sobota, 29 marca 2014

Rozdział 33: Co wy planujecie?

(Kolejny wspólny rozdział :D  Standardowo Kumpela :* część Sherla, ja Anny :) )

„Czy przypominasz sobie stary przyjacielu 
       Jak powiedziałeś że, z tą tu już aż po grób 
       Wniosła tak wiele aż znów się wtedy chciało żyć 
       Choć poszła, była - wypijmy za nią chlup ! 

       Za cały babski świat 
       Za każdą z naszych bab
       Za każdą co nas zna 
       Pijmy do dna ! 

       Przyjaźni cienką nić 
       Za Wszystko i za Nic 
       Za to, że jest jak jest 
       Napijmy się!
          Ich Troje - Babski świat


“Been around the world, don't speak the language
       But your booty don't need explaining
       All I really need to understand is when you
  Talk dirty to me
                  Jason Derulo - Talk dirtry to me 

https://www.youtube.com/watch?v=RbtPXFlZlHg

Nie mogłem uwierzyć, że w chwili, gdy opiekuję się moim kochanym synem, Thomas i John wymyślili wieczór kawalerski. Przecież było to szalenie nieodpowiedzialne, a ja nie miałem jakoś ochoty na zabawę. Z resztą, co to miała być za zabawa, jeżeli miałem zapić się do nieprzytomności i obudzić z kacem następnego dnia? Posłałem mojemu przyjacielowi chłodne spojrzenie i odparłem w końcu:
- Nie, John. Wolę zostać z w domu.
- Nie marudź. - burknął mój najmłodszy brat. - Kawalerski jest raz w życiu.
     - Chyba, że ma się już na koncie kilka żon. - odpowiedziałem z przekąsem.
- Sherlock... - warknął w końcu towarzysz niezliczonych spraw, jakie z nim przeprowadziłem. - Nie obchodzi mnie, co myślisz. Sam zaaplikowałeś mi niezłą zabawę, więc teraz twoja kolej. Nie odpuszczę ci tego...
- No dobrze. - wydusiłem z wielkim trudem uspakajając Alexa, który zaczął płakać. - Tylko bez szaleństw. No i muszę z kimś zostawić małego. Anna jest na jakimś spotkaniu...
John spojrzał na mnie jak na głupka, a ja wtedy zrozumiałem. Sandra i Mary wyciągnęły ją na zabawę. Jak mogłem być tak niedomyślny? Zacząłem się śmiać z własnego rozumowania. Czasem to, co najprostsze jest niewidoczne, a to, co skomplikowane tak proste, że trudno uwierzyć.
- Jest przecież pani Hudson. - mruknął. - Podobno już to załatwione.
- No dobra. - zrobiłem minę prosiaka i pokazałem mu język.
- Wybaczcie na chwilę. Muszę zadzwonić. - zaświergotał nagle wesoło Tom i już wybył do kuchni, by wykonać połączenie. Nie mogłem wprost uwierzyć, że jego nastrój uległ tak poważnej zmianie. Chłopak wprost promieniał, gdy mógł coś robić.
- Myślisz, że to coś poważnego? - zapytał John, patrząc ukradkiem czy najmłodszy aby nie wraca.
- Hm... Raczej tak, i to mnie martwi. Ostatnim razem było podobnie. Bardzo dobrze, że wybiliśmy to mu z głowy. Nie chciał nawet skończyć studiów przez tę kobietę, ale Mycroft to dość solidnie załatwił.
- Nie powinieneś ingerować w jego życie. - zbeształ mnie, a ja posłałem mu zabójcze spojrzenie. Jak miałbym nie martwić się o swoją rodzinę? Co prawda nie robiłem tego często, ale nie mogłem pozwolić, by zszargano dobre nasze dobre imię. - I nie patrz tak na mnie, bo mam rację.
- Jak niby patrzę? - warknąłem chłodno, ale zaraz się opanowałem. - Powinniście z Anną podać sobie ręce w tym temacie.
- Przynajmniej dziewczyna ma głowę na karku... - mruknął, bo Tom wrócił. Twarz rozświetlał mu wielki uśmiech, co mnie zaniepokoiło. Czułem po prostu, że coś mi umyka w tym wszystkim... Coś bardzo istotnego.
- Załatwione. - perłowo białe zęby błysnęły w moją stronę, a ja mimowolnie się skrzywiłem. - Tylko nie próbuj znów mieszać się z łapami do mojego życia. - warknął, widząc moją minę. Opanowałem ją, szybko przybierając maskę chłodu.
- Przecież nic nie mówię. - burknąłem i odłożyłem małego do wózka, który stał tuż przy biurku.
- Ty nic nie mówisz... Za dużo włażenia z butami w moje prywatne sprawy. - odparł chłodno i posłał mi jadowite spojrzenie. Nie poznawałem go. Nigdy nie pokazywał tej strony swojego charakteru, czym dał mi do zrozumienia, że ten związek źle na niego wpływa.
- No nie wiem... - powiedziałem szczerze i zmierzyłem go.
- Dość tego, chłopaki. - wtrącił się w końcu mój przyjaciel. - Nie dziś.
Obaj popatrzeliśmy na niego w ten sam oskarżycielski sposób, po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Rozładowało to całą sytuację, a ja stałem się spokojniejszy.
Nagle usłyszałem dzwonek telefonu Johna. Wytrzeszczyłem oczy w wielkim zdziwieniu, gdy usłyszałem melodię country. To chyba jakiś żart, a może sen? Przecież mój towarzysz nigdy nie słuchał podobnej muzyki. Zadałem mu pytanie spojrzeniem, a on odparł, że to żart Mary. Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu, a on w końcu odebrał.
- Tak, Lestrade. Już zaraz schodzimy... Tak, tak... Do zobaczenia.
John już prowadził mnie do schodów, wciskając płaszcz w ręce. Poszedłem do pani Hudson poinformować ją, że wychodzę, a ona w jednym momencie podreptała na schody. Wielce dziwiło mnie z jaką szybkością to zrobiła, ale dałem sobie spokój z pytaniem jej o takie rzeczy. Nie znosiłem, gdy za dużo gadała.
Wyszliśmy, a ja zacząłem zastanawiać się co planują. Może lepiej bym na razie tego nie wiedział? Z drugiej jednak strony ciekawość mnie zżerała. Mogłem się modlić tylko, byśmy znów nie trafi do jakiegoś klubu gejowskiego. Całe szczęście, że mało kto o tym wiedział, a gdyby Anna o tym usłyszała zapewne by mnie zamordowała.
- Cześć, Sherl. - przywitał mnie radośnie facet Mycrofta. - Gotowy na imprezę?
- Y... Jaką imprezę? - zapytałem przerażony, nie wiedząc w pewnym momencie o co chodzi. - A no tak. Ten przeklęty wieczór kawalerski...
- Och, Sherlocku. Ty masz się świetnie bawić, a nie myśleć. - burknął do mnie i otworzył drzwi swojego samochodu. - Tylko jeszcze jedno... - skierował kroki w moją stronę, wyciągając z kieszeni coś czarnego. Zorientowałem się, co to jest i pokręciłem głową.
- Nie, Lestrade. - powiedziałem stanowczo.
- Nie masz wyjścia. Najpierw niespodzianki, a potem zabawa.
John słysząc to stwierdzenie zatarł ręce, a ja miałem wrażenie, że to jakaś chora zemsta za te wszystkie lata. Po prostu nie mogłem uwierzyć w ich zmyślność. Byłem w wielkim szoku, że na to wpadli... Nie, to nie oni. To Mycroft wszystko zaplanował, a moi przyjaciele jak zwykłe skakali jak im zagrał.
- Niech wam będzie. - mruknąłem zrezygnowany, po czym związano mi oczy i wepchnięto na tylne siedzenie jak worek ziemniaków. - Ostrożniej...
- Nie bój się. Twój wielce szanowny tyłek detektywa - konsultanta nie ucierpi. - zauważyłem, że Lestrade'owi wyostrzył się dowcip.
Ruszyliśmy, a ja miałem złe przeczucia, co do tego wieczoru.

