“Take me on a trip, I'd like to go some day.
Take me to New York, I'd love to see LA.
I really want to come kick it with you.
You'll be my American Boy.”
Take me to New York, I'd love to see LA.
I really want to come kick it with you.
You'll be my American Boy.”
Estelle & Kanye West - American boy
Och, jak dobrze w domu! Tak tęskniłam za Baker
Street… za panią Hudson, salonem, sypialnią… za tapetą z dziurami nad kanapą. I
w ogóle za całym Londynem. Teraz już jestem tam, gdzie moje miejsce, całkowicie
bezpieczna i spokojna.
Jest środek nocy, a ja nie mogę zasnąć. Jestem
wściekle głodna. Cóż… Odkąd wróciliśmy z Paryża, to raczej normalne. Nic tylko
jem i jem. Mogłabym nie wychodzić z kuchni.
Unoszę głowę i przyglądam się przez moment śpiącemu
Sherlockowi. Wzdycham z czułością, widząc spokój na jego twarzy, po czym
delikatnie odgarniam mu loki z czoła. Kochanie moje… sama nie wiem jakim cudem
sobie na niego zasłużyłam.
Głód w końcu zmusza mnie do wstania z łóżka. Czując
się jak ciężarówka ubieram szlafrok i idę cicho do kuchni. Do porodu mam
wprawdzie jeszcze miesiąc, ale już jestem jakaś niespokojna. A tak szczerze to
boję się jak cholera… chociaż z drugiej strony z ulgą pozbędę się tego brzucha.
Cóż… w każdym razie torba do szpitala jest już spakowana od wczoraj, tak na
wszelki wypadek.
Otwieram drzwi lodówki, patrząc co mamy… hmmm…
wyjmuję kiełbasę, ser i Nutellę, a potem jeszcze biorę dwie kromki chleba.
Ledwo to wszystko kładę na stole, a uznaje, że mi mało i dokrajam sobie duży
kawałek ciasta od pani Hudson. Powinno wystarczyć do rana.
Jem sobie w najlepsze, kiedy w salonie zapala się
światło i po chwili w progu kuchni pojawia się Sherlock.
- Kochanie, co ty robisz? – mówi lekko zaspany,
przeciągając ręką po swoich lokach, co jak zwykle mnie rozczula. - Jest druga w
nocy…
- Jem – wyjaśniam z rozbrajającym uśmiechem,
wkładając sobie do ust łyżkę Nutelli.
Sherlock robi wielkie oczy a potem zaczyna się śmiać,
nieźle ubawiony.
- No co… - wzruszam ramionami i robię całkowicie
niewinną minę.
- Nic, kochanie – mój ukochany posyła mi czuły
uśmiech, po czym wchodzi do kuchni i odsuwa sobie krzesło naprzeciwko mnie.
Powstrzymuję go uniesieniem ręki.
- Och, zanim siądziesz, podaj mi proszę jednego
batonika z szafki…
Sherlock kręci głową, ale otwiera szafkę obok zlewu
i wkłada w moją wyciągniętą dłoń czekoladowego wafelka.
- Moi rodzice dzwonili… Chcą wpaść na święta… -
rzuca rozdrażnionym tonem, siadając przy stole.
- Och… moi też – rozdzieram czerwone opakowanie
batonika.
Jestem naprawdę okropna, bo przez cały pobyt w
Paryżu zapewniałam swoich rodziców, że jestem w Londynie i wszystko jest w
porządku. Sandra miała za zadanie podtrzymywać tą wersję i wybić im z głowy
pomysł z przyjazdem, jeśli ten wpadłby in kiedykolwiek do głowy. Wczoraj jednak
mama zadzwoniła do mnie i stanowczym głosem oznajmiła, że wszyscy przyjadą do
nas na Boże Narodzenie. Chwała Bogu, że już wróciłam na Baker Street.
