“The dress is Channel, the shoes YSL
The bag is Dior, Agent Provocateaur
My address today, L.A. by the way
Above Sunset Strip, the Hills all the way
My rings are by Webster, they makes their heads twirl
They all say “Darling, what did you do for those pearls?”
What?! I am a good girl”
The bag is Dior, Agent Provocateaur
My address today, L.A. by the way
Above Sunset Strip, the Hills all the way
My rings are by Webster, they makes their heads twirl
They all say “Darling, what did you do for those pearls?”
What?! I am a good girl”
Christina Aguilera - I'm a good girl
No i
Mycroft znowu czegoś chce od mojego męża. Nie wiem wprawdzie czego, ale
doprawdy… Wtargnięcie czwórki agentów na Baker Street to już przesada. Co on
sobie wyobraża? Myśli, że bez uprzedzenia może dezorganizwoać nasze życie od
tak, dla kaprysu? Jak go tylko dorwę…
Sherlock
też nie jest zadowolony. A nie, to za łagodnie powiedziane… Jest wściekły. I
uparty.
-
Nigdzie nie jadę. Kiedy wrócicie, pozdrówcie mojego brata i powiedzcie ode
mnie, żeby uważał przy próbowaniu tortów weselnych. Inaczej znowu przytyje…
Tłumię
uśmiech, w środku jednak coś mnie gnębi. Chyba wiem, co zaraz nastąpi.
- Jeśli
pan z nami nie pojedzie, panie Holmes – rzuca bezbarwnym tonem jeden z agenów,
zimno patrząc na na mojego męża – wie pan, co pański brat będzie musiał zrobić.
No i się
nie myliłam… Znowu te ukryte groźby… Jak ten Mycroft może to robić! To nie
fair!
- Proszę
przekazać Mycroftowi, że powinien się wstydzić! – nie wytrzymuję i wypalam
oburzona. – Tak szantażować brata!
Agent patrzy na mnie beznamiętnie i nic nie
mówi. Mam wrażenie, że po prostu nie chce mu się ze mną gadać, co jeszcze
bardziej mnie wkurza. Teraz najchętniej rozwaliłabym mu nos…. Ciekawe czy można
jakoś załatwić zakaz nachodzenia przez MI5? Zadzwonię nawet do Królowej jeśli
będę musiała! Byle tylko mieć spokój.
- Dobrze,
pojadę, widzę, że nie mam wyjścia – mamrocze Sherlock, a ja patrzę na niego
zdziwiona. – Ale pod jednym warunkiem. Biorę ze sobą żonę i synka.
Przez
parę sekund gapię się nieźle zdziwiona na mojego męża, potem jednak ogarnia
mnie przekonanie, że może to i dobrze. Będę mogła pogadać sobie z Mycroftem…
Tylko ciekawe co na to nasi goście?
Rozmawiający
z nami agent zastanawia się przez chwilę, aż w końcu kiwa głową. No to
załatwione.
- To
chyba możemy iść – stwierdza spokojnie Sherlock, biorąc na ręce Alexa,
obserwującego z zaciekawieniem naszych gości swoimi błękitnymi niczym morze oczętami.
Po
godzinie siedzimy w… cóż, może to dziwne, ale naprawdę, nie spodziewałam się,
że znajdziemy się w Pałacu Buckingham, w związku z czym czuję się trochę
nieswojo. Bo te białe ściany z lustrami i złotymi zdobieniami, atłasowa kanapa,
świeczniki czy obrazy naprawdę przytłaczają. A to, że Sherlock siedzi obok z
nadąsaną miną, nie pomaga… tak w ogóle to trochę się o niego martwię. Wprawdzie
nie wydarzyło się nic dziwnego od momentu tego jego osobliwego telefonu,
zachowuje się też całkiem normalnie, ale jakimś szóstym zmysłem wyczuwam, że
coś się dzieje. Dobra, wiem, że chodzi o Elise, że chciała zabić Jima i że jest
groźna, ale w sumie nic ponadto. Sherlock tylko mnie ostrzega, żebym uważała,
zapewnia, że mnie chroni i powtarza, żebym się nie denerwowała. Cóż… pozostaje
mi tylko zastosować się do tych poleceń.
Dobra,
wracając do pałacu… Alex też wydaje się
lekko oszołomiony. Siedzi mi na kolanach i przez chwilę nic nie mówi, tylko
przesuwa rączką po poduszce obok i po podbiciu kanapy. W końcu jednak podnosi
główkę do góry, z otwartą buzią obserwując wielki kryształowy żyrandol.
- Cio
to? – pyta bardzo cicho.
- Żyrandol,
kochanie – wyjaśniam, poprawiając mu czarne loczki. – Taka lampa.
Marszczy
brwi i robi znajomą dla mnie już minę, kiedy to próbuje zapamiętać nową rzecz.
Ostatnio czyni to w sumie coraz częściej, jest strasznie ciekawy świata. I
przeraża mnie prędkość, z jaką wszystko przyswaja. Coś przeczuwam, że może być
podobny do ojca nie tylko jeśli chodzi o wygląd…
Po paru
minutach do pomieszczenia wchodzi Mycroft oraz wysoki, jasnowłosy mężczyzna w
średnim wieku. Na jego widok na twarzy Sherlocka pojawia się taki wyraz, jakby
potwierdzały się jego najgorsze obawy.
- A więc
jest tak, jak myślałem… – rzuca jadowicie w ich kierunku. – Czy naprawdę
myślicie, że jestem waszą marionetką od ratowania tyłków członków rodziny
królewskiej? Jeśli się łudzicie, to od razu uprzedzam, że nie mam zamiaru się w
to bawić.
Mycroft
nie wygląda, jakby się tym przejął. Wręcz przeciwnie, wydaje się troszkę
znudzony.
- Nie
bądź dzieckiem, braciszku. Po co te fochy? – dostrzega nas i robi lekko
niezadowoloną minę. – Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego ich tu ciągnąłeś… Harry…
- zwraca się nagle do nieznajomego mężczyzny. - Mojego, brata, Sherlocka, już
znasz. Widzę, że tym razem, na wzór cywilizowanego człowieka, ubrał się w coś
innego niż prześcieradło… Jakiś postęp… – potem wskazuje na mnie. - To jego
żona, Anna, i mój bratanek, Alexander.
Przenoszę
Alexa z kolan na jego własne nogi i wstaję, by przywitać się z facetem.
- Miło
mi poznać taką uroczą osobę – Harry ściska mi dłoń, a potem mruga do małego,
który chowa się trochę onieśmielony za moimi nogami. – A co to za mały
rozrabiaka tu przywędrował?