***
Wyciągnęli mnie z auta, w trochę nie najlepszym humorze. Naprawdę nie miałem ochoty na jakieś cyrki związane z moją osobą. Oczywiście lubiłem być w centrum uwagi, ale tylko wtedy, gdy byłem panem sytuacji, czyli prawie zawsze. Niestety nie dziś.
- Witam, panie Holmes. - mruknął mi do ucha kobiecy głos, a mnie zamurowało. Poczułem na swojej twarzy delikatne ręce, które odwiązały opaskę. Dlaczego właśnie ona?
- Irene? - zapytałem otwierając szeroko oczy. - Co ty...
Zauważyłem, że jestem w jakiejś bogatej dzielnicy. Mycroft, co ty kombinujesz? Kiedyś cię po prostu dorwę za te żarty.
- Zdziwiony, co? - posłała mi powabny uśmiech i oparła dłonie na ramionach. strząsnąłem je szybko. Nie chciałem, żeby mnie dotykała. - I zapewne myślisz, że Mycroft wykombinowałby coś w tym stylu?
Nie odpowiedziałem. Jakoś nie miałem ochoty dalej kombinować kto mógłby zorganizować ten dom, ale miałem znów to okropne przeczucie, że to jest tuż pod moim nosem. Mój starszy by wiedział...
- Jak ci się podoba? - zapytał z uśmiechem Thomas.
- Zbyt wielki przepych. - skwitowałem i oświeciło mnie. Thomas? Ale jak, skoro był tutaj zaledwie kilka miesięcy? Coś mi tu nie gra. Poznał kogoś. Czyżby to dom jego dziewczyny? - Nie mój gust. Kto tutaj mieszka?
- Moja znajoma, Natasza. - odparł miękko. - Miła z niej dziewczyna w sumie.
Nie, to nie ona. W takim razie jest bliską przyjaciółką tej rudej kobiety. No i co tutaj robi Kobieta?
- A skąd znasz Irene? - zapytałem ostro.
- Mamy trochę wspólnego. - przygryzł wargę, a mnie aż zatkało. Czy on powiedział...? Nie... To byłoby nie do uwierzenia. Mój brat korzysta z jej usług! - Co tak na mnie patrzysz?
- Twój brat myśli, że cię miałam. - zaczęła się śmiać. - Nie byłabym tak okrutna, mój detektywie... - podeszła do mnie i wzięła złapała moją dłoń. - Pokażę ci z czego rezygnujesz, Sherlocku Holmesie.
John szedł tuż za mną, tak samo Lestrade, a ja nadal miałem wizję mojego brata w łóżku z tą Kobietą. Ja i moje chore wizje zwyciężyły w tym momencie.
Nie mogłem uwierzyć jak możliwy jest fakt, że znajduję się w tym miejscu. Przeszliśmy przez korytarz, potem przez salon urządzony w nowoczesnym stylu, a ja pomyślałem, że to nie miejsce dla mnie. Weszliśmy do ogrodu i zobaczyłem wokół pełno nieznanych mi ludzi. Prócz jednej. Stała oparta o ścianę i powoli sączyła drinka. Mierzyła wszystkich swoimi oczyma, po czym zarzuciła czarnymi włosami w geście wyższości. W tym momencie spostrzegła mnie i lekko zbladła. Posłałem jej mściwy uśmiech, ale nie zareagowała. Och... czyżby już przestała robić swoje brudne rzeczy.
- Witam, panie Holmes. - mruknęła i zmierzyła mnie przychylnie. - Jak tam pański słodki wieloryb?
- Nie twoja sprawa, malutka. - posłałem jej zimne spojrzenie. - Ciebie niedługo też to czeka.
Od razu to zauważyłem. Trochę przytyła, a jej skóra była odrobinę bardziej szara. Nastrój miała też nieciekawy co było widać po sposobie poruszania się. Świadczył też o tym jej strój. Niedbały i trochę lekceważący jak na garden party. Nie miała chyba już co założyć, biedaczka.
- Co? - otworzyła szeroko zielone oczy ze zdziwienia.
- Jesteś w ciąży, Jess.
Odszedłem od niej szybko, by nie być świadkiem jej wybuchu. Wiedziałem, że będzie płakać, ale trudno. Trzeba było oświecić tę pudrową laleczkę, że mogła się zabezpieczyć. Sherlocku, nie bądź hipokrytą. - mruknęła Molly w mojej głowie.
- Załatwiłeś ją bez mydła. - powiedział John i klepnął mnie po przyjacielsku.
- Za grosz delikatności. - mruknął dziwnie mój brat, a mnie znów naszły chore wizje. Żeby je jeszcze potwierdzić podszedł do niej i zaczął ją przytulać. Wytrzeszczyłem na niego oczy. Przecież on nie jest taki w stosunku do obcych...
- John... - wymamrotałem trochę niewyraźnie.
- Myślisz, że to ona?
- No co wy? - mruknął Lestrade. - Mówiłeś przecież, że zajmuje się prostytucją.
- Nie do końca, Gavin. - szybko kojarzyłem, że tak w zasadzie mogło być.
- Jestem Greg! - zawołał wściekły. - Ile razy będziesz jeszcze mylić?
Zignorowałem go i zacząłem gorączkowo myśleć. Ogólnie daty by się pokrywały. Wczesna ciąża... jakieś dwa miesiące. Przygryzłem wargę i westchnąłem. Niemożliwe żeby to było tak szybko.
Nie wiadomo kiedy wszyscy zaczęli mnie oblegać i gratulować, a ja nie miałem pojęcia kim są ci ludzie. Podobno ich znałem, ale jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Jedynie zauważyłem Sally i Andersona, którzy razem gawędzili. Cholera, znów są razem.
Jakaś dziewczyna uparła się żebym z nią zatańczył i tak zacząłem zabawę, choć i tak nie należała do udanych. John wcisnął mi do ręki drinka i stał przy mnie jak kołek póki go nie wypiłem. jacy dziś wszyscy są nieznośni. Każdy czegoś ode mnie chce.
Po jakiejś godzinie nie mogłem skupić swoich myśli na jednym elemencie, co świadczyło o tym, że byłem lekko wstawiony. Światła przybrały ostrzejszą barwę i wtedy postanowiłem, że wrócę do domu. Sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer do Anny. Pewnie już wróciła.
- Cześć kochanie. Ja zaraz... - w chwili, gdy miałem dokończyć zdanie ktoś wyrwał. Zrobiłem obrażoną minę i zauważyłem, że to John.
- Dziś zabawa, a nie telefony. Koniec tego dobrego, Sherlocku. Jedziemy stąd. - burknął i wyciągnął mnie i mojego brata. Lestrade zbyt dobrze się bawił, więc go zostawiliśmy. Tom miał prowadzić w tym momencie, co mnie ucieszyło. On sam był swego czasu mistrzem kierownicy.
- Gdzie jedziemy? - zapytałem przymykając oczy. Światła uliczne biły po oczach, co nie przynosiło ulgi.
- Do klubu. - odparł John i zamilkł.
Nie wiem ile czasu minęło, ale droga była jakaś krótka. Mój przyjaciel wypchnął mnie z auta, a moim oczom ukazał się kolorowy neon. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia i mało brakowało, a bym nie potknął się o własne nogi.
- To jakiś żart?! - krzyknąłem nie kontrolując tego. Chyba trochę za dużo alkoholu trafiło do mojej krwi... Miałem nadzieję, że to tylko mój umysł płata mi figle.
- Nie. - mruknął uradowany. - Powiedzmy, że to nie nasza sprawka, ale i tak mnie ubawiła twoja mina.
- Kto to zrobił? - warknąłem, po czym zacząłem kierować kroki do pubu o nazwie IOU. Musiałem sprawdzić czy nie kryje się tam przypadkiem ten pieprzony kmiotek, po prostu musiałem.
- Jaki przewrażliwiony... - mój brat szturchnął Johna, co zauważyłem kątem oka. - Co mu się w tej nazwie nie podoba?
- To długa historia, Tom. - mruknął mój przyjaciel.
- Słyszę co mówicie!
Powoli mi przechodziło, ale czułem, że to nie koniec tego wieczoru. Miałem dziwne wrażenie, że wleją we mnie jeszcze trochę procentów i nie myliłem się. Siedliśmy przy stoliku, a bardzo piękna kelnerka przyniosła nam szkocką. Oj... będzie bolała głowa.
- No to twoje zdrowie, Sherlock. - powiedział, po czym przechylił kieliszek. Mi kazał zrobić to samo. Nie mogąc już odmówić posłuchałem.
Nie wiem ile minęło kolejek, ale czułem się tak błogo i spokojnie jak nigdy. Co jakiś czas wybuchałem śmiechem na miny mojego brata, który pił tylko od czasu do czasu. Zaczął o siebie bardziej dbać. Ale mu zależy... Co ta panna z nim robi. A co jeżeli to facet? - zapytała Molly w mojej głowie.
- Bzdura! - zawołałem w końcu mocno już pijany.
- Co krzyczysz?
- Cicho, Jawn... Jesteśśśmy W miejsu puplicznym... - jak ja mogłem tak mówić? Przecież to kaleczy język. Popatrzyłem na niego krzywo i pokazałem mu język. W oczach mi się troiło, więc zrobiłem to trzy razy do każdego z Johnów. Do moich trzech braci Tomów również.
- Nie drzyj japy, durniu!!! - sam krzyknął do mojego ucha i oparł swoją rękę o moje kolano. - Niewaszne... Shermlock... Ja musze ci soś pofiecieć.
- So takiego, Jawn?
- No... bo ja... no...
Popatrzyłem na niego mrużąc oczy, by już nie biegał w tę i z powrotem. Co ona chciał? Przecież to nienormalne tak zbliżać twarz do drugiego człowieka.
- No so Jawn? - wziąłem jego twarz w swoje dłonie i patrzyłem bardzo długo. Ech... fajne miał te oczy. Takie inne niż wszystkie. A co jeżeli by tak...
- Sherlock, co ty robisz? - zapytał mój młodszy brat jeszcze jakoś trzeźwy, ale zignorowałem go.
Dotknąłem ciepłych ust swojego przyjaciela swoimi wilgotnymi wargami. Nie mogłem po prostu tego powstrzymać, a on mi nie bronił. Ba, nawet oddawał pocałunek, co było bardzo zaskakujące. Jeszcze takiego czegoś nie próbowałem  i co dziwne podobało mi się.
- Nie przeszkadzam wam? - zapytał ktoś nagle chłodnym tonem, a ja puściłem Johna jakby oparzono mnie żelazem. - Zawsze wiedziałem, że masz takie skłonności, Sherlocku, ale myślałem, że nie zrobisz tego swojej przyszłej żonie.
- Mycroft, zabierz mnie od tych wariatów. - mruknął mój młodszy brat i podniósł rozanielonego Johna z ziemi.
- Zabieram was na Baker Street. - i jak powiedział tak zrobił. 

