wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 27: The other one

“Take me on a trip, I'd like to go some day.
           Take me to New York, I'd love to see LA.
           I really want to come kick it with you.
           You'll be my American Boy.
             Estelle & Kanye West - American boy

https://www.youtube.com/watch?v=Ic5vxw3eijY

Och, jak dobrze w domu! Tak tęskniłam za Baker Street… za panią Hudson, salonem, sypialnią… za tapetą z dziurami nad kanapą. I w ogóle za całym Londynem. Teraz już jestem tam, gdzie moje miejsce, całkowicie bezpieczna i spokojna.
Jest środek nocy, a ja nie mogę zasnąć. Jestem wściekle głodna. Cóż… Odkąd wróciliśmy z Paryża, to raczej normalne. Nic tylko jem i jem. Mogłabym nie wychodzić z kuchni.
Unoszę głowę i przyglądam się przez moment śpiącemu Sherlockowi. Wzdycham z czułością, widząc spokój na jego twarzy, po czym delikatnie odgarniam mu loki z czoła. Kochanie moje… sama nie wiem jakim cudem sobie na niego zasłużyłam.
Głód w końcu zmusza mnie do wstania z łóżka. Czując się jak ciężarówka ubieram szlafrok i idę cicho do kuchni. Do porodu mam wprawdzie jeszcze miesiąc, ale już jestem jakaś niespokojna. A tak szczerze to boję się jak cholera… chociaż z drugiej strony z ulgą pozbędę się tego brzucha. Cóż… w każdym razie torba do szpitala jest już spakowana od wczoraj, tak na wszelki wypadek.
Otwieram drzwi lodówki, patrząc co mamy… hmmm… wyjmuję kiełbasę, ser i Nutellę, a potem jeszcze biorę dwie kromki chleba. Ledwo to wszystko kładę na stole, a uznaje, że mi mało i dokrajam sobie duży kawałek ciasta od pani Hudson. Powinno wystarczyć do rana.
Jem sobie w najlepsze, kiedy w salonie zapala się światło i po chwili w progu kuchni pojawia się Sherlock.
- Kochanie, co ty robisz? – mówi lekko zaspany, przeciągając ręką po swoich lokach, co jak zwykle mnie rozczula. - Jest druga w nocy…
- Jem – wyjaśniam z rozbrajającym uśmiechem, wkładając sobie do ust łyżkę Nutelli.
Sherlock robi wielkie oczy a potem zaczyna się śmiać, nieźle ubawiony.
- No co… - wzruszam ramionami i robię całkowicie niewinną minę.
- Nic, kochanie – mój ukochany posyła mi czuły uśmiech, po czym wchodzi do kuchni i odsuwa sobie krzesło naprzeciwko mnie. Powstrzymuję go uniesieniem ręki.
- Och, zanim siądziesz, podaj mi proszę jednego batonika z szafki…
Sherlock kręci głową, ale otwiera szafkę obok zlewu i wkłada w moją wyciągniętą dłoń czekoladowego wafelka.
- Moi rodzice dzwonili… Chcą wpaść na święta… - rzuca rozdrażnionym tonem, siadając przy stole.
- Och… moi też – rozdzieram czerwone opakowanie batonika.
Jestem naprawdę okropna, bo przez cały pobyt w Paryżu zapewniałam swoich rodziców, że jestem w Londynie i wszystko jest w porządku. Sandra miała za zadanie podtrzymywać tą wersję i wybić im z głowy pomysł z przyjazdem, jeśli ten wpadłby in kiedykolwiek do głowy. Wczoraj jednak mama zadzwoniła do mnie i stanowczym głosem oznajmiła, że wszyscy przyjadą do nas na Boże Narodzenie. Chwała Bogu, że już wróciłam na Baker Street.
- No tak – Sherlock wzdycha, i widzę że jest poirytowany i zdenerwowany. – Ale moi rodzice, że tak powiem, nie mają pojęcia, że mam narzeczoną, która jest w ciąży.
Robię wielkie oczy i zakrywam sobie usta dłonią. No to: Houston, mamy problem.
- Ty żartujesz… - mówię ni to lekko wstrząśnięta, ni to rozbawiona.
Nie powiedział im? Naprawdę? Och, cały Sherlock… Nie powinnam się chyba dziwić. Cóż, jakoś to rozwiążemy.
Widząc jego udręczoną minę mimowolnie wzdycham. Po krótkim namyśle odkładam batonika na słoik Nutelli, wstaję i siadam Sherlockowi na kolanach.
- No cóż… to kłopot, ale sobie z nim poradzimy – mówię, tuląc się do jego aksamitnych loków. – Skoro moi rodzice przetrwali ten szok, to twoi tym bardziej.
Sherlock nagle zaczyna się śmiać.
- Co? – daję mu buziaka w czoło.
- Nic. Wyobraziłem sobie ich miny…
- Jesteś okropny… - stwierdzam, ale na moich ustach pojawia się mimowolny uśmiech.
- Wiem, ale to nie moja wina.
- Chodźmy już lepiej spać…
Rozbawiona wstaję i zaciągam go do sypialni.

