poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 53: Spektrum sytuacji


  No to rozdział od Joasi ;)  Przepraszamy, że dopiero teraz xd


     “I’m sorry I don’t understand 
       Where all of this is coming from
       I thought that we were fine,
       Your head is running wild again
       My dear, we still have everythin'
       And it’s all in your mind.
       You’ve been havin' real bad dreams
       You used to lye so close to me 
       There’s nothing more than empty sheets
       Between our love, our love…”
                    Pink & Nate Ruess - Just give me a reason


     Thomas! - krzyknął przerażony Jim.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz potem opamiętałam się i podbiegłam szybko z szeptem na ustach.
- Boże, nie! - wydobyło się gdzieś z mojego gardła gdy zbadałam mu puls. Był prawie niewyczuwalny, a to oznaczało jedynie śmierć. - Lekarza!
W głowie miałam taki mętlik, że ledwo pojmowałam sytuację. Sherlock został zesłany za granicę, co nie pocieszało, a jedyna sobą - bo na Mycrofta nie liczyłam w zupełności - konała teraz na moich rękach. Nawet nie wiedziałam, co mu może być i panika sięgnęła zenitu.
Po policzkach zaczęły płynąć łzy, które były hamowane od dnia wyjazdu mojego męża. Obiecałam sobie, że nie uronię ani jednej, ale już nie mogłam, bo w nikim nie znajdowałam oparcia, a siostra, która przyjechała, by mi "pomóc" wałęsała się gdzieś po szpitalu i szukała kolejnej ofiary do podrywu. Oczywiście mogłam zawsze liczyć na opiekę ze strony teściów, lecz nie chciałam ich przemęczać, bo mieli już swoje lata. Jedynym ratunkiem w tej chorej sytuacji był ukochany, który załatwiał coś dla Zjednoczonego Królestwa.
Nie zauważyłam kiedy medycy wzięli Toma na OIOM, ale dosłyszałam pytanie, które zadał doktor.
- Wiedzą państwo, co mogło spowodować zawał?
Pokręciłam głową, a Jim nawet nie pofatygował się, by odpowiedzieć choćby krótkim "nie", ale taki właśnie był Moriarty. Nie obchodziło go, co może się stać z osobą, która dała się za niego ciąć i ledwo uszła z życiem. Ważną kwestią natomiast w jego życiu okazało się grzebanie w telefonie, jakby szukał inforamcji o kolejnej sprawie, jaką można załatwić lub kogo sprzątnąć. Patrząc na niego, miałam ochotę zacisnąć dłonie, na tej jasnej szyi i słyszeć błagalne rzężenie w ostatnich spazmach oddechu, niczym mucha, która wie, że zaraz nastąpi jej marny koniec. Tym razem to ja chciałam być pająkiem, ale powstrzymałam się, mówiąc z obrzydzeniem:
- Nienawidzę cię. Błagałam o to, byś zdechł. Żebyś w końcu zgnił w ziemi i by zjadły cię robaki, bo na nic innego nie zasługujesz.
- Nic o mnie nie wiesz, Anno. - odparł spokojnie, a mnie odebrało mowę. - To, że tutaj jestem i że żyję zawdzięczam tylko tobie i za to będę wdzięczny do końca, ale nie zamierzam...
- Nie obchodzi mnie to! Gdybyś mógł, posłałbyś nas wszystkich do diabła, łącznie z Tomem!!!
- Nie... - wyszeptał, po czym uznał, że nasza wymiana zdań dobiegła końca i powrócił do grzebania w komórce.
Nie mogłam pozostawić tego samemu sobie i znów zaczęłam do niego mówić. Tym razem z niespotykanym, jak na mnie jadem w głosie, ale naprawdę byłam u kresu nerwów.
- Nawet nie interesujesz się tym, co z nim jest. A podobno go kochasz czy coś takiego, bo raczej nie jestem w stanie wyobrazić sobie, byś czuł cokolwiek do kogokolwiek.
- Przez twoje gadanie nie mogę się skupić. Jesteś na tyle denerwująca, że naprawdę nie wiem, jak aniołek wytrzymuje humory takiej baby. - odpowiedział równie złośliwie, co ja. - Masz szczęście, że mam jeszcze w sobie odrobinę szacunku do długu, jakim zostałem obarczony, inaczej już dawno gniłabyś na dnie Tamizy.
