wtorek, 19 sierpnia 2014

środa, 23 lipca 2014

Rozdział 54: Wszystko ukryte

“Where'd you go?
           I miss you so
           Seems like it's been forever
          That you've been gone
          Where'd you go? 
          I miss you so
         Seems like it's been forever
         That you've been gone
         Please come back home
                 Fort Minor - Where'd you go?

https://www.youtube.com/watch?v=zQdglLeGQXM


Jest już prawie druga w nocy, a ja co chwilę wzdycham z irytacją i nie mogę spać. To w sumie normalne odkąd Sherlock wyjechał, ale akurat teraz mam jakieś dziwne przeczucie, sama nie wiem czego. Kręcę się na łóżku, w którym powinien obok mnie leżeć mąż, to z boku na bok, to na plecy, a w środku czuję pewną nerwowość. Wydawać by się mogło, że spowodował ją list od Elise bądź rozmowa z Moriartym, ale jednak nie. Czuję, że to nie przez to. Ale w takim  razie przez co?
Nie. Wiem, że nie dam rady zasnąć, w każdym razie nie w najbliższym czasie, i uznaję, że dobrze by było wstać. Może to wariactwo o drugiej w nocy chodzić po domu, w końcu jeszcze obudzę i wystraszę Sandrę czy panią Hudson, nie mówiąc o małym, ale obiecuję sobie, że będę cicho. Tej nocy nie wytrzymam dłużej sama w tym pustym łóżku.
Wstaję i przez chwilę z miłością obserwuję synka, który śpi słodko, obejmując jedną rączką misia. Mój kochany, cudowny aniołek… I codziennie pyta o ojca. Już nie mam serca ani siły po raz kolejny zapewniać go, że tata niebawem przyjedzie. Niebawem… znaczy kiedy? Kiedy przyjedziesz, najdroższy?
Z westchnieniem wychodzę z sypialni i idę do kuchni, by nalać sobie wody. Po ostatnich przejściach mam taki mętlik w głowie, że powoli zapominam już jak się nazywam. A przecież nie mogę się stresować, mojemu drugiemu kochanemu maleństwu mogłoby to zaszkodzić. Ostrzeżenie dostałam przecież niedawno, kiedy był ten wybuch niedaleko.
Staram się jakoś uspokoić skołatane nerwy i, głaszcząc się po brzuchu, podchodzę do okna w salonie. Jest już luty, dookoła wszystko zasypane białym, puszystym śniegiem, a na ciemnogranatowym, prawie czystym niebie można dostrzec morze złocistych punkcików. Ciekawe czy Sherlock u siebie, gdziekolwiek przebywa, widzi te same gwiazdy, to samo niebo?
- Gdzie teraz jesteś, kochanie? – pytam cichym szeptem, nagle czując się bardzo samotna. – Kiedy wrócisz do domu?
- Tak szybko, jak to było możliwe – słyszę nagle gdzieś z tyłu. - Harrison jest po naszej stronie.
Matko Boska, to głos Sherlocka… Szklanka momentalnie wypada mi z ręki i ląduje na dywanie, jakimś cudem nie pękając, ale wylewa się z niej woda. Nie zwracam jednak na to uwagi, tylko natychmiast odwracam się w stronę drzwi, w których stoi… Tak, to mój cudowny mąż, chociaż nie mogę w to uwierzyć. Przez parę sekund wpatruję się zszokowana w jego lekko zarumienione od mrozu policzki, stargane wiatrem ciemne loki oraz na wpół rozpięty już czarny płaszcz, ledwo pojmując to, co widzę. Potem przychodzi otrzeźwienie i uświadamiam sobie, że mój kochany właśnie wrócił do domu, że stoi teraz w drzwiach cały i zdrowy.
- Sherlock… - wyjękuję, po czym ruszam w jego stronę tak szybko, jak mogę, a raczej jak mi wolno. Za chwilę już jestem w jego ramionach, a po moich policzkach płyną gorące łzy.
- Anno, kochanie… - jego ręce obejmują mnie delikatnie, z miłością, i przez chwilę tkwimy tak, przytuleni do siebie. Potem Sherlock bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi głęboko w oczy. – Jak się czujesz? A Alex? Wszystko w porządku? – pyta lekko drżącym głosem.
- Tak, w porządku, to znaczy… - oddycham głęboko, pożerając go wzrokiem. Po tych miesiącach rozłąki nie mogę się napatrzeć – Czasami było ciężko, ale twój list… był dla mnie jak talizman.
Dostrzegam, że na obliczu mojego męża nie ma już śladu rumieńców, przeciwnie, cały zbladł jak ściana. W dodatku spojrzenie owych cudownych, stalowych oczu wyraża żal i tęsknotę.
- Mogłem to jakoś inaczej rozegrać… Wyjaśnić ci wszystko przed wyjazdem, porozmawiać… ale pokłóciliśmy się i… Przepraszam…
- Dobrze już. Jesteś w domu, to najważniejsze – mówię cicho, ocierając sobie łzy z oczu, a potem bez namysłu wpijam się w jego usta, całując namiętnie jak nigdy. W tej chwili każda komórka mojego ciała pragnie stojącego przede mną mężczyzny niczym spragniony człowiek łyku wody, i wiem, że on czuje to samo.
- Dlaczego nie śpisz? – pyta w końcu Sherlock, kiedy po paru długich minutach odklejamy się od siebie. – Jest środek nocy.
- Dziś jakoś nie mogłam, tylko kręciłam się nerwowo na łóżku. Chyba przeczuwałam, że wrócisz – uśmiecham się czule.
- Siądźmy może? Porozmawiamy na spokojnie, skoro wszyscy śpią.
Kiwam głową i, trzymając się za ręce, idziemy zająć miejsce na kanapie. Kiedy już siedzimy, wtulam się w czarną koszulę Sherlocka najmocniej jak mogę, i staram się uspokoić nadal szybko bijące serce.
- Więc jednak obudziłeś Jima? – pytam po jakiejś chwili.
- Tak. Niedługo po naszej kłótni dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia i chociaż wciąż nie byłem do tego przekonany, postanowiłem spełnić twoją prośbę. Dla ciebie i Toma, co zresztą pisałem w liście – całuje mnie w czoło. – Potem zastanawiałem się jak to zrobić, bo  ta trucizna w ciele Jima to był naprawdę rzadki i dziwny środek… W końcu odkryłem człowieka imieniem John Harrisom, którego krew była chyba jedyną rzeczą, która mogła pomóc Moriarty’emu. Pojechałem zatem go odszukać… Zajęło mi to dużo czasu, byłem w wielu krajach… Ukrainie, Rosji, Rumunii… i nie tylko…
- Z racji tego, że niedawno rozmawiałam z Jimem, wnioskuję, że go znalazłeś… - uśmiecham się, czując w środku wdzięczność za to, iż jednak mnie posłuchał.  
- Tak, w końcu na niego trafiłem. Nie było to łatwe, ale się udało, i w sumie w samą porę, sądząc po stanie, w jakim był… albo raczej jest… Thomas.
Na wzmiankę o Tomie ciężko wzdycham. Sherlock musi wyjaśnić pewną kwestię, która męczy mnie niczym uciążliwy komar.
- Jim mówił, że to ty wywołałeś u niego zawał… - wyrzucam z siebie, lekko zszokowana. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, w końcu to jego ukochany brat.
- Spokojnie, ten środek nie był aż tak groźny, wszystko było pod ścisłą kontrolą i szczegółowo zaplanowane. Poza tym trzeba go wyrwać z narkotyków, a żeby to się udało należy nim nieźle wstrząsnąć. Może teraz w końcu zacznie szanować swoje zdrowie i życie.. Nie mogę pozwolić przecież zaćpać mu się na śmierć…
Cóż, nadal mam zamęt w głowie, ale nie mogę powiedzieć, że racje mojego męża nie są słuszne. W pewnym sensie je popieram, ale czy aż taka terapia szokowa nie jest za mocna? Chociaż, jakby na to nie patrząc, jeśli ona nie przyniesie skutków, to już chyba nic nie pomoże. Ale przemyśleć tego dokładniej nie mam na razie siły, jedyne, co jest dla mnie w tej chwili ważne to obecność Sherlocka.
- Jest jeszcze coś – przypominam sobie nagle i sięgam do torebki zostawionej obok na kanapie. Wyjmuję z niej list od Elise i pokazuję ukochanemu. – Rozumiesz coś z tego? I o co chodzi z tym 5SoE? Moriarty i Greg o tym wspominali… Jim też mówił coś o Jokerze oraz kartach…
Sherlock czyta liścik i marszczy brwi. Kiedy kończy, wydaje się troszkę zaniepokojony.
- Nie wiem kochanie, ta treść to dla mnie tajemnica… - mówi w końcu, a potem jakby się waha. – No, może czegoś się domyślam, ale…
Nagle ogarnia mnie wściekłość. Znowu to samo – niedopowiedzenia i zagadki!
- Tylko mi nie mówi, że lepiej, żebym nie wiedziała – syczę, odsuwając się do niego i ciężko oddychając. - Mam już dość tych tajemnic i ukrywania przede mną wszystkiego! To mnie wykańcza nerwowo! – znowu zaczynam płakać, głównie z bezsilności.
- Och kochanie… – Sherlock od razu ociera mi łzy i ściska drżącą dłoń. -  Spokojnie, błagam cię. Jeśli rzeczywiście o czymś nie mówię, to nie robię tego bez powodu. Chcę cię przecież chronić, szczególnie teraz, kiedy jesteś w ciąży… Ciebie, to dzieciątko i Alexa… -  patrzy na mnie poważnie, ale ja nadal milczę, czując dziwny smutek. – Na razie nie ma się czym denerwować, ale obiecuję, że gdy tylko jakoś to rozwiążę, od razu ci wszystko wyjaśnię. Dobrze? – Po chwili namysłu kiwam głową. Jakoś to przetrzymam, wiem przecież, że mój maż chce dobrze. Muszę mu zaufać. – Ale pamiętaj, trzymaj się od Elise z daleka… Ona jest naprawdę niebezpieczna.
- Nie szukam z nią kontaktu… Sama to tu przysłała.
- Wiem, i to mnie martwi – mój mąż milczy przez chwilę, a potem zmienia temat. – A jak dzieci?
- W porządku – w końcu się uśmiecham. – Alex z każdą chwilą mnie zadziwia, no i urósł, nie poznasz go chyba. Poza tym pyta o ciebie codziennie. – Na twarzy Sherlocka pojawia się lekki smutek, więc zaczynam głaskać go po policzku. – A maleństwo… Dobrze. Niedawno byłam na badaniach, wszystko okej.
- Poznałaś już płeć? – pyta z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach, a jego dłonie wędrują na mój brzuch.
- Tak – mówię lekko jadowicie, bo odezwał się we mnie diabeł. – Ale ci nie powiem, za karę! Dowiesz się dopiero jak się urodzi. – A niech ma za swoje!
Sherlock przez chwilę patrzy na mnie nic nie rozumiejąc, ze zdziwioną miną.
- O ty zła kobieto! – stwierdza zaraz, a następnie przygarnia mnie do siebie i zaczyna całować. – Powiesz!
- Chyba jak ci się przyśni! – odparowuję, ale zarzucam mu ręce na szyję, a potem oddaję pocałunek. Jednak za bardzo za nim tęskniłam.
Nie dane nam jednak dłużej cieszyć się tą chwilą upojnej samotności.
- Mama! Mama!
To Alex. Pewnie biedaczek obudził się i zobaczył, że mnie nie ma w sypialni.
 - Pójdę do niego. Będzie miał wielką niespodziankę – wyszeptuję Sherlockowi do ucha, po czym wstaję i idę do synka.
- Mama! – mały jest rozespany, ale na mój widok uśmiecha się słodko, niczym słoneczko. – Gdzie byłaś?
- W salonie, kochanie – tłumaczę, nie mogąc stłumić radości. - Ktoś tam na ciebie już czeka.
- Kto? – Alex, nic nie rozumiejąc, mruga tymi swoimi pięknymi oczętami.
- Zobaczysz – stwierdzam tajemniczo, po czym biorę synka na ręce i wyciągam z łóżeczka.
Za chwilę jesteśmy już w salonie, a mały rozgląda się z ciekawością. Zaraz dostrzega wysoką postać, podnoszącą się w mroku z kanapy.
- Tata! Mama, to tata! – wykrzykuje radośnie, a kiedy kładę go na podłogę, rusza biegiem  w stronę ojca.
- Cześć urwisie! – Sherlock, przy akompaniamencie radosnego dziecięcego śmiechu, podnosi Alexa i przytula mocno. – Co tam u ciebie?
- W poziądku. Ale… ale… - przykłada rączkę w okolice serca i jakby szuka odpowiednich słów, a  mnie w środku aż coś ściska na ten widok.
- Tęskniłeś? – podpowiadam mu, podchodząc do nich. Zaraz ponownie zajmujemy kanapę.
- Tak – mały kiwa głową. – Alex tęsknił za tobą, tata.
Sherlock przez chwilę nic nie mówi, tylko całuje synka w główkę. W jego oczach widzę żal i smutek, więc dla pocieszenia kładę mu dłoń na ramieniu i uśmiecham się kojąco.
- Ja też tęskniłem, strasznie tęskniłem. Za tobą i mamą. Ale teraz już wróciłem do was i wszystko będzie dobrze, dokładnie tak, jak powinno.
- Mama powiedziała, że pojechałeś daleko do placy. Ale już nie pojedziesz nigdzie? – dopytuje się mały.
- Nie, nie pojadę, synku.
- To dobzie – Alex uśmiecha się z ulgą, zarzuca Sherlockowi rączki na szyje i go obejmuje. – Cieszę się.
Mały nie chce już odstąpić ojca nawet na krok, siedzi mu tylko uradowany na kolanach i do czasu do czasu tuli, aż w końcu ponownie zasypia z ogromnym szczęściem na buzi. Widok jest doprawdy rozczulający.
- Wiesz co, kochanie? – stwierdza szeptem mój mąż, przyglądając się czule synkowi. – Zaniosę go do łóżeczka i pójdę pod prysznic, a ty połóż się i czekaj na mnie, dobrze?
- Okej – uśmiecham się, po czym całuję go delikatnie, a kiedy już jestem w łóżku, które teraz wydaje się o wiele bardziej przytulne, mogę chwilę porozmyślać.
Cóż, koniec końców, mimo że Sherlock niewiarygodnie nabroił, jestem ogromnie szczęśliwa, że w końcu wrócił do domu. Kocham go tak bardzo, że z ledwością wytrzymywałam tę rozłąkę, chociaż nie pokazywałam tego. Jakoś nie chciałam, żeby inni widzieli moją tęsknotę, pocieszali mnie i na siłę rozmawiali. Raz, niedawno, wybuchnęłam przy Sandrze, fakt, ale to wystarczy. A tak w ogóle… nie mogę zapominać, że mój mąż wyjechał dlatego, że uparłam się, by wybudził Moriarty’ego. Zrobił to dla mnie i dla swojego brata, za co jestem mu strasznie wdzięczna, zwłaszcza, że Thomas był ostatnio w coraz gorszym stanie. I chwała Bogu, że cała ta misja powiodła się, inaczej prędzej czy później pewnie doszłoby do tragedii.
Teraz, gdy Sherlock jest już na Baker Street, czuję, że wszystko wraca na dobre, dawne tory. Jim już w ogóle przestał być zagrożeniem, a Elise się nie boję, w każdym razie nie w tej chwili. Martwi mnie tylko Thomas, bo ten chłopak wpakował się w naprawdę niezłe bagno. Oby tylko mój ukochany miał rację i ta naprawdę wstrząsająca terapia przyniosła skutki.
Nie mija chwila, a Sherlock wychodzi spod prysznica. Wzdycham z rozmarzeniem, bo tak dawno nie widziałam go półnagiego, podobnego do greckiego boga, i zaraz dostrzegam, że mój ukochany się uśmiecha. Tak, jeszcze trochę nocy przed nami i trzeba to wykorzystać, ukoić ostatecznie tę tęsknotę i smutek, nacieszyć się w końcu sobą po tych paru miesiącach samotności.  