Alex
niepewnie się uśmiecha, ale zaraz potem podchodzi do Sherlocka i ląduje na jego
kolanach. Siadam obok nich, poprawiając szybko zdecydowanie za krótką na taką
okazję bordową spódniczkę. Cholera, akurat musiałam dziś ją ubrać… Ale z
drugiej strony skąd mogłam wiedzieć gdzie wyląduję…
Przez
chwilę patrzę w ciszy, jak Harry nalewa nam herbaty. Nie wiem po co tu jesteśmy
i jaki w tym cel, no ale jakiś na pewno skoro Mycroft chciał się z nami zobaczyć.
No dobra, w sumie to z Sherlockiem, no ale jak dla mnie to nie zmienia
sytuacji.
- No
więc? – syczy w końcu mój mąż, przerywając tym samym dziwne milczenie. – Kto
tym razem nabroił? Nie będę ratował reputacji jakiegoś księcia, który
przeskrobał coś na imprezie.
- Tym
razem nikt nigdzie nie nabroił – wyjaśnia kwaśno Mycroft. – To poważniejsza
sprawa. Harry lepiej to wytłumaczy.
-
Dokładnie – Harry kiwa głową. – Tu chodzi o życie następcy tronu.. – milknie na
chwilę, a ja zaczynam odczuwać zdenerwowanie. To chyba na serio nie przelewki. – Ktoś
planuje zamach na księcia i księżną… Musimy jak najszybciej znaleźć osoby,
które za tym stoją.
Biorę
głęboki oddech, lekko wstrząśnięta. Mam swoje podejrzenia, ale nie wierzę, że
są prawdziwe.
- Chyba nie
mówi pan o…
- Tak, dokładnie
– przerywa mi – mówię o księciu Williamie i księżnej Kate. A informacje o
zamachu są sprawdzone i pewne. Trzeba odkryć, kto to planuje, i to szybko,
najlepiej przed planowanym za dwa tygodnie przyjęciem w Pałacu Buckingham i późniejszą
podróżą książęcej pary do Monako. I dlatego jest nam potrzebny pan Holmes –
zerka na mojego męża.
Sherlock
wydaje się średnio zainteresowany. Patrzy na nich zimno, obejmując Alexa, który
wtulił się w jego koszulę i teraz obserwuje spokojnie Mycrofta i Harry’ego.
- A co,
jeśli powiem nie? – rzuca mój mąż beznamiętnie. – Jakoś nie mam ochoty bawić
się w ochroniarza… Ano tak, niech zgadnę… Wyślesz mnie na Wschód – mówi kwaśno
do brata.
- Sam
się o to prosisz… Ale mam chyba jeszcze coś, co cię przekona, braciszku.
-
Ciekawe co takiego – Sherlock prycha.
- Co
powiesz na milion funtów za wykrycie zamachowców?
W
pierwszej chwili szeroko otwieram oczy, niepewna, czy się nie przesłyszałam.
MILION funtów? Ale… Naprawdę są w stanie zapłacić tyle kasy? Potem, gdy po części
już dochodzę do siebie, ogarnia mnie złość. Dobrze wiem, że Mycroft chce też
urobić mnie, bo dzięki temu łatwiej będzie mu przekonać Sherlocka. On serio
myśli, że jakby co złamie mnie ta kasa? Że mu w zamian za nią pomogę?
Niedoczekanie!
Postanawiam
się nie odzywać, uparcie więc milczę. I coraz mniej mi się to wszystko podoba.
Skoro Korona jest w stanie wyłożyć tyle kasy… Sytuacja jest poważna, to jasne
jak słońce, ale pewnie też i niebezpieczna. I to mnie gryzie.
-
Zastanów się – ciągnie bez litości Mycroft. – Masz na co przeznaczyć te
pieniądze… -obserwuje przez chwilę Alexa, potem zerka na mój już lekko
zaokrąglony brzuch. - Pewnie chcecie posłać dzieci do dobrych szkół, potem na
studia… to kosztuje. No i chyba nie zamierzasz wiecznie wynajmować mieszkania u
pani Hudson?
- Mamy
na to wszystko dość pieniędzy – ucinam ostro, ale brat mojego męża nie zwraca
na mnie uwagi.
Sherlock
milczy, a mnie już powoli trafia nerwica. Szkoda, że tym razem Mycroft nie ma
ze sobą parasola, bo chyba z tego wszystkiego złamałabym mu go na głowie.
- Możemy
chwilę porozmawiać sami z Anną? – pyta w końcu mój ukochany, patrząc chłodno na
brata, który w następnej chwili kiwa głową. Zaraz obaj z Harrym wychodzą, a ja
napotykam wzrok Sherlocka i zaczynam się zastanawiać, co on myśli zrobić. Chyba
nie chce się głupio narażać? Nie pozwolę mu!
- Anno…
- zaczyna, a ja już po głosie poznaję, co mu chodzi po głowie.
-
Nie! - protestuję stanowczo. – To może
być niebezpieczne! Poza tym mamy pieniądze!
Sherlock
wzdycha, przykrywa moją dłoń swoją i patrzy mi w oczy ze spokojem. Pod wpływem
tego spojrzenia mam ciarki na całym ciele, jak zwykle zresztą. Wstrzymuję z
niepokojem oddech, ale nie spuszczam wzroku.
-
Posłuchaj… - mówi, a w jego głosie wyczuwam cierpliwość i pewne rozczulenie. – Mycroft
ma w sumie rację. Musimy myśleć o przyszłości, o wykształceniu dzieci. Fakt,
mamy pieniądze, ale zawsze przyda się zastrzyk gotówki. Szczególnie
takiej… Poza tym niedawno rozmawialiśmy
o tym, że za jakiś czas przydałoby się rozejrzeć powoli za domem, prawda?
Ma
rację, rozmawialiśmy o tym. Jak dzieci trochę podrosną, może nam być za ciasno
na Baker Street…. I dobrze wiem, że trzeba zadbać o ich edukację i perspektywy.
Ale…
- Tak,
ale nie chcę, żebyś się narażał… - wyjąkuję płaczliwie. – Jak coś ci się stanie
to na pewno sobie nie poradzimy.
- Och,
kochanie… - głaszcze mnie lekko po policzku. – Dam sobie radę, nie martw się o
mnie. Nie takie rzeczy robiłem.
Całuję
go delikatnie, a potem przytulam Alexa, co mnie jako tako uspokaja i pozwala
zebrać rozproszone myśli.
- Zgodzę
się pod jednym warunkiem – stwierdzam w końcu, czując rączki synka obejmujące
moją szyję. – Mycroft musi mi przyrzec, że nic ci się nie stanie. Nie chcę
znowu jakiegoś horroru. Nie przeżyję tego. Jak tego nie zrobi, wracamy od razu do
domu.
- W
porządku - Sherlock uśmiecha się z miłością. – Wszystko, byle tylko moja pani
się nie denerwowała i nie martwiła.
