czwartek, 5 czerwca 2014

Rozdział 49: Wyższe sfery

“The dress is Channel, the shoes YSL
           The bag is Dior, Agent Provocateaur
           My address today, L.A. by the way
           Above Sunset Strip, the Hills all the way
           My rings are by Webster, they makes their heads twirl
           They all say “Darling, what did you do for those pearls?”
           What?! I am a good girl
               Christina Aguilera - I'm a good girl

https://www.youtube.com/watch?v=YDPR5EoYqOs

No i Mycroft znowu czegoś chce od mojego męża. Nie wiem wprawdzie czego, ale doprawdy… Wtargnięcie czwórki agentów na Baker Street to już przesada. Co on sobie wyobraża? Myśli, że bez uprzedzenia może dezorganizwoać nasze życie od tak, dla kaprysu? Jak go tylko dorwę…
Sherlock też nie jest zadowolony. A nie, to za łagodnie powiedziane… Jest wściekły. I uparty.
- Nigdzie nie jadę. Kiedy wrócicie, pozdrówcie mojego brata i powiedzcie ode mnie, żeby uważał przy próbowaniu tortów weselnych. Inaczej znowu przytyje…
Tłumię uśmiech, w środku jednak coś mnie gnębi. Chyba wiem, co zaraz nastąpi.
- Jeśli pan z nami nie pojedzie, panie Holmes – rzuca bezbarwnym tonem jeden z agenów, zimno patrząc na na mojego męża – wie pan, co pański brat będzie musiał zrobić.
No i się nie myliłam… Znowu te ukryte groźby… Jak ten Mycroft może to robić! To nie fair!
- Proszę przekazać Mycroftowi, że powinien się wstydzić! – nie wytrzymuję i wypalam oburzona. – Tak szantażować brata!
   Agent patrzy na mnie beznamiętnie i nic nie mówi. Mam wrażenie, że po prostu nie chce mu się ze mną gadać, co jeszcze bardziej mnie wkurza. Teraz najchętniej rozwaliłabym mu nos…. Ciekawe czy można jakoś załatwić zakaz nachodzenia przez MI5? Zadzwonię nawet do Królowej jeśli będę musiała! Byle tylko mieć spokój.
- Dobrze, pojadę, widzę, że nie mam wyjścia – mamrocze Sherlock, a ja patrzę na niego zdziwiona. – Ale pod jednym warunkiem. Biorę ze sobą żonę i synka.
Przez parę sekund gapię się nieźle zdziwiona na mojego męża, potem jednak ogarnia mnie przekonanie, że może to i dobrze. Będę mogła pogadać sobie z Mycroftem… Tylko ciekawe co na to nasi goście?
Rozmawiający z nami agent zastanawia się przez chwilę, aż w końcu kiwa głową. No to załatwione.
- To chyba możemy iść – stwierdza spokojnie Sherlock, biorąc na ręce Alexa, obserwującego z zaciekawieniem naszych gości swoimi błękitnymi niczym morze oczętami.

