“As He Came Into The Window
It Was
The Sound Of A
Crescendo
He Came Into Her Apartment
He Left The Bloodstains On
The Carpet
She Ran Underneath The Table
He Could See She Was Unable
So She Ran Into The Bedroom
She Was Struck Down, It Was
Her Doom
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok, Are You Ok, Annie”
Crescendo
He Came Into Her Apartment
He Left The Bloodstains On
The Carpet
She Ran Underneath The Table
He Could See She Was Unable
So She Ran Into The Bedroom
She Was Struck Down, It Was
Her Doom
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok
Are You Ok, Annie
Annie Are You Ok
So, Annie Are You Ok, Are You Ok, Annie”
Michael Jackson - Smooth criminal
Otworzyłam
oczy, ale mój wzrok był mocno zamglony. Mrugnęłam kilka razy powiekami i
zauważyłam tuż przy moim łóżku Jessicę. Co ona tutaj robi?!
-
Hej... Już dobrze? - zapytała z troską w głosie. Co jej jest do cholery?
Otworzyłam
usta ze zdziwienia, gdy patrzyła na mnie bardzo przejęta. Nie... Ja mam dość
tych rewelacji. Najpierw Moriarty, a teraz ona. Czego ci ludzie ode mnie chcą?
Przecież ja chciałam tylko pracować jako zwykła nauczycielka. Jak to możliwe,
że przyciągam do siebie same wariactwa? Nawet związek z Sherlockiem był
szaleństwem.
A może
to tylko sen? Może ten świat tak na dobrą sprawę nie istnieje? Nie... Chcę żeby
to była prawda. Mimo, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Nie wyobrażam
sobie tego nudnego życia z wieczne gderającymi rodzicami, z siostrą piękną,
świętą krową i samotnością.
-
Anno? - zapytała znowu tym razem trochę zdenerwowana.
-
Tak... Już dobrze. - odpowiedziałam nieśmiało.
-
Lekarz nie chciał nam nic powiedzieć. Dlaczego zemdlałaś? Wiesz może?
Wiedziałam,
ale bardziej zastanowił mnie fakt, że użyła liczby mnogiej. Coś czułam, że nie
przyjechała do szpitala sama.
- Nam?
- spojrzałam na nią ostro.
-
Tak... Bo widzisz... Richard cię znalazł w tym stanie, a ja nie chciałam go
zostawiać.
Uniosłam
brwi i wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Boże ratuj mnie! To jakaś farsa...
Jessica biega za Moriartym, a on mnie pilnuje! To zaczyna być chore.
-
Och... jakie to urocze. - warknęłam, a po moich policzkach spłynęły łzy.
On
mnie chce zastraszyć. To okropne. Co ja mam zrobić? Nie mogę o wszystkim
powiedzieć Sherlockowi. Przecież ten psychopata go zabije jeśli pisnę choćby
słówko. Richard Brook. Skąd on to wytrzasnął?!
- Co
ci nie pasuje? - zmierzyła mnie najbardziej jadowitym spojrzeniem na jakie było
ją strać.
- Nie
interesuj się mną. - odburknęłam.
Do
sali nagle wszedł Jim. Był mocno zmartwiony. Oczywiście wiedziałam, że to gra,
ale wyglądał zupełnie normalnie. Wzbudził tym we mnie mimowolny podziwił. Jest
świetnym aktorem jak na mistrza kryminalnego.
- Już
się obudziłaś? - zapytał, a potem podszedł do mojego łóżka i bezceremonialnie
na nim przysiadł. - Martwiłem się. Lekarze nic nie chcą nam powiedzieć, ale
widzę, że tutaj chyba chodzi o...
Nie
dokończył. Wiedziałam, że zrobił to specjalnie. Miało to służyć poniekąd temu
bym wpadła w przerażenie i rzeczywiście zadziałało. Poczułam jak krew odpływa
mi z twarzy i zaczęłam szybko oddychać.
- O
co, Rich? - zagadnęła do niego Jessica.
- To
nie nasza sprawa, Jess. Widocznie musi mieć powód nie mówiąc na razie o swoim
życiu.
- Ty
wiesz. - oskarżyła go i trzepnęła zaczepnie w ramię.