Jeżeli Anna się dowie, będę miał piekło. - pomyślałem, siadając na tylnym siedzeniu, tuż obok mojego przyjaciela.

Mary czeka na mnie w taksówce i jedziemy po Sandrę oraz Joasię i Olgę, moje dwie przyjaciółki ze studiów, które wczoraj przyleciały z Polski na mój ślub. Dawno ich nie widziałam i jestem niezmiernie szczęśliwa, że tu są. Tak za nimi tęskniłam. Za Joasią o dużych piwnych oczach, długich rzęsach, rudych, falowanych, długich włosach i leciutkich piegach na policzkach i nosie. I za Olgą, niewysoką, wiecznie uśmiechniętą, w okularach, z jasną rozwichrzoną czupryną.
Trajkoczemy wesoło w samochodzie i jedziemy do Big Ben Club, gdzie czeka na nas zarezerwowana loża. No i mają się pojawić Kate z Violet oraz Molly. Mary ją zaprosiła, nie mam nic przeciwko, a nawet się cieszę. Poznam ją bardziej.
- Naprawdę nie musiałyście robić tej imprezy– mówię, ale w głębi serca czuję wdzięczność. – Ale dzięki, to miłe.
- Ależ to nic takiego – Mary macha ręką i poprawia swoją tunikę z cekinami. Do tego ma ubrane czarne spodnie-rurki. – Zobaczysz, to będzie najlepszy panieński na świecie.
- I podziękujesz nam dopiero po zabawie – dodaje Sandra malując się i przeglądając w lusterku. Wygląda bajecznie. Jej długie ciemne włosy są gładko rozpuszczone i aż lśnią, a figurę podkreśla czarna krótka kiecka. No i na nogach ma dziesięciocentymetrowe szpilki. Ja przy niej w swojej różowo-srebrnej sukience czuję się jak Kopciuszek.
- Ciekawe co Sherlock powie po swojej zabawie – śmieję się. - On nic nie podejrzewa. Chyba w ogóle nie pomyślał nawet o swoim wieczorze kawalerskim.
- Na szczęście John o to zadbał – Mary lekko szturcha mnie w bok. - Niech się wybawią. Chociaż… gdy pomyślę o kawalerskim Johna to może być różnie… - mówi i kręci głową.
Otwieram szeroko oczy. Jakoś tej historii nigdy nie słyszałam. Nie wiem czy Sherlock się wstydził mi o tym opowiedzieć, czy się bał. A może to i to… Cóż, zaraz chyba się dowiem.
- A co wtedy się działo? – pytam niewinnie.
Mary zaciska usta, ale w oczach widzę wesołe skierki.
- Obaj się spili kiedy łazili po barach a potem z tego co wiem po pijaku rozwiązywali jakąś sprawę. W końcu trafili do aresztu…
- Co? – wybuchamy wszystkie śmiechem. No to ładnie. Szkoda, że tego nie widziałam.
- Tak. Lestarde ich wyciągnął.
Boże… Sherlock pijany… nie jestem sobie tego w stanie wyobrazić Taka rzecz wykracza poza granice mojego pojmowania. To niemożliwe… Tak, niemożliwe…
Przez chwilę zastanawiam się jak pani Hudson radzi sobie z Alexem. Pewnie dobrze, w razie problemów ma dzwonić. Poza tym mały i tak o tej porze śpi i raczej nie obudzi się jeszcze jakiś czas.
- Och, mamy coś dla ciebie – wypala nagle Sandra i zaczyna dziwnie chichotać. Kręcę głową. Znając ją wymyśliła coś diabelskiego. Kiedy się uspokaja daje mi dość dużą torebkę.
- Wszystkie się złożyłyśmy – mówi Mary z dziwnym uśmiechem.
Wszystkie wbijają we mnie oczy. Wzdycham i chcąc nie chcąc wyjmuję po kolei prezenty. Zestaw seksownej bielizny, różowe kajdanki i… Kamasutrę. Próbuję być poważna, ale po prostu nie mogę i wybucham śmiechem.  
- No cóż… dziękuję – stwierdzam w końcu, nadal rozbawiona. – Bielizna i kajdanki pewne się przydadzą, ale Kamasutrę to Sherlock czytał nie raz…
- Skąd wiesz? – wszystkie patrzą na mnie zdziwione i rozbawione.
- Z doświadczenia – stwierdzam jak gdyby nigdy nic, lekko czerwona i udaję, że nie słyszę ich wybuchu chichotu.