Nic już
nie mówię, bo Mycroft i Harry wracają.
-
Porozmawialiście? - pyta ten pierwszy z irytacją. – Nie ma dużo czasu…
- Jeśli
chcesz, by Sherlock wam pomógł, musisz mi coś obiecać. Mianowicie mój mąż wyjdzie
z tego wszystkiego cały i zdrowy – rzucam stanowczo, taksując go wzrokiem.
Mycroft
unosi brwi. Podejrzewam, że pewnie ma mnie za jakąś histeryczkę, ale mało mnie to w tej chwili
obchodzi. Nie odpuszczę tego!
- Wiesz,
że nie mogę dać ci takiej gwarancji – stwierdza spokojnie, jakbyśmy rozmawiali
o obiedzie. – Poza tym chyba jesteś przewrażliwiona.
- Tak –
syczę, już kompletnie wtrącona z równowagi. – Zapewne przewrażliwiona i uparta
baba ze mnie. Ale przypominam ci, że jestem w ciąży i mi hormony buzują, więc z
łaski swojej nie denerwuj mnie, tylko obiecaj, że prez te twoje wymysły nic się
nie stanie Sherlockowi!
Mycroft
ma minę, jakby sam nie wierzył, że to robi, ale w końcu kiwa głową.
-
Obiecuję.
- No –
Harry ucieszony zaciera ręce. – To zaraz zabiorę pana Holmesa i ustalimy
szczegóły, a moi ludzie odwiozą panią i małego. Nie ma chyba potrzeby, byście
tracili czas i czekali tutaj. – Czeka, aż kiwnę głową, a potem uśmiecha się do
Alexa. – A ty, mój kawalerze… Wyglądasz mi na bystrego chłopca. Może pochwalisz
się, jakie ostatnio ciekawe słowa nauczyłeś się mówić?
Dopijam herbatę,
obserwując synka. Ostatnio uczyliśmy się paru nowych słów, na przykład żyrafa
czy marchewka.
- No, kochanie
– mówię wesoło do małego, który z wahaniem patrzy na Sherlocka. Potem w końcu
chyba coś mu się przypomina, bo nadzwyczajnie zadowolony odwraca się do
Harry’ego.
-
Mojdejstwo… i źwłoki – mówi z uśmiechem.
Momentalnie
zakrztuszam się herbatą, a Harry robi wielkie zszokowane oczy. Dobrze wiem, kto
za tym stoi, i nie mylę się, bo widzę, że Sherlock ma bardzo usatysfakcjonowaną
minę.
- No dobra, mówicie o co chodzi – pytam, kiedy
już zdążyłem pożegnać się czule z żoną i synkiem. Nawiasem mówiąc… upartość
Anny i to naskoczenie na Mycrofta strasznie mnie rozczuliły. Moje kochanie ma
charakterek… Nie mówiąc już o tym, jaka jest śliczna jak się złości. Ten ogień
w błyszczących oczach, rumieńce na policzkach i wrażenie, że zaraz z jej włosów
wystrzelą iskry… Szkoda, że nie mogłem wrócić z nimi do domu.
- Mamy przecieki, że jedna z jednostek IRA chce
zabić księcia i księżną – wyjaśnia szybko Harry. - Poza tym nasz zaufany
informator przekazał nam, że ma tego dokonać ich wtyczka w Pałacu Buckingham,
niestety nie ma pojęcia, kto to. Nie wiem jakim cudem zdołali tu kogokolwiek
wkręcić…
- Zapewne to ktoś z setek zatrudnionych tutaj
osób – przerywam mu. To chyba oczywiste… przynajmniej dla mnie.
- Wszystkich kandydatów ubiegających się o
jakąkolwiek pracę w Pałacu dokładnie sprawdzamy… Szczególnie pod kątem
działalności w ugrupowaniach terrorystycznych – facet upiera się przy swoim, co
zaczyna działać mi na nerwy.
- Najwyraźniej za mało dokładnie – ucinam. –
Dobra, wnioskuję, że macie już zarys jakiegoś planu.
Harry jest chyba trochę obrażony, ale niezbyt
się tym przejmuję. Chce, żebym im pomógł, więc i tak musi być ponad te swoje
humory i uprzedzenia.
- Tak, mamy – mówi w końcu zrezygnowany tonem,
a ja się uśmiecham. Nie myliłem się… – Musi pan wniknąć w szeregi pracowników Pałacu,
wtopić się w tłum, poobserwować wszystkich…
Cóż, to raczej jasne jak słońce… Wzdycham
poirytowany, ale jakoś staram się nad sobą panować.
- Kim mam być?- pytam obojętnie.
- Cóż… Chyba potrzebny nam lokaj…
Przewracam oczami, a potem morduje Mycrofta
wzrokiem. Gdyby nie on, nie musiałbym się bawić w całą tą dziecinną maskaradę.
I mam mu a złe, że ukrył przede mną prawdę o Tomie… Teraz nie jest najlepszy
moment na rozmowę, ale już ja do dorwę w swoim czasie…
Stoję ubrany w durnowaty frak, obok drzwi w
głównym hallu, razem z dwoma ochroniarzami, kelnerem i pokojówką. Czekamy na
tych całych księcia i księżną, a ja się nudzę. Na razie poznałem stosunkowo
mało osób, wśród których na pewno nie było terrorysty, no i nie mogę być sobą,
bo wszystko by się spieprzyło. Chociaż… warto to przecierpieć, byle tylko
zapewnić Annie i dzieciom spokojne życie bez martwienia się o przyszłość.
Nagle zza rogu wyłania się książęcy kamerdyner
Arthur, a za nim książęca para w otoczeniu następnych dwóch ochroniarzy. On blondyn,
mimo jeszcze młodego wieku lekko już łysiejący, z niebieskimi oczami i miłą
twarzą. Ona szatynka, szczupła, z klasą, nawet dość ładna. Za nimi podąża młoda
niania, trzymając za rękę na oko czteroletniego chłopca.
Szybko
nas mijają, uśmiechając się, i od razu znikają w jadalni. Kelner Jack wchodzi za nimi, a ja
idę rozejrzeć się po głównym hallu.
Następnego dnia popołudniu natykam się w
ogrodzie na małego, najwyżej ośmioletniego chłopca. Ma zielone oczy, piegowaty
nos i rude włosy. I jest dziwnie podobny do jednej z kucharek.
- Pan jest tu nowym lokajem – patrzy na mnie
bystro. – Dziwne, nie pasuje pan tu…
- Tak myślisz?- obrzucam go bacznym
spojrzeniem, a potem siadam obok. – A ty to kto?
- Olivier. Moja mama tu gotuje, a ja po szkole
czasami przychodzę do ogrodu i na nią czekam – Bingo, nie myliłem się. – No i
tak sobie obserwuję ludzi.