Rano Sherlock urywa się, by pomóc w czymś Gregowi, a mnie tak się nudzi, że wychodzę na mały spacer. Siedzenie w domu mnie zabija, a o powrocie do pracy nie ma już mowy. Lekarka się nie zgodziła, ponad to sama nie chcę. Szkoła póki co kojarzy mi się tylko z Moriartym.
Jest bardzo ładna pogoda jak na grudzień. Nie ma śniegu ani mrozu, a nad sobą widzę czyste niebo. Już sama taka pogoda powoduje u mnie dobry humor. Idę się na chwilę przejść po parku, a w drodze powrotnej wstępuję do cukierni kupić drożdżówkę, którą od razu zjadam.
Jestem już przed Baker Street, kiedy widzę, że ktoś puka do naszych drzwi. Podchodzę bliżej i orientuję się, że to wysoki facet o krótkich brązowych włosach, przynajmniej tyle widzę od tyłu. Ma na sobie czarny płaszcz. Cóż… dobrze, że przyszłam, bo by odszedł z kwitkiem. Nikogo nie ma, pani Hudson poszła do jakiejś znajomej…

- Przepraszam… - mówię głośno i podchodzę do niego. – Niestety nikogo nie ma…
Nieznajomy odwraca się do mnie i widzę, że to przystojny facet koło trzydziestki. Ma bardzo niebieskie oczy i gładko ogoloną, lekko opaloną twarz na której dostrzegam wyraz delikatnej melancholii, ale i pewnej radości życia. Ponad to bije od niego silny urok osobisty. Patrzy na mnie lekko zaskoczony, a ja uśmiecham się i kluczem otwieram drzwi.
- Pan pewnie do Sherlocka? – pytam, uznając, że to klient. – Nie ma go… zajmuje się sprawą przyjaciela. Ale jesli pan chce, to może pan poczekać w środku.
Wzrok faceta wędruje najpierw na moją dłoń z pierścionkiem, a potem do mojego brzucha i widzę, ze oczy rozszerzają mu się ze zdziwienia. Marszczę brwi. Co jest? Czy to na serio klient? Jakoś się nie boję, bo facet nie wygląda niebezpiecznie, a wręcz przeciwnie. No ale to zaskoczenie…
- To ja może… - jego głos ma miłe brzmienie. – Ja może przyjdę później.
Uśmiecham się do niego i widzę, że odpłaca mi tym samym. Jego uśmiech jest nadzwyczaj uroczy i ciepły.  A spojrzenie… jakieś znajome. Ale skąd? Nie mogę się jednak dłużej przyjrzeć tym niebieskim oczom, bo nieznajomy po chwili odwraca się i odchodzi. Z dziwnym uczuciem w duszy wchodzę do mieszkania i idę na górę, oglądać swój ulubiony serial.

Sherlock wraca wieczorem i proszę go, by zajął się moim kręgosłupem, który ostatnio daje o sobie znać. Mój ukochany nic nie mówi tylko z uśmiechem siada za mną na kanapie i zaczyna masować mi krzyż. Co za ulga.
- Tego mi było trzeba.
 W odpowiedzi odgarnia mi włosy z lewego ramienia i zaczyna całować w szyję.
- Zawsze do usług – słyszę w uchu najukochańszy głos.
Przypominam sobie nagle tajemniczego gościa z przedpołudnia. Może Sherlock wie kto to był.
- Wiesz… szukał cię dziś jakiś klient…. To znaczy chyba klient. Jakiś taki był… sama nie wiem… - ciężko mi znaleźć słowa.
- To znaczy?
Przygryzam dolną wargę szukając odpowiednich słów.
- Sama nie wiem. Miał takie ciepło w oczach. I wydaje mi się, że skądś znam jego spojrzenie, chociaż wiem, że wcześniej tego faceta nie widziałam. I zdziwił się, widząc, że jestem w ciąży… Wydaje mi się, że ciebie zna. Nie wiem… Zastanowił mnie po prostu. Niebieskie oczy, brązowe krótkie włosy, wysoki, koło trzydziestki…
Sherlock śmieje się.
- Ten opis wyglądu pasuje do niejednego mężczyzny w tym mieście, kochanie. Może to było zwykłe dejavu. No i tak o nim mówisz, że jestem zazdrosny – muska ustami mój policzek.
 - Och, przestań – rzucam, ale czuję pewną radość na wieść, że książę mój jest zazdrosny. - Nie twierdzę, że nie był przystojny, ale mam ciebie, kocham cię najbardziej na świecie i w życiu nie zamienię na nikogo innego. Po prostu to wszystko, jego zachowanie i wrażenie czegoś znajomego w oczach daje mi do myślenia.
- Może tu jeszcze wpadnie, to rozwiążesz swoją zagadkę. Jak plecy? Lepiej?
- Tak, już dobrze. Dziękuję, najdroższy.
Wstaję i prostuję kręgosłup, po czym podchodzę do okna. Chcę już zaciągnąć zasłony, ale widzę, że pod naszymi drzwiami stoi właśnie facet, o którym rozmawialiśmy. W świetle latarni rozpoznaje ten płaszcz i brązowe włosy.
- Och, kochanie, to on – rzucam w stronę Sherlocka - Chodź tu!
Odwracam głowę i widzę, jak mój narzeczony wstaje i do mnie podchodzi. Gdy jednak spoglądam powrotem na ulicę, okazuje się, że nieznajomy zniknął.

