poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 52: Brak rzeczywistości

(No to rozdział od Joasi :D :* )

   “It's just ten percent luck
    Twenty percent skill
    Fifteen percent concentrated power of will
    Five percent pleasure
    Fifty percent pain
    And a hundred percent reason to remember the name”
                      Fort Minor - Remember the name


Czy może być gorzej? Wziąłem kolejną butelkę brandy z barku i otworzyłem szybko, by zapić kolejny z wielu smutków. Jasne, że może, ale teraz już nie mam sił walczyć o to, co było mi najdroższe. Cały świat runął gdy Mycroft oznajmił mi, że jego specjaliści nie potrafią zrobić nic z substancją, która została wstrzyknięta do serca Jamesa, a Sherlock mało się interesuje życiem mojego faceta. Zostałem teraz całkowicie sam i tak naprawdę nikt nie umiał mi pomóc w cierpieniu, jakie od pewnego czasu odczuwałem całym sobą.
Siedziałem w mieszkaniu Jima i czekałem na czas odwiedzin w ogóle nie śpiąc i mało jedząc. Właściwie moim głównym pożywieniem były alkohol, papierosy i coraz częściej kokaina, a dlatego, że miałem problemy ze snem i straszne wyrzuty sumienia, które nie pozwalały myśleć racjonalnie. Tak tłumaczyłem samemu sobie, ale naprawdę potrzebowałem ucieczki od tego syfu, jakim stało się życie bez niego, mojego ukochanego.
Właśnie odrzuciłem kolejny telefon od mojego starszego brata, prychając na ekran wyświetlacza. Co on sobie myślał, że będę teraz w stanie rozmawiać z nim, bo mnie potrzebuje? Miałem dość jego rządzenia moją osobą i przestałem pomagać w jakichkolwiek przedsięwzięciach względem Elise. Czekałem tylko na to, by moje piekło dobiegło końca, a szczerze mówiąc, nie zanosiło się na to, bo Sherlock nie zamierzał mi pomóc. Rozumiałem jego argumenty, ale nie mogłem ich przyjąć do wiadomości z prostych dla mnie pobudek, kochałem Jima tak mocno, że oddałbym własne życie, byle mógł jeszcze kiedyś chodzić o własnych siłach i pokochać kogoś tak mocno, jak mnie. Moi bracia tego nie pojmowali, chociaż sami byli w szczęśliwych związkach. Ja zawsze miałem być tym, którego trzeba chronić i pilnować, by nie zrobił sobie czegoś złego, bo byłem tym młodszym.
Po moich policzkach znów potoczyły się łzy, ale tym razem bardzo gorzkie. Nie wytrzymywałem z prostego powodu, nie miałem przy sobie swojego czarnego anioła, który potrafił rozwścieczyć mnie do granic możliwości, spowodować, że miałem łzy w oczach gdy opowiadał historie z dzieciństwa i śmiać się razem z nim. Tego ostatniego brakowało mi chyba najbardziej, ale czegoś innego również. Sprawiało mi to ból tak wielki, że ledwo mogłem złapać oddech w tym ponurym świecie. Dlaczego oni mi to robią?!
- Mam partię. - powiedział ktoś nagle, a ja zerwałem się z fotela z prędkością światła. - Koka. To, co lubisz, Tom.
- Nie wiem... - odparłem trochę niepewnie, ale czułem, że potrzebuję jej, by nie zasnąć gdzieś nagle w mieście gdy będę jechał do Jima. - Dobra. Towar ten, co zwykle?
- Nie. Tym razem to coś nowego, ale jest czysty więc nie masz się co martwić.
Przytaknąłem i wyciągnąłem dłoń, by Moran, znajomy mojego faceta, dał mi jedną z wielu działek, jakie posiadał. Zawahałem się tylko przez chwilę, ale poprosiłem o jeszcze jedną, by mieć na później. Bez zastanowienia podał mi je, a gdy miałem już wyciągać gotówkę, pokręcił przecząco głową mówiąc:
- Nie mam obowiązku przyjmować od ciebie hajsu. Poza tym, Jim by mi łeb urwał gdyby się dowiedział.
- Dzięki. - mruknąłem i znów siadłem w fotelu.
Przysunąłem do siebie stolik i rozsypałem biały proszek na szklanym blacie, po czym ułożyłem go w cienką linię. Zastanowiłem się, ale tak naprawdę miało mi to zaraz przynieść odpowiednią dawkę energii, która tego dnia stawała się zbawieniem. Nie było odwrotu, bo nie było też mojego Jima. Wciągnąłem szybko i oparłem ciało, by odczekać chwilę aż środek zacznie działać.
Zamykając oczy, wciąż miałem wizję mojego ukochanego, który siedział na tym upiornym krześle ze strzykawką wystającą z klatki piersiowej i przeklinałem siebie za głupotę, bo wina za tragedię spadała tylko i wyłącznie na mnie. Gdyby nie to, że zgodziłem się pomóc Mycroftowi, on nadal byłby sobą, a przede wszystkim cały.
Zauważyłem, że mój telefon znów dzwoni i postanowiłem, że tym razem go odbiorę, bo nie mogłem dłużej ukrywać się w mieszkaniu udając, że Thomas Alistair Holmes nie żyje, chociaż tak było wygodniej chyba dla wszystkich, a zwłaszcza dla moich braci.
- Czego chcesz? - warknąłem do słuchawki zachrypniętym od alkoholu głosem.
- Twój facet dostał antidotum, braciszku. - mruknął, jak zwykle chłodno, a mnie odjęło mowę. - Pewnie się cieszysz.
Nadal milczałem, co spowodowało, że zaczął pytać, czy nadal tam jestem, ale w tym momencie po prostu się rozłączyłem. Siedziałem tak przez kilka dobrych minut, bo nie docierało do mnie, co powiedział, ale to chyba dobra wiadomość. Mój Jim, James... Mój aniołek otworzy w końcu piękne brązowe oczy i uśmiechnie się, jak wtedy gdy go poznałem. Tylko czy mi wybaczy tak podłą zdradę? Szczerze w to wątpiłem, bo on nie zmienił się ani o jotę. Dla swojego dobrego samopoczucia chciałem pamiętać go w dobrych odcieniach, ale wiedziałem, że nie było ich wiele, a praktycznie nie istniały.
Zapewniłem Annę w ciemno o tym, że nic im nie zrobi, a sam wiedziałem, że teraz zemsta skieruje się na mnie, ponieważ doprowadziłem do skraju jego życia, które było mi przecież takie drogie. Kochałem go całym sobą, każdym nerwem swojego ciała i potrzebowałem niczym tlenu, ale bałem się wstać i pojechać tam, by ujrzeć w brązach tylko ból, wściekłość i żądzę mordu. James Moriarty mnie spali. Jestem o tym przekonany w zupełności.
Wstałem szybko, a w moich żyłach zaczęła krążyć trucizna pobudzająca ciało do dalszej walki o przetrwanie w tym paskudnym świecie. Zdjąłem z siebie ubranie, patrząc na blizny po licznych walkach z Aum Shin Rikyo i westchnąłem smutno wiedząc, że teraz będę miał przed sobą najgorszą bitwę ze wszystkich. Wiedziałem tylko jedno. Jeżeli Jim mnie zostawi, ja stoczę się na sam koniec łańcucha pokarmowego społeczeństwa porażonego obojętnością i złem w czystej postaci.
Przeszedłem przez korytarz i skierowałem kroki do łazienki, otworzyłem oszklone drzwi od prysznica, po czym zatrzasnąłem je za sobą z hukiem. Odkręcając kran przeszła mi przez głowę ta sama myśl kiedy to zabiłem pierwszy raz człowieka. Zimna woda tocząca się po moim umięśnionym ciele przypomniała krew spływającą po dłoniach, aż po łokcie gdy rozbijałem na miazgę wnętrzności tego biedaka. Czułem wtedy, że mógłbym zostać panem życia i śmierci, ale zaraz potem nadeszło zwątpienie w swoje człowieczeństwo, bo przecież nigdy nie podniosłem na nikogo ręki i nie zrobiłbym tego nawet za pieniądze, lecz nie byłem już tą samą osobą, co wcześniej. Teraz stałem się agentem Korony i to przypieczętowało mój los na zawsze.
Czułem, jak moje serce przyspiesza jeszcze bardziej, a oddech zaczyna być nierównomierny. Krew w żyłach dosłownie parzyła, ale to stawało się nieistotne, ponieważ teraz mogłem być sobą, tym pewnym siebie i gotowym na każde okrucieństwo mężczyzną, który jednym ciosem potrafi odebrać komuś życie, odrzeć z moralności każdego osobnika stojącego mi na drodze, nawet skrzywdzić rodzinę, a to wszystko tylko dla Niego.
Otrząsnąwszy się ze stanu nietrzeźwości, wyszedłem i otarłem skórę ostatnim czystym ręcznikiem, po czym zacząłem poszukiwać jakichś sensownych dla siebie ubrań, bo przecież nie mogłem wyglądać, jak ostatni łachmyta. Zdecydowałem się w końcu na czarną niczym moja dusza koszulę i tego samego koloru spodnie i pomyślałem, że teraz mogę już ruszyć.