- Pewnie dużo się ich tu kręci… - mówię
niewinnie. Może ten mały zauważył coś, co mogłoby się okazać pomocne i
oszczędziłoby mi czasu. Całe szczęście sprawia wrażenie inteligentnego.
- No tak… Szef kuchni, pan Geoffrey, wymyka się
tędy na spotkania z taką jedną dziewczyną… Dziwne to, bo ma żonę. Kamerdyner
codziennie o piętnastej wychodzi na papierosa, a ochroniarz Larry cały czas
gada przez telefon. Dziwne to, bo ciągle przy tym rozgląda się dookoła, jakby
bał się, że ktoś go nakryje.
Marszczę brwi. Czuję podskórnie, że coś może
być na rzeczy. A intuicja mało kiedy mnie zawodzi.
- Larry? Który to?
- Ten taki wielki blondyn, obcięty na jeża –
Olivier wzrusza niedbale ramionami,
potem się uśmiecha. - Fajny jest,
parę razy poczęstował mnie cukierkiem.
Hmm… nie kojarzę go, więc z pewnością go nie
widziałem. Ale cóż, trzeba wszystko sprawdzić.
- Słuchaj, mam do ciebie prośbę – automatycznie
przeczesuję palcami włosy. - Mógłbyś ze dwa-trzy dni dokładnie poobserwować
wszystkich, którzy tu się będą kręcić? Szczególnie tego Larry’ego. To bardzo
ważne i będę ci naprawdę wdzięczny.
- Jasne,
tak mi się nudzi jak czekam na mamę. Przynajmniej się rozerwę – zapał od
chłopaka aż bije.
- Super. A powiedz mi jeszcze gdzie go mogę
najczęściej spotkać? Tego Larry’ego…
- Hmmm… - mały się zastanawia. - chyba na
zachodnim dziedzińcu… No i tutaj czasami, ale to głównie popołudniu.
Składam ręce jak do modlitwy i myślę. To trochę
daleko od mojego rewiru, ale przecież Harry dał mi wolną rękę. A dzieciak
wydaje się bystry. Jakoś sobie poradzę.
- Dobra
– wstaję szybko z ławki. – Ja nazywam się Sherlock. Jeśli wydarzyłoby się coś
podejrzanego, znajdziesz mnie we wschodnim skrzydle, na pierwszym piętrze.
Olivier kiwa głową, a potem salutuje. Uśmiecham
się do siebie. Podoba mi się ten mały… i już nie mogę się doczekać, kiedy Alex
podrośnie.
Wieczorem wykombinowuję trochę wolnego czasu i
już mam iść na ten dziedziniec po drugiej stronie Pałacu, kiedy dochodzi mnie
szept.
- Psyyyyyt… Sherlock!
Odwracam
się i zauważam kryjącego się za posągiem Oliviera, rozglądającego się
ukradkiem. No nie…
- Na miłość Boską… - mówię cicho i podchodzę do
niego. – Co ty tu robisz o tej porze? I jak teraz tu wszedłeś?
- Powiedziałem mamie, że idę do kolegi – macha
ręką. – A wszedłem tu jednym z moich tajnych wejść, takim za ogrodem – wygląda
na bardzo zadowolonego z siebie, a zielone oczy mu błyszczą. – Szukałem cię
wcześniej, ale nie mogłem znaleźć…
- Mam nadzieję, że nikt cię nie widział – modlę
się, żeby okazał się na tyle sprytny.
- No jasne, że nie… zresztą nieważne. Słuchaj,
śledziłem trochę Larry’ego… on jest podejrzany, widział się z jakimiś dziwnymi
ludźmi… mówili coś o Irlandii.
O Irlandii? No to pięknie… Cholera, że też sam
wcześniej nie dałem rady się wyrwać…
- Dobra, dzięki mały. Gdzie on teraz jest?
- Tutaj, a dokładnie to w ogrodzie…
- Słuchaj mnie teraz – mówię szybko, ale
poważnym tonem, by Olivier wszystko zapamiętał. – Kojarzysz Harry’ego
koordynującego ochronę pałacową? – czekam, aż mały kiwnie głową. – Leć po niego
i powiedz, że Sherlock coś znalazł. Niech weźmie swoich ludzi i idzie z nimi do
ogrodu.
Nie trzeba mu mówić dwa razy. Rusza pędem
korytarzem, a ja biegnę do ogrodu, najpierw zabierając ze swojej tajnej skrytki
pistolet. Kiedy jestem już na miejscu, od razu zauważam wysoką, barczystą
postać. Mam cię!
- Hej Larry! – rzucam niewinnie, podnosząc
pistolet. – Twoi kolesie z IRA będą się musieli pogodzić z tym, że zamachu nie
będzie.
- Kim ty w ogóle jesteś? – słyszę niski,
ochrypły głos. – I skąd wiesz o…
Milknie i wyczuwam, że zorientował się, że
powiedział za dużo. Cóż… idiota i tyle.
- Skąd wiem? Mogę powiedzieć, że to zasługa
mojego pomocnika. A jestem… powiedzmy, że nowym lokajem. Wiedziałbyś, gdybyś
nie był zajęty planem zabicia członków rodziny królewskiej. W każdym razie
zabawa skończona.
Larry bez słowa rzuca się do ucieczki, nie mam
więc wyjścia i strzelam mu w kolano. Celnie. Jeden strzał i gościu od razu
upada.
W następnej chwili pojawia się Harry w
towarzystwie czterech ochroniarzy. Za nimi zauważam małą, podekscytowaną
figurkę i szeroko się uśmiecham.
- Wiesz co, Harry? – mówię, gdy ochroniarze
jakoś wyprowadzają utykającego Larry’ego. – Sądzę, że część mojego
wynagrodzenia trzeba zamienić na premię dla mamy tego chłopca, bo w sumie to on
podał mi praktycznie na tacy zamachowca. I powiedźcie jej, że to ma być na
jakąś dobrą szkołę dla niego – mrugam do widocznie uradowanego Oliviera.
Otwieram
oczy i przeciągam się po popołudniowej drzemce. Gdy zjedliśmy obiad, poczułam
się tak senna, że musiałam się przespać. No cóż… Uroki ciąży.
Uśmiechnięta
wstaję, gładząc się z czułością po brzuchu. Jeszcze nie wiemy czy to chłopiec
czy dziewczynka… a zresztą… cokolwiek będzie, będę szczęśliwa. Byleby tylko moje
maleństwo urodziło się zdrowe. To najważniejsze ze wszystkiego.