- Nie
trudno było mi się domyślić, kochanie. - spojrzał na nią namiętnie, a mnie
skręciło. Miałam ochotę zwymiotować. Była w jego rękach tylko zabawką, a on
obłudnie to wykorzystywał. Nie tylko zły, ale i drań.
- No
dobrze. Nie chcesz, to nie mów.
- My
może już pójdziemy... - zaproponował jej. - Anna musi odpoczywać. Nie może się
teraz stresować. - spojrzał potem na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy i
powiedział: - Dzwoniłem już do twojego chłopaka. Będzie tu lada chwila. Nie
będzie zadowolony jeżeli nas tu zastanie.
-
Widząc ciebie na pewno nie. - warknęłam na pożegnanie i odwróciłam wzrok od
okrągłej twarzy. Nie mogłam patrzeć w te zimne brązowe oczy, które przywodziły
na myśl tylko piekło.
Gdy
wyszli kolejny raz tego dnia ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno
szlochać. Ten człowiek... Nie to nie jest człowiek. Nienawidzę go! Nienawidzę!
On... Boże kochany pomóż mi wybrnąć z tego bagna. Niech Jim Moriarty przestanie
istnieć! Błagam. Niech to co zaproponował będzie tylko okrutnym żartem.
Jak
mam szpiegować swojego ukochanego dla tego parszywca? Jak? Czego on chce od
Sherlocka? Przecież może sobie spokojnie prowadzić swoje interesy z dala od
nas. Aż tak zależy mu na zemście? Sherlock jest tylko...
-
Anno?
Słysząc
głęboki głos mojego ukochanego rozkleiłam się jeszcze bardziej. Przypadł do
mnie i mocno przytulił. Próbował mnie uspokoić, ale to nie pomagało. Chciałam
żeby znał teraz moje myśli, ale jeżeli wiedziałby, że uległam pod wpływem
groźby... Znienawidziłby mnie. Zdradziłam go. Nie mogłam spojrzeć w te stalowe
oczy bez strachu, że już więcej w nich nie utonę.
-
Kochanie... Co się dzieje? - zapytał z troską bacznie mnie obserwując.
- Nic,
Sherlock. To tylko napad nastrojów. - skłamałam łatwo. Boże daj mi siły.
- Już
dobrze. - pocałował mnie w czoło i zaczął kołysać w swoich szerokich ramionach.
Westchnęłam
cicho i trochę mi przeszło. Niestety nadal czułam w sercu straszliwy niepokój.
O Sherlocka i o nasze wspólne dziecko. Pęknie mi serce jeżeli cokolwiek im się
stanie. Nie mogę pozwolić, by Sherlock zginął. Nie mogę. Muszę być twarda.
- A
teraz powiedz mi co takiego się wydarzyło, że zemdlałaś? - powiedział rzeczowo
i spojrzał mi w oczy. Musiałam znów kłamać.
-
Właściwie nic takiego... - mruknęłam trochę zdawkowo. Uwierz mi. Błagam uwierz.
- To chyba przez tą wczorajszą paczkę.
- Nie
dziwię się.
Przylgnął
do mnie i gorąco pocałował. Te usta to raj. Niech trwa na wieki - przemknęło mi
przez myśl, gdy dotknął językiem mojego podniebienia. Jęknęłam mimowolnie z
rozkoszy. Te wargi sprawiały torturę i przyjemność w jednym.
Mój
ukochany roześmiał się na reakcję i posłał mi gorące spojrzenie. I rzeczywiście
przyprawił mnie o gorąco na całym ciele. W tym momencie pomyślałam sobie, że
pewnego dnia może już tak na mnie nie spojrzeć i zmieniłam się w sopel lodu.
Niepojęte jak jeden człowiek może zniszczyć więź, która przetrwała już tyle
prób.
-
Lekarz mówił mi, że mało brakowało...
Z
przerażenia zakryłam usta dłonią. Nie! Nie moje dziecko!
- Nie
martw się. Zaopiekuję się wami. Koniec z pracą. teraz liczysz się tylko ty. Nie
możemy ryzykować straty maleństwa.
- Co?