- Twoje groźby przestały robić na mnie wrażenie odkąd mogłam go stracić. - fuknęłam i zaczęłam szykować się do wyjścia, ale coś mnie tknęło i dodałam po chwili: - Gdyby nie ja, Moriarty... nie oddychałbyś sam.
- Doskonale tym wiem, gąsko, ale pamiętaj, że ja nadal mogę uprzykrzyć ci życie, w ten czy inny sposób i nadal mam tę możliwość. Gdyby nie to, że przysłaliście w moje stęsknione ramiona, tego słodkiego chłopca, który teraz zdycha z przedawkowania kokainy, gdzieś zapewne byście mnie dopadli, ale jak zwykle Holmes nie wie, co robi.
- Skąd wiesz, co przedawkował? - zapytałam ostro, patrząc mu w brązowe oczy, nie wyrażające nic prócz chłodu.
- Hm... W zasadzie była to kolejna rzecz, jakiej mieliśmy tobie oszczędzić, ale tak bardzo lubię dręczyć waszą rodzinę i ją skłócać. To nawet lepsze niż Moda na sukces!
Podrapał się po głowie, a mnie aż skręcało, by wydrapać mu ślepia, w których pojawiły się znajome, diabelne iskry. Wystarczyło tylko kilka kroków, a byłoby po nim. Miałam już w głowie mnóstwo sposobów na to, by go dopaść, ale gdzieś w środku dało znać o sobie sumienie, powodujące myśl, że mój szwagier nie chciałby tego. Westchnęłam tylko i wycierając łzy siadłam na krześle, które wyciągnęłam spod łóżka Jima.
- W takim razie słucham. - odparłam już uspokojonym tonem, ale w środku czułam, że mogę jeszcze wybuchnąć.
Chrząknął znacząco, po czym odłożył telefon na stolik znajdujący się tuż przy nim. Wziął głęboki oddech, ale jeszcze nie zaczął swojego monologu, popatrzył tylko, jakby ponuro i wyjmując kartkę, i długopis z szuflady, zaczął na niej zawzięcie skrobać, jak gdyby był to kawałek marmuru, na którym nie sposób wyryć cokolwiek.
- Obudziłem się dużo wcześniej niż myślisz. - mruknął w powietrze zgęstniałe od ilości złych słów przez nas wypowiedzianych. - Jakieś dwanaście godzin przed poinformowaniem wszystkich. Dowiedziałem się wtedy, że Thomas zaczął brać to świństwo i mało nie wpadłem w furię. Przed zabiciem osób w moim otoczeniu powstrzymało mnie tylko jedno, a mianowicie fakt, że ta podła żmija jeszcze żyje i ma zamiar dokonać zemsty na nim.
- Skąd to wiesz?
- Czy to nie logiczne? - prychnął. - Dowiedziała się, że żyje, a ja sam byłem świadkiem puszczenia jej wolno. Sentymenty. - westchnął, po czym znów zaczął gwałcić kartkę długopisem. Zauważyłam, że narysował jakąś cyfrę, ale w tym momencie, nie było to istotne. - Tak czy inaczej, rozmawiałem o tym, z naszą pchełką - podróżnikiem i tak oto dostałem informację, że Tomowi nie brakuje wiele do zupełnego stoczenia się. Nie mogłem uwierzyć, że jest do tego zdolny, ale jak widać nie wszystko będę mógł kontrolować w jego życiu, a przynajmniej tak myślę. Chyba ma na mnie większy wpływ niż ja na niego.
- I bardzo dobrze! - zawołałam wojowniczo. - I tak jesteś okropny więc ktoś musi w końcu cię zreformować.
- Nie licz słońce, że przyjdzie mu to łatwo. I tak nie powinienem go więcej do siebie dopuszczać, po tym, co mi zrobił.
- No to przynajmniej daj mu teraz spokój. - odparłam trochę na przekór, choć wiedziałam, że nie odpuści.
- Wiesz, że już nie mogę. - w jego głosie dało się dosłyszeć smutek pomieszany z czymś na wzór uczucia. Nie... to nie jest możliwe w jego przypadku. - On znaczy dla mnie więcej niż myślisz, a to, że mnie oszukał boli, lecz potrafię znieść wszystko. Byleby tylko...
