No to rozdział od Joasi ;) Przepraszamy, że dopiero teraz xd
“I’m sorry I
don’t understand
Where
all of this is coming from
I thought that we were fine,
Your head is running wild again
My dear, we still have everythin'
And it’s all in your mind.
You’ve been havin' real bad dreams
You used to lye so close to me
There’s nothing more than empty sheets
Between our love, our love…”
I thought that we were fine,
Your head is running wild again
My dear, we still have everythin'
And it’s all in your mind.
You’ve been havin' real bad dreams
You used to lye so close to me
There’s nothing more than empty sheets
Between our love, our love…”
Pink & Nate Ruess - Just give me a reason
Thomas! - krzyknął przerażony Jim.
W
pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz potem opamiętałam się
i podbiegłam szybko z szeptem na ustach.
-
Boże, nie! - wydobyło się gdzieś z mojego gardła gdy zbadałam mu puls. Był
prawie niewyczuwalny, a to oznaczało jedynie śmierć. - Lekarza!
W
głowie miałam taki mętlik, że ledwo pojmowałam sytuację. Sherlock został
zesłany za granicę, co nie pocieszało, a jedyna sobą - bo na Mycrofta nie
liczyłam w zupełności - konała teraz na moich rękach. Nawet nie wiedziałam, co
mu może być i panika sięgnęła zenitu.
Po
policzkach zaczęły płynąć łzy, które były hamowane od dnia wyjazdu mojego męża.
Obiecałam sobie, że nie uronię ani jednej, ale już nie mogłam, bo w nikim nie
znajdowałam oparcia, a siostra, która przyjechała, by mi "pomóc"
wałęsała się gdzieś po szpitalu i szukała kolejnej ofiary do podrywu.
Oczywiście mogłam zawsze liczyć na opiekę ze strony teściów, lecz nie chciałam
ich przemęczać, bo mieli już swoje lata. Jedynym ratunkiem w tej chorej sytuacji
był ukochany, który załatwiał coś dla Zjednoczonego Królestwa.
Nie
zauważyłam kiedy medycy wzięli Toma na OIOM, ale dosłyszałam pytanie, które
zadał doktor.
-
Wiedzą państwo, co mogło spowodować zawał?
Pokręciłam
głową, a Jim nawet nie pofatygował się, by odpowiedzieć choćby krótkim
"nie", ale taki właśnie był Moriarty. Nie obchodziło go, co może się
stać z osobą, która dała się za niego ciąć i ledwo uszła z życiem. Ważną
kwestią natomiast w jego życiu okazało się grzebanie w telefonie, jakby szukał inforamcji
o kolejnej sprawie, jaką można załatwić lub kogo sprzątnąć. Patrząc na niego,
miałam ochotę zacisnąć dłonie, na tej jasnej szyi i słyszeć błagalne rzężenie w
ostatnich spazmach oddechu, niczym mucha, która wie, że zaraz nastąpi jej marny
koniec. Tym razem to ja chciałam być pająkiem, ale powstrzymałam się, mówiąc z
obrzydzeniem:
-
Nienawidzę cię. Błagałam o to, byś zdechł. Żebyś w końcu zgnił w ziemi i by
zjadły cię robaki, bo na nic innego nie zasługujesz.
- Nic
o mnie nie wiesz, Anno. - odparł spokojnie, a mnie odebrało mowę. - To, że
tutaj jestem i że żyję zawdzięczam tylko tobie i za to będę wdzięczny do końca,
ale nie zamierzam...
- Nie
obchodzi mnie to! Gdybyś mógł, posłałbyś nas wszystkich do diabła, łącznie z
Tomem!!!
-
Nie... - wyszeptał, po czym uznał, że nasza wymiana zdań dobiegła końca i
powrócił do grzebania w komórce.
Nie
mogłam pozostawić tego samemu sobie i znów zaczęłam do niego mówić. Tym razem z
niespotykanym, jak na mnie jadem w głosie, ale naprawdę byłam u kresu nerwów.