Przecież to twoje życie. Nie możesz od tak.... - posłałam mu spojrzenie pełne
niedowierzania.
- Wy
jesteście moim życiem. - powiedział z mocą. Było w tym tyle uczucia. Nie mogłam
pojąć jak on może mnie jeszcze kochać. Przecież to co mu zrobię będzie
początkiem końca.
- Nie
pozwolę ci na to. Jesteś do tego stworzony, a ja nigdy nie wybaczyłabym sobie
gdybyś przestał zajmować się tym co kochasz równie mocno. Nie pozwolę.
- Już
dobrze... - mruknął wtulając się w moje włosy. - To był tylko taki pomysł.
-
Bardzo głupi pomysł. - burknęłam, ale w głębi ducha krzyczałam by tak zrobił.
By rzucił to wszystko w diabły. Nie chciałam zbierać informacji o tym jak
pracuje dla kogoś kto miał wykorzystać je potem przeciwko niemu. Wiedziałam
jednak, że jest to nieuchronne.
Wczepiłam
zawzięcie palce w jego czarne loki i przytuliłam jego głowę do swoich piersi.
Rzadko kiedy czyniłam takie gesty, ale w tym momencie chciałam poczuć bliskość
Sherlocka. Chciałam żeby wiedział iż to serce, którego właśnie słucha, bije
tylko dla niego. Mimo, że właśnie dziś zdradziło uczucie jakim ją darzył.
Tak
bardzo żałowała, że uległa szantażowi, ale nie mogła już nic zrobić. Nic co mogłoby
uratować ją samą. Nic co mogłoby uratować Sherlocka Scotta Holmesa. Nie
zauważyłam, gdy zaczęłam myśleć o nim jak o obiekcie do rozszyfrowania.
Przestań Anno! To twój facet! Nie możesz mu tego zrobić. Nie po tym jak
uratował cię przed wstrętnym złoczyńcą wtedy w hali.
Mogę.
Muszę... - odpowiedziałam sobie sama. - Inaczej Moriarty...
Przełknęłam
głośno ślinę, by nie wydać kolejnego jęku. Tym razem rozpaczy.
-
Możemy wrócić do domu? - zapytałam trochę płaczliwie.
-
Oczywiście, że tak. - odparł zatroskany. - Będziesz od teraz siedzieć w domu.
- Ale
praca...
-
Koniec z tym. Nie musisz pracować. Mam pieniądze, by was utrzymać. Chyba nie
myślałaś, że pozwolę byś się przemęczała.
- No
dobrze. I tak nie mam ochoty tam na razie wracać. - mruknęłam szczerze
zasmucona i właśnie zdałam sobie sprawę, że mało brakowało, a posłałabym
swojego ukochanego na tamten świat.
Serce
stanęło mi na chwilę, co nie uszło uwadze Sherlocka. Byłam podłączona do echo,
więc nic się przed nim nie ukryło.
- Co
to było, kochanie?
- Nic
takiego. - bąknęłam zdawkowo. Niech to wstrętne urządzenie przestanie tak
łomotać, albo je rozwalę.
- No
ja myślę. - powiedział podejrzliwie na mnie patrząc.
Wracając
do domu prawie w ogóle nie rozmawiałam z Sherlockiem. Moje myśli zaprzątał
sposób na to jak wykraść plany dotyczące zniszczenia Moriarty'ego. Nie miałam
pojęcia jak tego dokonać, ale miałam szczęście. Los sprzyjał mi w
nieodpowiednim momencie.
-
Kochanie, zostawię cię przed drzwiami. Mam nadzieję, że sobie poradzisz? -
zapytał, gdy byliśmy już prawie przy Baker Street 221B.
-
Tak... A gdzie jedziesz? - zaciekawiło mnie to.
- Och
kochanie... - zmierzwił mi czule włosy. - Muszę oddać auto Mycroftowi
- No
tak. - trzepnęłam się w głowę. - Swoją drogą... Dlaczego ci je pożyczył?
- Byłem
akurat u niego, gdy zadzwonił nie kto inny jak Moriarty z wiadomością, że
odesłał cię do szpitala. - powiedział bardzo spięty. - Myślałem, że to coś
bardzo poważnego mając na uwadze jego zapędy względem mnie. Na szczęście to nic
poważnego.
