(UWAGA mogą być spoilery dotyczące jednej z książek Agathy Christie i Breaking Bad... Tak, tak, Breaking Bad :P Enjoy :D )
Don't utter a single word
Die, die, die my darling
Just shut your pretty eyes
I'll be seeing you again
I'll be seeing you in hell”
Metallica - Die, die my darling
Budzę się rano i patrzę na tańczące po ścianie promienie słońca. Po raz
pierwszy od jakiegoś czasu spokojnie spałam i jestem wypoczęta. Sherlock jest
już w domu, w końcu mogłam zasnąć przytulona do niego oraz wsłuchiwać się w
jego spokojnie bijące serce.
Odwracam się, ale widzę, że mojego ukochanego nie ma. W sypialni jestem
zupełnie sama. Kulę się w sobie, lekko rozczarowana, bo myślałam, że jak zwykle
zostanę obudzona pocałunkami. Albo chociaż gdy otworzę oczy, to zobaczę ten
cudowny uśmiech.
Szybko zakładam szlafrok i idę do salonu. Sherlock siedzi przed laptopem,
a obok widzę małą walizkę na której powiesił marynarkę. Mrużę oczy
zaniepokojona. Ale o co chodzi?
- Hej… a po co to? – pytam zaskoczona.
Sherlock odrywa się od monitora, uśmiecha, wstaje i podchodzi do mnie.
- Jadę z moim bratem i Lestrade’m na dwa dni do Bristolu, chodzi o jakąś
aferę polityczną - mówi, tuląc mnie. - Prosili, abym im pomógł. Czekam teraz na
samochód Mycrofta, ma być tu za chwilę.
Całuje mnie delikatnie w usta, ale to niestety nie jest w stanie
rozproszyć moich myśli. Sherlock kłamie, wyczuwam to jakimś szóstym zmysłem.
Jest co prawda doskonałym aktorem i
każdego jest w stanie oszukać, nawet Johna, ale nie mnie. Widzę wszystko w jego
spojrzeniu i wyrazie twarzy, słyszę wszystko w jego głosie.
Dlaczego to robi? O co mu chodzi?
- Nie masz chyba nic przeciwko? – pyta, patrząc mi w oczy.
Mam. Nie podoba mi się to. W co ty grasz, kochanie? Poza tym widzę w
twoim spojrzeniu niepokój.
- Nie mam - mówię, starając się być równie dobrą aktorką jak Sherlock
aktorem. Nie chce mi powiedzieć prawdy, trudno, nie będę go zmuszać.
Wyczuwam po jego spojrzeniu, że wie, iż zorientowałam się, że nie jest
szczery. Chce coś powiedzieć i postanawiam go ubiec, bo nie chcę słuchać jego
kolejnych kłamstw albo wymówek.
- Pójdę do łazienki – stwierdzam niewinnym tonem, gładząc jego ciemne
loki i całując w policzek, po czym zraniona wychodzę z pokoju.
Wracam akurat wtedy, kiedy podjeżdża samochód Mycrofta. Sherlock ubiera
marynarkę i mnie obejmuje.
- Wrócę jutro wieczorem. Dbaj o siebie – uśmiecha się i całuje mnie
długo, z uczuciem, ale i chyba z lekką obawą i smutkiem.
Patrzy jeszcze na mnie przez chwilę, po czym wychodzi z walizką w ręku i
zostawia z bólem oraz niepokojem w sercu.
No i zostawił
Annę samą. Dobrze wie, że poznała, iż ją okłamał. Dobrze wie, że zraniło ją to.
Cóż, nie miał wyjścia, wyjaśni jej wszystko potem. A ona zrozumie… musi
zrozumieć.
Nie zgodziłaby się na to, Sherlock jest tego
pewien. A nie ma już czasu na przekonywanie jej, Kostylew wysłał mu z samego
rana mms-em kolejne zdjęcie Anny z podpisem: Holmes, naciesz się nią póki
możesz… jaka szkoda… taka młoda i taka ładna.
Nie wie, o co
temu Rosjaninowi chodzi, ale jedno jest pewne: grozi, że zabije Annę. A on, Sherlock,
nie może mu tego tak po prostu darować. Nie może pozwolić, by coś zagrażało
Annie i dziecku. Musi zniszczyć Kostylewa, zabić go. Nawet, jeśli czyniąc to,
sam narazi się na niebezpieczeństwo. Dobrze,
że Anna cały czas jest pod ochroną ludzi jego brata.
Wsiada do
samochodu Mycrofta, gdzie jego brat siedzi już z Lestrade’m.
- Masz coś? –
pyta, zapinając pasy. Ruszają.
Mycroft
uśmiecha się nieznacznie tym swoim powściągliwym uśmiechem i lekko kiwa głową.
- Tak jak
podejrzewałeś, Iwan Kostylew to dawny wojskowy, wysoko postawiony oficer
rosyjski. Po skończeniu służby przyjechał do Anglii i założył tu nowy biznes,
produkcję broni. Legalny, nie ma się do czego przyczepić. Ale… tajniacy Grega
pokręcili się tu i tam i dowiedzieli się, że po mieście chodzą słuchy o
ciemnych interesach Kostylewa… hazard i te sprawy.
Hazard?
Sherlock marszczy brwi. Jakoś zbytnio go to nie dziwi… Do głowy przychodzi mu
sprawa Andrew Wilsona i ta dziwna rosyjska ruletka. I lawenda w butonierce.
Czyżby coś zaczęło się układać?
- Niech
zgadnę… Andrew Wilson?