- Przestań, bo mi niedobrze. - warknęłam w końcu, bo nie zamierzałam słuchać wyznań geja.
Nie to, bym miała coś do homoseksualistów, ale dajcie spokój, może jeszcze opowie mi o ich pierwszej nocy razem? Co to, to nie. Nie mam na to najmniejszej ochoty, mimo że jestem naprawdę tolerancyjna, to jednak są ich sprawy. Swoją drogą oglądanie porno jest lepsze niż słuchanie o nim, ale najlepsze byłoby w praktyce...
Westchnęłam cicho na myśl o tym, kiedy znów będę mogła przytulić się do mojego detektywa gdy nagle usłyszałam cichy śmiech przestępcy konsultanta, a następnie jego cichy komentarz:
- I tak wiem, o czym myślisz, zboczona świnko. Jak to jest być w łóżku z Holmesem?
- Nie twoja sprawa! - zakrzyknęłam wściekła i zaróżowiona na twarzy.
Co on sobie myślał, by o to pytać? I jeszcze pewnie mam mu powiedzieć, że jest bezkonkurencyjny we wszystkim? Niedoczekanie!
- Ha, ha, ha, ha, ha... - zarżał, jak koń. - Dawno się tak nie uśmiałem. Ale naprawdę miałaś idealną minę gdy zapytałem o wasze igraszki. Pamiętasz chyba, że zdarzyło mi się na was nie raz patrzeć?
Wytrzeszczyłam na niego oczy, będąc u granic wytrzymałości i nie wiem, jakim cudem nadal milczałam, czy choćby trzymałam jeszcze ręce na kolanach, bo naprawdę miałam ochotę go w tym momencie zabić.
- Och no już, malutka, cała sprawa była naprawdę urocza, a ja mam coś ze zboczeńca, sama przyznasz. - powiedział prowokacyjnie. - I ta twoja siostra! Jakże ona całowała! A te cudowne piersi...
- Przestań, bo zaraz ci przypierdolę. - powiedziałam, a moje nerwy były napięte niczym struny skrzypiec. - Nie obchodzi mnie to wszystko!
- No już, bo kociej mordy dostaniesz. - pokazał mi język, ale wiedziałam, że nie mam po co już się fatygować z pięściami, choć ochota na przemeblowanie jego ślicznej mordy kusiło. - Twój Włóczykij przygotował mieszankę, która spowodowała zawał więc nie mów, że jesteście tacy święci. Zgodziłem się, bo nie chciałem, by zmarł z przedawkowania. Mimo wszystko nie jestem taki zły, jakbyś myślała, bo nie dam mu umrzeć, choćbym sam miał poświęcić, co najcenniejsze. - zawahał się nagle, a przez jego oblicze przemknął znajomy mi cień, który przypomniał te najczarniejsze chwile z życia. - Lodziara przekazała mi działkę, którą stworzył, a mnie pozostało zadzwonić do najwierniejszego z całej zgrai przestępców, Morana. Na pewno go kojarzysz z kilku afer, ale po porwaniu tylko jemu mogłem ufać, jeżeli mogłem tak to nazwać. Nie pomyliłem się, bo Thomas przyszedł prosić właśnie jego o pomoc więc zadanie było ułatwione do maksimum. Ot, zrządzenie losu.
- I jakim niby cudem ta działka mu nie zaszkodziła? - zapytałam z ponurą nutą w głosie. - Przecież teraz go operują. Poza tym powinnam im powiedzieć, co spowodowało taką reakcję, bo może być za późno.
- Mieszanina rozpada się w pięć minut po reakcji organizmu. - odparł luźno. - Nie wiem, jakim cudem, ale najlepszy chemik w kraju chyba potrafi przyrządzić taką miksturę.
Wiedziałam, o kim mówił, ale nadal nie mogłam pojąć dlaczego oni mu to zrobili. Przecież Thomas był ich bratem i mogli go posłać tym razem naprawdę na tamten świat. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo nie mogłam uwierzyć w słowa bandyty dalej brudzącego kartkę.
Popatrzyłam na niego jeszcze raz i w końcu zauważyłam, że nie był już tym samym Jamesem Moriartym, który potrafił z życia każdego mieszkańca kuli ziemskiej uczynić piekło. Oczy mimo swojej głębi, nie miały tego blasku, a dłonie drżały co chwilę, jakby w delirium. Usta już nie pałały czerwienią, skóra na twarzy przypominała raczej skrawek pergaminu, ale najstraszniejsze okazały się blizny rozsiane na rękach i szyi. Bałam się pomyśleć gdzie mogły się jeszcze znajdować.
