(No to następny rozdział od Silver. Zapraszamy do czytania :) )
"Come and take a leaf out of my book
I'm a crack dealing crook
Selling lots of rock and roll to the masses
And I know if you wanna take a trip to the city
We can go (to Gibraltar)
We can go (to Gibraltar)
Let's go, let's go, let's go, come on
Come on, come on, come on, come on
Let's go, let's go, let's go, come on
Give me your switch card - I'll book some flights"
I'm a crack dealing crook
Selling lots of rock and roll to the masses
And I know if you wanna take a trip to the city
We can go (to Gibraltar)
We can go (to Gibraltar)
Let's go, let's go, let's go, come on
Come on, come on, come on, come on
Let's go, let's go, let's go, come on
Give me your switch card - I'll book some flights"
Arctic Monkeys - On the run from the MI6
-
Jesteś pewien, że dziś widziałeś Holmesa w towarzystwie jakiegoś agenta? -
zapytała, gdy mężczyzna zrelacjonował całą sytuację.
-
Tak. Udało mi się podsłuchać ich rozmowę i dowiedziałem się, że agent będzie
wybierał się do Japonii, by załatwić jakąś starą sprawę. Wyglądało to jak
rodzinna przysługa, ale wiadomo, że ten pajac nie ma nikogo innego prócz
starców i tego pożal się Boże detektywa.
-
W takim razie postaraj się zlokalizować tego agenta i jedź za nim. Wybadaj
wszystko, co tylko się da, a mnie zostaw resztę, Moran.
Patrzyła
przez chwilę na snajpera, jakby był kimś najważniejszym w jej życiu, ale w
chwilę później ogień w oczach kobiety zgasł, a na twarzy znów pojawiła się
maska mordercy. Odwróciła wzrok od mężczyzny, ale coś kazało znów spojrzeć na
bliznę, którą widywała od jakiegoś roku.
-
Tak jest, panno Stone. - mruknął zimno oraz pewnie i wyszedł z hallu, na którym
rozpostarta była największa mapa, jaką widział.
Nie
zauważyła, że wyciągnął telefon, by zaalarmować swojego człowieka o postępach w
sprawie. Nie widziała również mściwego uśmiechu, który przemknął przez lico, bo
Moran wychodził na zewnątrz. Założył okulary przeciwsłoneczne i westchnął głośno.
Już
niebawem przyjacielu. - przemknęło przez myśl mordercy. - Jestem pewien, że
wszystko będzie idealnie zaplanowane.
Kobieta
odprowadziła go wzrokiem, po czym zeszła do piwnicy, by podziwiać tego
parszywego karalucha, śmiącego odebrać jej człowieka, którego kochała całym
sercem. To dla niego zabiła męża i dla niego postanowiła odnaleźć go, gdy
sprawa z braćmi ucichła, ale nie zdążyła. Dowiedziawszy się o związku z
Moriartym, przeklęła samą siebie za konszachty z wrogiem, jednak przysięga,
jaką złożyła nadal obowiązywała. Żaden facet nigdy więcej nie odbierze jej
radości życia. Nigdy więcej.
Widziała,
jak Jim wije się pod naporem tortur serwowanych przez Moffata i Gatissa, i
odczuwała coś w rodzaju satysfakcji. Przychodziła tutaj każdego dnia, by ulżyć
cierpieniom, ale nie czuła się przez to lepiej, choć bardzo chciała. Pragnęła
zobaczyć Thomasa żywego, jednak świat na to nie pozwolił, odbierając tego
anioła zesłanego przez samego Boga. Westchnęła cicho i poprawiła ciemne włosy w
odbiciu. Nic nie da jej większego szczęścia niż śmierć tego robaka, który śmiał
dotknąć mężczyzny idealnego.
***
Wsiadł
ostrożnie do mercedesa, który zaparkowany był jak najdalej od rezydencji, po
czym o mało nie wyzionął ducha widząc mężczyznę spoczywającego dumnie na fotelu
obok. Musiał zamrugać kilka razy, bo nie wierzył własnym oczom. Miał wrażenie,
że to jakiś sen albo żart, ale chwilę
później był pewien, że widzi tego samego faceta, którego śledził kilka godzin
temu i o któremu doniósł Elise, oczywiście za pozwoleniem najstarszego z
Holmesów.
-
Cześć Moran. - mruknął do niego, po czym odpalił papierosa.
