poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 21: Prześladowca

(Znowu od kumpeli - part 2 -  robi większy projekt, na 3 rozdziały :D padniecie xDDDDDD)


    “As He Came Into The Window 
      It Was The Sound Of A 
      Crescendo 
      He Came Into Her Apartment 
     He Left The Bloodstains On 
     The Carpet 
     She Ran Underneath The Table 
     He Could See She Was Unable 
     So She Ran Into The Bedroom 
     She Was Struck Down, It Was 
     Her Doom 

     Annie Are You Ok 
     So, Annie Are You Ok 
     Are You Ok, Annie 
     Annie Are You Ok 
     So, Annie Are You Ok 
     Are You Ok, Annie 
     Annie Are You Ok 
     So, Annie Are You Ok 
     Are You Ok, Annie 
     Annie Are You Ok 
     So, Annie Are You Ok, Are You Ok, Annie
                   Michael Jackson - Smooth criminal

https://www.youtube.com/watch?v=ceU4ANZKdOM


Otworzyłam oczy, ale mój wzrok był mocno zamglony. Mrugnęłam kilka razy powiekami i zauważyłam tuż przy moim łóżku Jessicę. Co ona tutaj robi?!
- Hej... Już dobrze? - zapytała z troską w głosie. Co jej jest do cholery?
Otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy patrzyła na mnie bardzo przejęta. Nie... Ja mam dość tych rewelacji. Najpierw Moriarty, a teraz ona. Czego ci ludzie ode mnie chcą? Przecież ja chciałam tylko pracować jako zwykła nauczycielka. Jak to możliwe, że przyciągam do siebie same wariactwa? Nawet związek z Sherlockiem był szaleństwem.
A może to tylko sen? Może ten świat tak na dobrą sprawę nie istnieje? Nie... Chcę żeby to była prawda. Mimo, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie tego nudnego życia z wieczne gderającymi rodzicami, z siostrą piękną, świętą krową i samotnością.
- Anno? - zapytała znowu tym razem trochę zdenerwowana.
- Tak... Już dobrze. - odpowiedziałam nieśmiało.
- Lekarz nie chciał nam nic powiedzieć. Dlaczego zemdlałaś? Wiesz może?
Wiedziałam, ale bardziej zastanowił mnie fakt, że użyła liczby mnogiej. Coś czułam, że nie przyjechała do szpitala sama.
- Nam? - spojrzałam na nią ostro.
- Tak... Bo widzisz... Richard cię znalazł w tym stanie, a ja nie chciałam go zostawiać.
Uniosłam brwi i wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Boże ratuj mnie! To jakaś farsa... Jessica biega za Moriartym, a on mnie pilnuje! To zaczyna być chore.
- Och... jakie to urocze. - warknęłam, a po moich policzkach spłynęły łzy.
On mnie chce zastraszyć. To okropne. Co ja mam zrobić? Nie mogę o wszystkim powiedzieć Sherlockowi. Przecież ten psychopata go zabije jeśli pisnę choćby słówko. Richard Brook. Skąd on to wytrzasnął?!
- Co ci nie pasuje? - zmierzyła mnie najbardziej jadowitym spojrzeniem na jakie było ją strać.
- Nie interesuj się mną. - odburknęłam.
Do sali nagle wszedł Jim. Był mocno zmartwiony. Oczywiście wiedziałam, że to gra, ale wyglądał zupełnie normalnie. Wzbudził tym we mnie mimowolny podziwił. Jest świetnym aktorem jak na mistrza kryminalnego.
- Już się obudziłaś? - zapytał, a potem podszedł do mojego łóżka i bezceremonialnie na nim przysiadł. - Martwiłem się. Lekarze nic nie chcą nam powiedzieć, ale widzę, że tutaj chyba chodzi o...
Nie dokończył. Wiedziałam, że zrobił to specjalnie. Miało to służyć poniekąd temu bym wpadła w przerażenie i rzeczywiście zadziałało. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy i zaczęłam szybko oddychać.
- O co, Rich? - zagadnęła do niego Jessica.
