środa, 26 marca 2014

Rozdział 31: Plany

(Kolejny rozdział od Przyjaciółki :D Oh God Yessssss )

“I wanna hide the truth
       I wanna shelter you
      But with the beast inside
      There's nowhere we can hide

      No matter what we breed
      We still are made of greed
      This is my kingdom come
      This is my kingdom come

      When you feel my heat
      Look into my eyes
      It's where my demons hide
      It's where my demons hide
      Don't get too close
      It's dark inside
      It's where my demons hide
      It's where my demons hide"
                Imagine Dragons - Demons


Od tamtego momentu w łóżku minęło sporo czasu. W sumie więcej tak dziko nie było, ale miałem ochotę to powtórzyć. Niestety Thomas był coraz bardziej zajęty, co mnie bardzo niepokoiło. W końcu nie wytrzymałem tych gierek i wygarnąłem mu, że jeżeli tak dalej będzie postępować to pożałuje. Nie wiem czy podziałało.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk SMS-a. Przygryzłem wargi i odczytałem go. ANNA WŁAŚNIE RODZI. :) T.H.
- Och... - mruknąłem do siebie, a w chwilę później pisałem już SMS do mojego kochanego mężczyzny, żeby mi powiedział kiedy mały się urodzi.
Chciałem im szczerze pogratulować, że udało im się przeżyć moje małe fanaberie. Miałem przy tym niezły ubaw. Posmutniałem zaraz przypomniawszy sobie, że Tom może się dowiedzieć kim jest jego facet. Nie miałem odwagi mu powiedzieć, a zwykle nie mam z tym problemu.
Cała sprawa z nim zabrnęła jednak zbyt daleko i to mnie martwiło. Próbowałem wbijać sobie, że to tylko przelotna znajomość, ale oszukiwałem sam siebie. Wiedziałem doskonale co czuję, lecz czy on wiedział co ciągnie go do mnie? Poza tym zawsze ogarniał mnie nieopanowany lęk przed tym, że w pewnym momencie zniknie. Nie chciałem tego i nie pozwoliłbym, by gdzieś przepadł.
Znów zadzwonił mój telefon. To już dziesiąty dziś. Westchnąłem i odebrałem znudzony tymi wszystkimi biurokratycznymi bzdurami. W słuchawce usłyszałem obcy język i od razu się ożywiłem.
- Witam cię, Furimo - san. - powiedziałem po japońsku. - Czy to jakaś ważna prawa?
- Dzień dobry. - przywitał mnie gardłowo. - Najwyższa Prawda pana potrzebuje w związku z zmacham na jednego z naszych wrogów. Jestem pewien, że jego śmierć sprawi panu wielką przyjemność...
- Słucham w takim razie z wielką uwagą. - uśmiechnąłem się do siebie, na myśl o jakiejś ciekawej sprawie.
- Planujemy śmierć pana Sherlocka Holmesa. - mruknął z mściwością w głosie, a mnie zatkało. Ten człowiek, chyba nie mówił poważnie o swoich planach? - Potrzebujemy do tego kilku namiarów, na zabójców najwyższej klasy. Czy będzie z tym jakiś problem?
I właśnie wtedy stanąłem przed dylematem. Pragnąłem śmierci tego durnia, ale... jeżeli Thomas odkryje, kto za tym stoi. Krótko mówiąc skończymy wszystko i jego też będę miał powód sprzątnąć. Nie chciałem tego. Tak bardzo tego nie chciałem, że moją twarz wykrzywił ból, który skrywałem wewnątrz.
- Muszę nad tym pomyśleć. - burknąłem i zakończyłem połączenie.
Właśnie teraz mam okazję w końcu go kropnąć. Tyle lat czekałem na ten moment. Tyle dni wyobrażałem sobie jego zwłoki w czarnym worku. Zacisnąłem szczęki ze zdenerwowania. Brunecik, poprzez kilka telefonów może zginąć z rąk japońskiej organizacji terrorystycznej. Znów wyobraziłem sobie jego pogrzeb i zobaczyłem nad grobem tego pajaca Toma. Nigdy by mi nie wybaczył.
Wykręciłem numer Japończyka i czekałem kiedy odbierze. Strasznie długo to trwało. Gdy usłyszałem jego głos, mruknąłem zimno:
- Wybacz, ale nie pomogę. I lepiej nie próbujcie w tym momencie, bo natkniecie się na mnie.
Znów się rozłączyłem i rzuciłem ciało na łóżko. Cholera jasna! Było tak blisko... Wystarczyło jedno moje słowo. Jeden telefon, by zgnieść go jak robaka. Nie przeszkadzałby już mi więcej, a co lepsze nie marudziłby nad uchem Tomowi. Ale ta myśl, że mój kochany mógłby mnie za to znienawidzić jeszcze bardziej... Nie. Nie mogę teraz. I nie w ten sposób.