- Nawet
nie interesujesz się tym, co z nim jest. A podobno go kochasz czy coś takiego,
bo raczej nie jestem w stanie wyobrazić sobie, byś czuł cokolwiek do
kogokolwiek.
-
Przez twoje gadanie nie mogę się skupić. Jesteś na tyle denerwująca, że
naprawdę nie wiem, jak aniołek wytrzymuje humory takiej baby. - odpowiedział
równie złośliwie, co ja. - Masz szczęście, że mam jeszcze w sobie odrobinę
szacunku do długu, jakim zostałem obarczony, inaczej już dawno gniłabyś na dnie
Tamizy.
-
Twoje groźby przestały robić na mnie wrażenie odkąd mogłam go stracić. -
fuknęłam i zaczęłam szykować się do wyjścia, ale coś mnie tknęło i dodałam po
chwili: - Gdyby nie ja, Moriarty... nie oddychałbyś sam.
-
Doskonale tym wiem, gąsko, ale pamiętaj, że ja nadal mogę uprzykrzyć ci życie,
w ten czy inny sposób i nadal mam tę możliwość. Gdyby nie to, że przysłaliście
w moje stęsknione ramiona, tego słodkiego chłopca, który teraz zdycha z
przedawkowania kokainy, gdzieś zapewne byście mnie dopadli, ale jak zwykle
Holmes nie wie, co robi.
- Skąd
wiesz, co przedawkował? - zapytałam ostro, patrząc mu w brązowe oczy, nie
wyrażające nic prócz chłodu.
-
Hm... W zasadzie była to kolejna rzecz, jakiej mieliśmy tobie oszczędzić, ale
tak bardzo lubię dręczyć waszą rodzinę i ją skłócać. To nawet lepsze niż Moda
na sukces!
Podrapał
się po głowie, a mnie aż skręcało, by wydrapać mu ślepia, w których pojawiły
się znajome, diabelne iskry. Wystarczyło tylko kilka kroków, a byłoby po nim.
Miałam już w głowie mnóstwo sposobów na to, by go dopaść, ale gdzieś w środku
dało znać o sobie sumienie, powodujące myśl, że mój szwagier nie chciałby tego.
Westchnęłam tylko i wycierając łzy siadłam na krześle, które wyciągnęłam spod
łóżka Jima.
- W
takim razie słucham. - odparłam już uspokojonym tonem, ale w środku czułam, że
mogę jeszcze wybuchnąć.
Chrząknął
znacząco, po czym odłożył telefon na stolik znajdujący się tuż przy nim. Wziął
głęboki oddech, ale jeszcze nie zaczął swojego monologu, popatrzył tylko, jakby
ponuro i wyjmując kartkę, i długopis z szuflady, zaczął na niej zawzięcie
skrobać, jak gdyby był to kawałek marmuru, na którym nie sposób wyryć
cokolwiek.
-
Obudziłem się dużo wcześniej niż myślisz. - mruknął w powietrze zgęstniałe od
ilości złych słów przez nas wypowiedzianych. - Jakieś dwanaście godzin przed poinformowaniem
wszystkich. Dowiedziałem się wtedy, że Thomas zaczął brać to świństwo i mało
nie wpadłem w furię. Przed zabiciem osób w moim otoczeniu powstrzymało mnie
tylko jedno, a mianowicie fakt, że ta podła żmija jeszcze żyje i ma zamiar
dokonać zemsty na nim.
- Skąd
to wiesz?