- To nie nasza sprawa, Jess. Widocznie musi mieć powód nie mówiąc na razie o swoim życiu.
- Ty wiesz. - oskarżyła go i trzepnęła zaczepnie w ramię.
- Nie trudno było mi się domyślić, kochanie. - spojrzał na nią namiętnie, a mnie skręciło. Miałam ochotę zwymiotować. Była w jego rękach tylko zabawką, a on obłudnie to wykorzystywał. Nie tylko zły, ale i drań.
- No dobrze. Nie chcesz, to nie mów.
- My może już pójdziemy... - zaproponował jej. - Anna musi odpoczywać. Nie może się teraz stresować. - spojrzał potem na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy i powiedział: - Dzwoniłem już do twojego chłopaka. Będzie tu lada chwila. Nie będzie zadowolony jeżeli nas tu zastanie.
- Widząc ciebie na pewno nie. - warknęłam na pożegnanie i odwróciłam wzrok od okrągłej twarzy. Nie mogłam patrzeć w te zimne brązowe oczy, które przywodziły na myśl tylko piekło.
Gdy wyszli kolejny raz tego dnia ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno szlochać. Ten człowiek... Nie to nie jest człowiek. Nienawidzę go! Nienawidzę! On... Boże kochany pomóż mi wybrnąć z tego bagna. Niech Jim Moriarty przestanie istnieć! Błagam. Niech to co zaproponował będzie tylko okrutnym żartem.
Jak mam szpiegować swojego ukochanego dla tego parszywca? Jak? Czego on chce od Sherlocka? Przecież może sobie spokojnie prowadzić swoje interesy z dala od nas. Aż tak zależy mu na zemście? Sherlock jest tylko...
- Anno?
Słysząc głęboki głos mojego ukochanego rozkleiłam się jeszcze bardziej. Przypadł do mnie i mocno przytulił. Próbował mnie uspokoić, ale to nie pomagało. Chciałam żeby znał teraz moje myśli, ale jeżeli wiedziałby, że uległam pod wpływem groźby... Znienawidziłby mnie. Zdradziłam go. Nie mogłam spojrzeć w te stalowe oczy bez strachu, że już więcej w nich nie utonę.
- Kochanie... Co się dzieje? - zapytał z troską bacznie mnie obserwując.
- Nic, Sherlock. To tylko napad nastrojów. - skłamałam łatwo. Boże daj mi siły.
- Już dobrze. - pocałował mnie w czoło i zaczął kołysać w swoich szerokich ramionach.
Westchnęłam cicho i trochę mi przeszło. Niestety nadal czułam w sercu straszliwy niepokój. O Sherlocka i o nasze wspólne dziecko. Pęknie mi serce jeżeli cokolwiek im się stanie. Nie mogę pozwolić, by Sherlock zginął. Nie mogę. Muszę być twarda.
- A teraz powiedz mi co takiego się wydarzyło, że zemdlałaś? - powiedział rzeczowo i spojrzał mi w oczy. Musiałam znów kłamać.
- Właściwie nic takiego... - mruknęłam trochę zdawkowo. Uwierz mi. Błagam uwierz. - To chyba przez tą wczorajszą paczkę.
- Nie dziwię się.
Przylgnął do mnie i gorąco pocałował. Te usta to raj. Niech trwa na wieki - przemknęło mi przez myśl, gdy dotknął językiem mojego podniebienia. Jęknęłam mimowolnie z rozkoszy. Te wargi sprawiały torturę i przyjemność w jednym.
Mój ukochany roześmiał się na reakcję i posłał mi gorące spojrzenie. I rzeczywiście przyprawił mnie o gorąco na całym ciele. W tym momencie pomyślałam sobie, że pewnego dnia może już tak na mnie nie spojrzeć i zmieniłam się w sopel lodu. Niepojęte jak jeden człowiek może zniszczyć więź, która przetrwała już tyle prób.
- Lekarz mówił mi, że mało brakowało...
Z przerażenia zakryłam usta dłonią. Nie! Nie moje dziecko!
