i ciemnooki, mający czarne włosy poprzetykane już gęsto siwymi pasmami. I znowu przytył czy mnie oczy mylą?
- Aniu! – mówi moja mama wesołym tonem i wstaje z wyciągniętymi rękami.
Staram się uśmiechnąć radośnie i ją przytulam. Czuję dobrze znane mi delikatne perfumy.
- Ale niespodzianka, naprawdę! – stwierdzam słabym głosem, gdy już oswobadzam się z jej objęć.
- Cóż, pomyśleliśmy, że wpadniemy tak bez zapowiedzi… - wyjaśnia tata, mierzwiąc mi włosy, jak to ma w zwyczaju. – Sandra nam wszystko załatwiła i powiedziała co i jak. Chyba nie sprawiliśmy ci kłopotu?
Ach, więc maczała w tym palce moja młodsza siostra? Super, na pewno jej kiedyś specjalnie podziękuję. Chociaż w sumie… dlaczego tak się dziwię? Ona od zawsze była niezłym ziółkiem. A co do kłopotu… no cóż… Jeśli mam być szczera… to tak, sprawiliście. Ale tego, kochani moi rodzice, wam nie powiem. Poza tym nie tylko wy umiecie robić niespodzianki.
- Nie, ależ skąd… - zaczynam, ale przerywa mi mama.
- Wspominałaś coś, że masz pokój na górze… A spałaś na dole…
No tak, moja mama… Ona wszystko wyniucha, jej zmysł obserwacji dorównuje temu Sherlockowemu. Ale nie dam się tak łatwo.
- Jak ciastka? Smakuje wam ta angielska herbata? – zmieniam od razu temat.
- Czy ty się rumienisz? – mama się nie poddaje. – I gdzie ten twój współlokator?
Zamykam oczy. Boże, ratunku! Nie mam aż takiej wyobraźni, żeby wymyślać co chwilę jakąś wymówkę.
- Danusiu, daj jej spokój – macha ręką tata i bierze ciastko.
Cóż… skoro już zaczął się temat Sherlocka… to dobrze. Pociągnę go do końca.
Biorę głęboki oddech. Oto nadchodzi chwila prawdy.
- To już nie do końca współlokator, mamo… - przygryzam dolną wargę. - Teraz to mój chłopak…
Moi rodzice przez parę sekund stoją z zaskoczonymi minami, ale szybko im przechodzi.
- Chłopak? Ale przecież nic nie mówiłaś, że masz chłopaka... Mogłaś wspomnieć przez telefon chociaż słowem! – w głosie mamy słyszę nutkę pretensji.
Ma rację, nie mówiłam. Wiem, że powinnam to zrobić, ale cóż… zawsze byłam troszkę skryta.
- No cóż… tak wyszło… poza tym…
- Poznamy go chociaż? – wypala z nadzieją tata, który nagle jakoś zapominał o ciastkach.
- Ależ oczywiście! Zaraz powinien być…- spoglądam ukradkiem w stronę drzwi sypialni. Gdzie ten Sherlock? Potrzebuję ratunku zanim zaczną mnie dokładnie przesłuchiwać.
- To ten detektyw, tak? Cóż… ciekawe zajęcie, tylko żeby cię nie wciągnął w jakieś niebezpieczne sytuacje.
Za późno mamo, myślę. Gdybyś chociażby wiedziała o tym, że zostałam porwana przez Moriarty’ego, dostałabyś chyba zawału.
- Ile ma lat? – kontynuuje mama. Rozkręca się, niedobrze. – To Anglik? Co dokładnie robi jako detektyw? Gdzie mieszkają jego rodzice? Ma rodzeństwo?
Z sypialni wyłania się Sherlock i to natychmiast zatrzymuje lawinę pytań. W końcu! Widzę, że ubrał fioletową koszulę, co mnie jeszcze bardziej denerwuje, bo wiem, że nie będę w stanie się powstrzymać, by co minutę nie zerkać na niego z pożądaniem w oczach.
Wchodzi z zaciekawioną i uprzejmą miną do salonu i obejmuje mnie jedną ręką. Czuję się jak dziecko podczas powrotu rodzica z zebrania w szkole. I w dodatku muszę się bawić w tłumacza, co pewnie sprawi, że dostanę jakiegoś rozdwojenia.
- To jest właśnie Sherlock… - mówię, nie patrząc na gości tylko na mojego detektywa. – Kochanie, to właśnie… moja mama i mój tata.
Sherlock uśmiecha się swoim najbardziej czarującym uśmiechem i wita się z moimi ewidentnie zaskoczonymi rodzicami. Mama taksuje go szybko od stóp do głów, a potem zadowolona się uśmiecha.
- Przystojny… - mówi do mojego taty. – I te niesamowite oczy…
- Mamo… - mówię i czuję, jak rumienią mi się policzki.
Sherlock patrzy na mnie pytająco.
 - Powiedziała, że jesteś przystojny – tłumaczę mu. – I masz niesamowite oczy.
Och, naprawdę, kocham tą robotę. A to dopiero początek…

