„Znowu Ty z tej ponurej
wieży szarych dni,
Kradniesz moje serce, musisz być
Księciem.
Tylko Ty, mało co i przytaknęłabym,
Tej rutynie co z miłości drwi,
Jesteś
Obok mnie, obok mnie, obok mnie, obok mnie.
Zrób co się da, co tylko się da,
Niech nasza bajka trwa,
Chcę jak księżniczka z księciem mknąć po niebie.
Przez siedem mórz, gór, ulic i rzek,
Gdy inni mówią "nie",
Będziemy biec do siebie.”
Kradniesz moje serce, musisz być
Księciem.
Tylko Ty, mało co i przytaknęłabym,
Tej rutynie co z miłości drwi,
Jesteś
Obok mnie, obok mnie, obok mnie, obok mnie.
Zrób co się da, co tylko się da,
Niech nasza bajka trwa,
Chcę jak księżniczka z księciem mknąć po niebie.
Przez siedem mórz, gór, ulic i rzek,
Gdy inni mówią "nie",
Będziemy biec do siebie.”
Sylwia Grzeszczak - Księżniczka
To
moje zatrucie trwa już trzeci dzień. Muszę chyba w końcu iść do lekarza, myślę
wracając w środę z pracy. Inaczej będę jeszcze bardziej słaba niż jestem, a te
mdłości mnie wykończą. Nie mogę tak funkcjonować.
Widzę
już nasz budynek na Baker Street i lekko wzdycham. Ostatnio Sherlock jest jakiś nieswój… Patrzy
na mnie czasami z niepokojem w oczach i poważną miną, mam wrażenie, że czegoś się
boi. Nie tak jak wtedy, kiedy porwał mnie Jim, co to, to nie. Boi się w innym
sensie. Chociaż z drugiej strony dostrzegam w jego spojrzeniu jakąś zupełnie
rozbrajającą mnie czułość… Sama nie wiem o co mu chodzi… I zauważyłam, że kilka
razy już otwierał usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zawsze w ostatniej
chwili się rozmyślał… Dziwne to…
Wchodzę
do mieszkania i już czuję, że chce mi się spać. Zaraz się chyba położę...
Ostatnio jestem strasznie senna, chyba to zatrucie tak mi wykańcza organizm.
Przecieram
oczy i wchodzę na górę.
Siedzę
w kuchni i uparcie walczę z zupą jarzynową, na którą jakoś wcale nie mam
ochoty, kiedy słyszę, że wrócił Sherlock. Miał dzisiaj z Mycroftem jakąś ważną
sprawę do załatwienia, i tak jest wcześniej niż się spodziewałam. Myślałam, że
zejdzie im do późnego wieczora.
-
Hej! – mówi z salonu tym swoim głębokim głosem.
Już
mam ciarki. Widzę, jak zrzuca marynarkę na kanapę i zostaje w samej czarnej
koszuli. Och, mój ty cudzie, piękny niczym grecki bóg!
-
Hej! – odkrzykuję z kuchni i wracam do mieszania w zupie.
Sherlock
zaraz wchodzi do kuchni i całuje mnie w czoło. Przytulam go po czym wskazuję
głową na kuchenkę.
-
Chcesz to nalej sobie zupy, jest jeszcze gorąca…
-
A ty co tak nie jesz tylko mieszasz? – dziwnie mi się przygląda.
-
Jakoś nie jestem głodna...
Wstaję
i podchodzę do zlewu. Wylewam resztkę zupy, a gdy się odwracam znowu widzę to
specyficzne czuło-zaniepokojone spojrzenie niebiesko-zielonych oczu Sherlocka. I
nic nie poradzę na to, że ewidentnie się wkurzam. To irytujące! Mam już dość!
-
Och przestań! – syczę. – To tylko zatrucie, jeszcze nie umieram!
Nie
zważam na to, że Sherlock może być zły. Mijam go szybko i wychodzę z kuchni.
Jedyne, czego teraz chcę, to łóżko.
-
Idę spać. Nie budź mnie! – krzyczę jeszcze z salonu.
Już
w sypialni żałuję, że biedaka tak skrzyczałam. A sumie nic nie zawinił, tylko
się martwi, wypadałoby więc go przeprosić, ale oczy tak mi się kleją, że nie
mam siły wrócić do kuchni. Zasypiam, gdy tylko dotykam poduszki.
Nie
wiem jak długo śpię. W każdym razie kiedy się budzę, widzę, że Sherlock siedzi
obok na łóżku i przygląda mi się badawczo swoim nowym zagadkowym wzrokiem. Tym
razem jednak nie odczuwam złości tylko tkliwość pomieszaną z zaniepokojeniem. Wstaję
i przytulam się do niego.
-
Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam – mówię do jego szyi. - Ale naprawdę…
nie musisz się o mnie martwic… To zwykłe zatrucie, przejdzie pewnie dziś albo
jutro.
Sherlock
głaszcze mnie po głowie i milczy. Słyszę jego lekko przyspieszone bicie serca.
-
Nie sądzę, że to zatrucie – mówi w końcu lekko zdenerwowanym głosem, zupełnie
do niego niepodobnym. – I chyba do jutra nie przejdzie.
Delikatnie
oswobadzam się z jego objęć i marszczę brwi. Nie mam pojęcia o co mu może
chodzić, naprawdę. Poza tym nienawidzę, jak gada takimi zagadkami.
