czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 18: Gra Kostylewa

(UWAGA mogą być spoilery dotyczące jednej z książek Agathy Christie i Breaking Bad... Tak, tak, Breaking Bad :P Enjoy :D )

„Die, die, die my darling
Don't utter a single word
Die, die, die my darling
Just shut your pretty eyes

I'll be seeing you again

I'll be seeing you in hell”
                 Metallica - Die, die my darling


Budzę się rano i patrzę na tańczące po ścianie promienie słońca. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu spokojnie spałam i jestem wypoczęta. Sherlock jest już w domu, w końcu mogłam zasnąć przytulona do niego oraz wsłuchiwać się w jego spokojnie bijące serce.
Odwracam się, ale widzę, że mojego ukochanego nie ma. W sypialni jestem zupełnie sama. Kulę się w sobie, lekko rozczarowana, bo myślałam, że jak zwykle zostanę obudzona pocałunkami. Albo chociaż gdy otworzę oczy, to zobaczę ten cudowny uśmiech.
Szybko zakładam szlafrok i idę do salonu. Sherlock siedzi przed laptopem, a obok widzę małą walizkę na której powiesił marynarkę. Mrużę oczy zaniepokojona. Ale o co chodzi?
- Hej… a po co to? – pytam zaskoczona.
Sherlock odrywa się od monitora, uśmiecha, wstaje i podchodzi do mnie.
- Jadę z moim bratem i Lestrade’m na dwa dni do Bristolu, chodzi o jakąś aferę polityczną - mówi, tuląc mnie. - Prosili, abym im pomógł. Czekam teraz na samochód Mycrofta, ma być tu za chwilę.
Całuje mnie delikatnie w usta, ale to niestety nie jest w stanie rozproszyć moich myśli. Sherlock kłamie, wyczuwam to jakimś szóstym zmysłem. Jest  co prawda doskonałym aktorem i każdego jest w stanie oszukać, nawet Johna, ale nie mnie. Widzę wszystko w jego spojrzeniu i wyrazie twarzy, słyszę wszystko w jego głosie.
Dlaczego to robi? O co mu chodzi?
- Nie masz chyba nic przeciwko? – pyta, patrząc mi w oczy.
Mam. Nie podoba mi się to. W co ty grasz, kochanie? Poza tym widzę w twoim spojrzeniu niepokój.
- Nie mam - mówię, starając się być równie dobrą aktorką jak Sherlock aktorem. Nie chce mi powiedzieć prawdy, trudno, nie będę go zmuszać.
Wyczuwam po jego spojrzeniu, że wie, iż zorientowałam się, że nie jest szczery. Chce coś powiedzieć i postanawiam go ubiec, bo nie chcę słuchać jego kolejnych kłamstw albo wymówek.
- Pójdę do łazienki – stwierdzam niewinnym tonem, gładząc jego ciemne loki i całując w policzek, po czym zraniona wychodzę z pokoju.
Wracam akurat wtedy, kiedy podjeżdża samochód Mycrofta. Sherlock ubiera marynarkę i mnie obejmuje.
- Wrócę jutro wieczorem. Dbaj o siebie – uśmiecha się i całuje mnie długo, z uczuciem, ale i chyba z lekką obawą i smutkiem.
Patrzy jeszcze na mnie przez chwilę, po czym wychodzi z walizką w ręku i zostawia z bólem oraz niepokojem w sercu.

