niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 20: Straty

(Kolejny rozdział od kumpeli  :D )

„Make his fight on the hill in the early day
      Constant chill deep inside
     Shouting gun, on they run through the endless gray
     On they fight, for they are right, yes, but who's to say?
     For a hill, men would kill, why? They do not know
     Stiffened wounds test their pride
     Men of five, still alive through the raging glow
     Gone insane from the pain that they surely know

     For whom the bell tolls
     Time marches on
     For whom the bell tolls
          Metallica - For whom the bell tools


- Panie profesorze... - wybąknął do niego jeden z jego współpracowników. - Naprawdę nie mogliśmy nic zrobić, by Kostylew przeżył.
- Chrzanisz!!! - wydarł się - Można było temu zapobiec! Tylko wy... - spojrzał protekcjonalnie na osoby siedzące przy dębowym stole w kształcie prostokąta. - Wy właśnie jesteście półgłówkami. Nie potraficie beze mnie przeprowadzić jakiejkolwiek akcji. Wasza inicjatywa nie powinna nawet wychodzić poza te mury. Dzięki waszym "staraniom" straciłem swój cenny czas...
- Ale... - odważył się w końcu coś powiedzieć Aleksandr Liubov. - Jeżeli nie zrobilibyśmy czegoś wszystko poszłoby...
Westchnął głęboko i spojrzał na niego tylko jeden raz. Wystarczyło, by właściciel jednej z najbardziej poczytnych gazet w Londynie przestał wydawać dźwięk.
- Aleksandr... - mruknął bardzo cicho i romantycznie - Jesteś niezwykle potrzebnym człowiekiem i doceniam starania, ale nie obchodzi mnie opinia KGB, jasne? Nie lubię zabijać potrzebnych mi ludzi, a zrobię to jeżeli dokończysz zdanie.
Postawny mężczyzna skurczył się w czarnym fotelu i poprawił niespokojnie okulary. Prawa ręka zaczęła mu niewyobrażalnie drżeć, więc położył ją na miękkim oparciu. Kiwnął tylko głową i wytarł czoło chustką. Było mocno zroszone potem.
- Miło mi, że się zrozumieliśmy. - odparł zimno, a potem wstał z największego fotela w pomieszczeniu.
Poklepał stary mebel z sentymentem i uśmiechnął się do siebie. Siedzieli na nim królowie i królowe Anglii, a on tak po prostu ma go teraz w swojej kolekcji. Ze zwykłej chęci posiadania.
Pomieszczenie było zaciemnione na tyle, że żaden ze wspólników Moriarty'ego nie widział siebie nawzajem. On jednak miał bardzo dobry wzrok i z twarzy prawie każdego w pokoju narad wyczytywał teraz niepohamowany strach. Dawało mu to wielką satysfakcję.
- Nataszo... Najlepiej będzie jeżeli zaszyjesz się na Knightsbridge. - powiedział do młodej kobiety, która trzymała w dłoni damskie cygaro. - Oczywiście na pewien czas...
- Oczywiście, James. - powiedziała z uśmiechem młoda Rosjanka. - Doskonale rozumiem. Nie możemy ryzykować.
Podszedł do niej kładąc dłoń na ramieniu. Odgarnęła niezwykle rude włosy i spojrzała w jego czekoladowe oczy. Nie wyrażały jak zwykle niczego, ale ona wiedziała, że pewnego dnia doczeka się w nich uczucia. Były to może płonne nadzieje, ale znała Jima już bardzo długo i gdy miała okazję zapraszała go na każdy bankiet jako swoją parę.
- Dziękuję ci. - odparł miękko. - Teraz możesz już odejść.
Posłuchała od razu. Bez żadnego wahania spełniała każdy jego rozkaz. Wychodząc zmierzyła go namiętnie i mrugnęła zawadiacko.
- Pan, panie Smith też nie ma tutaj na razie czego szukać. - mruknął nawet na niego nie patrząc. Nie lubił tego obślizgłego typa, ale musiał jakoś manipulować pieniędzmi.
- Tak jest. - warknął i zabrał swoje rzeczy.
Jim Moriarty zaczął  spokojnie krążyć wokół pozostałej w pokoju osiemnastki największych biznesmenów Wielkiej Brytanii. Miał każdego z nich w garści. Swego czasu umożliwił mu to Magnusen, podczas ich prywatnego spotkania. Jego wtedy również nie polubił, ale z zupełnie innych powodów niż Smitha.
Prawda była taka, że ten rekin prasy miał na niego jedną rzecz. Zupełnie nieprawdopodobne... Zapomniał o fakcie, że ma brata, a on od tak zagroził, że wie jak zniszczyć jego życie w mgnieniu oka. "Każdy ma swój słaby punkt, panie Moriarty, a pan jako przestępca konsultant bardzo dobrze o tym wie..."
- Od dziś moi drodzy nie myślcie sami. Nie wychodzi wam to w zupełności. - popatrzył protekcjonalnie. - Mamy tyle szczęścia, że zostało jeszcze kilka furtek, by pozbyć się Holmesa. Zabraniam wam od tej chwili działań przeciwko niemu do czasu, gdy nie wydam takiego rozkazu, zrozumiano?
Usłyszał pomruk aprobaty, a jego humor uległ zmianie.
- Bardzo dobrze. - powiedział wesoło. - Iwan był jednym z naszych najlepszych ludzi w tym gronie i jego śmierć jest niepowetowaną stratą dla naszej organizacji. - wrócił do swojego fotela i siadł w nim. Uwielbiał to insygnium władzy z całej swojej kolekcji najbardziej. - Jeżeli przestaniecie być ostrożni... Życzę miłego umierania z rąk Holmesów.
Postawą dał im znać, że nie ma ochoty już więcej ich widzieć na oczy, więc powoli zaczęli się zbierać ze swoich przydzielonych miejsc.
 W tym momencie czas było na małą zemstę. Wykręcił numer do jednego ze znajomych w prosektorium, a na jego twarzy wykwitł wielki uśmiech zadowolenia. Czas zacząć grę.