- Kochanie, zostaw to i usiądź – Sherlock obejmuje mnie od tyłu i całuje w policzek. – Ja zrobię śniadanie – sięga po deskę do krojenia.
- Daj spokój! Przecież… - protestuję, ale zaraz zostaję delikatnie, acz stanowczo, odsunięta od blatu.
- Nie! Wróciłem i masz odpoczywać – mierzy mnie uważnym spojrzeniem, w którym dostrzegam przebłyski wesołości. – I nie sprzeczaj się, bo widzę, że jesteś niewyspana.
- To ty nie powinieneś się sprzeczać z żoną w ciąży – odparowuję, opierając się o szafkę. Wiem, że nie ma już sensu próbować gotować -  O tak, to fakt, tej nocy nie spałam za wiele, a tak naprawdę to prawie wcale. I nie będę  lepiej wspominać czyja to wina… - kończę uszczypliwie.
Sherlock wybucha radosnym śmiechem, po czym podchodzi do mnie i zaczyna całować bez opamiętania.
- Ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało? – wyszeptuje po jakimś czasie w moje usta, tak, że jestem w stanie złapać oddech. – Poza tym… tak długo się nie widzieliśmy.
- No… podobać to podobało… - ledwo już mówię, oszołomiona tą bliskością, a mój kochany w międzyczasie bierze mnie na ręce i sadza na blacie.
- Tak jest wygodniej – stwierdza i zaczyna całować jeszcze mocniej niż przed chwilą, co powoduje, że  czuję się tak, jakby ktoś otworzył przede mną drzwi do raju. Nie mogę się powstrzymać i palce mojej jednej ręki od razu wędrują do tych czarnych loków, delikatnie muskając przy tym szyję, podczas gdy druga błądzi po szerokich plecach. Mimo, że mamy za sobą nadzwyczajnie upojne chwile, nadal odczuwam palący głód i chcę mieć Sherlocka blisko, najbliżej jak to możliwe. I nie mam zamiaru wypuścić go już nigdy. Przenigdy.
 - Och… -  słyszę nagle od strony salonu. – Nie przy ludziach, błagam was… Moglibyście się pohamować, od tego macie łóżko.
To Sandra, która wchodzi właśnie do kuchni z dziwną miną, jakby była lekko zażenowana. No nie wierzę… czyżbym zawstydziła moją siostrę? Ją, taką zawsze pewną siebie i bezczelną, najlepszą i najmądrzejszą na świecie? Dokonałam chyba niemożliwego.
- Wcześniej nikogo tu nie było  - rzucam szybko, ale Sandra z prędkością światła odzyskuje dawny arogancki animusz.
- A więc błędny rycerz wrócił już z wyprawy za góry i za lasy? – zwraca się do Sherlocka swoim normalnym, lekko zuchwałym tonem. – Chwała Bogu, miałam już dość robienia za opiekunkę twojej targanej przez hormony żony i dwuletniego dzieciaka. Zwariować można.
 Co za wredna baba! Z mgnieniu oka biorę leżącą obok ścierkę i z całej siły rzucam nią w siostrę.
- Aua, zwariowałaś! – syczy urażona.
- Masz za swoje – mówię ze złośliwym uśmiechem. – I przyjechałaś tu z własnej woli, to nie narzekaj. Mówisz tak, jakby w łańcuchach cię tu zaciągnęli.
Nagle z sypialni dochodzi wołanie Alexa, który widocznie się obudził. W sumie to w sama porę, bo już dobrze po ósmej.
- Idę do małego, a wy się nie pozabijajcie, okej? – Sherlock całuje mnie w policzek i wychodzi, a Sandra, coś tam mamrocząc do siebie, z westchnieniem bierze się za śniadanie.
- Pomóc ci? – pytam niewinnie, nie ruszam się jednak z blatu.
- Cicho bądź i siedź na czterech literach! – z lekko obrażoną miną zaczyna robić  jajecznicę. – Wiesz co…? – mówi z wahaniem po chwili. – Zazdroszczę ci… Mąż, dzieci…. Ja się chyba nigdy nie doczekam… - wzdycha smutno, odwracając twarz ode mnie.
Mrugam zdziwiona. Przecież do tej pory miała inne priorytety: faceci, kasa i dobra zabawa.
- No ale zawsze mówiłaś, że małżeństwo to przeżytek, a dzieci cię denerwują i ich nie cierpisz – stwierdzam ostrożnie, a siostra ponownie na mnie spogląda. Ma dziwny, jakby lekko nostalgiczny wyraz twarzy.
- No tak, ale… ten twój mały jest naprawdę fajny, taki zabawny, poza tym nie ryczy bez przerwy, nie kopie i nie krzyczy. Niektóre dzieciaki latają takie rozwydrzone, brudne i usmarkane, pyskują… – wzdryga się. - A wy z Sherlockiem tak się kochacie, że aż miło patrzeć.
O kurcze… Sandra dzięki mnie zmieniła swoje spojrzenie na świat? Alleluja, stało się niemożliwe.
- Cóż… - uśmiecham się do niej krzepiąco. – To wszystko przed tobą, tylko teraz trochę cierpliwości.
- Łatwo ci mówić, szczęściaro… Jak do tej pory trafiałam na samych nieodpowiedzialnych dupków.
Bo takich szukałaś, myślę, ale oczywiście tego nie mówię. W ogóle nic już na ten temat nie mówię, bo do kuchni wchodzą Sherlock i Alex, pozostaje mi więc tylko uścisnąć siostrę za rękę w geście pocieszenia.
- Kochanie… - zaczyna mój mąż, trzymając małego na rękach. - Chciałbym zobaczyć się z Tomem. Już chyba doszedł do siebie po operacji, a musimy obaj poważnie porozmawiać. Pójdziesz ze mną?
- Tak, dlaczego nie. Tylko że… co z małym? – zerkam zaraz na Sandrę. – Mogłabyś?
Wzdycha ciężko, jakby z irytacją, ale zaraz się uśmiecha.
- A co mi tam, jutro wracam do Polski, więc potem nie będzie okazji się bawić. Nie, rozrabiako? – zwraca się do Alexa. – Pójdziesz z ciocią na spacer? Zjemy coś słodkiego.
Dostrzegam, że mały się waha. Z jednej strony chce iść, ale z drugiej chyba nie chce rozstać się z ojcem.
- Ale mama i tata teź? – pyta, patrząc na Sherlocka.
- Nie, kochanie. My z mamą musimy iść coś załatwić, ale nie potrwa to długo. Pójdziesz z ciocią na spacer, a jak wrócicie przed obiadem, my już będziemy w domu.
- Obiecujesz?
- Obiecuję – Sherlock burzy małemu włosy, a ten przesuwa wzrok na Sandrę.
- Dobzie, ciocia. Ale kupiś mi ciastko z bitą śmietaną. I pójdziemy na karuziele.
Wszyscy zaczynamy się śmiać. A to mały spryciarz, umie walczyć o swoje. Ciekawe co nam z niego wyrośnie.
- Dobra, łobuzie, niech ci będzie – Sandra mruga do niego. – A teraz siadajcie, śniadanie gotowe.