Po godzinie siedzimy w… cóż, może to dziwne, ale naprawdę, nie spodziewałam się, że znajdziemy się w Pałacu Buckingham, w związku z czym czuję się trochę nieswojo. Bo te białe ściany z lustrami i złotymi zdobieniami, atłasowa kanapa, świeczniki czy obrazy naprawdę przytłaczają. A to, że Sherlock siedzi obok z nadąsaną miną, nie pomaga… tak w ogóle to trochę się o niego martwię. Wprawdzie nie wydarzyło się nic dziwnego od momentu tego jego osobliwego telefonu, zachowuje się też całkiem normalnie, ale jakimś szóstym zmysłem wyczuwam, że coś się dzieje. Dobra, wiem, że chodzi o Elise, że chciała zabić Jima i że jest groźna, ale w sumie nic ponadto. Sherlock tylko mnie ostrzega, żebym uważała, zapewnia, że mnie chroni i powtarza, żebym się nie denerwowała. Cóż… pozostaje mi tylko zastosować się do tych poleceń.
Dobra, wracając  do pałacu… Alex też wydaje się lekko oszołomiony. Siedzi mi na kolanach i przez chwilę nic nie mówi, tylko przesuwa rączką po poduszce obok i po podbiciu kanapy. W końcu jednak podnosi główkę do góry, z otwartą buzią obserwując wielki kryształowy żyrandol.
- Cio to? – pyta bardzo cicho.
- Żyrandol, kochanie – wyjaśniam, poprawiając mu czarne loczki. – Taka lampa.
Marszczy brwi i robi znajomą dla mnie już minę, kiedy to próbuje zapamiętać nową rzecz. Ostatnio czyni to w sumie coraz częściej, jest strasznie ciekawy świata. I przeraża mnie prędkość, z jaką wszystko przyswaja. Coś przeczuwam, że może być podobny do ojca nie tylko jeśli chodzi o wygląd…
Po paru minutach do pomieszczenia wchodzi Mycroft oraz wysoki, jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku. Na jego widok na twarzy Sherlocka pojawia się taki wyraz, jakby potwierdzały się jego najgorsze obawy.
- A więc jest tak, jak myślałem… – rzuca jadowicie w ich kierunku. – Czy naprawdę myślicie, że jestem waszą marionetką od ratowania tyłków członków rodziny królewskiej? Jeśli się łudzicie, to od razu uprzedzam, że nie mam zamiaru się w to bawić.
Mycroft nie wygląda, jakby się tym przejął. Wręcz przeciwnie, wydaje się troszkę znudzony.
- Nie bądź dzieckiem, braciszku. Po co te fochy? – dostrzega nas i robi lekko niezadowoloną minę. – Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego ich tu ciągnąłeś… Harry… - zwraca się nagle do nieznajomego mężczyzny. - Mojego, brata, Sherlocka, już znasz. Widzę, że tym razem, na wzór cywilizowanego człowieka, ubrał się w coś innego niż prześcieradło… Jakiś postęp… – potem wskazuje na mnie. - To jego żona, Anna, i mój bratanek, Alexander.
Przenoszę Alexa z kolan na jego własne nogi i wstaję, by przywitać się z facetem.
- Miło mi poznać taką uroczą osobę – Harry ściska mi dłoń, a potem mruga do małego, który chowa się trochę onieśmielony za moimi nogami. – A co to za mały rozrabiaka tu przywędrował?
Alex niepewnie się uśmiecha, ale zaraz potem podchodzi do Sherlocka i ląduje na jego kolanach. Siadam obok nich, poprawiając szybko zdecydowanie za krótką na taką okazję bordową spódniczkę. Cholera, akurat musiałam dziś ją ubrać… Ale z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć gdzie wyląduję…
Przez chwilę patrzę w ciszy, jak Harry nalewa nam herbaty. Nie wiem po co tu jesteśmy i jaki w tym cel, no ale jakiś na pewno skoro Mycroft chciał się z nami zobaczyć. No dobra, w sumie to z Sherlockiem, no ale jak dla mnie to nie zmienia sytuacji.
- No więc? – syczy w końcu mój mąż, przerywając tym samym dziwne milczenie. – Kto tym razem nabroił? Nie będę ratował reputacji jakiegoś księcia, który przeskrobał coś na imprezie.
- Tym razem nikt nigdzie nie nabroił – wyjaśnia kwaśno Mycroft. – To poważniejsza sprawa. Harry lepiej to wytłumaczy.
- Dokładnie – Harry kiwa głową. – Tu chodzi o życie następcy tronu.. – milknie na chwilę, a ja zaczynam odczuwać zdenerwowanie.  To chyba na serio nie przelewki. – Ktoś planuje zamach na księcia i księżną… Musimy jak najszybciej znaleźć osoby, które za tym stoją.
Biorę głęboki oddech, lekko wstrząśnięta. Mam swoje podejrzenia, ale nie wierzę, że są prawdziwe.
- Chyba nie mówi pan o…
- Tak, dokładnie – przerywa mi – mówię o księciu Williamie i księżnej Kate. A informacje o zamachu są sprawdzone i pewne. Trzeba odkryć, kto to planuje, i to szybko, najlepiej przed planowanym za dwa tygodnie przyjęciem w Pałacu Buckingham i późniejszą podróżą książęcej pary do Monako. I dlatego jest nam potrzebny pan Holmes – zerka na mojego męża.
Sherlock wydaje się średnio zainteresowany. Patrzy na nich zimno, obejmując Alexa, który wtulił się w jego koszulę i teraz obserwuje spokojnie Mycrofta i Harry’ego.
- A co, jeśli powiem nie? – rzuca mój mąż beznamiętnie. – Jakoś nie mam ochoty bawić się w ochroniarza… Ano tak, niech zgadnę… Wyślesz mnie na Wschód – mówi kwaśno do brata.
- Sam się o to prosisz… Ale mam chyba jeszcze coś, co cię przekona, braciszku.
- Ciekawe co takiego – Sherlock prycha.
- Co powiesz na milion funtów za wykrycie zamachowców?
W pierwszej chwili szeroko otwieram oczy, niepewna, czy się nie przesłyszałam. MILION funtów? Ale… Naprawdę są w stanie zapłacić tyle kasy? Potem, gdy po części już dochodzę do siebie, ogarnia mnie złość. Dobrze wiem, że Mycroft chce też urobić mnie, bo dzięki temu łatwiej będzie mu przekonać Sherlocka. On serio myśli, że jakby co złamie mnie ta kasa? Że mu w zamian za nią pomogę? Niedoczekanie!
Postanawiam się nie odzywać, uparcie więc milczę. I coraz mniej mi się to wszystko podoba. Skoro Korona jest w stanie wyłożyć tyle kasy… Sytuacja jest poważna, to jasne jak słońce, ale pewnie też i niebezpieczna. I to mnie gryzie.
- Zastanów się – ciągnie bez litości Mycroft. – Masz na co przeznaczyć te pieniądze… -obserwuje przez chwilę Alexa, potem zerka na mój już lekko zaokrąglony brzuch. - Pewnie chcecie posłać dzieci do dobrych szkół, potem na studia… to kosztuje. No i chyba nie zamierzasz wiecznie wynajmować mieszkania u pani Hudson?
- Mamy na to wszystko dość pieniędzy – ucinam ostro, ale brat mojego męża nie zwraca na mnie uwagi.
Sherlock milczy, a mnie już powoli trafia nerwica. Szkoda, że tym razem Mycroft nie ma ze sobą parasola, bo chyba z tego wszystkiego złamałabym mu go na głowie.
- Możemy chwilę porozmawiać sami z Anną? – pyta w końcu mój ukochany, patrząc chłodno na brata, który w następnej chwili kiwa głową. Zaraz obaj z Harrym wychodzą, a ja napotykam wzrok Sherlocka i zaczynam się zastanawiać, co on myśli zrobić. Chyba nie chce się głupio narażać? Nie pozwolę mu!
- Anno… - zaczyna, a ja już po głosie poznaję, co mu chodzi po głowie.
- Nie!  - protestuję stanowczo. – To może być niebezpieczne! Poza tym mamy pieniądze!
Sherlock wzdycha, przykrywa moją dłoń swoją i patrzy mi w oczy ze spokojem. Pod wpływem tego spojrzenia mam ciarki na całym ciele, jak zwykle zresztą. Wstrzymuję z niepokojem oddech, ale nie spuszczam wzroku.
- Posłuchaj… - mówi, a w jego głosie wyczuwam cierpliwość i pewne rozczulenie. – Mycroft ma w sumie rację. Musimy myśleć o przyszłości, o wykształceniu dzieci. Fakt, mamy pieniądze, ale zawsze przyda się zastrzyk gotówki. Szczególnie takiej…  Poza tym niedawno rozmawialiśmy o tym, że za jakiś czas przydałoby się rozejrzeć powoli za domem, prawda?
Ma rację, rozmawialiśmy o tym. Jak dzieci trochę podrosną, może nam być za ciasno na Baker Street…. I dobrze wiem, że trzeba zadbać o ich edukację i perspektywy. Ale…
- Tak, ale nie chcę, żebyś się narażał… - wyjąkuję płaczliwie. – Jak coś ci się stanie to na pewno sobie nie poradzimy.
- Och, kochanie… - głaszcze mnie lekko po policzku. – Dam sobie radę, nie martw się o mnie. Nie takie rzeczy robiłem.
Całuję go delikatnie, a potem przytulam Alexa, co mnie jako tako uspokaja i pozwala zebrać rozproszone myśli.
- Zgodzę się pod jednym warunkiem – stwierdzam w końcu, czując rączki synka obejmujące moją szyję. – Mycroft musi mi przyrzec, że nic ci się nie stanie. Nie chcę znowu jakiegoś horroru. Nie przeżyję tego. Jak tego nie zrobi, wracamy od razu do domu.
- W porządku - Sherlock uśmiecha się z miłością. – Wszystko, byle tylko moja pani się nie denerwowała i nie martwiła.
Nic już nie mówię, bo Mycroft i Harry wracają.
- Porozmawialiście? - pyta ten pierwszy z irytacją. – Nie ma dużo czasu…
- Jeśli chcesz, by Sherlock wam pomógł, musisz mi coś obiecać. Mianowicie mój mąż wyjdzie z tego wszystkiego cały i zdrowy – rzucam stanowczo, taksując go wzrokiem.
Mycroft unosi brwi. Podejrzewam, że pewnie ma mnie za jakąś  histeryczkę, ale mało mnie to w tej chwili obchodzi. Nie odpuszczę tego!
- Wiesz, że nie mogę dać ci takiej gwarancji – stwierdza spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o obiedzie. – Poza tym chyba jesteś przewrażliwiona.
- Tak – syczę, już kompletnie wtrącona z równowagi. – Zapewne przewrażliwiona i uparta baba ze mnie. Ale przypominam ci, że jestem w ciąży i mi hormony buzują, więc z łaski swojej nie denerwuj mnie, tylko obiecaj, że prez te twoje wymysły nic się nie stanie Sherlockowi!
Mycroft ma minę, jakby sam nie wierzył, że to robi, ale w końcu kiwa głową.
- Obiecuję.
- No – Harry ucieszony zaciera ręce. – To zaraz zabiorę pana Holmesa i ustalimy szczegóły, a moi ludzie odwiozą panią i małego. Nie ma chyba potrzeby, byście tracili czas i czekali tutaj. – Czeka, aż kiwnę głową, a potem uśmiecha się do Alexa. – A ty, mój kawalerze… Wyglądasz mi na bystrego chłopca. Może pochwalisz się, jakie ostatnio ciekawe słowa nauczyłeś się mówić?
Dopijam herbatę, obserwując synka. Ostatnio uczyliśmy się paru nowych słów, na przykład żyrafa czy marchewka.
- No, kochanie – mówię wesoło do małego, który z wahaniem patrzy na Sherlocka. Potem w końcu chyba coś mu się przypomina, bo nadzwyczajnie zadowolony odwraca się do Harry’ego.
- Mojdejstwo… i źwłoki – mówi z uśmiechem.
Momentalnie zakrztuszam się herbatą, a Harry robi wielkie zszokowane oczy. Dobrze wiem, kto za tym stoi, i nie mylę się, bo widzę, że Sherlock ma bardzo usatysfakcjonowaną minę.