Następnego dnia idę się spotkać z Mary. Umówiłyśmy się w Galerii Handlowej, chcę z nią pogadać, a może przy okazji wypatrzę coś ładnego dla małego. Sherlock wprawdzie obiecał mi zakupy w weekend, ale nie chce mi się siedzieć w domu. I czuję się zadziwiająco dobrze.
Gdy jesteśmy na miejscu, siadamy przy stoliku w naszej ulubionej restauracji i zamawiamy coś do picia
 - Nie wiem jak mam ci dziękować – mówię, patrząc jak daje małej Lily herbatnika. – Bez ciebie… Mogło się to skończyć o wiele gorzej.
Mary uśmiecha się ciepło i ściska moją leżącą na stoliku dłoń.
- Robiłam co mogłam… Miałam kontakty to czemu ich nie użyć? Poza tym… mówiłam już, byłam coś winna Sherlockowi…
Kiwam głową i upijam łyk swojej herbaty. Wolę nie pytać o co jej chodzi, wystarczy mi świadomość, że była kiedyś agentką. Czuję, że ten fakt ma coś wspólnego z tym jej długiem wobec mojego narzeczonego, ale nie czuję potrzeby poznania szczegółów.
Nagle czuję lekkie rozbawienie. Kto by pomyślał, że kiedyś będę obracać się w towarzystwie agentki, człowieka zajmującego wysokie stanowisko w brytyjskim rządzie czy inspektora z policji. Nie mówiąc już o tym, że zaręczę się z prywatnym detektywem… Ale takie życie mi się podoba i nie chcę innego. Za żadne skarby świata.
- Sherlock… - waham się przez chwilę i zerkam w te sympatyczne niebieskie oczy Mary. – On bardzo to przeżywał, prawda?
Mary wzdycha i robi smutna minę.
- Prawda. Siedział taki udręczony i załamany… Rzadko wychodził z domu no i chyba ciągle palił. Ale wystarczyło, że przeczytał twój list i wszystko zmieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Rozczulenie ściska mi serce. Najdroższy mój… Już nigdy nie pozwolę, żeby tak cierpiał.
- On cię bardzo kocha – kontynuuje Mary, uśmiechając się do mnie ciepło. – I ty go też. Nie pozwólcie już nigdy, żeby Moriarty was rozdzielił i żebyście przez niego cierpieli.
Wyczuwam u niej siłę, która przechodzi na mnie. Ma rację. Ten zbir już nic nam nie zrobi. I zapłaci za to wszystko.
Patrzę nagle na małą Lily i czułość rozpływa mi się po sercu. Mała ma już prawie półtorej roku i jest przesłodka. Urocza blondyneczka o oczach jak niezapominajki i rumianych policzkach. Ciekawe jaki będzie mój synek… do kogo będzie podobny? I po kim dostanie charakter?
Mary widzi jak przyglądam się małej i na jej twarzy również wykwita uśmiech.
- To już niedługo, prawda?
- Jeszcze miesiąc, o ile małemu nie będzie chciało się pośpieszyć… - robię bezradną minę.
- Och, naprawdę, ciesz się spokojem i odpoczywaj póki możesz… Za niedługo będziesz marzyć o całej przespanej nocy.
Zaczynam się śmiać, w duchu pogodzona z perspektywą przyszłości wypełnionej zmęczeniem i odwracam głowę, rozglądając się od niechcenia po sali. Dostrzegam kogoś dwa stoliki dalej. Kogoś, a dokładnie tego faceta, którego widziałam wczoraj na Baker Street. Patrzy na mnie przez chwilę zdziwiony, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem uśmiecha się znanym mi już ciepłym uśmiechem. Wiem, że mnie rozpoznał.
- Anno, stało się coś? – słyszę głos Mary i automatycznie przenoszę swój wzrok na nią. – Przez chwilę wydawało mi się, jakby coś cię zaskoczyło.
- Nie… to znaczy… sama nie wiem – mówię cicho, starając się robić obojętną minę. - Wczoraj spotkałam przed naszym mieszkaniem pewnego mężczyznę… i on jest teraz tutaj… i tak jakby mnie obserwował...
Znowu się odwracam, ale nieznajomego już nie ma. Ponownie rozpłyną się niczym duch. To chyba jakaś jego cudowna właściwość.
- Już go nie ma…Może mi się wydawało – uśmiecham się. – To pewnie przypadek…
Na zewnątrz udaję beztroskę, ale ten facet mnie nurtuje. Stoi pod naszym domem, nawet wieczorem. O co mu chodzi? I to teraz… Śledzi mnie czy to przypadkowe spotkanie? Naprawdę, nie wyczuwam w nim zła, ale może przeczucia mnie mylą… Jeśli tak naprawdę to jakiś świr? Nie chcę powtórki jak z Moriartym… Za nic w świecie….

