poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 52: Brak rzeczywistości

(No to rozdział od Joasi :D :* )

   “It's just ten percent luck
    Twenty percent skill
    Fifteen percent concentrated power of will
    Five percent pleasure
    Fifty percent pain
    And a hundred percent reason to remember the name”
                      Fort Minor - Remember the name


Czy może być gorzej? Wziąłem kolejną butelkę brandy z barku i otworzyłem szybko, by zapić kolejny z wielu smutków. Jasne, że może, ale teraz już nie mam sił walczyć o to, co było mi najdroższe. Cały świat runął gdy Mycroft oznajmił mi, że jego specjaliści nie potrafią zrobić nic z substancją, która została wstrzyknięta do serca Jamesa, a Sherlock mało się interesuje życiem mojego faceta. Zostałem teraz całkowicie sam i tak naprawdę nikt nie umiał mi pomóc w cierpieniu, jakie od pewnego czasu odczuwałem całym sobą.
Siedziałem w mieszkaniu Jima i czekałem na czas odwiedzin w ogóle nie śpiąc i mało jedząc. Właściwie moim głównym pożywieniem były alkohol, papierosy i coraz częściej kokaina, a dlatego, że miałem problemy ze snem i straszne wyrzuty sumienia, które nie pozwalały myśleć racjonalnie. Tak tłumaczyłem samemu sobie, ale naprawdę potrzebowałem ucieczki od tego syfu, jakim stało się życie bez niego, mojego ukochanego.
Właśnie odrzuciłem kolejny telefon od mojego starszego brata, prychając na ekran wyświetlacza. Co on sobie myślał, że będę teraz w stanie rozmawiać z nim, bo mnie potrzebuje? Miałem dość jego rządzenia moją osobą i przestałem pomagać w jakichkolwiek przedsięwzięciach względem Elise. Czekałem tylko na to, by moje piekło dobiegło końca, a szczerze mówiąc, nie zanosiło się na to, bo Sherlock nie zamierzał mi pomóc. Rozumiałem jego argumenty, ale nie mogłem ich przyjąć do wiadomości z prostych dla mnie pobudek, kochałem Jima tak mocno, że oddałbym własne życie, byle mógł jeszcze kiedyś chodzić o własnych siłach i pokochać kogoś tak mocno, jak mnie. Moi bracia tego nie pojmowali, chociaż sami byli w szczęśliwych związkach. Ja zawsze miałem być tym, którego trzeba chronić i pilnować, by nie zrobił sobie czegoś złego, bo byłem tym młodszym.
Po moich policzkach znów potoczyły się łzy, ale tym razem bardzo gorzkie. Nie wytrzymywałem z prostego powodu, nie miałem przy sobie swojego czarnego anioła, który potrafił rozwścieczyć mnie do granic możliwości, spowodować, że miałem łzy w oczach gdy opowiadał historie z dzieciństwa i śmiać się razem z nim. Tego ostatniego brakowało mi chyba najbardziej, ale czegoś innego również. Sprawiało mi to ból tak wielki, że ledwo mogłem złapać oddech w tym ponurym świecie. Dlaczego oni mi to robią?!
- Mam partię. - powiedział ktoś nagle, a ja zerwałem się z fotela z prędkością światła. - Koka. To, co lubisz, Tom.
- Nie wiem... - odparłem trochę niepewnie, ale czułem, że potrzebuję jej, by nie zasnąć gdzieś nagle w mieście gdy będę jechał do Jima. - Dobra. Towar ten, co zwykle?
- Nie. Tym razem to coś nowego, ale jest czysty więc nie masz się co martwić.
Przytaknąłem i wyciągnąłem dłoń, by Moran, znajomy mojego faceta, dał mi jedną z wielu działek, jakie posiadał. Zawahałem się tylko przez chwilę, ale poprosiłem o jeszcze jedną, by mieć na później. Bez zastanowienia podał mi je, a gdy miałem już wyciągać gotówkę, pokręcił przecząco głową mówiąc:
- Nie mam obowiązku przyjmować od ciebie hajsu. Poza tym, Jim by mi łeb urwał gdyby się dowiedział.
- Dzięki. - mruknąłem i znów siadłem w fotelu.
Przysunąłem do siebie stolik i rozsypałem biały proszek na szklanym blacie, po czym ułożyłem go w cienką linię. Zastanowiłem się, ale tak naprawdę miało mi to zaraz przynieść odpowiednią dawkę energii, która tego dnia stawała się zbawieniem. Nie było odwrotu, bo nie było też mojego Jima. Wciągnąłem szybko i oparłem ciało, by odczekać chwilę aż środek zacznie działać.