- No dobra, mówicie o co chodzi – pytam, kiedy już zdążyłem pożegnać się czule z żoną i synkiem. Nawiasem mówiąc… upartość Anny i to naskoczenie na Mycrofta strasznie mnie rozczuliły. Moje kochanie ma charakterek… Nie mówiąc już o tym, jaka jest śliczna jak się złości. Ten ogień w błyszczących oczach, rumieńce na policzkach i wrażenie, że zaraz z jej włosów wystrzelą iskry… Szkoda, że nie mogłem wrócić z nimi do domu.
- Mamy przecieki, że jedna z jednostek IRA chce zabić księcia i księżną – wyjaśnia szybko Harry. - Poza tym nasz zaufany informator przekazał nam, że ma tego dokonać ich wtyczka w Pałacu Buckingham, niestety nie ma pojęcia, kto to. Nie wiem jakim cudem zdołali tu kogokolwiek wkręcić…
- Zapewne to ktoś z setek zatrudnionych tutaj osób – przerywam mu. To chyba oczywiste… przynajmniej dla mnie.
- Wszystkich kandydatów ubiegających się o jakąkolwiek pracę w Pałacu dokładnie sprawdzamy… Szczególnie pod kątem działalności w ugrupowaniach terrorystycznych – facet upiera się przy swoim, co zaczyna działać mi na nerwy.
- Najwyraźniej za mało dokładnie – ucinam. – Dobra, wnioskuję, że macie już zarys jakiegoś planu.
Harry jest chyba trochę obrażony, ale niezbyt się tym przejmuję. Chce, żebym im pomógł, więc i tak musi być ponad te swoje humory i uprzedzenia.
- Tak, mamy – mówi w końcu zrezygnowany tonem, a ja się uśmiecham. Nie myliłem się… – Musi pan wniknąć w szeregi pracowników Pałacu, wtopić się w tłum, poobserwować wszystkich…
Cóż, to raczej jasne jak słońce… Wzdycham poirytowany, ale jakoś staram się nad sobą panować.
- Kim mam być?- pytam obojętnie.
- Cóż… Chyba potrzebny nam lokaj…
Przewracam oczami, a potem morduje Mycrofta wzrokiem. Gdyby nie on, nie musiałbym się bawić w całą tą dziecinną maskaradę. I mam mu a złe, że ukrył przede mną prawdę o Tomie… Teraz nie jest najlepszy moment na rozmowę, ale już ja do dorwę w swoim czasie…

Stoję ubrany w durnowaty frak, obok drzwi w głównym hallu, razem z dwoma ochroniarzami, kelnerem i pokojówką. Czekamy na tych całych księcia i księżną, a ja się nudzę. Na razie poznałem stosunkowo mało osób, wśród których na pewno nie było terrorysty, no i nie mogę być sobą, bo wszystko by się spieprzyło. Chociaż… warto to przecierpieć, byle tylko zapewnić Annie i dzieciom spokojne życie bez martwienia się o przyszłość.
Nagle zza rogu wyłania się książęcy kamerdyner Arthur, a za nim książęca para w otoczeniu następnych dwóch ochroniarzy. On blondyn, mimo jeszcze młodego wieku lekko już łysiejący, z niebieskimi oczami i miłą twarzą. Ona szatynka, szczupła, z klasą, nawet dość ładna. Za nimi podąża młoda niania, trzymając za rękę na oko czteroletniego chłopca.
 Szybko nas mijają, uśmiechając się, i od razu znikają w  jadalni. Kelner Jack wchodzi za nimi, a ja idę rozejrzeć się po głównym hallu.