Może wcale nie kłamał? Może rzeczywiście chciał ratować Thomasa przed nałogiem i dlatego wymyślili taki fortel względem niego? Wzięłam kilka głębokich oddechów, by pozbierać myśli i uspokoić nerwy, bo musiałam teraz dbać o moje maleństwo, które dawało o sobie co chwilę znać. Tak bardzo je kochałam, a to, że Sherlock nie wracał powodowało u mnie irracjonalny strach, że jednak może nie przeżyć.
- Obiecujesz, że Tomowi nic nie będzie? - zapytałam w końcu, pogrążona w smutku.
- Mogę przysiąc.
- A co z Elise?
- Ona... - powiedział z nienawiścią w głosie, jakiej nie słyszałam nawet u siebie. - Zapłaci za wszystko. Ma w zasięgu tylko część kart, a ja... ja mam asy. I Jokera. Oczywiście nie wszystkie, bo tego nie dało się zrobić, ale Joker jest w tym wszystkim znaczącą kartą.
- Nie rozumiem o czym mówisz. - odparłam zgodnie z prawdą.
Prychnął znacząco, jak dawniej gdy musiałam siedzieć z nim w jednym pokoju nauczycielskim, po czym podał mi kartkę. Narysował na niej cztery asy oraz Jokera, który dzierżył w dłoni starożytną broń inkrustowaną kwiatem wiśni. Domyśliłam się, że jest to miecz samurajski, a krew w moich żyłach się ścięła. Czyżby mój ukochany znów miał do czynienia z siatką terrorystyczną?
- Mówię o tym, co narysowałem, czy to nie jasne?
- Ale nic z tego nie rozumiem... - mruknęłam już na wykończeniu.
- Bo nie musisz. - burknął złośliwie. - Holmes będzie wiedział, o co chodzi.
- A ta liczba? I litery? - drążyłam dalej, choć nie miałam na to specjalnej ochoty. Wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Nie odpowiedział, a ja nadal wpatrywałam się tępo w nagryzmolone niestarannie znaki. 5SoE. Poczułam się, niczym małe dziecko, przed którym zostają zaszyfrowane najcenniejsze wiadomości i na dodatek nic nie mogłam z tym zrobić, bo nie byłam tak lotnego umysłu, jak mój mąż.
Wstałam i wściekła na cały świat krzyknęłam na Jima.
- JAK JESZCZE RAZ COŚ BĘDZIECIE UKRYWAĆ, TO BĘDZIE KONIEC!!!
Wybiegłam załzawiona z sali i mijając Sandrę bez słowa, zaczęłam biec do windy. Boże! Dlaczego musiałam być to ja?! Co ja im zrobiłam?! Co zrobił Thomas czy choćby Sherlock? Przecież to nie do pomyślenia, by na świecie czaiło się tyle zła i tajemnic, które tylko szkodzą całej ludzkości.
- Anka! - krzyknęła za mną siostra i przypadła do mnie z troską, której nie potrzebowałam. - Ania, co ci jest?
- A co mi może być?! Jak zwykle to samo, Sandra. - prawie plułam w nią słowami raniącymi mi mnie do głębi.
Wpadłam w końcu do windy, nacisnęłam guzik na parter, po czym rozpłakałam się i osunęłam na podłogę. Tyle kłamstw przez cały czas... Tyle cierpienia. Śmierć i zniszczenie tylko wokół mnie. Chcę stąd wyjechać i pierwszy raz chcę, by wszyscy zapomnieli, że istnieje ktoś taki, jak Anna Krystyna Holmes. Mogłabym uciec, jak najdalej i zaszyć się w cichym kącie razem z dziećmi gdzie ukryłaby mnie Mary i przeczekać najgorsze.
- Siostra... - przytuliła mnie do siebie mocno, jak nigdy przedtem. - Nie płacz. Nie wiem, co powiedział ci ten bydlak, ale nie miał racji. Jesteś wspaniała, silna, mądra, masz cudownego męża i genialnego synka, a drugie dziecko w drodze. Nigdy nie będę taka, jak ty.