Przez jakiś czas wszystko przebiega w porządku, schody zaczynają się dopiero koło popołudnia, a konkretnie w momencie kiedy przygotowuję z moją mamą obiad. Smażę piersi z kurczaka i nagle robi mi się niedobrze. Kurde, zapomniałam, że kurczak działa na mnie najgorzej. I to akurat w takim momencie, super…
- Córeczko, co się dzieje? Jakoś tak zbladłaś jak ściana – zauważa od razu mama i patrzy mi w oczy.
- Nic, mamo, nic – spuszczam wzrok. - Chyba pójdę do łazienki, przepraszam...
Widzę, jak Sherlock, akurat wyjmujący talerze, odprowadza mnie zaniepokojonym spojrzeniem.
W łazience opieram się o ścianę i jakoś opanowuję mdłości, następnie przemywam twarz zimną wodą. Oddycham z ulgą, lepiej mi już.
Wycieram właśnie buzię ręcznikiem, kiedy ktoś cicho puka. Jeśli to moja mama, to chyba się powieszę, myślę i z trwogą otwieram drzwi. To na szczęście Sherlock.
- Jak się czujesz? – pyta cicho.
- Dobrze – mówię i się uśmiecham. – Pod warunkiem, że nie czuję kurczaka.
Przytula mnie i całuje w czoło. Teraz już mi całkiem dobrze.
Cóż, chyba pora kończyć tą grę, postanawiam. Rodzice i tak się zaraz domyślą, że coś przed nimi ukrywam, szczególnie mama. Wóz albo przewóz.
- Musimy im powiedzieć – ciężko wzdycham, zdecydowana. – O ciąży. Skoro już tu są…
- Wiem…
- To będzie piekło.
Sherlock odsuwa się ode mnie delikatnie, lekko unosi mi brodę i patrzy w oczy.
- Nie martw się, nie dam ci spłonąć – obiecuje.
Uśmiecham się blado, całuję go i wychodzimy. Bitwę czas zacząć. Denerwuję się jak cholera, ale wiem, że Sherlock będzie ze mną… A moi rodzice… jestem pewna, że po pierwszym szoku… może nawet się ucieszą.