Następnego dnia popołudniu natykam się w ogrodzie na małego, najwyżej ośmioletniego chłopca. Ma zielone oczy, piegowaty nos i rude włosy. I jest dziwnie podobny do jednej z kucharek.
- Pan jest tu nowym lokajem – patrzy na mnie bystro. – Dziwne, nie pasuje pan tu…
- Tak myślisz?- obrzucam go bacznym spojrzeniem, a potem siadam obok. – A ty to kto?
- Olivier. Moja mama tu gotuje, a ja po szkole czasami przychodzę do ogrodu i na nią czekam – Bingo, nie myliłem się. – No i tak sobie obserwuję ludzi.
- Pewnie dużo się ich tu kręci… - mówię niewinnie. Może ten mały zauważył coś, co mogłoby się okazać pomocne i oszczędziłoby mi czasu. Całe szczęście sprawia wrażenie inteligentnego.
- No tak… Szef kuchni, pan Geoffrey, wymyka się tędy na spotkania z taką jedną dziewczyną… Dziwne to, bo ma żonę. Kamerdyner codziennie o piętnastej wychodzi na papierosa, a ochroniarz Larry cały czas gada przez telefon. Dziwne to, bo ciągle przy tym rozgląda się dookoła, jakby bał się, że ktoś go nakryje.
Marszczę brwi. Czuję podskórnie, że coś może być na rzeczy. A intuicja mało kiedy mnie zawodzi.
- Larry? Który to?
- Ten taki wielki blondyn, obcięty na jeża – Olivier wzrusza niedbale ramionami,  potem się uśmiecha. -  Fajny jest, parę razy poczęstował mnie cukierkiem.
Hmm… nie kojarzę go, więc z pewnością go nie widziałem. Ale cóż, trzeba wszystko sprawdzić.
- Słuchaj, mam do ciebie prośbę – automatycznie przeczesuję palcami włosy. - Mógłbyś ze dwa-trzy dni dokładnie poobserwować wszystkich, którzy tu się będą kręcić? Szczególnie tego Larry’ego. To bardzo ważne i będę ci naprawdę wdzięczny.
- Jasne,  tak mi się nudzi jak czekam na mamę. Przynajmniej się rozerwę – zapał od chłopaka aż bije.
- Super. A powiedz mi jeszcze gdzie go mogę najczęściej spotkać? Tego Larry’ego…
- Hmmm… - mały się zastanawia. - chyba na zachodnim dziedzińcu… No i tutaj czasami, ale to głównie popołudniu.
Składam ręce jak do modlitwy i myślę. To trochę daleko od mojego rewiru, ale przecież Harry dał mi wolną rękę. A dzieciak wydaje się bystry. Jakoś sobie poradzę.
 - Dobra – wstaję szybko z ławki. – Ja nazywam się Sherlock. Jeśli wydarzyłoby się coś podejrzanego, znajdziesz mnie we wschodnim skrzydle, na pierwszym piętrze.
Olivier kiwa głową, a potem salutuje. Uśmiecham się do siebie. Podoba mi się ten mały… i już nie mogę się doczekać, kiedy Alex podrośnie.

Wieczorem wykombinowuję trochę wolnego czasu i już mam iść na ten dziedziniec po drugiej stronie Pałacu, kiedy dochodzi mnie szept.
- Psyyyyyt… Sherlock!
 Odwracam się i zauważam kryjącego się za posągiem Oliviera, rozglądającego się ukradkiem. No nie…
- Na miłość Boską… - mówię cicho i podchodzę do niego. – Co ty tu robisz o tej porze? I jak teraz tu wszedłeś?
- Powiedziałem mamie, że idę do kolegi – macha ręką. – A wszedłem tu jednym z moich tajnych wejść, takim za ogrodem – wygląda na bardzo zadowolonego z siebie, a zielone oczy mu błyszczą. – Szukałem cię wcześniej, ale nie mogłem znaleźć…
- Mam nadzieję, że nikt cię nie widział – modlę się, żeby okazał się na tyle sprytny.
- No jasne, że nie… zresztą nieważne. Słuchaj, śledziłem trochę Larry’ego… on jest podejrzany, widział się z jakimiś dziwnymi ludźmi… mówili coś o Irlandii.
O Irlandii? No to pięknie… Cholera, że też sam wcześniej nie dałem rady się wyrwać…
- Dobra, dzięki mały. Gdzie on teraz jest?
- Tutaj, a dokładnie to w ogrodzie…
- Słuchaj mnie teraz – mówię szybko, ale poważnym tonem, by Olivier wszystko zapamiętał. – Kojarzysz Harry’ego koordynującego ochronę pałacową? – czekam, aż mały kiwnie głową. – Leć po niego i powiedz, że Sherlock coś znalazł. Niech weźmie swoich ludzi i idzie z nimi do ogrodu.
Nie trzeba mu mówić dwa razy. Rusza pędem korytarzem, a ja biegnę do ogrodu, najpierw zabierając ze swojej tajnej skrytki pistolet. Kiedy jestem już na miejscu, od razu zauważam wysoką, barczystą postać. Mam cię!
- Hej Larry! – rzucam niewinnie, podnosząc pistolet. – Twoi kolesie z IRA będą się musieli pogodzić z tym, że zamachu nie będzie.
- Kim ty w ogóle jesteś? – słyszę niski, ochrypły głos. – I skąd wiesz o…
Milknie i wyczuwam, że zorientował się, że powiedział za dużo. Cóż… idiota i tyle.
- Skąd wiem? Mogę powiedzieć, że to zasługa mojego pomocnika. A jestem… powiedzmy, że nowym lokajem. Wiedziałbyś, gdybyś nie był zajęty planem zabicia członków rodziny królewskiej. W każdym razie zabawa skończona.
Larry bez słowa rzuca się do ucieczki, nie mam więc wyjścia i strzelam mu w kolano. Celnie. Jeden strzał i gościu od razu upada.
W następnej chwili pojawia się Harry w towarzystwie czterech ochroniarzy. Za nimi zauważam małą, podekscytowaną figurkę i szeroko się uśmiecham.
- Wiesz co, Harry? – mówię, gdy ochroniarze jakoś wyprowadzają utykającego Larry’ego. – Sądzę, że część mojego wynagrodzenia trzeba zamienić na premię dla mamy tego chłopca, bo w sumie to on podał mi praktycznie na tacy zamachowca. I powiedźcie jej, że to ma być na jakąś dobrą szkołę dla niego – mrugam do widocznie uradowanego Oliviera.