Idziemy korytarzem oddziału kardiologii St. Barts, szukając sali Toma, gdzie przenieśli go z OIOMu zaraz po tym, jak doszedł do siebie. Cóż, czeka nas niełatwa rozmowa, nie ma co…
- Anno… - Sherlock nagle szepcze mi do ucha. – Chłopiec czy dziewczynka?
No nie, a ten dalej mnie męczy niczym natrętna mucha. Ile jeszcze razy mam mu powtarzać jedno i to samo?
- Nie powiem ci! I daj już spokój, zdania nie zmienię.
- Zawsze mogę zadzwonić do twojego ginekologa – grozi mi, uśmiechają cię bezczelnie.
No co za facet! Uparty jak osioł, sprytny jak lis, no i piękny jak dziki kot.
- Nawet o tym nie… - zaczynam, ale nagle przed oczami staje mi taki widok, że aż zapominam słów.
Akurat znaleźliśmy salę Thomasa, tylko że brat Sherlocka nie jest w niej sam. Na stołku przy łóżku siedzi Moriarty i… No cóż, obaj całują się bez opamiętania. Czuję się…. Z braku lepszych słów powiedzmy, że zszokowana oraz zmieszana, robię się cała czerwona i od razu zatrzymuję się w wejściu, stojąc niczym słup soli.
- Nie przeszkadzamy? – cedzi Sherlock, a w jego głosie wyczuwam wściekłość. W tym całym oszołomieniu jedyne, co mi przychodzi do głowy, to ścisnąć go za rękę.
Odklejają się od siebie i widzę czekoladowe spojrzenie Jima, w którym nie ma ani śladu wstydu, wręcz przeciwnie, posyła mi bezczelny uśmiech i już wiem, że pamięta o naszej ostatniej rozmowie. Nie wiedząc, co począć, zerkam na Thomasa. Brat Sherlocka jest spokojny i opanowany, chociaż ten dziwny smutek dalej lekko bije z jego oczu.
- Nie, siadajcie – mówi cicho, przez co podejrzewam, że jeszcze jest osłabiony.
- A ty nie na swoim oddziale, Jimmy? – mój maż nie może sobie darować uszczypliwego wtrącenia.
- Nudziło mi się, to na chwilę się wymknąłem – mówi niewinnie Moriarty, wzdychając z lekką afektacją. – Chyba nie sądzisz, Sherlocku, że pozwolę komukolwiek się gdzieś zamknąć? Ale teraz już pójdę, zostawiam ciebie i twoją księżniczkę z moim facetem, pogadajcie sobie. Ciao, rodzinko Forresterów – ponownie uśmiecha się do mnie i wychodzi.
Po ulotnieniu się Moriarty’ego zapada na chwile głucha cisza, bo każdy potrzebuje czasu, by przetrawić krępującą sytuację, jakiej byliśmy świadkami. Chociaż chyba i tak sprawy idą ku lepszemu, kiedyś mój mąż prawdopodobnie zabiłby Jima za coś takiego.
- Przyszliśmy porozmawiać – Sherlock wyrzuca w końcu z siebie, ale widzę, że jest już spokojny. – Tak nie może być, Tom.
- Jak? – pyta Thomas, ale wszyscy wiemy, że doskonale zdaje sobie sprawę, o co chodzi.
- Nie możesz ćpać. Jak tak dalej pójdzie, zaraz skończysz pod ziemią. Możesz sobie być z tym swoim psychopatą, tylko… - mój mąż nie kończy, bo brat mu przerywa.
- To nie twój interes, Sherlocku! Ciągle tylko się mieszasz w moje życie i…
- Nie mój interes? Przecież jestem twoim bratem! – milknie na chwilę. - A pomyślałeś o rodzicach? Niedawno wyciąłeś im numer ze śmiercią, a jak się dowiedzą, że bierzesz kokainę, to może już być dla nich za dużo!
 - Jeśli przyszliście mnie pouczać, to lepiej wyjdźcie – cedzi Thomas, odwracając głowę do okna.
- Na litość Boską! – Sherlock traci cierpliwość i podnosi głos. – A może przestałbyś myśleć tylko o sobie i swoich wydumanych problemach, co? Myślisz, że kto obudził Jima, lekarz cudotwórca? By zdobyć odtrutkę musiałem zostawić Annę, która, jakbyś zapomniał, jest w ciąży, samą, razem z dwuletnim dzieckiem! Parę miesięcy szukałem człowieka, który pomógłby mi z lekarstwem, a ty, zamiast w tym czasie zajmować się moją rodziną, wolałeś sobie dać w żyłę! Więc nie mów mi, że cię pouczam!
Tom nagle zaczyna płakać, ale milczy, z głową wciąż skierowaną w stronę okna. Wygląda tak żałośnie, że serce mi się kraje, blady, wynędzniały i osłabiony.
- Chodź, kochanie, wracamy do domu. Nie mam już ochoty z nim gadać – mąż bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi.
- Czekajcie! – słyszę Thomasa i zatrzymujemy się. – Nie idźcie jeszcze, proszę. I przepraszam. Szczególnie ciebie, Anno.
Patrzę na Sherlocka i zachęcająco kiwam głową, bo nie pozostaje nam nic innego niż wrócić do jego łóżka. Siadam na białym krzesełku, a mąż staje za mną.
- Najlepiej mnie przeprosisz, jak przestaniesz brać i się ogarniesz – mówię smutno. – Nie po to było to wszystko, żebyś teraz skończył martwy, z igłą w ręce. Zastanów się, Tom.
- Wiem… Cóż, teraz kiedy Jim znowu jest przy mnie powinni mi być łatwiej – Thomas słabo się uśmiecha, a ja wiem, że Sherlock powstrzymuje westchnienie irytacji. – Będę się starał ze wszystkich sił, Anno.
- No ja myślę. Wierzę w ciebie.
Siedzimy jeszcze jakieś pół godziny, jednak rozmawiamy już o czym innym. Stan zdrowia Thomasa na szczęście poprawił się na tyle, że za niedługo wyjdzie do domu.
- Wpadaj do nas kiedy chcesz, pamiętaj – stwierdzam ciepło, niechętnie wstając. – A teraz już musimy się zbierać, mały będzie się niecierpliwił.
- Jasne, dzięki – Tom posyła nam uśmiech, dzięki czemu już bardziej przypomina dawnego siebie. – Pozdrówcie Alexa od wujka.
Wesoło kiwam głową i ruszam z Sherlockiem na korytarz. Mamy jeszcze czas, żeby kupić coś Sandrze w ramach podziękowania za pomaganie mi. Jest może, jaka jest, ale przyjechała i była przy mnie w ciężkich chwilach, więc trzeba się jej jakoś odwdzięczyć.

