(Witamy! Rozdział od kochanej Silver ;) ~Mamba)
I watch the work of my kin bold and boyful,
Toying somewhere between love and abuse,
Calling to join them the wretched and joyful,
Shaking the wings of their terrible youths,
Freshly dissolved in some frozen devotion,
No more alone or myself could I be,
Looks like a strain to the arms it were open,
No shortage of sordid, no protest from me.
With her sweetened breath, and her tongue so mean,
She's the angel of small death and the codeine scene,
With her straw-blonde hair, her arms hard and lean,
She's the angel of small death and the codeine scene.
Feeling more human and hooked on her flesh I,
Lay my heart down with the rest at her feet,
Fresh from the fields, all feeder and fur tires,
Bloody and raw, but I swear it is sweet.
Toying somewhere between love and abuse,
Calling to join them the wretched and joyful,
Shaking the wings of their terrible youths,
Freshly dissolved in some frozen devotion,
No more alone or myself could I be,
Looks like a strain to the arms it were open,
No shortage of sordid, no protest from me.
With her sweetened breath, and her tongue so mean,
She's the angel of small death and the codeine scene,
With her straw-blonde hair, her arms hard and lean,
She's the angel of small death and the codeine scene.
Feeling more human and hooked on her flesh I,
Lay my heart down with the rest at her feet,
Fresh from the fields, all feeder and fur tires,
Bloody and raw, but I swear it is sweet.
Hozier - Angel of small death and the codeine scene
Minęła
cała noc, a Sherlock nie wrócił do domu, przez co nie zmrużyłam oka, żeby tego
było mało nie pisnął choćby, że żyje lub co planują. Ta sytuacja działa na
nerwy bardziej niż płacz dziecka w środku nocy, ale nic nie mogłam poradzić na
to, że mój mężczyzna jest światowym sławy detektywem i był nim przed poznaniem.
Nie daruję mu jeżeli nie wróci za godzinę, po prostu mu nie daruję.
Nakarmiłam
małą i czekałam kiedy Alex zacznie mnie wołać, bym pomogła mu wybrać, co tym
razem założy. Nie wiedziałam dlaczego, mój mały syn tak dbał o prezencję choć
miał dopiero dwa i pół roku. Przez to, że przebywa wyłącznie z dorosłymi
sprawiał wrażenie dużo starszego dziecka, a przy tym jego inteligencja i sposób
wysławiania się wskazywały, że stanie się naprawdę inteligentnym człowiekiem.
Nie minęła nawet minuta, a ja musiałam lecieć do małego, by mu pomóc, po czym
wróciłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać śniadanie. Mojego męża nadal nie
było na horyzoncie, choć na zegarku wybiła siódma rano.
-
Hej skarbie, jak tam maleństwa? - wywołała mnie pani Hudson, niczym żołnierza
na rozkaz. - Ja tak bardzo lubię dzieci, a te są wyjątkowe, zwłaszcza że mają
tak wspaniałego tatę, jak Sherlock, a właśnie gdzie twój mąż?
-
Pojechał do Mycrofta. - odparłam zmęczona całą sytuacją.
-
Wiecznie gdzieś go pełno tylko nie w domu. Zupełnie jak świętej pamięci Franka.
-
Tak...
-
Skarbie! - usłyszałam z dołu ciepły głos mojego męża.
-
Jestem na górze z dziećmi i panią Hudson! - odkrzyknęłam głośno, by zwabić go
na górę.
Całe
szczęście, że wrócił, nie miałam ochoty słuchać kolejnego wywodu naszej
gosposi, choć ciągle mówiła, że nią nie jest. Ta kobieta czasem działała na
nerwy, mimo że jest wspaniała i dobra. Może to wina marihuany, którą pali od
czasu do czasu... Nie wiem, ale widząc jej częste rozchwiania, stawiam na
zażywanie.
Zastanawiałam
się, co też wydedukowali z Harrisonem, bo kroki wskazywały, że kroi się coś
większego, a ja podjęłam decyzję jeszcze zanim pani Hudson przybyła, by się
przywita. Definitywnie pomagam, cokolwiek by to nie było.
