(Kolejny rozdział od Przyjaciółki :D Oh God Yessssss )
“I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide
No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come
When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide"
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide
No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come
When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide"
Imagine Dragons - Demons
Od
tamtego momentu w łóżku minęło sporo czasu. W sumie więcej tak dziko nie było,
ale miałem ochotę to powtórzyć. Niestety Thomas był coraz bardziej zajęty, co
mnie bardzo niepokoiło. W końcu nie wytrzymałem tych gierek i wygarnąłem mu, że
jeżeli tak dalej będzie postępować to pożałuje. Nie wiem czy podziałało.
Moje
rozmyślania przerwał dźwięk SMS-a. Przygryzłem wargi i odczytałem go. ANNA
WŁAŚNIE RODZI. :) T.H.
-
Och... - mruknąłem do siebie, a w chwilę później pisałem już SMS do mojego
kochanego mężczyzny, żeby mi powiedział kiedy mały się urodzi.
Chciałem
im szczerze pogratulować, że udało im się przeżyć moje małe fanaberie. Miałem
przy tym niezły ubaw. Posmutniałem zaraz przypomniawszy sobie, że Tom może się
dowiedzieć kim jest jego facet. Nie miałem odwagi mu powiedzieć, a zwykle nie
mam z tym problemu.
Cała
sprawa z nim zabrnęła jednak zbyt daleko i to mnie martwiło. Próbowałem wbijać
sobie, że to tylko przelotna znajomość, ale oszukiwałem sam siebie. Wiedziałem
doskonale co czuję, lecz czy on wiedział co ciągnie go do mnie? Poza tym zawsze
ogarniał mnie nieopanowany lęk przed tym, że w pewnym momencie zniknie. Nie
chciałem tego i nie pozwoliłbym, by gdzieś przepadł.
Znów
zadzwonił mój telefon. To już dziesiąty dziś. Westchnąłem i odebrałem znudzony
tymi wszystkimi biurokratycznymi bzdurami. W słuchawce usłyszałem obcy język i
od razu się ożywiłem.
-
Witam cię, Furimo - san. - powiedziałem po japońsku. - Czy to jakaś ważna
prawa?
-
Dzień dobry. - przywitał mnie gardłowo. - Najwyższa Prawda pana potrzebuje w
związku z zmacham na jednego z naszych wrogów. Jestem pewien, że jego śmierć
sprawi panu wielką przyjemność...
-
Słucham w takim razie z wielką uwagą. - uśmiechnąłem się do siebie, na myśl o
jakiejś ciekawej sprawie.
-
Planujemy śmierć pana Sherlocka Holmesa. - mruknął z mściwością w głosie, a
mnie zatkało. Ten człowiek, chyba nie mówił poważnie o swoich planach? -
Potrzebujemy do tego kilku namiarów, na zabójców najwyższej klasy. Czy będzie z
tym jakiś problem?
I
właśnie wtedy stanąłem przed dylematem. Pragnąłem śmierci tego durnia, ale...
jeżeli Thomas odkryje, kto za tym stoi. Krótko mówiąc skończymy wszystko i jego
też będę miał powód sprzątnąć. Nie chciałem tego. Tak bardzo tego nie chciałem,
że moją twarz wykrzywił ból, który skrywałem wewnątrz.
-
Muszę nad tym pomyśleć. - burknąłem i zakończyłem połączenie.
Właśnie
teraz mam okazję w końcu go kropnąć. Tyle lat czekałem na ten moment. Tyle dni
wyobrażałem sobie jego zwłoki w czarnym worku. Zacisnąłem szczęki ze
zdenerwowania. Brunecik, poprzez kilka telefonów może zginąć z rąk japońskiej
organizacji terrorystycznej. Znów wyobraziłem sobie jego pogrzeb i zobaczyłem
nad grobem tego pajaca Toma. Nigdy by mi nie wybaczył.
Wykręciłem
numer Japończyka i czekałem kiedy odbierze. Strasznie długo to trwało. Gdy
usłyszałem jego głos, mruknąłem zimno:
-
Wybacz, ale nie pomogę. I lepiej nie próbujcie w tym momencie, bo natkniecie
się na mnie.
Znów
się rozłączyłem i rzuciłem ciało na łóżko. Cholera jasna! Było tak blisko...
Wystarczyło jedno moje słowo. Jeden telefon, by zgnieść go jak robaka. Nie
przeszkadzałby już mi więcej, a co lepsze nie marudziłby nad uchem Tomowi. Ale
ta myśl, że mój kochany mógłby mnie za to znienawidzić jeszcze bardziej... Nie.
Nie mogę teraz. I nie w ten sposób.
Moje
rozmyślania znów przerwał aparat telefoniczny. Jedenasty... - pomyślałem ze
złością i odebrałem nie patrząc kto to.