Następne trzy tygodnie mijają w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć jakichś dziwnych informacji o paru wybuchach w Londynie. Niepokoi mnie to szczególnie z powodu nie aż tak dawnego podobnego zdarzenia na Euston, przez to prawie dostałam zawału serca.
- Kochanie, policja już się tym zajmuje – uspokaja mnie Sherlock w chwili, kiedy pomaga mi zapiąć granatową sukienkę. – Złapią ich, już moja w tym głowa.
Patrzę na niego, ubranego w idealnie dopasowany czarny garnitur, który założył na ślub Mycrofta. Ceremonia ma się odbyć za niecałą godzinę i zaraz będziemy się zbierać.
- Ile do tej pory było tych wybuchów? – pytam, próbując przybrać  niezobowiązujący ton. – Dziesięć?
- Osiem, kochanie. I nie myśl o tym. – Sukienka jest już zapięta, a Sherlock przygląda mi się w lustrze, jednocześnie głaszcząc mnie po brzuchu. – Wyglądasz prześlicznie, a nawet więcej… nadzwyczaj seksownie.
- Raczej jak wieloryb, o ile on może być seksowny – chichoczę. – Ale dziękuję. A ty też niczego sobie – daję mężowi buziaka w ten idealny policzek.
- Mama… - podchodzi do nas Alex. – A dlacego ja jestem tak ładnie ubrany? – przypatruje się dziecięcemu garniturowi, który ma na sobie i w którym wygląda nader zabawnie, przez co znowu chce mi się śmiać.
- Bo idziemy na ślub, a potem do restauracji.
- A cyj ślub?
Patrzę lekko zgłupiała na Sherlocka, który obdarza mnie diabelskim uśmiechem. Ostrzegał mnie, że jak weźmiemy małego na uroczystość, zaczną się pytania, no i miał rację. Cóż… jeśli kiedyś ktoś by mi powiedział, że będę tłumaczyła swojemu dwuletniemu dziecku, że idzie na ślub gejów, kazałabym mu się obudzić. Chociaż w sumie… jest zabawnie.
- Ty mu tłumacz – mówi bezlitośnie mój mąż, a ja przewracam oczami.
- Wujka Mycofta i wujka Grega – wyjękuję w końcu, przypatrując się małemu.
- Aha. Wujek Majkroft i wujek Greg biorą ślub – mówi tonem, jakbym mu wyjaśniała, że dwa i dwa to cztery. -  To fajnie.
Teraz to już ja zaczynam się śmiać, z rozbawienia i ulgi, a Sherlock bierze synka na ręce.
- To co, idziemy? Tom pisał, że będzie za pięć minut.
Kiwam głową i schodzimy na dół, gdzie czeka już elegancka pani Hudson. Po krótkiej chwili podjeżdża po nas Thomas, ubrany w szary garnitur, ale z niezbyt wesołą miną, chociaż w oczach widzę już ślady dawnego błysku. Jest sam, bo Jim musi siedzieć jeszcze w szpitalu by całkiem dojść do siebie, poza tym nie wydaje mi się, żeby facet Toma jakoś chętnie przyszedł na wydarzenie, jakim jest ślub.
W urzędzie jesteśmy po piętnastu minutach i stajemy z przodu, obok czwórki Watsonów. Cała ceremonia okazuje się dość skromna, ale nader sympatyczna, a wszystko odbywa się w niedużej jasnej sali o kremowych ścianach, ładnie przystrojonej czerwonymi kwiatami. Powiedziałabym, że bez zbytniego przepychu, ale z klasą.
Najzabawniejsza chwila ślubu ma chyba miejsce, kiedy Greg i Mycroft stoją przed sympatycznie wyglądającą urzędniczką, w otoczeniu świadków, czyli Toma i nieznanego mi kuzyna Grega. Już zdenerwowana mina mojego szwagra wygląda dość komicznie, a do tego dochodzi przysięga wypowiadana przez niego drżącym, napiętym głosem. W dodatku… nie wierzę, ale Mycroft w tym momencie zaczyna się jąkać. Sherlock oczywiście nie może sobie podarować lekko złośliwego uśmiechu, za co dostaje ode mnie z łokcia w bok.

Po wszystkim jedziemy do jakiejś wykwintnej restauracji na obiad. Mały troszkę broi, więc uspokajamy go i nawet nie patrzymy z Sherlockiem gdzie jesteśmy, aż do momentu, kiedy przychodzi pora by wysiąść z samochodu Toma.
- Uhuhu – uśmiecha się pani Hudson, patrząc na budynek przed nami. – No, dawno nie jadłam w takim miejscu.
Unoszę wzrok, po czym widę okazały hotel i wnioskuję, że to właśnie w nim mieści się nasza restauracja. Wejście otacza półkolisty, ozdobny daszek wsparty na kolumnach, a z przodu widzę napis: The Landmark. London.
Uśmiechnięta zerkam na Sherlocka, gdyż już mi się tu podoba, i dziwię się widząc, że jest lekko wkurzony. Już chcę zapytać o co chodzi, kiedy obok nas stają Watsonowie z dziećmi – John ma podobną minę do mojego męża, tylko dochodzi do tego jeszcze zmieszanie, a Mary wydaje się nieźle rozbawiona.
- Cóż, mam nadzieję, że was nie pamiętają – stwierdza wesoło, a zarazem niewinnie, mrugając do mnie.
Nie pamiętają? Czyżby nasi mężowie tutaj nabroili? Znowu jakaś historia z wieczoru kawalerskiego? Jak tak to pięknie…
- Bardzo śmieszne – rzuca John, wciąż z jakiegoś powodu niezadowolony.
- Idę o zakład, że mój brat zrobił to specjalnie – słyszę zaraz Sherlocka, mierzącego przenikliwym spojrzeniem wejście, i już tracę cierpliwość. No bo ile można…
- Może ktoś mi wyjaśni o czym wy mówicie?
- To ty nie wiesz? – dziwi się Mary, a potem patrzy zdumiona na mojego męża. – No tak nie powiedział ci… Ale chodźmy, nie stójmy tak… - Pogania nas ręką, ruszamy więc, a ja zamieniam się w słuch, bo ciekawość mnie zżera. – To tutaj Sherlock objawił się Johnowi po… no, po tej dwuletniej nieobecności, kiedy wszyscy myśleli, że nie żyje. Przebrał się za kelnera, ubrał okulary, dorysował sobie wąsy i podszedł, by nas obsłużyć, bo wiesz… byliśmy na romantycznej kolacji. W efekcie John rzucił się na Sherlocka i powalił go na ziemię, więc nas wyprosili, zresztą powtórzyło się to w dwóch następnych knajpach. No a Sherlock skończył z przeciętą wargą, rozbitym nosem i zakrwawioną twarzą.
Nie mogę wytrzymać i zaczynam się głośno śmiać, a że akurat oddajemy płaszcze, portier zerka na mnie dziwnie. Wolę nie zastanawiać się, co sobie pomyślał.
- Tak, zabawne to w sumie było – ciągnie moja przyjaciółka z delikatnym uśmiechem na ustach. – Apogeum chyba nastąpiło, kiedy Sherlock pozbył się tych namalowanych wąsów za pomocą wody i zapytał Johna, czy jego też tak się zmywają. Bo wiesz, John miał wtedy wąsy. Uh.. – wzdryga się. – Nie lubiłam ich.
- Wystarczy, pani Watson – mówi z napięciem Sherlock, a ja, dalej chichocząc, nie mogę się powstrzymać i go obejmuję. 
- Wariacie ty mój – mówię z czułością, co powoduje, że mój mąż jakoś się rozchmurza. Alex, którego trzyma na rękach, też szeroko się uśmiecha, chociaż chyba niewiele rozumie, tak że wszyscy wchodzimy do restauracji w dobrych humorach.