- Ja już nie daję rady. - wychlipałam w jej ramię. - Chcę... zabierz mnie stąd gdzieś. Chcę żyć w spokoju.
- Nie. - szepnęła, gładząc mnie po głowie. Naprawdę nie spodziewałam się po niej takiej czułości. - Masz tutaj wszystko, co kochasz, a gdybyś wróciła choćby do Polski, nie czekałoby cię nic dobrego.
- Wracajmy na Baker Street. - wydukałam z ledwością i zaczęłam jęczeć z niemego bólu psychicznego, jaki miałam w sobie od czasu gdy Sherlock zostawił mi list.
Nosiłam go ze sobą, jak obietnicę powrotu, talizman, który będzie bronić mnie i bliskich przed całą nienawiścią kumulującą się wokół mnie. Niespodziewanie zaczął ciążyć w mojej kieszeni, niczym kamień spadający w dół strumienia, który rwie jego nieskazitelność na strzępy i powoduje, że staje się mętny, jak kawa z mlekiem. Wyjęłam go z kieszeni i kolejny raz tego dnia zaczęłam czytać, ale tym razem na głos. Wiedziałam, że mi to niewiele pomoże, ale czułam się bezpieczniej, wyobrażając sobie, że mówi to mój ukochany.
- Najdroższa Anno. Wiem, że obiecałem Ci nigdy więcej nie odchodzić, ale nie mam wyboru. Sprawy z Moriartym zaszły za daleko, a kłótnia między nami, która miała miejsce kilka dni temu, nie dawała mi spokoju. Nie mogłem pozwolić, byś myślała o mnie źle, a przede wszystkim, by twoje racje nie były bezpodstawne. - mruczałam do siebie połykając łzy. - Powinienem zrobić to dla brata, choćby ze względu na to, że chronił całą rodzinę przed śmiercią. Będę mu za to dozgonnie wdzięczny. Thomas ostatnio popadł w tarapaty i mam nadzieję, że uda się go z tego wyciągnąć. Liczę też na to, że dotrzyma słowa i będzie się Wami zajmować należycie, ponieważ grozi nam teraz dużo większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek. - list dobiegał prawie końca, a ja uspakajałam się coraz bardziej, choć trudno było czytać te słowa, zamiast ich słuchać. Miałam sobie do zarzucenia, że po awanturze nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a mnie w domu zastał, jakby list pożegnalny. - Moim celem jest John Harrison. To człowiek, który miał ścisłe powiązania z pewnymi ludźmi zajmującymi się tajemniczymi składami krwi w ciele ludzkim. Nie robię tego ze względu na naukę, choć wiesz, że byłaby to dla mnie szansa na poznanie nowych składów chemicznych. Robię to dla Ciebie kochana i przysięgam, że wrócę, jak najszybciej z wyprawy. Kocham Cię. Twój, na zawsze... Sherlock.
- No, ten twój mąż to niezły bohater. - mruknęła z podziwem moja siostra gdy jechałyśmy już do mieszkania.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wsiadłam do samochodu, który prowadziła. Był pożyczony od Mycrofta i sama byłam zdziwiona, że go udostępnił, ponieważ nie byliśmy jakimiś rządowymi personami. Pytając dlaczego, odpowiedział, że mamy teraz ochronę korony niezależnie od sytuacji. Dodał również, że księżna Kate podziwia mnie, za odwagę, z jaką broniłam Anglii podczas różnych spraw Sherlocka, co miało poprawić mi humor. W efekcie spowodowało, że zaniemówiłam, bo nie pomyślałabym, że zostanę skomplementowana przez tak znamienitą osobę, jak żona księcia Williama.
- Kochany jest. - skwitowałam, będąc nadal w ponurym nastoju.
- Masz szczęście, siostrzyczko, że opiekuje się tobą ktoś taki, jak on. Może i na początku go nie lubiłam, ale teraz zmieniam zdanie. Dobrze na ciebie wpływa.
- Może i tak.
Nie miałam ochoty rozmawiać o tym, jaki jest mój detektyw, choć słowa Sandry spowodowały, że mój nastrój uległ lekkiej poprawie. Nawet moje maleństwo potwierdziło to mocnymi kopnięciami więc pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. Nie ma co, moje dzieci wyrosną na naprawdę zdolne mądrale. Co do tego nie miałam wątpliwości, zważając na fakt, że ich ojcem był nie kto inny, jak najbystrzejszy człowiek na świecie.