Ciśnienie roznosiło moje ciało niczym opóźniająca się bomba zegarowa, ale już nie potrafiłbym bez tego żyć. Nie hamowałem się przed tym, by wziąć jeden z samochodów mojego faceta, bo wiedziałem, że i tak by mi pozwolił. Bardzo lubiłem drogie zabawki, które miał w swym podziemnym garażu, tuż pod blokiem więc wybrałem jedną z najdroższych; Bugatti, które silnikiem zmiotłoby nie jedno brytyjskie auto, a potem ruszyłem przed siebie z piskiem opon.
Pęd wgniótł mnie przyjemnie w fotel, a czerwone światła migały tylko przyjaźnie na spotkanie śmierci. Usłyszałem za sobą wycie syreny i zakląłem paskudnie. Że też gliny musiały pojawić się właśnie w momencie mojego największego spokoju i sukcesu życia, jakim było wybudzenie się Jima. Chciałem jechać dalej i już miałem wcisnąć pedał gazu do samego końca, ale odpuściłem. Mój kochany będzie musiał zaczekać na mnie pięć minut dłużej.
Skręciłem na pobocze, po czym zgasiłem silnik i oparłem ręce na głowie bardzo znudzony. Wiedziałem, że zaraz poproszą mnie o prawo jazdy, dowód rejestracyjny pojazdu, a gdy zauważą, że jestem pod wpływem środków odurzających, zatrzymają. Przygryzłem wargi rozbawiony, bo mogli postradać swoje marne stanowiska gdyby choć włos spadł mi z głowy, ale zaraz przybrałem maskę tego miłego i dobrotliwego Toma, za którego uważała mnie żona mojego brata.
Nawiasem, bardzo zdziwił mnie fakt, że Anna puściła go samego za granicę na misję przygotowaną przez Mycrofta, ale po tym, co powiedział jej kilka miesięcy temu nie zdziwiłbym się gdyby wzięli rozwód, nie mówiąc o tym najbliższym. Kolejna rzecz, którą spowodowałem ja, ale nie miałem z tego powodu jakichś większych wyrzutów, bo i tak miał jechać na Wschód, a ja tylko przyspieszyłem tę podróż. Obiecałem mu, że będę się opiekował bratową, ale marnie mi to szło gdy byłem we wskazującym stanie, a miało to miejsce coraz częściej.
- Dzień dobry, nazywam się... - nagle czyjś kobiecy głos wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie obchodzi mnie, jak masz na imię, piękna. - burknąłem, przerywając jej ostentacyjnie.
- Proszę wysiąść. - odparła twardo, a ja wybuchnąłem głośnym śmiechem.
Zaszczyciłem ją w końcu spojrzeniem swoich niebieskich oczu i grzecznie wyszedłem z samochodu, by kontynuować grę, w jaką ta mała blondyneczka zaraz będzie uwikłana po same uszy.
- Chciałaś coś, słodka? - zamruczałem romantycznie i posłałem perskie oko.
- Zapraszam do radiowozu.
- Jeżeli jesteś tam z kolegą to słaby pomysł. Nie lubię się dzielić kobietami, słodka.
Niespodziewanie policjantka zaatakowała mnie, ale byłem szybszy i wykręciłem jej rękę w nadgarstku na tyle boleśnie, by syknęła do mojego ucha. Zrobiłem to w taki sposób, żeby jej partner nie zauważył mojego ruchu i roześmiałem się cicho.
- Puszczaj, bo zawołam wsparcie. - warknęła więc grzecznie posłuchałem, ale tylko po to, by widzieć jej minę.
- Dla twojej wiadomości... - powiedziałem w końcu, bo ona nie mogła wykrztusić ani słowa. - Po pierwsze: nie zrobiłbym nigdy kobiecie krzywdy, zwłaszcza w ciąży, bo ewidentnie to widzę. Po drugie: lepiej nie denerwuj człowieka na prochach, bo może wyjść z siebie. A po trzecie - zawiesiłem na chwilę głos. - Nie widziałaś mnie i nie zameldujesz o tym nigdzie, bo chcesz jeszcze wykonywać zawód.
- Skąd wiesz, że jestem niby w ciąży? - prychnęła w moją stronę, nie dowierzając.
- Dedukuję, skarbie. Jeżeli kojarzysz to słowo, wiedz, że jestem bratem tego słynnego Holmesa i równie niedoścignionego Mycrofta, który służy Wielkiej Brytanii, a teraz spływaj, bo będzie kiepsko. - mówiłem trochę nerwowo, ale siliłem się na spokój, choć w środku czułem, że piekło już nie ma swoich granic i narkotyk przejmie nade mną kontrolę. - Rzuć tę pracę.
Po tej krótkiej wymianie zdań schowałem się z powrotem do auta i przekręcając kluczyk w stacyjce, ruszyłem z piskiem opon pod St. Bart's.
Przyspieszałem coraz bardziej, a moje serce kołatało prawie tak miarowo, jak cylindry silnika W16. Widziałem coraz to ostrzej i czekałem tylko na falę kulminacyjną mojego stanu, ale uparcie nie nadchodziła, co zaczęło mnie niepokoić. Wysiadłem i pobiegłem od razu do jedynej przyjaciółki, jaka mnie wtedy rozumiała, starając się choć odrobinę ukoić ból związany z tęsknotą za ukochanym. Molly Hooper wiedziała doskonale, co mnie gnębi, a przy okazji próbowała coraz to nowych metod, by obudzić Jamesa i gdy tylko mój starszy braciszek zadzwonił, wiedziałem, że w końcu dopięła swego.
Pokonywałem schody do kostnicy w takim tempie, że sam bym siebie nie podejrzewał o taką szybkość, ale w grę wchodziła teraz rozmowa z panią koroner więc wolałem wypytać o wszystko nim zrobi to ktoś inny, a właściwie Mycroft, bo coś czułem, że tę informację dostał będąc w biurze i obrastając w tłuszcz.
Otworzyłem drzwi i uśmiechnąłem się do niej ciepło zakrzykując:
- Witam panią śmierć!
- Ty znów w wisielczym humorze? - burknęła trochę rozeźlona i wróciła do badania mózgu. - Jim już wybudzony, nie potrzebujesz mnie, Tom.
- Ale... - zaciąłem się pierwszy raz odkąd ją znam. - Jesteś moją przyjaciółką, M. Gdyby nie ty...
- Nie, ja tylko jestem pani od pocieszania. - warknęła w ciężką przestrzeń, a ja już zrozumiałem. - Wybacz Tom, ale muszę pracować.
Podszedłem do niej i położyłem dłoń na ramieniu, by jakoś ją pocieszyć, ale nie wiedziałem jak, bo przecież już dawno zatraciłem w sobie zdolności dobrotliwego psychologa. Odwróciła się gwałtownie i rzuciła wprost w moje ramiona. Zdziwiony objąłem ją mocno, a moje tętno przyspieszyło jeszcze bardziej.
- Nie idź tam. - ściszyła głos prawie do szeptu. - Błagam cię ze względu na ciebie i na to, co czuję. Wiem, że bierzesz narkotyki przez to wszystko i coraz bardziej mnie dobija fakt, że niszczysz samego siebie. Zrób to dla mnie i nie idź.
Niespodziewanie spojrzała swymi brązowymi oczyma ze znajomą iskrą w oku, po czym dotknęła moich ust swoimi zatapiając się w nie bez pamięci. Na początku nie wiedziałem, co z tym zrobić, ale ich miękkość i żar spowodowały, że oddałem pocałunek. Nie spodziewałem się, że będę tym tak zachwycony, lecz w nowym wydaniu Molly było coś naprawdę pociągającego, co dawało mi pragnienie nowej przyszłości. W głowie widziałem wszystko począwszy od namiętności, po wspólne życie i bardzo mi się to spodobało, ale gdy kończyliśmy dotarło do mnie, że to jest tylko chwilowa słabość, która nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością, jaką czułem do Jima.
- Słodka moja, ja go kocham. - wyszeptałem w jej włosy. - Wiem, że teraz cię tym ranię, ale znajdziesz kogoś i jestem pewien, że równie inteligentnego, jak ty. Może w innym życiu będzie coś między nami.
- Rozumiem. - odparła drżącym głosem ze łzami w oczach, których nie chciałem widzieć. - Wybacz, ale nie pójdę z tobą. Mam pracę. Anna już tutaj jest, była na badaniach.
Wyszedłem szybko, by nie widzieć wzroku pełnego wyrzutu i nienawiści do mnie, bo nie mogłem już znieść tego wszystkiego. Raniłem bliskich mi ludzi na każdym kroku i coraz bardziej mnie to dobijało, zwłaszcza że traciłem ich przez swoje czyny. Mogłem winić tylko siebie, bo gdybym nie pomógł Mycroftowi, nie poznałbym Jima i Anny, a przede wszystkim oni byliby bezpieczni. Przechodząc przez oddział zauważyłem, że żona mojego brata stoi w wejściu do pokoju, w którym leżał ten boski anioł, a moje serce zakołatało niebezpiecznie. Czułem, że zaraz nastąpi przesilenie i narkotyk przestanie działać więc podszedłem bardzo powoli, by nie prowokować siebie do jakichkolwiek akcji.
- Cześć. - mruknąłem spuszczając wzrok na posadzkę.
- Hej. - odparła trochę chłodno Anna. - Właśnie rozmawialiśmy.
Wszedłem do sali, a w środku coś zaczęło mnie nieprawdopodobnie silnie kuć. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na Jima, który widząc mnie uśmiechnął się radośnie i z bezmiarem uczucia. Podszedłem chwytając go za dłoń i nie mogłem wypowiedzieć choćby słowa, na swoje usprawiedliwienie, bo nie byłem przygotowany na tak ciepłe powitanie.