Po chwili siedzimy już na eleganckiej sali, przy stoliku razem z Watsonami i Tomem, a obok nas krążą kelnerzy z tacami, ubrani w eleganckie fraki, białe koszule i muszki. Patrzę na czerwono-czarną podłogę i tlumię śmiech, zastanawiając się, jak mój kochany wyglądał, zaatakowany przez Johna i powalony na nią.
Alex siedzi między nami, ale już nie wariuje, jak w samochodzie, przeciwnie, rozgląda się po eleganckim wnętrzu, oświetlonym przytłumionym światłem, a potem przenosi wzrok na elegancko zastawiony stół, kwiaty i błyszczące kieliszki. Wydaje się tym wszystkim lekko przejęty, a ja, zerkając na niego z rozczuleniem, przeglądam Menu.
- Synku, co zjesz? – pytam małego, przerzucając strony pełne wykwintnych dań. – Rybkę, kurczaczka, jagnięcinkę?
- Lody – mówi, a ja patrzę na niego rozbawiona. To dopiero wymyślił.
- To na deser, kochanie, poza tym jest chyba za zimno na lody. Ale zobaczymy. A na obiadek?
- To mozie kurczaczka – mówi, teraz zainteresowany ludźmi dookoła. Tak podejrzewałam, bo najbardziej lubi właśnie drób, jak i ja.
Kiwam głową, a potem zwracam się do Sherlocka.
- Ja chyba tę jagnięcinę, tak dla odmiany. A ty?
- Wołowinę „Teryaki”, kochanie. Mam tylko nadzieję, że Mycroft wybrał dobrą restaurację.
- Nie martw się – John z niewinną miną przegląda swoją kartę. – My z Mary, jak wiesz, przetestowaliśmy to miejsce i jedzenie mają bardzo dobre.
W tej chwili podchodzi do nas kelner, więc składamy zamówienie. Dobieramy jeszcze desery, czyli lody dla Alexa, bo pod wpływem jego próśb skapitulowałam, a dla nas sernik. No i herbatę do picia.
- Tom, jak tam Jim? – zwracam się nagle szwagra, by jakoś zacząć dyskusję, ale też chcę poprawić mu nastrój. – Lepiej?
- Tak… - Thomas wydaje się lekko zaskoczony moim pytaniem, i o dziwo podenerwowany. – Za jakiś czas go wypiszą.
Och, no to chyba dobrze. To na pewno jeszcze bardziej pomoże Tomowi.
- Mogę zamówić sobie szampana? – rzuca nagle Tim, patrząc z nadzieją to na ojca, to na Mary, a ja tłumię uśmiech. Ach te dzieci…
- Wybij sobie z głowy – mówi stanowczo John, patrząc groźnie na syna, w efekcie czego Timothy się nachmurza, dłubiąc w swoim łososiu.
- A co to jest szampan? – odzywa się zaciekawiona Lily. Jak na trzylatkę jest nadzwyczaj rezolutna i sprytna, poza tym podobna raczej do Mary niż do Johna.
- Alkohol – wyjaśniam, bo Alex też patrzy na mnie zaciekawiony. – Nie dla dzieci. – Nagle widzę, że Mary ciężko wzdycha. – Wszystko w porządku? – pytam zaniepokojona, bo wiem, że zbliża jej się termin. Ma rodzić wcześniej niż ja.
- Tak, tak – uśmiecha się. – Tylko kopie.
- Och, znam to – mimowolnie głaszczę się po brzuchu, bo nasze maleństwo tez czasami daje mi popalić.
- Wiecie, co to będzie? – pyta nagle Tom ze swoim dawnym uśmiechem uśmiechem.
- Dziewczynka – wyjaśnia nagle John, a jego oczach dostrzegam radość. Nie wszyscy jednak są tak zadowoleni.
- Wolałbym brata – jęczy Tim i wszyscy zaczynamy się śmiać.
- No cóż… - Thomas klepie go po plecach. – Na to nie masz wpływu… A wy? – rzuca w moją stronę.
- Nie powiem – mój ton jest nadzwyczaj stanowczy. – To moja mała zemsta na Sherlocku.
Mój szwagier zaczyna chichotać, Sherlock robi obrażoną minę, a Mary do mnie mruga. Tylko ona wie, ona i Sandra, ale moja siostra jest już w Polsce.
I tak wesoło mina nam owa uroczysta kolacja, będąca ukoronowaniem ślubu Mycrofta i Grega. Świętujemy trochę i dopiero późnym popołudniem zbieramy się i żegnamy przy wyjściu.
 Ściskam właśnie Mary, kiedy… O Boże, tylko nie to, nie teraz! To przecież o ponad miesiąc za wcześnie, to niemożliwe! Aż zastygam w bezruchu, zastanawiając się, czy mi się nie wydawało, w końcu jednak muszę spojrzeć prawdzie w oczy: nie ulega wątpliwości, że nachodzi mnie fala silnych skurczy, a po następnym jestem już pewna, że to skurcze porodowe. Stało się to jednak tak nagle i spowodowało taki szok, że ledwo jestem w stanie myśleć.
- Anno? – Mary patrzy na mnie z troską, kiedy drżącymi rękami dotykam brzucha. – Wszystko okej?
Widzę, że Sherlock od razu odwraca się od Johna, z którym rozmawia, i zaczyna przyglądać mi się, poważnie zaniepokojony. Jestem prawie pewna, że już się domyślił.
- Kochanie? – dopytuje się po chwili, bo mnie chyba kompletnie zatkało, aż dziwne. Przecież to nie pierwszy raz, powinnam być przygotowana ta coś takiego. Chcę się jakoś wziąć w garść, ale zaraz tłumię jęk, bo wyczuwam kolejny skurcz.
- Chyba… - mówię w końcu drżącym głosem do męża. – Ja chyba zaczęłam rodzić.
Sherlock blednie, jednak wiem, że panuje nad sytuacją, jak zwykle. W pierwszej kolejności przenosi Alexa ze swoich ramion na jego własne nogi.
- Mary, weźmiesz małego? – pyta, a gdy ta kiwa głową, zwraca się do naszego synka. – Kochanie, pojedziesz z ciocią i wujkiem, będziesz dziś u nich spał.
- Ale dlaciego? – chce wiedzieć Alex, ale grzecznie łapie Mary za rękę. Patrzy przy tym na mnie lekko wystraszony. – I cio jest z mamą?
- Cóż… Tata i mama muszą jechać do szpitala – wyjaśnia mu Sherlock spokojnym głosem, a ja próbuję się uśmiechnąć, by pokazać synkowi, że nic mi nie jest i żeby się nie martwił, ale słabo mi to wychodzi. - Chyba jutro już będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę.
- Podwieźć was? – pyta zaniepokojony John, zerkając na parking.

- Ja ich zawiozę – Tom nagle, jakby znikąd, podjeżdża swoim samochodem wprost przed wejście. – Tak, jak ostatnio. Wsiadajcie.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 53: Spektrum sytuacji


  No to rozdział od Joasi ;)  Przepraszamy, że dopiero teraz xd


     “I’m sorry I don’t understand 
       Where all of this is coming from
       I thought that we were fine,
       Your head is running wild again
       My dear, we still have everythin'
       And it’s all in your mind.
       You’ve been havin' real bad dreams
       You used to lye so close to me 
       There’s nothing more than empty sheets
       Between our love, our love…”
                    Pink & Nate Ruess - Just give me a reason


