wtorek, 19 sierpnia 2014
środa, 23 lipca 2014
Rozdział 54: Wszystko ukryte
“Where'd you go?
I miss you so
Seems like it's been forever
That you've been gone
Where'd you go?
I miss you so
Seems like it's been forever
That you've been gone
Please come back home”
I miss you so
Seems like it's been forever
That you've been gone
Where'd you go?
I miss you so
Seems like it's been forever
That you've been gone
Please come back home”
Fort Minor - Where'd you go?
Jest już prawie
druga w nocy, a ja co chwilę wzdycham z irytacją i nie mogę spać. To w sumie
normalne odkąd Sherlock wyjechał, ale akurat teraz mam jakieś dziwne
przeczucie, sama nie wiem czego. Kręcę się na łóżku, w którym powinien obok
mnie leżeć mąż, to z boku na bok, to na plecy, a w środku czuję pewną
nerwowość. Wydawać by się mogło, że spowodował ją list od Elise bądź rozmowa z
Moriartym, ale jednak nie. Czuję, że to nie przez to. Ale w takim razie przez co?
Nie. Wiem, że nie
dam rady zasnąć, w każdym razie nie w najbliższym czasie, i uznaję, że dobrze
by było wstać. Może to wariactwo o drugiej w nocy chodzić po domu, w końcu
jeszcze obudzę i wystraszę Sandrę czy panią Hudson, nie mówiąc o małym, ale
obiecuję sobie, że będę cicho. Tej nocy nie wytrzymam dłużej sama w tym pustym łóżku.
Wstaję i przez
chwilę z miłością obserwuję synka, który śpi słodko, obejmując jedną rączką
misia. Mój kochany, cudowny aniołek… I codziennie pyta o ojca. Już nie mam
serca ani siły po raz kolejny zapewniać go, że tata niebawem przyjedzie.
Niebawem… znaczy kiedy? Kiedy przyjedziesz, najdroższy?
Z westchnieniem
wychodzę z sypialni i idę do kuchni, by nalać sobie wody. Po ostatnich
przejściach mam taki mętlik w głowie, że powoli zapominam już jak się nazywam.
A przecież nie mogę się stresować, mojemu drugiemu kochanemu maleństwu mogłoby
to zaszkodzić. Ostrzeżenie dostałam przecież niedawno, kiedy był ten wybuch
niedaleko.
Staram się jakoś
uspokoić skołatane nerwy i, głaszcząc się po brzuchu, podchodzę do okna w
salonie. Jest już luty, dookoła wszystko zasypane białym, puszystym śniegiem, a
na ciemnogranatowym, prawie czystym niebie można dostrzec morze złocistych
punkcików. Ciekawe czy Sherlock u siebie, gdziekolwiek przebywa, widzi te same
gwiazdy, to samo niebo?
- Gdzie teraz
jesteś, kochanie? – pytam cichym szeptem, nagle czując się bardzo samotna. –
Kiedy wrócisz do domu?
- Tak szybko, jak to było
możliwe – słyszę nagle gdzieś z tyłu. - Harrison jest po naszej stronie.
Matko Boska, to
głos Sherlocka… Szklanka momentalnie wypada mi z ręki i ląduje na dywanie, jakimś
cudem nie pękając, ale wylewa się z niej woda. Nie zwracam jednak na to uwagi,
tylko natychmiast odwracam się w stronę drzwi, w których stoi… Tak, to mój
cudowny mąż, chociaż nie mogę w to uwierzyć. Przez parę sekund wpatruję się
zszokowana w jego lekko zarumienione od mrozu policzki, stargane wiatrem ciemne
loki oraz na wpół rozpięty już czarny płaszcz, ledwo pojmując to, co widzę.
Potem przychodzi otrzeźwienie i uświadamiam sobie, że mój kochany właśnie
wrócił do domu, że stoi teraz w drzwiach cały i zdrowy.
- Sherlock… -
wyjękuję, po czym ruszam w jego stronę tak szybko, jak mogę, a raczej jak mi
wolno. Za chwilę już jestem w jego ramionach, a po moich policzkach płyną
gorące łzy.
- Anno, kochanie…
- jego ręce obejmują mnie delikatnie, z miłością, i przez chwilę tkwimy tak,
przytuleni do siebie. Potem Sherlock bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi głęboko
w oczy. – Jak się czujesz? A Alex? Wszystko w porządku? – pyta lekko drżącym
głosem.
- Tak, w
porządku, to znaczy… - oddycham głęboko, pożerając go wzrokiem. Po tych
miesiącach rozłąki nie mogę się napatrzeć – Czasami było ciężko, ale twój list…
był dla mnie jak talizman.
Dostrzegam, że na
obliczu mojego męża nie ma już śladu rumieńców, przeciwnie, cały zbladł jak
ściana. W dodatku spojrzenie owych cudownych, stalowych oczu wyraża żal i
tęsknotę.
- Mogłem to jakoś
inaczej rozegrać… Wyjaśnić ci wszystko przed wyjazdem, porozmawiać… ale
pokłóciliśmy się i… Przepraszam…
- Dobrze już.
Jesteś w domu, to najważniejsze – mówię cicho, ocierając sobie łzy z oczu, a
potem bez namysłu wpijam się w jego usta, całując namiętnie jak nigdy. W tej
chwili każda komórka mojego ciała pragnie stojącego przede mną mężczyzny niczym
spragniony człowiek łyku wody, i wiem, że on czuje to samo.
- Dlaczego nie
śpisz? – pyta w końcu Sherlock, kiedy po paru długich minutach odklejamy się od
siebie. – Jest środek nocy.
- Dziś jakoś nie
mogłam, tylko kręciłam się nerwowo na łóżku. Chyba przeczuwałam, że wrócisz –
uśmiecham się czule.
- Siądźmy może?
Porozmawiamy na spokojnie, skoro wszyscy śpią.
Kiwam głową i,
trzymając się za ręce, idziemy zająć miejsce na kanapie. Kiedy już siedzimy,
wtulam się w czarną koszulę Sherlocka najmocniej jak mogę, i staram się uspokoić
nadal szybko bijące serce.
- Więc jednak
obudziłeś Jima? – pytam po jakiejś chwili.
- Tak. Niedługo
po naszej kłótni dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia i chociaż wciąż nie
byłem do tego przekonany, postanowiłem spełnić twoją prośbę. Dla ciebie i Toma,
co zresztą pisałem w liście – całuje mnie w czoło. – Potem zastanawiałem się
jak to zrobić, bo ta trucizna w ciele
Jima to był naprawdę rzadki i dziwny środek… W końcu odkryłem człowieka
imieniem John Harrisom, którego krew była chyba jedyną rzeczą, która mogła pomóc
Moriarty’emu. Pojechałem zatem go odszukać… Zajęło mi to dużo czasu, byłem w
wielu krajach… Ukrainie, Rosji, Rumunii… i nie tylko…
- Z racji tego,
że niedawno rozmawiałam z Jimem, wnioskuję, że go znalazłeś… - uśmiecham się,
czując w środku wdzięczność za to, iż jednak mnie posłuchał.
- Tak, w końcu na
niego trafiłem. Nie było to łatwe, ale się udało, i w sumie w samą porę, sądząc
po stanie, w jakim był… albo raczej jest… Thomas.
Na wzmiankę o Tomie
ciężko wzdycham. Sherlock musi wyjaśnić pewną kwestię, która męczy mnie niczym
uciążliwy komar.
- Jim mówił, że
to ty wywołałeś u niego zawał… - wyrzucam z siebie, lekko zszokowana. Jakoś
trudno mi w to uwierzyć, w końcu to jego ukochany brat.
- Spokojnie, ten
środek nie był aż tak groźny, wszystko było pod ścisłą kontrolą i szczegółowo
zaplanowane. Poza tym trzeba go wyrwać z narkotyków, a żeby to się udało należy
nim nieźle wstrząsnąć. Może teraz w końcu zacznie szanować swoje zdrowie i
życie.. Nie mogę pozwolić przecież zaćpać mu się na śmierć…
Cóż, nadal mam
zamęt w głowie, ale nie mogę powiedzieć, że racje mojego męża nie są słuszne. W
pewnym sensie je popieram, ale czy aż taka terapia szokowa nie jest za mocna?
Chociaż, jakby na to nie patrząc, jeśli ona nie przyniesie skutków, to już chyba
nic nie pomoże. Ale przemyśleć tego dokładniej nie mam na razie siły, jedyne,
co jest dla mnie w tej chwili ważne to obecność Sherlocka.
- Jest jeszcze
coś – przypominam sobie nagle i sięgam do torebki zostawionej obok na kanapie.
Wyjmuję z niej list od Elise i pokazuję ukochanemu. – Rozumiesz coś z tego? I o
co chodzi z tym 5SoE? Moriarty i Greg o tym wspominali… Jim też mówił coś o
Jokerze oraz kartach…
Sherlock czyta
liścik i marszczy brwi. Kiedy kończy, wydaje się troszkę zaniepokojony.
- Nie wiem
kochanie, ta treść to dla mnie tajemnica… - mówi w końcu, a potem jakby się
waha. – No, może czegoś się domyślam, ale…
Nagle ogarnia
mnie wściekłość. Znowu to samo – niedopowiedzenia i zagadki!
- Tylko mi nie
mówi, że lepiej, żebym nie wiedziała – syczę, odsuwając się do niego i ciężko
oddychając. - Mam już dość tych tajemnic i ukrywania przede mną wszystkiego! To
mnie wykańcza nerwowo! – znowu zaczynam płakać, głównie z bezsilności.