Otwieram oczy i przeciągam się po popołudniowej drzemce. Gdy zjedliśmy obiad, poczułam się tak senna, że musiałam się przespać. No cóż… Uroki ciąży.
Uśmiechnięta wstaję, gładząc się z czułością po brzuchu. Jeszcze nie wiemy czy to chłopiec czy dziewczynka… a zresztą… cokolwiek będzie, będę szczęśliwa. Byleby tylko moje maleństwo urodziło się zdrowe. To najważniejsze ze wszystkiego.
Nagle słyszę dobiegający z salonu śmiech mojego drugiego kochanego dzieciaczka i otwieram drzwi. Przez chwilę chyba nie jestem pewna tego, co widzę, ale w następnym momencie uzmysławiam sobie, że Alex biega po salonie z zawiązaną moją chustką na głowie, i co dziwniejsze, z czaszką Sherlocka w rączkach. W dodatku nasz urwis jest chyba ze wszystkiego bardzo zadowolony, bo buzia aż mu promienieje.
Otrząsam się z lekkiego szoku i idę do salonu, po drodze zauważając siedzącego przy ścianie misia-pirata Willa.
- Mam cię! – słyszę nagle koło ucha zmysłowy głos i czuję obejmujące mnie od tyłu bezpieczne ramiona.
- Co tu się dzieje? – pytam rozbawiona, widząc jak Alex do nas podchodzi.
- Zostałaś porwana przez piratów – Sherlock zaczyna całować mnie w szyję. – I masz do wyboru: albo wyjdziesz za mąż za kapitana, czyli za mnie, albo będziemy musieli zrzucić cię do morza pełnego rekinów.
- Tak, jekinów! – mały podskakuje uradowany. – Pan Ciacha teź u jekinów! – podnosi do góry czaszkę.
- Właśnie. Pan Czacha był już u rekinów i to z niego zostało. Tak więc co wybierasz?
- Hmmm… - wzdycham, ale na ustach mam szeroki uśmiech. – Te rekiny brzmią obiecująco…
- A miałem nadzieję… - mamrocze Sherlock, a ja zaraz odwracam się i obdarzam go namiętnym pocałunkiem w te gorące usta, wplatając jednocześnie palce w czarne loki. Dotykam jego języka swoim i aż przechodzi mnie dreszcz…
Po jakimś czasie rozpinam pierwszy guzik jego koszuli i schodzę wargami do jego szyi, muskając ją delikatnie. To takie podniecające i oszałamiające… Mój własny kawałek nieba.
- Kochanie… - Sherlock oddycha szybko i głęboko. – Ostrzegam, że nawet moje opanowanie ma swój kres…
Wzdycham z lekkim rozżaleniem i odklejam się od mojego cudownego męża, akurat wtedy, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – rzucam, próbując nie patrzeć na niego z pożądaniem.
- Obiecuję ci, że w nocy będziesz mogła robić ze mną, co tylko chcesz…- Sherlock wyszeptuje mi do ucha, a ja czuję, że już płoną mi policzki. Kusisz, kochany, kusisz… Posyłam mu zmysłowy uśmiech i wychodzę z salonu. Ciekawe kogo to nosi?
Jestem już na dole, otwieram drzwi i widzę jakiegoś eleganckiego młodego faceta w garniturze.
- Dzień dobry. Czy pani Holmes? – pyta lekko oficjalnym tonem, ale na twarzy ma uśmiech.
- Tak – odpowiadam, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Ma czarne włosy, jasną cerę, szare oczy. Podejrzewam, że dobrze wykształcony, z bogatej rodziny.
- Dzień dobry. Jestem Eric Attenborough, posłaniec z Pałacu Buckingham. Mam coś dla państwa.
- Och… - wyjąkuję zaskoczona. Dla nas obojga? I to z Pałacu Buckingham? Ale co… jak… dlaczego? – To proszę, zapraszam na górę.
Lekko skołowana idę za nim po schodach, kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać. W końcu wchodzimy do salonu, gdzie Sherlock dalej bawi się z małym.
- Kochanie, to pan Attenborough, z Pałacu Buckingham – wyjaśniam, uzmysławiając sobie, że stojący obok ojca Alex wciąż trzyma w rękach czaszkę. Posłaniec oczywiście to zauważa i w pierwszej chwili robi przestraszoną minę, ale szybko dochodzi do siebie.
- Tak, dzień dobry panie Holmes. Przychodzę do państwa w bardzo miłej sprawie, mianowicie zostaliście zaproszeni na organizowane przez książęcą parę przyjęcie w Pałacu Buckingham, gdzie potem odbędzie się uroczysta gala, na której pan Holmes otrzyma Order Imperium Brytyjskiego za specjalne zasługi dla Korony.
O w mordę jeża… Chcę coś powiedzieć, ale słowa jakoś ulatują mi w powietrze, tylko gapię się na Attenborough szeroko otwartymi oczami. My na przyjęciu u Kate i Williama? I Sherlock dostanie odznaczenie? O matko! Nie wierzę!
- Oto zaproszenie - podaje mi złotawą kopertę, a ja chyba w końcu się otrząsam. – Przyjęcie jest w najbliższą sobotę o osiemnastej. Godzinę wcześniej przyjedzie po państwa nasz kierowca. I dzień przed proszę dać znać, gdyby nagle plany się zmieniły.
- O… oczywiście, dziękujemy – odbieram zaproszenie lekko drżącą ręką. -  Proszę podziękować księciu i księżnej, to bardzo miłe z ich strony.
- Ależ naturalnie – Attenborough, dalej uśmiechnięty, kiwa głową. – Ja już muszę iść. Do widzenia.
- Odprowadzę pana – wyjąkuję. Sherlock ściska mu rękę, też chyba lekko zaskoczony (albo bardzo, ale ukrywa to lepiej ode mnie) i wychodzimy na schody.

Wracam do salonu, trzymając kopertę w trzęsących się rękach.
- Nie wierzę…. – wyduszam z siebie, siadając obok Sherlocka na kanapie i powoli wyjmując zaproszenie. Widzę piękny biały papier, a na nim tekst wypisany złotymi literami.
- Cóż… widzę, że będziemy musieli pojawić się na tym całym przyjęciu, Mycrfot by mnie zabił gdybym odmówił… - mój mąż stwierdza niezadowolony.
- I nie tylko Mycroft – wtrącam stanowczo, a Sherlock się uśmiecha, ubawiony moim oburzeniem, i otacza mnie ramieniem.
- Dobrze o tym wiem – daje mi buziaka w policzek. – Widzę, że chcesz tam iść i nie zrobiłbym ci tego. Cóż, jakoś przeżyję… Chociaż tam będą ludzie.
- Oczywiście, że przeżyjesz, oczywiście, że tam będą ludzie i oczywiście, że chcę tam iść – przytulam się do jego fioletowej koszuli. – Taka okazja zdarza się tylko raz w życiu! Boże, ja nawet nie myślałam, że coś takiego kiedyś mnie spotka – wstrzymuję na chwilę oddech z tego całego szoku. – Tylko, że… trochę się boję. Mam nadzieję, że nie zrobię ani nie palnę czegoś głupiego.
- Zapewniam cię, że nie - Sherlock całuje mnie we włosy. – Będziesz błyszczeć jak gwiazda.