- Czy
to nie logiczne? - prychnął. - Dowiedziała się, że żyje, a ja sam byłem
świadkiem puszczenia jej wolno. Sentymenty. - westchnął, po czym znów zaczął
gwałcić kartkę długopisem. Zauważyłam, że narysował jakąś cyfrę, ale w tym momencie,
nie było to istotne. - Tak czy inaczej, rozmawiałem o tym, z naszą pchełką -
podróżnikiem i tak oto dostałem informację, że Tomowi nie brakuje wiele do
zupełnego stoczenia się. Nie mogłem uwierzyć, że jest do tego zdolny, ale jak
widać nie wszystko będę mógł kontrolować w jego życiu, a przynajmniej tak
myślę. Chyba ma na mnie większy wpływ niż ja na niego.
- I
bardzo dobrze! - zawołałam wojowniczo. - I tak jesteś okropny więc ktoś musi w
końcu cię zreformować.
- Nie
licz słońce, że przyjdzie mu to łatwo. I tak nie powinienem go więcej do siebie
dopuszczać, po tym, co mi zrobił.
- No
to przynajmniej daj mu teraz spokój. - odparłam trochę na przekór, choć
wiedziałam, że nie odpuści.
-
Wiesz, że już nie mogę. - w jego głosie dało się dosłyszeć smutek pomieszany z
czymś na wzór uczucia. Nie... to nie jest możliwe w jego przypadku. - On znaczy
dla mnie więcej niż myślisz, a to, że mnie oszukał boli, lecz potrafię znieść
wszystko. Byleby tylko...
-
Przestań, bo mi niedobrze. - warknęłam w końcu, bo nie zamierzałam słuchać
wyznań geja.
Nie
to, bym miała coś do homoseksualistów, ale dajcie spokój, może jeszcze opowie
mi o ich pierwszej nocy razem? Co to, to nie. Nie mam na to najmniejszej
ochoty, mimo że jestem naprawdę tolerancyjna, to jednak są ich sprawy. Swoją
drogą oglądanie porno jest lepsze niż słuchanie o nim, ale najlepsze byłoby w
praktyce...
Westchnęłam
cicho na myśl o tym, kiedy znów będę mogła przytulić się do mojego detektywa
gdy nagle usłyszałam cichy śmiech przestępcy konsultanta, a następnie jego
cichy komentarz:
- I
tak wiem, o czym myślisz, zboczona świnko. Jak to jest być w łóżku z Holmesem?
- Nie
twoja sprawa! - zakrzyknęłam wściekła i zaróżowiona na twarzy.
Co on
sobie myślał, by o to pytać? I jeszcze pewnie mam mu powiedzieć, że jest
bezkonkurencyjny we wszystkim? Niedoczekanie!
- Ha,
ha, ha, ha, ha... - zarżał, jak koń. - Dawno się tak nie uśmiałem. Ale naprawdę
miałaś idealną minę gdy zapytałem o wasze igraszki. Pamiętasz chyba, że
zdarzyło mi się na was nie raz patrzeć?
Wytrzeszczyłam
na niego oczy, będąc u granic wytrzymałości i nie wiem, jakim cudem nadal
milczałam, czy choćby trzymałam jeszcze ręce na kolanach, bo naprawdę miałam
ochotę go w tym momencie zabić.
- Och
no już, malutka, cała sprawa była naprawdę urocza, a ja mam coś ze zboczeńca,
sama przyznasz. - powiedział prowokacyjnie. - I ta twoja siostra! Jakże ona
całowała! A te cudowne piersi...
-
Przestań, bo zaraz ci przypierdolę. - powiedziałam, a moje nerwy były napięte
niczym struny skrzypiec. - Nie obchodzi mnie to wszystko!