Patrzę
mu uważnie w twarz. Sherlock jest ewidentnie… nie wiem… zestresowany. Jeszcze
nigdy go takim nie widziałam. Twarz ma napiętą, cerę jeszcze bardziej bladą. Zaczynam
się naprawdę denerwować.
-
Co masz na myśli? – pytam jakoś dziwnie wysokim tonem.
Sherlock
otwiera usta, ale za chwilę je zamyka. O mój Boże, serio brak mu słów czy mi
się tylko wydaje? Obserwuję go wyczekująco, ale zaraz powtarza się to samo:
otwiera usta i zamyka.
-
Kochanie? Bo naprawdę się już boję…
Już
myślę, że powie mi o co chodzi, ale ponownie się rozmyśla. Wzdycham z
rezygnacją.
-
Wiesz co? – gładzę go po policzku. – Jeśli zdecydujesz się w końcu ujawnić mi tą
nader tajemniczą informację, będę w salonie przed telewizorem. Dobrze?
Już
mam wstawać, kiedy Sherlock łapie mnie za rękę. Rozmyślam się więc i czekam.
-
Myślę, że… Właściwie to jestem pewny, że… - chyba pierwszy raz słyszę jak się zacina.
– Jesteś w ciąży…
Wyraźnie
słyszę, co powiedział, ale te słowa na początku do mnie nie docierają, jakby
wypowiedział je w nieznanym mi języku. Po chwili jednak mój mózg pojmuje sens
zwrotu: Jesteś w ciąży.
Przez
krótką chwilę patrzę na Sherlocka szeroko otwartymi oczami. On jest naprawdę
przewrażliwiony, myślę. Przez parę dni nie za dobrze się czuję, a on już wymyśla do
tego dziwne ideologie.
Nagle
jednak niektóre klapki w mojej głowie się otwierają, łącząc fakty. Mdłości.
Senność. Osłabienie. Wahania nastroju.
Zaczynam
drzeć i mam wrażenie jakby coś ziemnego przepłynęło właśnie przez mój organizm,
od głowy po czubki palców. Zamykam oczy… Nie panikuj, dziewczyno, mówię sobie.
Myśl…
Staram
się oddychać i chcę policzyć w głowie dni od ostatniego okresu, ale przez te
nerwy wszystko mi się miesza… Spokojnie… Tydzień… dwa… trzy…cztery… pięć…
sześć…
Boże
święty…!
Jezus
Maria Matko Kochana…!
Jak
mogłam to przeoczyć? Jak…? No tak, ostatnio wszystko tak szybko się działo… I
jeszcze ostatnio ta sprawa z tą ruletką… Idiotka ze mnie, naprawdę.
Przez
chwilę czuję się jakbym leciała w dół skrajem przepaści. Potem chyba wracają mi
jednak ostatnie resztki zdrowego rozsądku. Muszę zrobić test ciążowy.
-
Lecę do apteki… - mówię zdrętwiałymi ustami i wstaję. Dziwnie się czuję, jakbym
nie była sobą i jakby to, co się dzieje, nie było realne. Albo jak gdybym grała
w jakimś filmie.
Mijam
Sherlocka, nawet na niego nie patrząc, i zbiegam po schodach. Ubieram się w
rekordowym tempie, po czym pędzę do najbliższej apteki za rogiem, gdzie kupuję
test. Nadal mam to dziwne wrażenie nierealności.
-
Och kochana, daj potem znać czy mamy gratulować – mówi miła pulchna
sprzedawczyni o jasnych blond włosach i wodnistoniebieskich oczach.
Jakoś
zbieram się w sobie i kiwam głową, a następnie wracam szybko z powrotem do
domu. Nim Sherlock zdąży coś powiedzieć lub
zrobić, zamykam się w łazience.
Biorę
trzy głębokie wdechy, po czym robię test. Teraz tylko czekać 3 minuty…
Siedzę
na brzegu wanny, a ręce mi się trzęsą. Staram się nie patrzeć w stronę szafki,
na której leży podłużny biały test. Na razie nie do końca dociera do mnie to,
co robię, nawet nie jestem w stanie myśleć o niczym konkretnym. Tylko siedzę i
się trzęsę.
Te
trzy minuty ciągną się jak trzy godziny, ale w końcu nadchodzi czas, by
sprawdzić wynik. Wstaję i robię krok w stronę szafki, ale zaraz muszę na niej
znowu usiąść, bo nogi się pode mną uginają. Test wyszedł pozytywnie…
Łapię
szybko powietrze w płuca i ciężko oddycham. Chyba teraz muszę… zebrać jakoś
myśli i poukładać sobie wszystko w głowie… Po pierwsze powinnam opanować
zdenerwowanie… Żeby całkiem nie spanikować. No i w salonie czeka Sherlock, będę
musiała z nim porozmawiać, nie mogę histeryzować.
Sherlock…
czuję nieprzyjemnie ukłucie w sercu. Jak on to przyjmie? Przecież on… on i dziecko… jakoś nie mogę
sobie tego wyobrazić… Na Lily patrzy jakby się jej bał…
Zbiera
mi się na płacz. Mrugam i przecieram oczy, ale to nie pomaga i po chwili po
policzkach płyną mi łzy. Co teraz będzie?