Nastepnego dnia, kiedy jestem w pracy, dostaję w przerwie między lekcjami dziwnego smsa od mojego męża.

Kochanie, przyjedź po pracy od razu na New Bond Street.

I tylko tyle. Hmmm… Co on znowu wymyślił? Nie podoba mi się to, tym bardziej, że Bond Street to ulica pełna drogich restauracji i ekskluzywnych butików, z tego co wiem to chyba nawet najdroższa w całym Londynie. Byłam tam w sumie parę razy, ze dwa może z  Alexem na spacerze, pooglądać te piękne i niedostępne rzeczy na wystawach… I nie mam pojęcia jaki Sherlock może mieć sensowny powód, by się tam ze mną umówić. Może trafił na jakąś ciekawą sprawę…
Cóż… Nie mam wyjścia i po pracy, lekko zdenerwowana, wsiadam w metro i jadę parę przystanków. Na miejscu dostaję smsa, że mój mąż ciut się spóźni, robię więc sobie spacer i oglądam szyldy Calvina Kleina, Dolce&Gabbana, Armaniego czy Michaela Korsa. Zatrzymuję się w końcu przed salonem Burberry, oglądając z rozmarzeniem cudne płaszczyki po tysiąc funtów i delikatne szaliczki po trzysta. Zawsze chciałam takie mieć, choruję na nie już od ładnych kilku lat. No ale nie stać mnie, niestety.
- To dostaniesz na urodziny – słyszę za uchem i prawie podskakuję.
- Sherlock! – odwracam się i zaczynam się śmiać. To już nie pierwszy raz, kiedy tak mnie podchodzi. – Przestań, to za drogie! Poza tym jak mnie tak szybko znalazłeś? Przecież tutaj jest pełno ludzi.
- Powiedzmy, że wiem, co lubisz – uśmiecha się szeroko i daje całusa w policzek.
- Dobra, dobra – przytulam go lekko. – A teraz może mi wyjaśnisz, co ja tu robię?
- Zakupy – jego uśmiech robi się jeszcze szerszy i nadzwyczaj łobuzerski.
Przez chwile mrugam oczami, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Nie no, chyba dobrze… W takim razie Sherlock nie wie, o czym mówi.
- Czyś ty zwariował? – wyszeptuję z napięciem, lekko przerażona. – Widzisz te sklepy? Wiesz, jakie tu są ceny?
- Wiem. Ale dobrze dajesz sobie sprawę, ile ostatnio zarobiliśmy, więc chyba nic się nie stanie, jak sprezentuję coś mojej najlepszej na świecie żonie – stwierdza niewinnie.
O nie, mój drogi. Mary miała rację, mówiąc, że zachowujecie się z Johnem czasem jak dzieci.
- Te pieniądze mają być dla dzieci i na dom – mówię głosem, który nie przyjmuje sprzeciwu. – Wracam do domu – kończę lekko zirytowana i chcę go wyminąć.
- Anno, poczekaj – Sherlock łapie mnie za rękę, a ja zatrzymuję się tylko dlatego, że nie chcę się sprzeczać z nim na ulicy pełnej ludzi. – Proszę, nie denerwuj się i chodź przymierzyć. Bo chyba jednak nie chce mi się czekać z kupieniem ci tego na urodziny… I zapewniam cię, że wystarczy nam pieniędzy na wszystko. Poza tym moglibyśmy poszukać czegoś ładnego na to przyjęcie w Pałacu… - wyszeptuje mi do ucha.
- Nie kuś – wyjąkuję, stojąc bez ruchu z założonymi rękami i gapiąc się na butiki Michaela Korsa i Hermesa naprzeciwko. Tyle mnie kosztuje ta wewnętrzna walka, a on jeszcze mnie podjudza.
 - No popatrz tylko na te płaszczyki – odwraca mnie i zaciąga z powrotem przed wystawę. – Wiesz, jak ślicznie by ci w nich było?
Sherlock, zabiję cię. Sherlock, zabiję cię. Sherlock, zabije cię.

Oczywiście kończy się tym, że wychodzimy z salonu Burberry z torbą, w której leżą jasnobrązowy płaszczyk średniej długości i kremowy szaliczek z czarno-szaro-czerwoną kratką. Patrzę na Sherlocka i kręcę głową.
- No co? – szczerzy do mnie zęby, ja bez namysłu mocno go przytulam.
- Dziękuję, ty mój kochany, szalony mężu – mówię szeptem, wdychając te jego cudne perfumy.
- Nie masz za co, poza tym jak chcesz mi dziękować, to lepiej poczekaj jeszcze. Trzeba ci kupić rzeczy na to przyjęcie: sukienkę, buty, torebkę… - stwierdza przebiegle.
- Sherlock! – wyjąkuję, ale tak naprawdę to nie mam już siły protestować.
- No chodź! – prowadzi mnie do salonu Louis Vuitton obok.

Poszukiwania sukienki trochę trwają, bo niestety trudno mi trafić na właściwą. Jeśli znajduję jakąś, która mi się podoba, to albo jest zbyt krótka czy też za bardzo wydekoltowana na taką okazję, albo zanadto widać mi brzuch, albo nie można dobrać rozmiaru. No i te ceny… Urywają głowę.
W końcu Sherlock jakoś przekonuje mnie, by zajrzeć do butiku Chanel. Wchodzę tam autentycznie przestraszona, oczywiście z mocnym postanowieniem, że akurat w tym sklepie nic nie kupię, bo jest po prostu za drogi (no dobra, jak wszystko na tej ulicy…). Rozglądam się szybko po ekskluzywnym, kremowo-czarnym wnętrzu i jak na złość za stolikiem oraz kanapą zauważam to pastelowe cudo o delikatnym, błękitnym kolorze.
- Dzień dobry – młoda czarnowłosa ekspedientka wyrywa mnie z rozmarzenia. – W czym mogę państwu pomóc?
- Szukamy jakiejś ładnej sukienki dla tej pani – wyjaśnia Sherlock, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Oczywiście. Proszę za mną, to zaraz pokażę naszą kolekcję.
Zbliżamy się do błękitnej sukienki, wiszącej pomiędzy innymi, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest idealna. Prosta, klasyczna, do kolan, z dekoltem w łódeczkę i krótkim rękawem. Delikatna i cudownie skrojona.
Dziewczyna coś mówi, ale jej nie słucham, tylko ukradkiem przyglądam się tej kiecce. Wolę nie myśleć, ile kosztuje. Zapewne majątek.
- No cóż, w sumie to zastanawiamy się nad tą – Sherlock bierze wieszak z moją sukienką, a ja zamykam oczy. Czy on musi czytać we mnie jak w książce? – I chyba nawet rozmiar się zgadza.
- Więc może zaprowadzę państwa do przymierzalni? To proszę za mną.
Zostawia nas przed przymierzalniami i odchodzi do jakiegoś nowego klienta, a ja patrzę ostrożnie na trzymane przez Sherlocka cudo.
- Ile ona kosztuje? – pytam z wahaniem.
- A czy to ważne? Przymierzaj ją! – mój kochany wciska mi do rąk wieszak. Korzystam z okazji i od razu sprawdzam cenę.
- Półtorej tysiąca funtów! – prawie łapię się za głowę. - Nie, nie ma mowy – wyjąkuję lekko wystraszonym głosem.
Sherlock unosi mi twarz i patrzy w oczy.
- Ten twój upór jest doprawdy uroczy, kochanie, ale powinnaś wiedzieć, że i tak ci ją kupię. Wiem, że ci się podoba, poza tym idealnie pasuje do tej biżuterii, którą dałem ci na urodziny. Także marsz do przymierzalni.
Patrzę na niego spode łba.
- I tak pewnie będzie za mała… Ostatnio przytyłam… - mamroczę, ale zaraz całuję go szybko w usta i znikam za kotarą.