- No tak – Sherlock wzdycha, i widzę że jest
poirytowany i zdenerwowany. – Ale moi rodzice, że tak powiem, nie mają pojęcia,
że mam narzeczoną, która jest w ciąży.
Robię wielkie oczy i zakrywam sobie usta dłonią. No
to: Houston, mamy problem.
- Ty żartujesz… - mówię ni to lekko wstrząśnięta, ni
to rozbawiona.
Nie powiedział im? Naprawdę? Och, cały Sherlock… Nie
powinnam się chyba dziwić. Cóż, jakoś to rozwiążemy.
Widząc jego udręczoną minę mimowolnie wzdycham. Po
krótkim namyśle odkładam batonika na słoik Nutelli, wstaję i siadam Sherlockowi
na kolanach.
- No cóż… to kłopot, ale sobie z nim poradzimy –
mówię, tuląc się do jego aksamitnych loków. – Skoro moi rodzice przetrwali ten
szok, to twoi tym bardziej.
Sherlock nagle zaczyna się śmiać.
- Co? – daję mu buziaka w czoło.
- Nic. Wyobraziłem sobie ich miny…
- Jesteś okropny… - stwierdzam, ale na moich ustach
pojawia się mimowolny uśmiech.
- Wiem, ale to nie moja wina.
- Chodźmy już lepiej spać…
Rozbawiona wstaję i zaciągam go do sypialni.
Rano Sherlock urywa się, by pomóc w czymś Gregowi, a
mnie tak się nudzi, że wychodzę na mały spacer. Siedzenie w domu mnie zabija, a
o powrocie do pracy nie ma już mowy. Lekarka się nie zgodziła, ponad to sama
nie chcę. Szkoła póki co kojarzy mi się tylko z Moriartym.
Jest bardzo ładna pogoda jak na grudzień. Nie ma
śniegu ani mrozu, a nad sobą widzę czyste niebo. Już sama taka pogoda powoduje
u mnie dobry humor. Idę się na chwilę przejść po parku, a w drodze powrotnej
wstępuję do cukierni kupić drożdżówkę, którą od razu zjadam.
Jestem już przed Baker Street, kiedy widzę, że ktoś
puka do naszych drzwi. Podchodzę bliżej i orientuję się, że to wysoki facet o
krótkich brązowych włosach, przynajmniej tyle widzę od tyłu. Ma na sobie czarny
płaszcz. Cóż… dobrze, że przyszłam, bo by odszedł z kwitkiem. Nikogo nie ma,
pani Hudson poszła do jakiejś znajomej…
- Przepraszam… - mówię głośno i podchodzę do niego.
– Niestety nikogo nie ma…
Nieznajomy odwraca się do mnie i widzę, że to
przystojny facet koło trzydziestki. Ma bardzo niebieskie oczy i gładko ogoloną,
lekko opaloną twarz na której dostrzegam wyraz delikatnej melancholii, ale i
pewnej radości życia. Ponad to bije od niego silny urok osobisty. Patrzy na
mnie lekko zaskoczony, a ja uśmiecham się i kluczem otwieram drzwi.
- Pan pewnie do Sherlocka? – pytam, uznając, że to
klient. – Nie ma go… zajmuje się sprawą przyjaciela. Ale jesli pan chce, to
może pan poczekać w środku.
Wzrok faceta wędruje najpierw na moją dłoń z
pierścionkiem, a potem do mojego brzucha i widzę, ze oczy rozszerzają mu się ze
zdziwienia. Marszczę brwi. Co jest? Czy to na serio klient? Jakoś się nie boję,
bo facet nie wygląda niebezpiecznie, a wręcz przeciwnie. No ale to zaskoczenie…
- To ja może… - jego głos ma miłe brzmienie. – Ja
może przyjdę później.
Uśmiecham się do niego i widzę, że odpłaca mi tym
samym. Jego uśmiech jest nadzwyczaj uroczy i ciepły. A spojrzenie… jakieś znajome. Ale skąd? Nie
mogę się jednak dłużej przyjrzeć tym niebieskim oczom, bo nieznajomy po chwili
odwraca się i odchodzi. Z dziwnym uczuciem w duszy wchodzę do mieszkania i idę na
górę, oglądać swój ulubiony serial.
