środa, 23 lipca 2014

Rozdział 54: Wszystko ukryte

“Where'd you go?
           I miss you so
           Seems like it's been forever
          That you've been gone
          Where'd you go? 
          I miss you so
         Seems like it's been forever
         That you've been gone
         Please come back home
                 Fort Minor - Where'd you go?

https://www.youtube.com/watch?v=zQdglLeGQXM


Jest już prawie druga w nocy, a ja co chwilę wzdycham z irytacją i nie mogę spać. To w sumie normalne odkąd Sherlock wyjechał, ale akurat teraz mam jakieś dziwne przeczucie, sama nie wiem czego. Kręcę się na łóżku, w którym powinien obok mnie leżeć mąż, to z boku na bok, to na plecy, a w środku czuję pewną nerwowość. Wydawać by się mogło, że spowodował ją list od Elise bądź rozmowa z Moriartym, ale jednak nie. Czuję, że to nie przez to. Ale w takim  razie przez co?
Nie. Wiem, że nie dam rady zasnąć, w każdym razie nie w najbliższym czasie, i uznaję, że dobrze by było wstać. Może to wariactwo o drugiej w nocy chodzić po domu, w końcu jeszcze obudzę i wystraszę Sandrę czy panią Hudson, nie mówiąc o małym, ale obiecuję sobie, że będę cicho. Tej nocy nie wytrzymam dłużej sama w tym pustym łóżku.
Wstaję i przez chwilę z miłością obserwuję synka, który śpi słodko, obejmując jedną rączką misia. Mój kochany, cudowny aniołek… I codziennie pyta o ojca. Już nie mam serca ani siły po raz kolejny zapewniać go, że tata niebawem przyjedzie. Niebawem… znaczy kiedy? Kiedy przyjedziesz, najdroższy?
Z westchnieniem wychodzę z sypialni i idę do kuchni, by nalać sobie wody. Po ostatnich przejściach mam taki mętlik w głowie, że powoli zapominam już jak się nazywam. A przecież nie mogę się stresować, mojemu drugiemu kochanemu maleństwu mogłoby to zaszkodzić. Ostrzeżenie dostałam przecież niedawno, kiedy był ten wybuch niedaleko.
Staram się jakoś uspokoić skołatane nerwy i, głaszcząc się po brzuchu, podchodzę do okna w salonie. Jest już luty, dookoła wszystko zasypane białym, puszystym śniegiem, a na ciemnogranatowym, prawie czystym niebie można dostrzec morze złocistych punkcików. Ciekawe czy Sherlock u siebie, gdziekolwiek przebywa, widzi te same gwiazdy, to samo niebo?
- Gdzie teraz jesteś, kochanie? – pytam cichym szeptem, nagle czując się bardzo samotna. – Kiedy wrócisz do domu?
- Tak szybko, jak to było możliwe – słyszę nagle gdzieś z tyłu. - Harrison jest po naszej stronie.
Matko Boska, to głos Sherlocka… Szklanka momentalnie wypada mi z ręki i ląduje na dywanie, jakimś cudem nie pękając, ale wylewa się z niej woda. Nie zwracam jednak na to uwagi, tylko natychmiast odwracam się w stronę drzwi, w których stoi… Tak, to mój cudowny mąż, chociaż nie mogę w to uwierzyć. Przez parę sekund wpatruję się zszokowana w jego lekko zarumienione od mrozu policzki, stargane wiatrem ciemne loki oraz na wpół rozpięty już czarny płaszcz, ledwo pojmując to, co widzę. Potem przychodzi otrzeźwienie i uświadamiam sobie, że mój kochany właśnie wrócił do domu, że stoi teraz w drzwiach cały i zdrowy.
- Sherlock… - wyjękuję, po czym ruszam w jego stronę tak szybko, jak mogę, a raczej jak mi wolno. Za chwilę już jestem w jego ramionach, a po moich policzkach płyną gorące łzy.
- Anno, kochanie… - jego ręce obejmują mnie delikatnie, z miłością, i przez chwilę tkwimy tak, przytuleni do siebie. Potem Sherlock bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi głęboko w oczy. – Jak się czujesz? A Alex? Wszystko w porządku? – pyta lekko drżącym głosem.
- Tak, w porządku, to znaczy… - oddycham głęboko, pożerając go wzrokiem. Po tych miesiącach rozłąki nie mogę się napatrzeć – Czasami było ciężko, ale twój list… był dla mnie jak talizman.
Dostrzegam, że na obliczu mojego męża nie ma już śladu rumieńców, przeciwnie, cały zbladł jak ściana. W dodatku spojrzenie owych cudownych, stalowych oczu wyraża żal i tęsknotę.
- Mogłem to jakoś inaczej rozegrać… Wyjaśnić ci wszystko przed wyjazdem, porozmawiać… ale pokłóciliśmy się i… Przepraszam…
- Dobrze już. Jesteś w domu, to najważniejsze – mówię cicho, ocierając sobie łzy z oczu, a potem bez namysłu wpijam się w jego usta, całując namiętnie jak nigdy. W tej chwili każda komórka mojego ciała pragnie stojącego przede mną mężczyzny niczym spragniony człowiek łyku wody, i wiem, że on czuje to samo.
- Dlaczego nie śpisz? – pyta w końcu Sherlock, kiedy po paru długich minutach odklejamy się od siebie. – Jest środek nocy.
- Dziś jakoś nie mogłam, tylko kręciłam się nerwowo na łóżku. Chyba przeczuwałam, że wrócisz – uśmiecham się czule.
- Siądźmy może? Porozmawiamy na spokojnie, skoro wszyscy śpią.
Kiwam głową i, trzymając się za ręce, idziemy zająć miejsce na kanapie. Kiedy już siedzimy, wtulam się w czarną koszulę Sherlocka najmocniej jak mogę, i staram się uspokoić nadal szybko bijące serce.
- Więc jednak obudziłeś Jima? – pytam po jakiejś chwili.
- Tak. Niedługo po naszej kłótni dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia i chociaż wciąż nie byłem do tego przekonany, postanowiłem spełnić twoją prośbę. Dla ciebie i Toma, co zresztą pisałem w liście – całuje mnie w czoło. – Potem zastanawiałem się jak to zrobić, bo  ta trucizna w ciele Jima to był naprawdę rzadki i dziwny środek… W końcu odkryłem człowieka imieniem John Harrisom, którego krew była chyba jedyną rzeczą, która mogła pomóc Moriarty’emu. Pojechałem zatem go odszukać… Zajęło mi to dużo czasu, byłem w wielu krajach… Ukrainie, Rosji, Rumunii… i nie tylko…
- Z racji tego, że niedawno rozmawiałam z Jimem, wnioskuję, że go znalazłeś… - uśmiecham się, czując w środku wdzięczność za to, iż jednak mnie posłuchał.  
- Tak, w końcu na niego trafiłem. Nie było to łatwe, ale się udało, i w sumie w samą porę, sądząc po stanie, w jakim był… albo raczej jest… Thomas.
Na wzmiankę o Tomie ciężko wzdycham. Sherlock musi wyjaśnić pewną kwestię, która męczy mnie niczym uciążliwy komar.
- Jim mówił, że to ty wywołałeś u niego zawał… - wyrzucam z siebie, lekko zszokowana. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, w końcu to jego ukochany brat.
- Spokojnie, ten środek nie był aż tak groźny, wszystko było pod ścisłą kontrolą i szczegółowo zaplanowane. Poza tym trzeba go wyrwać z narkotyków, a żeby to się udało należy nim nieźle wstrząsnąć. Może teraz w końcu zacznie szanować swoje zdrowie i życie.. Nie mogę pozwolić przecież zaćpać mu się na śmierć…