No i zostawił Annę samą. Dobrze wie, że poznała, iż ją okłamał. Dobrze wie, że zraniło ją to. Cóż, nie miał wyjścia, wyjaśni jej wszystko potem. A ona zrozumie… musi zrozumieć.
 Nie zgodziłaby się na to, Sherlock jest tego pewien. A nie ma już czasu na przekonywanie jej, Kostylew wysłał mu z samego rana mms-em kolejne zdjęcie Anny z podpisem: Holmes, naciesz się nią póki możesz… jaka szkoda… taka młoda i taka ładna.
Nie wie, o co temu Rosjaninowi chodzi, ale jedno jest pewne: grozi, że zabije Annę. A on, Sherlock, nie może mu tego tak po prostu darować. Nie może pozwolić, by coś zagrażało Annie i dziecku. Musi zniszczyć Kostylewa, zabić go. Nawet, jeśli czyniąc to, sam narazi się na niebezpieczeństwo.  Dobrze, że Anna cały czas jest pod ochroną ludzi jego brata.
Wsiada do samochodu Mycrofta, gdzie jego brat siedzi już z Lestrade’m.
- Masz coś? – pyta, zapinając pasy. Ruszają.
Mycroft uśmiecha się nieznacznie tym swoim powściągliwym uśmiechem i lekko kiwa głową.
- Tak jak podejrzewałeś, Iwan Kostylew to dawny wojskowy, wysoko postawiony oficer rosyjski. Po skończeniu służby przyjechał do Anglii i założył tu nowy biznes, produkcję broni. Legalny, nie ma się do czego przyczepić. Ale… tajniacy Grega pokręcili się tu i tam i dowiedzieli się, że po mieście chodzą słuchy o ciemnych interesach Kostylewa… hazard i te sprawy.
Hazard? Sherlock marszczy brwi. Jakoś zbytnio go to nie dziwi… Do głowy przychodzi mu sprawa Andrew Wilsona i ta dziwna rosyjska ruletka. I lawenda w butonierce. Czyżby coś zaczęło się układać?
- Niech zgadnę… Andrew Wilson?
- Dokładnie – wtrąca się Lestrade. – Po naszej dokładniejszej obserwacji okazało się, że podobno Kostylew na dwa lata wynajął ten bunkier w Hitchin, płacąc dziwnie wysoką kwotę. Zależało mu na dyskrecji i właściwie mało kto do tej pory o tym wie, poza ludźmi Kostylewa i poza właścicielem bunkra. Nie mogliśmy jednak go aresztować… ta informacja o wynajęciu bunkra jest całkowicie nieoficjalna i nie ma na to dowodów. A właściciel bunkra to wysoko postawiony polityk i jego adwokaci twierdzą, że nic nie wiedział o tej całej Wielkiej Grze. Bez dowodów nie aresztujemy ani jego, ani Kostylewa.
- A więc – mówi Sherlock po krótkim namyśle – to Kostylew organizował tą całą Wielką Grę z ruletką… I wszystko jasne. Tylko, że wtedy go tam nie było, nie widziałem go wśród tych ludzi na podwyższeniu, którzy obstawiali wyniki. Inaczej pod razu bym go poznał.
- Nie było – Lestrade kiwa głową. – Podejrzewam, że go nie bawią takie gry, chodzi mu pewnie tylko o kasę.
- Dokładnie, sam to wyczułem. A więc to zemsta… rozwaliłem mu biznes…
- Nie tylko biznes, braciszku – rzuca niedbale Mycroft. – Ośmieszyłeś go i sprawiłeś, że ci, którzy brali udział w Wielkiej Grze… nie zawodnicy, tylko ci, którzy dokonywali zakładów… wkurzyli się. Nie mówię tu rzecz jasna o tych obstawiających obecnych na sali wtedy podczas Gry… to tylko płotki kryjące wyższą kastę, która nie ryzykowałaby pojawienia się osobiście na Grze… to płotki, które nic nie pisną… Tak więc ci prawdziwi obstawiający boją się, że będą mieli kłopoty i obwiniają o to Kostylewa… Oczywiście na dzień dzisiejszy nic im nie grozi, ich aresztowani ludzie trzymają języki za zębami… To, co wiemy, to nieoficjalne informacje od tajnych agentów Grega…  Kostylew jest teraz oskarżany przez swoich znajomych o niezachowanie należytej ostrożności. A to wszystko raczej wysoko postawieni przedstawiciele półświatka przestępczego, więc z nimi nie ma zabawy. Kostylew jest więc wściekły i się boi… Jak mówiłeś, chce się zemścić. Wie, że ty doprowadziłeś policję do niego… więc zaczyna od ciebie.
