wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 57: W trójkę zawsze lepiej niż w pojedynkę

(Witamy! Rozdział od kochanej Silver ;) ~Mamba)

I watch the work of my kin bold and boyful,
    Toying somewhere between love and abuse,
    Calling to join them the wretched and joyful,
    Shaking the wings of their terrible youths,
    Freshly dissolved in some frozen devotion,
    No more alone or myself could I be,
    Looks like a strain to the arms it were open,
    No shortage of sordid, no protest from me.

    With her sweetened breath, and her tongue so mean,
    She's the angel of small death and the codeine scene,
    With her straw-blonde hair, her arms hard and lean,
    She's the angel of small death and the codeine scene.

    Feeling more human and hooked on her flesh I,
    Lay my heart down with the rest at her feet,
    Fresh from the fields, all feeder and fur tires,
    Bloody and raw, but I swear it is sweet.
                                      Hozier - Angel of small death and the codeine scene


Minęła cała noc, a Sherlock nie wrócił do domu, przez co nie zmrużyłam oka, żeby tego było mało nie pisnął choćby, że żyje lub co planują. Ta sytuacja działa na nerwy bardziej niż płacz dziecka w środku nocy, ale nic nie mogłam poradzić na to, że mój mężczyzna jest światowym sławy detektywem i był nim przed poznaniem. Nie daruję mu jeżeli nie wróci za godzinę, po prostu mu nie daruję.
Nakarmiłam małą i czekałam kiedy Alex zacznie mnie wołać, bym pomogła mu wybrać, co tym razem założy. Nie wiedziałam dlaczego, mój mały syn tak dbał o prezencję choć miał dopiero dwa i pół roku. Przez to, że przebywa wyłącznie z dorosłymi sprawiał wrażenie dużo starszego dziecka, a przy tym jego inteligencja i sposób wysławiania się wskazywały, że stanie się naprawdę inteligentnym człowiekiem. Nie minęła nawet minuta, a ja musiałam lecieć do małego, by mu pomóc, po czym wróciłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać śniadanie. Mojego męża nadal nie było na horyzoncie, choć na zegarku wybiła siódma rano.
- Hej skarbie, jak tam maleństwa? - wywołała mnie pani Hudson, niczym żołnierza na rozkaz. - Ja tak bardzo lubię dzieci, a te są wyjątkowe, zwłaszcza że mają tak wspaniałego tatę, jak Sherlock, a właśnie gdzie twój mąż?
- Pojechał do Mycrofta. - odparłam zmęczona całą sytuacją.
- Wiecznie gdzieś go pełno tylko nie w domu. Zupełnie jak świętej pamięci Franka.
- Tak...
- Skarbie! - usłyszałam z dołu ciepły głos mojego męża.
- Jestem na górze z dziećmi i panią Hudson! - odkrzyknęłam głośno, by zwabić go na górę.
Całe szczęście, że wrócił, nie miałam ochoty słuchać kolejnego wywodu naszej gosposi, choć ciągle mówiła, że nią nie jest. Ta kobieta czasem działała na nerwy, mimo że jest wspaniała i dobra. Może to wina marihuany, którą pali od czasu do czasu... Nie wiem, ale widząc jej częste rozchwiania, stawiam na zażywanie.
Zastanawiałam się, co też wydedukowali z Harrisonem, bo kroki wskazywały, że kroi się coś większego, a ja podjęłam decyzję jeszcze zanim pani Hudson przybyła, by się przywita. Definitywnie pomagam, cokolwiek by to nie było.
Trochę podkrążone oczy i dwudniowy zarost nadały mu wyglądu niegrzecznego chłopca, który szuka kłopotów, ale bardzo miło widzieć, że w oczach ma te diabliki, które zwiastowały dobrą zabawę i trochę poirytowania. Musiał być skonany.
- Hej skarbie. - przywitał się i objął w pasie, cmokając w policzek. - Dzień dobry, pani Hudson. Jak tam palenie?
- To tylko na biodro Sherlocku, wiesz przecież, że mi dokucza. - odparła udając niewiniątko, na co uśmiechnęłam się i wróciłam do przygotowywania śniadania dla trzech osób.
- Ceść tata. Co lobiłeś? - zapytał mały, a mąż zmierzwił mu loki ręką.
- Pracowałem, jak zwykle nad ważną sprawą, synku. - odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Opowiesz mi, jak skończysz? - spiorunowałam małego wzrokiem.
- Jasne, nie ma problemu.
- Nic mu nie opowiesz, bo jest za mały. - mruknęłam zimno i wróciłam do smażenia jajek.