-
Przecież w szkole go nie było. - Spłoniesz przez te kłamstwa Anno. - powiedział
znajomy głos w mojej głowie. Siostra zawsze straszyła mnie ogniem piekieł, gdy
byłam mała. Miała zupełną rację.
-
Wiem, kochanie.
Zatrzymaliśmy
się, a Sherlock pocałował mnie na pożegnanie. Wysiadając z auta widziałam jego
zmartwione spojrzenie. Wiedział, że coś mnie trapi. Nic nie umknie jego uwadze.
Weszłam
mocno zdenerwowana do mieszkania. Czas na pracę... Boże. Co ja myślę. To
najokropniejsza rzecz na świecie. Jak ja mogę się tego dopuścić? Jak?!
Ależ
oczywiście, że możesz... - mruknął w moich myślach ten obślizły głos. Inaczej
go zabiję. Znam każdy jego krok. Doskonale wiem, że jedzie teraz do swojego
kochanego braciszka.
-
Zamknij się!!! - wrzasnęłam w pustą przestrzeń. - Wariuję... Przecież jestem
tutaj tylko ja.
Masz
rację. Na dodatek gadasz z głosami w głowie. - roześmiał się Moriarty. - To
niezdrowe... Dziecku może zaszkodzić.
- Bo
ty najwięcej wiesz o dzieciach. - prychnęłam i w tej chwili mój prześladowca
zniknął.
Siadłam
przy biuru ukochanego i zaczęłam myśleć. A co jeżeli się dowie, że grzebałam w
jego rzeczach? Jeżeli to odkryje stracę wszystko o co walczyłam odkąd pierwszy
raz na niego spojrzałam. Każdy centymetr jego osobowości. Anielski uśmiech i
uczucie jakim mnie darzył. Każda noc w jego ramionach będzie traktowana jak
przestępstwo przeciw mnie.
Mimowolnie
zadrżałam, ale miałam już palce na klawiaturze laptopa. Musiałam tylko wpisać
hasło. Jak ono mogło brzmieć? To umysł ścisły. Nie opierałby się na banałach,
ale z drugiej strony...
Wpisałam
najpierw swoje imię. Źle. A może jego pies? Opowiadał mi kiedyś o nim... RUDOBRODY.
Znów źle. Cholera. Nie mam wiele czasu. Hasło...
Zatonęłam
myślami w tym co wiem o swoim najdroższy ze wszystkich skarbów i wtedy mnie
olśniło. To nie dotyczyło jego. Hasło, które wiąże się tylko z kimś bliskim.
Tak bliskim, by zaufać w zupełności... Nie miałam na myśli siebie. To byłoby
zbyt oczywiste, a Sherlock nie dawałby takiej broni swojemu wrogowi. Wrogowi?
Przyjaciel i wróg. MYCROFT. Znów źle.
-
Kochanie... Musisz być taki zagadkowy? - mruknęłam do siebie. - A może... -
zaczęłam się śmiać. - Nie... To bzdura. Sherlock i taki banał? Niedorzeczność.
Wpisałam
jednak siedem liter jakie wpadło mi na końcu do głowy. ENTER.
- Jezu
Chryste! - zakrzyknęłam i znów wybuchnęłam śmiechem. - Pa... PARASOL. Ha,
ha, ha, ha, ha...
Nagle
usłyszałam zza swoich pleców głos siostry i zmartwiałam.
-
Widzę, że humor dopisuje. - mruknęła trochę zjadliwie. - Masz gościa...
Popatrzyłam
na mężczyznę obok niej i wciągnęłam głośno powietrze.
- Co
tutaj robisz? - warknęłam opryskliwie.
-
Anno... Chciałem sprawdzić tylko czy sobie poradziłaś. - powiedział niewinnie i
wydął zaczerwienione usta. O matko i córko. Moja siostra go całowała.
- Łapy
precz od niej...
Wstałam
i niepostrzeżenie wyciągnęłam broń z biurka. Sherlock miał w zwyczaju chować ją
w prawej kieszeni szuflady.