- No
już, bo kociej mordy dostaniesz. - pokazał mi język, ale wiedziałam, że nie mam
po co już się fatygować z pięściami, choć ochota na przemeblowanie jego
ślicznej mordy kusiło. - Twój Włóczykij przygotował mieszankę, która spowodowała
zawał więc nie mów, że jesteście tacy święci. Zgodziłem się, bo nie chciałem,
by zmarł z przedawkowania. Mimo wszystko nie jestem taki zły, jakbyś myślała,
bo nie dam mu umrzeć, choćbym sam miał poświęcić, co najcenniejsze. - zawahał
się nagle, a przez jego oblicze przemknął znajomy mi cień, który przypomniał te
najczarniejsze chwile z życia. - Lodziara przekazała mi działkę, którą
stworzył, a mnie pozostało zadzwonić do najwierniejszego z całej zgrai
przestępców, Morana. Na pewno go kojarzysz z kilku afer, ale po porwaniu tylko
jemu mogłem ufać, jeżeli mogłem tak to nazwać. Nie pomyliłem się, bo Thomas
przyszedł prosić właśnie jego o pomoc więc zadanie było ułatwione do maksimum.
Ot, zrządzenie losu.
- I
jakim niby cudem ta działka mu nie zaszkodziła? - zapytałam z ponurą nutą w
głosie. - Przecież teraz go operują. Poza tym powinnam im powiedzieć, co
spowodowało taką reakcję, bo może być za późno.
-
Mieszanina rozpada się w pięć minut po reakcji organizmu. - odparł luźno. - Nie
wiem, jakim cudem, ale najlepszy chemik w kraju chyba potrafi przyrządzić taką
miksturę.
Wiedziałam,
o kim mówił, ale nadal nie mogłam pojąć dlaczego oni mu to zrobili. Przecież
Thomas był ich bratem i mogli go posłać tym razem naprawdę na tamten świat.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo nie mogłam uwierzyć w słowa bandyty
dalej brudzącego kartkę.
Popatrzyłam
na niego jeszcze raz i w końcu zauważyłam, że nie był już tym samym Jamesem
Moriartym, który potrafił z życia każdego mieszkańca kuli ziemskiej uczynić
piekło. Oczy mimo swojej głębi, nie miały tego blasku, a dłonie drżały co
chwilę, jakby w delirium. Usta już nie pałały czerwienią, skóra na twarzy
przypominała raczej skrawek pergaminu, ale najstraszniejsze okazały się blizny
rozsiane na rękach i szyi. Bałam się pomyśleć gdzie mogły się jeszcze
znajdować.
Może
wcale nie kłamał? Może rzeczywiście chciał ratować Thomasa przed nałogiem i
dlatego wymyślili taki fortel względem niego? Wzięłam kilka głębokich oddechów,
by pozbierać myśli i uspokoić nerwy, bo musiałam teraz dbać o moje maleństwo,
które dawało o sobie co chwilę znać. Tak bardzo je kochałam, a to, że Sherlock
nie wracał powodowało u mnie irracjonalny strach, że jednak może nie przeżyć.
-
Obiecujesz, że Tomowi nic nie będzie? - zapytałam w końcu, pogrążona w smutku.
- Mogę
przysiąc.
- A co
z Elise?
-
Ona... - powiedział z nienawiścią w głosie, jakiej nie słyszałam nawet u
siebie. - Zapłaci za wszystko. Ma w zasięgu tylko część kart, a ja... ja mam
asy. I Jokera. Oczywiście nie wszystkie, bo tego nie dało się zrobić, ale Joker
jest w tym wszystkim znaczącą kartą.
- Nie
rozumiem o czym mówisz. - odparłam zgodnie z prawdą.
Prychnął
znacząco, jak dawniej gdy musiałam siedzieć z nim w jednym pokoju
nauczycielskim, po czym podał mi kartkę. Narysował na niej cztery asy oraz
Jokera, który dzierżył w dłoni starożytną broń inkrustowaną kwiatem wiśni.
Domyśliłam się, że jest to miecz samurajski, a krew w moich żyłach się ścięła.
Czyżby mój ukochany znów miał do czynienia z siatką terrorystyczną?
-
Mówię o tym, co narysowałem, czy to nie jasne?
- Ale
nic z tego nie rozumiem... - mruknęłam już na wykończeniu.
- Bo
nie musisz. - burknął złośliwie. - Holmes będzie wiedział, o co chodzi.