- Och kochanie… –
Sherlock od razu ociera mi łzy i ściska drżącą dłoń. - Spokojnie, błagam cię. Jeśli rzeczywiście o
czymś nie mówię, to nie robię tego bez powodu. Chcę cię przecież chronić,
szczególnie teraz, kiedy jesteś w ciąży… Ciebie, to dzieciątko i Alexa… - patrzy na mnie poważnie, ale ja nadal milczę,
czując dziwny smutek. – Na razie nie ma się czym denerwować, ale obiecuję, że
gdy tylko jakoś to rozwiążę, od razu ci wszystko wyjaśnię. Dobrze? – Po chwili
namysłu kiwam głową. Jakoś to przetrzymam, wiem przecież, że mój maż chce
dobrze. Muszę mu zaufać. – Ale pamiętaj, trzymaj się od Elise z daleka… Ona
jest naprawdę niebezpieczna.
- Nie szukam z
nią kontaktu… Sama to tu przysłała.
- Wiem, i to mnie
martwi – mój mąż milczy przez chwilę, a potem zmienia temat. – A jak dzieci?
- W porządku – w
końcu się uśmiecham. – Alex z każdą chwilą mnie zadziwia, no i urósł, nie
poznasz go chyba. Poza tym pyta o ciebie codziennie. – Na twarzy Sherlocka
pojawia się lekki smutek, więc zaczynam głaskać go po policzku. – A maleństwo…
Dobrze. Niedawno byłam na badaniach, wszystko okej.
- Poznałaś już
płeć? – pyta z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach, a jego dłonie wędrują na
mój brzuch.
- Tak – mówię
lekko jadowicie, bo odezwał się we mnie diabeł. – Ale ci nie powiem, za karę!
Dowiesz się dopiero jak się urodzi. – A niech ma za swoje!
Sherlock przez
chwilę patrzy na mnie nic nie rozumiejąc, ze zdziwioną miną.
- O ty zła
kobieto! – stwierdza zaraz, a następnie przygarnia mnie do siebie i zaczyna
całować. – Powiesz!
- Chyba jak ci
się przyśni! – odparowuję, ale zarzucam mu ręce na szyję, a potem oddaję
pocałunek. Jednak za bardzo za nim tęskniłam.
Nie dane nam
jednak dłużej cieszyć się tą chwilą upojnej samotności.
- Mama! Mama!
To Alex. Pewnie biedaczek
obudził się i zobaczył, że mnie nie ma w sypialni.
- Pójdę do niego. Będzie miał wielką
niespodziankę – wyszeptuję Sherlockowi do ucha, po czym wstaję i idę do synka.
- Mama! – mały
jest rozespany, ale na mój widok uśmiecha się słodko, niczym słoneczko. – Gdzie
byłaś?
- W salonie,
kochanie – tłumaczę, nie mogąc stłumić radości. - Ktoś tam na ciebie już czeka.
- Kto? – Alex,
nic nie rozumiejąc, mruga tymi swoimi pięknymi oczętami.
- Zobaczysz –
stwierdzam tajemniczo, po czym biorę synka na ręce i wyciągam z łóżeczka.
Za chwilę
jesteśmy już w salonie, a mały rozgląda się z ciekawością. Zaraz dostrzega
wysoką postać, podnoszącą się w mroku z kanapy.
- Tata! Mama, to
tata! – wykrzykuje radośnie, a kiedy kładę go na podłogę, rusza biegiem w stronę ojca.
- Cześć urwisie!
– Sherlock, przy akompaniamencie radosnego dziecięcego śmiechu, podnosi Alexa i
przytula mocno. – Co tam u ciebie?
- W poziądku.
Ale… ale… - przykłada rączkę w okolice serca i jakby szuka odpowiednich słów, a mnie w środku aż coś ściska na ten widok.
- Tęskniłeś? –
podpowiadam mu, podchodząc do nich. Zaraz ponownie zajmujemy kanapę.
- Tak – mały kiwa
głową. – Alex tęsknił za tobą, tata.
Sherlock przez
chwilę nic nie mówi, tylko całuje synka w główkę. W jego oczach widzę żal i
smutek, więc dla pocieszenia kładę mu dłoń na ramieniu i uśmiecham się kojąco.
- Ja też
tęskniłem, strasznie tęskniłem. Za tobą i mamą. Ale teraz już wróciłem do was i
wszystko będzie dobrze, dokładnie tak, jak powinno.
- Mama powiedziała,
że pojechałeś daleko do placy. Ale już nie pojedziesz nigdzie? – dopytuje się
mały.
- Nie, nie
pojadę, synku.
- To dobzie –
Alex uśmiecha się z ulgą, zarzuca Sherlockowi rączki na szyje i go obejmuje. –
Cieszę się.
Mały nie chce już
odstąpić ojca nawet na krok, siedzi mu tylko uradowany na kolanach i do czasu
do czasu tuli, aż w końcu ponownie zasypia z ogromnym szczęściem na buzi. Widok
jest doprawdy rozczulający.
- Wiesz co,
kochanie? – stwierdza szeptem mój mąż, przyglądając się czule synkowi. –
Zaniosę go do łóżeczka i pójdę pod prysznic, a ty połóż się i czekaj na mnie,
dobrze?
- Okej –
uśmiecham się, po czym całuję go delikatnie, a kiedy już jestem w łóżku, które
teraz wydaje się o wiele bardziej przytulne, mogę chwilę porozmyślać.
Cóż, koniec
końców, mimo że Sherlock niewiarygodnie nabroił, jestem ogromnie szczęśliwa, że
w końcu wrócił do domu. Kocham go tak bardzo, że z ledwością wytrzymywałam tę
rozłąkę, chociaż nie pokazywałam tego. Jakoś nie chciałam, żeby inni widzieli
moją tęsknotę, pocieszali mnie i na siłę rozmawiali. Raz, niedawno, wybuchnęłam
przy Sandrze, fakt, ale to wystarczy. A tak w ogóle… nie mogę zapominać, że mój
mąż wyjechał dlatego, że uparłam się, by wybudził Moriarty’ego. Zrobił to dla
mnie i dla swojego brata, za co jestem mu strasznie wdzięczna, zwłaszcza, że
Thomas był ostatnio w coraz gorszym stanie. I chwała Bogu, że cała ta misja
powiodła się, inaczej prędzej czy później pewnie doszłoby do tragedii.
Teraz, gdy
Sherlock jest już na Baker Street, czuję, że wszystko wraca na dobre, dawne
tory. Jim już w ogóle przestał być zagrożeniem, a Elise się nie boję, w każdym
razie nie w tej chwili. Martwi mnie tylko Thomas, bo ten chłopak wpakował się w
naprawdę niezłe bagno. Oby tylko mój ukochany miał rację i ta naprawdę
wstrząsająca terapia przyniosła skutki.
Nie mija chwila,
a Sherlock wychodzi spod prysznica. Wzdycham z rozmarzeniem, bo tak dawno nie
widziałam go półnagiego, podobnego do greckiego boga, i zaraz dostrzegam, że
mój ukochany się uśmiecha. Tak, jeszcze trochę nocy przed nami i trzeba to wykorzystać,
ukoić ostatecznie tę tęsknotę i smutek, nacieszyć się w końcu sobą po tych paru
miesiącach samotności.
- Kochanie,
zostaw to i usiądź – Sherlock obejmuje mnie od tyłu i całuje w policzek. – Ja
zrobię śniadanie – sięga po deskę do krojenia.
- Daj spokój!
Przecież… - protestuję, ale zaraz zostaję delikatnie, acz stanowczo, odsunięta
od blatu.
- Nie! Wróciłem i
masz odpoczywać – mierzy mnie uważnym spojrzeniem, w którym dostrzegam
przebłyski wesołości. – I nie sprzeczaj się, bo widzę, że jesteś niewyspana.
- To ty nie
powinieneś się sprzeczać z żoną w ciąży – odparowuję, opierając się o szafkę. Wiem,
że nie ma już sensu próbować gotować - O
tak, to fakt, tej nocy nie spałam za wiele, a tak naprawdę to prawie wcale. I
nie będę lepiej wspominać czyja to wina…
- kończę uszczypliwie.
Sherlock wybucha radosnym
śmiechem, po czym podchodzi do mnie i zaczyna całować bez opamiętania.
- Ale chyba nie
powiesz, że ci się nie podobało? – wyszeptuje po jakimś czasie w moje usta,
tak, że jestem w stanie złapać oddech. – Poza tym… tak długo się nie
widzieliśmy.
- No… podobać to
podobało… - ledwo już mówię, oszołomiona tą bliskością, a mój kochany w
międzyczasie bierze mnie na ręce i sadza na blacie.
- Tak jest
wygodniej – stwierdza i zaczyna całować jeszcze mocniej niż przed chwilą, co
powoduje, że czuję się tak, jakby ktoś
otworzył przede mną drzwi do raju. Nie mogę się powstrzymać i palce mojej
jednej ręki od razu wędrują do tych czarnych loków, delikatnie muskając przy
tym szyję, podczas gdy druga błądzi po szerokich plecach. Mimo, że mamy za sobą
nadzwyczajnie upojne chwile, nadal odczuwam palący głód i chcę mieć Sherlocka
blisko, najbliżej jak to możliwe. I nie mam zamiaru wypuścić go już nigdy.
Przenigdy.
- Och… -
słyszę nagle od strony salonu. – Nie przy ludziach, błagam was…
Moglibyście się pohamować, od tego macie łóżko.