Zamykając oczy, wciąż miałem wizję mojego ukochanego, który siedział na tym upiornym krześle ze strzykawką wystającą z klatki piersiowej i przeklinałem siebie za głupotę, bo wina za tragedię spadała tylko i wyłącznie na mnie. Gdyby nie to, że zgodziłem się pomóc Mycroftowi, on nadal byłby sobą, a przede wszystkim cały.
Zauważyłem, że mój telefon znów dzwoni i postanowiłem, że tym razem go odbiorę, bo nie mogłem dłużej ukrywać się w mieszkaniu udając, że Thomas Alistair Holmes nie żyje, chociaż tak było wygodniej chyba dla wszystkich, a zwłaszcza dla moich braci.
- Czego chcesz? - warknąłem do słuchawki zachrypniętym od alkoholu głosem.
- Twój facet dostał antidotum, braciszku. - mruknął, jak zwykle chłodno, a mnie odjęło mowę. - Pewnie się cieszysz.
Nadal milczałem, co spowodowało, że zaczął pytać, czy nadal tam jestem, ale w tym momencie po prostu się rozłączyłem. Siedziałem tak przez kilka dobrych minut, bo nie docierało do mnie, co powiedział, ale to chyba dobra wiadomość. Mój Jim, James... Mój aniołek otworzy w końcu piękne brązowe oczy i uśmiechnie się, jak wtedy gdy go poznałem. Tylko czy mi wybaczy tak podłą zdradę? Szczerze w to wątpiłem, bo on nie zmienił się ani o jotę. Dla swojego dobrego samopoczucia chciałem pamiętać go w dobrych odcieniach, ale wiedziałem, że nie było ich wiele, a praktycznie nie istniały.
Zapewniłem Annę w ciemno o tym, że nic im nie zrobi, a sam wiedziałem, że teraz zemsta skieruje się na mnie, ponieważ doprowadziłem do skraju jego życia, które było mi przecież takie drogie. Kochałem go całym sobą, każdym nerwem swojego ciała i potrzebowałem niczym tlenu, ale bałem się wstać i pojechać tam, by ujrzeć w brązach tylko ból, wściekłość i żądzę mordu. James Moriarty mnie spali. Jestem o tym przekonany w zupełności.
Wstałem szybko, a w moich żyłach zaczęła krążyć trucizna pobudzająca ciało do dalszej walki o przetrwanie w tym paskudnym świecie. Zdjąłem z siebie ubranie, patrząc na blizny po licznych walkach z Aum Shin Rikyo i westchnąłem smutno wiedząc, że teraz będę miał przed sobą najgorszą bitwę ze wszystkich. Wiedziałem tylko jedno. Jeżeli Jim mnie zostawi, ja stoczę się na sam koniec łańcucha pokarmowego społeczeństwa porażonego obojętnością i złem w czystej postaci.
Przeszedłem przez korytarz i skierowałem kroki do łazienki, otworzyłem oszklone drzwi od prysznica, po czym zatrzasnąłem je za sobą z hukiem. Odkręcając kran przeszła mi przez głowę ta sama myśl kiedy to zabiłem pierwszy raz człowieka. Zimna woda tocząca się po moim umięśnionym ciele przypomniała krew spływającą po dłoniach, aż po łokcie gdy rozbijałem na miazgę wnętrzności tego biedaka. Czułem wtedy, że mógłbym zostać panem życia i śmierci, ale zaraz potem nadeszło zwątpienie w swoje człowieczeństwo, bo przecież nigdy nie podniosłem na nikogo ręki i nie zrobiłbym tego nawet za pieniądze, lecz nie byłem już tą samą osobą, co wcześniej. Teraz stałem się agentem Korony i to przypieczętowało mój los na zawsze.
Czułem, jak moje serce przyspiesza jeszcze bardziej, a oddech zaczyna być nierównomierny. Krew w żyłach dosłownie parzyła, ale to stawało się nieistotne, ponieważ teraz mogłem być sobą, tym pewnym siebie i gotowym na każde okrucieństwo mężczyzną, który jednym ciosem potrafi odebrać komuś życie, odrzeć z moralności każdego osobnika stojącego mi na drodze, nawet skrzywdzić rodzinę, a to wszystko tylko dla Niego.
Otrząsnąwszy się ze stanu nietrzeźwości, wyszedłem i otarłem skórę ostatnim czystym ręcznikiem, po czym zacząłem poszukiwać jakichś sensownych dla siebie ubrań, bo przecież nie mogłem wyglądać, jak ostatni łachmyta. Zdecydowałem się w końcu na czarną niczym moja dusza koszulę i tego samego koloru spodnie i pomyślałem, że teraz mogę już ruszyć.