Trasę przejechałyśmy bardzo szybko, co mocno mnie zdziwiło, bo młodsza nie znała tak dobrze Londynu, ale cieszyło mnie, że niedługo będę mogła przytulić synka i opowiedzieć mu jedną z wielu przygód, które przeżyłam razem z mężem, choć w mocno okrojonym wydaniu. Zauważyłam, że gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się koguty policyjne i strażackie, i moje serce zakołatało niebezpiecznie wyczuwając, że coś jest nie tak.
Gdy zbliżałyśmy się już do Baker Street zatrzymała nas blokada na Euston. Nie wiedziałam, co robi tutaj tylu mundurowych, ale czułam, że ma to związek z moim miejscem zamieszkania. Nie mówiąc nic Sandrze, wysiadłam szybko z auta i zaczęłam przedzierać się przez niewielką kolumnę, którą utworzyła policja zapewne dla bezpieczeństwa na drodze.
Dosłyszałam, że ludzie, którzy zrobili to samo, co ja opowiadali sobie o wybuchu, na ulicy, a krew w moich żyłach zmieniła się w lód. Alex! - krzyknęłam w myślach i nie zważając na to, że mogłam zrobić sobie krzywdę zaczęłam biec tak szybko, jak mogłam w kierunku domu. Boże, byle nie to. Niech oni żyją.
Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale miałam wrażenie, że wieczność. Przecież w mieszkaniu zostali pani Hudson i mój mały synek!
Jeden z policjantów zaczął coś do mnie mówić, ale nie miałam pojęcia co i podążałam dalej. Kolejny z nich zatrzymał mnie, mówiąc:
- Przepraszam, ale nie można tędy przejść.
- Tam jest mój syn. - wydyszałam i wtedy poczułam mocny skurcz w brzuchu. Chryste, nie teraz! To za wcześnie.
- Nie możemy pani przepuścić. Na Euston doszło do eksplozji. Są ofiary...
- Boże... - szepnęłam i o mało nie zemdlałam, a moim ciałem wstrząsnął kolejny skurcz. - Aj...
Złapałam się za brzuch i modliłam, by moje dziecko nie zaczęło pojawiać się teraz na świecie. Przecież mogłoby umrzeć.
Zaczęłam oddychać głęboko, a funkcjonariusz, który udzielił mi informacji pomógł usiąść na ziemi. Jego głos był bardzo spokojny, co podziałało i mogłam zacząć swobodnie mówić.
- Na Baker Street jest mój syn... Czy tam też...?
- Nie. Tamta ulica pozostała nienaruszona.
Odetchnęłam z ulgą. Nie wytrzymam dłużej takiego stresu, Sherlocku. Musisz, jak najszybciej wrócić. - mówiłam do siebie w myślach, ale wiedziałam, że nie nastąpi to szybko. Czułam, że nie tylko o odtrutkę chodzi, ale wolałam nie dopuszczać do siebie czarnych wizji, jakie ostatnio nawiedzały mnie w snach.
Po jakichś dziesięciu minutach siedzenia postanowiłam wstać i jakby spod ziemi wyrosła przed moim obliczem postać Lestrade'a, który miał nietęgą minę. Podał mi dłoń i przytulił mocno, jakby się czegoś obawiał, co z jednej strony bardzo mnie rozczuliło, a z drugiej spowodowało kolejne wątpliwości.
- Chodź stąd. - powiedział tylko i biorąc mnie za rękę, zaprowadził do jednej z karetek, które stały kilka metrów od wybuchu. - Wszyscy na Baker są bezpieczni, ale gdy cię nie było zacząłem się martwić. Gdzie się podziałaś?
- Byłam na badaniach. - mruknęłam, po czym odetchnęłam z niebywałą ulgą. - Mogę iść do domu? Moja siostra powinna być niebawem.
- Dobrze, ale uważaj na siebie. Mycroft powiedział, że ostatnio dużo na ciebie spada.
- No co on kurwa nie powie. - warknęłam i odeszłam szybko, by nie rozmawiać o swoim stanie psychicznym.
- Czekaj! - zawołał za mną. - Mam pytanie.
- No jakie?
- Wiesz, co znaczy 5SoE?