- I chce zabić Annę – Sherlock syczy, zaciskając pieści. - Nie daruję mu tego.
- Rozumiem cię doskonale – mówi Mycroft, teraz już z całkowitą powagą. – Mnie samego to w najwyższym stopniu odrzuca… Ten człowiek widocznie nie ma barier… Musimy uważać.
Sherlock nic nie mówi. Jego brat ma rację, Kostylew nie ma żadnych zahamowań. Ale on zrobi wszystko, żeby go dopaść, bez względu na to jak bardzo ten Rosjanin jest niebezpieczny.
- Tak więc… jaki jest plan? – pyta Lestrade. – Otoczymy go naszymi ludźmi?
- Tak by było najprościej… - Mycroft kładzie parasol na tylnym siedzeniu, obok Sherlocka. - Ale nie sądzę, że Kostylew jest na tyle głupi, by dać się nabrać na taki manewr… Poza tym… Greg, jaki masz teraz powód, by aresztować Kostylewa? Nie prowadzisz przeciwko niemu nawet oficjalnego śledztwa.
- Tak, ale… chociażby te groźby!
- I co, na dowód masz tylko kopertę podpisaną pseudonimami I.K. A co do numeru telefonu, z którego dzisiaj przyszedł ten mms… pewnie telefon na kartę, którego łatwo można się pozbyć. Zanim przeprowadzisz śledztwo i zdobędziesz jakikolwiek nakaz minie parę dni… Mamy tyle czekać? I małe szanse, że coś zdziałasz, na kopercie pewnie nie ma odcisków palców, a do tego czasu telefon będzie pewnie już zniszczony… Kostylew to przebiegły i inteligentny diabeł… Przez te parę dni może dorwać Annę, a nie mogę w nieskończoność  oddelegowywać moich ludzi do jej ochrony… Przepraszam, że to mówię, ale to zwykła osoba pod względem państwowym, jakby na to nie patrząc. Nawet bez naszego obywatelstwa… Kończą mi się preteksty.
Sherlock nagle bez słowa wyjmuje komórkę i dzwoni na numer, z którego przyszły zdjęcia. Ktoś odbiera po trzech sygnałach. To Kostylew, poznaje ten głos i rosyjski akcent.
- Och, Holmes. W końcu pan się odezwał…
- Chcę się spotkać.
- Za dwie godziny. Proszę przyjechać samemu i nie bawić się w żadne gierki… inaczej moi ludzie od razu pana zastrzelą, a potem dorwą pana dziewczynę i zgotują jej śmierć w męczarniach. Czekam. Bunkier w Hitchin… chyba wie pan o czym mówię?
- Wiem – odparowuje Sherlock i rozłącza się.
Myśli przez chwile na tylnym siedzeniu, z rękami łożonymi jak do modlitwy. Przez głowę przelatują mu różne opcje działania, ale żadna nie jest idealna, a wiele to po prostu coś niemożliwego do wykonania.
- Musimy jechać do Hitchin – mówi w końcu. - Mam tam się z nim spotkać, muszę być sam.
- Daj spokój! – protestuje Lestrade, biorąc nagle ostry zakręt. – Nie możesz tam iść sam…
- Mogę – przerywa mu zdecydowanie. – I muszę.
- On ma rację, Greg – mówi Mycroft. – Kostylew to człowiek, który przywykł do gry na swoich warunkach. Wierz mi, jeśli Sherlock się z nim nie spotka i go nie sprzątnie, prędzej czy później Kostylew zabije Annę, mimo mojej ochrony. Może nawet poczekać, aż urodzi się dziecko i zabić oboje. To cierpliwy człowiek, lubiący…
- Mycroft! – krzyczy przerażony Greg, patrząc w lusterku na pobladłą twarz Sherlocka.
W samochodzie na chwilę zapada cisza. Sherlock czuje bolesny ścisk w sercu, a ręce na moment zaczynają mu drzeć. Wizja jego brata jest tak straszna, że na chwilę odbiera mu oddech. Musi natychmiast zacząć myśleć o czym innym.
- Jedźmy trochę szybciej! – wydusza stłumionym głosem.