Sherlock wraca wieczorem i proszę go, by zajął się
moim kręgosłupem, który ostatnio daje o sobie znać. Mój ukochany nic nie mówi
tylko z uśmiechem siada za mną na kanapie i zaczyna masować mi krzyż. Co za
ulga.
- Tego mi było trzeba.
W odpowiedzi
odgarnia mi włosy z lewego ramienia i zaczyna całować w szyję.
- Zawsze do usług – słyszę w uchu najukochańszy
głos.
Przypominam sobie nagle tajemniczego gościa z
przedpołudnia. Może Sherlock wie kto to był.
- Wiesz… szukał cię dziś jakiś klient…. To znaczy
chyba klient. Jakiś taki był… sama nie wiem… - ciężko mi znaleźć słowa.
- To znaczy?
Przygryzam dolną wargę szukając odpowiednich słów.
- Sama nie wiem. Miał takie ciepło w oczach. I
wydaje mi się, że skądś znam jego spojrzenie, chociaż wiem, że wcześniej tego
faceta nie widziałam. I zdziwił się, widząc, że jestem w ciąży… Wydaje mi się,
że ciebie zna. Nie wiem… Zastanowił mnie po prostu. Niebieskie oczy, brązowe
krótkie włosy, wysoki, koło trzydziestki…
Sherlock śmieje się.
- Ten opis wyglądu pasuje do niejednego mężczyzny w
tym mieście, kochanie. Może to było zwykłe dejavu. No i tak o nim mówisz, że
jestem zazdrosny – muska ustami mój policzek.
- Och,
przestań – rzucam, ale czuję pewną radość na wieść, że książę mój jest
zazdrosny. - Nie twierdzę, że nie był przystojny, ale mam ciebie, kocham cię
najbardziej na świecie i w życiu nie zamienię na nikogo innego. Po prostu to
wszystko, jego zachowanie i wrażenie czegoś znajomego w oczach daje mi do myślenia.
- Może tu jeszcze wpadnie, to rozwiążesz swoją
zagadkę. Jak plecy? Lepiej?
- Tak, już dobrze. Dziękuję, najdroższy.
Wstaję i prostuję kręgosłup, po czym podchodzę do
okna. Chcę już zaciągnąć zasłony, ale widzę, że pod naszymi drzwiami stoi właśnie
facet, o którym rozmawialiśmy. W świetle latarni rozpoznaje ten płaszcz i
brązowe włosy.
- Och, kochanie, to on – rzucam w stronę Sherlocka -
Chodź tu!
Odwracam głowę i widzę, jak mój narzeczony wstaje i
do mnie podchodzi. Gdy jednak spoglądam powrotem na ulicę, okazuje się, że
nieznajomy zniknął.
Następnego dnia idę się spotkać z Mary. Umówiłyśmy
się w Galerii Handlowej, chcę z nią pogadać, a może przy okazji wypatrzę coś
ładnego dla małego. Sherlock wprawdzie obiecał mi zakupy w weekend, ale nie
chce mi się siedzieć w domu. I czuję się zadziwiająco dobrze.
Gdy jesteśmy na miejscu, siadamy przy stoliku w
naszej ulubionej restauracji i zamawiamy coś do picia
- Nie wiem
jak mam ci dziękować – mówię, patrząc jak daje małej Lily herbatnika. – Bez ciebie…
Mogło się to skończyć o wiele gorzej.
Mary uśmiecha się ciepło i ściska moją leżącą na
stoliku dłoń.
- Robiłam co mogłam… Miałam kontakty to czemu ich
nie użyć? Poza tym… mówiłam już, byłam coś winna Sherlockowi…
Kiwam głową i upijam łyk swojej herbaty. Wolę nie
pytać o co jej chodzi, wystarczy mi świadomość, że była kiedyś agentką. Czuję,
że ten fakt ma coś wspólnego z tym jej długiem wobec mojego narzeczonego, ale
nie czuję potrzeby poznania szczegółów.