Po zakupach Mary odwozi mnie na Baker Street. Wchodzę do mieszkania zadowolona, pomimo natknięcia się na tajemniczego faceta.
- Kochanie! – krzyczę rozemocjonowana, idąc po schodach. – Kupiłam śliczne ubranka! Chcesz zobaczyć?
Wchodzę do salonu i widzę, że Sherlock nie jest sam. Mianowicie towarzyszy mu Mycroft.
- Och, cześć… - mówię i kładę torby na kanapie, po czym całuje mojego narzeczonego.
Mycroft obdarza mnie jakimś sztucznym zimno-kwaśnym uśmiechem. Marszczę brwi. A temu co znowu? Ponad to widzę, że zerka na mój pierścionek.
Patrzę pytająco na Sherlocka, który jest ewidentnie zirytowany.
- Dałbyś już spokój! – syczy do brata, a w jego głosie wyczuwam hamowaną wściekłość.
- Zaręczyny? Naprawdę? – rzuca zimno Mycroft.
- Żebyś wiedział.
Wyczuwam, że atmosfera jest burzowa i że to chodzi o mnie.  A skoro tak to nie odpuszczę póki nie dowiem się wszystkiego.
- Może któryś z łaski swojej mi wyjaśni o co chodzi?
- O nic – rzuca Sherlock i mnie przytula, jednak to mnie nie uspokaja.
- No tak, o nic… sprzedawanie Moriarty’emu informacji o tobie to nic…
Ach, a więc o to cała afera… Mogłam się domyśleć. Nieruchomieję w ramionach mojego ukochanego, po czym lekko go odpycham. Staję przed Mycroftem i patrzę mu w oczy pałającym wzrokiem. Koniec z płaczem, teraz będę walczyć o swoje i nie odpuszczę.
- Masz mi może coś jeszcze do zarzucenia? – wyrzucam lodowato.
- Poza tym…? Cóż… Nie jestem pewien... ale chyba za bardzo pogubiłaś się w kłamstwach, Anno. Byłoby absurdem gdyby to było dziecko mojego brata. Moriarty był dość blisko ciebie…
Na chwilę zastygam. Co on powiedział?! Czy on sugeruje, że… Robi mi się niedobrze.
- Mycroft! – słyszę oburzony i wściekły głos Sherlocka.
To jakby mnie budzi. Nie wytrzymuję i z całej siły uderzam Mycrofta w twarz. Po chwili widzę jego rozszerzone ze zdziwienia oczy.
 Czuję, że Sherlock kładzie mi rękę na ramieniu, ale zaraz ją strząsam. Zaciskam palce w pięści i wbijam wściekły wzrok w twarz starszego z braci Holmes. Nie pozwolę mu, by tak do mnie mówił! Ani on, ani nikt inny!
- Jak śmiesz! – syczę przez zęby, cała się w środku gotując. Oddycham głęboko przez jakiś czas, by trochę się uspokoić. – Czy ty wiesz w ogóle co ja przeżywałam? Moriarty groził, że zabije Sherlocka i dziecko! Ale wielce inteligentny Mycroft zapewne zdołałby z tego jakoś sprytnie wybrnąć, to jasne! – Zaczynam się gorzko śmiać. – Przecież masz do dyspozycji całe MI6! Nie to, co bezbronna dziewczyna w ciąży, której mistrz zbrodni grozi śmiercią synka i ukochanego!
Mycroft tylko patrzy na mnie i milczy. Kręcę głową, mam dość. Odwracam się na pięcie, idę do kanapy i opadam na nią nadal kipiąc z wściekłości. Widzę, że Sherlock patrzy na brata lodowatym wzrokiem.
- Przepraszam… - Mycroft robi lekki zmieszaną, ale i pełną godności minę. – Chyba rzeczywiście przesadziłem nieco… Chciałem się tylko upewnić… Teraz już wiem, że nie kłamiesz…
Prycham niczym rozwścieczona kotka, biorę gazetę ze stolika i się nią zasłaniam.