     Thomas! - krzyknął przerażony Jim.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz potem opamiętałam się i podbiegłam szybko z szeptem na ustach.
- Boże, nie! - wydobyło się gdzieś z mojego gardła gdy zbadałam mu puls. Był prawie niewyczuwalny, a to oznaczało jedynie śmierć. - Lekarza!
W głowie miałam taki mętlik, że ledwo pojmowałam sytuację. Sherlock został zesłany za granicę, co nie pocieszało, a jedyna sobą - bo na Mycrofta nie liczyłam w zupełności - konała teraz na moich rękach. Nawet nie wiedziałam, co mu może być i panika sięgnęła zenitu.
Po policzkach zaczęły płynąć łzy, które były hamowane od dnia wyjazdu mojego męża. Obiecałam sobie, że nie uronię ani jednej, ale już nie mogłam, bo w nikim nie znajdowałam oparcia, a siostra, która przyjechała, by mi "pomóc" wałęsała się gdzieś po szpitalu i szukała kolejnej ofiary do podrywu. Oczywiście mogłam zawsze liczyć na opiekę ze strony teściów, lecz nie chciałam ich przemęczać, bo mieli już swoje lata. Jedynym ratunkiem w tej chorej sytuacji był ukochany, który załatwiał coś dla Zjednoczonego Królestwa.
Nie zauważyłam kiedy medycy wzięli Toma na OIOM, ale dosłyszałam pytanie, które zadał doktor.
- Wiedzą państwo, co mogło spowodować zawał?
Pokręciłam głową, a Jim nawet nie pofatygował się, by odpowiedzieć choćby krótkim "nie", ale taki właśnie był Moriarty. Nie obchodziło go, co może się stać z osobą, która dała się za niego ciąć i ledwo uszła z życiem. Ważną kwestią natomiast w jego życiu okazało się grzebanie w telefonie, jakby szukał inforamcji o kolejnej sprawie, jaką można załatwić lub kogo sprzątnąć. Patrząc na niego, miałam ochotę zacisnąć dłonie, na tej jasnej szyi i słyszeć błagalne rzężenie w ostatnich spazmach oddechu, niczym mucha, która wie, że zaraz nastąpi jej marny koniec. Tym razem to ja chciałam być pająkiem, ale powstrzymałam się, mówiąc z obrzydzeniem:
- Nienawidzę cię. Błagałam o to, byś zdechł. Żebyś w końcu zgnił w ziemi i by zjadły cię robaki, bo na nic innego nie zasługujesz.
- Nic o mnie nie wiesz, Anno. - odparł spokojnie, a mnie odebrało mowę. - To, że tutaj jestem i że żyję zawdzięczam tylko tobie i za to będę wdzięczny do końca, ale nie zamierzam...
- Nie obchodzi mnie to! Gdybyś mógł, posłałbyś nas wszystkich do diabła, łącznie z Tomem!!!
- Nie... - wyszeptał, po czym uznał, że nasza wymiana zdań dobiegła końca i powrócił do grzebania w komórce.
Nie mogłam pozostawić tego samemu sobie i znów zaczęłam do niego mówić. Tym razem z niespotykanym, jak na mnie jadem w głosie, ale naprawdę byłam u kresu nerwów.
- Nawet nie interesujesz się tym, co z nim jest. A podobno go kochasz czy coś takiego, bo raczej nie jestem w stanie wyobrazić sobie, byś czuł cokolwiek do kogokolwiek.
- Przez twoje gadanie nie mogę się skupić. Jesteś na tyle denerwująca, że naprawdę nie wiem, jak aniołek wytrzymuje humory takiej baby. - odpowiedział równie złośliwie, co ja. - Masz szczęście, że mam jeszcze w sobie odrobinę szacunku do długu, jakim zostałem obarczony, inaczej już dawno gniłabyś na dnie Tamizy.
- Twoje groźby przestały robić na mnie wrażenie odkąd mogłam go stracić. - fuknęłam i zaczęłam szykować się do wyjścia, ale coś mnie tknęło i dodałam po chwili: - Gdyby nie ja, Moriarty... nie oddychałbyś sam.
- Doskonale tym wiem, gąsko, ale pamiętaj, że ja nadal mogę uprzykrzyć ci życie, w ten czy inny sposób i nadal mam tę możliwość. Gdyby nie to, że przysłaliście w moje stęsknione ramiona, tego słodkiego chłopca, który teraz zdycha z przedawkowania kokainy, gdzieś zapewne byście mnie dopadli, ale jak zwykle Holmes nie wie, co robi.
- Skąd wiesz, co przedawkował? - zapytałam ostro, patrząc mu w brązowe oczy, nie wyrażające nic prócz chłodu.
- Hm... W zasadzie była to kolejna rzecz, jakiej mieliśmy tobie oszczędzić, ale tak bardzo lubię dręczyć waszą rodzinę i ją skłócać. To nawet lepsze niż Moda na sukces!
Podrapał się po głowie, a mnie aż skręcało, by wydrapać mu ślepia, w których pojawiły się znajome, diabelne iskry. Wystarczyło tylko kilka kroków, a byłoby po nim. Miałam już w głowie mnóstwo sposobów na to, by go dopaść, ale gdzieś w środku dało znać o sobie sumienie, powodujące myśl, że mój szwagier nie chciałby tego. Westchnęłam tylko i wycierając łzy siadłam na krześle, które wyciągnęłam spod łóżka Jima.
- W takim razie słucham. - odparłam już uspokojonym tonem, ale w środku czułam, że mogę jeszcze wybuchnąć.
Chrząknął znacząco, po czym odłożył telefon na stolik znajdujący się tuż przy nim. Wziął głęboki oddech, ale jeszcze nie zaczął swojego monologu, popatrzył tylko, jakby ponuro i wyjmując kartkę, i długopis z szuflady, zaczął na niej zawzięcie skrobać, jak gdyby był to kawałek marmuru, na którym nie sposób wyryć cokolwiek.
- Obudziłem się dużo wcześniej niż myślisz. - mruknął w powietrze zgęstniałe od ilości złych słów przez nas wypowiedzianych. - Jakieś dwanaście godzin przed poinformowaniem wszystkich. Dowiedziałem się wtedy, że Thomas zaczął brać to świństwo i mało nie wpadłem w furię. Przed zabiciem osób w moim otoczeniu powstrzymało mnie tylko jedno, a mianowicie fakt, że ta podła żmija jeszcze żyje i ma zamiar dokonać zemsty na nim.
- Skąd to wiesz?
- Czy to nie logiczne? - prychnął. - Dowiedziała się, że żyje, a ja sam byłem świadkiem puszczenia jej wolno. Sentymenty. - westchnął, po czym znów zaczął gwałcić kartkę długopisem. Zauważyłam, że narysował jakąś cyfrę, ale w tym momencie, nie było to istotne. - Tak czy inaczej, rozmawiałem o tym, z naszą pchełką - podróżnikiem i tak oto dostałem informację, że Tomowi nie brakuje wiele do zupełnego stoczenia się. Nie mogłem uwierzyć, że jest do tego zdolny, ale jak widać nie wszystko będę mógł kontrolować w jego życiu, a przynajmniej tak myślę. Chyba ma na mnie większy wpływ niż ja na niego.
- I bardzo dobrze! - zawołałam wojowniczo. - I tak jesteś okropny więc ktoś musi w końcu cię zreformować.
- Nie licz słońce, że przyjdzie mu to łatwo. I tak nie powinienem go więcej do siebie dopuszczać, po tym, co mi zrobił.
- No to przynajmniej daj mu teraz spokój. - odparłam trochę na przekór, choć wiedziałam, że nie odpuści.
- Wiesz, że już nie mogę. - w jego głosie dało się dosłyszeć smutek pomieszany z czymś na wzór uczucia. Nie... to nie jest możliwe w jego przypadku. - On znaczy dla mnie więcej niż myślisz, a to, że mnie oszukał boli, lecz potrafię znieść wszystko. Byleby tylko...
- Przestań, bo mi niedobrze. - warknęłam w końcu, bo nie zamierzałam słuchać wyznań geja.
Nie to, bym miała coś do homoseksualistów, ale dajcie spokój, może jeszcze opowie mi o ich pierwszej nocy razem? Co to, to nie. Nie mam na to najmniejszej ochoty, mimo że jestem naprawdę tolerancyjna, to jednak są ich sprawy. Swoją drogą oglądanie porno jest lepsze niż słuchanie o nim, ale najlepsze byłoby w praktyce...
Westchnęłam cicho na myśl o tym, kiedy znów będę mogła przytulić się do mojego detektywa gdy nagle usłyszałam cichy śmiech przestępcy konsultanta, a następnie jego cichy komentarz:
- I tak wiem, o czym myślisz, zboczona świnko. Jak to jest być w łóżku z Holmesem?
- Nie twoja sprawa! - zakrzyknęłam wściekła i zaróżowiona na twarzy.
Co on sobie myślał, by o to pytać? I jeszcze pewnie mam mu powiedzieć, że jest bezkonkurencyjny we wszystkim? Niedoczekanie!
- Ha, ha, ha, ha, ha... - zarżał, jak koń. - Dawno się tak nie uśmiałem. Ale naprawdę miałaś idealną minę gdy zapytałem o wasze igraszki. Pamiętasz chyba, że zdarzyło mi się na was nie raz patrzeć?
Wytrzeszczyłam na niego oczy, będąc u granic wytrzymałości i nie wiem, jakim cudem nadal milczałam, czy choćby trzymałam jeszcze ręce na kolanach, bo naprawdę miałam ochotę go w tym momencie zabić.