Nagle czuję lekkie rozbawienie. Kto by pomyślał, że kiedyś
będę obracać się w towarzystwie agentki, człowieka zajmującego wysokie stanowisko
w brytyjskim rządzie czy inspektora z policji. Nie mówiąc już o tym, że zaręczę
się z prywatnym detektywem… Ale takie życie mi się podoba i nie chcę innego. Za
żadne skarby świata.
- Sherlock… - waham się przez chwilę i zerkam w te
sympatyczne niebieskie oczy Mary. – On bardzo to przeżywał, prawda?
Mary wzdycha i robi smutna minę.
- Prawda. Siedział taki udręczony i załamany… Rzadko
wychodził z domu no i chyba ciągle palił. Ale wystarczyło, że przeczytał twój
list i wszystko zmieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Rozczulenie ściska mi serce. Najdroższy mój… Już
nigdy nie pozwolę, żeby tak cierpiał.
- On cię bardzo kocha – kontynuuje Mary, uśmiechając
się do mnie ciepło. – I ty go też. Nie pozwólcie już nigdy, żeby Moriarty was
rozdzielił i żebyście przez niego cierpieli.
Wyczuwam u niej siłę, która przechodzi na mnie. Ma
rację. Ten zbir już nic nam nie zrobi. I zapłaci za to wszystko.
Patrzę nagle na małą Lily i czułość rozpływa mi się
po sercu. Mała ma już prawie półtorej roku i jest przesłodka. Urocza
blondyneczka o oczach jak niezapominajki i rumianych policzkach. Ciekawe jaki
będzie mój synek… do kogo będzie podobny? I po kim dostanie charakter?
Mary widzi jak przyglądam się małej i na jej twarzy
również wykwita uśmiech.
- To już niedługo, prawda?
- Jeszcze miesiąc, o ile małemu nie będzie chciało
się pośpieszyć… - robię bezradną minę.
- Och, naprawdę, ciesz się spokojem i odpoczywaj
póki możesz… Za niedługo będziesz marzyć o całej przespanej nocy.
Zaczynam się śmiać, w duchu pogodzona z perspektywą
przyszłości wypełnionej zmęczeniem i odwracam głowę, rozglądając się od
niechcenia po sali. Dostrzegam kogoś dwa stoliki dalej. Kogoś, a dokładnie tego
faceta, którego widziałam wczoraj na Baker Street. Patrzy na mnie przez chwilę
zdziwiony, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem uśmiecha się znanym mi już
ciepłym uśmiechem. Wiem, że mnie rozpoznał.
- Anno, stało się coś? – słyszę głos Mary i
automatycznie przenoszę swój wzrok na nią. – Przez chwilę wydawało mi się,
jakby coś cię zaskoczyło.
- Nie… to znaczy… sama nie wiem – mówię cicho,
starając się robić obojętną minę. - Wczoraj spotkałam przed naszym mieszkaniem
pewnego mężczyznę… i on jest teraz tutaj… i tak jakby mnie obserwował...
Znowu się odwracam, ale nieznajomego już nie ma. Ponownie
rozpłyną się niczym duch. To chyba jakaś jego cudowna właściwość.
- Już go nie ma…Może mi się wydawało – uśmiecham
się. – To pewnie przypadek…
Na zewnątrz udaję beztroskę, ale ten facet mnie
nurtuje. Stoi pod naszym domem, nawet wieczorem. O co mu chodzi? I to teraz…
Śledzi mnie czy to przypadkowe spotkanie? Naprawdę, nie wyczuwam w nim zła, ale
może przeczucia mnie mylą… Jeśli tak naprawdę to jakiś świr? Nie chcę powtórki
jak z Moriartym… Za nic w świecie….