- Nie martw się. Zaopiekuję się wami. Koniec z pracą. teraz liczysz się tylko ty. Nie możemy ryzykować straty maleństwa.
- Co? Przecież to twoje życie. Nie możesz od tak.... - posłałam mu spojrzenie pełne niedowierzania.
- Wy jesteście moim życiem. - powiedział z mocą. Było w tym tyle uczucia. Nie mogłam pojąć jak on może mnie jeszcze kochać. Przecież to co mu zrobię będzie początkiem końca.
- Nie pozwolę ci na to. Jesteś do tego stworzony, a ja nigdy nie wybaczyłabym sobie gdybyś przestał zajmować się tym co kochasz równie mocno. Nie pozwolę.
- Już dobrze... - mruknął wtulając się w moje włosy. - To był tylko taki pomysł.
- Bardzo głupi pomysł. - burknęłam, ale w głębi ducha krzyczałam by tak zrobił. By rzucił to wszystko w diabły. Nie chciałam zbierać informacji o tym jak pracuje dla kogoś kto miał wykorzystać je potem przeciwko niemu. Wiedziałam jednak, że jest to nieuchronne.
Wczepiłam zawzięcie palce w jego czarne loki i przytuliłam jego głowę do swoich piersi. Rzadko kiedy czyniłam takie gesty, ale w tym momencie chciałam poczuć bliskość Sherlocka. Chciałam żeby wiedział iż to serce, którego właśnie słucha, bije tylko dla niego. Mimo, że właśnie dziś zdradziło uczucie jakim ją darzył.
Tak bardzo żałowała, że uległa szantażowi, ale nie mogła już nic zrobić. Nic co mogłoby uratować ją samą. Nic co mogłoby uratować Sherlocka Scotta Holmesa. Nie zauważyłam, gdy zaczęłam myśleć o nim jak o obiekcie do rozszyfrowania. Przestań Anno! To twój facet! Nie możesz mu tego zrobić. Nie po tym jak uratował cię przed wstrętnym złoczyńcą wtedy w hali.
Mogę. Muszę... - odpowiedziałam sobie sama. - Inaczej Moriarty...
Przełknęłam głośno ślinę, by nie wydać kolejnego jęku. Tym razem rozpaczy.
- Możemy wrócić do domu? - zapytałam trochę płaczliwie.
- Oczywiście, że tak. - odparł zatroskany. - Będziesz od teraz siedzieć w domu.
- Ale praca...
- Koniec z tym. Nie musisz pracować. Mam pieniądze, by was utrzymać. Chyba nie myślałaś, że pozwolę byś się przemęczała.
- No dobrze. I tak nie mam ochoty tam na razie wracać. - mruknęłam szczerze zasmucona i właśnie zdałam sobie sprawę, że mało brakowało, a posłałabym swojego ukochanego na tamten świat.
Serce stanęło mi na chwilę, co nie uszło uwadze Sherlocka. Byłam podłączona do echo, więc nic się przed nim nie ukryło.
- Co to było, kochanie?
- Nic takiego. - bąknęłam zdawkowo. Niech to wstrętne urządzenie przestanie tak łomotać, albo je rozwalę.
- No ja myślę. - powiedział podejrzliwie na mnie patrząc.
Wracając do domu prawie w ogóle nie rozmawiałam z Sherlockiem. Moje myśli zaprzątał sposób na to jak wykraść plany dotyczące zniszczenia Moriarty'ego. Nie miałam pojęcia jak tego dokonać, ale miałam szczęście. Los sprzyjał mi w nieodpowiednim momencie.
- Kochanie, zostawię cię przed drzwiami. Mam nadzieję, że sobie poradzisz? - zapytał, gdy byliśmy już prawie przy Baker Street 221B.
- Tak... A gdzie jedziesz? - zaciekawiło mnie to.
- Och kochanie... - zmierzwił mi czule włosy. - Muszę oddać auto Mycroftowi
- No tak. - trzepnęłam się w głowę. - Swoją drogą... Dlaczego ci je pożyczył?