Trochę
podkrążone oczy i dwudniowy zarost nadały mu wyglądu niegrzecznego chłopca,
który szuka kłopotów, ale bardzo miło widzieć, że w oczach ma te diabliki,
które zwiastowały dobrą zabawę i trochę poirytowania. Musiał być skonany.
-
Hej skarbie. - przywitał się i objął w pasie, cmokając w policzek. - Dzień
dobry, pani Hudson. Jak tam palenie?
-
To tylko na biodro Sherlocku, wiesz przecież, że mi dokucza. - odparła udając
niewiniątko, na co uśmiechnęłam się i wróciłam do przygotowywania śniadania dla
trzech osób.
-
Ceść tata. Co lobiłeś? - zapytał mały, a mąż zmierzwił mu loki ręką.
-
Pracowałem, jak zwykle nad ważną sprawą, synku. - odpowiedział zgodnie z
prawdą.
-
Opowiesz mi, jak skończysz? - spiorunowałam małego wzrokiem.
-
Jasne, nie ma problemu.
-
Nic mu nie opowiesz, bo jest za mały. - mruknęłam zimno i wróciłam do smażenia
jajek.
Jeszcze
tego by brakowało, żeby Alex nie mógł spać po nocach. W życiu się nie zgodzę,
żeby cokolwiek złego zaprzątało jego myśli, a już na pewno nie te bzdury
związane z pracą detektywa. Może i to jego ojciec, ale normalny detektyw ma co
najmniej jedną sprawę, o której nie mówił rodzinie, a Sherlock normalnym
detektywem nie był.
-
To zdrowe, że mały interesuje się pracą ojca, Anno. Przecież są tacy podobni, a
to raczej dobrze wróży, kochana. - odezwała się starsza kobieta.
Prychnęłam
ze złością.
-
Nie pozwolę, by mój syn wyrósł na socjopatę z zaburzeniami, jasne? Moje dzieci,
mój wzór wychowania - burczałam, jak najęta. - A ty siadaj. - dźgnęłam
ukochanego w klatkę piersiową. - Zaraz zjesz śniadanie.
-
Już, już. - burknął, czym wywołał uśmiech na twarzach wszystkich, a później
siadł obok młodszej wersji siebie. - Złość piękności szkodzi. A tak przy okazji
to też moje dzieci, Anno.
-
To nie uprawnia cię do mówienia im o tych wszystkich...! - wybuchnęłam i
przerwałam, bo Alex zrobił minę, jakby miał się zaraz rozpłakać.
-
Anno nie wiedziałem, że masz tyle pary w płucach. - dosłyszałam wołanie
znajomego mi mężczyzny. Wszedł do kuchni mocno zdenerwowany, lecz mimo to na
twarzy gościł dobrotliwy uśmiech lekarza. Trzymał na rękach swoją najmłodszą
córeczkę. - Witajcie.
-
Co się dzieje John? - Sherlock odwrócił się do niego, miałam wrażenie, że wie,
o co może chodzić. Milczeli oboje chwilę, a gdy Watson chciał coś powiedzieć
Sherlock jak zwykle go uprzedził. - Myślę jednak, że panikujesz i nic się nie
dzieje. Tak zawsze mają ci ojcowie, którym żona nie zostawiła instrukcji, co
zrobić w domu.
-
Wystarczy zdewastowany dom, spalony samochód i list od porywacza? -
odpowiedział pytaniem, z nieskrywaną złością.
Patelnia
wypadła mi z rąk. Alex tego nie wytrzymał i zaczął płakać, a mała zawtórowała.
-
A - ale... jak to? - wydukałam przerażona. - Co z Timem?
-
Jego też mają. - i w tym momencie jego głos zawiódł. Z jego gardła najpierw
zaczęły wydobywać się pojedyncze warknięcia, po czym chrypiał już na całego. -
Nie mogę po prostu uwierzyć...
-
Przestań, to przecież bez sensu. Kto miałby ich porwać?