Moje rozmyślania znów przerwał aparat telefoniczny. Jedenasty... - pomyślałem ze złością i odebrałem nie patrząc kto to.
- Czego? - warknąłem.
- Och... chyba nie w humorze dziś. - mruknął mój rozmówca. - To ja może juro zadzwonię...
- Tom. - uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy. - Wybacz, miałem ciężki dzień.
- Przyjadę może? - zapytał nieśmiało, a potem dodał: - Anna już urodziła. Zdrowego chłopca. Jestem wujkiem.
- W takim razie czekam na ciebie, skarbie. I jestem z ciebie dumny. Sherlock nie zemdlał?
- A gdzie tam. - roześmiał się. - Twardziel z niego. Będę za pół godziny, jeżeli nie masz nic przeciwko...
- Czekam. - mruknąłem zupełnie nieświadomy w jaki sposób to zrobiłem. W gardle miałem kluchę. - Pa, skarbie.
Położyłem telefon na szafce obok łóżka i westchnąłem. Będzie tutaj... Co za szczęście. Tak dawno mnie nie odwiedzał. Może bał się, że znów to zrobię? Że zaciągnę go do sypialni i... Moje ciało przeszył dreszcz. Przechodził od głowy po czubki kończyn niczym porażenie prądem. Och, Tommy. Jakim cudem ty na mnie tak działasz? - zapytałem sam siebie i wybuchnąłem śmiechem. Nie pojmowałem do końca czy to radość, czy może coś podobnego, ale sprawiło mi to przyjemność.
Siedziałem jak na szpilkach, gdy w końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Thomas. Podbiegłem szybko, by mu otworzyć i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. On odpowiedział tym samym, ale nie objął on jednak oczu. Coś było nie tak.
- Wejdź. - mruknąłem trochę zmieszany tym spojrzeniem i odsunąłem się, by nie prowokować jakichś sytuacji typu pocałunek.
- Cześć, Jim. - powiedział trochę chłodno i wszedł do środka. Przekręciłem kluczyk, po czym zamek cicho kliknął. - Widzę, że mam być twoim więźniem...
- Nie, Tom. - burknąłem. - To środki bezpieczeństwa. Zbyt wiele osób mnie szuka.
Uniósł brwi, ale nic nie odpowiedział na moje stwierdzenie, tylko siadł na kanapie naprzeciwko mojego biurka. Po jego postawie stwierdziłem, że coś go gnębi, ale szczerze mówiąc bałem się zapytać. Tak... Ja się boję. Od kiedy? Może od wtedy, gdy spotkałem tego gościa. Boję się, że już nie będzie szczery.
- Dużo masz pracy? - zapytał trochę zdawkowo.
- Trochę. - posłałem mu blady uśmiech i siadłem przy nim. - Całe szczęście, że jesteś, bo pracowałbym nad MESJASZEM całą noc.
- Mesjaszem?
- To taki wirus komputerowy do wyciągania pieniędzy z... - urwałem nagle zdając sobie sprawę, że jestem całkowicie szczery. Mało brakowało, a powiedziałbym mu zbyt dużo. A może czas, by mu powiedzieć?
- Skąd? - zainteresował się, a moje serce zwariowało ze strachu.
- Nie chcesz wiedzieć, Tom. - patrzyłem tępo przed siebie, przez co mój towarzysz przybliżył do mnie swoje ciało. Jeżeli zrobi jakiś ruch, nie ręczę za siebie. Objął mnie w pasie, gdy o tym pomyślałem, a potem cmoknął w policzek. Zauważyłem, że zrobił to z wahaniem. Ewidentnie o coś chodziło. Postanowiłem zmienić temat. - Skarbie... Co cię gryzie? - zapytałem, patrząc mu głęboko w oczy. Te szafirowe tęczówki powalały na kolana.
- Nieważne, Jim. Kiedy indziej może... Bardziej martwi mnie fakt, że chcesz kogoś okraść.
- Ja tylko piszę programy. - wykręciłem się, po czym wzniosłem oczy ku niebu. Nie... Nie mogę mu kłamać. - Ale tak czy inaczej zamierzam. To część mojej pracy. No i nie lubię żyć w ubóstwie.
Ulżyło mi gdy to powiedziałem. Nareszcie mogłem spokojnie oddychać. Nie mogę za każdym razem chować głowy w piasek, gdy zapyta o moją pracę. Nie będę się zachowywać jak małe dziecko.
- Jak uważasz, Jim, ale to niezgodne z prawem. - powiedział i zaczął wstawać. Znów będzie uciekać. No pięknie... Co ja mam z tym facetem.