Podjeżdżamy pod klub, dość znany, chociaż nigdy tu nie byłam. Przed wejściem czekają już Kate i Violet, których już jakiś czas nie widziałam. Uradowana witam się z nimi i rozmawiamy przez chwile na powietrzu, aż pojawia się Molly, chyba lekko skrępowana. Uśmiecham się do niej i wchodzimy do środka.
Big Ben to klub z zadziwiającą atmosferą, z jednej strony nowoczesny i duży, a z drugiej sympatyczny oraz pełny brytyjskiego klimatu. Od razu zaczynam się w nim czuć bardzo dobrze. Z głośników płyną najnowsze przeboje, na dużym parkiecie tańczy już parę osób, a przy jednej ze ścian jest szeroko zaopatrzony bar. Na ścianach widzę kolorowe obrazy panoramy Londynu, a nad nami połyskują lampy o kształcie wielkich kul. I co najlepsze są ludzie, ale nie ma tłoku – nienawidzę, kiedy na imprezie chcę potańczyć, a nie mogę, bo z każdej strony atakują mnie nogi lub łokcie bawiących się w tłumie ludzi.
W środku czeka na nas loża, do której ktoś już przypiął balony. Gdy siadamy  podchodzi do nas młoda kelnerka. Dziewczyny zamawiają jakieś drinki, a ja colę. Karmię, więc nie mogę pić. Cóż, siła wyższa.
Siedzimy tak może z półtorej godziny, śmiejąc się i plotkując, kiedy podchodzi do nas ładna długowłosa brunetka o dużych, brązowych oczach.
- Hej Mary! – rzuca wesoło, przebiegając wzrokiem cały stolik. – Widzę, że też imprezujesz!
Mary o dziwo rzuca mi szybkie spojrzenie i troszkę nerwowo się uśmiecha. Zaraz jednak wraca do siebie.
- Hej Janine! Miło cię widzieć! – mówi już serdecznym tonem.
Och, a więc to jest Janine… Już rozumiem… Przyglądam się jej. Ładna jest. Zaraz jednak opanowuje się i mi głupio. Jeszcze brakuje, żebym zaczęła się do niej porównywać. A co to da?
- Widzę, że świętujecie wieczór panieński… Mogę wiedzieć czyj?
Rzucam Mary porozumiewawcze i uspokajające spojrzenie. Nie martw się, nie rzucę się na nią. Pogadamy chwilę i pewnie sobie pójdzie.
- Mój – uśmiecham się do Janine słodko, jak gdyby nigdy nic.
- Och, to gratuluję…
Przerywa mi dźwięk dzwonka telefonu.
- Och, przepraszam… - rzucam i wyjmuję komórkę. Widzę, że to dzwoni mój kochany i uśmiecham się do siebie. Pewnie chce prosić mnie o pomoc w wyrwaniu się z imprezy. Nic z tego, mój drogi.
Mimo wszystko odbieram. Chociaż go wesprę duchowo, zawsze coś.
- Tak?
- Czy ten twój narzeczony nie może wytrzymać bez ciebie nawet godziny? – śmieje się Olga i mruga do Joasi.
Macham im ręką rozbawiona i próbuję coś usłyszeć przez ten głupi telefon, bo po drugiej stronie strasznie szumi. I ta muzyka tutaj…
- Hej, kochanie… - mówię głośno.
Nagle coś przerywa, słyszę tylko zduszone: John!
- Halo? Sherlock? Sherlock!
Ktoś przerwał połączenie. Kręcę głową i chowam telefon do torebki. No to sobie pogadaliśmy….
- Coś rozłączyło – stwierdzam zamyślona. – Nie wiem czy John nie zabrał mu telefonu…
Podnoszę głowę i napotykam spojrzenie Janine. Cholera… zamiast ugryźć się w język niechcący rozgadałam wszystko. Ja to nigdy nie pomyślę.
Janine ma dziwną minę i taksuje mnie wzrokiem, całą, od stóp do głów. Spoglądam na Mary lekko przepraszająco i czekam na dalszy rozwój sytuacji.
- To ja… - mówi Janine wysokim głosem. – Pójdę już. Nie będę wam przeszkadzać.
Idzie do swoich znajomych,  a ja wzdycham z ulgą.
- Nie przejmuj się nią – Mary wychyla swojego drinka. -  Dalej chyba w głębi serca przeżywa to rozstanie, chociaż minęło już tyle czasu.
- Dobra, kończcie już tą „Modę na Sukces” – rzuca poirytowana Sandra, odstawia swoją szklankę i bierze mnie za rękę. – Idziemy tańczyć.

Szalejemy na parkiecie, aż zmęczona zabawą idę do łazienki, gdzie wpadam na nikogo innego jak na Janine. Na początku trochę nie wiem jak się zachować, więc postanawiam udawać, że nic się nie stało. Ona chyba jednak się na to nie nabiera.
- No cóż… Moje gratulacje – rzuca, przeglądając się w lusterku.
- Dziękuję – mówię niby niedbale, myjąc ręce.
Po chwili już patrzy na mnie dziwnie, po czym uśmiecha się lekko drwiąco.
- Widzę po tobie, że wiesz kim jestem. Nie muszę więc owijać w bawełnę. Powiedz mi…. Naprawdę jesteś pewna, że ciebie też nie oszukuje? Kiedy był ze mną to też… miał być  ślub.
Kręcę głową. Spokojnie.
- Oczywiście, że jestem! Zresztą… wybacz, ale to nie twój interes.
Odwracam się i chcę wyjść. Dość mam już tej rozmowy.
- Powiedz… Sherlock dalej lubi wspólne… branie prysznica?
Nie wiem co mają znaczyć takie aluzje. Nie muszę tego słuchać, to przecież mój wieczór panieński, na miłość Boską! Poza tym Sherlock powiedział mi, że między nim a Janine do niczego nie doszło.
Nic nie mówiąc wychodzę w łazienki i idę go loży, gdzie siedzą zmęczone tańcem dziewczyny.
- No, już jesteś! – stwierdza uradowana Mary. – Bałyśmy się już, że spóźnisz się na niespodziankę!
Wszystkie maja miny zadowolonych z siebie chochlików. Mrużę oczy ciekawa co mnie czeka i pełna dziwnych przeczuć. Zaraz też podchodzi do nas kelnerka.
- Zapraszam panie, wszystko już gotowe.
Prowadzi nas od razu do osobnej niedużej sali, również z lożą. Ponad to przed nami znajduje się scena i kurtyna.
- Okej… – mówię ostrożnie. – Wytłumaczycie mi o co chodzi?
- Cóż… skorzystałyśmy po prostu z oferty specjalnej tego lokalu – chichocze Sandra, a za chwilę pozostałe dziewczyny jej wtórują.
Krzyżuję ręce na piersi. Scena w klubie nocnym kojarzy mi się tylko z jednym, ale to niemożliwe, żeby załatwiły striptizerów… Sherlock by mi tego chyba nie wybaczył…
Nagle z głośników zaczyna lecieć „What goes around, comes around” Justina Timberlake’a i na scenę wychodzi czterech facetów w strojach kowbojów. Zaczynają tańczyć w rytm muzyki, a obok siebie słyszę piski, ochy, śmiechy, a Sandra nawet zaczyna gwizdać. Ja sama natomiast siedzę jak wmurowana, z otwartymi ustami.     
Zauważam, że mężczyźni zaczynają pozbywać się już części ubrań. W pierwszej chwili blednę, a zaraz potem robię się cała czerwona.
- Jak się dowiem czyj to był pomysł! – krzyczę lekko wystraszona, a jednocześnie nie mogę od tych facetów oderwać oczu.                                                        
Nagle na scenie pojawia się krzesło, a jeden z mężczyzn, przystojny i opalony blondyn z niebieskimi oczami podchodzi do nas i wyciąga do mnie rękę. O nie! Po moim trupie!
Kręcę przerażona głową, ale dziewczyny wypychają mnie z kanapy i prawie wpadam na tego kolesia. On zaraz łapie mnie za rękę, zaciąga na scenę i sadza na krześle.
O Boże… jestem cała czerwona, a blondyn wije się koło mnie. Dziewczyny mają ubaw, a ja najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Jeszcze tego pożałują!
Facet staje nagle przede mną i kładzie moje dłonie na swoim nagim torsie. Chcę je wyrwać, ale trzyma mocno. Potem zjeżdża nimi do swoich pośladków, a po chwili kładzie na pasku. Zabiję je, przysięgam. To nie fair!
Rozpina pasek, opadają mu spodnie i zostaje w czarnych bokserkach w czerwone serduszka. Nie wytrzymuję i mimo wszystko parskam śmiechem. Koło dziewczyn kręcą się pozostali striptizerzy, każdy też już tylko w bieliźnie.
Blondyn okrąża mnie, dalej tańcząc w rytm muzyki. Ściąga swój kowbojski kapelusz i kładzie mi go na głowie. Gdy znowu jest przede mną, ponownie bierze moje ręce, zaciska je na spodenkach i szarpie w dół. Nie! Nie! Nie!
Z moich ust wydobywa się zduszony okrzyk, ale okazuje się, że facet ma na sobie jeszcze stringi. Zamykam oczy i głęboko oddycham. Poza tym czuję jak mi płoną policzki.
Wszyscy stiptizerzy wykonują teraz jakiś skomplikowany układ. Sylwia wyjmuje z torebki parę banknotów.
- To macie napiwek, chłopcy – mówi i rzuca zwinięte w rulonik pieniądze na scenę.
W tej chwili mężczyźni zaczynają pozbywać się slipów. Zasłaniam rękami oczy i słyszę następny gwizd siostry. Nie wytrzymuje i patrzę przez palce jednocześnie zawstydzona oraz rozbawiona.