Sebastian
znów zamrugał, bo poznał głos, ale osoba wyglądała zupełnie inaczej. Mężczyzna
miał na sobie beżowy płaszcz, a pod szyją widoczną chustę jednego z najlepszych
producentów. Na włosy nałożono świeżą warstwę blond farby, a podbródek zdobiła
wystylizowana bródka. Tylko oczy wydawały się być znajome, choć bardzo zmęczone
i przygaszone. Niebieski kolor tęczówek jakby pociemniał, nadając mocniejszego
wyrazu rysom twarzy. Dłonie pokryte były skórzanymi rękawiczkami.
-
To ty. - stwierdził snajper nadal nie dowierzając. - Jak to możliwe?
-
Bardzo prosto, mój drogi. - odparł agent zaciągając się dymem. - Czy Jim... czy
on żyje?
-
Tak, ale to prawie koniec. Nie pytałem, ale znam metody tej dwójki. Jakim cudem
żyjesz?
-
To było proste oszukać wszystkich... no prawie wszystkich. - westchnął z
rozrzewnieniem. - Chciałbym już wrócić.
-
Co stoi na przeszkodzie? - zadał pytanie, patrząc uważnie na gesty szpiega.
-
Muszę dokończyć pewne sprawy związane ze wschodem. - powiedział oględnie, a
jego wzrok powędrował w stronę jednego z piwnicznych okien. - Powiedział mi
dopiero dzisiaj...
-
Kto? A tak... twój brat, który woli czuć władzę. - prychnął z wyższością, na co
mężczyzna siedzący obok roześmiał się gorzko. - Musicie mu pomóc.
-
Ja nic nie mogę zrobić do czasu, gdy nie skończę misji. Z resztą Mycroft
wyraził się jasno, że nie obchodzi go życie Jima.
-
Czy on cię szantażuje?
-
Poniekąd tak, ale taką ma pracę i nic na to nie poradzę. Jeżeli możesz... jeśli
będziesz w stanie jakoś dostać się do tej piwnicy... powiedz mu. Muszę
wiedzieć, że wszystko dobrze z Jamesem.
-
Nic nie mogę zrobić w tej sprawie, młody. - przeczesał włosy w geście
bezsilności. - Ale lepiej będzie, jak sam ogarniesz temat po powrocie. Moriarty
na pewno będzie zadowolony widząc ciebie żywego.
-
Pewnie tak... Pilnuj go. Na razie.
Mężczyzna
w beżowym płaszczu wysiadł z niebywałą galanterią, po czym zniknął tak, jak się
pojawił, na co Moran zrobił trochę zaszokowaną minę, bo nie podejrzewał Thomasa
Holmesa o taką przebiegłość i chłód.
***
Minęło
zaledwie kilka tygodni od powrotu Anny ze szpitala, a ja mam ręce pełne roboty.
Mała oczywiście daje się nam we znaki, ale staramy się, by na zmianę pilnować i
jej i Alexa, lecz to naprawdę ciężka sztuka, gdy grozi nam największe
niebezpieczeństwo w dziejach mojej, jakże burzliwej kariery.
Nie
umiałem sobie wyobrazić, jak Elise dokonała tego w tak krótkim czasie, ale
Londyn pogrążyła panika i niedowierzanie, po udaremnionym zamachu na królową
Elżbietę. Sam ledwo uszedłem z życiem, lecz zastanawia mnie w tym coś innego.
Co ona chce osiągnąć poprzez te zabawy? Wynajęła, a raczej zniewoliła
najlepszych zabójców na tym świecie, by chodzili za nami krok w krok, zorganizowała
całą serię wybuchów, by zastraszyć całą moją rodzinę, a na domiar tego
wszystkiego stara się podpiąć jak najbliżej Mycrofta, co wykazały tajne służby
przed kilkoma godzinami.
-
Kochanie, o czym tak myślisz? - zapytała Anna, gdy właśnie zacząłem chodzić po
całym salonie ze śpiącą córką na rękach. - Mam wrażenie, że chcesz zrobić
dziurę w podłodze.
-
Myślę o tych schematach bomb, jakie znalazłem wczoraj. - skłamałem gładko, choć
poczułem w środku mimowolne ukucie strachu, że będzie coś podejrzewać. Schematy
rozgryzłem w pięć minut.
-
I co w takim razie wymyśliłeś?
-
Wymyśliłem dalszą drogę jej postępowania.