-
Czego? - warknąłem.
-
Och... chyba nie w humorze dziś. - mruknął mój rozmówca. - To ja może juro
zadzwonię...
- Tom.
- uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy. - Wybacz, miałem ciężki dzień.
-
Przyjadę może? - zapytał nieśmiało, a potem dodał: - Anna już urodziła.
Zdrowego chłopca. Jestem wujkiem.
- W
takim razie czekam na ciebie, skarbie. I jestem z ciebie dumny. Sherlock nie
zemdlał?
- A
gdzie tam. - roześmiał się. - Twardziel z niego. Będę za pół godziny, jeżeli
nie masz nic przeciwko...
-
Czekam. - mruknąłem zupełnie nieświadomy w jaki sposób to zrobiłem. W gardle
miałem kluchę. - Pa, skarbie.
Położyłem
telefon na szafce obok łóżka i westchnąłem. Będzie tutaj... Co za szczęście.
Tak dawno mnie nie odwiedzał. Może bał się, że znów to zrobię? Że zaciągnę go
do sypialni i... Moje ciało przeszył dreszcz. Przechodził od głowy po czubki
kończyn niczym porażenie prądem. Och, Tommy. Jakim cudem ty na mnie tak
działasz? - zapytałem sam siebie i wybuchnąłem śmiechem. Nie pojmowałem do
końca czy to radość, czy może coś podobnego, ale sprawiło mi to przyjemność.
Siedziałem
jak na szpilkach, gdy w końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Thomas. Podbiegłem
szybko, by mu otworzyć i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. On odpowiedział tym
samym, ale nie objął on jednak oczu. Coś było nie tak.
-
Wejdź. - mruknąłem trochę zmieszany tym spojrzeniem i odsunąłem się, by nie
prowokować jakichś sytuacji typu pocałunek.
-
Cześć, Jim. - powiedział trochę chłodno i wszedł do środka. Przekręciłem
kluczyk, po czym zamek cicho kliknął. - Widzę, że mam być twoim więźniem...
- Nie,
Tom. - burknąłem. - To środki bezpieczeństwa. Zbyt wiele osób mnie szuka.
Uniósł
brwi, ale nic nie odpowiedział na moje stwierdzenie, tylko siadł na kanapie
naprzeciwko mojego biurka. Po jego postawie stwierdziłem, że coś go gnębi, ale
szczerze mówiąc bałem się zapytać. Tak... Ja się boję. Od kiedy? Może od wtedy,
gdy spotkałem tego gościa. Boję się, że już nie będzie szczery.
- Dużo
masz pracy? - zapytał trochę zdawkowo.
-
Trochę. - posłałem mu blady uśmiech i siadłem przy nim. - Całe szczęście, że
jesteś, bo pracowałbym nad MESJASZEM całą noc.
-
Mesjaszem?
- To
taki wirus komputerowy do wyciągania pieniędzy z... - urwałem nagle zdając
sobie sprawę, że jestem całkowicie szczery. Mało brakowało, a powiedziałbym mu
zbyt dużo. A może czas, by mu powiedzieć?
-
Skąd? - zainteresował się, a moje serce zwariowało ze strachu.
- Nie
chcesz wiedzieć, Tom. - patrzyłem tępo przed siebie, przez co mój towarzysz
przybliżył do mnie swoje ciało. Jeżeli zrobi jakiś ruch, nie ręczę za siebie.
Objął mnie w pasie, gdy o tym pomyślałem, a potem cmoknął w policzek.
Zauważyłem, że zrobił to z wahaniem. Ewidentnie o coś chodziło. Postanowiłem
zmienić temat. - Skarbie... Co cię gryzie? - zapytałem, patrząc mu głęboko w
oczy. Te szafirowe tęczówki powalały na kolana.
-
Nieważne, Jim. Kiedy indziej może... Bardziej martwi mnie fakt, że chcesz kogoś
okraść.
- Ja
tylko piszę programy. - wykręciłem się, po czym wzniosłem oczy ku niebu. Nie...
Nie mogę mu kłamać. - Ale tak czy inaczej zamierzam. To część mojej pracy. No i
nie lubię żyć w ubóstwie.
Ulżyło
mi gdy to powiedziałem. Nareszcie mogłem spokojnie oddychać. Nie mogę za każdym
razem chować głowy w piasek, gdy zapyta o moją pracę. Nie będę się zachowywać
jak małe dziecko.
- Jak
uważasz, Jim, ale to niezgodne z prawem. - powiedział i zaczął wstawać. Znów
będzie uciekać. No pięknie... Co ja mam z tym facetem.
- Nie
ja to wykorzystam. Thomas... Nie rób mi takich rzeczy. - złapałem go za rękę i
przyciągnąłem do siebie.