- Zamorduję was! – mówię wciąż zarumieniona, kiedy wracamy już taksówką.
- Daj spokój – śmieje się Joasia.
- No nie rób już z siebie takiej świętej – krzyczy Sandra, lekko wstawiona. - „Bielizna i kajdanki pewne się przydadzą, ale Kamasutrę to Sherlock czytał nie raz…” Zapomniałaś?
- Zamknij się! – syczę do siostry. – Za dużo wypiłaś!
Robi obrażoną minę, a ja pogrążam się w myślach. Chłopcy muszą się dobrze bawić… Chyba, że Sherlock wykręcił się od zabawy i po godzinie wrócił do mieszkania.

A jednak o dziwo go nie ma. Kładę właśnie spać Alexa i zastanawiam się gdzie zabalował, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Marszczę brwi i schodzę na dół. Sherlock przecież ma klucze…
- Anna?  - słyszę głos Toma. - To my!
Zdziwiona jestem, ale przekręcam klucz i otwieram. A następnie widzę, jak… on i Mycroft podtrzymują pijanego Sherlocka. Otwieram szeroko oczy. Jezu, naprawdę?
Sherlock podnosi głowę i uśmiecha się rozanielony.
- O, Anna… Koffanie moje…
Robi dwa kroki i potyka się w progu. Na szczęście Tom go zaraz podtrzymuje.
Z trudem tłumię śmiech. Nadal nie wierzę w to, co widzę.
- Weźcie go na górę – macham ręką w stronę schodów i puszczam ich w progu, po czym idę za nimi rozbawiona. Jutro biedak dopiero będzie miał kaca.

środa, 26 marca 2014

Rozdział 32: Siła zemsty

“I'm not afraid to take a stand
           Everybody come take my hand
           We'll walk this road together, through the storm
           Whatever of weather, cold or warm
           Just let you know that, you're not alone
           Holler if you feel like you've been down the same road
                                   Eminem - Not afraid


Stoję w naszej sypialni przy łóżeczku Alexa, który właśnie zasnął. Mały ma już miesiąc i wydaje mi się, że z każdym dniem coraz bardziej rośnie i rozwija się. Sama nie mogę się mu nadziwić, co chwilę dowiaduję się o moim synku czegoś nowego. Dosłownie z każdym dniem….
Na przykład badawcze spojrzenie ma ewidentnie po Sherlocku. I chyba charakter. Już zauważyłam, że jest strasznie uparty, ale to chyba po nas obojgu. Aż się boję co to będzie jak za parę lat zacznie ojca wypytywać o zbrodnie, dedukcję i pracę detektywa. Chociaż wiem, że to nieuniknione…
Sherlock wchodzi do pokoju, staje za mną, obejmuje swoimi bezpiecznymi ramionami i cmoka w policzek. Zamykam na chwilę oczy, bo czuję jak moje ciało ogarnia miłe odprężenie. To takie cudowne…. Prawie nie spałam w nocy ponieważ mały dostał kolki, ale w ramionach mojego faceta całe to niewyspanie znika jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
- Wiesz… myślałem o ślubie… - słyszę w uchu ciche słowa. Jeju, jak ja kocham ten głos… Za każdym razem przyprawia mnie o dreszcze.
Przenoszę wzrok z małego na Sherlocka, który wygląda na strasznie niezadowolonego i wytrąconego z równowagi. O co znowu chodzi?
- Moi rodzice ciągle dzwonią i mówią o tym, kogo trzeba zaprosić, jak dużą salę znaleźć, bla bla bla. A ja próbuję się skupić na pracy! Nie mogę już tego słuchać ani nawet myśleć!
Kręcę głową. Cały Sherlock.
- Co ty na to, żeby urwać się gdzieś z małym na weekend i wziąć ślub w jakiejś wiosce, w małym Kościele? – kontynuuje bawiąc się moimi włosami. - Tylko mu dwoje, bez gapiących się na nas setek oczu, głupich toastów, mów i całej tej… otoczki.
Wzdycham, czując narastający we mnie dylemat. Bardzo dobrze rozumiem tok myślenia mojego narzeczonego. Wiem dobrze, że gdyby zrealizować tą jego propozycję, byłoby o wiele mniej stresująco, no i Sherlock czułby się o wiele bardziej komfortowo. Ja sama chyba też. No ale z drugiej strony… Wszyscy by nas na pewno zabili za taki numer. Zdaję sobie sprawę, że nasi rodzice tylko czekają na ten dzień i cieszą się na niego. Nie wiem, czy byłabym im w stanie to zrobić. No i… gdzieś w głębi serca zawsze czekałam na to…. na ślub i wesele. Nie chodzi mi o jakaś huczną imprezę z pompą, broń Boże. Po prostu zwykłe miłe przyjęcie, na którym goście dobrze by się bawili i którego nie zapomniałabym do końca życia.
Przez chwilę zastanawiam się jak to wszystko ująć.
- Och, mój kochany, ta perspektywa jest bardzo kusząca, tylko… - dobieram słowa bardzo uważnie. - Ja myślę, że nasza rodzina i przyjaciele byliby potem trochę zawiedzeni…
- Chcesz chyba powiedzieć, że ekstremalnie zawiedzeni – stwierdza Sherlock ze zmęczoną miną.
- Tak. No i rodzice tak się cieszą… Może jednak zróbmy jakieś przyjęcie… Nie będzie tak strasznie, zobaczysz…
Sherlock przewraca oczami oraz  wzdycha i w tym momencie słyszę głos Toma dochodzący z salonu.
- Halo, jest tu kto?
Uśmiecham się do Sherlocka pocieszająco i biorę go za rękę. Odwzajemnia uśmiech, chyba już pogodzony z perspektywą męczarni na swoim przyjęciu weselnym. Wchodzimy do salonu.
- Hej – rzucam do Toma. – Napijesz się herbaty?  A może zjesz ciasto, upiekłam wczoraj?
- Tak, chętnie – rzuca mi wesołe spojrzenie i uśmiecha się czarująco. – Wybaczcie, że pojawiam się tak bez uprzedzenia, pani Hudson mnie wpuściła. Mycroft dzwonił, żebym tu wpadł, sam chyba przyjedzie za chwilę.
- Nie szkodzi – mówię z kuchni, krojąc ciasto. – Odwiedzaj nas kiedy chcesz.
- Wiem, że Mycroft przyjedzie, napisał mi – słyszę poirytowanego Sherlocka. – Mam nadzieję, że tym razem ma dla mnie coś ciekawego, a nie ratowanie reputacji członków rodziny królewskiej.
- Znając go może być różnie – śmieje się rozbawiony Tom. – A jak tam mój bratanek?
- Śpi – wyjaśniam, wnosząc herbatę i jabłecznik. – To aniołek, chociaż ostatniej nocy dał nam popalić.
Odstawiam wszystko na stolik i przyglądam się Tomowi. Dopiero teraz zauważam jakiś blask w jego oczach i skórze, słyszę też dziwny ton w głosie. Oczy mu błyszczą, twarz się uśmiecha. On się zakochał – myślę ucieszona. To aż od niego promienieje. Chociaż jednocześnie… tak, wyczuwam w nim głęboko skrywaną udrękę i rozterkę. Coś w nim siedzi i go męczy. Ale cóż… ważne, że jest szczęśliwy. A jak będzie chciał coś nam zdradzić, to sam powie.
Zaraz… sam powie?
- Kto to? – wypala nagle Sherlock, taksując Toma przeszywającym spojrzeniem. Jego wzrok jest niczym promienie Roentegna.
Robię zrezygnowaną minę. No tak, mój detektyw wszystko pewnie wyczytał niczym w książce i postanowił zamęczyć brata pytaniami. Czy on zawsze musi wszystko wiedzieć?
Patrzę na Toma, który momentalnie traci dobry humor. Twarz robi mu się zacięta, wszystkie mięśnie napinają, a  ciepło w oczach lekko przygasa.
- Wybacz bracie, ale nie chcę o tym mówić – rzuca tonem ucinającym dyskusję.
Sherlock już otwiera usta by się jakoś odgryźć. Szybko miażdżę go wzrokiem. Nie chcę, by znowu się z Tomem pokłócili, a znając mojego detektywa, łatwo nie odpuści. Sherlock widzi moje spojrzenie i robi bardzo niezadowoloną minę, ale powstrzymuje się. I na szczęście w tym momencie ktoś dzwoni do drzwi, więc unikamy krępującej ciszy.
- To Mycroft, wpuszczę go – rzuca Tom i od razu wychodzi. Mam wrażenie, że to pretekst by uciec na chwilę z pokoju.
- To ewidentnie coś poważnego. Spędzili razem noc, chociaż śniadanie zjadł już sam, w biegu… Tom wie, że to by mi się nie spodobało, więc…
Kładę mu palec na ustach i się ucisza, chociaż w oczach widzę wzburzenie.
- Kochanie, odpuść mu.
Znowu chce coś powiedzieć, uparciuch jeden.
- Odpuść mu! – powtarzam stanowczo, patrząc mu uparcie w oczy, a następnie lekko go przytulam. Słyszę westchnienie i wiem, że poddał się już całkowicie.
Tom wraca, ale nie z Mycroftem, tylko z Lestradem.
- Sherlock, potrzebuję twojej pomocy – rzuca Greg od razu. Widać, że jest lekko zdenerwowany. – Znaleźliśmy ciało i… kurcze, to skomplikowane, lepiej wyjaśnię ci w samochodzie.
Mój detektyw mruży oczy. Wiem, że ocenia, czy opłaca mu się jechać, ale chyba przekonuje go coś we wzroku Lestarde’a.
- Dobrze, pojadę…
Następnie, co mnie trochę dziwi, Greg zwraca się do Toma.
- Tom… Ty jesteś psychologiem?
- Dziecięcym, tak – Thomas kiwa głową.
- Wszystko jedno, przydasz się. Mógłbyś z nami jechać?
Na chwilę zapada pełna zdziwienia cisza, ale Tom w końcu kiwa głową. W tej chwili do salonu wchodzi John.
- Och, a co to się dzieje? – staje w drzwiach i robi duże oczy. - Nie wiedziałem, że macie gości…
- Cóż – Sherlock dziwnie się uśmiecha. – I tak za chwilę wychodzimy. Morderstwo na horyzoncie, pora się zabawić. Jedziesz z nami?
U Johna tez widzę jakiś dziwny błysk w spojrzeniu. Uśmiecham się. Pewnie tęskni za dawnymi czasami.
- Jadę – mówi dziwnym głosem.
- No to wy jedźcie rozwiązać sprawę i znaleźć mordercę, a ja może w końcu odpocznę – rzucam ucieszona i kulę się na kanapie. Serio padam z nóg.
Sherlock patrzy na mnie z czułością i przez chwilę zapominam o całym świecie, aż słyszę telefon Toma.
- Przepraszam… ja już wyjdę… - mówi i znika na klatce schodowej, słyszę jednak ciche „Tak, skarbie”. Ciekawe co to za dziewczyna? – myślę rozbawiona. Mam nadzieję, że nam ją przedstawi.
- Dobra, chodźmy, nie ma czasu – rzuca nerwowo Greg i wychodzi razem z Johnem.
- Zaraz zejdę! – krzyczy za nimi Sherlock, a potem siada obok mnie i zaczyna mocno całować. Serce od razu mi przyspiesza, krew szybciej krąży w żyłach i zapominam o zmęczeniu. Chęć snu znika dzięki dotknięciu jego słodkich, miękkich ust. Nagle nie chcę, żeby nigdzie jechał… Wpijam się w niego i oplatam rękami. 
- Cóż… zaczynam mieć dylemat… - wyszeptuje mój ukochany zmysłowym tonem.
Czuję jego dłoń na moim udzie i robi mi się gorąco. Jak zaraz nie przestaniemy to wylądujemy półnadzy na podłodze. Ale nic nie poradzę na to, że nie mam siły go puścić.
Nagle słyszę płacz Alexa. Odrywam się od Sherlocka, ciężko oddychając oraz mając głód w oczach, i z trudem wstaje na nogi, które są niczym z waty.
- Wrócę pewnie za parę godzin – rzuca Sherlock, ściska mnie za rękę po czym szybko wychodzi, a ja jakoś się otrząsam i idę do małego.