-
Ty jeszcze pytasz kto?! - wrzasnął na całe mieszkanie, a mnie zmroziło. Teraz
wiedziałam, jak zachowuje się człowiek na granicy załamania nerwowego. Choć
sama przeszłam coś podobnego, nie wiedziałam, że jest to taki stan. - Jesteś
przecież detektywem, Sherlocku! Detektywem?! Jakbyś mógł to zastąpiłbyś Boga
Wszechmogącego, cholera jasna!
-
John, Sherlock na pewno nie miał na myśli... - zaczęła pani Hudson starając się
uspokoić dzieci, bo ja nie byłam w stanie. Szok unieruchomił mnie w zupełności.
- Podaj mi małą, zaraz się nią zajmę. - bez zbędnych ceregieli wzięła dziecko
na ręce i zaczęła je bujać pomrukując czule.- Anno dzieciaki płaczą. -
szepnęła, co obudziło mnie z letargu.
Wzięłam
malutką na ręce, a Alexa zaczęłam gładzić po głowie mówiąc, że wszystko będzie
dobrze, tylko stało się coś złego i dlatego wujek z tatą się kłócą. Pokazałam
pani Hudson byśmy zeszły i tak zrobiłyśmy, bo niepodobna było słuchać wywodów
mojego jaśnie wielmożnego męża, który sam tego piwa naważył.
Zeszłyśmy,
by nie doszły do nas choćby fragmenty rozmowy to i tak słyszałyśmy wszystko.
-
Jesteś pewien w stu procentach, że chodzi...
-
Chociaż raz się zamknij, Sherlocku! Chociaż raz! - wydarł się przyjaciel
rodziny. - Gdybyśmy zastosowali odpowiednie środki ostrożności, nie byłoby tego
bałaganu, a teraz dwie osoby, które są mi najbliższe mogą zginąć. Przez ciecie
i twoją rodzinę!
-
Rozumiem, jakie tobą targa, ale nie powinieneś oskarżać wszystkich wokół.
Wystarczy ich odnaleźć. Jestem pewien, że to nie sprawka Elise, bo zaatakowałaby
najpierw Jima.
-
Gówno wiesz o taktyce, Sherlock. Mam dość tego wszystkiego. Chcę normalności, a
nie... tego.
-
Doskonale wiedziałeś, no co się piszesz, gdy po raz pierwszy poszedłeś ze mną
na sprawę - odparł zimno mój mąż, czego się po nim nie spodziewałam. - Masz
list, który otrzymałeś od porywaczy? Tak... to rzeczywiście dziwne, ale nadal
twierdzę, że to nie Elise.
-
Na jakiej podstawie? - ofukał go John.
-
Na takiej, że Mary ma wrogów. - odparł śmiało.
-
Nawet nie waż się obrażać mojej żony!
-
Stwierdzam fakt.
Stało
się. Watson wymierzył chyba celny cios, bo usłyszałam huk upadającego ciała.
Całe szczęście, że dzieci były zajęte czymś innym, ponieważ Alex zacząłby
pytać, co się dzieje. Jeżeli chodzi o mnie, nie pomagało nawet współczujące
spojrzenie pani Hudson. Byłam pewna, że Sherlock oberwał prosto w nos, jak
wtedy pod restauracją, gdy objawił się niczym duch swojemu przyjacielowi.
Myślałam o tym raczej w zabawny sposób, lecz teraz byłam pewna, że musiał być
to cios dla tego kochanego detektywa, ale on jak zwykle nie przyzna się do
uczuć przyjacielskich, choćby nie wiem co. Znałam go nie od dziś.
Wstałam
z zamiarem pójścia na górę, ale dłoń pani Hudson mnie powstrzymała i
zrozumiałam, że nie powinnam się wtrącać, jednak tym razem czułam inaczej. Na
górze było tak cicho... To naprawdę niepokojące; przecież John nie mógł zrobić
krzywdy mojemu mężowi. Postanowiłam nie posłuchać starszej pani i pójść.