-
Nieważne... I tak powinienem iść.
- Ani
mi się waż. - warknąłem rozeźlony. - Znów chcesz uciekać nic nie mówiąc, tak? W
sumie to do ciebie bardzo podobne... - mówiłem z jadem w głosie. Najwyższy
czas, by postawić tego faceta do pionu. Same z nim kłopoty... - Ciągle coś
ukrywasz podczas, gdy ja mówię ci to czego nie powinienem.
Zrobił
zaszokowaną minę i zamilkł. Nie mógł uwierzyć w to, że wypomniałem mu jego
zachowanie, a ja, że to zrobiłem. Odczuwałem to przywiązanie coraz bardziej i
nie mogłem już cofnąć słów. Zakochany szczeniak. - mój głos mruknął mi w
głowie. - Już się nie wyplączesz, Jimmy...
-
Kiedy mi powiedziałeś... że zależy ci na mnie... - w końcu odrzekł nadal
stojąc. Miał zaciśnięte pięści i patrzył na mnie trochę spode łba. - Poniosło
mnie. Poczułem, że ktoś mnie... - urwał. Wiedziałem doskonale co chce
powiedzieć, ale nie musiał. Rozumieliśmy się bez zbędnych słów. Posłałem mu
szczery uśmiech i wstając, podszedłem, by go przytulić. Kolejna rzecz nie w
moim stylu, ale on tego potrzebował. - Lepiej nie, Jim. Nie chcę żeby było jak
wtedy.
- Co?
- teraz to ja byłem bardziej zadziwiony niż on. - W takim razie w ogóle tego
nie... - zabrakło mi słów. Moje ciało opanował niespotykany chłód. Nie czułem
absolutnie nic prócz obojętności. Zmierzyłem go wzrokiem i przestałem robić
sobie nadzieję. Nie potrzebowałem nikogo. Byłem zawsze samowystarczalny. Jeżeli
chciałem by mnie ktoś uwielbiał, wystarczył jeden telefon. Natasza przyjęłaby
mnie jak zwykle z otwartymi ramionami. Irene również.
- Nie
to miałem namyśli. - powiedział szybko jakby panikując. - Myślałem raczej o
tym, że... - znów ważył słowa. Mówił również bardzo powoli co mnie tylko
zdenerwowało. Wykrzywiłem wargi w geście zniesmaczenia, ale dałem mu
kontynuować. Zauważyłem też, że jego twarz oblał mocny rumieniec. - To trochę
za szybko. Jeszcze nie znam cię w zupełności, a już... - chrząknął. - No.
Wybuchnąłem
głośnym śmiechem. Czy on naprawdę to powiedział? Nie wierzę. Czuł do mnie
zapewne to samo co ja do niego, ale przejmował się tak prozaicznymi rzeczami.
Nie mogłem tego pojąć i posłałem mu kpiarski uśmiech.
-
Trochę już na to za późno, kochanie. - mruknąłem szczerze ubawiony. Wziąłem
jego twarz w swoje chłodne dłonie i złożyłem na ustach delikatny pocałunek. - Z
resztą... Zachowujesz się trochę jak twój brat. Cnotliwy czasem do obrzydzenia.
Nie wiem dlaczego Anna z nim jest. Może coś mu zrobiła, albo upadła na głowę,
ale to jest chore.
- Masz
trochę racji w swojej logice. - powiedział z zastanowieniem. - Anna zapewne ma
z nim krzyż pański.
Znów
się roześmiałem. Dlatego właśnie uwielbiałem mojego faceta. Miał w sobie coś
takiego, co nie daje po nocach spać. Jego bracia też, ale tylko on ujął mnie
swoim urokiem i otwartością. Wypływało to z niego strumieniami, ale tylko ja
mogłem powiedzieć, że jest mój.
- Mój,
Tommy. - mruknąłem mu do ucha marzycielsko i chwyciłem płatek ustami.
- Jim,
proszę cię... - jęknął swoim głębokim głosem i zaczął mnie od siebie odsuwać.
Nie pozwoliłem mu jednak, mocno trzymając w pasie.
- To
już nie mogę być czasem romantyczny? - wydąłem dolną wargę w geście udawanej
dezaprobaty.
- Och,
Jimmy. - burknął po czym przytulił mnie mocno do siebie. Zaparło mi dech pod
wpływem tego gestu i znów zacząłem marzyć o dotknięciu językiem jego
najczulszych punków ciała.
-
Chodź... - szepnąłem i poprowadziłem go do sypialni, rozpinając guziki jego
białej koszuli. Poszedł za mną bez żadnego ale.
Podoba mi się ship Jim/Tom i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :3:
OdpowiedzUsuńNiedługo pojawi się cała seria :D razem z Olgą pracujemy dla Was w pocie czoła. ;)
OdpowiedzUsuń