Cóż, nadal mam zamęt w głowie, ale nie mogę powiedzieć, że racje mojego męża nie są słuszne. W pewnym sensie je popieram, ale czy aż taka terapia szokowa nie jest za mocna? Chociaż, jakby na to nie patrząc, jeśli ona nie przyniesie skutków, to już chyba nic nie pomoże. Ale przemyśleć tego dokładniej nie mam na razie siły, jedyne, co jest dla mnie w tej chwili ważne to obecność Sherlocka.
- Jest jeszcze coś – przypominam sobie nagle i sięgam do torebki zostawionej obok na kanapie. Wyjmuję z niej list od Elise i pokazuję ukochanemu. – Rozumiesz coś z tego? I o co chodzi z tym 5SoE? Moriarty i Greg o tym wspominali… Jim też mówił coś o Jokerze oraz kartach…
Sherlock czyta liścik i marszczy brwi. Kiedy kończy, wydaje się troszkę zaniepokojony.
- Nie wiem kochanie, ta treść to dla mnie tajemnica… - mówi w końcu, a potem jakby się waha. – No, może czegoś się domyślam, ale…
Nagle ogarnia mnie wściekłość. Znowu to samo – niedopowiedzenia i zagadki!
- Tylko mi nie mówi, że lepiej, żebym nie wiedziała – syczę, odsuwając się do niego i ciężko oddychając. - Mam już dość tych tajemnic i ukrywania przede mną wszystkiego! To mnie wykańcza nerwowo! – znowu zaczynam płakać, głównie z bezsilności.
- Och kochanie… – Sherlock od razu ociera mi łzy i ściska drżącą dłoń. -  Spokojnie, błagam cię. Jeśli rzeczywiście o czymś nie mówię, to nie robię tego bez powodu. Chcę cię przecież chronić, szczególnie teraz, kiedy jesteś w ciąży… Ciebie, to dzieciątko i Alexa… -  patrzy na mnie poważnie, ale ja nadal milczę, czując dziwny smutek. – Na razie nie ma się czym denerwować, ale obiecuję, że gdy tylko jakoś to rozwiążę, od razu ci wszystko wyjaśnię. Dobrze? – Po chwili namysłu kiwam głową. Jakoś to przetrzymam, wiem przecież, że mój maż chce dobrze. Muszę mu zaufać. – Ale pamiętaj, trzymaj się od Elise z daleka… Ona jest naprawdę niebezpieczna.
- Nie szukam z nią kontaktu… Sama to tu przysłała.
- Wiem, i to mnie martwi – mój mąż milczy przez chwilę, a potem zmienia temat. – A jak dzieci?
- W porządku – w końcu się uśmiecham. – Alex z każdą chwilą mnie zadziwia, no i urósł, nie poznasz go chyba. Poza tym pyta o ciebie codziennie. – Na twarzy Sherlocka pojawia się lekki smutek, więc zaczynam głaskać go po policzku. – A maleństwo… Dobrze. Niedawno byłam na badaniach, wszystko okej.
- Poznałaś już płeć? – pyta z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach, a jego dłonie wędrują na mój brzuch.
- Tak – mówię lekko jadowicie, bo odezwał się we mnie diabeł. – Ale ci nie powiem, za karę! Dowiesz się dopiero jak się urodzi. – A niech ma za swoje!
Sherlock przez chwilę patrzy na mnie nic nie rozumiejąc, ze zdziwioną miną.
- O ty zła kobieto! – stwierdza zaraz, a następnie przygarnia mnie do siebie i zaczyna całować. – Powiesz!
- Chyba jak ci się przyśni! – odparowuję, ale zarzucam mu ręce na szyję, a potem oddaję pocałunek. Jednak za bardzo za nim tęskniłam.
Nie dane nam jednak dłużej cieszyć się tą chwilą upojnej samotności.
- Mama! Mama!
To Alex. Pewnie biedaczek obudził się i zobaczył, że mnie nie ma w sypialni.
 - Pójdę do niego. Będzie miał wielką niespodziankę – wyszeptuję Sherlockowi do ucha, po czym wstaję i idę do synka.
- Mama! – mały jest rozespany, ale na mój widok uśmiecha się słodko, niczym słoneczko. – Gdzie byłaś?
- W salonie, kochanie – tłumaczę, nie mogąc stłumić radości. - Ktoś tam na ciebie już czeka.
- Kto? – Alex, nic nie rozumiejąc, mruga tymi swoimi pięknymi oczętami.
- Zobaczysz – stwierdzam tajemniczo, po czym biorę synka na ręce i wyciągam z łóżeczka.
Za chwilę jesteśmy już w salonie, a mały rozgląda się z ciekawością. Zaraz dostrzega wysoką postać, podnoszącą się w mroku z kanapy.
- Tata! Mama, to tata! – wykrzykuje radośnie, a kiedy kładę go na podłogę, rusza biegiem  w stronę ojca.
- Cześć urwisie! – Sherlock, przy akompaniamencie radosnego dziecięcego śmiechu, podnosi Alexa i przytula mocno. – Co tam u ciebie?
- W poziądku. Ale… ale… - przykłada rączkę w okolice serca i jakby szuka odpowiednich słów, a  mnie w środku aż coś ściska na ten widok.
- Tęskniłeś? – podpowiadam mu, podchodząc do nich. Zaraz ponownie zajmujemy kanapę.
- Tak – mały kiwa głową. – Alex tęsknił za tobą, tata.
Sherlock przez chwilę nic nie mówi, tylko całuje synka w główkę. W jego oczach widzę żal i smutek, więc dla pocieszenia kładę mu dłoń na ramieniu i uśmiecham się kojąco.
- Ja też tęskniłem, strasznie tęskniłem. Za tobą i mamą. Ale teraz już wróciłem do was i wszystko będzie dobrze, dokładnie tak, jak powinno.
- Mama powiedziała, że pojechałeś daleko do placy. Ale już nie pojedziesz nigdzie? – dopytuje się mały.
- Nie, nie pojadę, synku.
- To dobzie – Alex uśmiecha się z ulgą, zarzuca Sherlockowi rączki na szyje i go obejmuje. – Cieszę się.
Mały nie chce już odstąpić ojca nawet na krok, siedzi mu tylko uradowany na kolanach i do czasu do czasu tuli, aż w końcu ponownie zasypia z ogromnym szczęściem na buzi. Widok jest doprawdy rozczulający.
- Wiesz co, kochanie? – stwierdza szeptem mój mąż, przyglądając się czule synkowi. – Zaniosę go do łóżeczka i pójdę pod prysznic, a ty połóż się i czekaj na mnie, dobrze?
- Okej – uśmiecham się, po czym całuję go delikatnie, a kiedy już jestem w łóżku, które teraz wydaje się o wiele bardziej przytulne, mogę chwilę porozmyślać.
Cóż, koniec końców, mimo że Sherlock niewiarygodnie nabroił, jestem ogromnie szczęśliwa, że w końcu wrócił do domu. Kocham go tak bardzo, że z ledwością wytrzymywałam tę rozłąkę, chociaż nie pokazywałam tego. Jakoś nie chciałam, żeby inni widzieli moją tęsknotę, pocieszali mnie i na siłę rozmawiali. Raz, niedawno, wybuchnęłam przy Sandrze, fakt, ale to wystarczy. A tak w ogóle… nie mogę zapominać, że mój mąż wyjechał dlatego, że uparłam się, by wybudził Moriarty’ego. Zrobił to dla mnie i dla swojego brata, za co jestem mu strasznie wdzięczna, zwłaszcza, że Thomas był ostatnio w coraz gorszym stanie. I chwała Bogu, że cała ta misja powiodła się, inaczej prędzej czy później pewnie doszłoby do tragedii.
Teraz, gdy Sherlock jest już na Baker Street, czuję, że wszystko wraca na dobre, dawne tory. Jim już w ogóle przestał być zagrożeniem, a Elise się nie boję, w każdym razie nie w tej chwili. Martwi mnie tylko Thomas, bo ten chłopak wpakował się w naprawdę niezłe bagno. Oby tylko mój ukochany miał rację i ta naprawdę wstrząsająca terapia przyniosła skutki.
Nie mija chwila, a Sherlock wychodzi spod prysznica. Wzdycham z rozmarzeniem, bo tak dawno nie widziałam go półnagiego, podobnego do greckiego boga, i zaraz dostrzegam, że mój ukochany się uśmiecha. Tak, jeszcze trochę nocy przed nami i trzeba to wykorzystać, ukoić ostatecznie tę tęsknotę i smutek, nacieszyć się w końcu sobą po tych paru miesiącach samotności.  