Nagle słyszę
dobiegający z salonu śmiech mojego drugiego kochanego dzieciaczka i otwieram
drzwi. Przez chwilę chyba nie jestem pewna tego, co widzę, ale w następnym
momencie uzmysławiam sobie, że Alex biega po salonie z zawiązaną moją chustką
na głowie, i co dziwniejsze, z czaszką Sherlocka w rączkach. W dodatku nasz
urwis jest chyba ze wszystkiego bardzo zadowolony, bo buzia aż mu promienieje.
Otrząsam
się z lekkiego szoku i idę do salonu, po drodze zauważając siedzącego przy
ścianie misia-pirata Willa.
- Mam
cię! – słyszę nagle koło ucha zmysłowy głos i czuję obejmujące mnie od tyłu
bezpieczne ramiona.
- Co tu
się dzieje? – pytam rozbawiona, widząc jak Alex do nas podchodzi.
- Zostałaś
porwana przez piratów – Sherlock zaczyna całować mnie w szyję. – I masz do
wyboru: albo wyjdziesz za mąż za kapitana, czyli za mnie, albo będziemy musieli
zrzucić cię do morza pełnego rekinów.
- Tak,
jekinów! – mały podskakuje uradowany. – Pan Ciacha teź u jekinów! – podnosi do
góry czaszkę.
-
Właśnie. Pan Czacha był już u rekinów i to z niego zostało. Tak więc co
wybierasz?
- Hmmm…
- wzdycham, ale na ustach mam szeroki uśmiech. – Te rekiny brzmią obiecująco…
- A
miałem nadzieję… - mamrocze Sherlock, a ja zaraz odwracam się i obdarzam go
namiętnym pocałunkiem w te gorące usta, wplatając jednocześnie palce w czarne
loki. Dotykam jego języka swoim i aż przechodzi mnie dreszcz…
Po
jakimś czasie rozpinam pierwszy guzik jego koszuli i schodzę wargami do jego
szyi, muskając ją delikatnie. To takie podniecające i oszałamiające… Mój własny
kawałek nieba.
-
Kochanie… - Sherlock oddycha szybko i głęboko. – Ostrzegam, że nawet moje
opanowanie ma swój kres…
Wzdycham
z lekkim rozżaleniem i odklejam się od mojego cudownego męża, akurat wtedy,
kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
-
Otworzę – rzucam, próbując nie patrzeć na niego z pożądaniem.
-
Obiecuję ci, że w nocy będziesz mogła robić ze mną, co tylko chcesz…- Sherlock
wyszeptuje mi do ucha, a ja czuję, że już płoną mi policzki. Kusisz, kochany,
kusisz… Posyłam mu zmysłowy uśmiech i wychodzę z salonu. Ciekawe kogo to nosi?
Jestem
już na dole, otwieram drzwi i widzę jakiegoś eleganckiego młodego faceta w
garniturze.
- Dzień
dobry. Czy pani Holmes? – pyta lekko oficjalnym tonem, ale na twarzy ma
uśmiech.
- Tak –
odpowiadam, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Ma czarne włosy, jasną cerę, szare
oczy. Podejrzewam, że dobrze wykształcony, z bogatej rodziny.
- Dzień
dobry. Jestem Eric Attenborough,
posłaniec z Pałacu Buckingham. Mam coś dla państwa.
-
Och… - wyjąkuję zaskoczona. Dla nas obojga? I to z Pałacu Buckingham? Ale co…
jak… dlaczego? – To proszę, zapraszam na górę.
Lekko
skołowana idę za nim po schodach, kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać.
W końcu wchodzimy do salonu, gdzie Sherlock dalej bawi się z małym.
-
Kochanie, to pan Attenborough, z Pałacu Buckingham – wyjaśniam, uzmysławiając
sobie, że stojący obok ojca Alex wciąż trzyma w rękach czaszkę. Posłaniec
oczywiście to zauważa i w pierwszej chwili robi przestraszoną minę, ale szybko
dochodzi do siebie.
-
Tak, dzień dobry panie Holmes. Przychodzę do państwa w bardzo miłej sprawie,
mianowicie zostaliście zaproszeni na organizowane przez książęcą parę przyjęcie
w Pałacu Buckingham, gdzie potem odbędzie się uroczysta gala, na której pan
Holmes otrzyma Order Imperium Brytyjskiego za specjalne zasługi dla Korony.
O w
mordę jeża… Chcę coś powiedzieć, ale słowa jakoś ulatują mi w powietrze, tylko
gapię się na Attenborough
szeroko otwartymi oczami. My na przyjęciu u Kate i Williama? I Sherlock
dostanie odznaczenie? O matko! Nie wierzę!
- Oto
zaproszenie - podaje mi złotawą kopertę, a ja chyba w końcu się otrząsam. – Przyjęcie
jest w najbliższą sobotę o osiemnastej. Godzinę wcześniej przyjedzie po państwa
nasz kierowca. I dzień przed proszę dać znać, gdyby nagle plany się zmieniły.
- O…
oczywiście, dziękujemy – odbieram zaproszenie lekko drżącą ręką. - Proszę podziękować księciu i księżnej, to
bardzo miłe z ich strony.
- Ależ
naturalnie – Attenborough,
dalej uśmiechnięty, kiwa głową. – Ja już muszę iść. Do widzenia.
-
Odprowadzę pana – wyjąkuję. Sherlock ściska mu rękę, też chyba lekko zaskoczony
(albo bardzo, ale ukrywa to lepiej ode mnie) i wychodzimy na schody.
Wracam
do salonu, trzymając kopertę w trzęsących się rękach.
-
Nie wierzę…. – wyduszam z siebie, siadając obok Sherlocka na kanapie i powoli wyjmując
zaproszenie. Widzę piękny biały papier, a na nim tekst wypisany złotymi
literami.
-
Cóż… widzę, że będziemy musieli pojawić się na tym całym przyjęciu, Mycrfot by
mnie zabił gdybym odmówił… - mój mąż stwierdza niezadowolony.
- I nie
tylko Mycroft – wtrącam stanowczo, a Sherlock się uśmiecha, ubawiony moim
oburzeniem, i otacza mnie ramieniem.
- Dobrze
o tym wiem – daje mi buziaka w policzek. – Widzę, że chcesz tam iść i nie
zrobiłbym ci tego. Cóż, jakoś przeżyję… Chociaż tam będą ludzie.
-
Oczywiście, że przeżyjesz, oczywiście, że tam będą ludzie i oczywiście, że chcę
tam iść – przytulam się do jego fioletowej koszuli. – Taka okazja zdarza się
tylko raz w życiu! Boże, ja nawet nie myślałam, że coś takiego kiedyś mnie
spotka – wstrzymuję na chwilę oddech z tego całego szoku. – Tylko, że… trochę
się boję. Mam nadzieję, że nie zrobię ani nie palnę czegoś głupiego.
-
Zapewniam cię, że nie - Sherlock całuje mnie we włosy. – Będziesz błyszczeć jak
gwiazda.