Jeszcze raz zaczerpnąłem trochę powietrza w płuca, a po moim ciele rozlało się coś na kształt mocnego skurczu. Jęknąłem przeciągle i łapiąc się za lewą stronę klatki piersiowej upadłem na podłogę. Dosłyszałem tylko krzyknięcie Jima i cichy szept Anny, a potem były już tylko ból i ciemność.

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 51: Te wszystkie zbieżności

       „Spróbuj powiedzieć to
         nim uwierzysz że
         nie warto mówić kocham
         Spróbuj uczynić gest
         nim uwierzysz, że
         nic nie warto robić


       Nic, naprawdę nic nie pomoże
       jeśli Ty nie pomożesz dziś miłości
      Nic, naprawdę nic nie pomoże
      jeśli Ty nie pomożesz dziś miłości”
                HEY - Moja i Twoja nadzieja


I co ja mam zrobić do cholery? A tak w ogóle… Nie wierzę w to wszystko. Normalnie nie wierzę! Jak Thomas mógł wywinąć nam taki numer? No tak, wszystko w imię większego dobra, a ja jak zwykle dowiaduję się o ważnych wydarzeniach ostatnia. Bo po co Anna ma być informowana na bieżąco o tym, co się dzieje, będzie się na pewno denerwować i martwić, a tego jej nie wolno. Super po prostu… Poza tym jestem tak na Toma wściekła, że gdybym nie była w ciąży, pewnie rzuciłabym się na niego z pięściami. Oj, braciszek mojego męża dostałby wtedy za swoje.
No dobra, ale teraz muszę się zastanowić, co mam zrobić. Pomóc mu i próbować przekonać Sherlocka do wybudzenia Moriarty’ego czy w akcie małej zemsty olać sprawę? Tylko że… no właśnie, takie wendety nie są w moim stylu. Nigdy nie byłam mściwa, a błagalny wzrok i łzy Toma mimo wszystko mnie poruszyły. Żal mi go, muszę to przyznać sama przed sobą.
Myślę tak nad tym wszystkim, aż z łazienki wychodzi Sherlock w samych spodenkach od piżamy, co przerywa moją analizę. Mimo, że jestem na mojego męża trochę zła, nie mogę się powstrzymać, by z rozmarzeniem nie pogapić się na jego nagą klatkę piersiową i ramiona. Poza tym widzę po tej pięknej twarzy, że w końcu chce porozmawiać, co wcześniej raczej nie było możliwe, ponieważ zaraz po wyjściu Toma usnęłam na kanapie, a potem już trzeba było położyć Alexa na noc do łóżeczka.
Sherlock, nie odrywając ode mnie wzroku, wchodzi pod kołdrę i kładzie się obok, unosząc zaraz swoje ciało na ramieniu i patrząc mi w oczy. Serce automatycznie zaczyna mi bić chyba ze sto razy szybciej.
- Kochanie… przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałem o tym wszystkim – głaszcze mnie delikatnie po policzku, dosłownie ledwo muskając skórę opuszkami palców. – Chciałem dobrze, chciałem tylko cię ochronić, a wyszło oczywiście beznadziejnie. Bo myślałem, że to będzie jakoś inaczej wyglądało, że przygotuję cię wcześniej i powiem o wszystkim na spokojnie, w odpowiednim czasie. No ale Tom jak zwykle wolał zrobić wejście smoka i skończyło się tak, jak się skończyło.
Wzdycham ciężko, ale zaraz biorę jego dłoń i splatam długie palce ze swoimi. Jakże mogłabym się gniewać na to moje kochanie, jest przecież dla mnie wszystkim, co ważne…
- W porządku, rozumiem – rozczulona przyciągam do siebie jego głowę i wtulam twarz w te czarne niczym skrzydła kruka, niesforne, aksamitne włosy. – Ale przyznaję, dziś zaserwowaliście mi jazdę bez trzymanki.
- Cóż… Niestety, takie masz już z nami życie. Czasami mam wyrzuty sumienia, że wciągnąłem cię w to wszystko, ale zakręciłaś mi w głowie i już było za późno. Może gdybym nie był takim pokręconym socjopatą z kręćkiem na punkcie rozwiązywania tych wszystkich spraw, nasze życie wygladałoby inaczej.
- Nie! – mówię stanowczo, przyciskając go do serca jeszcze mocniej. – Nie chcę innego życia, nie chcę byś się jakkolwiek zmieniał! Kocham cię takim, jakim jesteś… A co do mojego życia… Zanim cię poznałam było nudne jak „Cierpienia młodego Wertera” i smutne jak deszczowe londyńskie niebo. Dopiero ty wniosłeś w nie czułość, miłość i uśmiech.  
Nie mam pojęcia dlaczego, ale podczas tej przemowy w moich oczach pojawiają się łzy, które zaraz znaczą gorącem moje policzki. Nie jestem niestety w stanie ich powstrzymać.
- Anno, najdroższa… - Sherlock unosi głowę i patrzy na mnie z niepokojem i troską. – Co się dzieje, dlaczego płaczesz? – odsuwa mi blond kosmyki z czoła.
- Nie wiem… - pociągam nosem. – To chyba przez ciążę. Ostatnio mam takie napady nastroju… Ledwo panuję nad nerwami.
- No już, już dobrze – przygarnia mnie do siebie i mocno tuli, a jego bezpieczne ramiona, bicie serca i ciepły, głęboki głos sprawiają, że w końcu jakoś się uspokajam. – Mogę cię o coś zapytać?
- No jasne – powoli biorę parę głębokich oddechów i przybliżam twarz do nadzwyczajnie pociągającej szyi mego ukochanego. Kusi ciepłem tętniącej krwi, znajomym, oszłamiającym zapachem oraz jasnością skóry, tak przeze mnie wielbionej.
- Kiedy rozmawiałaś z Tomem, powiedziałaś coś o krzywdzeniu rodziny i o tym, że jesteś Moriarty’emu coś winna. Powiesz mi o co chodzi?
Och… Czuję zimne dreszcze na plecach i kulę się w sobie na to niezbyt miłe wspomnienie. Co to moje kochanie napadło, że o to pyta?
-- W sumie to… to było dawno, krótko przed… przed Paryżem. – Dlaczego się tak zacinam? Czyżbym się bała? – Groził mi, a kiedy rozwaliłam mu nos to straszył, że zrobi coś małemu. Ale to było jeszcze zanim poznał Toma i w ogóle. Wiesz, ja myślę, że twój brat ma rację… Jim teraz się zmienił, a już na pewno nam odpuścił. Nieraz miał okazję spełnić swoje groźby, ale jak widzisz nic nie robił.
Sherlock zamyka oczy i wzdycha, nagle lekko rozdrażniony.
- Tylko mi nie mów, że chcesz mnie namówić na wybudzenie go – rzuca ostro, takim tonem, jakby potwierdzały się jakieś jego złe obawy. A ja sama tak naprawdę nie wiem, co mam robić. Nie chcę powrotu Moriarty’ego do naszego życia, ale też bardzo współczuję Tomowi, trochę wiem jak to jest, kiedy nie możesz być z kimś, kogo kochasz. I nie życzę tego najgorszemu wrogowi.
- Myślę, że…. – zaczynam ostrożnie – mógłbyś to zrobić dla brata…
- Nie, kochanie – przerywa mi nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zmieńmy temat, dobrze?
- Ale… - upieram się, lecz Sherlock zamyka mi usta pocałunkiem i wszystkie słowa nagle jakoś gdzieś uciekają. Nie mogę się już skupić, nawet jakbym bardzo chciała. Tylko czy chcę?
- Ani słowa… - mamrocze cicho to moje kochanie, podczas gdy jego dłoń lekko głaszcze mój brzuch. Dobrze wiem, że zrobił to specjalnie, żebym się zamknęła, ale mimo to nie chcę, by przestał. Nie teraz, nie kiedy mi tak dobrze. Ale do tej rozmowy i tak wrócimy, ale to kiedy będziemy mniej zajęci.

Przeciągam się rano w łóżku i zaraz potem przewracam na drugi bok, by przytulić się do najdroższego męża. Wyciągam rękę, lecz natrafia ona jedynie na satynową, pustą poduszkę. A więc Sherlock już wstał. Cóż… Szkoda, bo tak lubię gdy po przebudzeniu przygarnia mnie do siebie i całuje w czoło. A najlepiej coś więcej.
No to chyba pora sprawdzić, która jest godzina, myślę i sięgam po komórkę na gustownej szafce nocnej z ciemnego drewna. Boże, już po dziesiątej? No to sobie pospałam… Dobrze, że dziś sobota, bo inaczej nieźle spóźniłabym się do pracy. Ale tak czy inaczej najwyższa pora wstawać.
Unoszę się na łóżku i widzę, że Alexa też nie ma w łóżeczku. No to pewnie bawi się w najlepsze z ojcem… Taa… Niewątpliwie Sherlock dał mu coś na szybko do jedzenia i zapomniał przebrać z piżamki, jak to on, ale to nic. Mały nie mógłby mieć lepszego taty.
Myśląc o mojej najcudowniejszej rodzince czuję miłe ciepło, powoli rozchodzące się po organizmie, i wstaję z łóżka, aż nagle z salonu dochodzą do mnie głosy rodziców Sherlocka. A więc mamy gości? Ha, mój mąż na pewno jest wniebowzięty!
W dobrym humorze idę do łazienki, gdzie szybko doprowadzam moją osobę do porządku, myję zęby oraz się ubieram, po czym idę do salonu, gdzie Alex już zabawia dziadków. Kątem oka widzę  Sherlocka, stojącego przy kuchennych szafkach i robiącego z poirytowaną miną herbatę.
- Dzień dobry, mamo. Dzień dobry tato – rzucam wesoło i podchodzę się przywitać z gośćmi.
- Cześć kochanie. Przepraszamy, że tak z rana, ale Mycroft i Greg pracują, więc nie mieliśmy  co robić – wyjaśnia od razu teściowa, całując mnie w policzek. - Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję. Nie narzekam na nic jakoś szczególnie… I bardzo dobrze, że wpadliście, zapraszamy was zawsze.
- Mama!
Alex oczywiście przytula mnie, a ja z miłością całuję go w główkę. Dzieciątko moje najsłodsze.
- Jadłeś coś, kochanie? – pytam synka, akurat siedzącego z uradowaną miną na kolanach dziadka.
- Tak. Chlebuś z dźemikiem.
- No to dobrze – śmieję się, bo widzę, że Sherlock dziś się spisał jak nigdy. A mały nawet jest ładnie ubrany, w czerwoną bluzkę i granatowe spodenki.
Zostawiam synka z dziadkami i idę do kuchni, pomóc mojemu kochanemu detektywowi. Najpierw jednak na dzień dobry całuję go gorąco w te kuszące grzechem usta. Jak dobrze tak zapomnieć się i w nich utonąć.
- Zabiję Mycrofta – wyszeptuje mój nieznośny mąż. – Wymówił się pracą i przysłał ich tutaj, zapewne na złość mnie.
- Oj kochanie… – W rozbawieniu kręcę głową i pochodzę do jednej z szafek, by wyjąć jakieś ciastka. Kiedy ją już zamykam, dochodzi do moich uszu dzwonek komórki Sherlocka.
- Czego chcesz? – po jego niezadowolonym tonie wnioskuję, że to Mycroft. – I dzięki za wysłanie rodziców do nas z samego rana, tylko tego mi potrzeba. – Milczy przez chwile, słuchając ze zmarszczonymi brwiami brata. – Co?... Żartujesz, prawda?... Dobra, która to gazeta? I kto to…? – Zamyka oczy i wzdycha, w dodatku widzę, że jest zdenerwowany. – Dobra, dzięki.
- Kochanie, co się stało? – pytam od razu po skończonej rozmowie, przypatrując się uważnie Sherlockowi. Dobrze widzę, że pobladł, zacisną usta w dwie kreski, a jego oczy ciskają gromy. Sprawia wrażenie, jakby zaraz miał wybuchnąć. - Wyglądasz, jakby coś cię nieźle wyprowadziło z równowagi.
Rzuca mi niepewne spojrzenie, jakby wahał się, czy mi powiedzieć. Cóż, ja nie mam zamiaru odpuścić i po raz kolejny być wyłączona z biegu wydarzeń. Co to, to nie.  
 - Usiądź najpierw i daj mi chwilę – słyszę w końcu. Dobra, skoro już się zdecydował, to robię, co mi każe i zajmuję miejsce na najbliższym krześle, a Sherlock w tym czasie szuka czegoś w telefonie. Trochę to trwa, bo najpierw sam chyba tą rzecz sprawdza, ale czekam cierpliwie. Po jego minie jednak poznaję, że jest chyba gorzej, niż na początku myślał. – Tylko błagam cię, nie denerwuj się – mówi, czekając, aż kiwnę głową.
- No dobrze, nie będę – stwierdzam, wzruszając ramionami, i biorę od niego smartfona.
Widzę zaraz ekran z wyświetloną elektroniczną wersją The Sun. O co znowu chodzi z tym brukowcem? I dlaczego Mycroft dzwonił w tej sprawie do Sherlocka?
W nastepnej chwili jednak coś dostrzegam i telefon prawie wypada mi z ręki. Otwieram szerzej oczy, a potem zszokowana przyglądam się swojemu zdjęciu z przyjęcia w Pałacu Buckingham, kiedy to akurat wymieniłam parę słów z księciem Harrym. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, bo w wielu gazetach pojawiły się już jakieś moje z Sherlockiem pojedyncze fotografie i wzmianki, że mój mąż dostał order, gdyby nie wściekle czerwony, wielki tytuł artykułu pod zdjęciem.

Szokujący romans w wyższych sferach! Żona zdradza słynnego detektywa z księciem Harrym?

Sensacyjne wiadomości dochodzą nas z Pałacu Buckingham, gdzie to podobno plotkuje się o nowej miłostce księcia Harry’ego. Może nie byłoby w tej całej sytuacji nic szokującego gdyby nie fakt, że ową tajemniczą ukochaną jest żona Sherlocka Holmesa, znanego detektywa-konsultanta, który to niedawno został uhonorowany Orderem Imperium Brytyjskiego.
Kochankowie spotkali się trzy dni temu na przyjęciu w Pałacu Buckingham, gdzie Holmes odebrał odznaczenie, i nie byli w stanie ukryć, że coś ich łączy. Cały czas rozmawiali, flirtowali i bawili się ze sobą, co widać na załączonym zdjęciu, podczas gdy znany detektyw sam prowadził konwersację z resztą gości. W ten sposób świat dowiedział się o ukrywanym od jakiegoś czasu romansie.
Para podobno spotkała się pół roku temu i od tej pory widuje się w tajemnicy, tak, że nawet Rodzina Królewska nic nie wie o tym związku. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Anna Holmes jest w ciąży, więc chyba książę powinien się zastanowić czy to czasem nie jest jego potomek. W każdym razie nie zazdrościmy słynnemu detektywowi i mamy nadzieję, że wyjaśni sobie z żoną całą sytuację. Poza tym królowa Elżbieta na pewno nie będzie zadowolona, czytając o nowych wyczynach wnuka.