- Kochanie, zostaw to i usiądź – Sherlock obejmuje mnie od tyłu i całuje w policzek. – Ja zrobię śniadanie – sięga po deskę do krojenia.
- Daj spokój! Przecież… - protestuję, ale zaraz zostaję delikatnie, acz stanowczo, odsunięta od blatu.
- Nie! Wróciłem i masz odpoczywać – mierzy mnie uważnym spojrzeniem, w którym dostrzegam przebłyski wesołości. – I nie sprzeczaj się, bo widzę, że jesteś niewyspana.
- To ty nie powinieneś się sprzeczać z żoną w ciąży – odparowuję, opierając się o szafkę. Wiem, że nie ma już sensu próbować gotować -  O tak, to fakt, tej nocy nie spałam za wiele, a tak naprawdę to prawie wcale. I nie będę  lepiej wspominać czyja to wina… - kończę uszczypliwie.
Sherlock wybucha radosnym śmiechem, po czym podchodzi do mnie i zaczyna całować bez opamiętania.
- Ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało? – wyszeptuje po jakimś czasie w moje usta, tak, że jestem w stanie złapać oddech. – Poza tym… tak długo się nie widzieliśmy.
- No… podobać to podobało… - ledwo już mówię, oszołomiona tą bliskością, a mój kochany w międzyczasie bierze mnie na ręce i sadza na blacie.
- Tak jest wygodniej – stwierdza i zaczyna całować jeszcze mocniej niż przed chwilą, co powoduje, że  czuję się tak, jakby ktoś otworzył przede mną drzwi do raju. Nie mogę się powstrzymać i palce mojej jednej ręki od razu wędrują do tych czarnych loków, delikatnie muskając przy tym szyję, podczas gdy druga błądzi po szerokich plecach. Mimo, że mamy za sobą nadzwyczajnie upojne chwile, nadal odczuwam palący głód i chcę mieć Sherlocka blisko, najbliżej jak to możliwe. I nie mam zamiaru wypuścić go już nigdy. Przenigdy.
 - Och… -  słyszę nagle od strony salonu. – Nie przy ludziach, błagam was… Moglibyście się pohamować, od tego macie łóżko.
To Sandra, która wchodzi właśnie do kuchni z dziwną miną, jakby była lekko zażenowana. No nie wierzę… czyżbym zawstydziła moją siostrę? Ją, taką zawsze pewną siebie i bezczelną, najlepszą i najmądrzejszą na świecie? Dokonałam chyba niemożliwego.
- Wcześniej nikogo tu nie było  - rzucam szybko, ale Sandra z prędkością światła odzyskuje dawny arogancki animusz.
- A więc błędny rycerz wrócił już z wyprawy za góry i za lasy? – zwraca się do Sherlocka swoim normalnym, lekko zuchwałym tonem. – Chwała Bogu, miałam już dość robienia za opiekunkę twojej targanej przez hormony żony i dwuletniego dzieciaka. Zwariować można.
 Co za wredna baba! Z mgnieniu oka biorę leżącą obok ścierkę i z całej siły rzucam nią w siostrę.
- Aua, zwariowałaś! – syczy urażona.
- Masz za swoje – mówię ze złośliwym uśmiechem. – I przyjechałaś tu z własnej woli, to nie narzekaj. Mówisz tak, jakby w łańcuchach cię tu zaciągnęli.
Nagle z sypialni dochodzi wołanie Alexa, który widocznie się obudził. W sumie to w sama porę, bo już dobrze po ósmej.
- Idę do małego, a wy się nie pozabijajcie, okej? – Sherlock całuje mnie w policzek i wychodzi, a Sandra, coś tam mamrocząc do siebie, z westchnieniem bierze się za śniadanie.
- Pomóc ci? – pytam niewinnie, nie ruszam się jednak z blatu.
- Cicho bądź i siedź na czterech literach! – z lekko obrażoną miną zaczyna robić  jajecznicę. – Wiesz co…? – mówi z wahaniem po chwili. – Zazdroszczę ci… Mąż, dzieci…. Ja się chyba nigdy nie doczekam… - wzdycha smutno, odwracając twarz ode mnie.
Mrugam zdziwiona. Przecież do tej pory miała inne priorytety: faceci, kasa i dobra zabawa.
- No ale zawsze mówiłaś, że małżeństwo to przeżytek, a dzieci cię denerwują i ich nie cierpisz – stwierdzam ostrożnie, a siostra ponownie na mnie spogląda. Ma dziwny, jakby lekko nostalgiczny wyraz twarzy.
- No tak, ale… ten twój mały jest naprawdę fajny, taki zabawny, poza tym nie ryczy bez przerwy, nie kopie i nie krzyczy. Niektóre dzieciaki latają takie rozwydrzone, brudne i usmarkane, pyskują… – wzdryga się. - A wy z Sherlockiem tak się kochacie, że aż miło patrzeć.
O kurcze… Sandra dzięki mnie zmieniła swoje spojrzenie na świat? Alleluja, stało się niemożliwe.
- Cóż… - uśmiecham się do niej krzepiąco. – To wszystko przed tobą, tylko teraz trochę cierpliwości.
- Łatwo ci mówić, szczęściaro… Jak do tej pory trafiałam na samych nieodpowiedzialnych dupków.
Bo takich szukałaś, myślę, ale oczywiście tego nie mówię. W ogóle nic już na ten temat nie mówię, bo do kuchni wchodzą Sherlock i Alex, pozostaje mi więc tylko uścisnąć siostrę za rękę w geście pocieszenia.
- Kochanie… - zaczyna mój mąż, trzymając małego na rękach. - Chciałbym zobaczyć się z Tomem. Już chyba doszedł do siebie po operacji, a musimy obaj poważnie porozmawiać. Pójdziesz ze mną?
- Tak, dlaczego nie. Tylko że… co z małym? – zerkam zaraz na Sandrę. – Mogłabyś?
Wzdycha ciężko, jakby z irytacją, ale zaraz się uśmiecha.
- A co mi tam, jutro wracam do Polski, więc potem nie będzie okazji się bawić. Nie, rozrabiako? – zwraca się do Alexa. – Pójdziesz z ciocią na spacer? Zjemy coś słodkiego.
Dostrzegam, że mały się waha. Z jednej strony chce iść, ale z drugiej chyba nie chce rozstać się z ojcem.
- Ale mama i tata teź? – pyta, patrząc na Sherlocka.
- Nie, kochanie. My z mamą musimy iść coś załatwić, ale nie potrwa to długo. Pójdziesz z ciocią na spacer, a jak wrócicie przed obiadem, my już będziemy w domu.
- Obiecujesz?
- Obiecuję – Sherlock burzy małemu włosy, a ten przesuwa wzrok na Sandrę.
- Dobzie, ciocia. Ale kupiś mi ciastko z bitą śmietaną. I pójdziemy na karuziele.
Wszyscy zaczynamy się śmiać. A to mały spryciarz, umie walczyć o swoje. Ciekawe co nam z niego wyrośnie.
- Dobra, łobuzie, niech ci będzie – Sandra mruga do niego. – A teraz siadajcie, śniadanie gotowe.