Do Hitchin dojeżdżają piętnaście minut przed czasem. Parkują w ukryciu w pewnej odległości od bunkra, pod osłoną drzew i krzewów.
Sherlock zerka na Mycrofta i Lestrade’a. Przez chwilę się waha, ale w końcu buerze głęboki oddech.
 - Gdybym… gdybym nie wrócił, proszę, zaopiekujcie się Anną i dzieckiem… - mówi z bólem, po czym szybko wysiada.
- Ale…
Słyszy jeszcze przez krótką chwilę protesty Lestrade’a, następnie zamyka drzwi i powoli odchodzi od samochodu. Idzie polem w stronę bunkra, kiedy nagle dopadają go dwaj zbirowaci mężczyźni. Chce się bronić, ale nagle czuje tępe uderzenie w głowę i dopada go ciemność.

Pierwsze, co Sherlock czuje po przebudzeniu, to ból głowy w miejscu uderzenia. Powoli otwiera oczy, ale widzi tylko rozległą czerń. Przez chwilę zastanawia się, czy nie oślepł, ale nie ma czasu panikować, bo od razu dobiega go znajomy głos.
- Jezu, jest tu kto? Czemu tu tak ciemno?
- Graham? – pyta zdziwiony.
- Och, Sherlock! Zobaczyliśmy, że cię ogłuszyli, i wyszliśmy z auta ci pomóc, ale wtedy nas też dorwali… W sumie to był mój pomysł, twój brat wybiegł mnie zatrzymać… Poza tym, chłopie, mam na imię Greg! Dalej nie pamiętasz?
- Nie macie ważniejszych problemów? – słychać gdzieś na lewo Mycrofta.
Nagle zapala się światło, na początku tak jasne, że prawie go oślepia. Gdy już przyzwyczaja wzrok, orientuje się, że wszyscy troje są w jakimś niedużym kamiennym lochu bez okien, oświetlonym paroma gołymi żarówkami.
- Co do… - słyszy zaskoczonego i poirytowanego Lestrade’a.
Gregowi przerywa jednak zimny głos z głośników na suficie.
- No witam panów… W sumie pan Holmes miał być sam, no ale… w towarzystwie może być nawet zabawniej.
To Kostylew.
- Czego chcesz? – rzuca wściekły Sherlock.
Orientuje się nagle, że nie ma broni ani telefonu. Pewnie ludzie tego Ruska mu wszystko zabrali. Niedobrze.
- Och… Zepsuł nam pan zabawę w ruletkę, więc może teraz zabawimy się razem z panem i pana towarzyszami? Oczywiście na moich zasadach.
- A jeśli odmówię?
- Cóż… Jak pan woli… wtedy sprowadzę tu pańską dziewczynę i zabiję ją na pana oczach. Wiem, że jest pod ochroną ludzi pańskiego brata, ale to nie jest dla mnie problem. Nie takie rzeczy robiłem… chyba się pan tego domyśla? Następnie zabiję pana dwóch kompanów… a na końcu pana, jeśli będę w dobrym nastroju.
Przez chwilę panuje napięta cisza, po czym głos Kostylewa robi się jeszcze groźniejszy i całkowicie lodowaty.
- Nie jesteś w stanie mi przeszkodzić, Holmes… nic na mnie nie macie. No ale, ostatecznie… twój wybór.
- Zagram sam… tylko wypuść mojego brata i Lestrade’a… i zostaw Annę w spokoju.
Z głośników rozlega się śmiech przywodzący na myśl chichot diabła. Sherlockowi aż skóra cierpnie.
- Żeby polecieli po swoich ludzi i złapali mnie na gorącym uczynku? Masz mnie za idiotę? Nie obrażaj mojej ani twojej inteligencji… A co do twojej… księżniczki… Nie zrezygnuję z takiej zabawy. Jest taka ładna… taka słodka…
Sherlock z wściekłością zaciska zęby i pięści. Jest wściekły i boi się, ale wie, że nie ma wyjścia, musi grać na zasadach tego człowieka. Inaczej wszyscy zginą.
- Co to za gra i jakie są zasady? – pyta głosem pozbawionym uczuć.
- Och, bardzo proste. Przygotowałem dla was taki jakby tor przeszkód… składający się z pięciu pokoi… W każdym jest zagadka do rozwiązania, na którą macie dwanaście minut… Jeśli nie zdążycie lub się pomylicie, no cóż… W każdej sali zamontowałem też pułapkę-niespodziankę. Chyba wiesz, co się stanie…
Sherlock zamyka oczy i ciężko oddycha. Jeśli ma grać, to musi się uspokoić oraz myśleć chłodno i logicznie. Trzeba też pozbyć się sentymentów.
- Pięć pokoi po dwanaście minut daje nam godzinę. To jest wasz czas. Po jego upływie wysyłam swoich ludzi po Annę. Mogłem im już kazać czekać na Baker Street w Londynie, ale lubię grać  fair.
- Grać fair? No ciekawe… - Sherlock zaczyna się kpiąco śmiać.
- Tak, fair, Holmes. Rozwaliłeś mi dobry biznes. A tutaj masz jeszcze swojego brata i policjanta do pomocy, więc nie narzekaj. Jeśli wam się uda, to dotrzecie do mnie i staniemy twarzą w twarz. To proste zasady… Za pięć minut ruszy czas i otworzą się drzwi do pierwszego pokoju. Powodzenia.
Głos niknie i przez chwilę cała trójka milczy, słychać tylko ich przyspieszone oddechy.
- Czy to jakaś cholerna „Piła”, czy co? – mówi w końcu wyraźnie przerażony Lestrade.
- Panika nic nam nie da. Teraz musimy grać na jego zasadach… przepraszam, że was w to wciągnąłem.
- Teraz już za późno, braciszku – mówi Mycroft i kładzie mu rękę na ramieniu. To zupełnie niepodobny do niego gest. - Może pocieszy cię fakt, że obaj jesteśmy… inteligentni. Wprawdzie nie dorównujesz mi, ale…
- Mycroft, to nie czas na licytowanie się! – przerywa mu zdenerwowany Lestrade.
Sherlock myśli tylko o Annie. Póki co jest bezpieczna w domu, ale jak mu się nie uda… Nie, nie może o tym myśleć… Musi dostać się do Kostylewa i go zabić… musi!
Nagle otwierają się pierwsze drzwi i serce zaczyna mu szybciej bić. The game is on!
- Chodźcie – mówi, starając się, by jego głos nie pokazywał strachu.