W kompletnym szoku przesuwam wzrok na zdjęcie ilustrujące, jak to zadowolona z życia oraz uśmiechnięta gawędzę z księciem Harrym. Pamiętam, że akurat wtedy chyba powiedział jakiś dowcip i pewnie dlatego chichotałam, a potem zaraz wróciłam do Oliviera i Sherlocka. Jezu, jak ktoś mógł wymyślić do tego taką nonsesowną historię? I jeszcze mało tego, ten artykuł sugeruje, że jestem z tym moim potencjalnym kochankiem w ciąży. Czyje to w ogóle wypociny?
Widzę imię i nazwisko i mało nie pękam ze śmiechu. Kitty Riley! Ta panna chyba nigdy się od nas nie odczepi. A teraz przegięła, i to bardzo. Robię się powoli coraz bardziej wściekła, więc chyba się doigrała i pożałuje.
- Ty wiesz gdzie ta krowa mieszka, prawda? – syczę cicho do Sherlocka, żeby jego rodzice nie słyszeli. Boże, mam nadzeję, że nigdzie nie natknęli się na tę gazetę.
- Wiem, ale nie sądzę, że to dobry pomysł, żebyś tam jechała. Tylko się jeszcze bardziej zdenerwujesz. Najlepiej sam to załatwię – ściska uspokajająco moją dłoń.
- Będę się denerwować siedząc bez ciebie w czterech ścianach, a jak jej nawrzucam to mi przynajmniej przejdzie! - ucinam i szybko wstaję z krzesła. – Jadę tam i się nie sprzeczaj ze mną!
 - Ale z ciebie uparciuch – Sherlock lekko się uśmiecha. – No dobrze, ale jadę z tobą i musisz mi obiecać, że nie będziesz się unosić. Chociaż piękna jesteś, jak się złościsz.
- Niech ci będzie – nie mam raczej wyboru, no i wiem, że takie silne emocje źle oddziaływają na dziecko. Dla dobra maleństwa muszę nad sobą panować.

Kitty otwiera drzwi, a widząc nas uśmiecha się drwiąco. Ta jej pełna zadowolenia mina i głupie warkoczyki od razu wyprowadzają mnie z równowagi, więc dla uspokojenia łapię Sherlocka za rękę.
- Kitty, Kitty – kręci głową mój mąż. – Nieładnie wypisywać takie kłamstwa. I myślisz, że ujdzie ci to na sucho? Chcesz przez to zrobić karierę w czymś innym niż jakimś głupim brukowcu?
- Również. Chociaż mała zemsta też dała komuś niezłą satysfakcję – rzuca i chce zamknąć drzwi, ale Sherlock przytrzymuje je i blokuje nogą.
- Zemsta? – pyta ostro? – Co masz na myśli? I kogo?
- Pogadaj ze swoją byłą to się dowiesz. To była głównie jej inicjatywa.
Z Janine? Och, a więc to ona stoi za ta całą żenującą akcją? No pięknie, tylko tego nam brakowało: użerania się z wciąż obrażoną Janine.
- A pogadam – rzuca wściekle mój mąż. – I ostrzegam, tym razem chyba się doigrałaś. Uważaj, Kitty, bo teraz już wkroczyłaś dodatkowo na teren rodziny królewskiej i coś czuję, że oni chyba tak tego nie zostawią – odsuwa nogę, a Kitty, nawet na nas nie patrząc, zatrzaskuje drzwi.
- Chodź, jedziemy… - zaczyna Sherlock i bierze mnie za rękę, ale w tym momencie dzwoni mu telefon, co powoduje, że przewraca oczami, ale odbiera.
- Tak, John? – po krótkiej chwili mina mojego męża robi się dziwnie poważna, a mnie przechodzi dziwny dreszcz. Coś się dzieje. – Możemy przyjechać?... Dobra, to za chwilę będziemy – kończy i zwraca się do mnie. – Emma zmarła.

Wpuszcza nas zmartwiona Mary i od razu mówi, że czekali na nas.
- Jeszcze nie powiedzieliśmy Timothy’emu – wyjaśnia. – Bawi się teraz z Lily u niej w pokoju. Troszkę nie wiemy, co robić.
- Będzie dobrze – pocieszam ją, kiedy wchodzimy do jasnej kuchni, gdzie blady John pije herbatę.
- Cześć – mówi, a ręce mu troszkę drżą. – Dzięki, że przyjechaliście.
- Daj spokój. Od tego jesteśmy – uśmiecham się do niego, zajmując jedno z krzeseł. – Trzeba powiedzieć chłopakowi.
- Wiem, wiem – John ciężko wzdycha. – Tylko nie mam pojęcia jak. Wiem, że jestem lekarzem i powinienem być zaznajomiony z takimi sytuacjami, ale kurcze tu chodzi o mojego syna.
- Wiesz, ja myślę, że on już od jakiego czasu jest w pewnym sensie na to przygotowany. Wiedział w jakim Emma jest stanie i chyba pogodził się z tą całą sytuacją.
- Anna ma rację – Sherlock kładzie Johnowi rękę na ramieniu. – To bystry, silny i inteligentny chłopak. Poradzi sobie z tym, w dodatku ma was. I myślę, że powinieneś zrobić to teraz. Zawołaj go.
John jednak nie musi go wołać, bo Timothy w tej chwili wchodzi do kuchni.
- O, dzień dobry. Lily chce sok – chłopak nagle przygląda się nam uważnie, a potem patrzy z niepokojem na ojca. – Ukrywasz coś. Wszyscy coś ukrywacie.
John patrzy na nas zagubionym wzrokiem, jak mysz złapana w pułapkę, i nic nie mówi.
- Chodzi o mamę, tak? – dopytuje się Timothy,  głos ma już lekko wystraszony. - Coś się stało, tak? Powiedz!
- Twoja mama… Timothy, twoja mama umarła godzinę temu.
Przez moment nikt nic nie mówi, czuć tylko napięcie w powietrzu i słychać zegar kuchenny na jednej z żółtych ścian, az do momentu kiedy Timothy ze zwieszoną głową odwraca się i idzie w stronę swojego pokoju. John od razu wychodzi z kuchni za nim, a Mary wygląda nagle na strasznie zmęczoną, jakby najchętniej położyła się zaraz spać.
- Kochana, jak się czujesz? – pytam z troską przyjaciółkę.
- Zmęczona, przecież wiesz jak to jest w ciąży – Mary smutno się uśmiecha. – A tak to dobrze. Zrobić wam herbaty?
- Nie, dzięki – macham ręką. - Chyba w sumie najlepiej będzie jak już pójdziemy, wiesz…. Powinniście teraz spokojnie pogadać z chłopakiem i nie chcemy przeszkadzać. Chyba, żeby ci w czymś pomóc?
- Dziękuję, ale myślę, że sobie poradzimy. A jak nie, jesteście pierwszymi osobami, do których zadzwonimy. I wtedy się nie wywiniecie – mówi i zaraz czuję jej ciepły uścisk.