- A ta
liczba? I litery? - drążyłam dalej, choć nie miałam na to specjalnej ochoty.
Wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Nie
odpowiedział, a ja nadal wpatrywałam się tępo w nagryzmolone niestarannie
znaki. 5SoE. Poczułam się, niczym małe dziecko, przed którym
zostają zaszyfrowane najcenniejsze wiadomości i na dodatek nic nie mogłam z tym
zrobić, bo nie byłam tak lotnego umysłu, jak mój mąż.
Wstałam
i wściekła na cały świat krzyknęłam na Jima.
- JAK
JESZCZE RAZ COŚ BĘDZIECIE UKRYWAĆ, TO BĘDZIE KONIEC!!!
Wybiegłam
załzawiona z sali i mijając Sandrę bez słowa, zaczęłam biec do windy. Boże!
Dlaczego musiałam być to ja?! Co ja im zrobiłam?! Co zrobił Thomas czy choćby
Sherlock? Przecież to nie do pomyślenia, by na świecie czaiło się tyle zła i
tajemnic, które tylko szkodzą całej ludzkości.
-
Anka! - krzyknęła za mną siostra i przypadła do mnie z troską, której nie
potrzebowałam. - Ania, co ci jest?
- A co
mi może być?! Jak zwykle to samo, Sandra. - prawie plułam w nią słowami
raniącymi mi mnie do głębi.
Wpadłam
w końcu do windy, nacisnęłam guzik na parter, po czym rozpłakałam się i osunęłam
na podłogę. Tyle kłamstw przez cały czas... Tyle cierpienia. Śmierć i
zniszczenie tylko wokół mnie. Chcę stąd wyjechać i pierwszy raz chcę, by
wszyscy zapomnieli, że istnieje ktoś taki, jak Anna Krystyna Holmes. Mogłabym
uciec, jak najdalej i zaszyć się w cichym kącie razem z dziećmi gdzie ukryłaby
mnie Mary i przeczekać najgorsze.
-
Siostra... - przytuliła mnie do siebie mocno, jak nigdy przedtem. - Nie płacz.
Nie wiem, co powiedział ci ten bydlak, ale nie miał racji. Jesteś wspaniała,
silna, mądra, masz cudownego męża i genialnego synka, a drugie dziecko w
drodze. Nigdy nie będę taka, jak ty.
- Ja
już nie daję rady. - wychlipałam w jej ramię. - Chcę... zabierz mnie stąd
gdzieś. Chcę żyć w spokoju.
- Nie.
- szepnęła, gładząc mnie po głowie. Naprawdę nie spodziewałam się po niej
takiej czułości. - Masz tutaj wszystko, co kochasz, a gdybyś wróciła choćby do
Polski, nie czekałoby cię nic dobrego.
-
Wracajmy na Baker Street. - wydukałam z ledwością i zaczęłam jęczeć z niemego
bólu psychicznego, jaki miałam w sobie od czasu gdy Sherlock zostawił mi list.
Nosiłam
go ze sobą, jak obietnicę powrotu, talizman, który będzie bronić mnie i
bliskich przed całą nienawiścią kumulującą się wokół mnie. Niespodziewanie
zaczął ciążyć w mojej kieszeni, niczym kamień spadający w dół strumienia, który
rwie jego nieskazitelność na strzępy i powoduje, że staje się mętny, jak kawa z
mlekiem. Wyjęłam go z kieszeni i kolejny raz tego dnia zaczęłam czytać, ale tym
razem na głos. Wiedziałam, że mi to niewiele pomoże, ale czułam się
bezpieczniej, wyobrażając sobie, że mówi to mój ukochany.
- Najdroższa
Anno. Wiem, że obiecałem Ci nigdy więcej nie odchodzić, ale nie mam wyboru.