Wchodzą do pierwszej sali, urządzonej na podobieństwo tropikalnej wyspy. Na ścianie wielki zegar odlicza czas, a z sufitu zwisają liany. Dookoła widać też sztuczne palmy, które zamiast kokosów mają ładunki wybuchowe.
- Cóż, założę się, że jeśli nie rozwiążemy zagadki na czas, te ładunki wybuchną – mówi Sherlock zdawkowym, lekkim tonem.
W centralnym miejscu sali, na zielonym i miękkim dywanie, stoi długi stół. Podchodzą do niego i widzą dziesięć zdjęć czarnoskórych dzieci.
- No cóż… - mówi Lestrade, przyglądając się z głupią miną fotografiom.
Sherlock bierze do ręki pierwsze zdjęcie, a pod nim widzi następne, tym razem dorosłej kobiety. Widać wyraźne podobieństwo między nią a dziewczynką, której wizerunek trzyma w ręce. Zdaje sobie sprawę, że to ta sama osoba. Sprawdza szybko następne fotografie i orientuje się, że jest tak samo: na górze zdjęcie dziecięcej wersji, na dole dorosłej.
Widzi, że Mycroft robi to, co on. Ma zmarszczone brwi i skupioną minę.
- Co o tym myślisz? – pyta Sherlocka po dłuższej chwili.
- No cóż… czy widzieliście kiedykolwiek osoby z tych zdjęć?
Mycroft kręci głową, potem patrzy na dekoracje otoczenia. Znowu marszczy brwi. Wygląda tak, jakby coś mu chodziło po głowie, ale nie był tego pewny.
- Nie rozumiem… - mamrocze do siebie Lestrade -  Co mają wyrażać te zdjęcia dziesięciu małych Murzynków? I ich dorosłych wersji…? To bez sensu…
Sherlock nagle zastyga. Wymienia spojrzenia z bratem i wie, że on też załapał.
- Coś ty powiedział, Gavin? – pyta napiętym, ale i rozemocjonowanym tonem.
- Greg! Że to bez sensu…
Sherlock macha poirytowany ręką.
- Nie, wcześniej…
- Że nie wiem co mają wyrażać te zdjęcia…
-  …dziesięciu małych Murzynków – kończy za niego Mycroft.
- Ale o co chodzi?
- Agatha Christie… jej powieść „Dziesięciu Murzynków”. Dziesięciu ludzi jest zaproszonych na bezludną wyspę i tam zabijanych zgodnie z wyliczanką… „Dziesięć małych Murzyniątek jadło obiad w Murzyniewie. Wtem się jedno zakrztusiło – i zostało tylko dziewięć”… bla bla bla… aż do końca… „Jedno małe Murzyniątko poszło teraz w cichy kątek. Gdzie się z żalu powiesiło – ot, i koniec Murzyniątek.”
Sherlock  ledwo słucha brata. Patrzy na zegar i widzi, że została im już tylko połowa czasu. Trzeba się śpieszyć, inaczej będzie źle.
- W tej książce okazało się, że zabijał sędzia Wargrave, który był śmiertelnie chory i chciał dokonać doskonałego morderstwa i ukarać dziesięciu zbrodniarzy, w tym siebie – mówi prędko, czując jak krew szybciej mu krąży w żyłach. – Wszyscy myśleli, że jest jedną z ofiar, ale on tylko upozorował własną śmierć i zabijał dalej. Na końcu popełnił samobójstwo, nie mam czasu ci więcej tłumaczyć. Mycroft, podejrzewam, że te dziesięć osób nie żyje. Wśród nich jest tajemniczy morderca, który zabił je wszystkie. Musimy zgadnąć kto to.
- Brawo, Holmes – mówi z głośników głos Kostylewa. – Powiesz kto, a przejdziecie do drugiej sali. Cztery minuty…
Sherlock wyrzuca z ręki fotografie dzieci i przygląda się zdjęciom dorosłych. Może dowie się po twarzy, fryzurze czy ubraniu z kim na odczynienia.
- Nie… to pokojówka… strażak… sędzia… Mycroft!
Jego brat sprawdza z drugiej strony.
- Ja mam nauczycielkę, modelkę, bankiera… ale i handlarza narkotyków… Nie, to bez sensu, odrzućmy wszystkich poza tym handlarzem i sędzią… z oczywistych względów.
- Na kogo stawiasz?
- A ty, bracie?
Sherlock unosi głowę w stronę głośników. Nie ma czasu, trzeba ryzykować.
- Mordercą jest handlarz narkotyków – mówi głośno i wstrzymuje oddech. Oby dobrze postawił…
Czas się nagle zatrzymuje i otwierają się drzwi do następnego pokoju.
- Skąd wiedzieliście? – pyta Lestrade, robiąc wielkie zszokowane oczy.
Sherlock uśmiecha się blado. To była naprawdę stresująca chwila.
- Po części to był strzał, ale logiczny - wyjaśnia. - Sędziego obstawiłem przez wzgląd na podobieństwo do książki, a handlarz… no cóż, ta grupa zawodowa… Ostatecznie odrzuciłem sędziego ze względu na za duży zbieg okoliczności…
 - A więc ryzykowałeś nasze życie i… strzelałeś? – Lestrade sprawia wrażenie jakby chciał go za to udusić.
- Tak, ważne, że się udało.
Milkną, bo są już w następnym pokoju. Jest w sumie pusty i ciemny, widzą tylko stół, a na nim ludzkie oko i gazetę.
- Dzisiejsza – stwierdza Mycroft, patrząc na datę wydania.
Sherlock zagląda bratu przez ramię. Na pierwszej stronie widnieje artykuł: MORDERSTWO BALETNICY