Idziemy korytarzem oddziału kardiologii St. Barts, szukając sali Toma, gdzie przenieśli go z OIOMu zaraz po tym, jak doszedł do siebie. Cóż, czeka nas niełatwa rozmowa, nie ma co…
- Anno… - Sherlock nagle szepcze mi do ucha. – Chłopiec czy dziewczynka?
No nie, a ten dalej mnie męczy niczym natrętna mucha. Ile jeszcze razy mam mu powtarzać jedno i to samo?
- Nie powiem ci! I daj już spokój, zdania nie zmienię.
- Zawsze mogę zadzwonić do twojego ginekologa – grozi mi, uśmiechają cię bezczelnie.
No co za facet! Uparty jak osioł, sprytny jak lis, no i piękny jak dziki kot.
- Nawet o tym nie… - zaczynam, ale nagle przed oczami staje mi taki widok, że aż zapominam słów.
Akurat znaleźliśmy salę Thomasa, tylko że brat Sherlocka nie jest w niej sam. Na stołku przy łóżku siedzi Moriarty i… No cóż, obaj całują się bez opamiętania. Czuję się…. Z braku lepszych słów powiedzmy, że zszokowana oraz zmieszana, robię się cała czerwona i od razu zatrzymuję się w wejściu, stojąc niczym słup soli.
- Nie przeszkadzamy? – cedzi Sherlock, a w jego głosie wyczuwam wściekłość. W tym całym oszołomieniu jedyne, co mi przychodzi do głowy, to ścisnąć go za rękę.
Odklejają się od siebie i widzę czekoladowe spojrzenie Jima, w którym nie ma ani śladu wstydu, wręcz przeciwnie, posyła mi bezczelny uśmiech i już wiem, że pamięta o naszej ostatniej rozmowie. Nie wiedząc, co począć, zerkam na Thomasa. Brat Sherlocka jest spokojny i opanowany, chociaż ten dziwny smutek dalej lekko bije z jego oczu.
- Nie, siadajcie – mówi cicho, przez co podejrzewam, że jeszcze jest osłabiony.
- A ty nie na swoim oddziale, Jimmy? – mój maż nie może sobie darować uszczypliwego wtrącenia.
- Nudziło mi się, to na chwilę się wymknąłem – mówi niewinnie Moriarty, wzdychając z lekką afektacją. – Chyba nie sądzisz, Sherlocku, że pozwolę komukolwiek się gdzieś zamknąć? Ale teraz już pójdę, zostawiam ciebie i twoją księżniczkę z moim facetem, pogadajcie sobie. Ciao, rodzinko Forresterów – ponownie uśmiecha się do mnie i wychodzi.
Po ulotnieniu się Moriarty’ego zapada na chwile głucha cisza, bo każdy potrzebuje czasu, by przetrawić krępującą sytuację, jakiej byliśmy świadkami. Chociaż chyba i tak sprawy idą ku lepszemu, kiedyś mój mąż prawdopodobnie zabiłby Jima za coś takiego.
- Przyszliśmy porozmawiać – Sherlock wyrzuca w końcu z siebie, ale widzę, że jest już spokojny. – Tak nie może być, Tom.
- Jak? – pyta Thomas, ale wszyscy wiemy, że doskonale zdaje sobie sprawę, o co chodzi.
- Nie możesz ćpać. Jak tak dalej pójdzie, zaraz skończysz pod ziemią. Możesz sobie być z tym swoim psychopatą, tylko… - mój mąż nie kończy, bo brat mu przerywa.
- To nie twój interes, Sherlocku! Ciągle tylko się mieszasz w moje życie i…
- Nie mój interes? Przecież jestem twoim bratem! – milknie na chwilę. - A pomyślałeś o rodzicach? Niedawno wyciąłeś im numer ze śmiercią, a jak się dowiedzą, że bierzesz kokainę, to może już być dla nich za dużo!
 - Jeśli przyszliście mnie pouczać, to lepiej wyjdźcie – cedzi Thomas, odwracając głowę do okna.
- Na litość Boską! – Sherlock traci cierpliwość i podnosi głos. – A może przestałbyś myśleć tylko o sobie i swoich wydumanych problemach, co? Myślisz, że kto obudził Jima, lekarz cudotwórca? By zdobyć odtrutkę musiałem zostawić Annę, która, jakbyś zapomniał, jest w ciąży, samą, razem z dwuletnim dzieckiem! Parę miesięcy szukałem człowieka, który pomógłby mi z lekarstwem, a ty, zamiast w tym czasie zajmować się moją rodziną, wolałeś sobie dać w żyłę! Więc nie mów mi, że cię pouczam!
Tom nagle zaczyna płakać, ale milczy, z głową wciąż skierowaną w stronę okna. Wygląda tak żałośnie, że serce mi się kraje, blady, wynędzniały i osłabiony.
- Chodź, kochanie, wracamy do domu. Nie mam już ochoty z nim gadać – mąż bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi.
- Czekajcie! – słyszę Thomasa i zatrzymujemy się. – Nie idźcie jeszcze, proszę. I przepraszam. Szczególnie ciebie, Anno.
Patrzę na Sherlocka i zachęcająco kiwam głową, bo nie pozostaje nam nic innego niż wrócić do jego łóżka. Siadam na białym krzesełku, a mąż staje za mną.
- Najlepiej mnie przeprosisz, jak przestaniesz brać i się ogarniesz – mówię smutno. – Nie po to było to wszystko, żebyś teraz skończył martwy, z igłą w ręce. Zastanów się, Tom.
- Wiem… Cóż, teraz kiedy Jim znowu jest przy mnie powinni mi być łatwiej – Thomas słabo się uśmiecha, a ja wiem, że Sherlock powstrzymuje westchnienie irytacji. – Będę się starał ze wszystkich sił, Anno.
- No ja myślę. Wierzę w ciebie.
Siedzimy jeszcze jakieś pół godziny, jednak rozmawiamy już o czym innym. Stan zdrowia Thomasa na szczęście poprawił się na tyle, że za niedługo wyjdzie do domu.
- Wpadaj do nas kiedy chcesz, pamiętaj – stwierdzam ciepło, niechętnie wstając. – A teraz już musimy się zbierać, mały będzie się niecierpliwił.
- Jasne, dzięki – Tom posyła nam uśmiech, dzięki czemu już bardziej przypomina dawnego siebie. – Pozdrówcie Alexa od wujka.
Wesoło kiwam głową i ruszam z Sherlockiem na korytarz. Mamy jeszcze czas, żeby kupić coś Sandrze w ramach podziękowania za pomaganie mi. Jest może, jaka jest, ale przyjechała i była przy mnie w ciężkich chwilach, więc trzeba się jej jakoś odwdzięczyć.