Sprawy z Moriartym zaszły za daleko, a kłótnia między nami, która miała miejsce
kilka dni temu, nie dawała mi spokoju. Nie mogłem pozwolić, byś myślała o mnie
źle, a przede wszystkim, by twoje racje nie były bezpodstawne. - mruczałam
do siebie połykając łzy. - Powinienem zrobić to dla brata, choćby ze względu
na to, że chronił całą rodzinę przed śmiercią. Będę mu za to dozgonnie
wdzięczny. Thomas ostatnio popadł w tarapaty i mam nadzieję, że uda się go z
tego wyciągnąć. Liczę też na to, że dotrzyma słowa i będzie się Wami zajmować
należycie, ponieważ grozi nam teraz dużo większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek.
- list dobiegał prawie końca, a ja uspakajałam się coraz bardziej, choć
trudno było czytać te słowa, zamiast ich słuchać. Miałam sobie do zarzucenia,
że po awanturze nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a mnie w domu zastał, jakby
list pożegnalny. - Moim celem jest John Harrison. To człowiek, który miał
ścisłe powiązania z pewnymi ludźmi zajmującymi się tajemniczymi składami krwi w
ciele ludzkim. Nie robię tego ze względu na naukę, choć wiesz, że byłaby to dla
mnie szansa na poznanie nowych składów chemicznych. Robię to dla Ciebie kochana
i przysięgam, że wrócę, jak najszybciej z wyprawy. Kocham Cię. Twój, na
zawsze... Sherlock.
- No,
ten twój mąż to niezły bohater. - mruknęła z podziwem moja siostra gdy
jechałyśmy już do mieszkania.
Nawet
nie zauważyłam, kiedy wsiadłam do samochodu, który prowadziła. Był pożyczony od
Mycrofta i sama byłam zdziwiona, że go udostępnił, ponieważ nie byliśmy jakimiś
rządowymi personami. Pytając dlaczego, odpowiedział, że mamy teraz ochronę
korony niezależnie od sytuacji. Dodał również, że księżna Kate podziwia mnie,
za odwagę, z jaką broniłam Anglii podczas różnych spraw Sherlocka, co miało
poprawić mi humor. W efekcie spowodowało, że zaniemówiłam, bo nie pomyślałabym,
że zostanę skomplementowana przez tak znamienitą osobę, jak żona księcia
Williama.
-
Kochany jest. - skwitowałam, będąc nadal w ponurym nastoju.
- Masz
szczęście, siostrzyczko, że opiekuje się tobą ktoś taki, jak on. Może i na
początku go nie lubiłam, ale teraz zmieniam zdanie. Dobrze na ciebie wpływa.
- Może
i tak.
Nie
miałam ochoty rozmawiać o tym, jaki jest mój detektyw, choć słowa Sandry
spowodowały, że mój nastrój uległ lekkiej poprawie. Nawet moje maleństwo
potwierdziło to mocnymi kopnięciami więc pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. Nie
ma co, moje dzieci wyrosną na naprawdę zdolne mądrale. Co do tego nie miałam
wątpliwości, zważając na fakt, że ich ojcem był nie kto inny, jak
najbystrzejszy człowiek na świecie.
Trasę
przejechałyśmy bardzo szybko, co mocno mnie zdziwiło, bo młodsza nie znała tak
dobrze Londynu, ale cieszyło mnie, że niedługo będę mogła przytulić synka i
opowiedzieć mu jedną z wielu przygód, które przeżyłam razem z mężem, choć w
mocno okrojonym wydaniu. Zauważyłam, że gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się
koguty policyjne i strażackie, i moje serce zakołatało niebezpiecznie
wyczuwając, że coś jest nie tak.
Gdy
zbliżałyśmy się już do Baker Street zatrzymała nas blokada na Euston. Nie
wiedziałam, co robi tutaj tylu mundurowych, ale czułam, że ma to związek z moim
miejscem zamieszkania. Nie mówiąc nic Sandrze, wysiadłam szybko z auta i
zaczęłam przedzierać się przez niewielką kolumnę, którą utworzyła policja
zapewne dla bezpieczeństwa na drodze.