Nie
spodziewałam się, że już teraz, w wieku dwudziestu sześciu lat, zajdę w ciążę.
Do tej pory nie czułam się na to gotowa. Moje jedyne poważniejsze kontakty z
maluchami to opieka nad córeczką kuzyna. Uwielbiam tą małą, ale nigdy jeszcze
na poważnie nie zastanawiałam się jak to jest… być matką. Dla mnie to była za
duża odpowiedzialność… i nadal jest.
Przez
chwilę jestem kompletnie załamana, ale potem stopniowo coś się we mnie w środku
zmienia, w miarę pojawiania się świadomości, że będę miała dziecko. Dziecko
Sherlocka.
Najpierw,
jak gdyby z niczego, przypomina mi się sen gdzieś sprzed dwóch tygodni. Zwykle
tak mam, że zaraz po przebudzeniu zapominam od razu co mi się śniło, i tak było
i tamtym razem. Ale teraz naszło mnie bardzo wyraźne wspomnienie. Bo okazuje
się, że pamiętam ten sen dobrze. Pamiętam tego małego, ślicznego chłopca z
czarnymi lokami, oczami Sherlocka, moim nosem i ustami. Patrzył się na mnie i
uśmiechał…
Wizja
snu to pierwszy impuls. Potem czuję w sercu ciepło stopniowo łagodzące strach
oraz szok i delikatnie się uśmiecham. Czuję rozchodzące się po moim ciele
delikatne fale miłości i kładę rękę na brzuchu. Dziecko Sherlocka, powtarzam
sobie w myślach. I moje. Nasze wspólne. Wiem, że będzie dla mnie całym światem.
Będę ją… albo jego… chronić i uczyć. Już kocham tą istotkę. Kocham całym
sercem.
Siedzę
w takim błogim stanie dopóki nie dobiega mnie ciche pukanie do drzwi łazienki.
-
Anno? Wszystko w porządku? – słyszę drżący głos Sherlocka.
Serce
znowu mi przyspiesza, powoli wraca niedawny strach. Co teraz będzie?
Wstaję
i na drżących nogach idę do drzwi. To parę kroków, ale droga wydaje mi się z
dziesięć razy dłuższa.
W
końcu otwieram drzwi. Sherlock patrzy się na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
Twarz ma napiętą, usta zaciśnięte, cerę bladą. Jak wtedy gdy mówił mi, że mogę
być w ciąży, a nawet jeszcze bardziej.
-
Test wyszedł pozytywnie. Jestem w ciąży… - mówię bezbarwnym głosem i spuszczam
wzrok. Boję się dalej na niego patrzeć.
Sherlock
jednak zaraz mnie przytula i głaszcze po włosach. Czuję, że ręce też lekko mu
drżą.
-
Spokojnie… - mówi. – Teraz nie możesz się aż tak denerwować. Chodź do salonu…
Bierze
mnie za rękę i prowadzi na kanapę. Trzymam mocno jego dłoń, czuję jakby była
kotwicą na wzburzonym morzu. Już nie drży.
Gdy
już siedzimy w salonie zbieram w sobie całą odwagę i patrzę mu w oczy. Wzrok
Sherlocka jest poważny, ale też uspokajający. Przygląda mi się badawczo i
trzyma moje dłonie w swoich.
Wstrzymuję
oddech i czekam co powie.
-
No to będziemy rodzicami – uśmiecha się lekko.
Chcę
coś powiedzieć, sama nie wiem co, ale Sherlock kładzie mi palec na ustach.
- Posłuchaj
mnie… Wiem, że jesteś w szoku i się boisz, ale… chcę, żebyś jednego była pewna
– odsuwa palec i jego dłoń powrotem przykrywa moją. – Kocham cię. Ale przecież
to już jakiś czas wiesz, głuptasie. A dziecko… może i nie jest planowane… ale jest.
Wiedz, że zawsze będę przy was i zawsze się będę wami opiekował. Jesteście… ty
i teraz już dziecko… dla mnie najważniejsi na świecie.
Kiedy
mówi coraz więcej łez napływa mi do oczu, a teraz już ryczę jak głupia. On
nawet nie wie jaką odczuwam teraz ulgę i jaka jestem szczęśliwa.
-
Dlaczego płaczesz? – dziwi się.
To
czasami jest głupek, naprawdę.
-
Jeszcze pytasz? – mówię i całuję go.
Wieczorem
idziemy do lekarza. Teraz, kiedy wiem, że wszystko jest dobrze i kiedy jestem
uspokojona, nagle zmienia mi się front. Przez całą drogę do szpitala trzyma
mnie strach, że wynik testu był błędny i nie jestem w żadnej ciąży. A ja…
wprawdzie jeszcze nie doszło do mnie do końca, że raczej na pewno będę miała
dziecko, ale zaczynam się z tym godzić. Wiem, że damy sobie z Sherlockiem radę,
pomimo tego, że jakoś trudno mi wyobrazić sobie jego w roli ojca. Utwierdza
mnie w tym przekonaniu wspomnienie chłopca ze snu.
-
Ale nad jednym się zastanawiam… - mówię szeptem do Sherlocka w pustej
poczekalni. - To znaczy… kiedy…
-
Naprawdę nie wiesz? – przerywa mi ze znaczącym uśmiechem i wesołym błyskiem w
oczach.