Jeszcze tego by brakowało, żeby Alex nie mógł spać po nocach. W życiu się nie zgodzę, żeby cokolwiek złego zaprzątało jego myśli, a już na pewno nie te bzdury związane z pracą detektywa. Może i to jego ojciec, ale normalny detektyw ma co najmniej jedną sprawę, o której nie mówił rodzinie, a Sherlock normalnym detektywem nie był.
- To zdrowe, że mały interesuje się pracą ojca, Anno. Przecież są tacy podobni, a to raczej dobrze wróży, kochana. - odezwała się starsza kobieta.
Prychnęłam ze złością.
- Nie pozwolę, by mój syn wyrósł na socjopatę z zaburzeniami, jasne? Moje dzieci, mój wzór wychowania - burczałam, jak najęta. - A ty siadaj. - dźgnęłam ukochanego w klatkę piersiową. - Zaraz zjesz śniadanie.
- Już, już. - burknął, czym wywołał uśmiech na twarzach wszystkich, a później siadł obok młodszej wersji siebie. - Złość piękności szkodzi. A tak przy okazji to też moje dzieci, Anno.
- To nie uprawnia cię do mówienia im o tych wszystkich...! - wybuchnęłam i przerwałam, bo Alex zrobił minę, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Anno nie wiedziałem, że masz tyle pary w płucach. - dosłyszałam wołanie znajomego mi mężczyzny. Wszedł do kuchni mocno zdenerwowany, lecz mimo to na twarzy gościł dobrotliwy uśmiech lekarza. Trzymał na rękach swoją najmłodszą córeczkę. - Witajcie.
- Co się dzieje John? - Sherlock odwrócił się do niego, miałam wrażenie, że wie, o co może chodzić. Milczeli oboje chwilę, a gdy Watson chciał coś powiedzieć Sherlock jak zwykle go uprzedził. - Myślę jednak, że panikujesz i nic się nie dzieje. Tak zawsze mają ci ojcowie, którym żona nie zostawiła instrukcji, co zrobić w domu.
- Wystarczy zdewastowany dom, spalony samochód i list od porywacza? - odpowiedział pytaniem, z nieskrywaną złością.
Patelnia wypadła mi z rąk. Alex tego nie wytrzymał i zaczął płakać, a mała zawtórowała.
- A - ale... jak to? - wydukałam przerażona. - Co z Timem?
- Jego też mają. - i w tym momencie jego głos zawiódł. Z jego gardła najpierw zaczęły wydobywać się pojedyncze warknięcia, po czym chrypiał już na całego. - Nie mogę po prostu uwierzyć...
- Przestań, to przecież bez sensu. Kto miałby ich porwać?
- Ty jeszcze pytasz kto?! - wrzasnął na całe mieszkanie, a mnie zmroziło. Teraz wiedziałam, jak zachowuje się człowiek na granicy załamania nerwowego. Choć sama przeszłam coś podobnego, nie wiedziałam, że jest to taki stan. - Jesteś przecież detektywem, Sherlocku! Detektywem?! Jakbyś mógł to zastąpiłbyś Boga Wszechmogącego, cholera jasna!
- John, Sherlock na pewno nie miał na myśli... - zaczęła pani Hudson starając się uspokoić dzieci, bo ja nie byłam w stanie. Szok unieruchomił mnie w zupełności. - Podaj mi małą, zaraz się nią zajmę. - bez zbędnych ceregieli wzięła dziecko na ręce i zaczęła je bujać pomrukując czule.- Anno dzieciaki płaczą. - szepnęła, co obudziło mnie z letargu.
Wzięłam malutką na ręce, a Alexa zaczęłam gładzić po głowie mówiąc, że wszystko będzie dobrze, tylko stało się coś złego i dlatego wujek z tatą się kłócą. Pokazałam pani Hudson byśmy zeszły i tak zrobiłyśmy, bo niepodobna było słuchać wywodów mojego jaśnie wielmożnego męża, który sam tego piwa naważył.
Zeszłyśmy, by nie doszły do nas choćby fragmenty rozmowy to i tak słyszałyśmy wszystko.
- Jesteś pewien w stu procentach, że chodzi...
- Chociaż raz się zamknij, Sherlocku! Chociaż raz! - wydarł się przyjaciel rodziny. - Gdybyśmy zastosowali odpowiednie środki ostrożności, nie byłoby tego bałaganu, a teraz dwie osoby, które są mi najbliższe mogą zginąć. Przez ciecie i twoją rodzinę!
- Rozumiem, jakie tobą targa, ale nie powinieneś oskarżać wszystkich wokół. Wystarczy ich odnaleźć. Jestem pewien, że to nie sprawka Elise, bo zaatakowałaby najpierw Jima.
- Gówno wiesz o taktyce, Sherlock. Mam dość tego wszystkiego. Chcę normalności, a nie... tego.
- Doskonale wiedziałeś, no co się piszesz, gdy po raz pierwszy poszedłeś ze mną na sprawę - odparł zimno mój mąż, czego się po nim nie spodziewałam. - Masz list, który otrzymałeś od porywaczy? Tak... to rzeczywiście dziwne, ale nadal twierdzę, że to nie Elise.