Nastepnego
dnia, kiedy jestem w pracy, dostaję w przerwie między lekcjami dziwnego smsa od
mojego męża.
Kochanie, przyjedź po pracy od razu na New Bond
Street.
I tylko
tyle. Hmmm… Co on znowu wymyślił? Nie podoba mi się to, tym bardziej, że Bond
Street to ulica pełna drogich restauracji i ekskluzywnych butików, z tego co
wiem to chyba nawet najdroższa w całym Londynie. Byłam tam w sumie parę razy,
ze dwa może z Alexem na spacerze, pooglądać
te piękne i niedostępne rzeczy na wystawach… I nie mam pojęcia jaki Sherlock
może mieć sensowny powód, by się tam ze mną umówić. Może trafił na jakąś
ciekawą sprawę…
Cóż… Nie
mam wyjścia i po pracy, lekko zdenerwowana, wsiadam w metro i jadę parę
przystanków. Na miejscu dostaję smsa, że mój mąż ciut się spóźni, robię więc
sobie spacer i oglądam szyldy Calvina Kleina, Dolce&Gabbana, Armaniego czy
Michaela Korsa. Zatrzymuję się w końcu przed salonem Burberry, oglądając z
rozmarzeniem cudne płaszczyki po tysiąc funtów i delikatne szaliczki po
trzysta. Zawsze chciałam takie mieć, choruję na nie już od ładnych kilku lat.
No ale nie stać mnie, niestety.
- To
dostaniesz na urodziny – słyszę za uchem i prawie podskakuję.
-
Sherlock! – odwracam się i zaczynam się śmiać. To już nie pierwszy raz, kiedy
tak mnie podchodzi. – Przestań, to za drogie! Poza tym jak mnie tak szybko
znalazłeś? Przecież tutaj jest pełno ludzi.
-
Powiedzmy, że wiem, co lubisz – uśmiecha się szeroko i daje całusa w policzek.
- Dobra,
dobra – przytulam go lekko. – A teraz może mi wyjaśnisz, co ja tu robię?
- Zakupy
– jego uśmiech robi się jeszcze szerszy i nadzwyczaj łobuzerski.
Przez
chwile mrugam oczami, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Nie no, chyba
dobrze… W takim razie Sherlock nie wie, o czym mówi.
- Czyś
ty zwariował? – wyszeptuję z napięciem, lekko przerażona. – Widzisz te sklepy?
Wiesz, jakie tu są ceny?
- Wiem.
Ale dobrze dajesz sobie sprawę, ile ostatnio zarobiliśmy, więc chyba nic się
nie stanie, jak sprezentuję coś mojej najlepszej na świecie żonie – stwierdza
niewinnie.
O nie,
mój drogi. Mary miała rację, mówiąc, że zachowujecie się z Johnem czasem jak
dzieci.
- Te
pieniądze mają być dla dzieci i na dom – mówię głosem, który nie przyjmuje
sprzeciwu. – Wracam do domu – kończę lekko zirytowana i chcę go wyminąć.
- Anno, poczekaj
– Sherlock łapie mnie za rękę, a ja zatrzymuję się tylko dlatego, że nie chcę
się sprzeczać z nim na ulicy pełnej ludzi. – Proszę, nie denerwuj się i chodź
przymierzyć. Bo chyba jednak nie chce mi się czekać z kupieniem ci tego na
urodziny… I zapewniam cię, że wystarczy nam pieniędzy na wszystko. Poza tym
moglibyśmy poszukać czegoś ładnego na to przyjęcie w Pałacu… - wyszeptuje mi do
ucha.
- Nie
kuś – wyjąkuję, stojąc bez ruchu z założonymi rękami i gapiąc się na butiki
Michaela Korsa i Hermesa naprzeciwko. Tyle mnie kosztuje ta wewnętrzna walka, a
on jeszcze mnie podjudza.
- No popatrz tylko na te płaszczyki – odwraca
mnie i zaciąga z powrotem przed wystawę. – Wiesz, jak ślicznie by ci w nich
było?
Sherlock,
zabiję cię. Sherlock, zabiję cię. Sherlock, zabije cię.
Oczywiście
kończy się tym, że wychodzimy z salonu Burberry z torbą, w której leżą
jasnobrązowy płaszczyk średniej długości i kremowy szaliczek z
czarno-szaro-czerwoną kratką. Patrzę na Sherlocka i kręcę głową.
- No co?
– szczerzy do mnie zęby, ja bez namysłu mocno go przytulam.
-
Dziękuję, ty mój kochany, szalony mężu – mówię szeptem, wdychając te jego cudne
perfumy.
- Nie
masz za co, poza tym jak chcesz mi dziękować, to lepiej poczekaj jeszcze.
Trzeba ci kupić rzeczy na to przyjęcie: sukienkę, buty, torebkę… - stwierdza
przebiegle.
-
Sherlock! – wyjąkuję, ale tak naprawdę to nie mam już siły protestować.
- No
chodź! – prowadzi mnie do salonu Louis Vuitton obok.
Poszukiwania
sukienki trochę trwają, bo niestety trudno mi trafić na właściwą. Jeśli
znajduję jakąś, która mi się podoba, to albo jest zbyt krótka czy też za bardzo
wydekoltowana na taką okazję, albo zanadto widać mi brzuch, albo nie można
dobrać rozmiaru. No i te ceny… Urywają głowę.
W końcu
Sherlock jakoś przekonuje mnie, by zajrzeć do butiku Chanel. Wchodzę tam
autentycznie przestraszona, oczywiście z mocnym postanowieniem, że akurat w tym
sklepie nic nie kupię, bo jest po prostu za drogi (no dobra, jak wszystko na
tej ulicy…). Rozglądam się szybko po ekskluzywnym, kremowo-czarnym wnętrzu i
jak na złość za stolikiem oraz kanapą zauważam to pastelowe cudo o delikatnym,
błękitnym kolorze.
- Dzień
dobry – młoda czarnowłosa ekspedientka wyrywa mnie z rozmarzenia. – W czym mogę
państwu pomóc?
-
Szukamy jakiejś ładnej sukienki dla tej pani – wyjaśnia Sherlock, uśmiechając
się do mnie szeroko.
-
Oczywiście. Proszę za mną, to zaraz pokażę naszą kolekcję.
Zbliżamy
się do błękitnej sukienki, wiszącej pomiędzy innymi, a ja coraz bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że jest idealna. Prosta, klasyczna, do kolan, z
dekoltem w łódeczkę i krótkim rękawem. Delikatna i cudownie skrojona.
Dziewczyna
coś mówi, ale jej nie słucham, tylko ukradkiem przyglądam się tej kiecce. Wolę
nie myśleć, ile kosztuje. Zapewne majątek.