Ciśnienie roznosiło moje ciało niczym opóźniająca się bomba zegarowa, ale już nie potrafiłbym bez tego żyć. Nie hamowałem się przed tym, by wziąć jeden z samochodów mojego faceta, bo wiedziałem, że i tak by mi pozwolił. Bardzo lubiłem drogie zabawki, które miał w swym podziemnym garażu, tuż pod blokiem więc wybrałem jedną z najdroższych; Bugatti, które silnikiem zmiotłoby nie jedno brytyjskie auto, a potem ruszyłem przed siebie z piskiem opon.
Pęd wgniótł mnie przyjemnie w fotel, a czerwone światła migały tylko przyjaźnie na spotkanie śmierci. Usłyszałem za sobą wycie syreny i zakląłem paskudnie. Że też gliny musiały pojawić się właśnie w momencie mojego największego spokoju i sukcesu życia, jakim było wybudzenie się Jima. Chciałem jechać dalej i już miałem wcisnąć pedał gazu do samego końca, ale odpuściłem. Mój kochany będzie musiał zaczekać na mnie pięć minut dłużej.
Skręciłem na pobocze, po czym zgasiłem silnik i oparłem ręce na głowie bardzo znudzony. Wiedziałem, że zaraz poproszą mnie o prawo jazdy, dowód rejestracyjny pojazdu, a gdy zauważą, że jestem pod wpływem środków odurzających, zatrzymają. Przygryzłem wargi rozbawiony, bo mogli postradać swoje marne stanowiska gdyby choć włos spadł mi z głowy, ale zaraz przybrałem maskę tego miłego i dobrotliwego Toma, za którego uważała mnie żona mojego brata.
Nawiasem, bardzo zdziwił mnie fakt, że Anna puściła go samego za granicę na misję przygotowaną przez Mycrofta, ale po tym, co powiedział jej kilka miesięcy temu nie zdziwiłbym się gdyby wzięli rozwód, nie mówiąc o tym najbliższym. Kolejna rzecz, którą spowodowałem ja, ale nie miałem z tego powodu jakichś większych wyrzutów, bo i tak miał jechać na Wschód, a ja tylko przyspieszyłem tę podróż. Obiecałem mu, że będę się opiekował bratową, ale marnie mi to szło gdy byłem we wskazującym stanie, a miało to miejsce coraz częściej.
- Dzień dobry, nazywam się... - nagle czyjś kobiecy głos wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie obchodzi mnie, jak masz na imię, piękna. - burknąłem, przerywając jej ostentacyjnie.
- Proszę wysiąść. - odparła twardo, a ja wybuchnąłem głośnym śmiechem.
Zaszczyciłem ją w końcu spojrzeniem swoich niebieskich oczu i grzecznie wyszedłem z samochodu, by kontynuować grę, w jaką ta mała blondyneczka zaraz będzie uwikłana po same uszy.
- Chciałaś coś, słodka? - zamruczałem romantycznie i posłałem perskie oko.
- Zapraszam do radiowozu.
- Jeżeli jesteś tam z kolegą to słaby pomysł. Nie lubię się dzielić kobietami, słodka.
Niespodziewanie policjantka zaatakowała mnie, ale byłem szybszy i wykręciłem jej rękę w nadgarstku na tyle boleśnie, by syknęła do mojego ucha. Zrobiłem to w taki sposób, żeby jej partner nie zauważył mojego ruchu i roześmiałem się cicho.
- Puszczaj, bo zawołam wsparcie. - warknęła więc grzecznie posłuchałem, ale tylko po to, by widzieć jej minę.
- Dla twojej wiadomości... - powiedziałem w końcu, bo ona nie mogła wykrztusić ani słowa. - Po pierwsze: nie zrobiłbym nigdy kobiecie krzywdy, zwłaszcza w ciąży, bo ewidentnie to widzę. Po drugie: lepiej nie denerwuj człowieka na prochach, bo może wyjść z siebie. A po trzecie - zawiesiłem na chwilę głos. - Nie widziałaś mnie i nie zameldujesz o tym nigdzie, bo chcesz jeszcze wykonywać zawód.
- Skąd wiesz, że jestem niby w ciąży? - prychnęła w moją stronę, nie dowierzając.
- Dedukuję, skarbie. Jeżeli kojarzysz to słowo, wiedz, że jestem bratem tego słynnego Holmesa i równie niedoścignionego Mycrofta, który służy Wielkiej Brytanii, a teraz spływaj, bo będzie kiepsko. - mówiłem trochę nerwowo, ale siliłem się na spokój, choć w środku czułem, że piekło już nie ma swoich granic i narkotyk przejmie nade mną kontrolę. - Rzuć tę pracę.
Po tej krótkiej wymianie zdań schowałem się z powrotem do auta i przekręcając kluczyk w stacyjce, ruszyłem z piskiem opon pod St. Bart's.