Nie
zajęło mi to jakoś wiele czasu, bo raczej spieszyłam, by pomóc i nie obchodziło
mnie, że przyjaciel Sherlocka jest lekarzem. Sam mu coś zrobił więc nie byłam
pewna czy ten drugi chciałby jego pomocy.
Otworzyłam
uprzednio zamknięte przez nas drzwi i moim oczom ukazał się uroczy obraz.
Żołnierz przyniósł okład na oko, by opuchlizna zmalała i zaczął majstrować przy
łuku brwiowym, by oczyścić ranę z kurzu. Była pokaźnych rozmiarów, jak na
pojedynczy cios, ale wiedziałam, że Watson pamiętał wiele z czasów wojny, w
jakiej brał udział.
- Nie przeszkadzam?
-
Ja... - zająknął się John.
-
Przecież nic się nie stało. Nie pierwszy raz dostałem od ciebie w mordę za
swoje zachowanie. - detektyw jakby nie zauważał zmieszania przyjaciela moim
pojawianiem się. - Anna to rozumie, prawda kochanie?
-
Sherlocku... - zagroziłam mu samym tonem, ale w chwilę później uśmiechałam się
z podejścia, jakim mnie ujął. - Miałam nadzieję, że cię nie zabił za te teksty.
- popatrzyłam na Johna. - Myślę, że powinniśmy działać, jak najszybciej jeżeli
mamy uratować Mary i Tima.
-
My? Ty nigdzie nie idziesz.
-
Nie będziesz mi niczego zabraniał. Jestem na tyle dorosła, by pomagać przy
śledztwie. Z resztą znam się na tym, tak samo, jak wy, panowie mądrale.
-
Dziękuję ci Anno, że chcesz pomóc - zaczął lekarz. - I rozumiem, że Mary to
twoja przyjaciółka i wiele jej zawdzięczasz, ale... to raczej męska robota.
Kiedy
wypowiadał te zdania z twarzy odpływała mi coraz większa ilość krwi i nie było
to spowodowane zmartwieniem, a złością, bo obaj dawali do zrozumienia, że moje
miejsce jest w domu przy dzieciach. Rozumiałam, że są ważne, ale na Boga!
przecież nie mogę siedzieć z założonymi rękami. Poza tym życie kury domowej
zaczynało niemiłosiernie nużyć i nie wpływało dobrze na psychikę. Poza tym nie
mogłam wrócić do pracy w szkole i podjąć żadnego zajęcia po gadzinach, bo byłam
skonana niczym wielbłąd biegnący cały dzień przez pustynię. Wolałam nie mówić o
tym mężowi, ale brakowało mi pomocy w domu, chociaż kochana pani Hudson była
nieoceniona. Już postanowiłam i nie było możliwości, bym zmieniła zdanie.
-
Jesteś pewna, że tego chcesz? - zadał pytanie Sherlock.
-
Tak.
-
Będzie niebezpiecznie i... może się coś... nam stać. - ważył każde słowo, jakby
sam nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że niebezpieczeństwo wisi w
powietrzu.
-
Kochanie... - odparłam. - Bo to pierwszy raz ryzykuję życie? Nie, więc jadę z
wami. Gdzie mamy się udać?
-
Stadion Narodowy Wembley - mruknął zrezygnowany Sherlock. - Przynajmniej tak
podali porywacze w liście.
-
W takim razie nie ma co się szczypać z tą drobną ranką - zawołałam wesoło i
podeszłam do męża, by cmoknąć go w policzek. - Mamy do rozwikłania sprawę, a
Mary i Tim nie mogą czekać, bo inaczej... - tutaj spojrzałam trochę teatralnie
na Johna. - sami wiemy, co się może stać z częścią naszej rodziny.
Słysząc
to lekarz wydał dziwne chrząknięcie, po czym przytulił mnie bardzo mocno,
dziękując za te słowa. Wiedziałam, że wiele mu dały, bo biedak potrzebował
wsparcia wszystkich, a szczególnie nas, bo przecież tylko my mogliśmy rozwikłać
zagadkę zaginięcia jego żony i syna. Gra się rozpoczęła, jak mawiał mój słodki
i kochany mężuś.