- Na jakiej podstawie? - ofukał go John.
- Na takiej, że Mary ma wrogów. - odparł śmiało.
- Nawet nie waż się obrażać mojej żony!
- Stwierdzam fakt.
Stało się. Watson wymierzył chyba celny cios, bo usłyszałam huk upadającego ciała. Całe szczęście, że dzieci były zajęte czymś innym, ponieważ Alex zacząłby pytać, co się dzieje. Jeżeli chodzi o mnie, nie pomagało nawet współczujące spojrzenie pani Hudson. Byłam pewna, że Sherlock oberwał prosto w nos, jak wtedy pod restauracją, gdy objawił się niczym duch swojemu przyjacielowi. Myślałam o tym raczej w zabawny sposób, lecz teraz byłam pewna, że musiał być to cios dla tego kochanego detektywa, ale on jak zwykle nie przyzna się do uczuć przyjacielskich, choćby nie wiem co. Znałam go nie od dziś.
Wstałam z zamiarem pójścia na górę, ale dłoń pani Hudson mnie powstrzymała i zrozumiałam, że nie powinnam się wtrącać, jednak tym razem czułam inaczej. Na górze było tak cicho... To naprawdę niepokojące; przecież John nie mógł zrobić krzywdy mojemu mężowi. Postanowiłam nie posłuchać starszej pani i pójść.
Nie zajęło mi to jakoś wiele czasu, bo raczej spieszyłam, by pomóc i nie obchodziło mnie, że przyjaciel Sherlocka jest lekarzem. Sam mu coś zrobił więc nie byłam pewna czy ten drugi chciałby jego pomocy.
Otworzyłam uprzednio zamknięte przez nas drzwi i moim oczom ukazał się uroczy obraz. Żołnierz przyniósł okład na oko, by opuchlizna zmalała i zaczął majstrować przy łuku brwiowym, by oczyścić ranę z kurzu. Była pokaźnych rozmiarów, jak na pojedynczy cios, ale wiedziałam, że Watson pamiętał wiele z czasów wojny, w jakiej brał udział.
-  Nie przeszkadzam?
- Ja... - zająknął się John.
- Przecież nic się nie stało. Nie pierwszy raz dostałem od ciebie w mordę za swoje zachowanie. - detektyw jakby nie zauważał zmieszania przyjaciela moim pojawianiem się. - Anna to rozumie, prawda kochanie?
- Sherlocku... - zagroziłam mu samym tonem, ale w chwilę później uśmiechałam się z podejścia, jakim mnie ujął. - Miałam nadzieję, że cię nie zabił za te teksty. - popatrzyłam na Johna. - Myślę, że powinniśmy działać, jak najszybciej jeżeli mamy uratować Mary i Tima.
- My? Ty nigdzie nie idziesz.
- Nie będziesz mi niczego zabraniał. Jestem na tyle dorosła, by pomagać przy śledztwie. Z resztą znam się na tym, tak samo, jak wy, panowie mądrale.
- Dziękuję ci Anno, że chcesz pomóc - zaczął lekarz. - I rozumiem, że Mary to twoja przyjaciółka i wiele jej zawdzięczasz, ale... to raczej męska robota.
Kiedy wypowiadał te zdania z twarzy odpływała mi coraz większa ilość krwi i nie było to spowodowane zmartwieniem, a złością, bo obaj dawali do zrozumienia, że moje miejsce jest w domu przy dzieciach. Rozumiałam, że są ważne, ale na Boga! przecież nie mogę siedzieć z założonymi rękami. Poza tym życie kury domowej zaczynało niemiłosiernie nużyć i nie wpływało dobrze na psychikę. Poza tym nie mogłam wrócić do pracy w szkole i podjąć żadnego zajęcia po gadzinach, bo byłam skonana niczym wielbłąd biegnący cały dzień przez pustynię. Wolałam nie mówić o tym mężowi, ale brakowało mi pomocy w domu, chociaż kochana pani Hudson była nieoceniona. Już postanowiłam i nie było możliwości, bym zmieniła zdanie.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zadał pytanie Sherlock.
- Tak.
- Będzie niebezpiecznie i... może się coś... nam stać. - ważył każde słowo, jakby sam nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że niebezpieczeństwo wisi w powietrzu.
- Kochanie... - odparłam. - Bo to pierwszy raz ryzykuję życie? Nie, więc jadę z wami. Gdzie mamy się udać?
- Stadion Narodowy Wembley - mruknął zrezygnowany Sherlock. - Przynajmniej tak podali porywacze w liście.
- W takim razie nie ma co się szczypać z tą drobną ranką - zawołałam wesoło i podeszłam do męża, by cmoknąć go w policzek. - Mamy do rozwikłania sprawę, a Mary i Tim nie mogą czekać, bo inaczej... - tutaj spojrzałam trochę teatralnie na Johna. - sami wiemy, co się może stać z częścią naszej rodziny.