- Ho,
ho... Nie tak ostro, Anno. Twoja siostra patrzy.
- Mam
to gdzieś. - wymierzyłam lufę centralnie w sam środek jego głowy. - Daj mi
tylko jeden powód, dla którego miałabym ci teraz nie wpakować kuli między oczy.
- Mam
ich kilka. - odparł maksymalnie rozluźniony wkładając ręce do kieszeni. - Jeden
stoi tutaj ale jestem pewien, że nikomu nie powie co widziała, prawda Sandro?
- Ale
ja i tak nic nie rozumiem... - mruknęła przerażona. - Anno, to przecież twój
kolega z pracy.
- No
właśnie. - patrzył na mnie z politowaniem. - Drugim powodem jest Sherlock,
cukiereczku. A teraz opuść tę pukawkę, bo pobrudzisz rączki prochem, a twój
ukochany, by tego nie chciał.
Patrzyłam
na całą sytuację jakby z daleka. Dopiero docierało do mnie co powiedział Jim.
Moja siostra na domiar złego widziała mój napad paniki. Gdy wypowiedział imię
Sherlocka broń po prostu wyleciała mi z dłoni. Gdybym nie miała świadka...
Gdybym była na tyle silna jak mój ukochany... Boże, Boże... To jest okropne.
- Co
ty robisz świrusko?! - wrzasnęła na mnie płacząca siostra. - Jesteś taka sama
jak ten twój psychopata! Zawsze było coś z tobą nie tak! Wyjeżdżam!!! Powiem
rodzicom co zrobiłaś ty chora...
- Nie
powiesz. - powiedziałam niezwykle zimno jak na siebie. - Człowiek, który stoi
obok ciebie nie jest tym za kogo się podaje. W każdej chwili może uciszyć cię
jednym pstryknięciem palców. - mówiłam bez żadnego wyrazu w głosie jednak każde
słowo sprawiało, że coraz bardziej mnie przerażało co potrafił. Sherlock
opowiadał o sytuacji na basenie. Właśnie w tym momencie wyobraziłam ją sobie.
Tylko, że to ja stałam na miejscu ukochanego. - Od tak. Dla rozrywki.
- Nie
bądźmy tacy brutalni, Anno. Sam bym tego nie zrobił. Mam od tego rzeszę ludzi.
-
Doskonale o tym wiem, Jim.
- To
bardzo dobrze. - posłał mi perskie oko.
- Co?!
Przecież ja się z nim... - zaczęła wycierać usta w geście obrzydzenia.
- Wiem
i nie pomyślałabym, że jesteś aż tak łatwa. - burknęłam i w tej chwili mój zły
humor znikł. Właśnie dotarło do mnie w jaki sposób moja kochana siostrzyczka
dostała tytuł miss.
- A
jaka zwinna!
-
Milcz, Moriarty. - warknęłam do niego. - Za pięć minut zgram wszystkie
informacje. Będziesz mógł się ode mnie odczepić.
Uniósł
brwi w geście zdziwaczenia. Wiedziałam, że zrobiłam na nim wrażenie, że tak
sprawnie i szybko poszło mi złamanie hasła jednego z najtęższych umysłów kuli
ziemskiej. Z jednej strony bardzo mi to pochlebiało, ale z drugiej... Zdradziłam.
-
Jestem dumny, Anno. Ale to jeszcze nie koniec...
- Nie.
Więcej nic nie zrobię...
-
Chyba chcesz, żeby twoja rodzinka żyła? - zagroził mi. - Mam ich wszystkich na
oku.
- Nie!
- krzyknęła Sandra. - Ty okropny frajerze. Zobaczysz... Jej facet cię zniszczy
za te groźby!
- Nie
- e... On nic nie może zrobić.
Siadłam
z powrotem do laptopa i zaczęłam zgrywać dane. Strasznie mnie bolało serce, gdy widziałam całą kronikę
jego przedsięwzięć. Migały przede mną jak kadry filmu, a ja nie mogłam nic
zrobić, by ten parszywiec ich nie dostał.
Ukryłam
twarz w dłoniach. Nie mogłam patrzeć na prywatne rzeczy, które miał w swoim
pałacu pamięci. Często mi mówił... W sumie bardzo dziwna nazwa dla komputera.