***

- Moja kochana... - zagadnęła wesoło pani Hudson. - Jest paczka dla ciebie.
- Och... Nie wie pani od kogo? - zapytałam szczerze zaciekawiona.
- Jakiś młody człowiek powiedział, że będziesz wiedziała.
Zrobiłam wielkie oczy. Nie spodziewałam się żadnej przesyłki od nikogo i zaczęło mnie to zastanawiać.
Weszłam do mieszkania, zdjęłam kurtkę i położyłam mały pakunek na stole w kuchni. Od kogo mógł być? Może od mamy i taty? Już dawno się z nimi nie widziałam, a niedługo miały być moje urodziny.
- Cześć kochanie... - mruknął mi ucha, gdy siadłam zmęczona na fotelu. - Jak w pracy?
- To co zwykle. - odparłam - Dużo pracy, no i szukają nowego nauczyciela od matematyki. Ciekawe kto to będzie...
- Jeżeli chcesz mogę sprawdzić. - zaśmiał się i pocałował mnie w czoło.
Położył dłoń na już trochę zaokrąglonym brzuchu i przymknął na chwilę oczy. Rozczulił mnie ten gest i posłałam mu uśmiech. Kurcze... ale on nas kocha.
- Nie trzeba. Jestem wykończona. Poza tym dostałam coś. Przyniesiesz mi z kuchni? Chyba już nie dam rady się dziś ruszyć.
Bez słowa podał mi paczuszkę, a ja otworzyłam ją. Był w niej dobrze zafoliowany niebieski pojemniczek na krem. Uśmiechnęłam się do siebie i otworzyłam.
- O Boże! - zawołałam przerażona. - Sherlock...
- Co to? - zapytał zaniepokojony moją reakcją.
- O - Oczy... - jęknęłam przerażona i zauważyłam drobną karteczkę w kolorze pojemniczka, a mój najdroższy przejął ode mnie pakunek bym więcej na niego nie patrzyła, a raczej żeby te okropne gały nie zerkały zimno na mnie.
- Oczy Kostylewa... - szepnął, ale ja byłam zajęta treścią wiadomości. Została skierowana wyłącznie do mnie.

Będę mieć Cię na oku. 
                               