- Och no już, malutka, cała sprawa była naprawdę urocza, a ja mam coś ze zboczeńca, sama przyznasz. - powiedział prowokacyjnie. - I ta twoja siostra! Jakże ona całowała! A te cudowne piersi...
- Przestań, bo zaraz ci przypierdolę. - powiedziałam, a moje nerwy były napięte niczym struny skrzypiec. - Nie obchodzi mnie to wszystko!
- No już, bo kociej mordy dostaniesz. - pokazał mi język, ale wiedziałam, że nie mam po co już się fatygować z pięściami, choć ochota na przemeblowanie jego ślicznej mordy kusiło. - Twój Włóczykij przygotował mieszankę, która spowodowała zawał więc nie mów, że jesteście tacy święci. Zgodziłem się, bo nie chciałem, by zmarł z przedawkowania. Mimo wszystko nie jestem taki zły, jakbyś myślała, bo nie dam mu umrzeć, choćbym sam miał poświęcić, co najcenniejsze. - zawahał się nagle, a przez jego oblicze przemknął znajomy mi cień, który przypomniał te najczarniejsze chwile z życia. - Lodziara przekazała mi działkę, którą stworzył, a mnie pozostało zadzwonić do najwierniejszego z całej zgrai przestępców, Morana. Na pewno go kojarzysz z kilku afer, ale po porwaniu tylko jemu mogłem ufać, jeżeli mogłem tak to nazwać. Nie pomyliłem się, bo Thomas przyszedł prosić właśnie jego o pomoc więc zadanie było ułatwione do maksimum. Ot, zrządzenie losu.
- I jakim niby cudem ta działka mu nie zaszkodziła? - zapytałam z ponurą nutą w głosie. - Przecież teraz go operują. Poza tym powinnam im powiedzieć, co spowodowało taką reakcję, bo może być za późno.
- Mieszanina rozpada się w pięć minut po reakcji organizmu. - odparł luźno. - Nie wiem, jakim cudem, ale najlepszy chemik w kraju chyba potrafi przyrządzić taką miksturę.
Wiedziałam, o kim mówił, ale nadal nie mogłam pojąć dlaczego oni mu to zrobili. Przecież Thomas był ich bratem i mogli go posłać tym razem naprawdę na tamten świat. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo nie mogłam uwierzyć w słowa bandyty dalej brudzącego kartkę.
Popatrzyłam na niego jeszcze raz i w końcu zauważyłam, że nie był już tym samym Jamesem Moriartym, który potrafił z życia każdego mieszkańca kuli ziemskiej uczynić piekło. Oczy mimo swojej głębi, nie miały tego blasku, a dłonie drżały co chwilę, jakby w delirium. Usta już nie pałały czerwienią, skóra na twarzy przypominała raczej skrawek pergaminu, ale najstraszniejsze okazały się blizny rozsiane na rękach i szyi. Bałam się pomyśleć gdzie mogły się jeszcze znajdować.
Może wcale nie kłamał? Może rzeczywiście chciał ratować Thomasa przed nałogiem i dlatego wymyślili taki fortel względem niego? Wzięłam kilka głębokich oddechów, by pozbierać myśli i uspokoić nerwy, bo musiałam teraz dbać o moje maleństwo, które dawało o sobie co chwilę znać. Tak bardzo je kochałam, a to, że Sherlock nie wracał powodowało u mnie irracjonalny strach, że jednak może nie przeżyć.
- Obiecujesz, że Tomowi nic nie będzie? - zapytałam w końcu, pogrążona w smutku.
- Mogę przysiąc.
- A co z Elise?
- Ona... - powiedział z nienawiścią w głosie, jakiej nie słyszałam nawet u siebie. - Zapłaci za wszystko. Ma w zasięgu tylko część kart, a ja... ja mam asy. I Jokera. Oczywiście nie wszystkie, bo tego nie dało się zrobić, ale Joker jest w tym wszystkim znaczącą kartą.
- Nie rozumiem o czym mówisz. - odparłam zgodnie z prawdą.
Prychnął znacząco, jak dawniej gdy musiałam siedzieć z nim w jednym pokoju nauczycielskim, po czym podał mi kartkę. Narysował na niej cztery asy oraz Jokera, który dzierżył w dłoni starożytną broń inkrustowaną kwiatem wiśni. Domyśliłam się, że jest to miecz samurajski, a krew w moich żyłach się ścięła. Czyżby mój ukochany znów miał do czynienia z siatką terrorystyczną?
- Mówię o tym, co narysowałem, czy to nie jasne?
- Ale nic z tego nie rozumiem... - mruknęłam już na wykończeniu.
- Bo nie musisz. - burknął złośliwie. - Holmes będzie wiedział, o co chodzi.
- A ta liczba? I litery? - drążyłam dalej, choć nie miałam na to specjalnej ochoty. Wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Nie odpowiedział, a ja nadal wpatrywałam się tępo w nagryzmolone niestarannie znaki. 5SoE. Poczułam się, niczym małe dziecko, przed którym zostają zaszyfrowane najcenniejsze wiadomości i na dodatek nic nie mogłam z tym zrobić, bo nie byłam tak lotnego umysłu, jak mój mąż.
Wstałam i wściekła na cały świat krzyknęłam na Jima.
- JAK JESZCZE RAZ COŚ BĘDZIECIE UKRYWAĆ, TO BĘDZIE KONIEC!!!
Wybiegłam załzawiona z sali i mijając Sandrę bez słowa, zaczęłam biec do windy. Boże! Dlaczego musiałam być to ja?! Co ja im zrobiłam?! Co zrobił Thomas czy choćby Sherlock? Przecież to nie do pomyślenia, by na świecie czaiło się tyle zła i tajemnic, które tylko szkodzą całej ludzkości.
- Anka! - krzyknęła za mną siostra i przypadła do mnie z troską, której nie potrzebowałam. - Ania, co ci jest?
- A co mi może być?! Jak zwykle to samo, Sandra. - prawie plułam w nią słowami raniącymi mi mnie do głębi.
Wpadłam w końcu do windy, nacisnęłam guzik na parter, po czym rozpłakałam się i osunęłam na podłogę. Tyle kłamstw przez cały czas... Tyle cierpienia. Śmierć i zniszczenie tylko wokół mnie. Chcę stąd wyjechać i pierwszy raz chcę, by wszyscy zapomnieli, że istnieje ktoś taki, jak Anna Krystyna Holmes. Mogłabym uciec, jak najdalej i zaszyć się w cichym kącie razem z dziećmi gdzie ukryłaby mnie Mary i przeczekać najgorsze.
- Siostra... - przytuliła mnie do siebie mocno, jak nigdy przedtem. - Nie płacz. Nie wiem, co powiedział ci ten bydlak, ale nie miał racji. Jesteś wspaniała, silna, mądra, masz cudownego męża i genialnego synka, a drugie dziecko w drodze. Nigdy nie będę taka, jak ty.
- Ja już nie daję rady. - wychlipałam w jej ramię. - Chcę... zabierz mnie stąd gdzieś. Chcę żyć w spokoju.
- Nie. - szepnęła, gładząc mnie po głowie. Naprawdę nie spodziewałam się po niej takiej czułości. - Masz tutaj wszystko, co kochasz, a gdybyś wróciła choćby do Polski, nie czekałoby cię nic dobrego.
- Wracajmy na Baker Street. - wydukałam z ledwością i zaczęłam jęczeć z niemego bólu psychicznego, jaki miałam w sobie od czasu gdy Sherlock zostawił mi list.
Nosiłam go ze sobą, jak obietnicę powrotu, talizman, który będzie bronić mnie i bliskich przed całą nienawiścią kumulującą się wokół mnie. Niespodziewanie zaczął ciążyć w mojej kieszeni, niczym kamień spadający w dół strumienia, który rwie jego nieskazitelność na strzępy i powoduje, że staje się mętny, jak kawa z mlekiem. Wyjęłam go z kieszeni i kolejny raz tego dnia zaczęłam czytać, ale tym razem na głos. Wiedziałam, że mi to niewiele pomoże, ale czułam się bezpieczniej, wyobrażając sobie, że mówi to mój ukochany.
- Najdroższa Anno. Wiem, że obiecałem Ci nigdy więcej nie odchodzić, ale nie mam wyboru. Sprawy z Moriartym zaszły za daleko, a kłótnia między nami, która miała miejsce kilka dni temu, nie dawała mi spokoju. Nie mogłem pozwolić, byś myślała o mnie źle, a przede wszystkim, by twoje racje nie były bezpodstawne. - mruczałam do siebie połykając łzy. - Powinienem zrobić to dla brata, choćby ze względu na to, że chronił całą rodzinę przed śmiercią. Będę mu za to dozgonnie wdzięczny. Thomas ostatnio popadł w tarapaty i mam nadzieję, że uda się go z tego wyciągnąć. Liczę też na to, że dotrzyma słowa i będzie się Wami zajmować należycie, ponieważ grozi nam teraz dużo większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek. - list dobiegał prawie końca, a ja uspakajałam się coraz bardziej, choć trudno było czytać te słowa, zamiast ich słuchać. Miałam sobie do zarzucenia, że po awanturze nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a mnie w domu zastał, jakby list pożegnalny. - Moim celem jest John Harrison. To człowiek, który miał ścisłe powiązania z pewnymi ludźmi zajmującymi się tajemniczymi składami krwi w ciele ludzkim. Nie robię tego ze względu na naukę, choć wiesz, że byłaby to dla mnie szansa na poznanie nowych składów chemicznych. Robię to dla Ciebie kochana i przysięgam, że wrócę, jak najszybciej z wyprawy. Kocham Cię. Twój, na zawsze... Sherlock.