Popatrzyłem
na księżniczkę słodko śpiącą na moich rękach i westchnąłem przeciągle. Ta
istotka była z mojej krwi... Ssała w tej chwili kciuk, choć uparcie staramy
się, by tego nie robiła, ale kilkutygodniowe dziecko nie rozumie starań
rodziców. Mam wrażenie, że wyczuwa wszystko, co mnie trapi i chyba się nie
mylę, bo co chwilę kręci główką, gdy staram się oszczędzić jej matce utrapień
po tak ciężkich przeżyciach.
Niebywałe,
że tylko oczy i policzki ma po mnie. Reszta tej ślicznej buzi to czysta mama i
kto wie, na jaką piękność wyrośnie.
-
Nie pozwolę cię skrzywdzić żadnemu draniowi na Ziemi, obiecuję ci to, moja mała
księżniczko. - wyszeptałem, nadal patrząc na dziecko.
-
Skoro tak, to chyba nie powinniśmy się martwić nazbyt Elise i jej chorymi
planami, prawda? - odparła pewnie i przystanęła obok, by wziąć nasz skarb do
sypialni.
Gdy
wzięła ją w ramiona, ona natychmiast otworzyła oczy i zaczęła kwilić, jak
skrzywdzone zwierzę.
-
Zostaw kochanie. - mruknąłem i znów wziąłem najpiękniejszą dziewczynę na
świecie w objęcia.
-
Ale... ja nie wiem, co się dzieje. - Anna zrobiła nieszczęśliwą minę, bo od
pewnego czasu mała chciała mieć kontakt tylko ze mną, co mnie naprawdę
niepokoiło, lecz wyrażałem w duchu nadzieję, że to tylko kaprysy niemowlaka. -
Przecież jestem jej matką.
-
No dobrze, kochanie. - podałem z powrotem małą, po czym starałem się wyłączyć
myśli i dźwięk w swoim otoczeniu.
Ciężko
było mi słuchać płaczu dziecka i nie tylko jej płaczu. Alex o mało nie został
potrącony przez samochód, co wprowadziło mnie w stan takiej furii, że tylko
kilka sekund dzieliło od tego, bym zabił niewinnego człowieka. Nadal nie mogę
wyobrazić sobie, jak do tego doszło, ale na szczęście już jest dobrze.
Podszedłem
do okna, by spojrzeć jeszcze raz na ulicę, która spowita mrokiem, zasłaniała
wiele tajemnic do rozwikłania. Nigdy nie było tak, żeby latarnie pozostały
zgaszone, lecz poprosiłem o to wiedząc, że Anna domyśliłaby się, kim są ludzie
ukryci w jej zakątkach. Strachy, czające się na moją rodzinę powinny być ukryte
do czasu, gdy będę mógł zlikwidować je za jednym zamachem, inaczej walczyłbym z
hydrą, której co chwila odrasta głowa, a na końcu poległbym w ostatecznej walce,
a tego nie chcę.
Spojrzałem
w niebo zaściełane chmurami. Prawie nie było widać na nim światła księżycowego
i zbierało się na deszcz, jednak wszystko nasączone zostało grozą i czymś
jeszcze; niewysłowionym strachem, jaki zapanował w sercach Brytyjczyków, po
atakach tak brutalnych, jak te. Gazety ścigają się, by obwinić za większość
tych ataków wysoko postawione osoby, a na samej czołówce jest nie kto inny, jak
mój brat, lecz o dziwo przestał się tym przejmować po trzecim artykule,
opublikowanym przez żmiję Riley.
Spojrzałem
na godzinę w telefonie. Właśnie wybiła północ i w tym momencie otrzymałem
wiadomość właśnie od Mycrofta, by przyjechać na Heathrow i że to ważna sprawa.
Chyba sobie żarty stroi ze mnie? Bo ja nie mam co robić, tylko jeździć na jakieś
tajne misje względem urzędu, jaki sprawuje? Bardzo dobrze wie, że w dobie szyku
zbrodni dokonanych przez Elise muszę zostać w kraju.
CHYBA
SOBIE ŻARUJESZ?! NIGDZIE NIE JADĘ. S.H.
Postanowiłem
pójść właśnie do sypialni Alexa, by sprawdzić czy u niego w porządku, okazało
się, że mój dzielny syn śpi jak zabity i co chwilę pochrapuje cicho w podobny
do mnie sposób, co wywołało wspomnienia z dzieciństwa. Uśmiechnąłem się do
siebie i postanowiłem, że opowiem kiedyś o tym, jak odkryłem to chrapanie.