Przyspieszałem coraz bardziej, a moje serce kołatało prawie tak miarowo, jak cylindry silnika W16. Widziałem coraz to ostrzej i czekałem tylko na falę kulminacyjną mojego stanu, ale uparcie nie nadchodziła, co zaczęło mnie niepokoić. Wysiadłem i pobiegłem od razu do jedynej przyjaciółki, jaka mnie wtedy rozumiała, starając się choć odrobinę ukoić ból związany z tęsknotą za ukochanym. Molly Hooper wiedziała doskonale, co mnie gnębi, a przy okazji próbowała coraz to nowych metod, by obudzić Jamesa i gdy tylko mój starszy braciszek zadzwonił, wiedziałem, że w końcu dopięła swego.
Pokonywałem schody do kostnicy w takim tempie, że sam bym siebie nie podejrzewał o taką szybkość, ale w grę wchodziła teraz rozmowa z panią koroner więc wolałem wypytać o wszystko nim zrobi to ktoś inny, a właściwie Mycroft, bo coś czułem, że tę informację dostał będąc w biurze i obrastając w tłuszcz.
Otworzyłem drzwi i uśmiechnąłem się do niej ciepło zakrzykując:
- Witam panią śmierć!
- Ty znów w wisielczym humorze? - burknęła trochę rozeźlona i wróciła do badania mózgu. - Jim już wybudzony, nie potrzebujesz mnie, Tom.
- Ale... - zaciąłem się pierwszy raz odkąd ją znam. - Jesteś moją przyjaciółką, M. Gdyby nie ty...
- Nie, ja tylko jestem pani od pocieszania. - warknęła w ciężką przestrzeń, a ja już zrozumiałem. - Wybacz Tom, ale muszę pracować.
Podszedłem do niej i położyłem dłoń na ramieniu, by jakoś ją pocieszyć, ale nie wiedziałem jak, bo przecież już dawno zatraciłem w sobie zdolności dobrotliwego psychologa. Odwróciła się gwałtownie i rzuciła wprost w moje ramiona. Zdziwiony objąłem ją mocno, a moje tętno przyspieszyło jeszcze bardziej.
- Nie idź tam. - ściszyła głos prawie do szeptu. - Błagam cię ze względu na ciebie i na to, co czuję. Wiem, że bierzesz narkotyki przez to wszystko i coraz bardziej mnie dobija fakt, że niszczysz samego siebie. Zrób to dla mnie i nie idź.
Niespodziewanie spojrzała swymi brązowymi oczyma ze znajomą iskrą w oku, po czym dotknęła moich ust swoimi zatapiając się w nie bez pamięci. Na początku nie wiedziałem, co z tym zrobić, ale ich miękkość i żar spowodowały, że oddałem pocałunek. Nie spodziewałem się, że będę tym tak zachwycony, lecz w nowym wydaniu Molly było coś naprawdę pociągającego, co dawało mi pragnienie nowej przyszłości. W głowie widziałem wszystko począwszy od namiętności, po wspólne życie i bardzo mi się to spodobało, ale gdy kończyliśmy dotarło do mnie, że to jest tylko chwilowa słabość, która nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością, jaką czułem do Jima.
- Słodka moja, ja go kocham. - wyszeptałem w jej włosy. - Wiem, że teraz cię tym ranię, ale znajdziesz kogoś i jestem pewien, że równie inteligentnego, jak ty. Może w innym życiu będzie coś między nami.
- Rozumiem. - odparła drżącym głosem ze łzami w oczach, których nie chciałem widzieć. - Wybacz, ale nie pójdę z tobą. Mam pracę. Anna już tutaj jest, była na badaniach.
Wyszedłem szybko, by nie widzieć wzroku pełnego wyrzutu i nienawiści do mnie, bo nie mogłem już znieść tego wszystkiego. Raniłem bliskich mi ludzi na każdym kroku i coraz bardziej mnie to dobijało, zwłaszcza że traciłem ich przez swoje czyny. Mogłem winić tylko siebie, bo gdybym nie pomógł Mycroftowi, nie poznałbym Jima i Anny, a przede wszystkim oni byliby bezpieczni. Przechodząc przez oddział zauważyłem, że żona mojego brata stoi w wejściu do pokoju, w którym leżał ten boski anioł, a moje serce zakołatało niebezpiecznie. Czułem, że zaraz nastąpi przesilenie i narkotyk przestanie działać więc podszedłem bardzo powoli, by nie prowokować siebie do jakichkolwiek akcji.
- Cześć. - mruknąłem spuszczając wzrok na posadzkę.
- Hej. - odparła trochę chłodno Anna. - Właśnie rozmawialiśmy.
Wszedłem do sali, a w środku coś zaczęło mnie nieprawdopodobnie silnie kuć. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na Jima, który widząc mnie uśmiechnął się radośnie i z bezmiarem uczucia. Podszedłem chwytając go za dłoń i nie mogłem wypowiedzieć choćby słowa, na swoje usprawiedliwienie, bo nie byłem przygotowany na tak ciepłe powitanie.