- No, ten twój mąż to niezły bohater. - mruknęła z podziwem moja siostra gdy jechałyśmy już do mieszkania.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wsiadłam do samochodu, który prowadziła. Był pożyczony od Mycrofta i sama byłam zdziwiona, że go udostępnił, ponieważ nie byliśmy jakimiś rządowymi personami. Pytając dlaczego, odpowiedział, że mamy teraz ochronę korony niezależnie od sytuacji. Dodał również, że księżna Kate podziwia mnie, za odwagę, z jaką broniłam Anglii podczas różnych spraw Sherlocka, co miało poprawić mi humor. W efekcie spowodowało, że zaniemówiłam, bo nie pomyślałabym, że zostanę skomplementowana przez tak znamienitą osobę, jak żona księcia Williama.
- Kochany jest. - skwitowałam, będąc nadal w ponurym nastoju.
- Masz szczęście, siostrzyczko, że opiekuje się tobą ktoś taki, jak on. Może i na początku go nie lubiłam, ale teraz zmieniam zdanie. Dobrze na ciebie wpływa.
- Może i tak.
Nie miałam ochoty rozmawiać o tym, jaki jest mój detektyw, choć słowa Sandry spowodowały, że mój nastrój uległ lekkiej poprawie. Nawet moje maleństwo potwierdziło to mocnymi kopnięciami więc pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. Nie ma co, moje dzieci wyrosną na naprawdę zdolne mądrale. Co do tego nie miałam wątpliwości, zważając na fakt, że ich ojcem był nie kto inny, jak najbystrzejszy człowiek na świecie.
Trasę przejechałyśmy bardzo szybko, co mocno mnie zdziwiło, bo młodsza nie znała tak dobrze Londynu, ale cieszyło mnie, że niedługo będę mogła przytulić synka i opowiedzieć mu jedną z wielu przygód, które przeżyłam razem z mężem, choć w mocno okrojonym wydaniu. Zauważyłam, że gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się koguty policyjne i strażackie, i moje serce zakołatało niebezpiecznie wyczuwając, że coś jest nie tak.
Gdy zbliżałyśmy się już do Baker Street zatrzymała nas blokada na Euston. Nie wiedziałam, co robi tutaj tylu mundurowych, ale czułam, że ma to związek z moim miejscem zamieszkania. Nie mówiąc nic Sandrze, wysiadłam szybko z auta i zaczęłam przedzierać się przez niewielką kolumnę, którą utworzyła policja zapewne dla bezpieczeństwa na drodze.
Dosłyszałam, że ludzie, którzy zrobili to samo, co ja opowiadali sobie o wybuchu, na ulicy, a krew w moich żyłach zmieniła się w lód. Alex! - krzyknęłam w myślach i nie zważając na to, że mogłam zrobić sobie krzywdę zaczęłam biec tak szybko, jak mogłam w kierunku domu. Boże, byle nie to. Niech oni żyją.
Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale miałam wrażenie, że wieczność. Przecież w mieszkaniu zostali pani Hudson i mój mały synek!
Jeden z policjantów zaczął coś do mnie mówić, ale nie miałam pojęcia co i podążałam dalej. Kolejny z nich zatrzymał mnie, mówiąc:
- Przepraszam, ale nie można tędy przejść.
- Tam jest mój syn. - wydyszałam i wtedy poczułam mocny skurcz w brzuchu. Chryste, nie teraz! To za wcześnie.
- Nie możemy pani przepuścić. Na Euston doszło do eksplozji. Są ofiary...
- Boże... - szepnęłam i o mało nie zemdlałam, a moim ciałem wstrząsnął kolejny skurcz. - Aj...
Złapałam się za brzuch i modliłam, by moje dziecko nie zaczęło pojawiać się teraz na świecie. Przecież mogłoby umrzeć.
Zaczęłam oddychać głęboko, a funkcjonariusz, który udzielił mi informacji pomógł usiąść na ziemi. Jego głos był bardzo spokojny, co podziałało i mogłam zacząć swobodnie mówić.
- Na Baker Street jest mój syn... Czy tam też...?
- Nie. Tamta ulica pozostała nienaruszona.
Odetchnęłam z ulgą. Nie wytrzymam dłużej takiego stresu, Sherlocku. Musisz, jak najszybciej wrócić. - mówiłam do siebie w myślach, ale wiedziałam, że nie nastąpi to szybko. Czułam, że nie tylko o odtrutkę chodzi, ale wolałam nie dopuszczać do siebie czarnych wizji, jakie ostatnio nawiedzały mnie w snach.
Po jakichś dziesięciu minutach siedzenia postanowiłam wstać i jakby spod ziemi wyrosła przed moim obliczem postać Lestrade'a, który miał nietęgą minę. Podał mi dłoń i przytulił mocno, jakby się czegoś obawiał, co z jednej strony bardzo mnie rozczuliło, a z drugiej spowodowało kolejne wątpliwości.
- Chodź stąd. - powiedział tylko i biorąc mnie za rękę, zaprowadził do jednej z karetek, które stały kilka metrów od wybuchu. - Wszyscy na Baker są bezpieczni, ale gdy cię nie było zacząłem się martwić. Gdzie się podziałaś?
- Byłam na badaniach. - mruknęłam, po czym odetchnęłam z niebywałą ulgą. - Mogę iść do domu? Moja siostra powinna być niebawem.
- Dobrze, ale uważaj na siebie. Mycroft powiedział, że ostatnio dużo na ciebie spada.
- No co on kurwa nie powie. - warknęłam i odeszłam szybko, by nie rozmawiać o swoim stanie psychicznym.
- Czekaj! - zawołał za mną. - Mam pytanie.
- No jakie?
- Wiesz, co znaczy 5SoE?
Moja twarz w tym momencie stężała i przybrała wyraz posągu. Co on powiedział? Przecież to nie możliwe, by ktokolwiek... cholera. A jednak za tym wszystkim stoi Moriarty, a nie Elise. Mogłam się tego spodziewać. Nie odpowiedziawszy mu, pomknęłam od razu do domu, by w końcu móc wziąć w ramiona syna. Czy ja tak wiele wymagam od życia?!
Weszłam powoli, chociaż chciałam znów pomknąć przed siebie, ale czułam, że nie byłoby to dobre dla maleństwa. Mogłam je przecież tak łatwo stracić, a tego na pewno bym już nie przeżyła. Schody pod moimi stopami zaskrzypiały, jak zwykle i poczułam, że 221B nie jest już takie, jak kiedyś. Postanowiłam, że gdy dziecko się urodzi, wyniesiemy się stąd i nie obchodzi mnie, co powie na to Sherlock. Za dużo tych tajemnic wokół, a ja potrzebuję wytchnienia.
- Gdzie mama? - usłyszałam tuż przy drzwiach głos Alexa. - Był strasny huk. A jak coś jej jest?
- Wszystko dobrze z mamą. - odparła pani Hudson, a mnie gdzieś w środku bardzo to ujęło. - Obiecuję.
Weszłam od razu, by już nie podsłuchiwać i by w końcu popatrzeć na to moje małe, kochane słoneczko, które od razu podbiegło i rzuciło się w stęsknione ramiona matki. Przytuliłam go mocno do siebie i westchnęłam boleśnie. Mój mały był tak podobny do ojca, że jego widok sprawiał, że moje serce było całe w strzępach, a jednocześnie koiło wszelkie rany.
- Mama! - wrzasnął mi do ucha, a ja roześmiałam się pierwszy raz tego dnia.
- Och kochany synku. - szepnęłam. - Jak dobrze cię widzieć.
- To tylko tsy godziny, mama. Ja cekałem.
Kiwnęłam tylko głową, bo nie miałam sił powiedzieć, że te trzy godziny były chyba jednymi z najgorszych w moim życiu. Siadłam na kanapie, a Alex potulnie przysiadł obok mnie i zaczął gładzić po brzuchu, mówiąc, jak bardzo się cieszy na rodzeństwo, co było naprawdę piękne, bo nie pomyślałabym, że tak to odbierze. Zawsze miałam wrażenie, że odziedziczył po ojcu tę denerwującą cechę bycia we wszystkim najlepszym, ale jak widać, chyba nie.
Po kilku minutach pani Hudson przyniosła mi herbatę, która okazała się odpowiedzią na wszystkie troski, po czym podała bardzo dziwną kartkę, z lekka nadpaloną, ale jakby specjalnie. Widniały na niej słowa w języku angielskim, które od razu pochłonęłam.



Otworzyłam ze zdziwienia usta, bo słowa zrozumiałam raczej, jako groźbę, ale nie skierowaną w moją stronę. Czy to możliwe, by Sherlock wpadł w większe tarapaty niż myślałam? I kim do cholery jest Pięć Cieni Elise?!
Nagle dostałam SMS-a i co dziwniejsze od mojego ukochanego WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. KOCHAM CIĘ.

On nigdy nie wyznawał uczuć w wiadomościach... Przez moje ciało przeszedł okropny dreszcz, a potem nie mogłam już wstrzymywać łez.