Słysząc to lekarz wydał dziwne chrząknięcie, po czym przytulił mnie bardzo mocno, dziękując za te słowa. Wiedziałam, że wiele mu dały, bo biedak potrzebował wsparcia wszystkich, a szczególnie nas, bo przecież tylko my mogliśmy rozwikłać zagadkę zaginięcia jego żony i syna. Gra się rozpoczęła, jak mawiał mój słodki i kochany mężuś.

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 56: Karty zostały rozdane

(No to następny rozdział od Silver. Zapraszamy do czytania :) )

       "Come and take a leaf out of my book
       I'm a crack dealing crook
       Selling lots of rock and roll to the masses
      And I know if you wanna take a trip to the city
      We can go (to Gibraltar)
      We can go (to Gibraltar)

      Let's go, let's go, let's go, come on
      Come on, come on, come on, come on
      Let's go, let's go, let's go, come on

      Give me your switch card - I'll book some flights"
                                                  Arctic Monkeys - On the run from the MI6


- Jesteś pewien, że dziś widziałeś Holmesa w towarzystwie jakiegoś agenta? - zapytała, gdy mężczyzna zrelacjonował całą sytuację.
- Tak. Udało mi się podsłuchać ich rozmowę i dowiedziałem się, że agent będzie wybierał się do Japonii, by załatwić jakąś starą sprawę. Wyglądało to jak rodzinna przysługa, ale wiadomo, że ten pajac nie ma nikogo innego prócz starców i tego pożal się Boże detektywa.
- W takim razie postaraj się zlokalizować tego agenta i jedź za nim. Wybadaj wszystko, co tylko się da, a mnie zostaw resztę, Moran.
Patrzyła przez chwilę na snajpera, jakby był kimś najważniejszym w jej życiu, ale w chwilę później ogień w oczach kobiety zgasł, a na twarzy znów pojawiła się maska mordercy. Odwróciła wzrok od mężczyzny, ale coś kazało znów spojrzeć na bliznę, którą widywała od jakiegoś roku.
- Tak jest, panno Stone. - mruknął zimno oraz pewnie i wyszedł z hallu, na którym rozpostarta była największa mapa, jaką widział.
Nie zauważyła, że wyciągnął telefon, by zaalarmować swojego człowieka o postępach w sprawie. Nie widziała również mściwego uśmiechu, który przemknął przez lico, bo Moran wychodził na zewnątrz. Założył okulary przeciwsłoneczne i westchnął głośno.
Już niebawem przyjacielu. - przemknęło przez myśl mordercy. - Jestem pewien, że wszystko będzie idealnie zaplanowane.
Kobieta odprowadziła go wzrokiem, po czym zeszła do piwnicy, by podziwiać tego parszywego karalucha, śmiącego odebrać jej człowieka, którego kochała całym sercem. To dla niego zabiła męża i dla niego postanowiła odnaleźć go, gdy sprawa z braćmi ucichła, ale nie zdążyła. Dowiedziawszy się o związku z Moriartym, przeklęła samą siebie za konszachty z wrogiem, jednak przysięga, jaką złożyła nadal obowiązywała. Żaden facet nigdy więcej nie odbierze jej radości życia. Nigdy więcej.
Widziała, jak Jim wije się pod naporem tortur serwowanych przez Moffata i Gatissa, i odczuwała coś w rodzaju satysfakcji. Przychodziła tutaj każdego dnia, by ulżyć cierpieniom, ale nie czuła się przez to lepiej, choć bardzo chciała. Pragnęła zobaczyć Thomasa żywego, jednak świat na to nie pozwolił, odbierając tego anioła zesłanego przez samego Boga. Westchnęła cicho i poprawiła ciemne włosy w odbiciu. Nic nie da jej większego szczęścia niż śmierć tego robaka, który śmiał dotknąć mężczyzny idealnego.

***
Wsiadł ostrożnie do mercedesa, który zaparkowany był jak najdalej od rezydencji, po czym o mało nie wyzionął ducha widząc mężczyznę spoczywającego dumnie na fotelu obok. Musiał zamrugać kilka razy, bo nie wierzył własnym oczom. Miał wrażenie, że to jakiś sen albo żart, ale  chwilę później był pewien, że widzi tego samego faceta, którego śledził kilka godzin temu i o któremu doniósł Elise, oczywiście za pozwoleniem najstarszego z Holmesów.
- Cześć Moran. - mruknął do niego, po czym odpalił papierosa.
Sebastian znów zamrugał, bo poznał głos, ale osoba wyglądała zupełnie inaczej. Mężczyzna miał na sobie beżowy płaszcz, a pod szyją widoczną chustę jednego z najlepszych producentów. Na włosy nałożono świeżą warstwę blond farby, a podbródek zdobiła wystylizowana bródka. Tylko oczy wydawały się być znajome, choć bardzo zmęczone i przygaszone. Niebieski kolor tęczówek jakby pociemniał, nadając mocniejszego wyrazu rysom twarzy. Dłonie pokryte były skórzanymi rękawiczkami.
- To ty. - stwierdził snajper nadal nie dowierzając. - Jak to możliwe?
- Bardzo prosto, mój drogi. - odparł agent zaciągając się dymem. - Czy Jim... czy on żyje?
- Tak, ale to prawie koniec. Nie pytałem, ale znam metody tej dwójki. Jakim cudem żyjesz?
- To było proste oszukać wszystkich... no prawie wszystkich. - westchnął z rozrzewnieniem. - Chciałbym już wrócić.
- Co stoi na przeszkodzie? - zadał pytanie, patrząc uważnie na gesty szpiega.
- Muszę dokończyć pewne sprawy związane ze wschodem. - powiedział oględnie, a jego wzrok powędrował w stronę jednego z piwnicznych okien. - Powiedział mi dopiero dzisiaj...
- Kto? A tak... twój brat, który woli czuć władzę. - prychnął z wyższością, na co mężczyzna siedzący obok roześmiał się gorzko. - Musicie mu pomóc.
- Ja nic nie mogę zrobić do czasu, gdy nie skończę misji. Z resztą Mycroft wyraził się jasno, że nie obchodzi go życie Jima.
- Czy on cię szantażuje?
- Poniekąd tak, ale taką ma pracę i nic na to nie poradzę. Jeżeli możesz... jeśli będziesz w stanie jakoś dostać się do tej piwnicy... powiedz mu. Muszę wiedzieć, że wszystko dobrze z Jamesem.
- Nic nie mogę zrobić w tej sprawie, młody. - przeczesał włosy w geście bezsilności. - Ale lepiej będzie, jak sam ogarniesz temat po powrocie. Moriarty na pewno będzie zadowolony widząc ciebie żywego.
- Pewnie tak...  Pilnuj go. Na razie.
Mężczyzna w beżowym płaszczu wysiadł z niebywałą galanterią, po czym zniknął tak, jak się pojawił, na co Moran zrobił trochę zaszokowaną minę, bo nie podejrzewał Thomasa Holmesa o taką przebiegłość i chłód.