- Dokładnie –
wtrąca się Lestrade. – Po naszej dokładniejszej obserwacji okazało się, że podobno
Kostylew na dwa lata wynajął ten bunkier w Hitchin, płacąc dziwnie wysoką kwotę.
Zależało mu na dyskrecji i właściwie mało kto do tej pory o tym wie, poza
ludźmi Kostylewa i poza właścicielem bunkra. Nie mogliśmy jednak go aresztować…
ta informacja o wynajęciu bunkra jest całkowicie nieoficjalna i nie ma na to
dowodów. A właściciel bunkra to wysoko postawiony polityk i jego adwokaci
twierdzą, że nic nie wiedział o tej całej Wielkiej Grze. Bez dowodów nie
aresztujemy ani jego, ani Kostylewa.
- A więc –
mówi Sherlock po krótkim namyśle – to Kostylew organizował tą całą Wielką Grę z
ruletką… I wszystko jasne. Tylko, że wtedy go tam nie było, nie widziałem go
wśród tych ludzi na podwyższeniu, którzy obstawiali wyniki. Inaczej pod razu
bym go poznał.
- Nie było –
Lestrade kiwa głową. – Podejrzewam, że go nie bawią takie gry, chodzi mu pewnie
tylko o kasę.
- Dokładnie,
sam to wyczułem. A więc to zemsta… rozwaliłem mu biznes…
- Nie tylko
biznes, braciszku – rzuca niedbale Mycroft. – Ośmieszyłeś go i sprawiłeś, że
ci, którzy brali udział w Wielkiej Grze… nie zawodnicy, tylko ci, którzy
dokonywali zakładów… wkurzyli się. Nie mówię tu rzecz jasna o tych obstawiających
obecnych na sali wtedy podczas Gry… to tylko płotki kryjące wyższą kastę, która
nie ryzykowałaby pojawienia się osobiście na Grze… to płotki, które nic nie
pisną… Tak więc ci prawdziwi obstawiający boją się, że będą mieli kłopoty i
obwiniają o to Kostylewa… Oczywiście na dzień dzisiejszy nic im nie grozi, ich
aresztowani ludzie trzymają języki za zębami… To, co wiemy, to nieoficjalne
informacje od tajnych agentów Grega…
Kostylew jest teraz oskarżany przez swoich znajomych o niezachowanie
należytej ostrożności. A to wszystko raczej wysoko postawieni przedstawiciele
półświatka przestępczego, więc z nimi nie ma zabawy. Kostylew jest więc wściekły
i się boi… Jak mówiłeś, chce się zemścić. Wie, że ty doprowadziłeś policję do
niego… więc zaczyna od ciebie.
- I chce zabić
Annę – Sherlock syczy, zaciskając pieści. - Nie daruję mu tego.
- Rozumiem cię
doskonale – mówi Mycroft, teraz już z całkowitą powagą. – Mnie samego to w
najwyższym stopniu odrzuca… Ten człowiek widocznie nie ma barier… Musimy
uważać.
Sherlock nic
nie mówi. Jego brat ma rację, Kostylew nie ma żadnych zahamowań. Ale on zrobi
wszystko, żeby go dopaść, bez względu na to jak bardzo ten Rosjanin jest
niebezpieczny.
- Tak więc…
jaki jest plan? – pyta Lestrade. – Otoczymy go naszymi ludźmi?
- Tak by było
najprościej… - Mycroft kładzie parasol na tylnym siedzeniu, obok Sherlocka. - Ale
nie sądzę, że Kostylew jest na tyle głupi, by dać się nabrać na taki manewr…
Poza tym… Greg, jaki masz teraz powód, by aresztować Kostylewa? Nie prowadzisz
przeciwko niemu nawet oficjalnego śledztwa.
- Tak, ale…
chociażby te groźby!
- I co, na
dowód masz tylko kopertę podpisaną pseudonimami I.K. A co do numeru telefonu, z
którego dzisiaj przyszedł ten mms… pewnie telefon na kartę, którego łatwo można
się pozbyć. Zanim przeprowadzisz śledztwo i zdobędziesz jakikolwiek nakaz minie
parę dni… Mamy tyle czekać? I małe szanse, że coś zdziałasz, na kopercie pewnie
nie ma odcisków palców, a do tego czasu telefon będzie pewnie już zniszczony…
Kostylew to przebiegły i inteligentny diabeł… Przez te parę dni może dorwać
Annę, a nie mogę w nieskończoność
oddelegowywać moich ludzi do jej ochrony… Przepraszam, że to mówię, ale
to zwykła osoba pod względem państwowym, jakby na to nie patrząc. Nawet bez
naszego obywatelstwa… Kończą mi się preteksty.
Sherlock nagle
bez słowa wyjmuje komórkę i dzwoni na numer, z którego przyszły zdjęcia. Ktoś
odbiera po trzech sygnałach. To Kostylew, poznaje ten głos i rosyjski akcent.
- Och, Holmes.
W końcu pan się odezwał…
- Chcę się spotkać.
- Za dwie godziny.
Proszę przyjechać samemu i nie bawić się w żadne gierki… inaczej moi ludzie od
razu pana zastrzelą, a potem dorwą pana dziewczynę i zgotują jej śmierć w
męczarniach. Czekam. Bunkier w Hitchin… chyba wie pan o czym mówię?
- Wiem –
odparowuje Sherlock i rozłącza się.