Następne trzy tygodnie mijają w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć jakichś dziwnych informacji o paru wybuchach w Londynie. Niepokoi mnie to szczególnie z powodu nie aż tak dawnego podobnego zdarzenia na Euston, przez to prawie dostałam zawału serca.
- Kochanie, policja już się tym zajmuje – uspokaja mnie Sherlock w chwili, kiedy pomaga mi zapiąć granatową sukienkę. – Złapią ich, już moja w tym głowa.
Patrzę na niego, ubranego w idealnie dopasowany czarny garnitur, który założył na ślub Mycrofta. Ceremonia ma się odbyć za niecałą godzinę i zaraz będziemy się zbierać.
- Ile do tej pory było tych wybuchów? – pytam, próbując przybrać  niezobowiązujący ton. – Dziesięć?
- Osiem, kochanie. I nie myśl o tym. – Sukienka jest już zapięta, a Sherlock przygląda mi się w lustrze, jednocześnie głaszcząc mnie po brzuchu. – Wyglądasz prześlicznie, a nawet więcej… nadzwyczaj seksownie.
- Raczej jak wieloryb, o ile on może być seksowny – chichoczę. – Ale dziękuję. A ty też niczego sobie – daję mężowi buziaka w ten idealny policzek.
- Mama… - podchodzi do nas Alex. – A dlacego ja jestem tak ładnie ubrany? – przypatruje się dziecięcemu garniturowi, który ma na sobie i w którym wygląda nader zabawnie, przez co znowu chce mi się śmiać.
- Bo idziemy na ślub, a potem do restauracji.
- A cyj ślub?
Patrzę lekko zgłupiała na Sherlocka, który obdarza mnie diabelskim uśmiechem. Ostrzegał mnie, że jak weźmiemy małego na uroczystość, zaczną się pytania, no i miał rację. Cóż… jeśli kiedyś ktoś by mi powiedział, że będę tłumaczyła swojemu dwuletniemu dziecku, że idzie na ślub gejów, kazałabym mu się obudzić. Chociaż w sumie… jest zabawnie.
- Ty mu tłumacz – mówi bezlitośnie mój mąż, a ja przewracam oczami.
- Wujka Mycofta i wujka Grega – wyjękuję w końcu, przypatrując się małemu.
- Aha. Wujek Majkroft i wujek Greg biorą ślub – mówi tonem, jakbym mu wyjaśniała, że dwa i dwa to cztery. -  To fajnie.
Teraz to już ja zaczynam się śmiać, z rozbawienia i ulgi, a Sherlock bierze synka na ręce.
- To co, idziemy? Tom pisał, że będzie za pięć minut.
Kiwam głową i schodzimy na dół, gdzie czeka już elegancka pani Hudson. Po krótkiej chwili podjeżdża po nas Thomas, ubrany w szary garnitur, ale z niezbyt wesołą miną, chociaż w oczach widzę już ślady dawnego błysku. Jest sam, bo Jim musi siedzieć jeszcze w szpitalu by całkiem dojść do siebie, poza tym nie wydaje mi się, żeby facet Toma jakoś chętnie przyszedł na wydarzenie, jakim jest ślub.
W urzędzie jesteśmy po piętnastu minutach i stajemy z przodu, obok czwórki Watsonów. Cała ceremonia okazuje się dość skromna, ale nader sympatyczna, a wszystko odbywa się w niedużej jasnej sali o kremowych ścianach, ładnie przystrojonej czerwonymi kwiatami. Powiedziałabym, że bez zbytniego przepychu, ale z klasą.
Najzabawniejsza chwila ślubu ma chyba miejsce, kiedy Greg i Mycroft stoją przed sympatycznie wyglądającą urzędniczką, w otoczeniu świadków, czyli Toma i nieznanego mi kuzyna Grega. Już zdenerwowana mina mojego szwagra wygląda dość komicznie, a do tego dochodzi przysięga wypowiadana przez niego drżącym, napiętym głosem. W dodatku… nie wierzę, ale Mycroft w tym momencie zaczyna się jąkać. Sherlock oczywiście nie może sobie podarować lekko złośliwego uśmiechu, za co dostaje ode mnie z łokcia w bok.