Po zakupach Mary odwozi mnie na Baker Street.
Wchodzę do mieszkania zadowolona, pomimo natknięcia się na tajemniczego faceta.
- Kochanie! – krzyczę rozemocjonowana, idąc po
schodach. – Kupiłam śliczne ubranka! Chcesz zobaczyć?
Wchodzę do salonu i widzę, że Sherlock nie jest sam.
Mianowicie towarzyszy mu Mycroft.
- Och, cześć… - mówię i kładę torby na kanapie, po
czym całuje mojego narzeczonego.
Mycroft obdarza mnie jakimś sztucznym zimno-kwaśnym
uśmiechem. Marszczę brwi. A temu co znowu? Ponad to widzę, że zerka na mój
pierścionek.
Patrzę pytająco na Sherlocka, który jest ewidentnie
zirytowany.
- Dałbyś już spokój! – syczy do brata, a w jego
głosie wyczuwam hamowaną wściekłość.
- Zaręczyny? Naprawdę? – rzuca zimno Mycroft.
- Żebyś wiedział.
Wyczuwam, że atmosfera jest burzowa i że to chodzi o
mnie. A skoro tak to nie odpuszczę póki
nie dowiem się wszystkiego.
- Może któryś z łaski swojej mi wyjaśni o co chodzi?
- O nic – rzuca Sherlock i mnie przytula, jednak to
mnie nie uspokaja.
- No tak, o nic… sprzedawanie Moriarty’emu
informacji o tobie to nic…
Ach, a więc o to cała afera… Mogłam się domyśleć. Nieruchomieję
w ramionach mojego ukochanego, po czym lekko go odpycham. Staję przed Mycroftem
i patrzę mu w oczy pałającym wzrokiem. Koniec z płaczem, teraz będę walczyć o
swoje i nie odpuszczę.
- Masz mi może coś jeszcze do zarzucenia? – wyrzucam
lodowato.
- Poza tym…? Cóż… Nie
jestem pewien... ale chyba za bardzo pogubiłaś się w kłamstwach, Anno. Byłoby
absurdem gdyby to było dziecko mojego brata. Moriarty był
dość blisko ciebie…
Na chwilę zastygam. Co on powiedział?! Czy on
sugeruje, że… Robi mi się niedobrze.
- Mycroft! – słyszę oburzony i wściekły głos
Sherlocka.
To jakby mnie budzi. Nie wytrzymuję i z całej siły uderzam
Mycrofta w twarz. Po chwili widzę jego rozszerzone ze zdziwienia oczy.
Czuję, że
Sherlock kładzie mi rękę na ramieniu, ale zaraz ją strząsam. Zaciskam palce w
pięści i wbijam wściekły wzrok w twarz starszego z braci Holmes. Nie pozwolę
mu, by tak do mnie mówił! Ani on, ani nikt inny!
- Jak śmiesz! – syczę przez zęby, cała się w środku
gotując. Oddycham głęboko przez jakiś czas, by trochę się uspokoić. – Czy ty
wiesz w ogóle co ja przeżywałam? Moriarty groził, że zabije Sherlocka i
dziecko! Ale wielce inteligentny Mycroft zapewne zdołałby z tego jakoś sprytnie
wybrnąć, to jasne! – Zaczynam się gorzko śmiać. – Przecież masz do dyspozycji całe
MI6! Nie to, co bezbronna dziewczyna w ciąży, której mistrz zbrodni grozi
śmiercią synka i ukochanego!
Mycroft tylko patrzy na mnie i milczy. Kręcę głową,
mam dość. Odwracam się na pięcie, idę do kanapy i opadam na nią nadal kipiąc z
wściekłości. Widzę, że Sherlock patrzy na brata lodowatym wzrokiem.
- Przepraszam… - Mycroft robi lekki zmieszaną, ale i
pełną godności minę. – Chyba rzeczywiście przesadziłem nieco… Chciałem się
tylko upewnić… Teraz już wiem, że nie kłamiesz…
Prycham niczym rozwścieczona kotka, biorę gazetę ze
stolika i się nią zasłaniam.