No cóż, wystarczy chyba, jeśli powiem, że na sukience się nie skończyło. Zanim wracamy do domu, zostaję jeszcze obdarowana klasycznymi czarnymi Louboutinami i małą, gustowną torebką Diora. Nie liczę zestawu bielizny Victoria’s Secret i perfum Armaniego, bo Sherlock twierdzi, że to akurat prezent dla niego. Śmieję się z tego całą drogę powrotną.
A mój mąż… no cóż, wstąpiliśmy po parę koszul do Calvina Kleina. Tym razem to ja nie mogłam się oprzeć, by go do tego zmusić. I trochę się rozerwałam przy wybieraniu.
- Boże… To pierwszy i ostatni raz… Chyba zbankrutowaliśmy – Sherlock właśnie kładzie Alexa spać, a ja siedzę na łóżku, trzymając się za głowę.
- Wcale nie – mój mąż upewnia się, że mały spokojnie zasnął i zaraz potem podchodzi do mnie i mierzwi mi włosy. Uśmiecham się i opadam z westchnieniem na poduszki. – Zmęczona?
- Oj tak… Te twoje zakupy trochę mi dały popalić, a potem nasz kochany synek jeszcze dodał swoje. Dobrze, że go jakoś uśpiłeś, bo dziś naprawdę strasznie marudził. Pewnie biedak nie mógł się nas doczekać.
- Pewnie tak – ręka Sherlocka wędruje na mój brzuch, a ja lekko wzdycham z rozczuleniem. – Ale teraz już zasnął, a my możemy odpocząć.
Zaczynam chichotać, a potem przyciągam go do siebie, bo potrzebny mi najlepszy lek na zmęczenie: jego usta. Mam nadzieję, że również tym razem nie zawiodą, i się nie mylę. Od razu ogarnia mnie przyjemne odprężenie, połączone oczywiście z dreszczami podniecenia. Jak on to robi?
 - Wiesz co… - mamroczę w jego wargi, lekko już oszołomiona. – Chyba ci jeszcze odpowiednio nie podziękowałam…
- Ale jak to…. Dziękuję słyszałem już chyba z dziesięć razy, nie licząc ile razy mnie przytuliłaś i pocałowałaś…
- No tak… - zaczynam powoli rozpinać jego koszulę. – Ale mi chodziło o coś jeszcze.
- Hmmmm… Ciekawe o co? – pyta Sherlock lekko rozbawiony.
- Zobaczysz…

 Zaraz ma przyjechać po nas samochód, który zawiezie nas na to całe przyjęcie do Pałacu Buckingham, a ja siedzę przed lustrem i poprawiam wyprostowane włosy. Tak szczerze to nieźle się stresuję i chyba przez to nie jestem pewna, czy dobrze wyglądam. A w ogóle to dziwnie się czuję w kiecce od Chanel oraz Louboutinach na nogach. Mam nadzieję, że nie zabiję się w tych butach.
Z wahaniem wzdycham, po czym wstaję powoli z krzesła, i w tym momencie do pokoju wchodzą Sherlock i Alex. Mój mąż ubrany jest już w garnitur, a loki z gracją opadają mu na czoło. Kolejny raz uznaję, że wygląda perfekcyjnie.
- No i jak? – pytam niepewnie, patrząc na nich. – Ta sukienka nie opina się za bardzo?
Na ustach Sherlocka pojawia się szeroki uśmiech, a w oczach błysk zachwytu. Przez chwilę tylko mi się przygląda pałającym wzrokiem, nic nie mówiąc. Boże, on cały czas kocha mnie tak samo mocno, o ile nie bardziej z każdym dniem. Chociaż w sumie… ja mam to samo jeśli chodzi o niego.
- Idealnie. Wyglądasz cudownie – stwierdza tym swoim głębokim głosem, roztapiającym moje serce. – Jestem pewny, że przyćmisz nawet księżną.
- Mama bajdzo ładna – mówi zaraz wesoło mój synek, obserwujący mnie z ramion taty. Jak za chwilę nie przestaną, to się popłaczę chyba.
- Bo mama zawsze jest bardzo ładna. Najładniejsza – uśmiech Sherlocka staje się jeszcze szerszy, a ja podchodzę do tych moich łobuzów, żeby ich ucałować.
- Ojej, ojej. Dziękuję wam. – Daję Alexowi buziaka w policzek, przytulając go mocno, a potem nie mogę się powstrzymać, żeby nie pocałować mojego męża prosto w te kuszące usta. I co z tego, że szminka się rozmaże…
Zaraz rozlega się odgłos klaksonu. Szofer przyjechał, trzeba się zbierać.
- Dobra, pora iść – rzuca Sherlock, dając mi całusa w nos, a następnie zwraca się do małego. – A ty kolego pójdziesz na chwilę do pani Hudson, chyba przygotowała dla ciebie coś dobrego. Potem wrócicie tutaj, obejrzysz bajkę i ładnie położysz się spać, a mama i tata w nocy przyjadą.
- Dobzie. Do pani Hudsion – nasz synek nie ma chyba nic przeciwko, więc wszyscy ruszamy w stronę schodów.