***

Minęło zaledwie kilka tygodni od powrotu Anny ze szpitala, a ja mam ręce pełne roboty. Mała oczywiście daje się nam we znaki, ale staramy się, by na zmianę pilnować i jej i Alexa, lecz to naprawdę ciężka sztuka, gdy grozi nam największe niebezpieczeństwo w dziejach mojej, jakże burzliwej kariery.
Nie umiałem sobie wyobrazić, jak Elise dokonała tego w tak krótkim czasie, ale Londyn pogrążyła panika i niedowierzanie, po udaremnionym zamachu na królową Elżbietę. Sam ledwo uszedłem z życiem, lecz zastanawia mnie w tym coś innego. Co ona chce osiągnąć poprzez te zabawy? Wynajęła, a raczej zniewoliła najlepszych zabójców na tym świecie, by chodzili za nami krok w krok, zorganizowała całą serię wybuchów, by zastraszyć całą moją rodzinę, a na domiar tego wszystkiego stara się podpiąć jak najbliżej Mycrofta, co wykazały tajne służby przed kilkoma godzinami.
- Kochanie, o czym tak myślisz? - zapytała Anna, gdy właśnie zacząłem chodzić po całym salonie ze śpiącą córką na rękach. - Mam wrażenie, że chcesz zrobić dziurę w podłodze.
- Myślę o tych schematach bomb, jakie znalazłem wczoraj. - skłamałem gładko, choć poczułem w środku mimowolne ukucie strachu, że będzie coś podejrzewać. Schematy rozgryzłem w pięć minut.
- I co w takim razie wymyśliłeś?
- Wymyśliłem dalszą drogę jej postępowania.
Popatrzyłem na księżniczkę słodko śpiącą na moich rękach i westchnąłem przeciągle. Ta istotka była z mojej krwi... Ssała w tej chwili kciuk, choć uparcie staramy się, by tego nie robiła, ale kilkutygodniowe dziecko nie rozumie starań rodziców. Mam wrażenie, że wyczuwa wszystko, co mnie trapi i chyba się nie mylę, bo co chwilę kręci główką, gdy staram się oszczędzić jej matce utrapień po tak ciężkich przeżyciach.
Niebywałe, że tylko oczy i policzki ma po mnie. Reszta tej ślicznej buzi to czysta mama i kto wie, na jaką piękność wyrośnie.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić żadnemu draniowi na Ziemi, obiecuję ci to, moja mała księżniczko. - wyszeptałem, nadal patrząc na dziecko.
- Skoro tak, to chyba nie powinniśmy się martwić nazbyt Elise i jej chorymi planami, prawda? - odparła pewnie i przystanęła obok, by wziąć nasz skarb do sypialni.
Gdy wzięła ją w ramiona, ona natychmiast otworzyła oczy i zaczęła kwilić, jak skrzywdzone zwierzę.
- Zostaw kochanie. - mruknąłem i znów wziąłem najpiękniejszą dziewczynę na świecie w objęcia.
- Ale... ja nie wiem, co się dzieje. - Anna zrobiła nieszczęśliwą minę, bo od pewnego czasu mała chciała mieć kontakt tylko ze mną, co mnie naprawdę niepokoiło, lecz wyrażałem w duchu nadzieję, że to tylko kaprysy niemowlaka. - Przecież jestem jej matką.
- No dobrze, kochanie. - podałem z powrotem małą, po czym starałem się wyłączyć myśli i dźwięk w swoim otoczeniu.
Ciężko było mi słuchać płaczu dziecka i nie tylko jej płaczu. Alex o mało nie został potrącony przez samochód, co wprowadziło mnie w stan takiej furii, że tylko kilka sekund dzieliło od tego, bym zabił niewinnego człowieka. Nadal nie mogę wyobrazić sobie, jak do tego doszło, ale na szczęście już jest dobrze.
Podszedłem do okna, by spojrzeć jeszcze raz na ulicę, która spowita mrokiem, zasłaniała wiele tajemnic do rozwikłania. Nigdy nie było tak, żeby latarnie pozostały zgaszone, lecz poprosiłem o to wiedząc, że Anna domyśliłaby się, kim są ludzie ukryci w jej zakątkach. Strachy, czające się na moją rodzinę powinny być ukryte do czasu, gdy będę mógł zlikwidować je za jednym zamachem, inaczej walczyłbym z hydrą, której co chwila odrasta głowa, a na końcu poległbym w ostatecznej walce, a tego nie chcę.
Spojrzałem w niebo zaściełane chmurami. Prawie nie było widać na nim światła księżycowego i zbierało się na deszcz, jednak wszystko nasączone zostało grozą i czymś jeszcze; niewysłowionym strachem, jaki zapanował w sercach Brytyjczyków, po atakach tak brutalnych, jak te. Gazety ścigają się, by obwinić za większość tych ataków wysoko postawione osoby, a na samej czołówce jest nie kto inny, jak mój brat, lecz o dziwo przestał się tym przejmować po trzecim artykule, opublikowanym przez żmiję Riley.
Spojrzałem na godzinę w telefonie. Właśnie wybiła północ i w tym momencie otrzymałem wiadomość właśnie od Mycrofta, by przyjechać na Heathrow i że to ważna sprawa. Chyba sobie żarty stroi ze mnie? Bo ja nie mam co robić, tylko jeździć na jakieś tajne misje względem urzędu, jaki sprawuje? Bardzo dobrze wie, że w dobie szyku zbrodni dokonanych przez Elise muszę zostać w kraju.
CHYBA SOBIE ŻARUJESZ?! NIGDZIE NIE JADĘ. S.H.