                             J. M.

Zakręciło mi się w głowie ze strachu i zaczęłam spływać z fotela.
- Anno! - zawołał Sherlock mocno mnie przytrzymując. - Anno... Co się dzieje?
- To on. - szepnęłam z mocno ściśniętym gardłem. - Moriarty...
Nie mogłam uwierzyć, że aż tak zareagowałam. Nie mogę pozwolić żeby cokolwiek stało się moim najbliższym. Sherlockowi i maleństwu. Zakryłam brzuch rękoma jakby miało to pomóc w ochronie mojego dziecka.
- Już dobrze, kochanie. - przytulił mnie mocno do siebie, a z moich oczu wytrysnęły łzy. - Będziecie bezpieczni. Obiecuję.
- Boję się o ciebie i o dziecko. Ze mną może zrobić co chce. - powiedziałam płaczliwie.
- Nawet tak nie mów. - zganił mnie i pocałował. Jego usta były jak lek na wszystkie zmartwienia. Nie pomogło jednak w zupełności, bo czułam w sobie straszliwy niepokój. Jeżeli on mnie obserwuje to znaczy, że coś okropnego wisi w powietrzu.
- Dlaczego nie możemy żyć w spokoju?! - krzyknęłam wyrywając się z objęć ukochanego. - Przecież to najgorsza rzecz na świecie wychowywać dziecko w takich warunkach.
Mój ukochany popatrzył na mnie jakby właśnie zobaczył ducha i w tej chwili zrozumiałam co przed chwilą wypłynęło z mich ust.
- Sherlock... Nie to miałam na myśli. - mruknęłam, a potem znów rozpłakałam się jeszcze bardziej. Mój umysł ostatnio płata mi tak straszne figle, że tego nie kontroluję. Jak ja mogłam to powiedzieć? Przecież kocham tego mężczyznę ponad swoje własne życie.
Nic nie mówiąc przylgnął do mnie i tylko gładził po włosach. Był tak kochany... Tak wyrozumiały. Nie pojmowałam jakim cudem zmienił swoje postępowanie wobec ludzi. A może tylko wobec mnie? Nie widziałam żeby zachowywał się podobnie w stosunku do kogoś innego. Jestem wyjątkiem. - pomyślałam i od razu poprawił mi się humor.
Następnego dnia nie zastałam Sherlocka w sypialni. Ostatnio pracował nad czymś ważnym, a ja bałam się zapytać. Po sprawie z Kostylewem wolałam unikać na razie pracy swojego mężczyzny. Zbytnio mnie stresowała, a to mogło zaszkodzić dziecku.
Wyszłam z pokoju i zauważyłam, że siedzi znów przy laptopie. Westchnęłam cicho.
- Duża sprawa? - zapytałam trochę zdawkowo.
- Tak. - odparł wpatrzony zagadkowo w ekran. - Mycroft znalazł dla mnie pewne informacje dotyczące Moriarty'ego.
- Mam nadzieję, że niedługo go schwytacie.
- Ja też mam taką nadzieję... - mruknął, a potem wstał prężnym i prężnym krokiem podszedł do mnie. - Ale teraz...
Pocałował mnie zawzięcie. Nie mogłam powstrzymać swoich dłoni i zaczęłam błądzić po jego czarnych lokach. Anno... masz pracę. - mruknęłam do siebie w myśli, ale ciężko było oderwać się od tych niezwykle słodkich, czerwonych ust.
- Dlaczego zawsze mi to robisz? - zapytałam żartobliwie i wymknęłam się z jego ramion, by pobiec do łazienki. Znów wzięły mnie mdłości.
- Wszystko dobrze, kochanie? - zapytał troskliwie, gdy właśnie zwróciłam wczorajszą kolację.
- Tak... To tylko nasze dziecko daje mi popalić. - zażartowałam.
- Przynajmniej humor ci dopisuje.
To był niezaprzeczalny fakt. Miałam mężczyznę, który dbał o nas i nasze bezpieczeństwo, więc dlaczego miałabym nie być szczęśliwa? Każda dziewczyna chciałaby mieć takie życie. Jeszcze bardziej zabawne było to, że moja siostra została od tak przez niego pogoniona. Szkoda, że nie powiedział mi tego co jej... Ale z drugiej strony nie chciałam znać historii życia Sandry. Mimo iż to moja siostra.
Gdy wyszłam do pracy zaczęłam mimowolnie tupać nogą w takt muzyki w radiu taksówkarza. Postanowiłam właśnie wtedy, ze poślę nasze maleństwo na lekcje jakiegoś instrumentu. A może nawet do szkoły muzycznej? Nie. Sherlock będzie nalegać na coś ścisłego...