- Chciałeś się upewnić? – słyszę jak mój ukochany cedzi słowa. – To sobie wymyśliłeś! Na miłości boską, ona jest w ciąży!
- Dla Mycrofta to pewnie nie ma znaczenia – rzucam, przewracając z furią stronę.
Nagle do salonu wchodzi pani Hudson. Odkładam gazetę i widzę, że ma zdenerwowaną minę.
- Możecie mi powiedzieć co się tutaj dzieje? – pyta zaniepokojona. – Słyszałam kłótnię, a Anna nie może się denerwować! Oj, chłopcy…
- Mój brat już został postawiony do pionu – przerywa jej Sherlock. – Nie ma co już tracić nerwów.
Pani Hudson wzdycha, ale macha ręką.
- Jakiś młody człowiek do ciebie, Sherlocku. Mam go prosić czy jeszcze się nie uspokoiliście?
- Niech wejdzie.
Czekamy chwilę w napiętym milczeniu. Po dosłownie minucie pojawia się nasz gość. Zdziwiona wciągam powietrze. To ten mężczyzna! Od razu rozpoznaje ten ciepły uśmiech i wesoło-melancholijne spojrzenie. Brązowe włosy na lekko rozburzone. Uśmiecham się delikatnie do siebie, lecz szybko mi przechodzi, wystarczy, że popatrzę na Sherlocka.
Mój ukochany cały blednie na twarzy i zaciska usta. Skóra na policzkach mu się napina, a w oczach widzę ból pomieszany z gniewem. Ewidentnie jest bardzo zdenerwowany i jakby… poruszony. Mycroft natomiast zamyka oczy i kręci głową.
- Toś sobie wybrał moment… - mówi do nieznajomego. – Mówiłem… nie dziś!
Facet ignoruje go i patrzy na mnie, a potem na Sherlocka.
- Zaskoczyłeś mnie… - mówi do mojego narzeczonego. – Zaręczyny, dziecko... Nie spodziewałem się tego po tobie… Ale cieszę się, że jesteś szczęśliwy… Twoja przyszła żona jest naprawdę urocza – uśmiecha się radośnie do mnie.
Zaraz… to oni się wszyscy znają? Patrzę to na Sherlocka, to na Mycrofta, to na nieznajomego, nic nie rozumiejąc. Co tu jest grane? Czy to jakiś nowy wróg?
Sherlock bez słowa siada koło mnie i robi obrażoną minę. Wygląda jak niezadowolone dziecko, które nie dostało cukierka.
- Wiedziałem – mamrocze do siebie Mycroft z irytacją i rezygnacją.
Wydaje się, że Sherlock nie widzi mojego pytającego spojrzenia, więc zaczynam gapić się na Mycrofta.
- Może mi ktoś powie o co tu chodzi?
Nieznajomy robi lekko smutną minę. Wyczuwam, że mu autentycznie przykro.
- Nie mów Sherlocku, że nic jej nie powiedziałeś…
Mój ukochany nadal uparcie milczy, a ja zaczynam świdrować wzorkiem jego brata.

- No dobra, skoro Tom już to jest… - wzdycha zrezygnowany Mycroft. – To jest Thomas Holmes, nasz najmłodszy brat.

2 komentarze:

  1. No tak, trzeci brat, tak myślałam :) Ale dlaczego od początku miałam przed oczami twarz Hiddlestona? :D A na koniec jeszcze...Tom! Brilliant :D Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, wiedziałam wiedziałam.! Miałam małe zaległości ale jestem już na bieżąco i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.! (Jak przeczytałam tytuł rozdziału to pomyślałam "Albo będzie trzeci brat albo pojawi się Irene")
    Nie zawiodłam się na Was dziewczyny ♥♥
    Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń