„Bierzesz, co chcesz - sama wiesz
Cały świat jest Twój
Człowiek czy rzecz - sama wiesz
Mówisz tak: "Jest mój"
Cała Twoja uroda i blask
To moneta, za którą chcesz żyć
Jak to dobrze mieć w życiu Carte Blanche
Gdy poza tym nie liczy się nic
Masz to, co chcesz, bo Ty mówisz i masz
Lecz paradoks jest w tym, że nie cieszy Cię nic
Nie domyślasz się, że cały problem w tym jest
Mówisz i masz - może czas abyś i Ty sparzyła się”
Łukasz Zagrobelny - Mówisz i masz
Jest późne popołudnie, akurat wróciłam do domu z
pracy. Siedzę na kanapie i patrzę bezmyślnie na telewizor. Nawet nie wiem, co
leci, bo martwię się o Sherlocka. Zastanawiam się po raz tysięczny co on znowu
wymyślił i zwijam się na kanapie, podciągając nogi
Nagle słyszę, że ktoś otwiera drzwi. Pani Hudson
przecież jest w domu… Ale… W takim razie to musi być…
- Sherlock? – pytam zdziwiona.
- Tak, to ja, kochanie.
W jego głosie nie słyszę już tej udawanej beztroski
i ukrytej obawy, raczej ulgę oraz szczęście.
Sherlock wchodzi do salonu i od razu siada obok
mnie, mocno przytulając. Wtula twarz w moje włosy, a ja wyczuwam w tym
wszystkim jakąś rozpaczliwą radość i ukojenie. O co chodzi?
- Ale… już jesteś? Miałeś przecież wrócić z Bristolu
dopiero jutro…
Wzdycha, po czym wypuszcza mnie z objęć i patrzy mi
w oczy z obawą. W dodatku bierze moje dłonie w swoje. To źle wróży, wie, że
będę zdenerwowana.
- Nie byłem w Bristolu… - wzdycha ciężko. -
Okłamałem cię.
A wiec jest tak, jak myślałam. Czuję lekkie ukłucie
w sercu. Okłamał mnie… Chociaż może to i dobrze, że się przyznał…
- Gdybym ci powiedział, co naprawdę planowałem, nie
zgodziłabyś się na to… A nie miałem wyjścia…
- Bo? – mówię bezbarwnym głosem, chcąc to wszystko
ogarnąć i zrozumieć.
Sherlock bez słowa wyjmuje swoją komórkę i podaje mi
ją. Widzę swoje zdjęcie, sprzed szkoły, z podpisem: Holmes, naciesz się nią
póki możesz… jaka szkoda… taka młoda i taka ładna. Serce mi zamiera, poza tym
czuję zimne dreszcze.
- Co to jest? – pytam z lekką paniką w głosie.
Sherlock ją od razu wyczuwa i znowu mnie przytula.
- Pewien człowiek chciał cię skrzywdzić. Ale już nic
ci nie grozi…
- Jaki człowiek? – chcę wiedzieć.
Zamykam oczy i lekko drżę w jego ramionach.
- Zły człowiek… Zająłem się nim.
- Ale… ale dlaczego chciał mnie
skrzywdzić?
Sherlock nic nie mówi.
- Sherlock… - mówię już wkurzona. Nienawidzę,
jak tak się zachowuje. - Dlaczego chciał mnie skrzywdzić?
- Bo chciał się na mnie zemścić… To
ten człowiek od tej rosyjskiej ruletki…
Odrywam się od niego i patrzę mu w
oczy z wyrzutem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
- Mówiłem już, nie zgodziłabyś się
na to!
Oczywiście, że bym się nie
zgodziła! Na samą myśl, że Sherlock spotkał się z jakimś niebezpiecznym
bandziorem, robi mi się słabo.
- Ale na co?! – mój głos przypomina
teraz głos małej dziewczynki.
- Na to, żebym się z nim spotkał… i
go zabił.
Że co? Ale…
- I zabiłeś go? – pytam
zdrętwiałymi wargami.
- Oczywiście! Inaczej on by zabił
ciebie! Miałem na to pozwolić? Sam bym wtedy umarł.
Milczę przez chwilę i to wszystko
analizuję. Póki co jestem trochę w szoku.
- Dobra, opowiedz mi wszystko.
Dokładnie i po kolei.
- Nie wiem czy to dobry pomysł… -
Sherlock wyraźnie się waha. - Nie powinnaś się denerwować… To naprawdę niezbyt
miła opowieść…
Świdruję go wzrokiem. Tak łatwo nie
odpuszczę, wyśpiewa mi wszystko i koniec!
- Nie mówi mi, że nie powinnam się
denerwować, bo wtedy dopiero podnosi mi się ciśnienie! Opowiadaj!
No więc wzdycha i opowiada. Już po
dwóch minutach żałuję, że go o to poprosiłam, a gdy dochodzi do gry w ruletkę z
Kostylewem blednę tak, że Sherlock musi mi przynieść wodę. Na pewno nie
spodziewałam się takiej historii, rodem niczym z jakiegoś horroru.
Myśl, że Sherlock ryzykował dla
mnie życie, kompletnie mnie paraliżuje. To… Boże… Co by było gdyby mu się nie
udało? On nie może… mu nie wolno…
Nic nie poradzę na to, że łzy
napływają mi do oczu.