- Cześć Anno! - zawołał do mnie znajomy głos jednej z moich koleżanek z pracy. - Och... Ty jesteś cała w skowronkach!
- Nie dziwię się. Gdybym miała takiego faceta... - zagadnęła Kate.
- A właśnie. Jedziecie gdzieś na wakacje? - zapytała Violet.
- Jeszcze nie wiem... - odparłam. - Szczerze mówiąc, nie mieliśmy czasu się nad tym zastanowić.
Obie koleżanki wybuchnęły śmiechem na moją odpowiedź. Nie wierzę... One tylko o jednym. A ty nie? - zapytał gdzieś w oddali mój własny głos, a wtedy twarz przybrała kolor czerwieni.
- Mniejsza o większość. - mruknęła w końcu Kate. - Będziemy miały nowego faceta w naszej ekipie. Dyrektorka zaraz ma go wprowadzić...
- A ty skąd wiesz? - zapytałam zaciekawiona.
- Powiedzmy, że Jessica dała mi cynk.
Uniosłam brwi, a w tym momencie do pokoju nauczycielskiego wpadła wcześniej już wymieniona Zimna Księgowa. Miałam w zwyczaju nazywać ją tak od czasu incydentu z Irene Adler.
- Już jest dziewczyny. - gadała ja najęta. - Co za facet... I te oczy. Nigdy nie widziałam takiego uroku. Po prostu...
- A co z twoim biznesmenem? - zagadnęłam trochę zjadliwie.
- Nic mi o nim nie mów. - zmroziła mnie spojrzeniem, a potem znów zaczęła nawijać o nowym nauczycielu matematyki. - Żebyście widziały jak okręcił wczoraj moją ciotkę wokół palca. Dosłownie cudowny.
Nie wierzyłam, że można tak od razu być kimś zafascynowanym, ale przypominając sobie wrażenie jakie zrobił na mnie Sherlock. Domyśliłam się jakiego pokroju może być to człowiek. Mało jest takich na świecie. A co mi tam. Życzę jej powodzenia.
- Już się domyśliłyśmy. - mruknęła znudzona Violet, a ja się roześmiałam.
Ni z tego ni z owego do pomieszczenia weszła pani dyrektor. Miała za swoją dużą figurą skrytego nowego rodzynka. W naszej kadrze nie było wielu mężczyzn, więc traktowałyśmy ich jak swoich pupilków. Ciekawe jak będzie z tym...
- Witam drogie panie. - zagadnęła, a zza jej pleców wyszedł... Nie mogłam uwierzyć. Jak to możliwe?! -  To nasz nowy nauczyciel matematyki. Richard Brook.
- Co?! - zawołałam. Przecież to  nie może być prawda?! Ale... Jak?!!!
- Anno. - zganiła mnie dyrektorka, a on zrobił perfekcyjnie nieszczęśliwą minę.
Dziewczyny spojrzały na mnie szczerze zawiedzione jak i zaszokowane moim zachowaniem.
Nie... Niemożliwe. Niemożliwe... Jak to się stało?!
Ze strachu zasłoniłam usta dłonią. Jim Moriarty w mojej szkole. Na dodatek z fałszywą tożsamością. Czego on tu szuka? Napisał, że będzie mieć mnie na oku. Boże. To nie może być prawda. Mia w tym jakiś cel, ale jaki? Może nie chodzi o mnie tylko o tę kwokę z księgowości? Miałam szczerą nadzieję, że tak właśnie jest.
Z tego wrażenia padłam na krzesło stojące obok mnie i zaczęłam płakać. Nie miałam ochoty zwracać uwagi na całą sytuację. Moje dziecko... Sherlock. Boże kochany. To jest sen. Tylko zły sen!
- Mam wrażenie, że Anna mnie nie lubi. - dobiegł mnie głośny szept Jima, który nie był skierowany do mnie.
- Nie wiem Richard. - mruknęła Violet patrząc w moją stronę. - Może się dogadacie. Macie oboje okienko dziś na pierwszej godzinie.
- Wiem... Już nauczyłem się planu.
Na koleżankach zrobiło to wrażenie, ale nie na mnie. Posłałam mu tylko nienawistne spojrzenie i zaczęłam ocierać oczy. Chryste. To będzie piekło.
- To świetnie! Przez ten cały bajzel z odejściem Moody'ego będziesz musiał wszystkim klasom zrobić testy końcowe. - odparła Kate. - Masz dużo pracy. Szczerze współczuję...
- Och... Wiem, że pan Brook poradzi sobie znakomicie. - odpowiedziała pewnie Jessica posyłając mu spojrzenie, które mogłoby stopić Wielki Mur Chiński.
- Dziękuję, Jess... - mruknął z tym samym entuzjazmem, a mnie ogarnęły mdłości. - Co powiesz na kolekcję dziś wieczorem?