Myśli przez
chwile na tylnym siedzeniu, z rękami łożonymi jak do modlitwy. Przez głowę
przelatują mu różne opcje działania, ale żadna nie jest idealna, a wiele to po
prostu coś niemożliwego do wykonania.
- Musimy
jechać do Hitchin – mówi w końcu. - Mam tam się z nim spotkać, muszę być sam.
- Daj spokój!
– protestuje Lestrade, biorąc nagle ostry zakręt. – Nie możesz tam iść sam…
- Mogę –
przerywa mu zdecydowanie. – I muszę.
- On ma rację,
Greg – mówi Mycroft. – Kostylew to człowiek, który przywykł do gry na swoich
warunkach. Wierz mi, jeśli Sherlock się z nim nie spotka i go nie sprzątnie,
prędzej czy później Kostylew zabije Annę, mimo mojej ochrony. Może nawet
poczekać, aż urodzi się dziecko i zabić oboje. To cierpliwy człowiek, lubiący…
- Mycroft! –
krzyczy przerażony Greg, patrząc w lusterku na pobladłą twarz Sherlocka.
W samochodzie
na chwilę zapada cisza. Sherlock czuje bolesny ścisk w sercu, a ręce na moment
zaczynają mu drzeć. Wizja jego brata jest tak straszna, że na chwilę odbiera mu
oddech. Musi natychmiast zacząć myśleć o czym innym.
- Jedźmy
trochę szybciej! – wydusza stłumionym głosem.
Do Hitchin
dojeżdżają piętnaście minut przed czasem. Parkują w ukryciu w pewnej odległości
od bunkra, pod osłoną drzew i krzewów.
Sherlock zerka
na Mycrofta i Lestrade’a. Przez chwilę się waha, ale w końcu buerze głęboki
oddech.
- Gdybym… gdybym nie wrócił, proszę, zaopiekujcie
się Anną i dzieckiem… - mówi z bólem, po czym szybko wysiada.
- Ale…
Słyszy jeszcze
przez krótką chwilę protesty Lestrade’a, następnie zamyka drzwi i powoli
odchodzi od samochodu. Idzie polem w stronę bunkra, kiedy nagle dopadają go
dwaj zbirowaci mężczyźni. Chce się bronić, ale nagle czuje tępe uderzenie w
głowę i dopada go ciemność.
Pierwsze, co
Sherlock czuje po przebudzeniu, to ból głowy w miejscu uderzenia. Powoli
otwiera oczy, ale widzi tylko rozległą czerń. Przez chwilę zastanawia się, czy
nie oślepł, ale nie ma czasu panikować, bo od razu dobiega go znajomy głos.
- Jezu, jest
tu kto? Czemu tu tak ciemno?
- Graham? –
pyta zdziwiony.
- Och, Sherlock!
Zobaczyliśmy, że cię ogłuszyli, i wyszliśmy z auta ci pomóc, ale wtedy nas też dorwali…
W sumie to był mój pomysł, twój brat wybiegł mnie zatrzymać… Poza tym, chłopie,
mam na imię Greg! Dalej nie pamiętasz?
- Nie macie
ważniejszych problemów? – słychać gdzieś na lewo Mycrofta.
Nagle zapala
się światło, na początku tak jasne, że prawie go oślepia. Gdy już przyzwyczaja
wzrok, orientuje się, że wszyscy troje są w jakimś niedużym kamiennym lochu bez
okien, oświetlonym paroma gołymi żarówkami.
- Co do… -
słyszy zaskoczonego i poirytowanego Lestrade’a.
Gregowi
przerywa jednak zimny głos z głośników na suficie.
- No witam
panów… W sumie pan Holmes miał być sam, no ale… w towarzystwie może być nawet
zabawniej.
To Kostylew.
- Czego
chcesz? – rzuca wściekły Sherlock.
Orientuje się
nagle, że nie ma broni ani telefonu. Pewnie ludzie tego Ruska mu wszystko
zabrali. Niedobrze.
- Och… Zepsuł
nam pan zabawę w ruletkę, więc może teraz zabawimy się razem z panem i pana
towarzyszami? Oczywiście na moich zasadach.
- A jeśli
odmówię?
- Cóż… Jak pan
woli… wtedy sprowadzę tu pańską dziewczynę i zabiję ją na pana oczach. Wiem, że
jest pod ochroną ludzi pańskiego brata, ale to nie jest dla mnie problem. Nie
takie rzeczy robiłem… chyba się pan tego domyśla? Następnie zabiję pana dwóch
kompanów… a na końcu pana, jeśli będę w dobrym nastroju.
Przez chwilę
panuje napięta cisza, po czym głos Kostylewa robi się jeszcze groźniejszy i
całkowicie lodowaty.
- Nie jesteś w
stanie mi przeszkodzić, Holmes… nic na mnie nie macie. No ale, ostatecznie…
twój wybór.
- Zagram sam… tylko
wypuść mojego brata i Lestrade’a… i zostaw Annę w spokoju.
Z głośników
rozlega się śmiech przywodzący na myśl chichot diabła. Sherlockowi aż skóra
cierpnie.
- Żeby
polecieli po swoich ludzi i złapali mnie na gorącym uczynku? Masz mnie za
idiotę? Nie obrażaj mojej ani twojej inteligencji… A co do twojej… księżniczki…
Nie zrezygnuję z takiej zabawy. Jest taka ładna… taka słodka…
Sherlock z
wściekłością zaciska zęby i pięści. Jest wściekły i boi się, ale wie, że nie ma
wyjścia, musi grać na zasadach tego człowieka. Inaczej wszyscy zginą.
- Co to za gra
i jakie są zasady? – pyta głosem pozbawionym uczuć.
- Och, bardzo
proste. Przygotowałem dla was taki jakby tor przeszkód… składający się z pięciu
pokoi… W każdym jest zagadka do rozwiązania, na którą macie dwanaście minut… Jeśli
nie zdążycie lub się pomylicie, no cóż… W każdej sali zamontowałem też
pułapkę-niespodziankę. Chyba wiesz, co się stanie…
Sherlock
zamyka oczy i ciężko oddycha. Jeśli ma grać, to musi się uspokoić oraz myśleć
chłodno i logicznie. Trzeba też pozbyć się sentymentów.
- Pięć pokoi
po dwanaście minut daje nam godzinę. To jest wasz czas. Po jego upływie wysyłam
swoich ludzi po Annę. Mogłem im już kazać czekać na Baker Street w Londynie,
ale lubię grać fair.
- Grać fair?
No ciekawe… - Sherlock zaczyna się kpiąco śmiać.
- Tak, fair,
Holmes. Rozwaliłeś mi dobry biznes. A tutaj masz jeszcze swojego brata i
policjanta do pomocy, więc nie narzekaj. Jeśli wam się uda, to dotrzecie do mnie
i staniemy twarzą w twarz. To proste zasady… Za pięć minut ruszy czas i otworzą
się drzwi do pierwszego pokoju. Powodzenia.
Głos niknie i
przez chwilę cała trójka milczy, słychać tylko ich przyspieszone oddechy.
- Czy to jakaś
cholerna „Piła”, czy co? – mówi w końcu wyraźnie przerażony Lestrade.
- Panika nic
nam nie da. Teraz musimy grać na jego zasadach… przepraszam, że was w to
wciągnąłem.
- Teraz już za
późno, braciszku – mówi Mycroft i kładzie mu rękę na ramieniu. To zupełnie
niepodobny do niego gest. - Może pocieszy cię fakt, że obaj jesteśmy…
inteligentni. Wprawdzie nie dorównujesz mi, ale…
- Mycroft, to
nie czas na licytowanie się! – przerywa mu zdenerwowany Lestrade.
Sherlock myśli
tylko o Annie. Póki co jest bezpieczna w domu, ale jak mu się nie uda… Nie, nie
może o tym myśleć… Musi dostać się do Kostylewa i go zabić… musi!
Nagle
otwierają się pierwsze drzwi i serce zaczyna mu szybciej bić. The game is on!
- Chodźcie –
mówi, starając się, by jego głos nie pokazywał strachu.
Wchodzą do
pierwszej sali, urządzonej na podobieństwo tropikalnej wyspy. Na ścianie wielki
zegar odlicza czas, a z sufitu zwisają liany. Dookoła widać też sztuczne palmy,
które zamiast kokosów mają ładunki wybuchowe.
- Cóż, założę
się, że jeśli nie rozwiążemy zagadki na czas, te ładunki wybuchną – mówi
Sherlock zdawkowym, lekkim tonem.
W centralnym
miejscu sali, na zielonym i miękkim dywanie, stoi długi stół. Podchodzą do
niego i widzą dziesięć zdjęć czarnoskórych dzieci.
- No cóż… -
mówi Lestrade, przyglądając się z głupią miną fotografiom.
Sherlock
bierze do ręki pierwsze zdjęcie, a pod nim widzi następne, tym razem dorosłej
kobiety. Widać wyraźne podobieństwo między nią a dziewczynką, której wizerunek
trzyma w ręce. Zdaje sobie sprawę, że to ta sama osoba. Sprawdza szybko
następne fotografie i orientuje się, że jest tak samo: na górze zdjęcie
dziecięcej wersji, na dole dorosłej.
Widzi, że Mycroft
robi to, co on. Ma zmarszczone brwi i skupioną minę.
- Co o tym
myślisz? – pyta Sherlocka po dłuższej chwili.
- No cóż… czy
widzieliście kiedykolwiek osoby z tych zdjęć?
Mycroft kręci
głową, potem patrzy na dekoracje otoczenia. Znowu marszczy brwi. Wygląda tak,
jakby coś mu chodziło po głowie, ale nie był tego pewny.
- Nie rozumiem…
- mamrocze do siebie Lestrade - Co mają
wyrażać te zdjęcia dziesięciu małych Murzynków? I ich dorosłych wersji…? To bez
sensu…
Sherlock nagle
zastyga. Wymienia spojrzenia z bratem i wie, że on też załapał.
- Coś ty
powiedział, Gavin? – pyta napiętym, ale i rozemocjonowanym tonem.
- Greg! Że to
bez sensu…
Sherlock macha
poirytowany ręką.
- Nie,
wcześniej…
- Że nie wiem
co mają wyrażać te zdjęcia…
- …dziesięciu małych Murzynków – kończy za
niego Mycroft.
- Ale o co
chodzi?
- Agatha
Christie… jej powieść „Dziesięciu Murzynków”. Dziesięciu ludzi jest
zaproszonych na bezludną wyspę i tam zabijanych zgodnie z wyliczanką… „Dziesięć
małych Murzyniątek jadło obiad w Murzyniewie. Wtem się jedno zakrztusiło – i
zostało tylko dziewięć”… bla bla bla… aż do końca… „Jedno małe Murzyniątko
poszło teraz w cichy kątek. Gdzie się z żalu powiesiło – ot, i koniec
Murzyniątek.”
Sherlock ledwo słucha brata. Patrzy na zegar i widzi,
że została im już tylko połowa czasu. Trzeba się śpieszyć, inaczej będzie źle.
- W tej
książce okazało się, że zabijał sędzia Wargrave, który był śmiertelnie chory i
chciał dokonać doskonałego morderstwa i ukarać dziesięciu zbrodniarzy, w tym
siebie – mówi prędko, czując jak krew szybciej mu krąży w żyłach. – Wszyscy
myśleli, że jest jedną z ofiar, ale on tylko upozorował własną śmierć i zabijał
dalej. Na końcu popełnił samobójstwo, nie mam czasu ci więcej tłumaczyć.
Mycroft, podejrzewam, że te dziesięć osób nie żyje. Wśród nich jest tajemniczy
morderca, który zabił je wszystkie. Musimy zgadnąć kto to.
- Brawo,
Holmes – mówi z głośników głos Kostylewa. – Powiesz kto, a przejdziecie do
drugiej sali. Cztery minuty…
Sherlock wyrzuca
z ręki fotografie dzieci i przygląda się zdjęciom dorosłych. Może dowie się po
twarzy, fryzurze czy ubraniu z kim na odczynienia.
- Nie… to
pokojówka… strażak… sędzia… Mycroft!
Jego brat sprawdza
z drugiej strony.
- Ja mam
nauczycielkę, modelkę, bankiera… ale i handlarza narkotyków… Nie, to bez sensu,
odrzućmy wszystkich poza tym handlarzem i sędzią… z oczywistych względów.
- Na kogo
stawiasz?
- A ty,
bracie?
Sherlock unosi
głowę w stronę głośników. Nie ma czasu, trzeba ryzykować.
- Mordercą
jest handlarz narkotyków – mówi głośno i wstrzymuje oddech. Oby dobrze postawił…
Czas się nagle
zatrzymuje i otwierają się drzwi do następnego pokoju.
- Skąd
wiedzieliście? – pyta Lestrade, robiąc wielkie zszokowane oczy.
Sherlock
uśmiecha się blado. To była naprawdę stresująca chwila.
- Po części to
był strzał, ale logiczny - wyjaśnia. - Sędziego obstawiłem przez wzgląd na
podobieństwo do książki, a handlarz… no cóż, ta grupa zawodowa… Ostatecznie
odrzuciłem sędziego ze względu na za duży zbieg okoliczności…
- A więc ryzykowałeś nasze życie i…
strzelałeś? – Lestrade sprawia wrażenie jakby chciał go za to udusić.
- Tak, ważne,
że się udało.
Milkną, bo są już
w następnym pokoju. Jest w sumie pusty i ciemny, widzą tylko stół, a na nim
ludzkie oko i gazetę.
- Dzisiejsza –
stwierdza Mycroft, patrząc na datę wydania.
Sherlock
zagląda bratu przez ramię. Na pierwszej stronie widnieje artykuł: MORDERSTWO
BALETNICY
Dzisiaj w nocy
w siedzibie English National Ballet doszło do makabrycznego morderstwa. Około
dwudziestej drugiej w głównym hallu budynku została znaleziona osiemnastoletnia
Eve Gomez. Dziewczyna spadła z górnego pietra, przez balkon, i nadziała się na
pręt od barierki na dole, pręt, który przebił jej oko i mózg. Śmierć nastąpiła
na miejscu.
Policja
podejrzewa, że było to morderstwo z premedytacją. Trwają przesłuchania. Gdy
tylko zostaną ujawnione jakieś nowe informacje, podzielimy się nimi z Państwem.
Pod artykułem
widnieją dwa zdjęcia: pierwsze młodej jasnowłosej dziewczyny, a drugiej całej
grupki baletnic.
- Och –
wzdycha Lestrade. – Byłem tam. Paskudna sprawa.
- Powiesz nam
coś więcej? – pyta Sherlock, przyglądając się zdjęciom
- Ktoś ją
chyba zrzucił z balkonu. Pewnie chodziło o wojnę o rolę w przedstawieniu,
wiecie jak to jest z baletnicami. Przesłuchujemy teraz jej koleżanki. Na razie
jedyne, co wiemy, to że miała romans z koleżanką z baletu, Victorią.
Sherlock mruży
oczy, odkłada gazetę i podchodzi do oka. Jest przebite, ale w pewnym miejscu widać,
że ma niebieską tęczówkę.
- To jej oko, dziewczyna
była niebieskooką blondynką. Ale… to nie jest jej.
Unosi do góry
długi kasztanowy włos.
- Przyczepił
się do oka – wyjaśnia.
Lestrade
marszczy brwi.
- Ta jej
dziewczyna, Victoria, ma takie długie, rude włosy – mówi powoli.
- Przepraszam
was… - wtrąca się Mycroft. - Czy mi się
wydaje, czy ten pokój się zmniejsza?
Sherlock
odrywa wzrok od włosa i rozgląda się. Rzeczywiście, jest jakby mniej
przestrzeni niż na początku.
- To ściany –
stwierdza. – Przysuwają się. Nie widzę
zegara, więc to pewnie inny sposób na odmierzenie czasu.
Stara się nie
myśleć, że jak im się nie uda, mogą umrzeć zgniecieni na masę. To mu z
pewnością nie pomoże w myśleniu.
- Cholera –
Lestrade chwyta Mycrofta za dłoń.
Sherlock to
widzi, przez chwilę się krzywi, ale potem znowu jego uwagę pochłaniają rzeczy
na stole. Nie czas na przejmowanie się głupotami.
- Cóż…
podejrzewam, że zabiła ją jej dziewczyna – mówi, patrząc na głośniki.
- Motyw,
Holmes, motyw – odzywa się Kostylew. - Nie ma tak łatwo. No, w końcu jest z
tobą inspektor badający tą sprawę…
- Na miłość
boską… - Sherlock mruczy poirytowany. – Lestrade, pomóż mi! Co jeszcze
pamiętasz?
- Och, cóż…
niewiele… - Greg zauważalnie stara się nie patrzeć na wciąż kurczące się
ściany. – Ach, tak! Miała przy sobie karteczkę… to znaczy liścik miłosny… w
ręce.. podpisany inicjałami H. M.
Sherlock
myśli, a czasu mają coraz mniej. Jak się nie pospieszy, to zostanie z nich
miazga.
- A więc
zazdrość – mówi do siebie.
- H.M.? –
wtrąca się nagle Mycroft. – Główna primabalerina w English National Ballet
nazywa się Helen Marge. Wiem, bo ostatnio dla Królowej zorganizowano prywatne
przedstawienie.
Lestrade kiwa
głową.
- Tak, była
tam jakaś Helen, taka brunetka. Chyba to nawet ona zadzwoniła na policję. Zwróciłem
na nią uwagę, bo była w dużym szoku… i miała zadrapanie na twarzy.
Sherlockowi
powoli puzzle zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, ale jego teoria pozostaje
tylko teorią. No cóż, teraz albo nigdy, ściany są na tyle blisko siebie, że
mógłby je dotknąć rozłożonymi rękami.
- No cóż.
Podejrzewam, że było tak… Victoria mogła chcieć zabić je obie, z zazdrości.
Helen jej uciekła, a że pewnie było ciemno, nie wiedziała kto ją gonił. A Eve
niestety się nie udało…
Drzwi się
otwierają prawie w ostatniej chwili. Nie mają czasu nawet odetchnąć z ulgą
tylko biegną do następnej sali, ale gdy widzą co tam jest, zatrzymują się.
Przy ścianie
pod zegarem siedzi przywiązany do krzesła facet. Jest gruby, niski, i co tu dużo
mówić, obleśny. Ma małe, wytrzeszczone oczka, czerwony nos oraz tłuste ulizane
włosy, a na wielkim brzuchu, widocznym zza rozpiętej koszuli, przyklejoną
kartkę: Kim jestem i co zrobiłem?
Facet chce coś
powiedzieć, ale z jego ust wydobywa się tylko niezrozumiały charkot.
- Ma odcięty
język – stwierdza Sherlock, bacznie obserwując oblecha. – Na rękach widzę stare
ślady oparzeń, to pewnie były strażak. Przekrwione oczy i czerwony nos wskazują
na nadużywanie alkoholu, pewnie dlatego wyleciał z pracy.
- Zapomniałeś
o nałogowym paleniu - wtrąca Mycroft, po czym dziwnie się uśmiecha. – No i
mieszka z mamusią.
- Dlaczego z
mamusią? – dziwi się Lestrade.
Sherlock się
śmieje.
- Cóż… koszula
wyprasowana, jest też dobrze odżywiony. Ktoś o niego dba, ale zapewne nie
dziewczyna. Chyba, ze znalazła się jakaś bardzo zdesperowana, ale nie sądzę, bo
bogaty nie jest.
Facet patrzy
na niego nienawistnym wzorkiem i Sherlock już wie, że trafił w sedno. Mruga do
niego.
- Brawo, brawo
– mówi przez głośniki Kostylew. – Ale ta osoba to bardzo zły człowiek… Powiesz
mi Holmes, co on robił do niedawna, i pójdziecie dalej… Wskazówki są w pokoju,
zostało panu… osiem minut.
Sherlock
rozgląda się po sali. Dopiero teraz widzi, że została urządzona na wzór biura.
Szuflady, segregatory… Lestrade już otwiera po kolei wszystkie szafki na
dokumenty, a jego brat zaczyna przeszukiwać biurko.
Sherlock mija
ich obu i zagląda za obraz ze słonecznikami Van Gogha, ale widzi tylko zwykłą
ścianę. Pudło, a już myślał, że znajdzie tam sejf…
Jego wzrok
pada na przytwierdzone do jednej ze ścian duże lustro. Bierze z jednej z półek
figurkę z brązu, podchodzi do lustra i rozwala je dwoma mocnymi uderzeniami. Za
szklanymi resztkami widzi właśnie sejf, z przyklejoną kartką: „Student pyta
profesora: W jakim wieku są pańskie trzy córki? Profesor odpowiada: Jeśli pomnożysz
ich wiek, otrzymasz 36, jeśli go zsumujesz, otrzymasz numer swojego domu… Coś
tu nie gra! – protestuje student. Profesor na to: Masz rację! Najstarsza gra na
fortepianie. W jakim wieku są trzy córki?”
- E… co? –
mówi Lestrade, który właśnie do niego podszedł i przeczytał notkę. - Co to za
bzdury?
Sherlock się
śmieje, po czym w sejfie wystukuje kod 2-2-9. To dziecinnie łatwe, zna tą
zagadkę od dzieciństwa.
- To proste –
mówi, a drzwi sejfu się otwierają. – Ale wybacz, nie mam czasu ci tłumaczyć.
Może potem.
W środku znajduje
się koperta. Sherlock wyjmuje ją, otwiera, po czym z wyrazem obrzydzenia chowa
powrotem do sejfu.
- To pieprzony
pedofil – mówi, odchodząc od sejfu jak najdalej.