Dzisiaj w nocy w siedzibie English National Ballet doszło do makabrycznego morderstwa. Około dwudziestej drugiej w głównym hallu budynku została znaleziona osiemnastoletnia Eve Gomez. Dziewczyna spadła z górnego pietra, przez balkon, i nadziała się na pręt od barierki na dole, pręt, który przebił jej oko i mózg. Śmierć nastąpiła na miejscu.
Policja podejrzewa, że było to morderstwo z premedytacją. Trwają przesłuchania. Gdy tylko zostaną ujawnione jakieś nowe informacje, podzielimy się nimi z Państwem.

Pod artykułem widnieją dwa zdjęcia: pierwsze młodej jasnowłosej dziewczyny, a drugiej całej grupki baletnic.
- Och – wzdycha Lestrade. – Byłem tam. Paskudna sprawa.
- Powiesz nam coś więcej? – pyta Sherlock, przyglądając się zdjęciom
- Ktoś ją chyba zrzucił z balkonu. Pewnie chodziło o wojnę o rolę w przedstawieniu, wiecie jak to jest z baletnicami. Przesłuchujemy teraz jej koleżanki. Na razie jedyne, co wiemy, to że miała romans z koleżanką z baletu, Victorią.
Sherlock mruży oczy, odkłada gazetę i podchodzi do oka. Jest przebite, ale w pewnym miejscu widać, że ma niebieską tęczówkę.
- To jej oko, dziewczyna była niebieskooką blondynką. Ale… to nie jest jej.
Unosi do góry długi kasztanowy włos.
- Przyczepił się do oka – wyjaśnia.
Lestrade marszczy brwi.
- Ta jej dziewczyna, Victoria, ma takie długie, rude włosy – mówi powoli.
- Przepraszam was… - wtrąca się Mycroft. -  Czy mi się wydaje, czy ten pokój się zmniejsza?
Sherlock odrywa wzrok od włosa i rozgląda się. Rzeczywiście, jest jakby mniej przestrzeni niż na początku.
- To ściany – stwierdza. – Przysuwają się.  Nie widzę zegara, więc to pewnie inny sposób na odmierzenie czasu.
Stara się nie myśleć, że jak im się nie uda, mogą umrzeć zgniecieni na masę. To mu z pewnością nie pomoże w myśleniu.
- Cholera – Lestrade chwyta Mycrofta za dłoń.
Sherlock to widzi, przez chwilę się krzywi, ale potem znowu jego uwagę pochłaniają rzeczy na stole. Nie czas na przejmowanie się głupotami.
- Cóż… podejrzewam, że zabiła ją jej dziewczyna – mówi, patrząc na głośniki.
- Motyw, Holmes, motyw – odzywa się Kostylew. - Nie ma tak łatwo. No, w końcu jest z tobą inspektor badający tą sprawę…
- Na miłość boską… - Sherlock mruczy poirytowany. – Lestrade, pomóż mi! Co jeszcze pamiętasz?
- Och, cóż… niewiele… - Greg zauważalnie stara się nie patrzeć na wciąż kurczące się ściany. – Ach, tak! Miała przy sobie karteczkę… to znaczy liścik miłosny… w ręce.. podpisany inicjałami H. M.
Sherlock myśli, a czasu mają coraz mniej. Jak się nie pospieszy, to zostanie z nich miazga.
- A więc zazdrość – mówi do siebie.
- H.M.? – wtrąca się nagle Mycroft. – Główna primabalerina w English National Ballet nazywa się Helen Marge. Wiem, bo ostatnio dla Królowej zorganizowano prywatne przedstawienie.
Lestrade kiwa głową.
- Tak, była tam jakaś Helen, taka brunetka. Chyba to nawet ona zadzwoniła na policję. Zwróciłem na nią uwagę, bo była w dużym szoku… i miała zadrapanie na twarzy.
Sherlockowi powoli puzzle zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, ale jego teoria pozostaje tylko teorią. No cóż, teraz albo nigdy, ściany są na tyle blisko siebie, że mógłby je dotknąć rozłożonymi rękami. 
- No cóż. Podejrzewam, że było tak… Victoria mogła chcieć zabić je obie, z zazdrości. Helen jej uciekła, a że pewnie było ciemno, nie wiedziała kto ją gonił. A Eve niestety się nie udało…
Drzwi się otwierają prawie w ostatniej chwili. Nie mają czasu nawet odetchnąć z ulgą tylko biegną do następnej sali, ale gdy widzą co tam jest, zatrzymują się.
Przy ścianie pod zegarem siedzi przywiązany do krzesła facet. Jest gruby, niski, i co tu dużo mówić, obleśny. Ma małe, wytrzeszczone oczka, czerwony nos oraz tłuste ulizane włosy, a na wielkim brzuchu, widocznym zza rozpiętej koszuli, przyklejoną kartkę: Kim jestem i co zrobiłem?
Facet chce coś powiedzieć, ale z jego ust wydobywa się tylko niezrozumiały charkot.
- Ma odcięty język – stwierdza Sherlock, bacznie obserwując oblecha. – Na rękach widzę stare ślady oparzeń, to pewnie były strażak. Przekrwione oczy i czerwony nos wskazują na nadużywanie alkoholu, pewnie dlatego wyleciał z pracy.
- Zapomniałeś o nałogowym paleniu - wtrąca Mycroft, po czym dziwnie się uśmiecha. – No i mieszka z mamusią.
- Dlaczego z mamusią? – dziwi się Lestrade.
Sherlock się śmieje.
- Cóż… koszula wyprasowana, jest też dobrze odżywiony. Ktoś o niego dba, ale zapewne nie dziewczyna. Chyba, ze znalazła się jakaś bardzo zdesperowana, ale nie sądzę, bo bogaty nie jest.
Facet patrzy na niego nienawistnym wzorkiem i Sherlock już wie, że trafił w sedno. Mruga do niego.
- Brawo, brawo – mówi przez głośniki Kostylew. – Ale ta osoba to bardzo zły człowiek… Powiesz mi Holmes, co on robił do niedawna, i pójdziecie dalej… Wskazówki są w pokoju, zostało panu… osiem minut.