- Oczywiście powiem tak. - odpowiedziała nie zwracając na nikogo najmniejszej uwagi.
Milczałam. Nie mogłam pojąć jak to możliwe, że tu jest. Co chwilę ogarniał mnie strach, który paraliżował moje ciało. Jestem w niebezpieczeństwie. Docierało to do mojego umysłu z każdą sekundą, ale nie mogłam zrobić choćby jednego ruchu. Muszę zadzwonić do Sherlocka. On będzie wiedział co zrobić.
- A ty gdzie chcesz dzwonić? - zapytał mnie obślizłym głosem. Zauważyłam, że jesteśmy już sami i stanęłam jak wryta, gdy trzymałam telefon przy uchu.
Nie odpowiedziałam i upuściłam komórkę, która z głuchym uderzeniem potoczyła się po dywanie.
- Tak już lepiej. - mruknął i podszedł do mnie. Położył mi swoje dłonie na ramionach i westchnął. - Dotarła wiadomość, mam nadzieję.
- Tak. - szepnęłam z mocno ściśniętym gardłem. Nie tylko przełyk miałam teraz miażdżony. Moje ramiona zaczęły przybierać niewiarygodny kształt pod wpływem żelaznego uścisku.
- To bardzo dobrze. - mówił spokojnie. Prawie romantycznie, ale mnie to przerażało. - Muszę mieć cię na oku, kochanie. Nie chcesz chyba żeby Sherlock znów popadł w kłopoty z twojego powodu?
- Nie. - miałam ochotę płakać. Moriarty miał rację. To przeze mnie mój facet ostatnio tyle ryzykował.
- Tym lepiej.
Przybliżył swoją twarz do mojego policzka i musnął mnie swoimi ustami. Zadrżałam. Byłam w pułapce. Nie mogłam wykonać żadnego fałszywego ruchu. Wiedziałam jak reagował na jakąkolwiek odmowę.
- Posłuchaj mnie teraz kochanie... - szepnął mi do ucha niczym wąż. - Nic mu nie powiesz. Nie powiesz mu, bo chcesz by był bezpieczny. Dla mnie to naprawdę nie problem, by go zabić. Przeszukałem jego mieszkanie. No i mam mały podgląd na to co robicie... Nie pomyślałbym, że potrafi takie sztuczki w łóżku!
- Ty podły...! - wydarłam się i zaraz tego pożałowałam. Złapał mnie mocno za włosy, a ja zapiszczałam z bólu.
- Cicho, bo zrobię coś gorszego. - mówiąc to rzucił spojrzenie na mój brzuch. Zmartwiałam. Nie. Tylko nie maleństwo. - Widzę, że łatwo cię ustawić. To świetnie. Nie będę miał problemu...
- Czego od nas chcesz? - warknęłam jadowicie.
Miałam szczerze dość tego wszystkiego. Przez tę jedną chwilę miałam ochotę wyczarować sobie w dłoni broń i wymierzyć ją wprost w głowę tego typa. To marzenie było tak silne, że dodawało otuchy. Boże... spraw żeby James Moriarty umarł tu i teraz. Zrób to dla mnie. 
- Niczego ważnego.
Usiadł na stole tuż przy mnie i posłał trochę nieśmiały uśmiech. Jego brązowe oczy jednak pozostały niewzruszone.
- Od ciebie... Wystarczą mi informacje o Sherlocku. Wiesz... - zrobił niewinną minę pięciolatka. - Martwię się o niego. Nie lubię, gdy miesza mi się do interesów, a wiesz jakie są brudne. Jeszcze pobrudzi skrzydełka nasz aniołek
- Nie. - odparłam hardo. - Niczego ode mnie nie dostaniesz!
- Doprawdy? Chyba chcesz żeby żyli?
Spojrzałam mu prosto w twarz. Miał mnie w garści. Prosty szantaż, a działał. Ważyłam w myślach jego słowa, ale on wiedział jaką decyzję podejmę. Ja sama też wiedziałam, choć mój ukochany miał mi tego nigdy nie wybaczyć.
- Jestem twoja, Jim. - może i zabrzmiało to dwuznacznie, ale w tym momencie miałam ochotę tylko płakać.
Wyszedł śmiejąc się głośno, a ja ukryłam twarz w dłoniach. Siadłam z powrotem na krześle i zaczęłam głośno płakać.
- Wolałabym się nigdy nie urodzić. - powiedziałam do siebie i odpłynęłam w niebyt. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam był dywan pokoju nauczycielskiego.

4 komentarze:

  1. Ha! Wiedziałam, że to będzie on :'D Albo Moran. ;')

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy będzie następny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Będę mieć Cię na oku." Jim taki romantyczny :, )

    OdpowiedzUsuń