Po wszystkim jedziemy do jakiejś wykwintnej restauracji na obiad. Mały troszkę broi, więc uspokajamy go i nawet nie patrzymy z Sherlockiem gdzie jesteśmy, aż do momentu, kiedy przychodzi pora by wysiąść z samochodu Toma.
- Uhuhu – uśmiecha się pani Hudson, patrząc na budynek przed nami. – No, dawno nie jadłam w takim miejscu.
Unoszę wzrok, po czym widę okazały hotel i wnioskuję, że to właśnie w nim mieści się nasza restauracja. Wejście otacza półkolisty, ozdobny daszek wsparty na kolumnach, a z przodu widzę napis: The Landmark. London.
Uśmiechnięta zerkam na Sherlocka, gdyż już mi się tu podoba, i dziwię się widząc, że jest lekko wkurzony. Już chcę zapytać o co chodzi, kiedy obok nas stają Watsonowie z dziećmi – John ma podobną minę do mojego męża, tylko dochodzi do tego jeszcze zmieszanie, a Mary wydaje się nieźle rozbawiona.
- Cóż, mam nadzieję, że was nie pamiętają – stwierdza wesoło, a zarazem niewinnie, mrugając do mnie.
Nie pamiętają? Czyżby nasi mężowie tutaj nabroili? Znowu jakaś historia z wieczoru kawalerskiego? Jak tak to pięknie…
- Bardzo śmieszne – rzuca John, wciąż z jakiegoś powodu niezadowolony.
- Idę o zakład, że mój brat zrobił to specjalnie – słyszę zaraz Sherlocka, mierzącego przenikliwym spojrzeniem wejście, i już tracę cierpliwość. No bo ile można…
- Może ktoś mi wyjaśni o czym wy mówicie?
- To ty nie wiesz? – dziwi się Mary, a potem patrzy zdumiona na mojego męża. – No tak nie powiedział ci… Ale chodźmy, nie stójmy tak… - Pogania nas ręką, ruszamy więc, a ja zamieniam się w słuch, bo ciekawość mnie zżera. – To tutaj Sherlock objawił się Johnowi po… no, po tej dwuletniej nieobecności, kiedy wszyscy myśleli, że nie żyje. Przebrał się za kelnera, ubrał okulary, dorysował sobie wąsy i podszedł, by nas obsłużyć, bo wiesz… byliśmy na romantycznej kolacji. W efekcie John rzucił się na Sherlocka i powalił go na ziemię, więc nas wyprosili, zresztą powtórzyło się to w dwóch następnych knajpach. No a Sherlock skończył z przeciętą wargą, rozbitym nosem i zakrwawioną twarzą.
Nie mogę wytrzymać i zaczynam się głośno śmiać, a że akurat oddajemy płaszcze, portier zerka na mnie dziwnie. Wolę nie zastanawiać się, co sobie pomyślał.
- Tak, zabawne to w sumie było – ciągnie moja przyjaciółka z delikatnym uśmiechem na ustach. – Apogeum chyba nastąpiło, kiedy Sherlock pozbył się tych namalowanych wąsów za pomocą wody i zapytał Johna, czy jego też tak się zmywają. Bo wiesz, John miał wtedy wąsy. Uh.. – wzdryga się. – Nie lubiłam ich.
- Wystarczy, pani Watson – mówi z napięciem Sherlock, a ja, dalej chichocząc, nie mogę się powstrzymać i go obejmuję. 
- Wariacie ty mój – mówię z czułością, co powoduje, że mój mąż jakoś się rozchmurza. Alex, którego trzyma na rękach, też szeroko się uśmiecha, chociaż chyba niewiele rozumie, tak że wszyscy wchodzimy do restauracji w dobrych humorach.