Sherlock rozgląda się po sali. Dopiero teraz widzi, że została urządzona na wzór biura. Szuflady, segregatory… Lestrade już otwiera po kolei wszystkie szafki na dokumenty, a jego brat zaczyna przeszukiwać biurko.
Sherlock mija ich obu i zagląda za obraz ze słonecznikami Van Gogha, ale widzi tylko zwykłą ścianę. Pudło, a już myślał, że znajdzie tam sejf…
Jego wzrok pada na przytwierdzone do jednej ze ścian duże lustro. Bierze z jednej z półek figurkę z brązu, podchodzi do lustra i rozwala je dwoma mocnymi uderzeniami. Za szklanymi resztkami widzi właśnie sejf, z przyklejoną kartką: „Student pyta profesora: W jakim wieku są pańskie trzy córki? Profesor odpowiada: Jeśli pomnożysz ich wiek, otrzymasz 36, jeśli go zsumujesz, otrzymasz numer swojego domu… Coś tu nie gra! – protestuje student. Profesor na to: Masz rację! Najstarsza gra na fortepianie. W jakim wieku są trzy córki?”
- E… co? – mówi Lestrade, który właśnie do niego podszedł i przeczytał notkę. - Co to za bzdury?
Sherlock się śmieje, po czym w sejfie wystukuje kod 2-2-9. To dziecinnie łatwe, zna tą zagadkę od dzieciństwa.
- To proste – mówi, a drzwi sejfu się otwierają. – Ale wybacz, nie mam czasu ci tłumaczyć. Może potem.
W środku znajduje się koperta. Sherlock wyjmuje ją, otwiera, po czym z wyrazem obrzydzenia chowa powrotem do sejfu.
- To pieprzony pedofil – mówi, odchodząc od sejfu jak najdalej.
Zapada chwila ciszy, po czym otwierają się drzwi do czwartego pokoju. Gdy już są w środku i Sherlock ma zamknąć drzwi, w trzeciej sali uruchamia się laser i przecina oblecha na pół.
Następne pomieszczenie wygląda jak salon. Jest całe białe, pełne kwiatów, a na kremowej sofie koło pustego kominka leży kobieta w średnim wieku. Nad nią wisi wielki zegar, a jego wskazówki właśnie ruszają.
Nieznajoma jest słaba i majaczy. Wygląda na bardzo chorą.
Przez głośniki znowu przemawia do nich Kostylew.
- Nie łudźcie się, że ją uratujecie, nie uda wam się, to morderczyni, zabiła własne dzieci i zasługuje na śmierć. Poza tym nie pozwalam wam jej pomagać, inaczej zaraz uruchomię pułapkę w tej sali. Lepiej ratujcie siebie i powiedźcie mi dlaczego umiera. Ach, i nie bójcie się, to nie jest zaraźliwe.
Sherlock po chwili wahania podchodzi do kobiety. Ma otwarte oczy, ale chyba go nie widzi. Ciężko oddycha, a gdy przysłuchuje się jej sercu odkrywa, że bije bardzo nierówno.
Wstaje zamyślony i zdenerwowany. Przecież nie jest lekarzem, do cholery! Skąd ma wiedzieć co jej jest? 
- Ma chyba zaburzenia widzenia i czynności serca – mówi lekko zrezygnowanym tonem. - Mycroft?
- No cóż… - zaczyna jego brat, ale w tym momencie kobieta wychyla się i wymiotuje za sofę.
Zapada na chwilę cisza, po czym jego brat kontynuuje.
- Nie znam się na medycynie aż tak… ale powiedziałbym, że… cóż… chyba została otruta. Ale nie jestem pewny. Ta trucizna dalej musi być w pokoju.
Shelrock zaciska usta i rozgląda się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Widzi szklany stolik, wazony z kwiatami, obrazy. Podchodzi do szafy w rogu i ją otwiera, ale znajduje w niej tylko parę ubrań. Lestrade grzebie w komodzie, ale tez nic nie znajduje, a Mycroft przegląda półkę z książkami. Tak mija dwie trzecie czasu.
- Nic tu nie ma – mówi jego brat, zerkając na żyrandol. - Nie wiem co to może być. Oddycha? Jak mięśnie?
- Oddycha ciężko, mięśnie chyba w porządku.
- W takim razie to ani cykuta, ani strychnina, ani indiańska kurara. Może arszenik lub rycyna, bo na cyjanek też nie wygląda.
Lestrade dziwnym wzrokiem rozgląda się po pokoju i zatrzymuje spojrzenie na białych kwiatach.
- Powiedziałeś rycyna…? Powiedzcie, czy to są konwalie? – wskazuje na wazon.
- Na ile się znam to chyba tak – stwierdza Sherlock, wzruszając ramionami.
Lestrade nagle zaczyna się śmiać.  
- To nie rycyna. Ona została otruta konwalią majową.
- Brawo inspektorze – rozlega się głos z głośników i otwierają się drzwi.
- Skąd wiedziałeś? – pyta zdziwiony Mycroft, patrząc na Grega z osobliwą miną.
- Och, po prostu oglądałem Breaking Bad – uśmiecha się Lestrade.
- Idziemy – przerywa im Sherlock, bo ze ścian nagle zaczyna się wydobywać jakiś zielony gaz. – Szybko!
W piątej sali czeka już na nich wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna z blizną na prawej brwi. Kostylew. Wchodzą bez słowa, a on cały czas ma ich muszce.
- No witaj, Holmes – mówi z zimnym uśmiechem.
- Jesteśmy, więc zgodnie z umową wygrałem – cedzi Sherlock, zabijając Rosjanina wzrokiem.
- Jeszcze nie, to piata sala. Zasady ulegają małej zmianie – Kostylew paskudnie wykrzywia usta, ubawiony. - Teraz my sobie zagramy, tylko we dwóch. Jak ci się to podoba?
- Przecież i tak nie mam wyjścia.
- No tak, fakt. Poza tym pospieszyłem się i przed waszym wejściem tutaj kazałem swoim ludziom jechać po twoją księżniczkę. Jeśli chcecie ich dogonić, spieszcie się.
Sherlock nic nie mówi, chociaż oblewa go fala strachu. Cóż, mógł spodziewać się, że Kostylew złamie zasady… Jeśli oni dorwą Annę… Niech zaczynają tą ostateczną grę jak najszybciej.