W salonie tata już rozkłada kieliszki i otwiera wino. Czekamy jeszcze tylko na panią Hudson, która u siebie przygotowuje ciasto.
- Dobre i porządne – mówi tata, wyciągając korek. – Sherlock chyba nie jest abstynentem?
- Nie, tato – wzdycham. – To znaczy… Napijesz się? – pytam go.
Mój ukochany kiwa głową. Myślę cały czas jak przekazać rodzicom informację o ciąży, jakich użyć słów. Niestety, trudno mi ułożyć w głowie jakąś konkretną przemowę. Cóż, chyba walnę z grubej rury.
Nagle widzę, że tata chce wlać wino do piątego kieliszka.
 - Ale ja dziękuję – wypalam, łapiąc Sherlocka za rękę.
No to zaraz zaczną się pytania.
- Ale jak to? – dziwi się tata, zgodnie z moimi przewidywaniami. - Przecież zawsze piłaś czerwone wino! Kupiłem w dodatku słodkie, twoje ulubione…
- Naprawdę, tato, ja…
- Nie gadaj głupot! Kupiłem je specjalnie dla ciebie, bo wiem, że lubisz.
Wiem, że mój tata jest uparty. Teraz już nie mam wyjścia, muszę powiedzieć rodzicom o dziecku. Czuję, jak Sherlock mocniej ściska mnie za rękę, jakby wiedział co się święci… to znaczy na pewno wie, co się święci. Czuję nagły przypływ odwagi i biorę głęboki oddech. Teraz albo nigdy.
- Ja nie mogę pić alkoholu… – mówię cicho, ale tak, żeby mnie słyszał. – Jestem w ciąży!
Tata rozlewa wino po stole, a zaraz za mną rozlega się trzask. Odwracam głowę i widzę, że mama upuściła miskę z moją sałatką warzywną.
Zapada głucha cisza. Słyszę tylko bicie mojego serca i przyspieszony oddech mojej mamy. Biedaczka cała pobladła. Tata natomiast odstawia butelkę i siada na kanapie.
- No cóż… - stwierdzam ostrożnie. – Wiem, że jesteście w szoku… My sami byliśmy, jak się dowiedzieliśmy… Ale… ja już kocham to dziecko. Ja…
Brakuje mi słów, a z nerwów zaczynam płakać. Sherlock chce mnie objąć, ale kręcę głową i delikatnie się odsuwam. Patrzę na mamę.
Chyba już doszła do siebie, w każdym razie nie ma już takich wielkich oczu i nie jest taka blada.
- Mamo? – pytam dziwnie wysokim, błagalnym głosem i patrzę na nią wyczekująco.
To chyba działa. Mama patrzy na mnie z pewną czułością, po czym podchodzi i mnie tuli. Też płacze.
- Och, ale jak to teraz będzie?
- Jak to jak? – śmieję się przez łzy. – Sherlock się nami zaopiekuje. Mną i dzieckiem.
- Ale… no tak, widzę, że się kochacie… tak na siebie patrzycie. On wygląda mi na odpowiedzialnego człowieka, chociaż trochę mnie… nie wiem… przeraża. To znaczy…
Przeraża? Rany Boskie… Ciesz się mamo, że nie usłyszałaś podstawowych faktów ze swojego życia od człowieka, którego widzisz pierwszy raz na oczy.
- Oj mamo – przerywam jej. – Uwierz mi, że nie jest taki zły… To znaczy… tak naprawdę jest kochany. Jestem z nim bezpieczna, naprawdę.
Nagle widzę, że tata wzdycha, wstaje z kanapy i podchodzi do Sherlocka. Ma poważną minę. Trochę się boję.
- Tato… - zaczynam i chwytam go za ramię. Tylko awantury mi tutaj brakuje.
- Młody człowieku – ojciec nie zwraca na mnie uwagi i uwalnia rękę. Patrzy prosto w oczy Sherlocka, mimo tego, że jest znacznie niższy. – Obiecujesz, że zaopiekujesz się moją córką i wnukiem?
Oddycham z ulgą i nawet chce mi się z tego wszystkiego śmiać. Chociaż na swój sposób mój tata jest wzruszający.
Sherlock patrzy na mnie pytająco. Ja się uśmiecham rozbawiona.
- Pyta się, czy zaopiekujesz się mną i dzieckiem – tłumaczę.
Zerka na mojego tatę i kiwa głową.
- Oczywiście – mówi. – Kocham ich.
Tego nie musze tłumaczyć, zresztą nawet jakbym chciała to nie mam kiedy, bo tata zaraz ściska Sherlocka. Przerażona mina mojego ukochanego jest bezcenna, zaczynam się śmiać, a mama idzie w moje ślady.

Moi rodzice są jeszcze dwa dni. Mają czas by obejrzeć pałac Buckingham, Tower Bridge, London Eye, Big Bena i Katedrę Westminsterską. Poza tym zabieramy ich jeszcze na West End i Picadilly Circus. Miastem są naprawdę zachwyceni, podobnie jak Sherlockiem, do którego coraz bardziej się przekonują. Mój detektyw ani razu nie narzeka i naprawdę mu za to dziękuję.
Mimo wszystko, gdy mama z tatą w poniedziałek wieczorem odlatują, czuję ulgę. Kocham ich, ale… cóż, tu już mam swoje życie. I jestem szczęśliwa jak nigdy nie byłam w Polsce.