- Chciałeś się upewnić? – słyszę jak mój ukochany
cedzi słowa. – To sobie wymyśliłeś! Na miłości boską, ona jest w ciąży!
- Dla Mycrofta to pewnie nie ma znaczenia – rzucam,
przewracając z furią stronę.
Nagle do salonu wchodzi pani Hudson. Odkładam gazetę
i widzę, że ma zdenerwowaną minę.
- Możecie mi powiedzieć co się tutaj dzieje? – pyta
zaniepokojona. – Słyszałam kłótnię, a Anna nie może się denerwować! Oj,
chłopcy…
- Mój brat już został postawiony do pionu – przerywa
jej Sherlock. – Nie ma co już tracić nerwów.
Pani Hudson wzdycha, ale macha ręką.
- Jakiś młody człowiek do ciebie, Sherlocku. Mam go
prosić czy jeszcze się nie uspokoiliście?
- Niech wejdzie.
Czekamy chwilę w napiętym milczeniu. Po dosłownie
minucie pojawia się nasz gość. Zdziwiona wciągam powietrze. To ten mężczyzna!
Od razu rozpoznaje ten ciepły uśmiech i wesoło-melancholijne spojrzenie.
Brązowe włosy na lekko rozburzone. Uśmiecham się delikatnie do siebie, lecz
szybko mi przechodzi, wystarczy, że popatrzę na Sherlocka.
Mój ukochany cały blednie na twarzy i zaciska usta.
Skóra na policzkach mu się napina, a w oczach widzę ból pomieszany z gniewem. Ewidentnie
jest bardzo zdenerwowany i jakby… poruszony. Mycroft natomiast zamyka oczy i
kręci głową.
- Toś sobie wybrał moment… - mówi do nieznajomego. –
Mówiłem… nie dziś!
Facet ignoruje go i patrzy na mnie, a potem na
Sherlocka.
- Zaskoczyłeś mnie… - mówi do mojego narzeczonego. –
Zaręczyny, dziecko... Nie spodziewałem się tego po tobie… Ale cieszę się, że
jesteś szczęśliwy… Twoja przyszła żona jest naprawdę urocza – uśmiecha się
radośnie do mnie.
Zaraz… to oni się wszyscy znają? Patrzę to na
Sherlocka, to na Mycrofta, to na nieznajomego, nic nie rozumiejąc. Co tu jest
grane? Czy to jakiś nowy wróg?
Sherlock bez słowa siada koło mnie i robi obrażoną
minę. Wygląda jak niezadowolone dziecko, które nie dostało cukierka.
- Wiedziałem – mamrocze do siebie Mycroft z irytacją
i rezygnacją.
Wydaje się, że Sherlock nie widzi mojego pytającego spojrzenia,
więc zaczynam gapić się na Mycrofta.
- Może mi ktoś powie o co tu chodzi?
Nieznajomy robi lekko smutną minę. Wyczuwam, że mu
autentycznie przykro.
- Nie mów Sherlocku, że nic jej nie powiedziałeś…
Mój ukochany nadal uparcie milczy, a ja zaczynam
świdrować wzorkiem jego brata.
- No dobra, skoro Tom już to jest… - wzdycha
zrezygnowany Mycroft. – To jest Thomas Holmes, nasz najmłodszy brat.
No tak, trzeci brat, tak myślałam :) Ale dlaczego od początku miałam przed oczami twarz Hiddlestona? :D A na koniec jeszcze...Tom! Brilliant :D Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam wiedziałam.! Miałam małe zaległości ale jestem już na bieżąco i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.! (Jak przeczytałam tytuł rozdziału to pomyślałam "Albo będzie trzeci brat albo pojawi się Irene")
OdpowiedzUsuńNie zawiodłam się na Was dziewczyny ♥♥
Oby tak dalej.