Dosłyszałam,
że ludzie, którzy zrobili to samo, co ja opowiadali sobie o wybuchu, na ulicy,
a krew w moich żyłach zmieniła się w lód. Alex! - krzyknęłam w myślach i nie
zważając na to, że mogłam zrobić sobie krzywdę zaczęłam biec tak szybko, jak
mogłam w kierunku domu. Boże, byle nie to. Niech oni żyją.
Nie
wiem ile czasu mi to zajęło, ale miałam wrażenie, że wieczność. Przecież w
mieszkaniu zostali pani Hudson i mój mały synek!
Jeden
z policjantów zaczął coś do mnie mówić, ale nie miałam pojęcia co i podążałam
dalej. Kolejny z nich zatrzymał mnie, mówiąc:
-
Przepraszam, ale nie można tędy przejść.
- Tam
jest mój syn. - wydyszałam i wtedy poczułam mocny skurcz w brzuchu. Chryste,
nie teraz! To za wcześnie.
- Nie
możemy pani przepuścić. Na Euston doszło do eksplozji. Są ofiary...
-
Boże... - szepnęłam i o mało nie zemdlałam, a moim ciałem wstrząsnął kolejny
skurcz. - Aj...
Złapałam
się za brzuch i modliłam, by moje dziecko nie zaczęło pojawiać się teraz na
świecie. Przecież mogłoby umrzeć.
Zaczęłam
oddychać głęboko, a funkcjonariusz, który udzielił mi informacji pomógł usiąść
na ziemi. Jego głos był bardzo spokojny, co podziałało i mogłam zacząć
swobodnie mówić.
- Na
Baker Street jest mój syn... Czy tam też...?
- Nie.
Tamta ulica pozostała nienaruszona.
Odetchnęłam
z ulgą. Nie wytrzymam dłużej takiego stresu, Sherlocku. Musisz, jak najszybciej
wrócić. - mówiłam do siebie w myślach, ale wiedziałam, że nie nastąpi to
szybko. Czułam, że nie tylko o odtrutkę chodzi, ale wolałam nie dopuszczać do
siebie czarnych wizji, jakie ostatnio nawiedzały mnie w snach.
Po
jakichś dziesięciu minutach siedzenia postanowiłam wstać i jakby spod ziemi
wyrosła przed moim obliczem postać Lestrade'a, który miał nietęgą minę. Podał
mi dłoń i przytulił mocno, jakby się czegoś obawiał, co z jednej strony bardzo
mnie rozczuliło, a z drugiej spowodowało kolejne wątpliwości.
- Chodź
stąd. - powiedział tylko i biorąc mnie za rękę, zaprowadził do jednej z
karetek, które stały kilka metrów od wybuchu. - Wszyscy na Baker są bezpieczni,
ale gdy cię nie było zacząłem się martwić. Gdzie się podziałaś?
-
Byłam na badaniach. - mruknęłam, po czym odetchnęłam z niebywałą ulgą. - Mogę
iść do domu? Moja siostra powinna być niebawem.
-
Dobrze, ale uważaj na siebie. Mycroft powiedział, że ostatnio dużo na ciebie
spada.
- No
co on kurwa nie powie. - warknęłam i odeszłam szybko, by nie rozmawiać o swoim
stanie psychicznym.
-
Czekaj! - zawołał za mną. - Mam pytanie.
- No
jakie?
-
Wiesz, co znaczy 5SoE?
Moja
twarz w tym momencie stężała i przybrała wyraz posągu. Co on powiedział?
Przecież to nie możliwe, by ktokolwiek... cholera. A jednak za tym wszystkim
stoi Moriarty, a nie Elise. Mogłam się tego spodziewać. Nie odpowiedziawszy mu,
pomknęłam od razu do domu, by w końcu móc wziąć w ramiona syna. Czy ja tak
wiele wymagam od życia?!