Wchodzimy właśnie do sali balowej Pałacu Buckingham, sali o złotych ścianach, z pięknym parkietem pod nogami i kilkoma roziskrzonymi, wielkimi żyrandolami nad głowami. W środku jest już pełno ludzi, a mnie przytłacza ten przepych i bogactwo. Boże, czuję się jak księżniczka na jakimś wielkim balu, nie wiem nawet gdzie oczy podziać. Oczywiście nie czuję się zbyt pewnie, więc dla poczucia bezpieczeństwa łapię Sherlocka za rękę.
Od razu podchodzi do nas jeden z kelnerów, z tacą pełną kieliszków szampana. Ja szybko kręcę głową, kładąc sobie rękę na brzuchu, przez co kelner posyła mi wesoły uśmiech. Zaraz potem podaje szampana Sherlockowi i rusza dalej.
Dyskretnie rozglądam się dookoła, no i oczywiście od razu wyławiam z tłumów znaną twarz.
- O mamo… patrz, to Alan Rickman – mówię szeptem do Sherlocka, który akurat prowadzi mnie do stolika z przekąskami.
- Kto? Pierwsze słyszę…
Wzdycham i kręcę głową. Ach ten Sherlock… Jak zwykle szeroko zorientowany w świecie znanych ludzi… Z czułością lekko go przytulam, ale kiedy obok stołu z ciastami zauważam wesoło gawędzących ze sobą Ewana McGregora i Colina Firtha, nic już nie mówię.

Przyjęcie trwa w najlepsze, a mi to wszystko coraz bardziej się podoba. Właśnie zjedliśmy przy pięknie udekorowanych stolikach wykwitną kolację, kiedy to w końcu z daleka dostrzegłam Williama i Kate, a potem udało mi się zamienić parę słów z Alanem Rickmanem, co winduje poziom mojego szczęścia do maksimum. Jestem mile zaskoczona, bo Alan to całkiem sympatyczny facet, a przede wszystkim pełen charyzmy. No i nie omieszkał powiedzieć mi paru miłych słów. To takie miłe.
Rozpromieniona odnajduję Sherlocka, który akurat rozmawia z jakimś chłopcem, rudowłosym i niewysokim. Podchodzę do nich szeroko uśmiechnięta.
- Kochanie, to Olivier – wyjaśnia Sherlock. – Bardzo mi pomógł z tą sprawą w Pałacu i jak widać nie zostało to zapomniane przez książęcą parę.
- Cześć – ściskam Olivierowi rękę. Chłopak wygląda nader uroczo w tym swoim dziecięcym garniturze i szopą na głowie koloru marchewki. – Jestem Anna.
- Ale laska z pana żony… – mały najwidoczniej jest bardzo bezpośredni. Zaczynamy się z Sherlockiem śmiać, a on sam też szczerzy zęby.
- Tylko nie waż mi się jej podrywać – ostrzega mój mąż Oliviera żartobliwym tonem.
  W następnej chwili dostrzegam idącego z naszą stronę Harry’ego. Towarzyszy mu książęca para, przez co od razu łapią mnie lekkie nerwy. Tylko nie palnij czegoś głupiego, dziewczyno – mówię sobie, próbując uśmiechać się naturalnie i nie być spięta.
- Chciałbym przedstawić… To pan detektyw Sherlock Holmes oraz jego młody pomocnik Olivier. To oni stoją za wykryciem tego zamachu IRA. A ta urocza dama to żona pana Holmesa.
Patrzę na Williama i Kate lekko onieśmielona, podczas gdy oni ściskają nam ręce. Nie wierzę, że to naprawdę się dzieje. Ja na królewskim przyjęciu…
- Miło mi poznać Wasze Książęce Wysokości – wyjąkuję lekko drżącym głosem. – Bardzo dziękujemy za zaproszenie na przyjęcie.
- To my dziękujemy panu Holmesowi i temu młodemu człowiekowi za to, co zrobili – mówi z uśmiechem książę William. – Jesteśmy za to bardzo, bardzo wdzięczni. I tak się składa, że mamy coś dla państwa synka, bo słyszeliśmy, że mają państwo dwuletniego chłopca. I dla ciebie, Olivierze, również.
Och… naprawdę? Jestem w szoku, kompletnie się czegoś takiego nie spodziewałam.  Widzę, jak księżna podaje Olivierowi torebeczkę z upominkami, a zaraz potem ja sama odbieram drżącymi rękami taką samą.
- To strasznie miłe, naprawdę. Bardzo, bardzo dziękujemy – wtrąca Sherlock, bo mi chwilowo odebrało głos.
- Ależ nie ma za co – mówi wesoło Kate. – Mamy nadzieję, że małemu się spodoba.
- Na pewno. Dziękujemy –  wydobywam z siebie w końcu głos.
Książęca para zaraz odchodzi w stronę amerykańskiego ambasadora,  a ja, szeroko uśmiechnięta, spoglądam na Sherlocka. Ten wieczór jest ewidentnie niesamowity, jakby z jakiegoś snu. Zapamiętam go na długo.

Mój ukochany mnie lekko przytula, a potem, po uroczystej, wzruszającej dla mnie gali i odebraniu orderu, ukradkiem zaglądam do torebeczki i widzę śliczny kocyk z wyszytym w rogu herbem Windsorów, pluszowego misia w przebraniu gwardzisty, mały model czarnego Roys-Royce’a i cudnie zapakowaną paczkę cukierków. O tak. Taki prezent na pewno ucieszy Alexa.

10 komentarzy:

  1. kurcze, muszę przyznać, że wyczerpujecie mój zasób słownictwa, bo po każdym rozdziale jedyne, co jestem w stanie powiedzieć to 'cudo' :) ale to jedna z tych rzeczy, których jestem absolutnie pewna, że się nie mylę :D c u d o ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. powiem tyle: opłacało się czekać <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Następny rozdział ode mnie, ale muszę powiedzieć, że fabuła świetna :) Moja kochana musimy o czymś pogadać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chce coś o Jim. Tęsknię za nim. Kate!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jacy ci ludzie niecierpliwi :D dziś będę pisać rozdział. Nie wiem kiedy skończę od razu mówię, ale będzie. XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny pomysł z dodawaniem tych piosenek :)
    I tak na marginesie: nie myślcie, że jeżeli nie ma wielu komentarzy to to oznacza, że nie ma zainteresowania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Pracujemy nad tym, dziś już chyba będzie komplet xd

      Usuń
  7. Nie żeby coś, no ale GDZIE TEN ROZDZIAŁ???

    OdpowiedzUsuń