- Dobra Lestrade, mów o co chodzi – rzucam, starając się już nie myśleć o Annie, o jej pocałunkach i delikatnych dłoniach. Muszę się skupić na sprawie, a do ukochanej wrócę za niedługo. A wtedy… ręce zaczynają mi mimowolnie drżeć.
- Cóż… jak już mówiłem, mamy trupa… to Steve Dawson, pięćdziesiąt lat. Wiemy kto to, bo właśnie przyszły wyniki badań DNA i uzębienia.... facet był wielokrotnie notowany: rozboje, napady, kradzieże. No i podejrzany o udział w morderstwie.
- Och, jedziemy na miejsce zbrodni? Zobaczyć ciało? – rzuca Tom, a ja mimowolnie przyglądam się bratu. Ten cały romans nie podoba mi się ani trochę, wywołuje u mnie dziwny niepokój. Ale Anna prosiła żebym się nie wtrącał i dał spokój… Cóż… póki co jej posłucham, zobaczymy co się wydarzy. Tak czy siak prędzej czy później będę musiał odbyć z Tomem poważną rozmowę.
Patrzę na Lestrade’a i widzę jego dziwną minę.
- Nie… nie chcielibyście oglądać tych zwłok. Nawet chyba ty, John, chociaż jesteś lekarzem.
Mrużę oczy zadziwiony. Lestrade jeszcze nigdy nie odmówił mi oględzin… to chyba musiała być prawdziwa masakra.
- Mówiłeś o badaniach DNA i uzębienia… spalony? – pytam zaciekawiony.
- Gorzej… został żywcem obdarty ze skóry…
Na chwilę zapada dziwna cisza i wszyscy to przetrawiają. Robi się ciekawie, nie ma co…
- No dobra… to gdzie nas wieziesz? – pyta John, lekko wystraszony. Chyba już żałuje, że zabrał się z nami.
- Do szpitala psychiatrycznego.
- Ach… - wzdycham jakbym śnie odkrył oczywistą rzecz. Puzzle powoli się układają. – To dlatego zabraliśmy Toma…
- Tak… Przyda się.
Tom się uśmiecha, a John dalej draży temat.
- Greg, powiesz nam coś więcej?
- Och, tak, jasne. Jedziemy pogadać z niejakim Andym Cookiem. Dawson i jego dwaj kompani, Ed Shepard i Dennis Gordon byli pięć  lat temu podejrzewani o zabicie i zgwałcenie dziewczyny Cooka, ale z braku dowodów nie udowodniono im winy. Andy zastrzelił potem Dennisa, ale cóż… zamiast do więzienia trafił do wariatkowa.
- I uważasz, że on to zrobił? – śmieje się John. - Facet, który siedzi zamknięty w szpitalu psychiatrycznym?
- Cóż… na pewno miał motyw… może mieć wspólników w mieście… no i już raz zabił… poza tym… dam sobie rękę uciąć, że facet jest zdrowy. To były prawnik, wielki spryciarz. Załatwił sobie ten szpital żeby nie trafić za kratki.
To całkiem logiczne. Ale nie mam zamiaru nic zakładać, póki nie porozmawiam z tym gościem. Czuję, że krew szybciej krąży mi w żyłach… Och, zagadki…
John jednak nie podziela mojego optymizmu.
- Jak dla mnie to i tak nie do wykonania…. Ktoś go w tym szpitalu odwiedza?
- Tylko matka. Może przekazywać wiadomości jego człowiekowi na mieście.
Nie wydaje mi się Graham… Gavin…, myślę. To za proste.
- Może? Więc to tylko przypuszczenia?
- Nie mamy dowodów. Wszystko było wyczyszczone na błysk. Właśnie dlatego na was liczę – zerka na mnie. – A najbardziej na ciebie.
Uśmiecham się szeroko. No to pora się zabawić.