Po chwili siedzimy już na eleganckiej sali, przy stoliku razem z Watsonami i Tomem, a obok nas krążą kelnerzy z tacami, ubrani w eleganckie fraki, białe koszule i muszki. Patrzę na czerwono-czarną podłogę i tlumię śmiech, zastanawiając się, jak mój kochany wyglądał, zaatakowany przez Johna i powalony na nią.
Alex siedzi między nami, ale już nie wariuje, jak w samochodzie, przeciwnie, rozgląda się po eleganckim wnętrzu, oświetlonym przytłumionym światłem, a potem przenosi wzrok na elegancko zastawiony stół, kwiaty i błyszczące kieliszki. Wydaje się tym wszystkim lekko przejęty, a ja, zerkając na niego z rozczuleniem, przeglądam Menu.
- Synku, co zjesz? – pytam małego, przerzucając strony pełne wykwintnych dań. – Rybkę, kurczaczka, jagnięcinkę?
- Lody – mówi, a ja patrzę na niego rozbawiona. To dopiero wymyślił.
- To na deser, kochanie, poza tym jest chyba za zimno na lody. Ale zobaczymy. A na obiadek?
- To mozie kurczaczka – mówi, teraz zainteresowany ludźmi dookoła. Tak podejrzewałam, bo najbardziej lubi właśnie drób, jak i ja.
Kiwam głową, a potem zwracam się do Sherlocka.
- Ja chyba tę jagnięcinę, tak dla odmiany. A ty?
- Wołowinę „Teryaki”, kochanie. Mam tylko nadzieję, że Mycroft wybrał dobrą restaurację.
- Nie martw się – John z niewinną miną przegląda swoją kartę. – My z Mary, jak wiesz, przetestowaliśmy to miejsce i jedzenie mają bardzo dobre.
W tej chwili podchodzi do nas kelner, więc składamy zamówienie. Dobieramy jeszcze desery, czyli lody dla Alexa, bo pod wpływem jego próśb skapitulowałam, a dla nas sernik. No i herbatę do picia.
- Tom, jak tam Jim? – zwracam się nagle szwagra, by jakoś zacząć dyskusję, ale też chcę poprawić mu nastrój. – Lepiej?
- Tak… - Thomas wydaje się lekko zaskoczony moim pytaniem, i o dziwo podenerwowany. – Za jakiś czas go wypiszą.
Och, no to chyba dobrze. To na pewno jeszcze bardziej pomoże Tomowi.
- Mogę zamówić sobie szampana? – rzuca nagle Tim, patrząc z nadzieją to na ojca, to na Mary, a ja tłumię uśmiech. Ach te dzieci…
- Wybij sobie z głowy – mówi stanowczo John, patrząc groźnie na syna, w efekcie czego Timothy się nachmurza, dłubiąc w swoim łososiu.
- A co to jest szampan? – odzywa się zaciekawiona Lily. Jak na trzylatkę jest nadzwyczaj rezolutna i sprytna, poza tym podobna raczej do Mary niż do Johna.
- Alkohol – wyjaśniam, bo Alex też patrzy na mnie zaciekawiony. – Nie dla dzieci. – Nagle widzę, że Mary ciężko wzdycha. – Wszystko w porządku? – pytam zaniepokojona, bo wiem, że zbliża jej się termin. Ma rodzić wcześniej niż ja.
- Tak, tak – uśmiecha się. – Tylko kopie.
- Och, znam to – mimowolnie głaszczę się po brzuchu, bo nasze maleństwo tez czasami daje mi popalić.
- Wiecie, co to będzie? – pyta nagle Tom ze swoim dawnym uśmiechem uśmiechem.
- Dziewczynka – wyjaśnia nagle John, a jego oczach dostrzegam radość. Nie wszyscy jednak są tak zadowoleni.
- Wolałbym brata – jęczy Tim i wszyscy zaczynamy się śmiać.
- No cóż… - Thomas klepie go po plecach. – Na to nie masz wpływu… A wy? – rzuca w moją stronę.
- Nie powiem – mój ton jest nadzwyczaj stanowczy. – To moja mała zemsta na Sherlocku.
Mój szwagier zaczyna chichotać, Sherlock robi obrażoną minę, a Mary do mnie mruga. Tylko ona wie, ona i Sandra, ale moja siostra jest już w Polsce.
I tak wesoło mina nam owa uroczysta kolacja, będąca ukoronowaniem ślubu Mycrofta i Grega. Świętujemy trochę i dopiero późnym popołudniem zbieramy się i żegnamy przy wyjściu.
 Ściskam właśnie Mary, kiedy… O Boże, tylko nie to, nie teraz! To przecież o ponad miesiąc za wcześnie, to niemożliwe! Aż zastygam w bezruchu, zastanawiając się, czy mi się nie wydawało, w końcu jednak muszę spojrzeć prawdzie w oczy: nie ulega wątpliwości, że nachodzi mnie fala silnych skurczy, a po następnym jestem już pewna, że to skurcze porodowe. Stało się to jednak tak nagle i spowodowało taki szok, że ledwo jestem w stanie myśleć.
- Anno? – Mary patrzy na mnie z troską, kiedy drżącymi rękami dotykam brzucha. – Wszystko okej?
Widzę, że Sherlock od razu odwraca się od Johna, z którym rozmawia, i zaczyna przyglądać mi się, poważnie zaniepokojony. Jestem prawie pewna, że już się domyślił.
- Kochanie? – dopytuje się po chwili, bo mnie chyba kompletnie zatkało, aż dziwne. Przecież to nie pierwszy raz, powinnam być przygotowana ta coś takiego. Chcę się jakoś wziąć w garść, ale zaraz tłumię jęk, bo wyczuwam kolejny skurcz.
- Chyba… - mówię w końcu drżącym głosem do męża. – Ja chyba zaczęłam rodzić.
Sherlock blednie, jednak wiem, że panuje nad sytuacją, jak zwykle. W pierwszej kolejności przenosi Alexa ze swoich ramion na jego własne nogi.
- Mary, weźmiesz małego? – pyta, a gdy ta kiwa głową, zwraca się do naszego synka. – Kochanie, pojedziesz z ciocią i wujkiem, będziesz dziś u nich spał.
- Ale dlaciego? – chce wiedzieć Alex, ale grzecznie łapie Mary za rękę. Patrzy przy tym na mnie lekko wystraszony. – I cio jest z mamą?
- Cóż… Tata i mama muszą jechać do szpitala – wyjaśnia mu Sherlock spokojnym głosem, a ja próbuję się uśmiechnąć, by pokazać synkowi, że nic mi nie jest i żeby się nie martwił, ale słabo mi to wychodzi. - Chyba jutro już będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę.
- Podwieźć was? – pyta zaniepokojony John, zerkając na parking.