- Byłem akurat u niego, gdy zadzwonił nie kto inny jak Moriarty z wiadomością, że odesłał cię do szpitala. - powiedział bardzo spięty. - Myślałem, że to coś bardzo poważnego mając na uwadze jego zapędy względem mnie. Na szczęście to nic poważnego.
- Przecież w szkole go nie było. - Spłoniesz przez te kłamstwa Anno. - powiedział znajomy głos w mojej głowie. Siostra zawsze straszyła mnie ogniem piekieł, gdy byłam mała. Miała zupełną rację.
- Wiem, kochanie.
Zatrzymaliśmy się, a Sherlock pocałował mnie na pożegnanie. Wysiadając z auta widziałam jego zmartwione spojrzenie. Wiedział, że coś mnie trapi. Nic nie umknie jego uwadze.
Weszłam mocno zdenerwowana do mieszkania. Czas na pracę... Boże. Co ja myślę. To najokropniejsza rzecz na świecie. Jak ja mogę się tego dopuścić? Jak?!
Ależ oczywiście, że możesz... - mruknął w moich myślach ten obślizły głos. Inaczej go zabiję. Znam każdy jego krok. Doskonale wiem, że jedzie teraz do swojego kochanego braciszka.
- Zamknij się!!! - wrzasnęłam w pustą przestrzeń. - Wariuję... Przecież jestem tutaj tylko ja.
Masz rację. Na dodatek gadasz z głosami w głowie. - roześmiał się Moriarty. - To niezdrowe... Dziecku może zaszkodzić.
- Bo ty najwięcej wiesz o dzieciach. - prychnęłam i w tej chwili mój prześladowca zniknął.
Siadłam przy biuru ukochanego i zaczęłam myśleć. A co jeżeli się dowie, że grzebałam w jego rzeczach? Jeżeli to odkryje stracę wszystko o co walczyłam odkąd pierwszy raz na niego spojrzałam. Każdy centymetr jego osobowości. Anielski uśmiech i uczucie jakim mnie darzył. Każda noc w jego ramionach będzie traktowana jak przestępstwo przeciw mnie.
Mimowolnie zadrżałam, ale miałam już palce na klawiaturze laptopa. Musiałam tylko wpisać hasło. Jak ono mogło brzmieć? To umysł ścisły. Nie opierałby się na banałach, ale z drugiej strony...
Wpisałam najpierw swoje imię. Źle. A może jego pies? Opowiadał mi kiedyś o nim... RUDOBRODY. Znów źle. Cholera. Nie mam wiele czasu. Hasło...
Zatonęłam myślami w tym co wiem o swoim najdroższy ze wszystkich skarbów i wtedy mnie olśniło. To nie dotyczyło jego. Hasło, które wiąże się tylko z kimś bliskim. Tak bliskim, by zaufać w zupełności... Nie miałam na myśli siebie. To byłoby zbyt oczywiste, a Sherlock nie dawałby takiej broni swojemu wrogowi. Wrogowi? Przyjaciel i wróg. MYCROFT. Znów źle.
- Kochanie... Musisz być taki zagadkowy? - mruknęłam do siebie. - A może... - zaczęłam się śmiać. - Nie... To bzdura. Sherlock i taki banał? Niedorzeczność.
Wpisałam jednak siedem liter jakie wpadło mi na końcu do głowy. ENTER.
- Jezu Chryste! - zakrzyknęłam i znów wybuchnęłam śmiechem. - Pa... PARASOL. Ha, ha, ha, ha, ha...
Nagle usłyszałam zza swoich pleców głos siostry i zmartwiałam.
- Widzę, że humor dopisuje. - mruknęła trochę zjadliwie. - Masz gościa...
Popatrzyłam na mężczyznę obok niej i wciągnęłam głośno powietrze.
- Co tutaj robisz? - warknęłam opryskliwie.
- Anno... Chciałem sprawdzić tylko czy sobie poradziłaś. - powiedział niewinnie i wydął zaczerwienione usta. O matko i córko. Moja siostra go całowała.
- Łapy precz od niej...
Wstałam i niepostrzeżenie wyciągnęłam broń z biurka. Sherlock miał w zwyczaju chować ją w prawej kieszeni szuflady.