Przypomina
mi się jedna noc gdzieś z miesiąc temu, kiedy no… trochę się zapomnieliśmy. A właściwie
to całkowicie. Rumienię się, uśmiecham lekko i już nic nie mówię.
Pani
doktor jest bardzo miłą kobietą koło pięćdziesiątki o ciemnych oczach, wokół
których widać siateczkę zmarszczek, i kruczoczarnych włosach do ramion. Mówię
jej co i jak, a ona z uśmiechem wskazuje na łóżko.
-
Proszę się położyć i odsłonić brzuch, zrobimy USG.
No
to się kładę i odsłaniam brzuch. Lekarka nakłada mi żel, a ja rozbawiona patrzę
na Sherlocka, który od momentu wejścia wygląda jak dziecko podczas pierwszego
dnia w nowej szkole. Siedzi po mojej drugiej stronie, zmieszany i skrępowany. I
inny niż zwykle. To takie rozczulające. Łapię
go za rękę.
-
No i mamy dzidziusia – słyszę i odwracam głowę w stronę monitora. – Jakiś…
czwarty tydzień. Gratulacje!
Ściskam
mocniej dłoń Sherlocka i patrzę na ekran, na którym lekarka pokazuje maleńką
fasolkę. Nie jestem w stanie jej nic odpowiedzieć, tylko gapię się i czuję moje
szybko bijące serce. To naprawdę…? Ojej… To takie dziwne uczucie… Ale miłe,
bardzo miłe.
-
Dziękujemy… Ale… wszystko w porządku? – pytam po dłuższej chwili.
-
Tak, złotko, w najlepszym. Nie ma co się martwić. Dostaniesz skierowanie na
podstawowe badania w ciąży, przepiszę ci witaminy oraz środki na wzmocnienie i
za miesiąc widzimy się ponownie.
Odwracam
się do Sherlocka. Rozszerzonymi oczami patrzy się na ekran, usta ma lekko
otwarte. Trudno mi stwierdzić, co przeżywa, bo on chyba sam tego nie wie. To
wszystko z pewnością jest dla niego nowe i dziwne.
W
końcu Sherlock spogląda na mnie i uśmiecha się moim ulubionym uśmiechem. O ile
to możliwe, to robi mi się jeszcze cieplej na sercu.
Wracamy
na Baker Street parkiem, został nam jeszcze mały kawałek. Dookoła szerokiej
alejki świecą się lampy, tak, że wszystko spowite jest żółtym światłem. Już
wiosna, maj, twarz owiewa mi ciepły wiatr, a w powietrzu czuć zapach kwiatów.
-
Wiesz… – mówię, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. – Chyba w końcu musimy
powiedzieć rodzicom… Przecież my wszyscy nawet się nie poznaliśmy… To znaczy moi
ciebie nie poznali, a twoi mnie.
Nie
wiem dlaczego mnie to tak bawi. Chyba nie powinno. Pomaga mi wyobrażenie sobie
potencjalnej reakcji moich rodziców na wieść, że zostaną dziadkami. Od razu się
uspokajam.
-
Cóż… Myślałem, żeby zaprosić moich rodziców w przyszłym miesiącu… - stwierdza Sherlock po namyśle. - Nie powiem,
że będzie to dla mnie dużą rozrywką… doprowadzają mnie do szału po pięciu
minutach… no ale…
Przytulam
się do niego.
-
Podejrzewam, że przesadzasz. No to może ja moich też wtedy zaproszę… zadzwonię
do nich, zarezerwuję samolot i zrobimy małe rodzinne spotkanko… Wiem, że będzie
straszny chaos, ale wydaje mi się, że lepiej wszystko machnąć za jednym razem.
-
No dobrze, niech ci…
Nagle
dostrzegam, że ktoś wychodzi zza kępy drzew i staje przed nami na środku
uliczki. Sherlock momentalnie się zatrzymuje i powstrzymuje mnie ręką przed
następnym krokiem.
Co?
Ale kto to? – myślę, wpatrując się z niepokojem w spowitą cieniem postać. Mam
złe przeczucia i gęsią skórkę na ciele.
-
Podaj mi broń – słyszę spokojny szept Sherlocka.
Szybkim
i płynnym ruchem rozpinam torebkę i wyjmuje z niej pistolet. Jakiś czas temu
Sherlock uparł się, żebym nosiła broń, w sumie nie wiem czemu, ale teraz mam
dowód, że miał rację. Podaję mu pistolet i w myślach dziękuję za
zapobiegliwość.
-
Cześć! – rozlega się nagle znajomy głos, który przyprawia mnie o dreszcze i
ścisk serca.
Postać
robi parę kroków do przodu i staje w świetle lampy. Teraz wyraźnie można
dostrzec, że to Jim Moriarty. Wydaję z siebie zduszony okrzyk, a przed oczami pojawiają
mi się ciemne pomieszczenie, kroplówka i Sherlock z wycelowaną bronią. Nie,
nie, nie! Nie chcę tych wspomnień! Mrugam szybko oczami, by przegnać ten
koszmar.
-
Czego chcesz? – cedzi Sherlock i podnosi pistolet. Ma teraz Jima na celowniku.
-
I po co taki niegrzeczny ton? I ta zabawka? – wzdycha teatralnie Moriarty. - Ja
chciałem tylko pogratulować…
Robi
mi się słabo… On… on wie!
-
No, no, no… - kontynuuje prześmiewczym tonem. - Sherlock Holmes ojcem… Nigdy
bym nie pomyślał…
-
Zejdź mi z oczu – mówi Sherlock, wypowiadając dokładnie i spokojnie każde słowo.
– Albo rozwalę cię tu i teraz, Jim.
- A chciałem być miły… - Moriarty wzrusza
ramionami i mruga do mnie, po czym znika w krzakach.
Zamykam
oczy i ciężko oddycham. Czy ten wariat nie da nam spokoju? Zamierza nas tak
nachodzić aż do śmierci?
Sherlock
obejmuje mnie jedną ręką.
-
Wszystko w porządku? – pyta, dalej nie spuszczając oczu z drogi przed nami.
-
Tak…
-
Chodź… pójdziemy inną drogą – mówi, prowadząc mnie w alejkę obok.
Tej
nocy w ogóle nie śpię, leżę tylko zdenerwowana w ramionach Sherlocka, a on stara
się mnie uspokoić. Udaje mu się to dopiero nad ranem, kiedy w końcu zasypiam
przytulona całym ciałem, z głową na jego piersi.
W
następny weekend śpię sobie w najlepsze chyba do południa. Słyszę wprawdzie, że
ktoś puka do naszej sypialni i Sherlock wstaje, by z tym kimś cicho rozmawiać,
ale nawet nie otwieram oczu. To pewnie pani Hudson.
-
Anno… Kochanie… - słyszę w pewnej chwili głos Sherlocka przy uchu i szukam jego
dłoni.
-
Ymmmmmm? – pytam zaspana.
-
Pani Hudson mówi, że… twoi rodzice przyjechali…
Mówi,
że co?!
Momentalnie
oswobadzam się z resztek snu i siadam na łóżku. To chyba najszybsza pobudka w
moim życiu.
-
Ty żartujesz! - patrzę na niego zatrwożona. - Błagam, powiedz, że żartujesz! To
przecież niemożliwe…
Sherlock
nie wygląda jakby żartował, wręcz przeciwnie, jego wyraz twarzy wskazuje, że mówi
całkiem serio.
W
tym momencie słyszę śmiech… mojej mamy. No nie… nie wierzę…
-
O nie… - chowam twarz w dłoniach. – Proszę, niech to mi się śni!
Sherlock
kładzie mi rękę na ramieniu. Dobra… Moi rodzice siedzą właśnie w salonie na
Baker Street, to fakt, nieważne jak niepoważny się wydaję. Muszę stawić temu
czoła, nie mam wyjścia.
-
Okej, idę to wszystko ogarnąć - podnoszę głowę i schodzę z łóżka. – Skoro już
są tutaj… Powiem im, ze jesteś moim facetem, a potem… nie wiem, będziemy
improwizować. Trzeba ich przygotować jakoś na wiadomość o ciąży… W ogóle… co im
wpadło do głowy żeby tak bez uprzedzenia przylecieć z Polski? – zakładam
drżącymi rękami szlafrok. – I proszę, wyjdź za jakieś… dziesięć minut… będzie
mi potrzebne wsparcie.
Sherlock kiwa głową i patrzy ma mnie uspokajająco. Z uczuciem jakbym szła
na ścięcie otwieram drzwi sypialni. Teraz się dopiero zacznie… Chciałam
powiedzieć rodzicom o wszystkim, ale za miesiąc, na początku wakacji, a nie
teraz, tak nagle i bez przygotowania!
Wchodzę do salonu, gdzie na
kanapie siedzą już moi rodzice, pijąc spokojnie herbatę od pani Hudson i
częstując się ciastkami. Ciekawe jak się z nią dogadali, bo ani mój tata, ani
moja mama nie znają ani słowa po angielsku. Ba, ciekawe jak tu dotarli z
lotniska…
Moi rodzice… Mama z krótkimi jasnymi włosami, niebieskimi oczami
otoczonymi siateczką zmarszczek, których jej chyba trochę przybyło od Bożego
Narodzenia. Tata, niewysoki i ciemnooki,
mający czarne włosy poprzetykane już gęsto siwymi pasmami. I znowu przytył czy
mnie oczy mylą?
- Aniu! – mówi moja mama wesołym tonem i wstaje z wyciągniętymi rękami.
Staram się uśmiechnąć radośnie i ją przytulam. Czuję dobrze znane mi
delikatne perfumy.
- Ale niespodzianka, naprawdę! – stwierdzam słabym głosem, gdy już
oswobadzam się z jej objęć.
- Cóż, pomyśleliśmy, że wpadniemy tak bez zapowiedzi… - wyjaśnia tata,
mierzwiąc mi włosy, jak to ma w zwyczaju. – Sandra nam wszystko załatwiła i
powiedziała co i jak. Chyba nie sprawiliśmy ci kłopotu?
Ach, więc maczała w tym palce moja młodsza siostra? Super, na pewno jej
kiedyś specjalnie podziękuję. Chociaż w sumie… dlaczego tak się dziwię? Ona od
zawsze była niezłym ziółkiem. A co do kłopotu… no cóż… Jeśli mam być szczera… to
tak, sprawiliście. Ale tego, kochani moi rodzice, wam nie powiem. Poza tym nie
tylko wy umiecie robić niespodzianki.
-
Nie, ależ skąd… - zaczynam, ale przerywa mi mama.
-
Wspominałaś coś, że masz pokój na górze… A spałaś na dole…
No
tak, moja mama… Ona wszystko wyniucha, jej zmysł obserwacji dorównuje temu
Sherlockowemu. Ale nie dam się tak łatwo.
-
Jak ciastka? Smakuje wam ta angielska herbata? – zmieniam od razu temat.
-
Czy ty się rumienisz? – mama się nie poddaje. – I gdzie ten twój współlokator?
Zamykam
oczy. Boże, ratunku! Nie mam aż takiej wyobraźni, żeby wymyślać co chwilę jakąś
wymówkę.
-
Danusiu, daj jej spokój – macha ręką tata i bierze ciastko.
Cóż…
skoro już zaczął się temat Sherlocka… to dobrze. Pociągnę go do końca.
Biorę
głęboki oddech. Oto nadchodzi chwila prawdy.
-
To już nie do końca współlokator, mamo… - przygryzam dolną wargę. - Teraz to
mój chłopak…
Moi
rodzice przez parę sekund stoją z zaskoczonymi minami, ale szybko im
przechodzi.
-
Chłopak? Ale przecież nic nie mówiłaś, że masz chłopaka... Mogłaś wspomnieć
przez telefon chociaż słowem! – w głosie mamy słyszę nutkę pretensji.
Ma
rację, nie mówiłam. Wiem, że powinnam to zrobić, ale cóż… zawsze byłam troszkę
skryta.
-
No cóż… tak wyszło… poza tym…
-
Poznamy go chociaż? – wypala z nadzieją tata, który nagle jakoś zapominał o
ciastkach.
-
Ależ oczywiście! Zaraz powinien być…- spoglądam ukradkiem w stronę drzwi
sypialni. Gdzie ten Sherlock? Potrzebuję ratunku zanim zaczną mnie dokładnie przesłuchiwać.
-
To ten detektyw, tak? Cóż… ciekawe zajęcie, tylko żeby cię nie wciągnął w
jakieś niebezpieczne sytuacje.
Za
późno mamo, myślę. Gdybyś chociażby wiedziała o tym, że zostałam porwana przez
Moriarty’ego, dostałabyś chyba zawału.
-
Ile ma lat? – kontynuuje mama. Rozkręca się, niedobrze. – To Anglik? Co
dokładnie robi jako detektyw? Gdzie mieszkają jego rodzice? Ma rodzeństwo?
Z
sypialni wyłania się Sherlock i to natychmiast zatrzymuje lawinę pytań. W
końcu! Widzę, że ubrał fioletową koszulę, co mnie jeszcze bardziej denerwuje,
bo wiem, że nie będę w stanie się powstrzymać, by co minutę nie zerkać na niego
z pożądaniem w oczach.
Wchodzi
z zaciekawioną i uprzejmą miną do salonu i obejmuje mnie jedną ręką. Czuję się
jak dziecko podczas powrotu rodzica z zebrania w szkole. I w dodatku muszę się
bawić w tłumacza, co pewnie sprawi, że dostanę jakiegoś rozdwojenia.
-
To jest właśnie Sherlock… - mówię, nie patrząc na gości tylko na mojego
detektywa. – Kochanie, to właśnie… moja mama i mój tata.
Sherlock
uśmiecha się swoim najbardziej czarującym uśmiechem i wita się z moimi
ewidentnie zaskoczonymi rodzicami. Mama taksuje go szybko od stóp do głów, a
potem zadowolona się uśmiecha.
-
Przystojny… - mówi do mojego taty. – I te niesamowite oczy…
-
Mamo… - mówię i czuję, jak rumienią mi się policzki.
Sherlock
patrzy na mnie pytająco.
- Powiedziała, że jesteś przystojny – tłumaczę
mu. – I masz niesamowite oczy.
Och,
naprawdę, kocham tą robotę. A to dopiero początek…
Przez
jakiś czas wszystko przebiega w porządku, schody zaczynają się dopiero koło
popołudnia, a konkretnie w momencie kiedy przygotowuję z moją mamą obiad. Smażę
piersi z kurczaka i nagle robi mi się niedobrze. Kurde, zapomniałam, że kurczak
działa na mnie najgorzej. I to akurat w takim momencie, super…
-
Córeczko, co się dzieje? Jakoś tak zbladłaś jak ściana – zauważa od razu mama i
patrzy mi w oczy.
-
Nic, mamo, nic – spuszczam wzrok. - Chyba pójdę do łazienki, przepraszam...
Widzę,
jak Sherlock, akurat wyjmujący talerze, odprowadza mnie zaniepokojonym
spojrzeniem.
W
łazience opieram się o ścianę i jakoś opanowuję mdłości, następnie przemywam
twarz zimną wodą. Oddycham z ulgą, lepiej mi już.
Wycieram
właśnie buzię ręcznikiem, kiedy ktoś cicho puka. Jeśli to moja mama, to chyba
się powieszę, myślę i z trwogą otwieram drzwi. To na szczęście Sherlock.
-
Jak się czujesz? – pyta cicho.
-
Dobrze – mówię i się uśmiecham. – Pod warunkiem, że nie czuję kurczaka.
Przytula
mnie i całuje w czoło. Teraz już mi całkiem dobrze.
Cóż,
chyba pora kończyć tą grę, postanawiam. Rodzice i tak się zaraz domyślą, że coś
przed nimi ukrywam, szczególnie mama. Wóz albo przewóz.
-
Musimy im powiedzieć – ciężko wzdycham, zdecydowana. – O ciąży. Skoro już tu
są…
-
Wiem…
-
To będzie piekło.
Sherlock
odsuwa się ode mnie delikatnie, lekko unosi mi brodę i patrzy w oczy.
-
Nie martw się, nie dam ci spłonąć – obiecuje.
Uśmiecham
się blado, całuję go i wychodzimy. Bitwę czas zacząć. Denerwuję się jak
cholera, ale wiem, że Sherlock będzie ze mną… A moi rodzice… jestem pewna, że
po pierwszym szoku… może nawet się ucieszą.
W
salonie tata już rozkłada kieliszki i otwiera wino. Czekamy jeszcze tylko na
panią Hudson, która u siebie przygotowuje ciasto.
-
Dobre i porządne – mówi tata, wyciągając korek. – Sherlock chyba nie jest
abstynentem?
-
Nie, tato – wzdycham. – To znaczy… Napijesz się? – pytam go.
Mój
ukochany kiwa głową. Myślę cały czas jak przekazać rodzicom informację o ciąży,
jakich użyć słów. Niestety, trudno mi ułożyć w głowie jakąś konkretną przemowę.
Cóż, chyba walnę z grubej rury.
Nagle
widzę, że tata chce wlać wino do piątego kieliszka.
- Ale ja dziękuję – wypalam, łapiąc Sherlocka
za rękę.
No
to zaraz zaczną się pytania.
-
Ale jak to? – dziwi się tata, zgodnie z moimi przewidywaniami. - Przecież
zawsze piłaś czerwone wino! Kupiłem w dodatku słodkie, twoje ulubione…
-
Naprawdę, tato, ja…
-
Nie gadaj głupot! Kupiłem je specjalnie dla ciebie, bo wiem, że lubisz.
Wiem,
że mój tata jest uparty. Teraz już nie mam wyjścia, muszę powiedzieć rodzicom o
dziecku. Czuję, jak Sherlock mocniej ściska mnie za rękę, jakby wiedział co się
święci… to znaczy na pewno wie, co się święci. Czuję nagły przypływ odwagi i
biorę głęboki oddech. Teraz albo nigdy.
-
Ja nie mogę pić alkoholu… – mówię cicho, ale tak, żeby mnie słyszał. – Jestem w
ciąży!
Tata
rozlewa wino po stole, a zaraz za mną rozlega się trzask. Odwracam głowę i
widzę, że mama upuściła miskę z moją sałatką warzywną.
Zapada
głucha cisza. Słyszę tylko bicie mojego serca i przyspieszony oddech mojej
mamy. Biedaczka cała pobladła. Tata natomiast odstawia butelkę i siada na
kanapie.
-
No cóż… - stwierdzam ostrożnie. – Wiem, że jesteście w szoku… My sami byliśmy,
jak się dowiedzieliśmy… Ale… ja już kocham to dziecko. Ja…
Brakuje
mi słów, a z nerwów zaczynam płakać. Sherlock chce mnie objąć, ale kręcę głową
i delikatnie się odsuwam. Patrzę na mamę.
Chyba
już doszła do siebie, w każdym razie nie ma już takich wielkich oczu i nie jest
taka blada.
-
Mamo? – pytam dziwnie wysokim, błagalnym głosem i patrzę na nią wyczekująco.
To
chyba działa. Mama patrzy na mnie z pewną czułością, po czym podchodzi i mnie
tuli. Też płacze.
-
Och, ale jak to teraz będzie?
-
Jak to jak? – śmieję się przez łzy. – Sherlock się nami zaopiekuje. Mną i
dzieckiem.
-
Ale… no tak, widzę, że się kochacie… tak na siebie patrzycie. On wygląda mi na
odpowiedzialnego człowieka, chociaż trochę mnie… nie wiem… przeraża. To znaczy…
Przeraża?
Rany Boskie… Ciesz się mamo, że nie usłyszałaś podstawowych faktów ze swojego
życia od człowieka, którego widzisz pierwszy raz na oczy.
-
Oj mamo – przerywam jej. – Uwierz mi, że nie jest taki zły… To znaczy… tak
naprawdę jest kochany. Jestem z nim bezpieczna, naprawdę.
Nagle
widzę, że tata wzdycha, wstaje z kanapy i podchodzi do Sherlocka. Ma poważną
minę. Trochę się boję.
-
Tato… - zaczynam i chwytam go za ramię. Tylko awantury mi tutaj brakuje.
-
Młody człowieku – ojciec nie zwraca na mnie uwagi i uwalnia rękę. Patrzy prosto
w oczy Sherlocka, mimo tego, że jest znacznie niższy. – Obiecujesz, że
zaopiekujesz się moją córką i wnukiem?
Oddycham
z ulgą i nawet chce mi się z tego wszystkiego śmiać. Chociaż na swój sposób mój
tata jest wzruszający.
Sherlock
patrzy na mnie pytająco. Ja się uśmiecham rozbawiona.
-
Pyta się, czy zaopiekujesz się mną i dzieckiem – tłumaczę.
Zerka
na mojego tatę i kiwa głową.
-
Oczywiście – mówi. – Kocham ich.
Tego
nie musze tłumaczyć, zresztą nawet jakbym chciała to nie mam kiedy, bo tata zaraz
ściska Sherlocka. Przerażona mina mojego ukochanego jest bezcenna, zaczynam się
śmiać, a mama idzie w moje ślady.
Moi
rodzice są jeszcze dwa dni. Mają czas by obejrzeć pałac Buckingham, Tower
Bridge, London Eye, Big Bena i Katedrę Westminsterską. Poza tym zabieramy ich jeszcze
na West End i Picadilly Circus. Miastem są naprawdę zachwyceni, podobnie jak Sherlockiem,
do którego coraz bardziej się przekonują. Mój detektyw ani razu nie narzeka i
naprawdę mu za to dziękuję.
Mimo
wszystko, gdy mama z tatą w poniedziałek wieczorem odlatują, czuję ulgę. Kocham
ich, ale… cóż, tu już mam swoje życie. I jestem szczęśliwa jak nigdy nie byłam w
Polsce.
Następnego
dnia po wyjeździe rodziców, podczas spaceru, pod Galerią Handlową spotykamy
Mary i Johna.
-
Hej! – mówię uradowana, całując Mary w policzek. – Zakupy?
-
Małe – kiwa głową. - Potrzebuję jakiejś ładnej bluzki na lato. A wy?
-
Wyszliśmy na spacer i przy okazji do banku – myślę, że należałoby im powiedzieć
o ciąży. - Musicie do nas wpaść kiedyś, może w tą sobotę?
-
Jasne, bardzo chętnie – Mary przygląda mi się uważnie, a potem dostrzegam
dziwny błysk w jej oczach. Uśmiecha się lekko. – Jeszcze uzgodnimy szczegóły.
No
tak, zapewne się domyśliła, chociaż nie wiem jak. Ale w sumie… Niektóre kobiety
chyba wyczuwają takie rzeczy. Cóż, mam tylko nadzieję, że nie powie Johnowi,
nie chcę stracić jego zszokowanej miny.
Odpowiadam
jej zagadkowym, porozumiewawczym uśmiechem.
-
Wiecie co? Może skoczymy w czwórkę na kawę? – stwierdza John patrząc na szyldy
na Galerii. – Mamy w sumie czas, a tu niedaleko jest fajna kawiarnia.
Patrzę
pytająco na Sherlocka. W sumie… Nie mamy nic do roboty.
-
Dobrze – mówi. – To poczekajcie tu na mnie, skoczę tylko do tego banku.
Odchodzi
szybkim krokiem, a my zaczynamy rozmowę o Lily. Mary troszkę narzeka, bo mała
ząbkuje.
-
Nie jest chyba tak źle – śmieję się. – Przecież ona jest grzeczna jak aniołek.
Myślę,
że sama za jakiś czas będę matką i czuję ciepło w sercu. Bezwiednie dotykam
brzucha, ale zaraz opuszczam rękę.
-
No tak, zwykle tak – uśmiecha się Mary i udaje, że nie widziała tego mojego
ruchu.
- Weźcie ją w sobotę! – proszę szczerze. - Dawno jej
nie widziałam, zapewne urosła!
W sumie to jestem też ciekawa czy Sherlock będzie
jakoś inaczej traktował małą. Pamiętam, jak wtedy w szpitalu patrzył na mnie
przez chwilę, gdy trzymałam Lily na kolanach. Chcę zobaczyć to uczucie w jego
oczach jeszcze raz.
-
Nie poznasz jej!
- O,
jest Sherock – mówi John.
Odwracam
głowę i widzę, jak Sherlock schodzi po schodach banku po drugiej stronie ulicy
i uśmiecha się delikatnie do mnie. Nagle słyszę strzał i cały świat jakby
zwalnia. Widzę dokładnie jak Sherlock zatrzymuje się zdziwiony, a na jego
marynarce, w okolicach serca, wykwitają ciemnoczerwone plamy. Po chwili mój
ukochany upada na chodnik.
Tak, wiedziałam, że ta sielanka skończy się kolejnym, potężnym cliffhangerem...fajny rozdział, tylko pomimo rzetelnego opisu nadal nie potrafię wyobrazić sobie Sherlocka jako ojca. Świetny wątek z Moriartym wyłaniającym się z krzaczków :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Yooletchka
Jej! Czytałam to z mega uśmiechem na twarzy, a kiedy doszłam do przyjazdu rodziców Anny musiałam hamować śmiech. Kochany rozdział, fluffiaście było i przyjemnie. :3 No, oprócz końca... Ja wiedziałam, że w tym małym, krótkim akapicie musi się coś stać, chyba nie byłabyś sobą nie dodając trochę (dużo) dramatyczności. A było już tak optymistycznie!
OdpowiedzUsuńZauważyłam więcej opisów, bardzo mnie to ucieszyło. Patrząc na pierwszy i najnowszy rozdział widać, że znaczną poprawę w Twoim pisaniu (co nie znaczy oczywiście, że wcześniej pisałaś źle). Oby tak dalej! c:
Też zauważyłam więcej opisów :) piszesz coraz lepiej :*
OdpowiedzUsuńKiedy anna była taka roztrzęśiona to prawie płakałam a kiedy rodzice przyszli i ona zaczęła rozmyslac o swej złej siostrze xd to padłam xd
napisz ciąg dalszy bez tego całego umierania co napisała twoja koleżanka ;P
czekam! :)