Jeszcze raz zaczerpnąłem trochę powietrza w płuca, a po moim ciele rozlało się coś na kształt mocnego skurczu. Jęknąłem przeciągle i łapiąc się za lewą stronę klatki piersiowej upadłem na podłogę. Dosłyszałem tylko krzyknięcie Jima i cichy szept Anny, a potem były już tylko ból i ciemność.

12 komentarzy:

  1. Kolejny fragment jest niesamowity. Wow w końcu Jimmy się wybudził. Cieszę się! Życzę wam dużo weny.
    Kate!

    OdpowiedzUsuń
  2. tak czułam, że z tą działką będzie coś nie tak! :D ciesze się że wybudziłyście Jima <3 ale wait, jak to sherlock wyjeżdża?! mam swoje teorie( jak zwykle XD), ale coś przegapiłam czy jak?? :O no i hej, zostawi ją samą? z dzieckiem, w ciąży i z wybudzonym psychopatą? no way! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Woooow, jestem pod ogromnym wrażeniem i nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakiś przewidywany czas pojawienia się nowego rozdziału? :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Staramy się wysupłać trochę czasu, ale to trudne przy natłoku tylu obowiązków pracowniczych. Będę się starała jak najszybciej dokończyć dla Was rozdział :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dokładnie :) Keep calm, robimy co możemy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dodawajcie rozdziały tak rzadko - dziwcie się, że nikt już tego nie czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to prawda. Ja regularnie zaglądam na ten blog i czytam go. Trzeba troszeczkę czasu im dać aby te rozdziały były super. Kate!

      Usuń
    2. Dziękuję Ci:* My naprawdę się staramy, ale życie to życie. Rozdziały będą, dajcie nam ciut czasu :)

      Usuń
    3. Poza tym, widać, że na początku bloga (gdy pisałaś sama) miałaś plany co do tego, co się stanie dalej, a teraz, przepraszam, ale widać, że piszecie z rozdziału na rozdział. Moim skromnym zdaniem ten blog powinien się zakończyć na rozdziale ok. 30.

      Usuń
    4. Akurat nie, na pewno nie z rozdziału na rozdział, plany mamy, i to konkretne, oj konkrente... :) A co do zakończenia bloga... czy, kiedy i jak ono nastąpi jest ściśle strzeżoną tajemnicą :D

      Usuń