Wracamy do domu od Watsonów. Mały i rodzice Sherlocka jeszcze nie wrócili, zapewne trochę im zejdzie, bo poszli do Zoo. Alex z pewnością ma ubaw, chociaż nie wiem czy już wszystko do końca rozumie.
- Cóż… - mówi mój mąż, kiedy siadam na kanapie. – Jedno trzeba przyznać. Chłopak jest bystry. Przynajmniej nie wdał się w ojca.
- Sherlock! – mówię karcąco i patrzę na niego z naganą. – Jak możesz!
- No dobra, przesadziłem, przepraszam. Nie mówmy już może o tym, co? I patrz, nie ma nikogo, mamy na chwilę spokój – śmieje się Sherlock, zaraz też mnie obejmuje i zaczyna całować, napaleniec jeden. No dobra, tak naprawdę to ja nie jestem lepsza. Przesuwam się szybko na jego kolana, przyciągając go jedną ręką, a drugą wplatając mu we włosy.
- Kochanie… -  mówię nagle, bo coś mi się przypomniało. – A ty wiesz, że za trzy dni mamy wizytę u lekarza? Jak dobrze pójdzie dowiemy się już czy to chłopiec czy dziewczynka.
- Jak cię znam – wyszeptuje mój mąż, całując mnie w ucho – masz już swoje przeczucia i wybrane imię.
- Skąd wiesz? – zaczynam chichotać. Jak on dobrze mnie zna, kochany mój. Oczywiście, że intuicja podpowiada mi co nieco, i zwykle to się potem sprawdza, tak jak w przypadku Alexa. No a tym razem… Zobaczymy.
- Och kochanie, nawet nie wiesz jak dobrze cię znam. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym cię poznać jeszcze lepiej – mówi, a na moich ustach pojawia się przebiegły uśmiech. – No to słucham informacji na temat naszego drugiego dziecka.
- O nie, nic nie powiem – kręcę głową, jednocześnie kładąc dłonie na klatce piersiowej Sherlocka i powoli przesuwając je w górę, ale on od razu je odsuwa.
- Powiesz – uśmiecha się jadowicie. – Inaczej gorzko tego pożałujesz.
- Jak obudzisz Jima – wracam bezlitośnie do niewygodnego tematu. Tego mu nie odpuszczę, nie mam serca, bo smutny Tom wciąż mi siedzi w głowie.
- A ty wciąż to samo! Co za uparta kobieta! – mamrocze i zaczyna mnie łaskotać, jednocześnie przytrzymując za ramiona. Ja oczywiście po chwili nie mogę już wytrzymać i od razu się poddaję.
- Dobra, powiem, powiem – ocieram sobie łzy z oczu. – Ale to nie fair, wiesz?
W ramach odpowiedzi Sherlock obdarza mnie gorącym pocałunkiem, więc na chwilę tracę kontakt ze światem. Kiedy w końcu ponownie go odzyskuję, widzę, że mój mąż wpatruje się we mnie wyczekująco, więc nachylam mu się do ucha i opowiadam o swoich przypuszczeniach.
- No, ta wizja, jaką przede mną roztaczasz całkiem mi się podoba. – Gdy kończę dostaję buziaka w czoło. – Imię również.
Och jak dobrze. Chcę go pocałować, ale w tym momencie słyszę kroki dwóch osób na schodach. Kogo to nosi?
Z niezadowoloną miną wstaję mu z kolan i ledwo zdążam poprawić bluzkę, kiedy ktoś puka do drzwi. Ktoś, to znaczy na pewno pani Hudson, podejrzewam, że z klientem.
- Proszę!
Wchodzi nasza gospodyni, lekko zmieszana, a za nią, ku naszemu zdziwieniu, Janine. Na widok tej drugiej ciśnienie momentalnie mi skacze, a oczy chyba zaczynają ciskać gromy niczym piorun Zeusa. Czuję się trochę jak marionetka, gdy odruchowo wstaję na nogi, które zaraz niosą mnie powoli do Janine. Mam wielką ochotę powyrywać tej zołzie kudły z głowy i robię to, kiedy tylko moje ręce są na tyle blisko, żeby jej dosięgnąć. Ona wprawdzie wrzeszczy i broni się, ale zaraz ląduje na dywanie, a ja na niej, dalej trzymając ją za włosy i drapiąc paznokciami.
W oszołomieniu mrugam oczami i wizja znika. Dalej jednak widzę w naszym salonie Janine, w jeansach i białej bluzce, z czarnymi włosami i brązowymi oczami.
- Macie gościa… - słyszę lekko zdenerwowany głos pani Hudson, a zaraz potem nasza gospodyni znika za zamkniętymi drzwiami. Zostajemy sami we trójkę i przez chwilę panuje głucha, krępująca cisza.
- I jak wam się podoba moja niespodzianka? Chyba jeszcze bardziej się postarałam, niż ostatnio – wzdycha w końcu Janine, uśmiechając się do nas słodko. Dziwne, ale kojarzy mi się w tej chwili z modliszką, która właśnie zjadła swojego partnera.
- Nadzwyczaj jadowita – rzuca ostro Sherlock i wstaje z kanapy. W oczach zapala mu się już złowrogie światło, a głos drży od powstrzymywanej wściekłości.
- Możesz mi do cholery powiedzieć dlaczego? – Chciałam milczeć i się do niej w ogóle nie odzywać, ale jednak nie jestem w stanie. – Co ja ci zrobiłam?
Sherlock chyba wyczuwa jak bardzo jestem zdenerwowana i kładzie dłonie na moich ramionach. Trochę pomaga, w każdym razie nie odczuwam już tej okropnej chęci rzucenia się na tą pannę.
- Zaraz ci powiem dlaczego – słyszę zza pleców głos męża. – Nie może pogodzić się z odrzuceniem oraz z tym, że ją wykorzystałem, chociaż tyle czasu już minęło. Najwyraźniej wciąż coś do mnie czuje, nie daje jej to spokoju i myśli, że taka zemsta przyniesie jej ulgę i pewną satysfakcję. Poza tym ma nadzieję, że jeszcze trochę na tym zarobi. No i ta zazdrość… Kocham ciebie, a nie ją. - Janine zaczyna się wyniośle śmiać, co ma chyba znaczyć, że słowa Sherlocka nieźle ją bawią, ale ja dobrze widzę po tych jej ciemnych oczach, że jest inaczej. Wnioski mojego męża są do bólu prawdziwe i robi mi się tej kobiety żal. Utknęła w pułapce własnych uczuć. - Nie mogłaś się powstrzymać, co Janine? Wiedziałaś, że Kitty wiele by dała za złośliwy artykuł na mój temat, więc podsunęłaś jej pomysł. Tylko, że przesadziłaś. Weszłaś na moją rodzinę, a to nie wyjdzie ci na dobre. Mnie możesz atakować ile chcesz za to, co ci zrobiłem, ale od nich powinnaś trzymac się z daleka, bo działa to na mnie jak płachta na byka.
- I co, grozisz mi? – Janine przewraca oczami.
- Tylko ostrzegam. Lepiej, żebyś się postarała o wycofanie tych bzdur, bo inaczej sam zacznę działać. A chyba nie chcesz mieć kłopotów ze strony MI6?
Janine patrzy na mojego męża z nienawiścią, a ja słyszę odgłos otwieranych drzwi. Podejrzewam, że to rodzice Sherlocka z małym, i się nie mylę, bo zaraz do salonu wpada Alex z pluszowym lwem w ramionach. Widzi gościa i na chwilę się zatrzymuje, a potem lekko onieśmielony podchodzi do mnie, więc biorę go na ręce.
- Mama, byłem w zio – mówi, tuląc się, i w tej chwili pojawiają się moi teściowie, przez co sytuacja robi się jeszcze bardziej niezręczna.
- Wiem, synku. I jak, podobało ci się?
- Tak. I mam lewa.
- Lwa, kochanie – uśmiecham się, kiedy mały tuli do siebie zabawkę.
- Ja już pójdę.
To Janine. Chyba nie wie, co w tych okolicznościach ze sobą począć, więc po prostu wychodzi z pokoju. Patrzę na Sherlocka, który odprowadza ją zimnym wzrokiem, z groźną miną na tej cudnej twarzy. Ciekawe czy serio zamierza spełnić swoje groźby? Ja na pewno, w razie, gdyby Janine nie postarała się o wyjaśnienie całej tej sytuacji, nie zamierzam pozwolić mu na nic radykalnego. W sumie to tylko głupi artykuł.
- Mamo, tato, bardzo dziękujemy za opiekę nad tym urwisem – mówię jak gdyby nigdy nic. – Teraz siadajcie, zrobię coś do picia i jedzenia, żebyśmy mogli sobie spokojnie porozmawiać.

Budzę się następnego dnia rano z jakimś niepokojem w duchu, ale zaraz to tłumię, uznając, że sama sobie chyba wymyślam problemy. Alex jeszcze śpi, więc cicho zamyka  drzwi i idę sprawdzić, gdzie jest Sherlock.
Akurat wychodzi z kuchni, niestety strasznie wkurzony. Kładzie z irytacją telefon na biurku, a potem zaczyna chodzić nerwowo po salonie.
- Co jest? – pytam i przytulam się do niego, jednocześnie wyczuwając, że jest strasznie spięty.
- Mycroft, kolejny umiłowany obrońca Moriaty’ego. Nie wiem czy przez ten ślub tak mu padło na mózg, ale martwi się o Toma aż do przesady. Myślałem, że chociaż on będzie mądrzejszy i nie będzie mi truł, ale najwyraźniej myliłem się.
Nie podoba mi się ton głosu, jakim to powiedział. Podnoszę głowę i patrzę na niego z wyrzutem.
- Proszę, nie mów w ten sposób… Twój brat kocha i cierpi, powinieneś próbować go zrozumieć. Może jednak… Może jednak byś się jeszcze raz zastanowił nad tym wybudzeniem? Proszę, zrób to dla Toma… I dla mnie, bo nie mogę patrzeć jak się męczy.
- Na miłość boską… - syczy i odsuwa mnie od siebie. - Nie! Dość mam tego tematu i wbij to sobie do głowy, bo nie zamierzam cię więcej słuchać, jasne? W dupie mam Jima, Toma i to gadanie, jaki to teraz piękny związek tworzą! - patrzy na mnie wściekły, a ja próbuję otrząsnąć się z szoku po tym wybuchu. Pierwszy raz odkąd jesteśmy ze sobą Sherlock podniósł na mnie głos, nie krzyczał nawet kiedy był w tym strasznym stanie po „śmierci” Toma. Nie mam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo słyszę, że mały zaczął płakać. 
- Obudziłeś Alexa, gratulacje – mi nerwy też powoli puszczają kiedy z bólem w sercu odwracam się, by iść do synka.
- Cóż, w takim razie może najlepiej wyjdę!

- Proszę bardzo! – cedzę wściekle i wchodzę do sypialni, a kiedy biorę zapłakanego Alexa na trzęsące się ręce dochodzi do mnie odgłos zatrzaskiwania drzwi i mam ochotę rozszlochać się jak mój synek.

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 50: Gorycz

(No to cudeńko od Joasi <3 )

        "Kiedy z serca płyną słowa 
         Uderzają z wielką mocą 
         Krążą blisko wśród nas ot tak 
         Dając chętnym szczere złoto

         I dlatego lubię mówić z Tobą 
         I dlatego lubię mówić z Tobą 

        Każdy myśli to co myśli 
        Myśli sobie moja głowa 
        Może w końcu mi się uda 
        Wypowiedzieć proste słowa 

        I dlatego lubię mówić z Tobą 
       I dlatego lubię mówić z Tobą"
        Akurat - Lubię mówić z Tobą 