- Ho, ho... Nie tak ostro, Anno. Twoja siostra patrzy.
- Mam to gdzieś. - wymierzyłam lufę centralnie w sam środek jego głowy. - Daj mi tylko jeden powód, dla którego miałabym ci teraz nie wpakować kuli między oczy.
- Mam ich kilka. - odparł maksymalnie rozluźniony wkładając ręce do kieszeni. - Jeden stoi tutaj ale jestem pewien, że nikomu nie powie co widziała, prawda Sandro?
- Ale ja i tak nic nie rozumiem... - mruknęła przerażona. - Anno, to przecież twój kolega z pracy.
- No właśnie. - patrzył na mnie z politowaniem. - Drugim powodem jest Sherlock, cukiereczku. A teraz opuść tę pukawkę, bo pobrudzisz rączki prochem, a twój ukochany, by tego nie chciał.
Patrzyłam na całą sytuację jakby z daleka. Dopiero docierało do mnie co powiedział Jim. Moja siostra na domiar złego widziała mój napad paniki. Gdy wypowiedział imię Sherlocka broń po prostu wyleciała mi z dłoni. Gdybym nie miała świadka... Gdybym była na tyle silna jak mój ukochany... Boże, Boże... To jest okropne.
- Co ty robisz świrusko?! - wrzasnęła na mnie płacząca siostra. - Jesteś taka sama jak ten twój psychopata! Zawsze było coś z tobą nie tak! Wyjeżdżam!!! Powiem rodzicom co zrobiłaś ty chora...
- Nie powiesz. - powiedziałam niezwykle zimno jak na siebie. - Człowiek, który stoi obok ciebie nie jest tym za kogo się podaje. W każdej chwili może uciszyć cię jednym pstryknięciem palców. - mówiłam bez żadnego wyrazu w głosie jednak każde słowo sprawiało, że coraz bardziej mnie przerażało co potrafił. Sherlock opowiadał o sytuacji na basenie. Właśnie w tym momencie wyobraziłam ją sobie. Tylko, że to ja stałam na miejscu ukochanego. - Od tak. Dla rozrywki.
- Nie bądźmy tacy brutalni, Anno. Sam bym tego nie zrobił. Mam od tego rzeszę ludzi.
- Doskonale o tym wiem, Jim.
- To bardzo dobrze. - posłał mi perskie oko.
- Co?! Przecież ja się z nim... - zaczęła wycierać usta w geście obrzydzenia.
- Wiem i nie pomyślałabym, że jesteś aż tak łatwa. - burknęłam i w tej chwili mój zły humor znikł. Właśnie dotarło do mnie w jaki sposób moja kochana siostrzyczka dostała tytuł miss.
- A jaka zwinna!
- Milcz, Moriarty. - warknęłam do niego. - Za pięć minut zgram wszystkie informacje. Będziesz mógł się ode mnie odczepić.
Uniósł brwi w geście zdziwaczenia. Wiedziałam, że zrobiłam na nim wrażenie, że tak sprawnie i szybko poszło mi złamanie hasła jednego z najtęższych umysłów kuli ziemskiej. Z jednej strony bardzo mi to pochlebiało, ale z drugiej... Zdradziłam.
- Jestem dumny, Anno. Ale to jeszcze nie koniec...
- Nie. Więcej nic nie zrobię...
- Chyba chcesz, żeby twoja rodzinka żyła? - zagroził mi. - Mam ich wszystkich na oku.
- Nie! - krzyknęła Sandra. - Ty okropny frajerze. Zobaczysz... Jej facet cię zniszczy za te groźby!
- Nie - e... On nic nie może zrobić.
Siadłam z powrotem do laptopa i zaczęłam zgrywać dane. Strasznie  mnie bolało serce, gdy widziałam całą kronikę jego przedsięwzięć. Migały przede mną jak kadry filmu, a ja nie mogłam nic zrobić, by ten parszywiec ich nie dostał.
Ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam patrzeć na prywatne rzeczy, które miał w swoim pałacu pamięci. Często mi mówił... W sumie bardzo dziwna nazwa dla komputera. Dlaczego właśnie taka? Zerknęłam na chwilę i zobaczyłam nasze wspólne zdjęcia. Byliśmy tacy roześmiani, gdy zaciągnęłam go do budki fotograficznej. Nie wytrzymałam i zaczęłam płakać.
- Siostra...co jest? - zapytała mnie Sandra.
- Nic. To nie twoja sprawa. - mruknęłam przez łzy. - Twój mały mózg nie pojmuje takich rzeczy jak ochrona najbliższych. - otarłam szybko łzy, by nie zalać laptopa. - Nieważne z resztą. Musisz stąd jak najszybciej wyjechać. Rodzice potrzebują kogoś przy sobie. Ja... Muszę zostać tutaj.
- Ale... Anna. Przecież tobie grozi ten bandyta. - zerknęła ukradkiem na Jima. - Nie można cię tutaj zostawić samej.
- Nie martw się o mnie. - odpowiedziałam spokojnie. - Ma się mną kto zająć.
- To prawda. - Jim był teraz w siódmym niebie. Czuł się wprost idealnie w swojej skórze. Spacerował pewnie po mieszkaniu w tę i z powrotem. Sunął tak lekko jakby niesiony piskiem pustyni. Jak pustynny wąż. To jedyne skojarzenie, które pasowało do tego gnoja w szarym garniturze. - Tylko nic nie mów rodzicom, bo inaczej poszerzymy ci uśmiech i nie będziesz już tak piękna i sprawna w całowaniu.
- Boże! - zakryła dłonią usta i padła na kanapę. Widziałam jakie wrażenie to na niej zrobiło i nawet było mi jej trochę żal, ale tylko trochę. Bardziej martwię się o swoje dziecko i Sherlocka.
- Gotowe. - powiedziałam wyciągając pen drive z wejścia USB. Moje serce krwawiło, gdy podawałam go Moriarty'emu.
- Grzeczna dziewczynka. - podszedł do mnie i pocałował mnie lubieżnie w policzek. Nie mogłam powstrzymać odruchu i z całej siły uderzyłam go pięścią w nos.
- Wynoś się!
- Zapłacisz mi za to swoim bękartem. - warknął i wyszedł z mocno krwawiącym nosem.
Groźba nie zrobiła już na mnie żadnego wrażenia. Nie miałam w sobie ani krztyny lęku. Tylko żal i smutek. Właśnie straciłam wszystko co kochałam. Nic więcej mi nie odbierze. Przysięgam.
- Nie marz się tak.
- Co...? - Sandra była kompletnie rozbita. Mało co rozumiała z sytuacji jaka zaistniała.
- Ryczysz jak słoń, głupia. - zganiłam ją.
- Nie jestem taka jak ty... Ty potrafisz się mścić, a ja... Ja jestem słaba. - mruknęła płaczliwie. Postanowiłam, że przytulę. Chociaż tyle mogłam jej zapewnić.
- Bądź twarda. Już mam plan.
- Tak? - popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Tak.
Wzięłam telefon w dłonie i zaczęłam zastanawiać się czy aby na pewno zadzwonić. Ryzykowałam tym życie swoich najbliższych, ale musiał być jakiś sposób. Musiała istnieć jakaś furtka, która pozwoli mi uratować sytuację. Przełknęłam głośno ślinę i wybrałam numer z listy.
- Tak? Coś się stało, Anno? - zapytał mnie przyjazny, kobiecy głos. - Słyszałam od Sherlocka, że zemdlałaś. Martwiliśmy się.

- Już wszystko dobrze. Jestem w domu. - odparłam spiętym z emocji głosem. - Mary... Potrzebuję twojej pomocy. Chodzi o Sherlocka. Tylko błagam... Nie mów nic nikomu. To bardzo ważne.

1 komentarz:

  1. Dziwię się że nie ma komentarzy :0
    Treść dobrze rozwinięta , poprawne dialogii i zaskakujące zakonczenie :3 spodobało mi się i wciągam tego bloga !

    OdpowiedzUsuń