To Sandra, która
wchodzi właśnie do kuchni z dziwną miną, jakby była lekko zażenowana. No nie
wierzę… czyżbym zawstydziła moją siostrę? Ją, taką zawsze pewną siebie i
bezczelną, najlepszą i najmądrzejszą na świecie? Dokonałam chyba niemożliwego.
- Wcześniej
nikogo tu nie było - rzucam szybko, ale
Sandra z prędkością światła odzyskuje dawny arogancki animusz.
- A więc błędny
rycerz wrócił już z wyprawy za góry i za lasy? – zwraca się do Sherlocka swoim
normalnym, lekko zuchwałym tonem. – Chwała Bogu, miałam już dość robienia za
opiekunkę twojej targanej przez hormony żony i dwuletniego dzieciaka. Zwariować
można.
Co za wredna baba! Z mgnieniu oka biorę leżącą
obok ścierkę i z całej siły rzucam nią w siostrę.
- Aua,
zwariowałaś! – syczy urażona.
- Masz za swoje –
mówię ze złośliwym uśmiechem. – I przyjechałaś tu z własnej woli, to nie
narzekaj. Mówisz tak, jakby w łańcuchach cię tu zaciągnęli.
Nagle z sypialni
dochodzi wołanie Alexa, który widocznie się obudził. W sumie to w sama porę, bo
już dobrze po ósmej.
- Idę do małego,
a wy się nie pozabijajcie, okej? – Sherlock całuje mnie w policzek i wychodzi,
a Sandra, coś tam mamrocząc do siebie, z westchnieniem bierze się za śniadanie.
- Pomóc ci? –
pytam niewinnie, nie ruszam się jednak z blatu.
- Cicho bądź i
siedź na czterech literach! – z lekko obrażoną miną zaczyna robić jajecznicę. – Wiesz co…? – mówi z wahaniem po
chwili. – Zazdroszczę ci… Mąż, dzieci…. Ja się chyba nigdy nie doczekam… -
wzdycha smutno, odwracając twarz ode mnie.
Mrugam zdziwiona.
Przecież do tej pory miała inne priorytety: faceci, kasa i dobra zabawa.
- No ale zawsze
mówiłaś, że małżeństwo to przeżytek, a dzieci cię denerwują i ich nie cierpisz
– stwierdzam ostrożnie, a siostra ponownie na mnie spogląda. Ma dziwny, jakby
lekko nostalgiczny wyraz twarzy.
- No tak, ale… ten
twój mały jest naprawdę fajny, taki zabawny, poza tym nie ryczy bez przerwy,
nie kopie i nie krzyczy. Niektóre dzieciaki latają takie rozwydrzone, brudne i
usmarkane, pyskują… – wzdryga się. - A wy z Sherlockiem tak się kochacie, że aż
miło patrzeć.
O kurcze… Sandra
dzięki mnie zmieniła swoje spojrzenie na świat? Alleluja, stało się niemożliwe.
- Cóż… -
uśmiecham się do niej krzepiąco. – To wszystko przed tobą, tylko teraz trochę
cierpliwości.
- Łatwo
ci mówić, szczęściaro… Jak do tej pory trafiałam na samych nieodpowiedzialnych
dupków.
Bo
takich szukałaś, myślę, ale oczywiście tego nie mówię. W ogóle nic już na ten
temat nie mówię, bo do kuchni wchodzą Sherlock i Alex, pozostaje mi więc tylko
uścisnąć siostrę za rękę w geście pocieszenia.
- Kochanie…
- zaczyna mój mąż, trzymając małego na rękach. - Chciałbym zobaczyć się z
Tomem. Już chyba doszedł do siebie po operacji, a musimy obaj poważnie
porozmawiać. Pójdziesz ze mną?
- Tak,
dlaczego nie. Tylko że… co z małym? – zerkam zaraz na Sandrę. – Mogłabyś?
Wzdycha
ciężko, jakby z irytacją, ale zaraz się uśmiecha.
- A co mi tam,
jutro wracam do Polski, więc potem nie będzie okazji się bawić. Nie,
rozrabiako? – zwraca się do Alexa. – Pójdziesz z ciocią na spacer? Zjemy coś
słodkiego.
Dostrzegam, że
mały się waha. Z jednej strony chce iść, ale z drugiej chyba nie chce rozstać
się z ojcem.
- Ale mama i tata
teź? – pyta, patrząc na Sherlocka.
- Nie, kochanie.
My z mamą musimy iść coś załatwić, ale nie potrwa to długo. Pójdziesz z ciocią
na spacer, a jak wrócicie przed obiadem, my już będziemy w domu.
- Obiecujesz?
- Obiecuję –
Sherlock burzy małemu włosy, a ten przesuwa wzrok na Sandrę.
- Dobzie, ciocia.
Ale kupiś mi ciastko z bitą śmietaną. I pójdziemy na karuziele.
Wszyscy zaczynamy
się śmiać. A to mały spryciarz, umie walczyć o swoje. Ciekawe co nam z niego
wyrośnie.
- Dobra, łobuzie,
niech ci będzie – Sandra mruga do niego. – A teraz siadajcie, śniadanie gotowe.
Idziemy
korytarzem oddziału kardiologii St. Barts, szukając sali Toma, gdzie przenieśli
go z OIOMu zaraz po tym, jak doszedł do siebie. Cóż, czeka nas niełatwa
rozmowa, nie ma co…
- Anno… -
Sherlock nagle szepcze mi do ucha. – Chłopiec czy dziewczynka?
No nie, a ten
dalej mnie męczy niczym natrętna mucha. Ile jeszcze razy mam mu powtarzać jedno
i to samo?
- Nie powiem ci!
I daj już spokój, zdania nie zmienię.
- Zawsze mogę
zadzwonić do twojego ginekologa – grozi mi, uśmiechają cię bezczelnie.
No co za facet!
Uparty jak osioł, sprytny jak lis, no i piękny jak dziki kot.
- Nawet o tym
nie… - zaczynam, ale nagle przed oczami staje mi taki widok, że aż zapominam
słów.
Akurat
znaleźliśmy salę Thomasa, tylko że brat Sherlocka nie jest w niej sam. Na
stołku przy łóżku siedzi Moriarty i… No cóż, obaj całują się bez opamiętania.
Czuję się…. Z braku lepszych słów powiedzmy, że zszokowana oraz zmieszana,
robię się cała czerwona i od razu zatrzymuję się w wejściu, stojąc niczym słup
soli.
- Nie
przeszkadzamy? – cedzi Sherlock, a w jego głosie wyczuwam wściekłość. W tym
całym oszołomieniu jedyne, co mi przychodzi do głowy, to ścisnąć go za rękę.
Odklejają się od
siebie i widzę czekoladowe spojrzenie Jima, w którym nie ma ani śladu wstydu,
wręcz przeciwnie, posyła mi bezczelny uśmiech i już wiem, że pamięta o naszej
ostatniej rozmowie. Nie wiedząc, co począć, zerkam na Thomasa. Brat Sherlocka
jest spokojny i opanowany, chociaż ten dziwny smutek dalej lekko bije z jego
oczu.
- Nie, siadajcie
– mówi cicho, przez co podejrzewam, że jeszcze jest osłabiony.
- A ty nie na
swoim oddziale, Jimmy? – mój maż nie może sobie darować uszczypliwego
wtrącenia.
- Nudziło mi się,
to na chwilę się wymknąłem – mówi niewinnie Moriarty, wzdychając z lekką
afektacją. – Chyba nie sądzisz, Sherlocku, że pozwolę komukolwiek się gdzieś
zamknąć? Ale teraz już pójdę, zostawiam ciebie i twoją księżniczkę z moim
facetem, pogadajcie sobie. Ciao, rodzinko Forresterów – ponownie uśmiecha się
do mnie i wychodzi.
Po ulotnieniu się
Moriarty’ego zapada na chwile głucha cisza, bo każdy potrzebuje czasu, by
przetrawić krępującą sytuację, jakiej byliśmy świadkami. Chociaż chyba i tak
sprawy idą ku lepszemu, kiedyś mój mąż prawdopodobnie zabiłby Jima za coś
takiego.
- Przyszliśmy
porozmawiać – Sherlock wyrzuca w końcu z siebie, ale widzę, że jest już
spokojny. – Tak nie może być, Tom.
- Jak? – pyta
Thomas, ale wszyscy wiemy, że doskonale zdaje sobie sprawę, o co chodzi.
- Nie możesz
ćpać. Jak tak dalej pójdzie, zaraz skończysz pod ziemią. Możesz sobie być z tym
swoim psychopatą, tylko… - mój mąż nie kończy, bo brat mu przerywa.
- To nie twój
interes, Sherlocku! Ciągle tylko się mieszasz w moje życie i…
- Nie mój
interes? Przecież jestem twoim bratem! – milknie na chwilę. - A pomyślałeś o
rodzicach? Niedawno wyciąłeś im numer ze śmiercią, a jak się dowiedzą, że
bierzesz kokainę, to może już być dla nich za dużo!
- Jeśli przyszliście mnie pouczać, to lepiej
wyjdźcie – cedzi Thomas, odwracając głowę do okna.
- Na litość
Boską! – Sherlock traci cierpliwość i podnosi głos. – A może przestałbyś myśleć
tylko o sobie i swoich wydumanych problemach, co? Myślisz, że kto obudził Jima,
lekarz cudotwórca? By zdobyć odtrutkę musiałem zostawić Annę, która, jakbyś
zapomniał, jest w ciąży, samą, razem z dwuletnim dzieckiem! Parę miesięcy szukałem
człowieka, który pomógłby mi z lekarstwem, a ty, zamiast w tym czasie zajmować
się moją rodziną, wolałeś sobie dać w żyłę! Więc nie mów mi, że cię pouczam!