- Cała rodzina królewska jest dumna z tak wzorowego obywatela. - powiedział Mycroft rozsiadając się wygodniej w fotelu. - Nawiasem mówiąc, nie będzie problemu z obywatelstwem dla Anny.
- Nie potrzebuję go! - zawołała z kuchni moja ulubiona blondynka, po czym wychyliła głowę zza framugi, mrugając do mnie pięknym okiem.
- Premier nie jest zadowolony z faktu, że w twoich dokumentach paszportowych widnieje narodowość polska. Nie dbam osobiście o jego samopoczucie psychiczne względem pewnej grupy mieszkańców Zjednoczonego Królestwa, ale bardziej chodzi o samo zmienienie torów posądzania ich o wszystkie katastrofy. Bądź tak dobra i przyjmij je z pokorą, proszę. To dla mnie ważna sprawa, a przynajmniej wagi rodzinnej, w końcu nosisz nazwisko Holmes.
- Dawno nie słyszałem w twoim głosie takiego tonu, bracie. - roześmiałem się trochę ironicznie. - Widzę, że związek dobrze ci służy.
- Nie mówimy teraz o mnie tylko o was i tym, że jesteście teraz na świeczniku wszystkich, a przede wszystkim prasy. - mruknął znudzony, chwytając filiżankę w dłonie. Od niechcenia też, postanowił zmienić temat, jakby wiedział dobitnie, że Anna zrobi to, co oznajmił. - Rozmawiałem z pewnymi ludźmi w Irlandii. Kobieta postanowiła odwiedzić jednego z naszych agentów.
- Nie interesuje mnie Kobieta. - odparłem, ziewając przeciągle. - Wybacz, ostatnio jestem trochę przepracowany.
- Albo zaabsorbowany ćwiczeniem Kamasutry. - dodał kąśliwie mój brat, ale widząc minę mojej pięknej żony natychmiast przestał ironizować. - Wracając... Powiedzmy, że mamy kilka ciekawych informacji na temat pobytu Elise i to dzięki Dominatrix. Oczywiście nie spodziewałem się takiej otwartości ze strony tej pięknej damy, ale uściśliła, że chodzi tylko o ciebie.
- Ach, to. - bąknąłem tylko i wróciłem do myślenia.
Miło ze strony Irene, że pamięta jeszcze o mnie i tym, by w jakiś sposób odpłacić za wielki dług, jakim była w tej chwili obarczona, bo to, co zrobiłem miało na celu tylko jedno; pokazanie, że ona jest przegrana. Może i byłem okrutny, ale tak właśnie trzeba prowadzić grę; cios za cios, myśl za myśl, tchnienie za tchnienie, bo rozgrywka trwała do końca mojego życia, oczywiście tak myślałem wtedy i nadal tak jest, nie można po prostu przestać i uciec w ostatniej chwili, bo wtedy wiałoby nudą.
- A co z Moriartym? - zapytał nagle, przywracając mnie tym na ziemię. - Wynalazłeś już antidotum?
- Nie i nie zamierzam. Po tym wszystkim marzę tylko, by zdechł i nie zrobię tego dla czyjegoś widzi mi się, bo nie po to jestem detektywem konsultującym. Ja walczę ze złoczyńcami, a nie ich ratuję. - mówiłem coraz bardziej rozgniewany. - Musisz przyjąć to do wiadomości, bo... ja. Nie. Pomogę.
- Rozumiem, że zepsuliśmy ci tym wszystkim humor, ale...
- Humor? - wysyczałem i nagle poczułem, że dłoń Anny zostaje położona na ramieniu, by mnie uspokoić, lecz nie wiem, czy mogłoby to pomóc w takich warunkach. - Przez rok udawaliście, że... Myślisz, że potrafiłem sobie z tym poradzić? A nasi rodzice? Matka przeżyła to jeszcze bardziej niż ja, ojciec nie tylko do ciebie dzwonił w tej sprawie.
- Ale potem wyznałem im wszystko. - wyznał nagle, na co zerwałem się z fotela wydając z siebie coś na kształt warknięcia.
- To dlatego... - mamrotałem. - Idiota ze mnie. Mogłem od razu pojąć...
- Kochanie, co się dzieje? O czymś nie wiem?
Uderzyłem ze zdenerwowania pięścią w przerwę między futrynami, aż drewno niebezpiecznie zaskrzypiało pod wpływem mojego ciosu. Nie wiedziałem, jak mam to wszystko pojąć. No tak, Sherlock imbecyl nie musi wiedzieć wszystkiego, bo i po co, ma piękną żonę, syna i nic nie powinno zaprzątać jego bezsensownej głowy, bo mógłby jeszcze wpaść na karkołomny pomysł, by wydać ich bzdurny sekret.
Na dodatek pytanie Anny o to, co dokładnie jest teraz na topie w naszej pochrzanionej w rodzinie. To co zwykle, kochanie; morderstwa, oszustwa i tony głupoty, bo tego nie da się inaczej określić. Co ja miałem powiedzieć mojej ciężarnej żonie? Że kochany brat, który dostał kulę w łeb żyje i ma się dobrze, tylko nie psychicznie, bo czuwa przy swoim ukochanym psychopacie, czekając tylko aż się wybudzi.
- Nie mów, że zataiłeś przed nią ten fakt. - powiedział Mycroft, nie dowierzając.
- A co miałem zrobić? - wydarłem się na całe mieszkanie i pożałowałem od razu, bo zbudziłem Alexa z popołudniowej drzemki. - Anna spodziewa się dziecka, nie mogę pozwolić, by cokolwiek ją niepokoiło.
- Idę do małego, a potem mi wszystko wyjaśnisz. - zarządziła, a mnie opadły ręce.
Gdy wyszła do pokoju, pomyślałem, że teraz dopiero rozpęta się piekło, bo moja żona mi tego po prostu nie wybaczy. Siadłem z powrotem na fotelu i zatapiając ciało w skórzanym obiciu, zakryłem twarz dłońmi. Spieprzyłem sprawę i to konkretnie, ale nie mogłem inaczej, bo jak miałem powiedzieć tę "nowinę", skoro sam nie przyjmowałem tego do wiadomości, a nawet nie akceptowałem. Tak czasem jest, że życie musi spłatać figla człowiekowi, który zaczyna przyzwyczajać się do faktu, iż ktoś bliski jest na tamtym świecie i w tym momencie kiedy już jest w miarę dobrze następuje kolejne odsłonięcie kart.
- Nie jestem z siebie dumny, że zrobiłem ci takie świństwo. Przepraszam z całego serca. Nie wiedziałem, że było aż tak źle, ale widać tak. - mruknął mój brat z dziwaczną nutą w głosie. - On potrzebuje Jima... Dla mnie to też nie jest normalne, ale czy my kiedykolwiek byliśmy?
- Raczej nie. - roześmiałem się cicho i właśnie w tym momencie spadł mi wielki kamień z serca.
Byliśmy przecież braćmi i żaden z nas nie pozwoliłby na skrzywdzenie drugiego. Mogłem domyślić się od początku, że Mycroft postąpi w taki sposób, ale emocje wzięły górę nad rozumem, a były one zgubne do tego stopnia, że zacząłem niszczyć siebie i rodzinę, i mało brakowało do zupełnej katastrofy. Nie czas na rozpamiętywanie złośliwości czy niefortunnych wyborów, tylko na działanie.
- No to, o co dokładnie chodzi, Sherlocku? - zapytała  moja żona gdy wróciła do salonu.
Wziąłem głęboki oddech, by samemu przełknąć prawdę, po czym patrząc w te piwne oczy otworzyłem usta, chcąc ją wyznać, ale nieoczekiwanie w progu pojawił się nie kto inny, jak obiekt naszego tematu. Zdziwiony, otworzyłem lekko usta nie mówiąc praktycznie nic, bo nadal nie mogłem przyzwyczaić myśli, że ten człowiek chodzi po ziemi.
- Thomas? - wyszeptała z szeroko otwartymi oczyma, a następnie zaczęła osuwać swoje wątłe ciało na dywan.
Nie zdążyłem jej złapać, ale zrobił to mój kochany młodszy braciszek, za co byłem mu wdzięczny, bo przecież mogła zrobić sobie wielką krzywdę. Widziałem jego taksujące spojrzenie, a potem zrozumienie, ale zaraz niebieskie oczy spoczęły na mnie, jakby obwiniając o wszystko i wtedy zrozumiałem, że musiało wydarzyć się coś złego.
Podszedłem szybko, by zacząć cucić Annę, a Thomas pomógł mi przenieść ciało ukochanej na kanapę. Mycroft patrzył na tę scenę z konsternacją i jakby zamyśleniem, ale nie wyrzekł do nas ani słowa. Osobiście byłem mu za to niezmiernie wdzięczny, bo naprawdę chciałem uniknąć jego zjadliwych komentarzy, a niewątpliwie takie by były, znając mojego uroczego brata.
Zbadałem puls mojej żony i już spokojny czekałem aż odzyska świadomość, co stało się niewiarygodnie szybo, jak na nią. Chwyciła dłoń, którą wysunąłem, a ona popatrzyła na mnie, jakby potrzebowała pomocy, lecz nie miałem pojęcia, co mam uczynić, by była spokojna.
- Kochanie, ja śnię, prawda? - zapytała bardzo słabym głosem.
- Nie skarbie. Thomas żyje i ma się dobrze.
- Ale... - mruknęła już bardziej trzeźwo, a w oczach tej pięknej istoty zabłysły łzy. - Ale ja widziałam przecież... Śnił mi się do cholery!
- Wiem księżniczko. - odparłem pewnie i przytuliłem do siebie, by jakoś ją uspokoić. - Już dobrze kochanie. Wiem, że to dla ciebie szok i sen zapewne dał ci dowód, ale tak czasem jest, że nasze głowy produkują rzeczy zupełnie bezsensowne. To nieuniknione przy dużych wstrząsach.
- Nie gadaj mi tutaj głupot, Sherlock! Ja wiem, co widziałam! Może mi jeszcze powiesz, że to z Moriartym sobie wymyśliłam?!
- Proszę, nie denerwuj się, Anno. - powiedział mój brat szczerze zmartwiony. - Nie powinnaś w takim stanie ulegać stresom.
- Nie pierdol. - warknęła po polsku, na co wszyscy zrobiliśmy zdziwione miny.
Ja i Mycroft zrozumieliśmy od razu, ale Tom potrzebował mojego tłumaczenia, co spowodowało u niego bardzo nieszczęśliwą minę i spuściwszy wzrok, wbił go w buty. Szczerze mu teraz współczułem, bo wiedziałem, że Anna nie odpuści mu tak łatwo. Oczywiście postanowiłem, że postaram się, by jakoś to przełknęła, ale nie liczyłem na skutek mych działań.
- Anno... Proszę cię, nie miej mi za złe. Chciałem was chronić i w pewien sposób mi się udało, ale nie wiedziałem, że wyniknie z tego to, co jest teraz.
- Nie chcę tego słuchać, idioto. - wysyczała. - Lepiej się wynoś, bo uwierz, że nie ręczę za siebie.
- Nie, kochanie. Powinniście porozmawiać, a najlepiej jeżeli nie będzie nas w tym pomieszczeniu. - wyszeptałem jej do ucha. - Będziemy w kuchni, tak na wszelki wypadek, jakbyś źle się poczuła.
Moja żona po dłuższym zastanowieniu i ciskaniu gromów piwnymi oczyma, kiwnęła głową na zgodę, a my wyszliśmy, by mogli wyjaśnić sobie kilka spraw. Czułem, że Tom potrzebuje podzielić się z kimś swoimi rozterkami, ale nie mogliśmy być to my z oczywistego powodu; nie byliśmy Anną, bo to z nią miał lepszy kontakt niż z nami.
Westchnąłem cicho, patrząc na Mycrofta. Miał jak zwykle nieprzeniknioną twarz, ale wiedziałem, że coś go ryzie, bo przez to oblicze przechodziły dziwne, ponure cienie. Nie rozumiałem dlaczego, ponieważ miał teraz wszystko, czego może chcieć facet jego pokroju. Pracę, która dawała mu poczucie władzy, co najbardziej lubił, pieniądze, choć to raczej nudziło po godzinie, no i Lestrade'a, na którym zależało mu bardziej niż na nikim innym. Skąd wiedziałem to ostatnie? Proste, ten sopel lodu nigdy nie pozwalał sobie na romanse, nigdy nie widziałem go bardziej żywego niż teraz no i ostatnia rzecz. Mój brat zwykle się nie przejmował moim losem, a teraz zmienił nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni.