Wyszedłem,
cicho zamykając drzwi, po czym udałem się do moich dwóch piękności i ujrzałem,
jak obie śpią na łóżku wykończone po jakże emocjonującym dniu pełnym niezbyt
miłych przygód. Przysiadłem, by sprawdzić czy mała regularnie oddycha, a Annę
postanowiłem zbudzić delikatnym pocałunkiem, co skwitowała bardzo uroczym
pomrukiem zadowolenia i zarzuciła mi ręce na szyję.
-
Kochanie, wiesz, że długo nie będę mogła bez ciebie wytrzymać. - szepnęła mi do
ucha.
-
Wiem, ale powinniśmy dbać o twoje zdrowie i o ogólne samopoczucie, tak? -
odszepnąłem w kark ukochanej i cicho westchnąłem. Jakie te kobiety
niecierpliwe. - pomyślałem z przekąsem. - Gdybym wiedział, nie zdecydowałbym
się na dziecko tak szybko.
-
Znam twoje myśli, padalcu. - posłała mi spojrzenie pełne niezadowolenia, ale
zaraz potem uśmiechnęła się ciepło i przytuliła do mojego ramienia. - I kocham
cię nad życie.
-
Moja stokrotka. - mruknąłem w jej włosy. - Ja ciebie też kocham, moja śliczna.
Po
tych słowach otrzymałem kolejną wiadomość i o mało nie zacząłem kaszleć, bo
prawie zabrakło mi powietrza. Mój młodszy brat właśnie jechał na lotnisko i
kazał mi natychmiast się tam stawić z powodu mężczyzny, z którym usiłowałem
skontaktować się zaraz po wybudzeniu Jima ze śpiączki, lecz każda droga, jaką
wybierałem była sprawdzana przez siatkę szpiegowską Elise.
-
Co się stało? - zadała pytanie, nadal kurczowo trzymając mnie za rękaw
fioletowej koszuli. - Masz taką minę, jakbyś zobaczył ducha.
-
Nic kochanie, mam dobre wiadomości. Możemy zacząć naszą operację już teraz, ale
kochanie...
-
Tak?
-
Muszę jechać, bo inaczej nic z tego nie będzie. Wiem, że dziś się wiele
wydarzyło i że z te straszne rzeczy nie były wypadkiem, ale nie skończą się,
póki nie rozegram tego w odpowiedni sposób.
-
Mówisz bardzo tajemniczo. - fuknęła i wzięła mnie za rękę, by wprowadzić do
salonu, nie chcąc obudzić naszej córeczki. - Ciągle ukrywasz przede mną plany.
Już mi nie ufasz?
-
Mówiłem ci Anno, że to nie tak. O połowie rzeczy nie chciałabyś wiedzieć to po
pierwsze, a po drugie Ben kazał mi nie niepokoić cię, bo to może źle wpłynąć na
twoje zdrowie. Chcę przede wszystkim, byś zrozumiała, że grozi nam wielkie
niebezpieczeństwo, a ty jesteś matką dwójki dzieci. Moich dzieci.
-
No właśnie, ty jesteś ojcem moich dzieci i wolno ci ryzykować życie dla jakiegoś
widzi mi się Mycrofta, tak? Chyba sobie żartujesz, mówiąc mi coś takiego.
-
Kochanie, nam grozi śmierć, rozumiesz?! - wybuchnąłem w końcu. - To nie są
przelewki! Wiesz dlaczego kazałem ci nie zapalać świateł w nocy? By nas nie
widzieli. Mój wypadek z wczoraj też nie był przypadkiem. Pościg trwa już od
jakiegoś czasu, a ty mówisz takie rzeczy. Lampy na zewnątrz zmniejszają
widoczność celu, a w biały dzień nie mogą zaatakować, bo mamy tak jakby
ochronę...
-
Jaką ochronę? Przecież wszystko jest... - nagle przyłożyła dłonie do twarzy, a
jej piwne oczy były przepełnione strachem. - Czy ona chciała zabić Alexa?
-
Nie, to akurat zwykły wypadek, choć mocno mną wstrząsnął.
-
Nie tylko tobą. - powiedziała smutno i przytuliła mnie mocno. - Dobrze, więcej
na razie nie chcę wiedzieć.