Tom nagle zaczyna
płakać, ale milczy, z głową wciąż skierowaną w stronę okna. Wygląda tak
żałośnie, że serce mi się kraje, blady, wynędzniały i osłabiony.
- Chodź,
kochanie, wracamy do domu. Nie mam już ochoty z nim gadać – mąż bierze mnie za
rękę i prowadzi do drzwi.
- Czekajcie! –
słyszę Thomasa i zatrzymujemy się. – Nie idźcie jeszcze, proszę. I przepraszam.
Szczególnie ciebie, Anno.
Patrzę na
Sherlocka i zachęcająco kiwam głową, bo nie pozostaje nam nic innego niż wrócić
do jego łóżka. Siadam na białym krzesełku, a mąż staje za mną.
- Najlepiej mnie
przeprosisz, jak przestaniesz brać i się ogarniesz – mówię smutno. – Nie po to było
to wszystko, żebyś teraz skończył martwy, z igłą w ręce. Zastanów się, Tom.
- Wiem… Cóż,
teraz kiedy Jim znowu jest przy mnie powinni mi być łatwiej – Thomas słabo się
uśmiecha, a ja wiem, że Sherlock powstrzymuje westchnienie irytacji. – Będę się
starał ze wszystkich sił, Anno.
- No ja myślę.
Wierzę w ciebie.
Siedzimy jeszcze
jakieś pół godziny, jednak rozmawiamy już o czym innym. Stan zdrowia Thomasa na
szczęście poprawił się na tyle, że za niedługo wyjdzie do domu.
- Wpadaj do nas
kiedy chcesz, pamiętaj – stwierdzam ciepło, niechętnie wstając. – A teraz już
musimy się zbierać, mały będzie się niecierpliwił.
- Jasne, dzięki –
Tom posyła nam uśmiech, dzięki czemu już bardziej przypomina dawnego siebie. –
Pozdrówcie Alexa od wujka.
Wesoło kiwam
głową i ruszam z Sherlockiem na korytarz. Mamy jeszcze czas, żeby kupić coś
Sandrze w ramach podziękowania za pomaganie mi. Jest może, jaka jest, ale
przyjechała i była przy mnie w ciężkich chwilach, więc trzeba się jej jakoś
odwdzięczyć.
Następne trzy
tygodnie mijają w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć jakichś dziwnych informacji
o paru wybuchach w Londynie. Niepokoi mnie to szczególnie z powodu nie aż tak
dawnego podobnego zdarzenia na Euston, przez to prawie dostałam zawału serca.
- Kochanie,
policja już się tym zajmuje – uspokaja mnie Sherlock w chwili, kiedy pomaga mi
zapiąć granatową sukienkę. – Złapią ich, już moja w tym głowa.
Patrzę na niego,
ubranego w idealnie dopasowany czarny garnitur, który założył na ślub Mycrofta.
Ceremonia ma się odbyć za niecałą godzinę i zaraz będziemy się zbierać.
- Ile do tej pory
było tych wybuchów? – pytam, próbując przybrać
niezobowiązujący ton. – Dziesięć?
- Osiem,
kochanie. I nie myśl o tym. – Sukienka jest już zapięta, a Sherlock przygląda
mi się w lustrze, jednocześnie głaszcząc mnie po brzuchu. – Wyglądasz
prześlicznie, a nawet więcej… nadzwyczaj seksownie.
- Raczej jak
wieloryb, o ile on może być seksowny – chichoczę. – Ale dziękuję. A ty też
niczego sobie – daję mężowi buziaka w ten idealny policzek.
- Mama… -
podchodzi do nas Alex. – A dlacego ja jestem tak ładnie ubrany? – przypatruje
się dziecięcemu garniturowi, który ma na sobie i w którym wygląda nader
zabawnie, przez co znowu chce mi się śmiać.
- Bo idziemy na
ślub, a potem do restauracji.
- A cyj ślub?
Patrzę lekko
zgłupiała na Sherlocka, który obdarza mnie diabelskim uśmiechem. Ostrzegał
mnie, że jak weźmiemy małego na uroczystość, zaczną się pytania, no i miał
rację. Cóż… jeśli kiedyś ktoś by mi powiedział, że będę tłumaczyła swojemu
dwuletniemu dziecku, że idzie na ślub gejów, kazałabym mu się obudzić. Chociaż
w sumie… jest zabawnie.
- Ty mu tłumacz –
mówi bezlitośnie mój mąż, a ja przewracam oczami.
- Wujka Mycofta i
wujka Grega – wyjękuję w końcu, przypatrując się małemu.
- Aha. Wujek Majkroft
i wujek Greg biorą ślub – mówi tonem, jakbym mu wyjaśniała, że dwa i dwa to cztery.
- To fajnie.
Teraz to już ja
zaczynam się śmiać, z rozbawienia i ulgi, a Sherlock bierze synka na ręce.
- To co, idziemy?
Tom pisał, że będzie za pięć minut.
Kiwam głową i
schodzimy na dół, gdzie czeka już elegancka pani Hudson. Po krótkiej chwili podjeżdża
po nas Thomas, ubrany w szary garnitur, ale z niezbyt wesołą miną, chociaż w
oczach widzę już ślady dawnego błysku. Jest sam, bo Jim musi siedzieć jeszcze w
szpitalu by całkiem dojść do siebie, poza tym nie wydaje mi się, żeby facet
Toma jakoś chętnie przyszedł na wydarzenie, jakim jest ślub.
W urzędzie
jesteśmy po piętnastu minutach i stajemy z przodu, obok czwórki Watsonów. Cała
ceremonia okazuje się dość skromna, ale nader sympatyczna, a wszystko odbywa
się w niedużej jasnej sali o kremowych ścianach, ładnie przystrojonej
czerwonymi kwiatami. Powiedziałabym, że bez zbytniego przepychu, ale z klasą.
Najzabawniejsza
chwila ślubu ma chyba miejsce, kiedy Greg i Mycroft stoją przed sympatycznie
wyglądającą urzędniczką, w otoczeniu świadków, czyli Toma i nieznanego mi
kuzyna Grega. Już zdenerwowana mina mojego szwagra wygląda dość komicznie, a do
tego dochodzi przysięga wypowiadana przez niego drżącym, napiętym głosem. W
dodatku… nie wierzę, ale Mycroft w tym momencie zaczyna się jąkać. Sherlock
oczywiście nie może sobie podarować lekko złośliwego uśmiechu, za co dostaje
ode mnie z łokcia w bok.
Po wszystkim
jedziemy do jakiejś wykwintnej restauracji na obiad. Mały troszkę broi, więc uspokajamy
go i nawet nie patrzymy z Sherlockiem gdzie jesteśmy, aż do momentu, kiedy
przychodzi pora by wysiąść z samochodu Toma.
- Uhuhu –
uśmiecha się pani Hudson, patrząc na budynek przed nami. – No, dawno nie jadłam
w takim miejscu.
Unoszę wzrok, po
czym widę okazały hotel i wnioskuję, że to właśnie w nim mieści się nasza
restauracja. Wejście otacza półkolisty, ozdobny daszek wsparty na kolumnach, a
z przodu widzę napis: The Landmark. London.
Uśmiechnięta
zerkam na Sherlocka, gdyż już mi się tu podoba, i dziwię się widząc, że jest
lekko wkurzony. Już chcę zapytać o co chodzi, kiedy obok nas stają Watsonowie z
dziećmi – John ma podobną minę do mojego męża, tylko dochodzi do tego jeszcze
zmieszanie, a Mary wydaje się nieźle rozbawiona.
- Cóż, mam
nadzieję, że was nie pamiętają – stwierdza wesoło, a zarazem niewinnie, mrugając
do mnie.
Nie pamiętają?
Czyżby nasi mężowie tutaj nabroili? Znowu jakaś historia z wieczoru
kawalerskiego? Jak tak to pięknie…
- Bardzo śmieszne
– rzuca John, wciąż z jakiegoś powodu niezadowolony.
- Idę o zakład,
że mój brat zrobił to specjalnie – słyszę zaraz Sherlocka, mierzącego
przenikliwym spojrzeniem wejście, i już tracę cierpliwość. No bo ile można…
- Może ktoś mi
wyjaśni o czym wy mówicie?
- To ty nie
wiesz? – dziwi się Mary, a potem patrzy zdumiona na mojego męża. – No tak nie
powiedział ci… Ale chodźmy, nie stójmy tak… - Pogania nas ręką, ruszamy więc, a
ja zamieniam się w słuch, bo ciekawość mnie zżera. – To tutaj Sherlock objawił
się Johnowi po… no, po tej dwuletniej nieobecności, kiedy wszyscy myśleli, że
nie żyje. Przebrał się za kelnera, ubrał okulary, dorysował sobie wąsy i
podszedł, by nas obsłużyć, bo wiesz… byliśmy na romantycznej kolacji. W efekcie
John rzucił się na Sherlocka i powalił go na ziemię, więc nas wyprosili,
zresztą powtórzyło się to w dwóch następnych knajpach. No a Sherlock skończył z
przeciętą wargą, rozbitym nosem i zakrwawioną twarzą.
Nie mogę
wytrzymać i zaczynam się głośno śmiać, a że akurat oddajemy płaszcze, portier
zerka na mnie dziwnie. Wolę nie zastanawiać się, co sobie pomyślał.