Moja twarz w tym momencie stężała i przybrała wyraz posągu. Co on powiedział? Przecież to nie możliwe, by ktokolwiek... cholera. A jednak za tym wszystkim stoi Moriarty, a nie Elise. Mogłam się tego spodziewać. Nie odpowiedziawszy mu, pomknęłam od razu do domu, by w końcu móc wziąć w ramiona syna. Czy ja tak wiele wymagam od życia?!
Weszłam powoli, chociaż chciałam znów pomknąć przed siebie, ale czułam, że nie byłoby to dobre dla maleństwa. Mogłam je przecież tak łatwo stracić, a tego na pewno bym już nie przeżyła. Schody pod moimi stopami zaskrzypiały, jak zwykle i poczułam, że 221B nie jest już takie, jak kiedyś. Postanowiłam, że gdy dziecko się urodzi, wyniesiemy się stąd i nie obchodzi mnie, co powie na to Sherlock. Za dużo tych tajemnic wokół, a ja potrzebuję wytchnienia.
- Gdzie mama? - usłyszałam tuż przy drzwiach głos Alexa. - Był strasny huk. A jak coś jej jest?
- Wszystko dobrze z mamą. - odparła pani Hudson, a mnie gdzieś w środku bardzo to ujęło. - Obiecuję.
Weszłam od razu, by już nie podsłuchiwać i by w końcu popatrzeć na to moje małe, kochane słoneczko, które od razu podbiegło i rzuciło się w stęsknione ramiona matki. Przytuliłam go mocno do siebie i westchnęłam boleśnie. Mój mały był tak podobny do ojca, że jego widok sprawiał, że moje serce było całe w strzępach, a jednocześnie koiło wszelkie rany.
- Mama! - wrzasnął mi do ucha, a ja roześmiałam się pierwszy raz tego dnia.
- Och kochany synku. - szepnęłam. - Jak dobrze cię widzieć.
- To tylko tsy godziny, mama. Ja cekałem.
Kiwnęłam tylko głową, bo nie miałam sił powiedzieć, że te trzy godziny były chyba jednymi z najgorszych w moim życiu. Siadłam na kanapie, a Alex potulnie przysiadł obok mnie i zaczął gładzić po brzuchu, mówiąc, jak bardzo się cieszy na rodzeństwo, co było naprawdę piękne, bo nie pomyślałabym, że tak to odbierze. Zawsze miałam wrażenie, że odziedziczył po ojcu tę denerwującą cechę bycia we wszystkim najlepszym, ale jak widać, chyba nie.
Po kilku minutach pani Hudson przyniosła mi herbatę, która okazała się odpowiedzią na wszystkie troski, po czym podała bardzo dziwną kartkę, z lekka nadpaloną, ale jakby specjalnie. Widniały na niej słowa w języku angielskim, które od razu pochłonęłam.



Otworzyłam ze zdziwienia usta, bo słowa zrozumiałam raczej, jako groźbę, ale nie skierowaną w moją stronę. Czy to możliwe, by Sherlock wpadł w większe tarapaty niż myślałam? I kim do cholery jest Pięć Cieni Elise?!
Nagle dostałam SMS-a i co dziwniejsze od mojego ukochanego WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. KOCHAM CIĘ.

On nigdy nie wyznawał uczuć w wiadomościach... Przez moje ciało przeszedł okropny dreszcz, a potem nie mogłam już wstrzymywać łez. 

6 komentarzy:

  1. W takim razie czekamy z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam i życzę miłych wakacji ;)

    PS. Wracajcie szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrócimy oczywiście najszybciej jak to będzie możliwe :) Nawzajem :)

      Usuń
  2. Czekałam na nowy rozdział no i kurczę..... niesamowity. Jestem pod dużym wrażeniem. Jestem ciekawa co dalej będzie z Tomem?
    Bardzo się cieszę ,że wstawiłyście nowy rozdział.
    Pozdrawiam!
    Kate!

    OdpowiedzUsuń
  3. No w końcu się doczekałam! Świetne jak zwykle :D
    Zapraszam do mnie: http://iamsociopathserialkiller.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, że nowy rozdział, teraz czekam na Jima na drugim blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękujemy :) Nowy rozdział postaram się napisać jak najszybciej, bo będzie ode mnie ;)

    OdpowiedzUsuń