Zajeżdżamy pod szpital. Wychodzę i widzę, że Tom pisze smsa. Znowu ta jego miłość…
- Mam nadzieję, że zdążysz na randkę… - chciałem to rzucić od niecenia, ale wyszło trochę kwaśno. Cholera.
- Dałbyś już spokój! Ty ułożyłeś sobie życie, więc pozwól i mi – mówi Tom wściekle i czym prędzej wchodzi do środka. Zły na siebie ruszam za nim. Jak zwykle spieprzyłem. Ale nie moja wina, że się o niego martwię.
 Wchodzimy do środka. Zasępiona pielęgniarka prowadzi nas do sali Cooka. Jest wściekła, bo ma problemy z nastoletnią córką, ale mało to mnie obchodzi. Rejestruje to przy okazji, jak wiele innych rzeczy.
Pokój Cooka to dwuosobowe, nieduże, białe pomieszczenie na parterze z dwoma łóżkami, stolikiem, krzesłami i szafką. Prostokątne oko zabezpieczone jest kratami, a pod stopami mam białe linoleum.
Gdy wchodzimy Cook odkłada książkę, którą właśnie czyta i zaczyna przyglądać nam się z ciekawością. To mężczyzna koło czterdziestki, wysoki i lekko siwiejący. Patrzę mu w oczy i nie dostrzegam w nich ani grama szaleństwa. To spojrzenie jest nadzwyczaj trzeźwe i inteligentne.
Co innego mogę stwierdzić co drugim pacjencie w sali. To niewysoki i wychudzony człowieczek, który leży na łóżku i gapi się tępo w sufit. Chyba w ogóle nie wie, że tu jesteśmy, ani nawet że on sam tu jest.
- Pan Cook? Jestem inspektor Lestarde, to doktor Watson, Thomas Holmes, psycholog, oraz jego brat Sherlock Holmes, detektyw konsultant.
- Miło mi panów poznać – Cook lekko unosi kąciki ust, niby to w nieznacznym uśmiechu. – Ale jeśli mogę zapytać… jaki jest powód tejże wizyty?
Jest strasznie pewny siebie, ale  też widać w nim dobre maniery, które wyniósł z domu.
- A więc nie wie pan?-  pyta z lekką ironią Lestrade.  
- Nie wiem – mężczyzna odpowiada spokojnie, patrząc Lestradowi prosto w oczy. Uśmiecham się drwiąco. To wierutne kłamstwo.
- Steve Dawson nie żyje.
Cook nic nie mówi tylko kładzie się na łóżku.
- I myślicie, że to ja go zabiłem? – uśmiecha się jadowicie.
Mrużę oczy. Już dawno prześwietliłem faceta na wylot i widzę w tej twarzy, oczach i ruchach, że kłamie. Albo kryje mordercę, albo sam zabija… Tylko jak?
- Tak, tak myślimy. I spróbujemy to udowodnić, na przykład przesłuchując twojego kolegę z sali.
Cook wybucha śmiechem i patrzy na Lestrade’a jak na idiotę.
- A gadajcie z nim ile chcecie, i tak nic z niego nie wydobędziecie. Kontaktuje się tylko ze swoją wyimaginowaną dziewczyną z toalety. Spuszcza do niej listy w sedesie – wzrusza ramionami i powrotem pogrąża się w książce.
- A więc odmawia pan współpracy? – Lestrade jest wściekły, a ja wzdycham. On chyba nie myślał, że Cook tak prosto z mostu powie: Tak, to ja zabiłem.? - Nie przyznaje się pan do winy?
- Nie. I podejrzewam, że nie macie dowodów, bo wtedy od razu byście mnie aresztowali. Tak więc… do widzenia.
Szybko myślę i mimochodem upuszczam rękawiczkę. Chcę zostać z tym gościem sam na sam, może wtedy od niego coś wyciągnę. A jak nie… tak czy siak muszę z nim pogadać na osobności.
Wychodzę spokojnie z sali i idę korytarzem za resztą.
- Cóż… - zaczyna cicho Tom. – Nie jestem specjalistą od chorób psychicznych, ale wydaje mi się, że facet jest całkowicie zdrowy na umyśle. Nie zauważyłem zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych czy psychozy, a depresji to już na pewno nie ma. Raczej przeżywa dawną tragedię i marzy o zemście.
- Tom ma rację – stwierdza John. – Odniosłem podobne wrażenie…
Ledwo ich słucham. Zatrzymuję się gdy są już w połowie korytarza.
- Idiota ze mnie – rzucam niby wściekle, przerywając Johnowi. – Zostawiłem coś w sali. Zaraz wracam.
Nie patrząc na nich odwracam się i ruszam korytarzem z powrotem do pokoju. Zapewne zorientują się, że coś kombinuję, ale mam nadzieję, że chociaż mi nie przeszkodzą. W końcu Lestrade na mnie polega.
Gdy wchodzę do sali, Cook nawet nie podnosi wzroku.
- Chyba pan coś zostawił – rzuca lekko arogancko, przewracając stronę książki.
Bez słowa podnoszę rękawiczkę i podchodzę do łóżka Cooka.
- Kłamiesz. Zabiłeś go – mówię powoli. – Zabiłeś i chcesz zabić znowu, tym razem Sheparda. Pytanie tylko jak?
Andy w końcu unosi wzrok znad książki i uważnie mi się przygląda. Ma bardzo ciemnie, prawie czarne oczy, pozbawione jakiegokolwiek uczucia. Zdaję sobie sprawę, że analizuje mnie.
- Lubi pan zagadki, tak? – uśmiecha się tajemniczo. – To pan jest tym… detektywem konsultantem? Ciekawa profesja. Ma pan na imię Sherlock, prawda? Dobrze zapamiętałem?
- Tak, tak i tak, na wszystkie pytania, Cook. A może teraz pan odpowie na jakieś moje?
Świdrujemy się nawzajem oczami, żaden z nas nie chce spuścić wzroku.
- Czy wie pan jak to jest kiedy na pańskich oczach zostaje zamordowana najważniejsza dla pana osoba na świecie? – cedzi Cook z pewnym bólem. - Wie pan jakie to cierpieniel i co się wtedy myśli?
Nic nie mówię tylko patrzę na niego bez słowa. W głowie ponownie pojawia mi się Anna i staram się ją zepchnąć daleko w głębię podświadomości. Nie teraz, kochanie…
- Nie wie pan… Ale widzę po pana oczach, że pan kogoś kocha…
 Zamykam na chwilę powieki i zaciskam usta. Czy na jego miejscu, gdyby Annę spotkało to, co jego dziewczynę, też bym zabił? Oczywiście. Zrobiłbym tym facetom takie piekło, że pożałowaliby, że się urodzili.
- Tak. I rozumiem cię, Andy. Ci faceci zasługiwali na śmierć – mówię cicho. – Tylko źle to rozegrałeś…
Cook zaczyna chichotać. 
- Dobry ruch, panie Holmes, dobry ruch. Tak mnie pan też nie podejdzie. Lepiej niech pan już idzie. Chociaż… na koniec dam panu dobrą radę… niech pan pilnuje swojej ukochanej. Takie bezbronne istoty zawsze są łatwymi ofiarami. A teraz do widzenia.
Spoglądam Andy’emu  w oczy.
- Nie starałem się ciebie podejść – rzucam i wychodzę na niebieski korytarz.