- No
cóż, w sumie to zastanawiamy się nad tą – Sherlock bierze wieszak z moją
sukienką, a ja zamykam oczy. Czy on musi czytać we mnie jak w książce? – I
chyba nawet rozmiar się zgadza.
- Więc
może zaprowadzę państwa do przymierzalni? To proszę za mną.
Zostawia
nas przed przymierzalniami i odchodzi do jakiegoś nowego klienta, a ja patrzę
ostrożnie na trzymane przez Sherlocka cudo.
- Ile
ona kosztuje? – pytam z wahaniem.
- A czy
to ważne? Przymierzaj ją! – mój kochany wciska mi do rąk wieszak. Korzystam z
okazji i od razu sprawdzam cenę.
-
Półtorej tysiąca funtów! – prawie łapię się za głowę. - Nie, nie ma mowy –
wyjąkuję lekko wystraszonym głosem.
Sherlock
unosi mi twarz i patrzy w oczy.
- Ten
twój upór jest doprawdy uroczy, kochanie, ale powinnaś wiedzieć, że i tak ci ją
kupię. Wiem, że ci się podoba, poza tym idealnie pasuje do tej biżuterii, którą
dałem ci na urodziny. Także marsz do przymierzalni.
Patrzę
na niego spode łba.
- I tak
pewnie będzie za mała… Ostatnio przytyłam… - mamroczę, ale zaraz całuję go
szybko w usta i znikam za kotarą.
No cóż,
wystarczy chyba, jeśli powiem, że na sukience się nie skończyło. Zanim wracamy
do domu, zostaję jeszcze obdarowana klasycznymi czarnymi Louboutinami i małą,
gustowną torebką Diora. Nie liczę zestawu bielizny Victoria’s Secret i perfum
Armaniego, bo Sherlock twierdzi, że to akurat prezent dla niego. Śmieję się z
tego całą drogę powrotną.
A mój
mąż… no cóż, wstąpiliśmy po parę koszul do Calvina Kleina. Tym razem to ja nie
mogłam się oprzeć, by go do tego zmusić. I trochę się rozerwałam przy
wybieraniu.
- Boże…
To pierwszy i ostatni raz… Chyba zbankrutowaliśmy – Sherlock właśnie kładzie
Alexa spać, a ja siedzę na łóżku, trzymając się za głowę.
- Wcale
nie – mój mąż upewnia się, że mały spokojnie zasnął i zaraz potem podchodzi do
mnie i mierzwi mi włosy. Uśmiecham się i opadam z westchnieniem na poduszki. –
Zmęczona?
- Oj
tak… Te twoje zakupy trochę mi dały popalić, a potem nasz kochany synek jeszcze
dodał swoje. Dobrze, że go jakoś uśpiłeś, bo dziś naprawdę strasznie marudził.
Pewnie biedak nie mógł się nas doczekać.
- Pewnie
tak – ręka Sherlocka wędruje na mój brzuch, a ja lekko wzdycham z rozczuleniem.
– Ale teraz już zasnął, a my możemy odpocząć.
Zaczynam
chichotać, a potem przyciągam go do siebie, bo potrzebny mi najlepszy lek na
zmęczenie: jego usta. Mam nadzieję, że również tym razem nie zawiodą, i się nie
mylę. Od razu ogarnia mnie przyjemne odprężenie, połączone oczywiście z
dreszczami podniecenia. Jak on to robi?
- Wiesz co… - mamroczę w jego wargi, lekko już
oszołomiona. – Chyba ci jeszcze odpowiednio nie podziękowałam…
- Ale
jak to…. Dziękuję słyszałem już chyba z dziesięć razy, nie licząc ile razy mnie
przytuliłaś i pocałowałaś…
- No
tak… - zaczynam powoli rozpinać jego koszulę. – Ale mi chodziło o coś jeszcze.
- Hmmmm…
Ciekawe o co? – pyta Sherlock lekko rozbawiony.
-
Zobaczysz…
Zaraz ma przyjechać po nas samochód, który
zawiezie nas na to całe przyjęcie do Pałacu Buckingham, a ja siedzę przed
lustrem i poprawiam wyprostowane włosy. Tak szczerze to nieźle się stresuję i
chyba przez to nie jestem pewna, czy dobrze wyglądam. A w ogóle to dziwnie się
czuję w kiecce od Chanel oraz Louboutinach na nogach. Mam nadzieję, że nie
zabiję się w tych butach.
Z
wahaniem wzdycham, po czym wstaję powoli z krzesła, i w tym momencie do pokoju
wchodzą Sherlock i Alex. Mój mąż ubrany jest już w garnitur, a loki z gracją
opadają mu na czoło. Kolejny raz uznaję, że wygląda perfekcyjnie.
- No i
jak? – pytam niepewnie, patrząc na nich. – Ta sukienka nie opina się za bardzo?
Na
ustach Sherlocka pojawia się szeroki uśmiech, a w oczach błysk zachwytu. Przez
chwilę tylko mi się przygląda pałającym wzrokiem, nic nie mówiąc. Boże, on cały
czas kocha mnie tak samo mocno, o ile nie bardziej z każdym dniem. Chociaż w
sumie… ja mam to samo jeśli chodzi o niego.
- Idealnie.
Wyglądasz cudownie – stwierdza tym swoim głębokim głosem, roztapiającym moje
serce. – Jestem pewny, że przyćmisz nawet księżną.
- Mama
bajdzo ładna – mówi zaraz wesoło mój synek, obserwujący mnie z ramion taty. Jak
za chwilę nie przestaną, to się popłaczę chyba.
- Bo
mama zawsze jest bardzo ładna. Najładniejsza – uśmiech Sherlocka staje się
jeszcze szerszy, a ja podchodzę do tych moich łobuzów, żeby ich ucałować.
- Ojej,
ojej. Dziękuję wam. – Daję Alexowi buziaka w policzek, przytulając go mocno, a
potem nie mogę się powstrzymać, żeby nie pocałować mojego męża prosto w te
kuszące usta. I co z tego, że szminka się rozmaże…
Zaraz
rozlega się odgłos klaksonu. Szofer przyjechał, trzeba się zbierać.
- Dobra,
pora iść – rzuca Sherlock, dając mi całusa w nos, a następnie zwraca się do
małego. – A ty kolego pójdziesz na chwilę do pani Hudson, chyba przygotowała
dla ciebie coś dobrego. Potem wrócicie tutaj, obejrzysz bajkę i ładnie położysz
się spać, a mama i tata w nocy przyjadą.
-
Dobzie. Do pani Hudsion – nasz synek nie ma chyba nic przeciwko, więc wszyscy
ruszamy w stronę schodów.
Wchodzimy
właśnie do sali balowej Pałacu Buckingham, sali o złotych ścianach, z pięknym
parkietem pod nogami i kilkoma roziskrzonymi, wielkimi żyrandolami nad głowami.