Zapada chwila
ciszy, po czym otwierają się drzwi do czwartego pokoju. Gdy już są w środku i
Sherlock ma zamknąć drzwi, w trzeciej sali uruchamia się laser i przecina
oblecha na pół.
Następne
pomieszczenie wygląda jak salon. Jest całe białe, pełne kwiatów, a na kremowej
sofie koło pustego kominka leży kobieta w średnim wieku. Nad nią wisi wielki
zegar, a jego wskazówki właśnie ruszają.
Nieznajoma jest
słaba i majaczy. Wygląda na bardzo chorą.
Przez głośniki
znowu przemawia do nich Kostylew.
- Nie łudźcie
się, że ją uratujecie, nie uda wam się, to morderczyni, zabiła własne dzieci i
zasługuje na śmierć. Poza tym nie pozwalam wam jej pomagać, inaczej zaraz
uruchomię pułapkę w tej sali. Lepiej ratujcie siebie i powiedźcie mi dlaczego
umiera. Ach, i nie bójcie się, to nie jest zaraźliwe.
Sherlock po
chwili wahania podchodzi do kobiety. Ma otwarte oczy, ale chyba go nie widzi.
Ciężko oddycha, a gdy przysłuchuje się jej sercu odkrywa, że bije bardzo
nierówno.
Wstaje
zamyślony i zdenerwowany. Przecież nie jest lekarzem, do cholery! Skąd ma
wiedzieć co jej jest?
- Ma chyba
zaburzenia widzenia i czynności serca – mówi lekko zrezygnowanym tonem. - Mycroft?
- No cóż… -
zaczyna jego brat, ale w tym momencie kobieta wychyla się i wymiotuje za sofę.
Zapada na
chwilę cisza, po czym jego brat kontynuuje.
- Nie znam się
na medycynie aż tak… ale powiedziałbym, że… cóż… chyba została otruta. Ale nie
jestem pewny. Ta trucizna dalej musi być w pokoju.
Shelrock zaciska
usta i rozgląda się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Widzi
szklany stolik, wazony z kwiatami, obrazy. Podchodzi do szafy w rogu i ją
otwiera, ale znajduje w niej tylko parę ubrań. Lestrade grzebie w komodzie, ale
tez nic nie znajduje, a Mycroft przegląda półkę z książkami. Tak mija dwie
trzecie czasu.
- Nic tu nie
ma – mówi jego brat, zerkając na żyrandol. - Nie wiem co to może być. Oddycha?
Jak mięśnie?
- Oddycha
ciężko, mięśnie chyba w porządku.
- W takim
razie to ani cykuta, ani strychnina, ani indiańska kurara. Może arszenik lub
rycyna, bo na cyjanek też nie wygląda.
Lestrade dziwnym
wzrokiem rozgląda się po pokoju i zatrzymuje spojrzenie na białych kwiatach.
- Powiedziałeś
rycyna…? Powiedzcie, czy to są konwalie? – wskazuje na wazon.
- Na ile się
znam to chyba tak – stwierdza Sherlock, wzruszając ramionami.
Lestrade nagle
zaczyna się śmiać.
- To nie
rycyna. Ona została otruta konwalią majową.
- Brawo
inspektorze – rozlega się głos z głośników i otwierają się drzwi.
- Skąd
wiedziałeś? – pyta zdziwiony Mycroft, patrząc na Grega z osobliwą miną.
- Och, po
prostu oglądałem Breaking Bad – uśmiecha się Lestrade.
- Idziemy –
przerywa im Sherlock, bo ze ścian nagle zaczyna się wydobywać jakiś zielony
gaz. – Szybko!
W piątej sali
czeka już na nich wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna z blizną na prawej brwi.
Kostylew. Wchodzą bez słowa, a on cały czas ma ich muszce.
- No witaj,
Holmes – mówi z zimnym uśmiechem.
- Jesteśmy,
więc zgodnie z umową wygrałem – cedzi Sherlock, zabijając Rosjanina wzrokiem.
- Jeszcze nie,
to piata sala. Zasady ulegają małej zmianie – Kostylew paskudnie wykrzywia
usta, ubawiony. - Teraz my sobie zagramy, tylko we dwóch. Jak ci się to podoba?
- Przecież i
tak nie mam wyjścia.
- No tak,
fakt. Poza tym pospieszyłem się i przed waszym wejściem tutaj kazałem swoim
ludziom jechać po twoją księżniczkę. Jeśli chcecie ich dogonić, spieszcie się.
Sherlock nic
nie mówi, chociaż oblewa go fala strachu. Cóż, mógł spodziewać się, że Kostylew
złamie zasady… Jeśli oni dorwą Annę… Niech zaczynają tą ostateczną grę jak
najszybciej.
- Tak więc
Holmes, zagramy sobie. Ha, nie masz wyjścia! Jesteście bez broni, a ja mogę zaraz was sprzątnąć. Co powiesz na rosyjską
ruletkę? Tylko, że nie będziemy celować w swoje głowy, tylko głowy przeciwnika.
Do skutku… Ty albo ja… Jakby co w mojej kieszeni są klucze do szafki z waszymi
rzeczami.
Sherlock
analizuje słowa Kostylewa. Już nie ma wyboru, musi zagrać… Czy się boi? Boi,
ale nie aż tak jakby się spodziewał. Jeśli przeżyje, Anna będzie bezpieczna… A
jeśli umrze? Cóż… nie może zrobić nic innego i przez to go serce boli… W każdym
razie stara się jak może, by ją ochronić. Jakby co miał nadzieję, że Mycroft i
Greg coś wymyślą.