- Co jest? - wyszeptałem, choć w pokoju obok nadal wiało grobową ciszą.
- A musi coś być, bym nie miał zmartwień? - odparował zdumiewająco szybko.
- Przecież nie pomieszałeś skarpetek. - prychnąłem z wyższością. - Mów mi tutaj zaraz, bo coś czuję, że to poważna rzecz.
- Ja... - za jąkał się pierwszy raz po wielu latach, na co otworzyłem szerzej oczy. - Ja nie jestem pewien, co ze mną. Nie wiem czy chcę tego wszystkiego. Wyższego stanowiska, nowego mieszkania... ślubu. - ukrył twarz w dłoniach, oddychając głęboko. - Gdy byłem sam, nie musiałem myśleć o tych bzdurach.
- Ach, no tak. Teraz już wszystko rozumiem. - rzekłem, posyłając mu wyrozumiały uśmiech. - Kochasz, mój drogi bracie i nie jesteś pewien, co robić dalej. Jest na to tylko jedna rada, ale wątpię czy przyjmiesz ją z ust młodszego brata.
- Jaka? - zapytał równie szybko, jak poprzednio z definitywną nadzieją w głosie.
- Żyj. Tylko to i nic więcej.
Popatrzył na mnie głupio i trochę jakby z sarkazmem, który bił zwykle od niego w całej okazałości, ale zaraz na jego twarzy zagościł wielki uśmiech, a moje uszy zarejestrowały najcichsze podziękowanie w życiu. Następne zdanie nie padło już z jego ust, co mnie bardzo ucieszyło. Anna postanowiła wysłuchać tego, co ma do powiedzenia Tom.
- To co masz mi do powiedzenia, tępaku? - zapytała z jadem w głosie.
- Po pierwsze, że przepraszam, a po drugie, że miałem wrócić po wszystkim. Oczywiście udało się, ale nie brałem pod uwagę Elise.
- Co ma z tym wspólnego twoja była? A czekaj, Sherlock mi mówił. Dostała kota po twojej "śmierci".
- Mniej więcej, ale proszę, wysłuchaj mnie od początku. - powiedział błagalnie i nastała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara. - Przyjechałem tutaj na prośbę Mycrofta, ponieważ miał wielki problem z Aum Shin Rikyo. Poprosił mnie, bym przeniknął w ich kręgi i zdobył jak najwięcej informacji na temat nowej organizacji przestępczej, która została utworzona. Z jakiegoś powodu MI5 nie mogło do nich dotrzeć w konwencjonalne dla agencji sposoby więc pozostałem tylko ja, a miałem za zadanie wyciągnięcie od ich przywódcy największego zasobu danych, jaki tylko zdołam, lecz tutaj sprawy się mocno komplikują.
- Jak to?
- Poznałem szefa dużo szybciej niż mógłbym przypuszczać, Anno i to w bardzo zwykłych okolicznościach. - odparł trochę zasępiony, a ja zrozumiałem o kim mówił. To rzeczywiście był przypadek. - przemknęło mi przez myśl, ale postanowiłem słuchać dalej, bo jego głos jakby zmiękł i przybrał na barwie zupełnie mi nieznanej. - Akurat padał okropny deszcz więc postanowiłem schować się w sklepie. Byłem już kompletnie przemoczony do suchej nitki i mogłem podziękować kochanemu bratu, że musiałem wrócić do tego przeklętego kraju właśnie w czasie koszmarnych ulew. Deszcz deszczem, ale poprzedniego dnia miałem powiedzmy, że imprezę zorganizowaną przez kolegów ze studiów więc postanowiłem kupić tę nieszczęsną wodę i wtedy spotkałem Jima.
Mój brat roześmiał się niczym nastolatek, a mnie pozostało tylko westchnąć, bo wiedziałem już do czego będzie zmierzać opowieść mojego brata. Nic nie mógł zrobić z tym, że się spotkali i od razu zaskoczyło, a miał być to dopiero początek zajść, jakie nastąpiły w jego życiu. Tylko dlaczego swoje uczucia ulokował właśnie tam, gdzie powinien uciekać? Nie miałem pojęcia i szczerze mówiąc bałem się usłyszeć prawdę z jego ust.
- Nie wiem, co mi się stało, ale coś kazało pójść za nim i porozmawiać od tak, dla zwykłej przyjemności, bo mocno zaintrygował swoją osobą. Od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że to raczej niezwykły przypadek, bo żaden informatyk nie chodzi na bankiety specjalne dla osób o znacznym statusie społecznym, a powiedział mi o tym tylko jego wygląd.
- Ty potrafisz dedukować w takim razie. - skwitowała Anna przyjmując to chłodno do wiadomości. - Tylko nie wiem, po co mi to mówisz, bo raczej nie jestem zainteresowana twoimi romansami.
- Jednak to część tego, co działo się później i chcę byś wiedziała. - odparł skromnie, dalej snując swą opowieść. - Po pierwszym naszym spotkaniu, które zaowocowało wystawieniem siebie na całkowite odsłonięcie i wymianą numerów, kolejną rzeczą jaką chciałem zrobić było odwiedzenie Sherlocka, jednak jego ciężko złapać, jak zwykle z resztą. Wtedy też poznałem ciebie, dziewczynę, która okazała się narzeczoną mojego brata, na co odpowiedziałem wielkim entuzjazmem. Musiałaś pewnie być bardzo przestraszona, że zauważyłaś kogoś o znajomym wyglądzie, zupełnie go nie rozpoznając.
- I byłam! Nie wiem, jak ale czułam, że to nic dobrego i jak widać z perspektywy czasu miałam rację.
- Nie mów tak, proszę. - Tom jakby posmutniał, co mnie wcale nie zdziwiło. - Ja naprawdę nie miałem wyboru. Mycroft dał mi tę złudną nadzieję, że mógłbym jakoś wszystko odkręcić z Elise, ale chyba dobrze, że tego nie zrobiłem. Tak czy inaczej, po całej hecy nasz kochany tajniak pokazał mi kogo mam wziąć pod włos, ale wtedy dostałem kociego rozumu i wyszedłem bez słowa z Klubu Diogenesa. Kilka dni później, bijąc się z myślami postanowiłem, że wyjadę, bo nie mogłem dokonać czegoś takiego osobie, która już wtedy zaczęła coś znaczyć. Ja wiem, że brzmi to co najmniej śmiesznie, ale Jim już wtedy... Ech. Odwołałem spotkanie i kupiłem bilet na lot powrotny, ale nie spodziewałem się, że znajdzie mnie tak szybko. On po prostu... Nie wiem, jak to nazwać, ale on mną zawładnął i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Niemożliwe, prawda?
- Nie powiedziałabym. Miałam do czynienia z jego podłą naturą.
- Anno, Jim nie jest zły.
- Nie jest zły? - wrzasnęła z furią, ale jęknęła i już miałem zamiar biec, by sprawdzić, co jest nie tak, ale po chwili dodała: - Nic mi nie jest. Ty chyba nie wiesz, co mówisz, Tom. Twój kochaś jest winien wielu nieszczęść i wcale nie przesadzam, bo miałam okazję poczuć jego chore myśli na własnej skórze.
- Nie to miałem na myśli, Anno. - mruknął cicho, jakby skrzywdzony. - On potrafi być naprawdę kochany i nie mówię teraz tylko o sobie. Raz mu się zdarzyło bawić z dziećmi i jakoś nie widziałem w nim wtedy zła, które zwykle sobą reprezentuje.
- Nie ściemniaj mi tutaj. - warknęła zupełnie wyprowadzona z równowagi. - Nie obchodzi mnie Moriarty i jego wzniosłe uczucia, bo ich nie posiada! Wiem, co mówię, bo jak wyjdzie z tego, a mam nadzieję, że w ogóle, to będę mu coś winna. - jej głos nagle zadrżał, a mnie przeszył dreszcz. Czy to możliwe, by moja żona zataiła jakiś istotny fakt? - Nie pozwolę, żeby skrzywdził moje dzieci czy choćby Sherlocka. Moja rodzina za dużo wycierpiała przez tego psychola.
- On się zmienił. Jim już nie jest taki, jak myślisz i nawet nie wiesz, jak bardzo odbiega teraz od prawdziwego wzorca psychopaty.
- Nieważne. Nie mam zamiaru kusić losu i uwierz, że Sherlock nie dopuści do tego, by się obudził, a ja dołożę wszelkich starań, by utwierdzić w tym mojego męża.
Dawno nie słyszałem w głosie Anny takiej furii, co mnie bardzo zdziwiło, bo zwykle była bardzo spokojną kobietą, która miała wiele trosk na głowie, często niepotrzebnych, ale nie mogłem temu zaradzić, była w końcu w ciąży i hormony strasznie z nią igrały. Co prawda często na tym korzystałem, ale wolałem nie nadużywać bystrości jej umysłu.
Nie spodobało mi się to, co powiedziała o krzywdzeniu rodziny i miałem podejrzenia, a właściwie pewność, że Moriarty jej groził w tym temacie więc postanowiłem niebawem wyciągnąć z niej, co ukryła. Nie mogłem uwierzyć, że są jeszcze jakieś tajemnice związane z tym obleśnym typem, ale szczerze mówiąc mało mieliśmy czasu na rozmowy gdy, co chwilę wyskakiwały nowe sprawy i sytuacje, które ciężko przewidzieć. Całe życie dopiero przed nami i wierzę, że w końcu poznam tę piękną istotę, choć zanosi się na to, że przez całe życie będę ubogi w wiedzę na jej temat.
Zauważyłem, że Tom zamilkł na chwilę, a ja wiedziałem, że słowa Anny mocno go zraniły, ale wiedział bardzo dobrze, że nie mogę mu pomóc. Byłoby to szkodą dla całego społeczeństwa i zapewne na dłuższą metę dla mojego brata, bo słyszałem wyraźnie, że jest zakochany, a raczej kocha go aż po grób. Bardzo mnie to niepokoiło i wolałem nie kusić losu, by Jim opętał go swoją chorą psychiką, już i tak mój brat bardzo się zmienił.
- To nie moja wina. - wyszeptał w końcu. - Tak wyszło. Ja tylko się zakochałem, chociaż myślałem, że nie potrafię.
- Nie obchodzą mnie twoje uczucia, mówię ci. - burknęła, a ja dosłyszałem głośne trzepnięcie. Aha... mój brat doigrał się kuksańca i to zapewne w czoło. - A teraz słucham dalej.
- Dobrze... Po tym, jak Jim zatrzymał mnie w kraju postanowiłem, że będę grał przed Mycroftem, ale domyślił się od razu, że jest coś nie tak. - mruknął zrezygnowany Tom. - Powiedziałem mu, że to nie jego sprawa, co się teraz dzieje, ale musiałem pomóc rodzinie. Po tym, jak Sherlock wyrwał cię z Paryża, nie chciał dopuścić do sytuacji zagrożenia świata, a ewidentnie plany Aum Shin Rikyo były teraz szeroko zakrojone i to wcale nie tak lekko. Następnym celem miał być Londyn i wtedy podjąłem decyzję, że trzeba powstrzymać Jima przed zapędami więc postanowiłem, że popchnę go w to, co czuję sam. Wiem, że nie powinienem, ale chyba się opłaciło, bo informatorzy donieśli, że zrezygnował z prywatnej zemsty na Sherlocku.
- On chciał go...? - zapytała z niedowierzaniem moja żona, a ja kiwnąłem do Mycrofta głową, zdając sobie sprawę z tego, że gdyby nie oni, to ja byłbym na miejscu tego trupa. Swoją drogą ciekawe, kto teraz leżał w grobie zamiast Toma.