W środku jest już pełno ludzi, a mnie przytłacza ten przepych i bogactwo. Boże,
czuję się jak księżniczka na jakimś wielkim balu, nie wiem nawet gdzie oczy
podziać. Oczywiście nie czuję się zbyt pewnie, więc dla poczucia bezpieczeństwa
łapię Sherlocka za rękę.
Od razu
podchodzi do nas jeden z kelnerów, z tacą pełną kieliszków szampana. Ja szybko
kręcę głową, kładąc sobie rękę na brzuchu, przez co kelner posyła mi wesoły uśmiech.
Zaraz potem podaje szampana Sherlockowi i rusza dalej.
Dyskretnie
rozglądam się dookoła, no i oczywiście od razu wyławiam z tłumów znaną twarz.
- O
mamo… patrz, to Alan Rickman – mówię szeptem do Sherlocka, który akurat
prowadzi mnie do stolika z przekąskami.
- Kto?
Pierwsze słyszę…
Wzdycham
i kręcę głową. Ach ten Sherlock… Jak zwykle szeroko zorientowany w świecie
znanych ludzi… Z czułością lekko go przytulam, ale kiedy obok stołu z ciastami
zauważam wesoło gawędzących ze sobą Ewana McGregora i Colina Firtha, nic już
nie mówię.
Przyjęcie
trwa w najlepsze, a mi to wszystko coraz bardziej się podoba. Właśnie zjedliśmy
przy pięknie udekorowanych stolikach wykwitną kolację, kiedy to w końcu z
daleka dostrzegłam Williama i Kate, a potem udało mi się zamienić parę słów z
Alanem Rickmanem, co winduje poziom mojego szczęścia do maksimum. Jestem mile
zaskoczona, bo Alan to całkiem sympatyczny facet, a przede wszystkim pełen
charyzmy. No i nie omieszkał powiedzieć mi paru miłych słów. To takie miłe.
Rozpromieniona
odnajduję Sherlocka, który akurat rozmawia z jakimś chłopcem, rudowłosym i
niewysokim. Podchodzę do nich szeroko uśmiechnięta.
-
Kochanie, to Olivier – wyjaśnia Sherlock. – Bardzo mi pomógł z tą sprawą w Pałacu
i jak widać nie zostało to zapomniane przez książęcą parę.
- Cześć
– ściskam Olivierowi rękę. Chłopak wygląda nader uroczo w tym swoim dziecięcym
garniturze i szopą na głowie koloru marchewki. – Jestem Anna.
- Ale
laska z pana żony… – mały najwidoczniej jest bardzo bezpośredni. Zaczynamy się
z Sherlockiem śmiać, a on sam też szczerzy zęby.
- Tylko
nie waż mi się jej podrywać – ostrzega mój mąż Oliviera żartobliwym tonem.
W następnej chwili dostrzegam idącego z naszą
stronę Harry’ego. Towarzyszy mu książęca para, przez co od razu łapią mnie
lekkie nerwy. Tylko nie palnij czegoś głupiego, dziewczyno – mówię sobie, próbując
uśmiechać się naturalnie i nie być spięta.
-
Chciałbym przedstawić… To pan detektyw Sherlock Holmes oraz jego młody pomocnik
Olivier. To oni stoją za wykryciem tego zamachu IRA. A ta urocza dama to żona
pana Holmesa.
Patrzę
na Williama i Kate lekko onieśmielona, podczas gdy oni ściskają nam ręce. Nie
wierzę, że to naprawdę się dzieje. Ja na królewskim przyjęciu…
- Miło
mi poznać Wasze Książęce Wysokości – wyjąkuję lekko drżącym głosem. – Bardzo dziękujemy
za zaproszenie na przyjęcie.
- To my
dziękujemy panu Holmesowi i temu młodemu człowiekowi za to, co zrobili – mówi z
uśmiechem książę William. – Jesteśmy za to bardzo, bardzo wdzięczni. I tak się
składa, że mamy coś dla państwa synka, bo słyszeliśmy, że mają państwo
dwuletniego chłopca. I dla ciebie, Olivierze, również.
Och…
naprawdę? Jestem w szoku, kompletnie się czegoś takiego nie spodziewałam. Widzę, jak księżna podaje Olivierowi
torebeczkę z upominkami, a zaraz potem ja sama odbieram drżącymi rękami taką
samą.
- To
strasznie miłe, naprawdę. Bardzo, bardzo dziękujemy – wtrąca Sherlock, bo mi
chwilowo odebrało głos.
- Ależ
nie ma za co – mówi wesoło Kate. – Mamy nadzieję, że małemu się spodoba.
- Na
pewno. Dziękujemy – wydobywam z siebie w końcu głos.
Książęca
para zaraz odchodzi w stronę amerykańskiego ambasadora, a ja, szeroko uśmiechnięta, spoglądam na
Sherlocka. Ten wieczór jest ewidentnie niesamowity, jakby z jakiegoś snu.
Zapamiętam go na długo.
Mój
ukochany mnie lekko przytula, a potem, po uroczystej, wzruszającej dla mnie
gali i odebraniu orderu, ukradkiem zaglądam do torebeczki i widzę śliczny kocyk
z wyszytym w rogu herbem Windsorów, pluszowego misia w przebraniu gwardzisty,
mały model czarnego Roys-Royce’a i cudnie zapakowaną paczkę cukierków. O tak. Taki
prezent na pewno ucieszy Alexa.
kurcze, muszę przyznać, że wyczerpujecie mój zasób słownictwa, bo po każdym rozdziale jedyne, co jestem w stanie powiedzieć to 'cudo' :) ale to jedna z tych rzeczy, których jestem absolutnie pewna, że się nie mylę :D c u d o ♥
OdpowiedzUsuńpowiem tyle: opłacało się czekać <3
OdpowiedzUsuńNastępny rozdział ode mnie, ale muszę powiedzieć, że fabuła świetna :) Moja kochana musimy o czymś pogadać.
OdpowiedzUsuńChce coś o Jim. Tęsknię za nim. Kate!
OdpowiedzUsuńCierpliwości :D
UsuńJacy ci ludzie niecierpliwi :D dziś będę pisać rozdział. Nie wiem kiedy skończę od razu mówię, ale będzie. XD
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z dodawaniem tych piosenek :)
OdpowiedzUsuńI tak na marginesie: nie myślcie, że jeżeli nie ma wielu komentarzy to to oznacza, że nie ma zainteresowania :*
Dzięki :) Pracujemy nad tym, dziś już chyba będzie komplet xd
UsuńNie żeby coś, no ale GDZIE TEN ROZDZIAŁ???
OdpowiedzUsuńJoasia go tworzy :) Cierpliwości :*
Usuń