- Tak, zabawne to
w sumie było – ciągnie moja przyjaciółka z delikatnym uśmiechem na ustach. –
Apogeum chyba nastąpiło, kiedy Sherlock pozbył się tych namalowanych wąsów za
pomocą wody i zapytał Johna, czy jego też tak się zmywają. Bo wiesz, John miał
wtedy wąsy. Uh.. – wzdryga się. – Nie lubiłam ich.
- Wystarczy, pani
Watson – mówi z napięciem Sherlock, a ja, dalej chichocząc, nie mogę się
powstrzymać i go obejmuję.
- Wariacie ty mój
– mówię z czułością, co powoduje, że mój mąż jakoś się rozchmurza. Alex,
którego trzyma na rękach, też szeroko się uśmiecha, chociaż chyba niewiele
rozumie, tak że wszyscy wchodzimy do restauracji w dobrych humorach.
Po chwili siedzimy
już na eleganckiej sali, przy stoliku razem z Watsonami i Tomem, a obok nas
krążą kelnerzy z tacami, ubrani w eleganckie fraki, białe koszule i muszki.
Patrzę na czerwono-czarną podłogę i tlumię śmiech, zastanawiając się, jak mój
kochany wyglądał, zaatakowany przez Johna i powalony na nią.
Alex siedzi
między nami, ale już nie wariuje, jak w samochodzie, przeciwnie, rozgląda się
po eleganckim wnętrzu, oświetlonym przytłumionym światłem, a potem przenosi
wzrok na elegancko zastawiony stół, kwiaty i błyszczące kieliszki. Wydaje się
tym wszystkim lekko przejęty, a ja, zerkając na niego z rozczuleniem,
przeglądam Menu.
- Synku, co
zjesz? – pytam małego, przerzucając strony pełne wykwintnych dań. – Rybkę,
kurczaczka, jagnięcinkę?
- Lody – mówi, a
ja patrzę na niego rozbawiona. To dopiero wymyślił.
- To na deser,
kochanie, poza tym jest chyba za zimno na lody. Ale zobaczymy. A na obiadek?
- To mozie
kurczaczka – mówi, teraz zainteresowany ludźmi dookoła. Tak podejrzewałam, bo
najbardziej lubi właśnie drób, jak i ja.
Kiwam głową, a
potem zwracam się do Sherlocka.
- Ja chyba tę
jagnięcinę, tak dla odmiany. A ty?
- Wołowinę
„Teryaki”, kochanie. Mam tylko nadzieję, że Mycroft wybrał dobrą restaurację.
- Nie martw się –
John z niewinną miną przegląda swoją kartę. – My z Mary, jak wiesz,
przetestowaliśmy to miejsce i jedzenie mają bardzo dobre.
W tej chwili
podchodzi do nas kelner, więc składamy zamówienie. Dobieramy jeszcze desery,
czyli lody dla Alexa, bo pod wpływem jego próśb skapitulowałam, a dla nas
sernik. No i herbatę do picia.
- Tom, jak tam
Jim? – zwracam się nagle szwagra, by jakoś zacząć dyskusję, ale też chcę
poprawić mu nastrój. – Lepiej?
- Tak… - Thomas
wydaje się lekko zaskoczony moim pytaniem, i o dziwo podenerwowany. – Za jakiś
czas go wypiszą.
Och, no to chyba
dobrze. To na pewno jeszcze bardziej pomoże Tomowi.
- Mogę zamówić
sobie szampana? – rzuca nagle Tim, patrząc z nadzieją to na ojca, to na Mary, a
ja tłumię uśmiech. Ach te dzieci…
- Wybij sobie z
głowy – mówi stanowczo John, patrząc groźnie na syna, w efekcie czego Timothy
się nachmurza, dłubiąc w swoim łososiu.
- A co to jest
szampan? – odzywa się zaciekawiona Lily. Jak na trzylatkę jest nadzwyczaj
rezolutna i sprytna, poza tym podobna raczej do Mary niż do Johna.
- Alkohol –
wyjaśniam, bo Alex też patrzy na mnie zaciekawiony. – Nie dla dzieci. – Nagle
widzę, że Mary ciężko wzdycha. – Wszystko w porządku? – pytam zaniepokojona, bo
wiem, że zbliża jej się termin. Ma rodzić wcześniej niż ja.
- Tak, tak –
uśmiecha się. – Tylko kopie.
- Och, znam to –
mimowolnie głaszczę się po brzuchu, bo nasze maleństwo tez czasami daje mi
popalić.
- Wiecie, co to
będzie? – pyta nagle Tom ze swoim dawnym uśmiechem uśmiechem.
- Dziewczynka –
wyjaśnia nagle John, a jego oczach dostrzegam radość. Nie wszyscy jednak są tak
zadowoleni.
- Wolałbym brata
– jęczy Tim i wszyscy zaczynamy się śmiać.
- No cóż… -
Thomas klepie go po plecach. – Na to nie masz wpływu… A wy? – rzuca w moją
stronę.
- Nie powiem –
mój ton jest nadzwyczaj stanowczy. – To moja mała zemsta na Sherlocku.
Mój szwagier
zaczyna chichotać, Sherlock robi obrażoną minę, a Mary do mnie mruga. Tylko ona
wie, ona i Sandra, ale moja siostra jest już w Polsce.
I tak wesoło mina
nam owa uroczysta kolacja, będąca ukoronowaniem ślubu Mycrofta i Grega. Świętujemy
trochę i dopiero późnym popołudniem zbieramy się i żegnamy przy wyjściu.
Ściskam właśnie Mary, kiedy… O Boże, tylko nie
to, nie teraz! To przecież o ponad miesiąc za wcześnie, to niemożliwe! Aż
zastygam w bezruchu, zastanawiając się, czy mi się nie wydawało, w końcu jednak
muszę spojrzeć prawdzie w oczy: nie ulega wątpliwości, że nachodzi mnie fala
silnych skurczy, a po następnym jestem już pewna, że to skurcze porodowe. Stało
się to jednak tak nagle i spowodowało taki szok, że ledwo jestem w stanie
myśleć.
- Anno? – Mary
patrzy na mnie z troską, kiedy drżącymi rękami dotykam brzucha. – Wszystko
okej?
Widzę, że
Sherlock od razu odwraca się od Johna, z którym rozmawia, i zaczyna przyglądać mi
się, poważnie zaniepokojony. Jestem prawie pewna, że już się domyślił.
- Kochanie? –
dopytuje się po chwili, bo mnie chyba kompletnie zatkało, aż dziwne. Przecież
to nie pierwszy raz, powinnam być przygotowana ta coś takiego. Chcę się jakoś
wziąć w garść, ale zaraz tłumię jęk, bo wyczuwam kolejny skurcz.
- Chyba… - mówię w
końcu drżącym głosem do męża. – Ja chyba zaczęłam rodzić.
Sherlock blednie,
jednak wiem, że panuje nad sytuacją, jak zwykle. W pierwszej kolejności przenosi
Alexa ze swoich ramion na jego własne nogi.
- Mary, weźmiesz
małego? – pyta, a gdy ta kiwa głową, zwraca się do naszego synka. – Kochanie,
pojedziesz z ciocią i wujkiem, będziesz dziś u nich spał.
- Ale dlaciego? –
chce wiedzieć Alex, ale grzecznie łapie Mary za rękę. Patrzy przy tym na mnie
lekko wystraszony. – I cio jest z mamą?
- Cóż… Tata i
mama muszą jechać do szpitala – wyjaśnia mu Sherlock spokojnym głosem, a ja
próbuję się uśmiechnąć, by pokazać synkowi, że nic mi nie jest i żeby się nie
martwił, ale słabo mi to wychodzi. - Chyba jutro już będziesz miał braciszka
albo siostrzyczkę.
- Podwieźć was? –
pyta zaniepokojony John, zerkając na parking.
- Ja ich zawiozę
– Tom nagle, jakby znikąd, podjeżdża swoim samochodem wprost przed wejście. – Tak,
jak ostatnio. Wsiadajcie.
poniedziałek, 14 lipca 2014
Rozdział 53: Spektrum sytuacji
No to rozdział od Joasi ;) Przepraszamy, że dopiero teraz xd
“I’m sorry I
don’t understand
Where
all of this is coming from
I thought that we were fine,
Your head is running wild again
My dear, we still have everythin'
And it’s all in your mind.
You’ve been havin' real bad dreams
You used to lye so close to me
There’s nothing more than empty sheets
Between our love, our love…”
I thought that we were fine,
Your head is running wild again
My dear, we still have everythin'
And it’s all in your mind.
You’ve been havin' real bad dreams
You used to lye so close to me
There’s nothing more than empty sheets
Between our love, our love…”
Pink & Nate Ruess - Just give me a reason
Thomas! - krzyknął przerażony Jim.
W
pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz potem opamiętałam się
i podbiegłam szybko z szeptem na ustach.
-
Boże, nie! - wydobyło się gdzieś z mojego gardła gdy zbadałam mu puls. Był
prawie niewyczuwalny, a to oznaczało jedynie śmierć. - Lekarza!
W
głowie miałam taki mętlik, że ledwo pojmowałam sytuację. Sherlock został
zesłany za granicę, co nie pocieszało, a jedyna sobą - bo na Mycrofta nie
liczyłam w zupełności - konała teraz na moich rękach. Nawet nie wiedziałam, co
mu może być i panika sięgnęła zenitu.