Postanowiłem pójść właśnie do sypialni Alexa, by sprawdzić czy u niego w porządku, okazało się, że mój dzielny syn śpi jak zabity i co chwilę pochrapuje cicho w podobny do mnie sposób, co wywołało wspomnienia z dzieciństwa. Uśmiechnąłem się do siebie i postanowiłem, że opowiem kiedyś o tym, jak odkryłem to chrapanie.
Wyszedłem, cicho zamykając drzwi, po czym udałem się do moich dwóch piękności i ujrzałem, jak obie śpią na łóżku wykończone po jakże emocjonującym dniu pełnym niezbyt miłych przygód. Przysiadłem, by sprawdzić czy mała regularnie oddycha, a Annę postanowiłem zbudzić delikatnym pocałunkiem, co skwitowała bardzo uroczym pomrukiem zadowolenia i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Kochanie, wiesz, że długo nie będę mogła bez ciebie wytrzymać. - szepnęła mi do ucha.
- Wiem, ale powinniśmy dbać o twoje zdrowie i o ogólne samopoczucie, tak? - odszepnąłem w kark ukochanej i cicho westchnąłem. Jakie te kobiety niecierpliwe. - pomyślałem z przekąsem. - Gdybym wiedział, nie zdecydowałbym się na dziecko tak szybko.
- Znam twoje myśli, padalcu. - posłała mi spojrzenie pełne niezadowolenia, ale zaraz potem uśmiechnęła się ciepło i przytuliła do mojego ramienia. - I kocham cię nad życie.
- Moja stokrotka. - mruknąłem w jej włosy. - Ja ciebie też kocham, moja śliczna.
Po tych słowach otrzymałem kolejną wiadomość i o mało nie zacząłem kaszleć, bo prawie zabrakło mi powietrza. Mój młodszy brat właśnie jechał na lotnisko i kazał mi natychmiast się tam stawić z powodu mężczyzny, z którym usiłowałem skontaktować się zaraz po wybudzeniu Jima ze śpiączki, lecz każda droga, jaką wybierałem była sprawdzana przez siatkę szpiegowską Elise.
- Co się stało? - zadała pytanie, nadal kurczowo trzymając mnie za rękaw fioletowej koszuli. - Masz taką minę, jakbyś zobaczył ducha.
- Nic kochanie, mam dobre wiadomości. Możemy zacząć naszą operację już teraz, ale kochanie...
- Tak?
- Muszę jechać, bo inaczej nic z tego nie będzie. Wiem, że dziś się wiele wydarzyło i że z te straszne rzeczy nie były wypadkiem, ale nie skończą się, póki nie rozegram tego w odpowiedni sposób.
- Mówisz bardzo tajemniczo. - fuknęła i wzięła mnie za rękę, by wprowadzić do salonu, nie chcąc obudzić naszej córeczki. - Ciągle ukrywasz przede mną plany. Już mi nie ufasz?
- Mówiłem ci Anno, że to nie tak. O połowie rzeczy nie chciałabyś wiedzieć to po pierwsze, a po drugie Ben kazał mi nie niepokoić cię, bo to może źle wpłynąć na twoje zdrowie. Chcę przede wszystkim, byś zrozumiała, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, a ty jesteś matką dwójki dzieci. Moich dzieci.
- No właśnie, ty jesteś ojcem moich dzieci i wolno ci ryzykować życie dla jakiegoś widzi mi się Mycrofta, tak? Chyba sobie żartujesz, mówiąc mi coś takiego.
- Kochanie, nam grozi śmierć, rozumiesz?! - wybuchnąłem w końcu. - To nie są przelewki! Wiesz dlaczego kazałem ci nie zapalać świateł w nocy? By nas nie widzieli. Mój wypadek z wczoraj też nie był przypadkiem. Pościg trwa już od jakiegoś czasu, a ty mówisz takie rzeczy. Lampy na zewnątrz zmniejszają widoczność celu, a w biały dzień nie mogą zaatakować, bo mamy tak jakby ochronę...
- Jaką ochronę? Przecież wszystko jest... - nagle przyłożyła dłonie do twarzy, a jej piwne oczy były przepełnione strachem. - Czy ona chciała zabić Alexa?
- Nie, to akurat zwykły wypadek, choć mocno mną wstrząsnął.
- Nie tylko tobą. - powiedziała smutno i przytuliła mnie mocno. - Dobrze, więcej na razie nie chcę wiedzieć.
Pogładziłem ją po blond czuprynie, po czym powoli zacząłem ją od siebie odsuwać, choć z trudem. Sam nie chciałem wypuszczać mojego skarbu z rąk po tym, co oboje przeżyliśmy przez czas, jaki jesteśmy ze sobą.
- Anno, kochanie moje. - powiedziałem rzeczowo, choć spiętym z emocji głosem. - Muszę teraz jechać, by załatwić pewną sprawę związaną z Elise, czy mogę?
- Sherlocku, jeśli to aż tak ważne, tak, ale pamiętaj, by nie mieszać się w nic więcej, co mogłoby narazić cię na niebezpieczeństwo.
- Skarbie, mogę ci to obiecać, ale wiesz, że mało z tego wychodzi za każdym razem, gdy próbuję się w nic nie mieszać. To już wpojone w sprawy, jakie nas otaczają...
- Bycie detektywem wcale nie było twoim największym marzeniem. - odparła nagle, jakby przewidując, co zaraz powiem. - Poznałam cię już na tyle, że wiem dlaczego wybrałeś ten zawód.