- Ja ich zawiozę – Tom nagle, jakby znikąd, podjeżdża swoim samochodem wprost przed wejście. – Tak, jak ostatnio. Wsiadajcie.

12 komentarzy:

  1. w takim momecie przerwać teraz będę sobie wyrywała włosy i czekała :)
    świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. super rozdział *,* kiedy możemy liczyć na kolejny? ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. GENIALNY! Nić dodać,nić ująć.
    Jestem bardzo szczęśliwa, że Jimmy wyzdrowieje(dla dobra Toma) i mam nadzieję że ich relacje też opiszecie.
    Oni są słodcy.
    Ślub Mycroft'a i Gregory super.
    Także ciekawa jestem co Anna urodzi mam nadzieję ,że synka....już dla niego mam imiona.
    Życzę wam dużo weny. Kate!

    OdpowiedzUsuń
  4. wiem wiem, powtarzam się, ale cudowny rozdział ;) ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby to był synek! Tak właśnie myślałam kiedy zaczęłam czytać ten rozdział, że albo Mary albo Anna będą rodzić. A kiedy następny rozdział? I od kogo?

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękujemy :* No prosimy o cierpliwość jeśli chodzi o next rozdział,a co do dzieci będę jak Anna: nic nie powiem :P :P :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochani nie wiem kiedy. Proszę o czas, naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie możecie po prostu zakończyć bloga skoro nie chce się wam pisać?
    Trzeba było zakończyć jak to miało w ogóle jakiś sens...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd pomysł, że nam się nie chce pisać? Sorry, ale te opóźnienia wynikają z wielu powodów. A bloga zakończymy wtedy, kiedy sobie zaplanowałyśmy. Pozdrawiam :)

      Usuń
  9. Nie końcie tego bloga. Ten Blog jest niesamowity.
    Co z tego, że jest duża przerwa?
    Jeśli fan kocha tego bloga to poczeka prawda?
    Pozdrawiam! Kate!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :* My naprawdę się staramy no a opóźnienia jak już mówiłam wypadają z wielu różnych powodów, jak to w życiu bywa :) Ale nowy post będzie, tylko nie wiem kiedy, czekajcie cierpliwie, prosimy. O zrozumienie też xd :) :) Buziaki :*

      Usuń