Po
policzkach zaczęły płynąć łzy, które były hamowane od dnia wyjazdu mojego męża.
Obiecałam sobie, że nie uronię ani jednej, ale już nie mogłam, bo w nikim nie
znajdowałam oparcia, a siostra, która przyjechała, by mi "pomóc"
wałęsała się gdzieś po szpitalu i szukała kolejnej ofiary do podrywu.
Oczywiście mogłam zawsze liczyć na opiekę ze strony teściów, lecz nie chciałam
ich przemęczać, bo mieli już swoje lata. Jedynym ratunkiem w tej chorej sytuacji
był ukochany, który załatwiał coś dla Zjednoczonego Królestwa.
Nie
zauważyłam kiedy medycy wzięli Toma na OIOM, ale dosłyszałam pytanie, które
zadał doktor.
-
Wiedzą państwo, co mogło spowodować zawał?
Pokręciłam
głową, a Jim nawet nie pofatygował się, by odpowiedzieć choćby krótkim
"nie", ale taki właśnie był Moriarty. Nie obchodziło go, co może się
stać z osobą, która dała się za niego ciąć i ledwo uszła z życiem. Ważną
kwestią natomiast w jego życiu okazało się grzebanie w telefonie, jakby szukał inforamcji
o kolejnej sprawie, jaką można załatwić lub kogo sprzątnąć. Patrząc na niego,
miałam ochotę zacisnąć dłonie, na tej jasnej szyi i słyszeć błagalne rzężenie w
ostatnich spazmach oddechu, niczym mucha, która wie, że zaraz nastąpi jej marny
koniec. Tym razem to ja chciałam być pająkiem, ale powstrzymałam się, mówiąc z
obrzydzeniem:
-
Nienawidzę cię. Błagałam o to, byś zdechł. Żebyś w końcu zgnił w ziemi i by
zjadły cię robaki, bo na nic innego nie zasługujesz.
- Nic
o mnie nie wiesz, Anno. - odparł spokojnie, a mnie odebrało mowę. - To, że
tutaj jestem i że żyję zawdzięczam tylko tobie i za to będę wdzięczny do końca,
ale nie zamierzam...
- Nie
obchodzi mnie to! Gdybyś mógł, posłałbyś nas wszystkich do diabła, łącznie z
Tomem!!!
-
Nie... - wyszeptał, po czym uznał, że nasza wymiana zdań dobiegła końca i
powrócił do grzebania w komórce.
Nie
mogłam pozostawić tego samemu sobie i znów zaczęłam do niego mówić. Tym razem z
niespotykanym, jak na mnie jadem w głosie, ale naprawdę byłam u kresu nerwów.
- Nawet
nie interesujesz się tym, co z nim jest. A podobno go kochasz czy coś takiego,
bo raczej nie jestem w stanie wyobrazić sobie, byś czuł cokolwiek do
kogokolwiek.
-
Przez twoje gadanie nie mogę się skupić. Jesteś na tyle denerwująca, że
naprawdę nie wiem, jak aniołek wytrzymuje humory takiej baby. - odpowiedział
równie złośliwie, co ja. - Masz szczęście, że mam jeszcze w sobie odrobinę
szacunku do długu, jakim zostałem obarczony, inaczej już dawno gniłabyś na dnie
Tamizy.
-
Twoje groźby przestały robić na mnie wrażenie odkąd mogłam go stracić. -
fuknęłam i zaczęłam szykować się do wyjścia, ale coś mnie tknęło i dodałam po
chwili: - Gdyby nie ja, Moriarty... nie oddychałbyś sam.
-
Doskonale tym wiem, gąsko, ale pamiętaj, że ja nadal mogę uprzykrzyć ci życie,
w ten czy inny sposób i nadal mam tę możliwość. Gdyby nie to, że przysłaliście
w moje stęsknione ramiona, tego słodkiego chłopca, który teraz zdycha z
przedawkowania kokainy, gdzieś zapewne byście mnie dopadli, ale jak zwykle
Holmes nie wie, co robi.
- Skąd
wiesz, co przedawkował? - zapytałam ostro, patrząc mu w brązowe oczy, nie
wyrażające nic prócz chłodu.
-
Hm... W zasadzie była to kolejna rzecz, jakiej mieliśmy tobie oszczędzić, ale
tak bardzo lubię dręczyć waszą rodzinę i ją skłócać. To nawet lepsze niż Moda
na sukces!
Podrapał
się po głowie, a mnie aż skręcało, by wydrapać mu ślepia, w których pojawiły
się znajome, diabelne iskry. Wystarczyło tylko kilka kroków, a byłoby po nim.
Miałam już w głowie mnóstwo sposobów na to, by go dopaść, ale gdzieś w środku
dało znać o sobie sumienie, powodujące myśl, że mój szwagier nie chciałby tego.
Westchnęłam tylko i wycierając łzy siadłam na krześle, które wyciągnęłam spod
łóżka Jima.
- W
takim razie słucham. - odparłam już uspokojonym tonem, ale w środku czułam, że
mogę jeszcze wybuchnąć.
Chrząknął
znacząco, po czym odłożył telefon na stolik znajdujący się tuż przy nim. Wziął
głęboki oddech, ale jeszcze nie zaczął swojego monologu, popatrzył tylko, jakby
ponuro i wyjmując kartkę, i długopis z szuflady, zaczął na niej zawzięcie
skrobać, jak gdyby był to kawałek marmuru, na którym nie sposób wyryć
cokolwiek.
-
Obudziłem się dużo wcześniej niż myślisz. - mruknął w powietrze zgęstniałe od
ilości złych słów przez nas wypowiedzianych. - Jakieś dwanaście godzin przed poinformowaniem
wszystkich. Dowiedziałem się wtedy, że Thomas zaczął brać to świństwo i mało
nie wpadłem w furię. Przed zabiciem osób w moim otoczeniu powstrzymało mnie
tylko jedno, a mianowicie fakt, że ta podła żmija jeszcze żyje i ma zamiar
dokonać zemsty na nim.
- Skąd
to wiesz?
- Czy
to nie logiczne? - prychnął. - Dowiedziała się, że żyje, a ja sam byłem
świadkiem puszczenia jej wolno. Sentymenty. - westchnął, po czym znów zaczął
gwałcić kartkę długopisem. Zauważyłam, że narysował jakąś cyfrę, ale w tym momencie,
nie było to istotne. - Tak czy inaczej, rozmawiałem o tym, z naszą pchełką -
podróżnikiem i tak oto dostałem informację, że Tomowi nie brakuje wiele do
zupełnego stoczenia się. Nie mogłem uwierzyć, że jest do tego zdolny, ale jak
widać nie wszystko będę mógł kontrolować w jego życiu, a przynajmniej tak
myślę. Chyba ma na mnie większy wpływ niż ja na niego.
- I
bardzo dobrze! - zawołałam wojowniczo. - I tak jesteś okropny więc ktoś musi w
końcu cię zreformować.
- Nie
licz słońce, że przyjdzie mu to łatwo. I tak nie powinienem go więcej do siebie
dopuszczać, po tym, co mi zrobił.
- No
to przynajmniej daj mu teraz spokój. - odparłam trochę na przekór, choć
wiedziałam, że nie odpuści.
-
Wiesz, że już nie mogę. - w jego głosie dało się dosłyszeć smutek pomieszany z
czymś na wzór uczucia. Nie... to nie jest możliwe w jego przypadku. - On znaczy
dla mnie więcej niż myślisz, a to, że mnie oszukał boli, lecz potrafię znieść
wszystko. Byleby tylko...
-
Przestań, bo mi niedobrze. - warknęłam w końcu, bo nie zamierzałam słuchać
wyznań geja.
Nie
to, bym miała coś do homoseksualistów, ale dajcie spokój, może jeszcze opowie
mi o ich pierwszej nocy razem? Co to, to nie. Nie mam na to najmniejszej
ochoty, mimo że jestem naprawdę tolerancyjna, to jednak są ich sprawy. Swoją
drogą oglądanie porno jest lepsze niż słuchanie o nim, ale najlepsze byłoby w
praktyce...
Westchnęłam
cicho na myśl o tym, kiedy znów będę mogła przytulić się do mojego detektywa
gdy nagle usłyszałam cichy śmiech przestępcy konsultanta, a następnie jego
cichy komentarz:
- I
tak wiem, o czym myślisz, zboczona świnko. Jak to jest być w łóżku z Holmesem?
- Nie
twoja sprawa! - zakrzyknęłam wściekła i zaróżowiona na twarzy.
Co on
sobie myślał, by o to pytać? I jeszcze pewnie mam mu powiedzieć, że jest
bezkonkurencyjny we wszystkim? Niedoczekanie!
- Ha,
ha, ha, ha, ha... - zarżał, jak koń. - Dawno się tak nie uśmiałem. Ale naprawdę
miałaś idealną minę gdy zapytałem o wasze igraszki. Pamiętasz chyba, że
zdarzyło mi się na was nie raz patrzeć?
Wytrzeszczyłam
na niego oczy, będąc u granic wytrzymałości i nie wiem, jakim cudem nadal
milczałam, czy choćby trzymałam jeszcze ręce na kolanach, bo naprawdę miałam
ochotę go w tym momencie zabić.
- Och
no już, malutka, cała sprawa była naprawdę urocza, a ja mam coś ze zboczeńca,
sama przyznasz. - powiedział prowokacyjnie. - I ta twoja siostra! Jakże ona
całowała! A te cudowne piersi...
-
Przestań, bo zaraz ci przypierdolę. - powiedziałam, a moje nerwy były napięte
niczym struny skrzypiec. - Nie obchodzi mnie to wszystko!