- Nie ja to wykorzystam. Thomas... Nie rób mi takich rzeczy. - złapałem go za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Nieważne... I tak powinienem iść.
- Ani mi się waż. - warknąłem rozeźlony. - Znów chcesz uciekać nic nie mówiąc, tak? W sumie to do ciebie bardzo podobne... - mówiłem z jadem w głosie. Najwyższy czas, by postawić tego faceta do pionu. Same z nim kłopoty... - Ciągle coś ukrywasz podczas, gdy ja mówię ci to czego nie powinienem.
Zrobił zaszokowaną minę i zamilkł. Nie mógł uwierzyć w to, że wypomniałem mu jego zachowanie, a ja, że to zrobiłem. Odczuwałem to przywiązanie coraz bardziej i nie mogłem już cofnąć słów. Zakochany szczeniak. - mój głos mruknął mi w głowie. - Już się nie wyplączesz, Jimmy...
- Kiedy mi powiedziałeś... że zależy ci na mnie... - w końcu odrzekł nadal stojąc. Miał zaciśnięte pięści i patrzył na mnie trochę spode łba. - Poniosło mnie. Poczułem, że ktoś mnie... - urwał. Wiedziałem doskonale co chce powiedzieć, ale nie musiał. Rozumieliśmy się bez zbędnych słów. Posłałem mu szczery uśmiech i wstając, podszedłem, by go przytulić. Kolejna rzecz nie w moim stylu, ale on tego potrzebował. - Lepiej nie, Jim. Nie chcę żeby było jak wtedy.
- Co? - teraz to ja byłem bardziej zadziwiony niż on. - W takim razie w ogóle tego nie... - zabrakło mi słów. Moje ciało opanował niespotykany chłód. Nie czułem absolutnie nic prócz obojętności. Zmierzyłem go wzrokiem i przestałem robić sobie nadzieję. Nie potrzebowałem nikogo. Byłem zawsze samowystarczalny. Jeżeli chciałem by mnie ktoś uwielbiał, wystarczył jeden telefon. Natasza przyjęłaby mnie jak zwykle z otwartymi ramionami. Irene również.
- Nie to miałem namyśli. - powiedział szybko jakby panikując. - Myślałem raczej o tym, że... - znów ważył słowa. Mówił również bardzo powoli co mnie tylko zdenerwowało. Wykrzywiłem wargi w geście zniesmaczenia, ale dałem mu kontynuować. Zauważyłem też, że jego twarz oblał mocny rumieniec. - To trochę za szybko. Jeszcze nie znam cię w zupełności, a już... - chrząknął. - No.
Wybuchnąłem głośnym śmiechem. Czy on naprawdę to powiedział? Nie wierzę. Czuł do mnie zapewne to samo co ja do niego, ale przejmował się tak prozaicznymi rzeczami. Nie mogłem tego pojąć i posłałem mu kpiarski uśmiech.
- Trochę już na to za późno, kochanie. - mruknąłem szczerze ubawiony. Wziąłem jego twarz w swoje chłodne dłonie i złożyłem na ustach delikatny pocałunek. - Z resztą... Zachowujesz się trochę jak twój brat. Cnotliwy czasem do obrzydzenia. Nie wiem dlaczego Anna z nim jest. Może coś mu zrobiła, albo upadła na głowę, ale to jest chore.
- Masz trochę racji w swojej logice. - powiedział z zastanowieniem. - Anna zapewne ma z nim krzyż pański.
Znów się roześmiałem. Dlatego właśnie uwielbiałem mojego faceta. Miał w sobie coś takiego, co nie daje po nocach spać. Jego bracia też, ale tylko on ujął mnie swoim urokiem i otwartością. Wypływało to z niego strumieniami, ale tylko ja mogłem powiedzieć, że jest mój.
- Mój, Tommy. - mruknąłem mu do ucha marzycielsko i chwyciłem płatek ustami.
- Jim, proszę cię... - jęknął swoim głębokim głosem i zaczął mnie od siebie odsuwać. Nie pozwoliłem mu jednak, mocno trzymając w pasie.
- To już nie mogę być czasem romantyczny? - wydąłem dolną wargę w geście udawanej dezaprobaty.
- Och, Jimmy. - burknął po czym przytulił mnie mocno do siebie. Zaparło mi dech pod wpływem tego gestu i znów zacząłem marzyć o dotknięciu językiem jego najczulszych punków ciała.

- Chodź... - szepnąłem i poprowadziłem go do sypialni, rozpinając guziki jego białej koszuli. Poszedł za mną bez żadnego ale.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się ship Jim/Tom i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :3:

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedługo pojawi się cała seria :D razem z Olgą pracujemy dla Was w pocie czoła. ;)

    OdpowiedzUsuń