Pogładziłem
ją po blond czuprynie, po czym powoli zacząłem ją od siebie odsuwać, choć z
trudem. Sam nie chciałem wypuszczać mojego skarbu z rąk po tym, co oboje
przeżyliśmy przez czas, jaki jesteśmy ze sobą.
-
Anno, kochanie moje. - powiedziałem rzeczowo, choć spiętym z emocji głosem. -
Muszę teraz jechać, by załatwić pewną sprawę związaną z Elise, czy mogę?
-
Sherlocku, jeśli to aż tak ważne, tak, ale pamiętaj, by nie mieszać się w nic
więcej, co mogłoby narazić cię na niebezpieczeństwo.
-
Skarbie, mogę ci to obiecać, ale wiesz, że mało z tego wychodzi za każdym
razem, gdy próbuję się w nic nie mieszać. To już wpojone w sprawy, jakie nas
otaczają...
-
Bycie detektywem wcale nie było twoim największym marzeniem. - odparła nagle,
jakby przewidując, co zaraz powiem. - Poznałam cię już na tyle, że wiem
dlaczego wybrałeś ten zawód.
-
Według ciebie, dlaczego? - zapytałem, choć zdałem sobie sprawę z tego, że nie
musiałem zadawać tego pytania. Odpowiedź nasuwała się sama.
-
Dlatego, że chciałeś mieć zajęcie, które pochłonie twój umysł bez reszty, ale
teraz to bardzo męczące, prawda?
-
Tak kochanie. - wydukałem w końcu, ale z wielką ulgą, bo moja żona miała
zupełną rację.
-
Jedź i pamiętaj, że teraz już masz do czego wracać, mój ty nieogarnięty socjopato.
Pocałowała
mnie w usta bardzo czule, a potem szybko pobiegła po płaszcz i nieodzowny
szalik, który otulał zawsze moją szyję, bym nie zmarzł podczas biegania po
Londynie. Podała mi go i szepnęła do ucha:
-
Bądź bezpieczny, mój kochany i rozwiąż dla mnie tę całą sprawę, ok?
-
Jak najprędzej, najdroższa.
Pożegnaliśmy
się szybko, a zbiegając po schodach usłyszałem pierwszy grzmot burzy, która
miała się nad nami rozpętać. Może tym razem przyniesie zbawienne skutki.
Wybiegając
na zewnątrz przywitały mnie zimne krople deszczu, więc postawiłem kołnierz
czarnego płaszcza i zamachałem na taksówkę. Podjechała od razu i choć
wiedziałem, że była podstawiona przez jednego z ludzi tej diablicy, Elise,
musiałem wsiąść, wiedziałem jednak, że nie miał prawa mnie nie zawieść tam,
gdzie prosiłem, bo taki był rozkaz.
Tak
właśnie zaczęła się nowa gra, której czystość pozostawiała wiele do życzenia,
lecz kto powiedział, że zawsze musi taka być? To już nie był Jim Moriarty,
bezwzględny psychopata szukający zabawy, a Elise Stone, rządna zemsty kobieta,
zraniona przez naszą rodzinę.
***
-
Jesteś pewien, że twój brat niedługo będzie? - zapytał siedzący w cieniu
człowiek z czarnymi jak skrzydła kruka włosami. Jego głos był bezwzględny i
zimny, a niebieskie oczy świdrowały nawet najdrobniejszy pyłek w powietrzu.
-
Znam Sherlocka, jak własną kieszeń. Nigdy nie zawiedzie rodziny, a przede
wszystkim nie pozwoli skrzywdzić bliskich. - odparł agent Secret Service.
-
Skoro tak, poczekamy na niego jeszcze kilka minut.
-
Nie zajmie mu to więcej niż pół godziny.
Wysoki
mężczyzna nic nie powiedział na to stwierdzenie, tylko znów śledził wzrokiem
drobiny, jakby miały zaraz go zabić. Wyglądał niczym kocię, które ma zamiar upolować wiecznie uciekającą
mysz, ale Mycroft wolał nie wspominać nic o tym, co robi tamten. Wiedział, że
ma przed sobą niebezpiecznego człowieka. Człowieka, który poddał swoje ciało
tak wielu eksperymentom, że przypominał mu bardziej kosmitę, ale dzięki temu
mógł zyskać dużo więcej, bo pomógł Tomowi. Oczywiście bardziej Sherlock się do
tego przyczynił, ale on wykładał wszelkie fundusze i gdyby premier wiedział,
ile wydał na tę operację stanowczo żądałby jego dymisji.