Kostylew w
milczeniu otwiera magazynek swojego rewolweru, i pokazuje, że ma w magazynku
jeden nabój, a pozostałe pięć miejsc jest pustych. Potem podaje podobny
Sherlockowi, razem z nabojem.
- Ale… -
zaczyna Mycroft.
- Cicho,
bracie – mówi Sherlock bezbarwnym i jakby nie swoim głosem, po czym ładuje
nabój do magazynku.
Wie, że nie ma
wyjścia. Musi zagrać. Musi zabić Kostylewa, inaczej on zabije Annę.
Patrzą na
siebie bez słowa i każdy przez chwilę kręci magazynkiem. Po chwili przestają i
mierzą w swoje głowy.
- Dobra,
Holmes… na trzy… jeden… dwa… trzy…
Naciskają
spusty. Sherlock zamyka oczy, przygotowany na przyjęcie kulki, ale żadna z
broni nie wypala.
Lestrade
wypuszcza z ulgą powietrze, Mycroft natomiast nie wydaje z siebie ani
westchnienia.
Sherlock i
Kostylew bez słowa powtarzają kręcenie i celowanie. Znowu rośnie napięcie i
strach. Ponownie naciskają, ponownie nic…
- No to trzeci
raz, Holmes. Chyba, że chcesz zobaczyć swoją dziewczynę w kawałkach.
Sherlock nic
nie mówi, tylko patrzy zimno na Rosjanina i ponownie kręci magazynkiem.
Następnie unosi broń i celuje.
- Raz… dwa…
trzy…
Rozlega się
strzał.
Lestrade
wydaje okrzyk, a Mycroft podbiega do ciała na podłodze.
- Nie żyje.
- Oczywiście,
że nie żyje, przecież dostał w głowę.
Sherlock
ciężko oddycha i opuszcza broń. Ręce mu drżą, ale wie, że to zaraz minie. Musi się uspokoić.
- Zbierajmy
się, trzeba zatrzymać tych ludzi od Kostylewa.
Biorą z
kieszeni nieżywego Rosjanina klucz, zabierają swoje rzeczy z szafki i biegną do
samochodu, a Mycroft w międzyczasie dzwoni do swoich ludzi i każe im
zorganizować blokadę na drodze A1 z Hitchin do Londynu.
Lestrade pędzi
samochodem jak oszalały, a Sherlock modli się w myślach żeby zdążyli zanim
ludzie Kostylewa dorwą Annę. Ci gangsterzy mogą ją porwać, a kiedy dojdzie do
nich informacja, że ich szef nie żyje, to najprościej będzie ją zabić i uciec.
Nie, nie może tak myśleć, wszystko będzie dobrze.
Po długich dziesięciu
minutach takiej jazdy odzywa się komórka jego brata. Mycorft odbiera, słucha
przez chwilę i blado się uśmiecha.
- Złapali ich
– mówi, chowając telefon. – przy wjeździe do Londynu.
Sherlock
zamyka oczy i opiera czoło o chłodną szybę. Oddycha z ulgą. Chwała Bogu. Anna
jest bezpieczna.
- A tego
martwego Kostylewa jakoś odkręcę. Groził nam, chciał nas zabić… wiecie.
- Damy radę.
Pomogę ci kochanie.
Sherlock
otwiera oczy i widzi, jak Lestrade patrzy z uwielbieniem na jego brata. To
naprawdę żenujące, ma nadzieję, że oni z Anną nigdy tak na siebie nie patrzą…
przynajmniej przy ludziach.
- Na miłość
boską – mamrocze pod nosem i odrywa od nich wzrok.
- Co,
Sherlock? – pyta Mycroft. – Nie dosłyszałem… Zresztą, nieważne. Słuchaj, nie
pogratulowaliśmy ci jeszcze z Gregiem, nie było jakoś okazji. Zostaniesz ojcem,
bardzo się cieszymy waszym szczęściem. Gratulacje! Chociaż, jak mam być
szczery… nigdy bym nie pomyślał, że ty… cóż, zmieniłeś się.
- Dziękuję… za
waszą pomoc też, inaczej nie wiem czy by mi się dziś udało. To dużo dla mnie
znaczy. A co do zmiany… Może i się zmieniłem, ale pod pewnymi względami
pozostaje taki sam. I możecie przestać się na siebie tak gapić? Będziecie mieli
na to czas jak wrócimy.
Robią lekko
zażenowane miny, ale Sherlock już ich nie widzi. Myśli o Annie. Czy mu wybaczy
to, że ją okłamał i naraził się na niebezpieczeństwo? Musi… Zrobił to dla niej,
zrobił to by ją chronić, ryzykował nawet życiem. A wszystko to, bo ją kochał. I
znowu zabił człowieka. Złego człowieka. Świat będzie lepszym miejscem bez
Kostylewa.
Wracał do domu
niepewny, z mocno bijącym sercem.
To jest jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałaś dotychczas. Gra z Kostylewem na miarę Wielkiej Gry z Jimem :) Naprawdę świetny fragment, gratuluję, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Yooletchka
Spoilery dotyczące której książki Agathy? Przeczytałam już kilkadziesiąt i mam zamiar kontynuować bez psucia sobie zabawy chciałabym dowiedzieć się, która książka Cię zainspirowała ;)
OdpowiedzUsuńDziesięciu małych murzynków :D
UsuńŚwietny rozdział. Nie mogę doczekac się kolejnego ;D
OdpowiedzUsuń