Weszłam
powoli, chociaż chciałam znów pomknąć przed siebie, ale czułam, że nie byłoby
to dobre dla maleństwa. Mogłam je przecież tak łatwo stracić, a tego na pewno
bym już nie przeżyła. Schody pod moimi stopami zaskrzypiały, jak zwykle i
poczułam, że 221B nie jest już takie, jak kiedyś. Postanowiłam, że gdy dziecko
się urodzi, wyniesiemy się stąd i nie obchodzi mnie, co powie na to Sherlock.
Za dużo tych tajemnic wokół, a ja potrzebuję wytchnienia.
-
Gdzie mama? - usłyszałam tuż przy drzwiach głos Alexa. - Był strasny huk. A jak
coś jej jest?
-
Wszystko dobrze z mamą. - odparła pani Hudson, a mnie gdzieś w środku bardzo to
ujęło. - Obiecuję.
Weszłam
od razu, by już nie podsłuchiwać i by w końcu popatrzeć na to moje małe,
kochane słoneczko, które od razu podbiegło i rzuciło się w stęsknione ramiona
matki. Przytuliłam go mocno do siebie i westchnęłam boleśnie. Mój mały był tak
podobny do ojca, że jego widok sprawiał, że moje serce było całe w strzępach, a
jednocześnie koiło wszelkie rany.
-
Mama! - wrzasnął mi do ucha, a ja roześmiałam się pierwszy raz tego dnia.
- Och
kochany synku. - szepnęłam. - Jak dobrze cię widzieć.
- To
tylko tsy godziny, mama. Ja cekałem.
Kiwnęłam
tylko głową, bo nie miałam sił powiedzieć, że te trzy godziny były chyba
jednymi z najgorszych w moim życiu. Siadłam na kanapie, a Alex potulnie
przysiadł obok mnie i zaczął gładzić po brzuchu, mówiąc, jak bardzo się cieszy
na rodzeństwo, co było naprawdę piękne, bo nie pomyślałabym, że tak to
odbierze. Zawsze miałam wrażenie, że odziedziczył po ojcu tę denerwującą cechę
bycia we wszystkim najlepszym, ale jak widać, chyba nie.
Po
kilku minutach pani Hudson przyniosła mi herbatę, która okazała się odpowiedzią
na wszystkie troski, po czym podała bardzo dziwną kartkę, z lekka nadpaloną,
ale jakby specjalnie. Widniały na niej słowa w języku angielskim, które od razu
pochłonęłam.
Otworzyłam
ze zdziwienia usta, bo słowa zrozumiałam raczej, jako groźbę, ale nie
skierowaną w moją stronę. Czy to możliwe, by Sherlock wpadł w większe tarapaty
niż myślałam? I kim do cholery jest Pięć Cieni Elise?!
Nagle
dostałam SMS-a i co dziwniejsze od mojego ukochanego WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE.
KOCHAM CIĘ.
On
nigdy nie wyznawał uczuć w wiadomościach... Przez moje ciało przeszedł okropny
dreszcz, a potem nie mogłam już wstrzymywać łez.
W takim razie czekamy z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłych wakacji ;)
PS. Wracajcie szybko!
Wrócimy oczywiście najszybciej jak to będzie możliwe :) Nawzajem :)
UsuńCzekałam na nowy rozdział no i kurczę..... niesamowity. Jestem pod dużym wrażeniem. Jestem ciekawa co dalej będzie z Tomem?
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę ,że wstawiłyście nowy rozdział.
Pozdrawiam!
Kate!
No w końcu się doczekałam! Świetne jak zwykle :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://iamsociopathserialkiller.blogspot.com/
Fajnie, że nowy rozdział, teraz czekam na Jima na drugim blogu :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :) Nowy rozdział postaram się napisać jak najszybciej, bo będzie ode mnie ;)
OdpowiedzUsuń