-
Jestem - do biura wparował wysoki mężczyzna, który miał na głowie burzę
czarnych loków, a w źrenicach można było dostrzec błysk podniecenia. - Całe
szczęście, że cię wypuścił z objęć.
-
Nie wiem o czym mówisz, braciszku. - odparł chłodno urzędnik, po czym rzucił
bratu nienawistne spojrzenie.
-
O czym mówię to nie wie ksiądz, ale wie, jak to się robi, Mycroft.
-
Sherlock! - zawołał nagle wojowniczo i już miał podnieść się z krzesła, lecz
wzrok Johna Harrisona przywrócił mu jasność myślenia. - Spóźniłeś się.
-
Wolałem nie pojawiać się na otwartych przestrzeniach. Nie chcę, by ta harpia
mnie dopadła.
-
Rozsądne posunięcie, panie Holmes. - mruknął w powitaniu przybysz z Japonii. -
Bardzo mnie cieszy, że wszystko udało się z panem Moriartym i jest zdrów na
ciele. Dowiedziałem się niestety, że został ostatnio okropnie potraktowany,
lecz nadal jestem o niego spokojny. To rozsądny człowiek w swych genialnych
czynach.
Detektyw
przysiadł, by nieco odsapnąć, po czym wyprostował się, jak kalafonia do
skrzypiec i zaczął odpowiadać na stwierdzenie przybysza.
-
Nie powiem, jest geniuszem, lecz zbrodniarzem. Pozwoliłem mu żyć tylko dla
brata, bo sam już dawno pozbyłbym się go z największą przyjemnością. Sam pan
rozumie, że psychopaci nie powinni pląsać pod nosem, bo ich zwalczam, a
ewidentnie on już nie pląsa, lecz porządnie nadszarpnął moją reputację i
zdrowie, i nie tylko o mnie chodzi.
-
To bardzo szlachetne, panie Holmes, lecz teraz mamy pewien problem. - skwitował
zwięźle Harrison.
-
W rzeczy samej. Jesteśmy tutaj po to, by powstrzymać największe zagrożenie od
czasu wspomnianego wcześniej Moriarty'ego, Elise Stone.
-
Zacznijmy od tego, co niej wiemy. - mruknął Sherlock, choć wiedział, że
przeanalizowali wszystko kilka tygodni temu.
Mycroft
wyjął dość opasłą teczkę, którą położył z hukiem na biurko. Zrobił przy tym
bardzo zniesmaczoną minę.
-
Elise Margaret Stone. Urodzona 15 października w 1976 roku, w Leeds. Obywatelka
Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Drugie obywatelstwo zyskała wychodząc
za mąż za Alexandra Stone'a. Została przy nazwisku byłego męża. Z naszych
źródeł wynika, że zmarł trzy lata temu na zawał serca, sądzimy jednak, że
postarała się o jego śmierć. Mąż zostawił jej ”przypadkowo” dość pokaźny
majątek w sześciu bankach, który szacuje się na jakieś czterdzieści milionów,
chociaż podejrzewam, że jest tego więcej. Nie mieli dzieci, lecz mąż z poprzedniego
małżeństwa posiadał ich trójkę. Nie wiem, co się z nimi w tym momencie dzieje.
Cała trójka zaginęła miesiąc temu w różnych odstępach czasu.
-
Wiem, że pracują dla niej - wtrącił John. - Nie dalej, jak kilka dni temu
zawitał w moje progi jeden z Cieni, by próbować namówić mnie na współpracę.
Chciał bym nauczył ich, jak sprawnie walczyć, nie zgodziłem się. Nie
podejrzewają jednak, bym mieszał się w te sprawy.
-
Interesujące... - mruknął socjopata. - Wiesz coś jeszcze, John?
Mówił
do gościa, który miał to samo imię, co jego przyjaciel i nie mógł przyzwyczaić
się, że ktoś inny może je jeszcze nosić. Było to dla niego zarazem dziwne i
obce, ale wolał nie mówić o tym nikomu, bo uznano by go za człowieka
niepoważnego i w gruncie rzeczy sentymentalnego, a to należało schować przy
pracy detektywa konsultującego.