Następnego dnia po wyjeździe rodziców, podczas spaceru, pod Galerią Handlową spotykamy Mary i Johna.
- Hej! – mówię uradowana, całując Mary w policzek. – Zakupy?
- Małe – kiwa głową. - Potrzebuję jakiejś ładnej bluzki na lato. A wy?
- Wyszliśmy na spacer i przy okazji do banku – myślę, że należałoby im powiedzieć o ciąży. - Musicie do nas wpaść kiedyś, może w tą sobotę?
- Jasne, bardzo chętnie – Mary przygląda mi się uważnie, a potem dostrzegam dziwny błysk w jej oczach. Uśmiecha się lekko. – Jeszcze uzgodnimy szczegóły.
No tak, zapewne się domyśliła, chociaż nie wiem jak. Ale w sumie… Niektóre kobiety chyba wyczuwają takie rzeczy. Cóż, mam tylko nadzieję, że nie powie Johnowi, nie chcę stracić jego zszokowanej miny.
Odpowiadam jej zagadkowym, porozumiewawczym uśmiechem.
- Wiecie co? Może skoczymy w czwórkę na kawę? – stwierdza John patrząc na szyldy na Galerii. – Mamy w sumie czas, a tu niedaleko jest fajna kawiarnia.
Patrzę pytająco na Sherlocka. W sumie… Nie mamy nic do roboty.
- Dobrze – mówi. – To poczekajcie tu na mnie, skoczę tylko do tego banku.
Odchodzi szybkim krokiem, a my zaczynamy rozmowę o Lily. Mary troszkę narzeka, bo mała ząbkuje.
- Nie jest chyba tak źle – śmieję się. – Przecież ona jest grzeczna jak aniołek.
Myślę, że sama za jakiś czas będę matką i czuję ciepło w sercu. Bezwiednie dotykam brzucha, ale zaraz opuszczam rękę.
- No tak, zwykle tak – uśmiecha się Mary i udaje, że nie widziała tego mojego ruchu.
- Weźcie ją w sobotę! – proszę szczerze. - Dawno jej nie widziałam, zapewne urosła!       
W sumie to jestem też ciekawa czy Sherlock będzie jakoś inaczej traktował małą. Pamiętam, jak wtedy w szpitalu patrzył na mnie przez chwilę, gdy trzymałam Lily na kolanach. Chcę zobaczyć to uczucie w jego oczach jeszcze raz.
- Nie poznasz jej!
- O, jest Sherock – mówi John.

Odwracam głowę i widzę, jak Sherlock schodzi po schodach banku po drugiej stronie ulicy i uśmiecha się delikatnie do mnie. Nagle słyszę strzał i cały świat jakby zwalnia. Widzę dokładnie jak Sherlock zatrzymuje się zdziwiony, a na jego marynarce, w okolicach serca, wykwitają ciemnoczerwone plamy. Po chwili mój ukochany upada na chodnik.

3 komentarze:

  1. Tak, wiedziałam, że ta sielanka skończy się kolejnym, potężnym cliffhangerem...fajny rozdział, tylko pomimo rzetelnego opisu nadal nie potrafię wyobrazić sobie Sherlocka jako ojca. Świetny wątek z Moriartym wyłaniającym się z krzaczków :3
    Pozdrawiam, Yooletchka

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej! Czytałam to z mega uśmiechem na twarzy, a kiedy doszłam do przyjazdu rodziców Anny musiałam hamować śmiech. Kochany rozdział, fluffiaście było i przyjemnie. :3 No, oprócz końca... Ja wiedziałam, że w tym małym, krótkim akapicie musi się coś stać, chyba nie byłabyś sobą nie dodając trochę (dużo) dramatyczności. A było już tak optymistycznie!

    Zauważyłam więcej opisów, bardzo mnie to ucieszyło. Patrząc na pierwszy i najnowszy rozdział widać, że znaczną poprawę w Twoim pisaniu (co nie znaczy oczywiście, że wcześniej pisałaś źle). Oby tak dalej! c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Też zauważyłam więcej opisów :) piszesz coraz lepiej :*
    Kiedy anna była taka roztrzęśiona to prawie płakałam a kiedy rodzice przyszli i ona zaczęła rozmyslac o swej złej siostrze xd to padłam xd
    napisz ciąg dalszy bez tego całego umierania co napisała twoja koleżanka ;P
    czekam! :)

    OdpowiedzUsuń