- Według ciebie, dlaczego? - zapytałem, choć zdałem sobie sprawę z tego, że nie musiałem zadawać tego pytania. Odpowiedź nasuwała się sama.
- Dlatego, że chciałeś mieć zajęcie, które pochłonie twój umysł bez reszty, ale teraz to bardzo męczące, prawda?
- Tak kochanie. - wydukałem w końcu, ale z wielką ulgą, bo moja żona miała zupełną rację.
- Jedź i pamiętaj, że teraz już masz do czego wracać, mój ty nieogarnięty socjopato.
Pocałowała mnie w usta bardzo czule, a potem szybko pobiegła po płaszcz i nieodzowny szalik, który otulał zawsze moją szyję, bym nie zmarzł podczas biegania po Londynie. Podała mi go i szepnęła do ucha:
- Bądź bezpieczny, mój kochany i rozwiąż dla mnie tę całą sprawę, ok?
- Jak najprędzej, najdroższa.
Pożegnaliśmy się szybko, a zbiegając po schodach usłyszałem pierwszy grzmot burzy, która miała się nad nami rozpętać. Może tym razem przyniesie zbawienne skutki.
Wybiegając na zewnątrz przywitały mnie zimne krople deszczu, więc postawiłem kołnierz czarnego płaszcza i zamachałem na taksówkę. Podjechała od razu i choć wiedziałem, że była podstawiona przez jednego z ludzi tej diablicy, Elise, musiałem wsiąść, wiedziałem jednak, że nie miał prawa mnie nie zawieść tam, gdzie prosiłem, bo taki był rozkaz.
Tak właśnie zaczęła się nowa gra, której czystość pozostawiała wiele do życzenia, lecz kto powiedział, że zawsze musi taka być? To już nie był Jim Moriarty, bezwzględny psychopata szukający zabawy, a Elise Stone, rządna zemsty kobieta, zraniona przez naszą rodzinę.
***
- Jesteś pewien, że twój brat niedługo będzie? - zapytał siedzący w cieniu człowiek z czarnymi jak skrzydła kruka włosami. Jego głos był bezwzględny i zimny, a niebieskie oczy świdrowały nawet najdrobniejszy pyłek w powietrzu.
- Znam Sherlocka, jak własną kieszeń. Nigdy nie zawiedzie rodziny, a przede wszystkim nie pozwoli skrzywdzić bliskich. - odparł agent Secret Service.
- Skoro tak, poczekamy na niego jeszcze kilka minut.
- Nie zajmie mu to więcej niż pół godziny.
Wysoki mężczyzna nic nie powiedział na to stwierdzenie, tylko znów śledził wzrokiem drobiny, jakby miały zaraz go zabić. Wyglądał niczym kocię,  które ma zamiar upolować wiecznie uciekającą mysz, ale Mycroft wolał nie wspominać nic o tym, co robi tamten. Wiedział, że ma przed sobą niebezpiecznego człowieka. Człowieka, który poddał swoje ciało tak wielu eksperymentom, że przypominał mu bardziej kosmitę, ale dzięki temu mógł zyskać dużo więcej, bo pomógł Tomowi. Oczywiście bardziej Sherlock się do tego przyczynił, ale on wykładał wszelkie fundusze i gdyby premier wiedział, ile wydał na tę operację stanowczo żądałby jego dymisji.
- Jestem - do biura wparował wysoki mężczyzna, który miał na głowie burzę czarnych loków, a w źrenicach można było dostrzec błysk podniecenia. - Całe szczęście, że cię wypuścił z objęć.
- Nie wiem o czym mówisz, braciszku. - odparł chłodno urzędnik, po czym rzucił bratu nienawistne spojrzenie.
- O czym mówię to nie wie ksiądz, ale wie, jak to się robi, Mycroft.
- Sherlock! - zawołał nagle wojowniczo i już miał podnieść się z krzesła, lecz wzrok Johna Harrisona przywrócił mu jasność myślenia. - Spóźniłeś się.
- Wolałem nie pojawiać się na otwartych przestrzeniach. Nie chcę, by ta harpia mnie dopadła.
- Rozsądne posunięcie, panie Holmes. - mruknął w powitaniu przybysz z Japonii. - Bardzo mnie cieszy, że wszystko udało się z panem Moriartym i jest zdrów na ciele. Dowiedziałem się niestety, że został ostatnio okropnie potraktowany, lecz nadal jestem o niego spokojny. To rozsądny człowiek w swych genialnych czynach.
Detektyw przysiadł, by nieco odsapnąć, po czym wyprostował się, jak kalafonia do skrzypiec i zaczął odpowiadać na stwierdzenie przybysza.
- Nie powiem, jest geniuszem, lecz zbrodniarzem. Pozwoliłem mu żyć tylko dla brata, bo sam już dawno pozbyłbym się go z największą przyjemnością. Sam pan rozumie, że psychopaci nie powinni pląsać pod nosem, bo ich zwalczam, a ewidentnie on już nie pląsa, lecz porządnie nadszarpnął moją reputację i zdrowie, i nie tylko o mnie chodzi.
- To bardzo szlachetne, panie Holmes, lecz teraz mamy pewien problem. - skwitował zwięźle Harrison.
- W rzeczy samej. Jesteśmy tutaj po to, by powstrzymać największe zagrożenie od czasu wspomnianego wcześniej Moriarty'ego, Elise Stone.
- Zacznijmy od tego, co niej wiemy. - mruknął Sherlock, choć wiedział, że przeanalizowali wszystko kilka tygodni temu.