Wieczorem siedzimy z Anną w salonie i oglądamy telewizję. A właściwie ja sam oglądam, bo moja księżniczka usnęła z głową na moim ramieniu.
W końcu Anna się budzi, idealnie w momencie zakończenia filmu, i przeciąga się lekko.
- Mały dalej śpi? – pyta uroczo jeszcze nieobudzona, zerkając na wózek koło kanapy.
- Jak aniołek – rzucam i całuję ją w lekko zarumieniony, miękki policzek, na co Anna się uśmiecha i patrzy na mnie rozkochanym, świetlistym wzrokiem.
- Pójdę wziąć  prysznic może… Póki Alex śpi.
Wstaje, całuje mnie w czoło i znika w łazience. Przez chwilę z wahaniem patrzę na synka. Zwykle śpi wieczorem do dziesiątej, więc mamy jeszcze dwie godziny spokoju. Szybko przewożę małego do sypialni i kładę do łóżeczka, wpatrując się zafascynowany w jego małą buzię. Wciąż nie do końca wierzę, że jestem ojcem… Teraz muszę się troszczyć o ich oboje, o Annę, tą istotę z promieni słońca i światła księżyca oraz o Alexa, swojego synka, bezbronnego i niewinnego. To cały mój świat.
Uśmiecham się szeroko, wychodzę z sypialni i wślizguje się do łazienki. Anna stoi tyłem za zasuniętymi drzwiami i nawet nie zauważa, że ktoś wszedł. W dodatku szum wody zagłusza odgłosy. Przez chwilę przyglądam się jej rozmazanym kształtom, a potem szybko zrzucam ubranie i jednym sprawnym ruchem odsuwam drzwi prysznica.
- Jezu! – Anna odwraca się, zamyka oczy i ciężko oddycha. – Ale mnie wystraszyłeś!
Uśmiecham się zagadkowo i wchodzę pod prysznic. Otacza mnie para z ciepłej wody.
- Ej, ale ty… - Anna wybucha śmiechem. – Zwariowałeś!
- Może … - stwierdzam i zaczynam ją całować, jednocześnie przytulając się do jej nagiego, mokrego i rozgrzanego od wody ciała. Te usta są takie miękkie, gładkie i cudowne…. Jak niebo.
- Alex… - mówi szeptem Anna, ledwo łapiąc oddech.
- Śpi. Dobrze wiesz, że obudzi się dopiero za jakiś czas.
Lekko popycham ją na ścianę z płytek i patrzę w twarz. Teraz widzę w jej oczach dziwny głód i ukrywaną tęsknotę. Oddycha głęboko.
Uśmiecham się. Mamy dla siebie dwie godziny. I wykorzystamy je co do minuty.

Rano o dziwo Alex pozwala nam pospać do ósmej, z czego korzystamy skwapliwie. Anna właśnie wchodzi do salonu po karmieniu małego, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – mówi moja ukochana i schodzi na dół, a ja w tym czasie robię herbatę. Ciekawe kogo to nosi o tej porze?
Kiedy Anna wraca, ma bardzo dziwną minę: swoiste połączenie zadziwienia i wystraszenia. W ręku trzyma małą kwadratową paczkę. Od razu odzywa się moja czujność. Coś jest nie tak.
- To był kurier – głos jej lekko drży. – A o ile wiem, nie spodziewaliśmy się żadnej przesyłki...
- No tak… - biorę od niej pakunek i uważnie mu się przyglądam, a następnie badam rękami. – To chyba zwykła płyta CD.
- Wiem… Na miłość Boską, jeśli to znowu Moriarty…
Anna jest bliska płaczu. Biedna moja mała… Nie musi tak się bać, jestem przy niej zawsze. Od razu przytulam ją i całuję w przypominające aksamit włosy.
- Nie martwmy się na zapas… A nawet jeśli to nic nam nie zrobi, już ci to obiecywałem, tak?
Kiwa głową i patrzy na mnie szeroko otwartymi piwnymi oczami, w które mógłbym spoglądać przez wieki. Są piękne niczym dwa bursztyny, w których odbijają się promienie słońca.
- Zaraz zobaczymy i się dowiemy czy jest się o co bać – mówię uspokajająco i idę po laptopa. Potem siadam obok Anny na kanapie, odpalam komputer i wkładam dyskietkę. Czuję, że Anna, wtulona w moje ramię, lekko drży. Przygarniam ją bliżej do siebie, by biedna istotka się uspokoiła.
Na początku obraz w laptopie lekko skacze, ale w końcu widzimy jakieś białe pomieszczenie, jakby salę operacyjną. Do łóżka przypięty jest jakiś mężczyzna. Ma otwarte oczy ale nie porusza się, nawet nie otwiera ust. Ktoś go chyba czymś sparaliżował.
Nagle w kadr wchodzi ktoś w stroju chirurga. Ubrany jest w długi biały fartuch, maskę na twarzy i specjalną czapkę na włosy. Od razu zauważam oczy mężczyzny i orientuję się, że to Andy Cook i mimowolnie z niepokojem napinam mięśnie.
Andy właśnie podnosi ze stołu małą piłę. Anna tłumi okrzyk i widzę, jak piła przybliża się do nogi przywiązanego faceta. Po chwili na ściany i podłogę tryska krew.
- Wyłącz to – prosi słabym głosem moja ukochana, wtulając twarz w moją koszulę. Zamykam od razu film i wyjmuję płytę, a następnie otaczam mój skarb ramionami. – Co to… co to było? Czy to…?
- Nie kochanie, to nie Moriarty. To wiadomość od kogoś innego, kogoś, kto zakończył już swoją zemstę.
Anna ciężko oddycha, ale chyba powili dochodzi do siebie.
- Potraktuj to tak, jakbyś oglądała jakiś horror. Powiem tylko tyle, że temu kolesiowi się należało – mówię uspokajająco, a ona patrzy przez chwilę na mnie uważnie i mam wrażenie, że chce o coś zapytać. W końcu jednak się rozmyśla i tylko kiwa głową.
- Kochanie, musze teraz zadzwonić do Lestrade’a – kontynuuję, trzymając ją za rękę. – Powinien zobaczyć ten film.
- To ja posiedzę z małym. Nie mam zamiaru przez przypadek zobaczyć tego drugi raz – Anna kręci głową i wstaję, a ja rzucam jej uspokajający uśmiech i wyjmuje telefon.

Lestrade ogląda kawałek filmu, czyli tyle ile musi, a potem jedziemy do szpitala. W końcu mamy jakiś dowód. Sam nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie. Perspektywa, że ktoś dał jakiemuś mordercy i gwałcicielowi to, co mu się należy, i może zostać za to ukarany, nie nastraja mnie wesoło do życia.
Na miejscu jednak okazuje się, że Andy zniknął. I nikt nie wie jak to się stało. Chodzę zaintrygowany po jego sali. To tu musi kryć się odpowiedź, wiem to. Spoglądam uważnie na ściany i badam je palcami, ale nic to nie daje. Podłoga też solidna, sprawdziłem cała poza… Kucam i wchodzę pod jego łóżko i nagle… klapa! W podłodze pod łóżkiem jest niewidoczna dla oczu klapa.
Przesuwamy z Lestadem ramę i otwieram klapę. Niewiele myśląc wskakuję w wykopany w ziemi tunel, a w ręku trzymam broń. Ruszam prostą drogą, a Lestrade idzie za mną.
W końcu po paru minutach dochodzimy do kamiennego pomieszczenia, dość… zaskakującego.
- O w mordę… - rzuca Lestrade, a ja się śmieję. A więc to tak!
Jesteśmy w małym centrum dowodzenia, z komputerem i wielkim telewizorem. Obok mnie widzę drabinę prowadzącą do włazu na suficie. A więc tędy wydostawał się na zewnątrz? I dzięki tym sprzętom pewnie odnalazł tych pozostałych dwóch… Nieźle. A taki niekontaktowy współlokator zapewne mu tylko pomógł. Ciekawe ile mu zajęły przygotowania…
Na blacie biurka dostrzegam karteczkę podpisaną: S.H. To do mnie. Biorę i ją otwieram.

„Zrobiłem co musiałem. Teraz jestem już daleko stąd. Pamiętaj, pilnuj swojej miłości.
PS. Przepraszam za filmik, mam nadzieję, że nikogo nie przestraszyłem. Nie chciałem…”


Zaciskam kartonik w dłoni. Sam nie wiem co myśleć o zakończeniu tej sprawy. Zmęczyła mnie. Chyba najlepiej będzie odpuścić i  wrócić do domu, do mojej księżniczki i synka.