- No
już, bo kociej mordy dostaniesz. - pokazał mi język, ale wiedziałam, że nie mam
po co już się fatygować z pięściami, choć ochota na przemeblowanie jego
ślicznej mordy kusiło. - Twój Włóczykij przygotował mieszankę, która spowodowała
zawał więc nie mów, że jesteście tacy święci. Zgodziłem się, bo nie chciałem,
by zmarł z przedawkowania. Mimo wszystko nie jestem taki zły, jakbyś myślała,
bo nie dam mu umrzeć, choćbym sam miał poświęcić, co najcenniejsze. - zawahał
się nagle, a przez jego oblicze przemknął znajomy mi cień, który przypomniał te
najczarniejsze chwile z życia. - Lodziara przekazała mi działkę, którą
stworzył, a mnie pozostało zadzwonić do najwierniejszego z całej zgrai
przestępców, Morana. Na pewno go kojarzysz z kilku afer, ale po porwaniu tylko
jemu mogłem ufać, jeżeli mogłem tak to nazwać. Nie pomyliłem się, bo Thomas
przyszedł prosić właśnie jego o pomoc więc zadanie było ułatwione do maksimum.
Ot, zrządzenie losu.
- I
jakim niby cudem ta działka mu nie zaszkodziła? - zapytałam z ponurą nutą w
głosie. - Przecież teraz go operują. Poza tym powinnam im powiedzieć, co
spowodowało taką reakcję, bo może być za późno.
-
Mieszanina rozpada się w pięć minut po reakcji organizmu. - odparł luźno. - Nie
wiem, jakim cudem, ale najlepszy chemik w kraju chyba potrafi przyrządzić taką
miksturę.
Wiedziałam,
o kim mówił, ale nadal nie mogłam pojąć dlaczego oni mu to zrobili. Przecież
Thomas był ich bratem i mogli go posłać tym razem naprawdę na tamten świat.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo nie mogłam uwierzyć w słowa bandyty
dalej brudzącego kartkę.
Popatrzyłam
na niego jeszcze raz i w końcu zauważyłam, że nie był już tym samym Jamesem
Moriartym, który potrafił z życia każdego mieszkańca kuli ziemskiej uczynić
piekło. Oczy mimo swojej głębi, nie miały tego blasku, a dłonie drżały co
chwilę, jakby w delirium. Usta już nie pałały czerwienią, skóra na twarzy
przypominała raczej skrawek pergaminu, ale najstraszniejsze okazały się blizny
rozsiane na rękach i szyi. Bałam się pomyśleć gdzie mogły się jeszcze
znajdować.
Może
wcale nie kłamał? Może rzeczywiście chciał ratować Thomasa przed nałogiem i
dlatego wymyślili taki fortel względem niego? Wzięłam kilka głębokich oddechów,
by pozbierać myśli i uspokoić nerwy, bo musiałam teraz dbać o moje maleństwo,
które dawało o sobie co chwilę znać. Tak bardzo je kochałam, a to, że Sherlock
nie wracał powodowało u mnie irracjonalny strach, że jednak może nie przeżyć.
-
Obiecujesz, że Tomowi nic nie będzie? - zapytałam w końcu, pogrążona w smutku.
- Mogę
przysiąc.
- A co
z Elise?
-
Ona... - powiedział z nienawiścią w głosie, jakiej nie słyszałam nawet u
siebie. - Zapłaci za wszystko. Ma w zasięgu tylko część kart, a ja... ja mam
asy. I Jokera. Oczywiście nie wszystkie, bo tego nie dało się zrobić, ale Joker
jest w tym wszystkim znaczącą kartą.
- Nie
rozumiem o czym mówisz. - odparłam zgodnie z prawdą.
Prychnął
znacząco, jak dawniej gdy musiałam siedzieć z nim w jednym pokoju
nauczycielskim, po czym podał mi kartkę. Narysował na niej cztery asy oraz
Jokera, który dzierżył w dłoni starożytną broń inkrustowaną kwiatem wiśni.
Domyśliłam się, że jest to miecz samurajski, a krew w moich żyłach się ścięła.
Czyżby mój ukochany znów miał do czynienia z siatką terrorystyczną?
-
Mówię o tym, co narysowałem, czy to nie jasne?
- Ale
nic z tego nie rozumiem... - mruknęłam już na wykończeniu.
- Bo
nie musisz. - burknął złośliwie. - Holmes będzie wiedział, o co chodzi.
- A ta
liczba? I litery? - drążyłam dalej, choć nie miałam na to specjalnej ochoty.
Wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Nie
odpowiedział, a ja nadal wpatrywałam się tępo w nagryzmolone niestarannie
znaki. 5SoE. Poczułam się, niczym małe dziecko, przed którym
zostają zaszyfrowane najcenniejsze wiadomości i na dodatek nic nie mogłam z tym
zrobić, bo nie byłam tak lotnego umysłu, jak mój mąż.
Wstałam
i wściekła na cały świat krzyknęłam na Jima.
- JAK
JESZCZE RAZ COŚ BĘDZIECIE UKRYWAĆ, TO BĘDZIE KONIEC!!!
Wybiegłam
załzawiona z sali i mijając Sandrę bez słowa, zaczęłam biec do windy. Boże!
Dlaczego musiałam być to ja?! Co ja im zrobiłam?! Co zrobił Thomas czy choćby
Sherlock? Przecież to nie do pomyślenia, by na świecie czaiło się tyle zła i
tajemnic, które tylko szkodzą całej ludzkości.
-
Anka! - krzyknęła za mną siostra i przypadła do mnie z troską, której nie
potrzebowałam. - Ania, co ci jest?
- A co
mi może być?! Jak zwykle to samo, Sandra. - prawie plułam w nią słowami
raniącymi mi mnie do głębi.
Wpadłam
w końcu do windy, nacisnęłam guzik na parter, po czym rozpłakałam się i osunęłam
na podłogę. Tyle kłamstw przez cały czas... Tyle cierpienia. Śmierć i
zniszczenie tylko wokół mnie. Chcę stąd wyjechać i pierwszy raz chcę, by
wszyscy zapomnieli, że istnieje ktoś taki, jak Anna Krystyna Holmes. Mogłabym
uciec, jak najdalej i zaszyć się w cichym kącie razem z dziećmi gdzie ukryłaby
mnie Mary i przeczekać najgorsze.
-
Siostra... - przytuliła mnie do siebie mocno, jak nigdy przedtem. - Nie płacz.
Nie wiem, co powiedział ci ten bydlak, ale nie miał racji. Jesteś wspaniała,
silna, mądra, masz cudownego męża i genialnego synka, a drugie dziecko w
drodze. Nigdy nie będę taka, jak ty.
- Ja
już nie daję rady. - wychlipałam w jej ramię. - Chcę... zabierz mnie stąd
gdzieś. Chcę żyć w spokoju.
- Nie.
- szepnęła, gładząc mnie po głowie. Naprawdę nie spodziewałam się po niej
takiej czułości. - Masz tutaj wszystko, co kochasz, a gdybyś wróciła choćby do
Polski, nie czekałoby cię nic dobrego.
-
Wracajmy na Baker Street. - wydukałam z ledwością i zaczęłam jęczeć z niemego
bólu psychicznego, jaki miałam w sobie od czasu gdy Sherlock zostawił mi list.
Nosiłam
go ze sobą, jak obietnicę powrotu, talizman, który będzie bronić mnie i
bliskich przed całą nienawiścią kumulującą się wokół mnie. Niespodziewanie
zaczął ciążyć w mojej kieszeni, niczym kamień spadający w dół strumienia, który
rwie jego nieskazitelność na strzępy i powoduje, że staje się mętny, jak kawa z
mlekiem. Wyjęłam go z kieszeni i kolejny raz tego dnia zaczęłam czytać, ale tym
razem na głos. Wiedziałam, że mi to niewiele pomoże, ale czułam się
bezpieczniej, wyobrażając sobie, że mówi to mój ukochany.
- Najdroższa
Anno. Wiem, że obiecałem Ci nigdy więcej nie odchodzić, ale nie mam wyboru.
Sprawy z Moriartym zaszły za daleko, a kłótnia między nami, która miała miejsce
kilka dni temu, nie dawała mi spokoju. Nie mogłem pozwolić, byś myślała o mnie
źle, a przede wszystkim, by twoje racje nie były bezpodstawne. - mruczałam
do siebie połykając łzy. - Powinienem zrobić to dla brata, choćby ze względu
na to, że chronił całą rodzinę przed śmiercią. Będę mu za to dozgonnie
wdzięczny. Thomas ostatnio popadł w tarapaty i mam nadzieję, że uda się go z
tego wyciągnąć. Liczę też na to, że dotrzyma słowa i będzie się Wami zajmować
należycie, ponieważ grozi nam teraz dużo większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek.
- list dobiegał prawie końca, a ja uspakajałam się coraz bardziej, choć
trudno było czytać te słowa, zamiast ich słuchać. Miałam sobie do zarzucenia,
że po awanturze nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a mnie w domu zastał, jakby
list pożegnalny. - Moim celem jest John Harrison. To człowiek, który miał
ścisłe powiązania z pewnymi ludźmi zajmującymi się tajemniczymi składami krwi w
ciele ludzkim. Nie robię tego ze względu na naukę, choć wiesz, że byłaby to dla
mnie szansa na poznanie nowych składów chemicznych. Robię to dla Ciebie kochana
i przysięgam, że wrócę, jak najszybciej z wyprawy. Kocham Cię. Twój, na
zawsze... Sherlock.