Mycroft wyjął dość opasłą teczkę, którą położył z hukiem na biurko. Zrobił przy tym bardzo zniesmaczoną minę.
- Elise Margaret Stone. Urodzona 15 października w 1976 roku, w Leeds. Obywatelka Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Drugie obywatelstwo zyskała wychodząc za mąż za Alexandra Stone'a. Została przy nazwisku byłego męża. Z naszych źródeł wynika, że zmarł trzy lata temu na zawał serca, sądzimy jednak, że postarała się o jego śmierć. Mąż zostawił jej ”przypadkowo” dość pokaźny majątek w sześciu bankach, który szacuje się na jakieś czterdzieści milionów, chociaż podejrzewam, że jest tego więcej. Nie mieli dzieci, lecz mąż z poprzedniego małżeństwa posiadał ich trójkę. Nie wiem, co się z nimi w tym momencie dzieje. Cała trójka zaginęła miesiąc temu w różnych odstępach czasu.
- Wiem, że pracują dla niej - wtrącił John. - Nie dalej, jak kilka dni temu zawitał w moje progi jeden z Cieni, by próbować namówić mnie na współpracę. Chciał bym nauczył ich, jak sprawnie walczyć, nie zgodziłem się. Nie podejrzewają jednak, bym mieszał się w te sprawy.
- Interesujące... - mruknął socjopata. - Wiesz coś jeszcze, John?
Mówił do gościa, który miał to samo imię, co jego przyjaciel i nie mógł przyzwyczaić się, że ktoś inny może je jeszcze nosić. Było to dla niego zarazem dziwne i obce, ale wolał nie mówić o tym nikomu, bo uznano by go za człowieka niepoważnego i w gruncie rzeczy sentymentalnego, a to należało schować przy pracy detektywa konsultującego.
- Znam imiona wszystkich, którzy współpracują z Elise. Mam na myśli wszystkich żołnierzy Cieni. Podałem je pańskiemu bratu więc w najbliższym czasie będzie mógł pan ich przestudiować, a także słabe punkty, jakie posiadają. Zakładam, że pan Moriarty będzie chciał się z nimi zmierzyć osobiście?
- Nie jestem pewien czy będzie w stanie po tym, co ta demoniczna kobieta z nim zrobiła.
- Tak, pamiętam, że mówił pan o licznych obrażeniach ciała...
- On prawie umarł. - nagle w pokoju pojawił się czwarty głos, którego się tutaj nie spodziewano.
Sherlock nie pokazał zdziwienia, choć nie ulegało wątpliwości, że nie spodziewał się go wśród spiskowców. Zwłaszcza po tym, jak potraktował Jima, lecz nie chciał go oceniać swoją miarą.
- Witaj, Tom. - powiedział grzecznie Mycroft i wskazał mu krzesło, które jako jedyne pozostało wolne. - Jak się miewasz?
- Całkiem dobrze. - odrzekł, zupełnie rozluźniony, a detektyw domyślił się powodu tego luzu. Prychnął ze zniesmaczeniem, chcąc powrócić do tematu rozmowy.
- Tak... Na czym to ja...? A tak, panowie, mamy za zadanie podejść jak najbliżej panny Stone i unieszkodliwić ją, co będzie graniczyło z cudem, ponieważ mamy prawie wszystkich ludzi w akcji. Mam na myśli pracę, jaką mój wydział musi wykonywać, by nie dopuszczać do kolejnych ataków terrorystycznych przez nią wykonywanych. Od tak zabić jej po prostu nie możemy, bo nie mamy jak, że tak to ujmę. - chrząknął trochę potulnie i znów kontynuował. - James powiedział, że wie, jak rozgryźć tę sprawę, ale skoro go tutaj nie ma to znaczy, że przekazał informacje tobie, Thomasie.
- Nie rozmawiałem z nim od tamtej sytuacji i raczej nie chcę go widzieć.
- Nie wnikam w wasze sentymenty, Tom. Chcę konkretów. - ofukał go najstarszy z braci, a Harrison zrobił dziwnie zabawną minę, jakby już kiedyś widział taką sytuację.
- Panowie, skoro Jim wie, jak coś rozegrać, zapewne liczy również na inwencję waszej inteligencji.
- To nie gra.
- Myli się pan, to jest...
- Niekończąca się gra. - odrzekł Sherlock z pasją. W jego oczach można było dostrzec chęć zaimponowania wszystkim znajdującym się w tym pokoju. - Żona przekazała mi niedawno kartkę, której treści nie jestem do końca świadom. Może pan, panie Harrison jest w stanie rozgryźć, o co też Jimowi mogło chodzić?
Położył kartkę z rysunkami na biurku i znów zaczął myśleć nad tym, co jest tam nabazgrolone. Cztery asy i Joker... Joker.
- Już chyba rozumiem. - mruknął do siebie Tom.
- O tak! Masz zupełną rację! Teraz to widzę! Mycroft, masz może talię kart w biurku?
- Niby skąd mam ją mieć? - warknął rozeźlony samą insynuacją tego, by mógł grać w karty.
- I tak wiem, że ją masz. - średni Holmes zaczął przedrzeźniać lodowaty ton brata. - Tom, możesz...?
- Jasne. - burknął, po czym podszedł do prawej strony mahoniowego biurka i przekręcił klucz w górnej szufladzie, z której wyjął mocno już zniszczoną talię. - To co, chłopcy? Zagramy w rozbieranego pokera?