- Tak więc Holmes, zagramy sobie. Ha, nie masz wyjścia! Jesteście bez broni, a ja mogę  zaraz was sprzątnąć. Co powiesz na rosyjską ruletkę? Tylko, że nie będziemy celować w swoje głowy, tylko głowy przeciwnika. Do skutku… Ty albo ja… Jakby co w mojej kieszeni są klucze do szafki z waszymi rzeczami.
Sherlock analizuje słowa Kostylewa. Już nie ma wyboru, musi zagrać… Czy się boi? Boi, ale nie aż tak jakby się spodziewał. Jeśli przeżyje, Anna będzie bezpieczna… A jeśli umrze? Cóż… nie może zrobić nic innego i przez to go serce boli… W każdym razie stara się jak może, by ją ochronić. Jakby co miał nadzieję, że Mycroft i Greg coś wymyślą.
Kostylew w milczeniu otwiera magazynek swojego rewolweru, i pokazuje, że ma w magazynku jeden nabój, a pozostałe pięć miejsc jest pustych. Potem podaje podobny Sherlockowi, razem z nabojem.
- Ale… - zaczyna Mycroft.
- Cicho, bracie – mówi Sherlock bezbarwnym i jakby nie swoim głosem, po czym ładuje nabój do magazynku.
Wie, że nie ma wyjścia. Musi zagrać. Musi zabić Kostylewa, inaczej on zabije Annę.
Patrzą na siebie bez słowa i każdy przez chwilę kręci magazynkiem. Po chwili przestają i mierzą w swoje głowy.
- Dobra, Holmes… na trzy… jeden… dwa… trzy…
Naciskają spusty. Sherlock zamyka oczy, przygotowany na przyjęcie kulki, ale żadna z broni nie wypala.
Lestrade wypuszcza z ulgą powietrze, Mycroft natomiast nie wydaje z siebie ani westchnienia.
Sherlock i Kostylew bez słowa powtarzają kręcenie i celowanie. Znowu rośnie napięcie i strach. Ponownie naciskają, ponownie nic…
- No to trzeci raz, Holmes. Chyba, że chcesz zobaczyć swoją dziewczynę w kawałkach.
Sherlock nic nie mówi, tylko patrzy zimno na Rosjanina i ponownie kręci magazynkiem. Następnie unosi broń i celuje.
- Raz… dwa… trzy…
Rozlega się strzał.
Lestrade wydaje okrzyk, a Mycroft podbiega do ciała na podłodze.
- Nie żyje.
- Oczywiście, że nie żyje, przecież dostał w głowę.
Sherlock ciężko oddycha i opuszcza broń. Ręce mu drżą, ale wie, że to zaraz  minie. Musi się uspokoić.
- Zbierajmy się, trzeba zatrzymać tych ludzi od Kostylewa.
Biorą z kieszeni nieżywego Rosjanina klucz, zabierają swoje rzeczy z szafki i biegną do samochodu, a Mycroft w międzyczasie dzwoni do swoich ludzi i każe im zorganizować blokadę na drodze A1 z Hitchin do Londynu.
Lestrade pędzi samochodem jak oszalały, a Sherlock modli się w myślach żeby zdążyli zanim ludzie Kostylewa dorwą Annę. Ci gangsterzy mogą ją porwać, a kiedy dojdzie do nich informacja, że ich szef nie żyje, to najprościej będzie ją zabić i uciec. Nie, nie może tak myśleć, wszystko będzie dobrze.
Po długich dziesięciu minutach takiej jazdy odzywa się komórka jego brata. Mycorft odbiera, słucha przez chwilę i blado się uśmiecha.
- Złapali ich – mówi, chowając telefon. – przy wjeździe do Londynu.
Sherlock zamyka oczy i opiera czoło o chłodną szybę. Oddycha z ulgą. Chwała Bogu. Anna jest bezpieczna.
- A tego martwego Kostylewa jakoś odkręcę. Groził nam, chciał nas zabić… wiecie.
- Damy radę. Pomogę ci kochanie.
Sherlock otwiera oczy i widzi, jak Lestrade patrzy z uwielbieniem na jego brata. To naprawdę żenujące, ma nadzieję, że oni z Anną nigdy tak na siebie nie patrzą… przynajmniej przy ludziach.
- Na miłość boską – mamrocze pod nosem i odrywa od nich wzrok.
- Co, Sherlock? – pyta Mycroft. – Nie dosłyszałem… Zresztą, nieważne. Słuchaj, nie pogratulowaliśmy ci jeszcze z Gregiem, nie było jakoś okazji. Zostaniesz ojcem, bardzo się cieszymy waszym szczęściem. Gratulacje! Chociaż, jak mam być szczery… nigdy bym nie pomyślał, że ty… cóż, zmieniłeś się.
- Dziękuję… za waszą pomoc też, inaczej nie wiem czy by mi się dziś udało. To dużo dla mnie znaczy. A co do zmiany… Może i się zmieniłem, ale pod pewnymi względami pozostaje taki sam. I możecie przestać się na siebie tak gapić? Będziecie mieli na to czas jak wrócimy.
Robią lekko zażenowane miny, ale Sherlock już ich nie widzi. Myśli o Annie. Czy mu wybaczy to, że ją okłamał i naraził się na niebezpieczeństwo? Musi… Zrobił to dla niej, zrobił to by ją chronić, ryzykował nawet życiem. A wszystko to, bo ją kochał. I znowu zabił człowieka. Złego człowieka. Świat będzie lepszym miejscem bez Kostylewa.
Wracał do domu niepewny, z mocno bijącym sercem.


4 komentarze:

  1. To jest jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałaś dotychczas. Gra z Kostylewem na miarę Wielkiej Gry z Jimem :) Naprawdę świetny fragment, gratuluję, czekam na więcej.
    Pozdrawiam, Yooletchka

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoilery dotyczące której książki Agathy? Przeczytałam już kilkadziesiąt i mam zamiar kontynuować bez psucia sobie zabawy chciałabym dowiedzieć się, która książka Cię zainspirowała ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Nie mogę doczekac się kolejnego ;D

    OdpowiedzUsuń