Dlaczego właśnie taka? Zerknęłam na chwilę i zobaczyłam nasze wspólne zdjęcia.
Byliśmy tacy roześmiani, gdy zaciągnęłam go do budki fotograficznej. Nie
wytrzymałam i zaczęłam płakać.
-
Siostra...co jest? - zapytała mnie Sandra.
- Nic.
To nie twoja sprawa. - mruknęłam przez łzy. - Twój mały mózg nie pojmuje takich
rzeczy jak ochrona najbliższych. - otarłam szybko łzy, by nie zalać laptopa. -
Nieważne z resztą. Musisz stąd jak najszybciej wyjechać. Rodzice potrzebują
kogoś przy sobie. Ja... Muszę zostać tutaj.
-
Ale... Anna. Przecież tobie grozi ten bandyta. - zerknęła ukradkiem na Jima. -
Nie można cię tutaj zostawić samej.
- Nie
martw się o mnie. - odpowiedziałam spokojnie. - Ma się mną kto zająć.
- To
prawda. - Jim był teraz w siódmym niebie. Czuł się wprost idealnie w swojej
skórze. Spacerował pewnie po mieszkaniu w tę i z powrotem. Sunął tak lekko
jakby niesiony piskiem pustyni. Jak pustynny wąż. To jedyne skojarzenie, które
pasowało do tego gnoja w szarym garniturze. - Tylko nic nie mów rodzicom, bo
inaczej poszerzymy ci uśmiech i nie będziesz już tak piękna i sprawna w
całowaniu.
-
Boże! - zakryła dłonią usta i padła na kanapę. Widziałam jakie wrażenie to na
niej zrobiło i nawet było mi jej trochę żal, ale tylko trochę. Bardziej martwię
się o swoje dziecko i Sherlocka.
-
Gotowe. - powiedziałam wyciągając pen drive z wejścia USB. Moje serce krwawiło,
gdy podawałam go Moriarty'emu.
-
Grzeczna dziewczynka. - podszedł do mnie i pocałował mnie lubieżnie w policzek.
Nie mogłam powstrzymać odruchu i z całej siły uderzyłam go pięścią w nos.
- Wynoś
się!
-
Zapłacisz mi za to swoim bękartem. - warknął i wyszedł z mocno krwawiącym
nosem.
Groźba
nie zrobiła już na mnie żadnego wrażenia. Nie miałam w sobie ani krztyny lęku.
Tylko żal i smutek. Właśnie straciłam wszystko co kochałam. Nic więcej mi nie odbierze.
Przysięgam.
- Nie
marz się tak.
-
Co...? - Sandra była kompletnie rozbita. Mało co rozumiała z sytuacji jaka
zaistniała.
-
Ryczysz jak słoń, głupia. - zganiłam ją.
- Nie
jestem taka jak ty... Ty potrafisz się mścić, a ja... Ja jestem słaba. - mruknęła
płaczliwie. Postanowiłam, że przytulę. Chociaż tyle mogłam jej zapewnić.
- Bądź
twarda. Już mam plan.
- Tak?
- popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Tak.
Wzięłam
telefon w dłonie i zaczęłam zastanawiać się czy aby na pewno zadzwonić.
Ryzykowałam tym życie swoich najbliższych, ale musiał być jakiś sposób. Musiała
istnieć jakaś furtka, która pozwoli mi uratować sytuację. Przełknęłam głośno
ślinę i wybrałam numer z listy.
- Tak?
Coś się stało, Anno? - zapytał mnie przyjazny, kobiecy głos. - Słyszałam od
Sherlocka, że zemdlałaś. Martwiliśmy się.
- Już
wszystko dobrze. Jestem w domu. - odparłam spiętym z emocji głosem. - Mary...
Potrzebuję twojej pomocy. Chodzi o Sherlocka. Tylko błagam... Nie mów nic
nikomu. To bardzo ważne.
Dziwię się że nie ma komentarzy :0
OdpowiedzUsuńTreść dobrze rozwinięta , poprawne dialogii i zaskakujące zakonczenie :3 spodobało mi się i wciągam tego bloga !