- No,
ten twój mąż to niezły bohater. - mruknęła z podziwem moja siostra gdy
jechałyśmy już do mieszkania.
Nawet
nie zauważyłam, kiedy wsiadłam do samochodu, który prowadziła. Był pożyczony od
Mycrofta i sama byłam zdziwiona, że go udostępnił, ponieważ nie byliśmy jakimiś
rządowymi personami. Pytając dlaczego, odpowiedział, że mamy teraz ochronę
korony niezależnie od sytuacji. Dodał również, że księżna Kate podziwia mnie,
za odwagę, z jaką broniłam Anglii podczas różnych spraw Sherlocka, co miało
poprawić mi humor. W efekcie spowodowało, że zaniemówiłam, bo nie pomyślałabym,
że zostanę skomplementowana przez tak znamienitą osobę, jak żona księcia
Williama.
-
Kochany jest. - skwitowałam, będąc nadal w ponurym nastoju.
- Masz
szczęście, siostrzyczko, że opiekuje się tobą ktoś taki, jak on. Może i na
początku go nie lubiłam, ale teraz zmieniam zdanie. Dobrze na ciebie wpływa.
- Może
i tak.
Nie
miałam ochoty rozmawiać o tym, jaki jest mój detektyw, choć słowa Sandry
spowodowały, że mój nastrój uległ lekkiej poprawie. Nawet moje maleństwo
potwierdziło to mocnymi kopnięciami więc pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. Nie
ma co, moje dzieci wyrosną na naprawdę zdolne mądrale. Co do tego nie miałam
wątpliwości, zważając na fakt, że ich ojcem był nie kto inny, jak
najbystrzejszy człowiek na świecie.
Trasę
przejechałyśmy bardzo szybko, co mocno mnie zdziwiło, bo młodsza nie znała tak
dobrze Londynu, ale cieszyło mnie, że niedługo będę mogła przytulić synka i
opowiedzieć mu jedną z wielu przygód, które przeżyłam razem z mężem, choć w
mocno okrojonym wydaniu. Zauważyłam, że gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się
koguty policyjne i strażackie, i moje serce zakołatało niebezpiecznie
wyczuwając, że coś jest nie tak.
Gdy
zbliżałyśmy się już do Baker Street zatrzymała nas blokada na Euston. Nie
wiedziałam, co robi tutaj tylu mundurowych, ale czułam, że ma to związek z moim
miejscem zamieszkania. Nie mówiąc nic Sandrze, wysiadłam szybko z auta i
zaczęłam przedzierać się przez niewielką kolumnę, którą utworzyła policja
zapewne dla bezpieczeństwa na drodze.
Dosłyszałam,
że ludzie, którzy zrobili to samo, co ja opowiadali sobie o wybuchu, na ulicy,
a krew w moich żyłach zmieniła się w lód. Alex! - krzyknęłam w myślach i nie
zważając na to, że mogłam zrobić sobie krzywdę zaczęłam biec tak szybko, jak
mogłam w kierunku domu. Boże, byle nie to. Niech oni żyją.
Nie
wiem ile czasu mi to zajęło, ale miałam wrażenie, że wieczność. Przecież w
mieszkaniu zostali pani Hudson i mój mały synek!
Jeden
z policjantów zaczął coś do mnie mówić, ale nie miałam pojęcia co i podążałam
dalej. Kolejny z nich zatrzymał mnie, mówiąc:
-
Przepraszam, ale nie można tędy przejść.
- Tam
jest mój syn. - wydyszałam i wtedy poczułam mocny skurcz w brzuchu. Chryste,
nie teraz! To za wcześnie.
- Nie
możemy pani przepuścić. Na Euston doszło do eksplozji. Są ofiary...
-
Boże... - szepnęłam i o mało nie zemdlałam, a moim ciałem wstrząsnął kolejny
skurcz. - Aj...
Złapałam
się za brzuch i modliłam, by moje dziecko nie zaczęło pojawiać się teraz na
świecie. Przecież mogłoby umrzeć.
Zaczęłam
oddychać głęboko, a funkcjonariusz, który udzielił mi informacji pomógł usiąść
na ziemi. Jego głos był bardzo spokojny, co podziałało i mogłam zacząć
swobodnie mówić.
- Na
Baker Street jest mój syn... Czy tam też...?
- Nie.
Tamta ulica pozostała nienaruszona.
Odetchnęłam
z ulgą. Nie wytrzymam dłużej takiego stresu, Sherlocku. Musisz, jak najszybciej
wrócić. - mówiłam do siebie w myślach, ale wiedziałam, że nie nastąpi to
szybko. Czułam, że nie tylko o odtrutkę chodzi, ale wolałam nie dopuszczać do
siebie czarnych wizji, jakie ostatnio nawiedzały mnie w snach.
Po
jakichś dziesięciu minutach siedzenia postanowiłam wstać i jakby spod ziemi
wyrosła przed moim obliczem postać Lestrade'a, który miał nietęgą minę. Podał
mi dłoń i przytulił mocno, jakby się czegoś obawiał, co z jednej strony bardzo
mnie rozczuliło, a z drugiej spowodowało kolejne wątpliwości.
- Chodź
stąd. - powiedział tylko i biorąc mnie za rękę, zaprowadził do jednej z
karetek, które stały kilka metrów od wybuchu. - Wszyscy na Baker są bezpieczni,
ale gdy cię nie było zacząłem się martwić. Gdzie się podziałaś?
-
Byłam na badaniach. - mruknęłam, po czym odetchnęłam z niebywałą ulgą. - Mogę
iść do domu? Moja siostra powinna być niebawem.
-
Dobrze, ale uważaj na siebie. Mycroft powiedział, że ostatnio dużo na ciebie
spada.
- No
co on kurwa nie powie. - warknęłam i odeszłam szybko, by nie rozmawiać o swoim
stanie psychicznym.
-
Czekaj! - zawołał za mną. - Mam pytanie.
- No
jakie?
-
Wiesz, co znaczy 5SoE?
Moja
twarz w tym momencie stężała i przybrała wyraz posągu. Co on powiedział?
Przecież to nie możliwe, by ktokolwiek... cholera. A jednak za tym wszystkim
stoi Moriarty, a nie Elise. Mogłam się tego spodziewać. Nie odpowiedziawszy mu,
pomknęłam od razu do domu, by w końcu móc wziąć w ramiona syna. Czy ja tak
wiele wymagam od życia?!
Weszłam
powoli, chociaż chciałam znów pomknąć przed siebie, ale czułam, że nie byłoby
to dobre dla maleństwa. Mogłam je przecież tak łatwo stracić, a tego na pewno
bym już nie przeżyła. Schody pod moimi stopami zaskrzypiały, jak zwykle i
poczułam, że 221B nie jest już takie, jak kiedyś. Postanowiłam, że gdy dziecko
się urodzi, wyniesiemy się stąd i nie obchodzi mnie, co powie na to Sherlock.
Za dużo tych tajemnic wokół, a ja potrzebuję wytchnienia.
-
Gdzie mama? - usłyszałam tuż przy drzwiach głos Alexa. - Był strasny huk. A jak
coś jej jest?
-
Wszystko dobrze z mamą. - odparła pani Hudson, a mnie gdzieś w środku bardzo to
ujęło. - Obiecuję.
Weszłam
od razu, by już nie podsłuchiwać i by w końcu popatrzeć na to moje małe,
kochane słoneczko, które od razu podbiegło i rzuciło się w stęsknione ramiona
matki. Przytuliłam go mocno do siebie i westchnęłam boleśnie. Mój mały był tak
podobny do ojca, że jego widok sprawiał, że moje serce było całe w strzępach, a
jednocześnie koiło wszelkie rany.
-
Mama! - wrzasnął mi do ucha, a ja roześmiałam się pierwszy raz tego dnia.
- Och
kochany synku. - szepnęłam. - Jak dobrze cię widzieć.
- To
tylko tsy godziny, mama. Ja cekałem.
Kiwnęłam
tylko głową, bo nie miałam sił powiedzieć, że te trzy godziny były chyba
jednymi z najgorszych w moim życiu. Siadłam na kanapie, a Alex potulnie
przysiadł obok mnie i zaczął gładzić po brzuchu, mówiąc, jak bardzo się cieszy
na rodzeństwo, co było naprawdę piękne, bo nie pomyślałabym, że tak to
odbierze. Zawsze miałam wrażenie, że odziedziczył po ojcu tę denerwującą cechę
bycia we wszystkim najlepszym, ale jak widać, chyba nie.
Po
kilku minutach pani Hudson przyniosła mi herbatę, która okazała się odpowiedzią
na wszystkie troski, po czym podała bardzo dziwną kartkę, z lekka nadpaloną,
ale jakby specjalnie. Widniały na niej słowa w języku angielskim, które od razu
pochłonęłam.
Otworzyłam
ze zdziwienia usta, bo słowa zrozumiałam raczej, jako groźbę, ale nie
skierowaną w moją stronę. Czy to możliwe, by Sherlock wpadł w większe tarapaty
niż myślałam? I kim do cholery jest Pięć Cieni Elise?!
Nagle
dostałam SMS-a i co dziwniejsze od mojego ukochanego WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE.
KOCHAM CIĘ.
On
nigdy nie wyznawał uczuć w wiadomościach... Przez moje ciało przeszedł okropny
dreszcz, a potem nie mogłam już wstrzymywać łez.
Subskrybuj:
Posty (Atom)