-
Znam imiona wszystkich, którzy współpracują z Elise. Mam na myśli wszystkich
żołnierzy Cieni. Podałem je pańskiemu bratu więc w najbliższym czasie będzie
mógł pan ich przestudiować, a także słabe punkty, jakie posiadają. Zakładam, że
pan Moriarty będzie chciał się z nimi zmierzyć osobiście?
-
Nie jestem pewien czy będzie w stanie po tym, co ta demoniczna kobieta z nim
zrobiła.
-
Tak, pamiętam, że mówił pan o licznych obrażeniach ciała...
-
On prawie umarł. - nagle w pokoju pojawił się czwarty głos, którego się tutaj
nie spodziewano.
Sherlock
nie pokazał zdziwienia, choć nie ulegało wątpliwości, że nie spodziewał się go
wśród spiskowców. Zwłaszcza po tym, jak potraktował Jima, lecz nie chciał go
oceniać swoją miarą.
-
Witaj, Tom. - powiedział grzecznie Mycroft i wskazał mu krzesło, które jako
jedyne pozostało wolne. - Jak się miewasz?
-
Całkiem dobrze. - odrzekł, zupełnie rozluźniony, a detektyw domyślił się powodu
tego luzu. Prychnął ze zniesmaczeniem, chcąc powrócić do tematu rozmowy.
-
Tak... Na czym to ja...? A tak, panowie, mamy za zadanie podejść jak najbliżej
panny Stone i unieszkodliwić ją, co będzie graniczyło z cudem, ponieważ mamy
prawie wszystkich ludzi w akcji. Mam na myśli pracę, jaką mój wydział musi
wykonywać, by nie dopuszczać do kolejnych ataków terrorystycznych przez nią
wykonywanych. Od tak zabić jej po prostu nie możemy, bo nie mamy jak, że tak to
ujmę. - chrząknął trochę potulnie i znów kontynuował. - James powiedział, że
wie, jak rozgryźć tę sprawę, ale skoro go tutaj nie ma to znaczy, że przekazał
informacje tobie, Thomasie.
-
Nie rozmawiałem z nim od tamtej sytuacji i raczej nie chcę go widzieć.
-
Nie wnikam w wasze sentymenty, Tom. Chcę konkretów. - ofukał go najstarszy z
braci, a Harrison zrobił dziwnie zabawną minę, jakby już kiedyś widział taką
sytuację.
-
Panowie, skoro Jim wie, jak coś rozegrać, zapewne liczy również na inwencję
waszej inteligencji.
-
To nie gra.
-
Myli się pan, to jest...
-
Niekończąca się gra. - odrzekł Sherlock z pasją. W jego oczach można było
dostrzec chęć zaimponowania wszystkim znajdującym się w tym pokoju. - Żona
przekazała mi niedawno kartkę, której treści nie jestem do końca świadom. Może
pan, panie Harrison jest w stanie rozgryźć, o co też Jimowi mogło chodzić?
Położył
kartkę z rysunkami na biurku i znów zaczął myśleć nad tym, co jest tam
nabazgrolone. Cztery asy i Joker... Joker.
-
Już chyba rozumiem. - mruknął do siebie Tom.
-
O tak! Masz zupełną rację! Teraz to widzę! Mycroft, masz może talię kart w
biurku?
-
Niby skąd mam ją mieć? - warknął rozeźlony samą insynuacją tego, by mógł grać w
karty.
-
I tak wiem, że ją masz. - średni Holmes zaczął przedrzeźniać lodowaty ton
brata. - Tom, możesz...?
-
Jasne. - burknął, po czym podszedł do prawej strony mahoniowego biurka i
przekręcił klucz w górnej szufladzie, z której wyjął mocno już zniszczoną
talię. - To co, chłopcy? Zagramy w rozbieranego pokera?
Niesamowite! Bardzo ciekawa akcja z Elise... Ach ten Tom i jego teksty :)
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszy rozwój tej akcji.
Kate
Dzięki, cieszymy się, że się podobało :D I dalej będziemy się starać :) ~ Mamba
Usuń'' Zagramy w rozbieranego pokera''? Ha ha dobre!
OdpowiedzUsuńSuper prowadzicie blog! Pozdrawiam Roksana!
Dziękujemy bardzo :)
UsuńInteresujące... Zaintrygował mnie Jim co on ma w planach hymmm ... :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy blog! :)
Dzięki! :) Staramy się bawić tym, co robimy. ;)
OdpowiedzUsuńKieeeeeeeedy rozdział? :)
OdpowiedzUsuń