- Tak, ale wymusiłem na nim, by obiecał, że nic nie zrobi mojej rodzinie i chyba podziałało. Ciągle mnie to męczy, że zacząłem manipulować człowiekiem, ale z drugiej strony dobrze, że to zrobiłem. Jesteście teraz szczęśliwi, a mój bratanek ma ojca. - powiedział z konsternacją, po czym chrząknął i zaczął kontynuować. - Wykradłem od Jima wszelkie dane, jakie były związane ze sprawą, ale nie tylko. Dowiedziałem się, że ma zamiar zrobić małą rzeź bezdomnym więc doniosłem o tym Lestrade'owi. Wszystko było jak najbardziej kontrolowane i nie do ruszenia, a na dodatek Bill zgodził się być przynętą dla mordercy, co dało nam wielkie pole do popisu.
- Ale on nie żyje. - fuknęła do niego z winą. - I to przez was, a przecież on był taki dobry.
- Mylisz się. - odparł spokojnie, a ja zmarszczyłem brwi posyłając starszemu bratu zaciekawione spojrzenie. Wymusił tylko uśmiech, który jak zwykle nie objął oczu, co rozbudziło jeszcze bardziej moją ciekawość. Doszedłem do wniosku, że raczej mi nie powie więc postanowiłem słuchać dalej. - Bill żyje i ma się całkiem dobrze. Musieliśmy go ukryć, bo wiedziałem, że Jim tak łatwo nie odpuści "szpiegom" Sherlocka, a zwłaszcza takim, którzy znaczą całkiem dużo.
- Jesteście podli, że robicie ludziom takie rzeczy. To nienormalne.
- A kto powiedział, że bracia Holmes są normalni? - zaśmiał się, na co my obaj cicho zachichotaliśmy. Znów uderzył mnie fakt, że ten starszy jest nieco normalniejszy, ale nie miałem chęci bliżej się temu przyjrzeć. - Sama wiesz, że jesteśmy inni, ale wracając... Nie spodziewałem się, że w sprawę zamieszana jest, Gabriel. Myślałem, że przynajmniej ona będzie inna niż my, ale moje nadzieje spełzły na niczym. Jim kryje bardzo dobrze swoich zabójców więc nie miałem jak ostrzec Sherlocka, czy choćby jej...
- Jakiej Gabriel? - zadała mu pytanie moja żona, a ja przeklinałem siebie w myślach, że nie powiedziałem wtedy prawdy. Niestety było za późno, na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, bo Thomas zaczął snuć swoją opowieść.
- Nie mówił ci? No pięknie. - skwitował. - Gab to jest... była nasza kuzynka, z którą spędziliśmy dzieciństwo. Jim wynajął ją, by zrobiła małą rzeź w Londynie i muszę przyznać, że znała się na swojej profesji, ale zrobiła coś, o czym nikt by nie pomyślał. - przerwał na chwilę, po czym westchnął przeciągle z wielkim żalem. - Popełniła samobójstwo, a na domiar złego zmarła na rękach twojego męża. Powiedziała jednak, że to Jim ją wynajął i już zaczęliśmy powątpiewać w powodzenie operacji, ale Sherlock odpuścił, co nas bardzo uspokoiło, natomiast ja... Widząc Gab w kostnicy, pękło mi serce. Byłem tak wściekły na swojego faceta, że miałem ochotę go zabić i mało brakowało, bo wziąłem ze sobą scyzoryk, lecz on znów pokazał, że może mną manipulować.
- Moriarty to nic dobrego. Lepiej na niego uważaj, nie chcę żebyś zginął naprawdę.
- Umiem o siebie zadbać. - odburknął trochę rozeźlony, ale wrócił do snucia swojej opowieści. - Po tym wszystkim Mycroft otrzymał informację, że planują zamach już całą pompą więc znaleźliśmy mojego sobowtóra. Na całe szczęście miał zostać wykonany na nim wyrok i amerykanie odstąpili go bardzo chętnie, z racji na liczne zasługi dla kraju. Nie patrz tak na mnie, Anno, ten człowiek zginął broniąc kraju, a był seryjnym mordercą. To honor dla żołnierza zginąć za ojczyznę, choć naprawdę sporo ryzykowaliśmy.
- To jednak był człowiek, Tom! - zakrzyknęła moja żona, no co uśmiechnąłem się do siebie. Doskonale wiedziałem, że nie lubiła wyjść krytycznych, ale często nie można było zastosować innych środków, a w tym przypadku właśnie tak się działo i wcale tego nie potępiałem. - Mogliście zrobić to inaczej.
- Nie mogliśmy, bo agenta w takich organizacjach czuć na kilometr, a jak oboje dobrze wiemy, ja nim nie jestem. - mówił spokojnie i z taką fascynacją, że zastanowiłem się czy aby na pewno nie jest jakąś wtyczką Mycrofta w CIA. Znając moich braci wszystko brałem pod uwagę. - Gdy dowiedziałem się, że jesteś ranna chciałem cię odwiedzić, ale mój brat powiedział, że zajmą się tobą najlepsi i sam tego dopilnuje, ale nie posłuchałem go i gdy miałem wylatywać po prostu uciekłem z samolotu. Przez nasze niedopatrzenie mogliście zginąć oboje, a tego nie mógłbym sobie wybaczyć do końca życia, nie jestem taki jak starszy, dla mnie liczą się więzy rodzinne, kochana.
- Co było dalej? - zadała mu pytanie, bardzo zaciekawiona, a ja siedziałem nadstawiając uszu, bo sam chciałem to wiedzieć.
- Poszedłem do szpitala, w którym leżysz. Miałem wielkie szczęście, że nie natrafiłem na Sherlocka, bo bym nieźle dostał po twarzy za ten numer. Tak czy inaczej gdy zobaczyłem cię z tymi wszystkimi rurkami, myślałem, że już taka zostaniesz, a lekarz mnie w tym utwierdził, mówiąc, że jesteś w śpiączce. - mruknął znów bardzo smutny. - Wszystko to spowodowało, że miałem wielkie wyrzuty sumienia, ale wierzyłem, że pewnego dnia się obudzisz więc zacząłem mówić do ciebie. Właściwie mówię ci drugi raz moją historię, ale tym razem powiedzmy, że skończoną.
- Powiedzmy, ale śniłeś mi się. Mówiłeś, bym przekazała Jimowi, że wszystko w porządku, ale nie tylko ty byłeś w tym śnie.
- Tak? - zapytał. - A kto jeszcze?
- Mój brat. - powiedziała łamiącym się głosem, na co mój brat zamilkł, a ja postanowiłem wrócić do Anny.
Zostawiłem starszego barta z kuchni i szybkim krokiem udałem się do mojej pięknej księżniczki, by jakoś ją pocieszyć. Śmierć najbliższej na świecie osoby może zrujnować życie psychiczne w jednej chwili, a szczególnie wtedy gdy spędziło się z nią całe dzieciństwo na zabawach. Doskonale rozumiałem moją żonę w tym momencie więc wolałem być przy niej, by nie rozpamiętywała tego wszystkiego.
Przysiadłem obok patrząc na brata, który okazał się wrakiem człowieka. Oczy zwykle bystre i tak rozgwieżdżone teraz bladły, a pod nimi widziałem sińce spowodowane brakiem snu, twarz miał bledszą o kilka odcieni, co przypominało mi własny stan gdy straciłem ukochaną, a jego ręce drżały niespokojnie. Czyżby zaczął pić? Nie, Thomas zawsze trzymał się z dala od nałogów, bo wiedział, jakie to bagno. Jedną z rzeczy, która mnie też zaniepokoiła była jego blizna znajdująca się bliżej kołnierzyka białej koszuli, nadającej się już dawno do prania. Jego misja musiała być naprawdę ciężka.
- Moi drodzy, ja pójdę. - powiedział nagle Mycroft, wychodząc z kuchni. - Właśnie otrzymałem pewne informacje o naszej sprawie, Tom. Do widzenia.
Bez dalszego wyjaśniania udał się do wyjścia, a ja zmierzyłem spojrzeniem mojego młodszego brata, by powiedział cokolwiek o sprawie, jaką opracowują teraz, ale bez większego zainteresowania mną wrócił do poprzedniego tematu, co mnie niemile zaskoczyło.
- Dalej, siedziałem za granicą, po wcześniejszym opracowaniu planu zlikwidowania tych oszołomów, ale nie było łatwo. Jakimś sposobem Elise dowiedziała się o Jimie i postanowiła go wykorzystać, co było nam wtedy bardzo na rękę, ale więcej o niej już od Mycrofta nie usłyszałem, a to przesądziło wszystko. Nie miałem przez rok żadnych informacji też o nim, chociaż dopytywałem na wszystkie sposoby. Myślałem już, że przez moją śmierć zaprzestał wykonywać ten okropny zawód, ale wtedy przysłano po mnie ludzi, bym wrócił do kraju.
- Dalej już znamy fabułę tego wszystkiego, ale powiedz mi, dlaczego chcesz, żeby ta pluskwa nadal żyła? - zapytałem zaciekawiony.
- Wiesz Sherlocku, myślałem, że chociaż ty zrozumiesz. - odparł chłodno z nieskrywanym bólem w głosie. - To chyba jasne, że go kocham.
- Ale nadal nie pojmuję dlaczego on. Mogłem jeszcze przeboleć Elise, ale on? Przecież w przypływie gniewu może zrobić ci z życia piekło.
- Doskonale o tym wiem. - mruknął z dziwnym uśmiechem, który zaraz zgasł, jak żarówka.
Mój brat widział w nim zło i to go właśnie pociągało. Otworzyłem lekko usta ze dziwienia gdy zobaczyłem jego reakcję, bo ledwo do mnie dotarło, że on wcale się nie podda w zamiarach wybudzenia tej kanalii ze śpiączki i zapewne dopnie swego.
Thomas wstał, bo dostał SMS-a, po czym zbladł jeszcze bardziej, co bardzo mnie zaniepokoiło. Popatrzył na telefon z trwogą i zagryzł wargi w ten charakterystyczny dla niego sposób gdy myślał, aż w końcu westchnął, poddając się. Przemaszerował przez cały salon i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował i znów zaczął krążyć po pomieszczeniu, jak nakręcony przez małe dziecko bączek.
- Sherlocku, proszę cię ostatni raz - szepnął tak cicho, że ledwo słyszałem. - Jeżeli nie zrobisz czegoś w przeciągu kilku dni... - zawiesił głos, co spowodowało u mnie dziwne dreszcze. - Ja tego nie zniosę, Sherlocku. On musi żyć.
- Przecież żyje. - burknąłem rozeźlony. - Nie zrobię tego, dla twojego widzi mi się. Obiecałem kiedyś sobie, że będę cię chronił i nie zamierzam nagiąć tej zasady.
W tym momencie jego oczy były przepełnione tak wielką nienawiścią do mnie, że odebrało mi mowę. Widziałem już raz to spojrzenie i miałem nadzieję nigdy więcej go nie dostrzec, ale nie było mi dane. Mój brat pokazał, że jeżeli nic nie zrobię znów go stracę i to na zawsze, a taka sytuacja nie wchodziła w grę, zwłaszcza że dopiero co go odzyskałem, ale ja nie mogłem pozwolić, by ten typ rozpoczął kolejną śmiertelną wyliczankę. Wytrzymałem to spojrzenie choć z wielkim trudem, lecz on, jakby już nie zainteresowany mną skierował swe niebieskie oczy w stronę Anny. Tym razem spojrzenie było czysto proszące, a wręcz błagalne, co od razu rozpoznałem, jako nową rozgrywkę ze strony Toma. Walczył nieczysto, bo wiedziałem, że Anna w końcu mu ulegnie, a jeżeli ona się złamie, ja nie miałem szans trwać przy swoim stanowisku, choć próbowałbym z całych sił.
- Powiedz mu, co trzeba. - wyszeptał z trwogą, po czym wyszedł, a ja ujrzałem na jego policzkach łzy, pierwszy raz od śmierci śmierci wujka.
Jim Moriarty powodował takie odczucia? Nie, to niepojęte.

Przytuliłem mocniej Annę i zacząłem natarczywie szukać w głowie jakiegoś wyjścia, by nie dopuścić do wybudzenia go ze śpiączki, ale wątpiłem, czy jeszcze został jakiś plan awaryjny.