- Ty… mogłeś zginać… - mówię
przerażona.
Bierze moją twarz w swoje dłonie i
ociera mi łzy.
- W tamtej chwili myślałem tylko o
tobie… I o tym, żeby powstrzymać Kostylewa… a nie było innego sposobu. On
zabiłby cię z zimną krwią.
- I co ja mam ci na to wszystko powiedzieć?
Naprawdę, cała się trzęsę. Sherlock
znowu mnie przytula.
- Nic – śmieje się. – Może poza
tym, że mnie kochasz… I przepraszam jeszcze raz, że cię okłamałem.
Och, już dawno mu wybaczyłam. Nie
byłabym w stanie się po tym wszystkim na niego gniewać.
- Och…. Sherlock…jak mogłabym cię
nie kochać…? I dziękuję ci… Ale proszę, już zawsze mów mi prawdę. Inaczej tego
wszystkiego nie zniosę…
Płaczę, a on mnie przytula i całuje
po włosach.
Leżymy pewnego sobotniego ranka w
łóżku, przytuleni, a Sherlock gładzi mnie delikatnie po brzuchu. Jeszcze
płaskim brzuchu.
- Za niedługo będę wyglądała jak
beczka – stwierdzam z westchnieniem.
Sherlock tylko się śmieje i daje mi
buziaka w czoło.
- To nie jest śmieszne…
- W każdym razie bardzo kochana i
śliczna beczka – mówi ewidentnie rozbawiony.
- Ty tu potrafisz pocieszyć…
Sherlock nagle bierze rękę z mojego
brzucha, odgarnia mi włosy z czoła i zaczyna całować. Z westchnieniem wbijam
palce jednej ręki w jego ciemne loki, drugą błądząc mu po plecach. Serce mi
przyspiesza, a krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach.
Usta Sherlocka po chwili przesuwają
się do mojej szyi. Zapominam, jak się nazywam i gdzie jestem.
- Muszę iść do Johna – po chwili
mruczy mi w bark.
W odpowiedzi tylko mocniej do niego
przywieram. Nie, nie odchodź, ja cię nie puszczę.
- Naprawdę muszę. Wiesz przecież,
że obiecałem pomóc mu w sprawie tego dziwnego pacjenta…
Wzdycham i wypuszczam go z objęć. Cóż,
życie…
- Chyba, że chcesz iść ze mną?
- Chcę, ale nie mogę – robię
zrezygnowaną minę. - Muszę sprawdzić testy końcowe ze szkoły…
- Cóż, siła wyższa… Obiecuję, że
będę z powrotem najszybciej jak się da… i wrócimy do tego… - mówi Sherlock,
patrząc mi czule w oczy.
- No ja myślę – uśmiecham się
figlarnie. – Wtedy cię tak łatwo nie puszczę.
- Trzymam za słowo – dotyka delikatnie
palcami moich ust, po czym całuje mnie w nos i idzie do łazienki.
Zamykam oczy i przytulam się do
jego poduszki.
Po śniadaniu siadam w salonie i
sprawdzam końcowe testy swoich uczniów, popijając herbatę Earl Grey.
Przynajmniej zajmę się czymś i czas do powrotu Sherlocka szybciej minie.
Mam już zrobioną połowę, kiedy
słyszę dzwonek do drzwi. Myślę, kto to. Pani Hudson jest na zakupach, ale ma
klucze, Sherlock również. Cóż… Nie ma wyjścia, schodzę na dół i otwieram drzwi,
po czym widzę… swoją siostrę.
- Hej – mówi Sandra, po czym
wchodzi spokojnie do środka swoim pewnym krokiem, ciągnąc za sobą walizkę.
- Ale co ty tu robisz? – pytam,
przyglądając się jej zaskoczona.
Widzę, że moja siostra nic się nie
zmieniła, może tylko zrobiła się bardziej idealna. Skórę ma jak zwykle opaloną,
ciemnobrązowe włosy lśniące, a figurę z marzeń. W jej dużych orzechowych oczach
widać błysk, a na ustach uśmiech świadczący o pewności siebie i bezczelności.
- No jak to co? Wpadłam do Londynu
na parę dni, pozwiedzać. Zaraz wakacje, nie? Poza tym… - zerka na mój brzuch. –
Chcę poznać tatusia. Rodzice są nim zachwyceni, cóż…
Wszystko to wypowiada znanym mi już
kpiącym tonem, który zawsze doprowadza mnie do szału. Ona zawsze uważała się za
lepszą i twierdziła, że wszystko jej się należy. A odkąd parę lat temu została
Miss Nastolatek Małopolski, stała się jeszcze gorsza. W domu przeżywałam
katusze.
- A ty nie masz czasem sesji na tej
swojej germanistyce?
- Już wszystko zdałam… - macha
beztrosko ręką. – Powidz mi, Anka… Byłaś na tyle cwana, że wrobiłaś go w
dziecko czy na tyle głupia, że wpadłaś?
Wiem, że moja siostra nigdy nie
przebierała w słowach, ale teraz to już przesadziła. Co to w ogóle za pytanie?
- Nie twój interes. I jak możesz,
nie mieszaj się w moje prywatne sprawy, dobrze?
- Wnioskuję, że wpadka… Nigdy nie
byłaś tak przebiegła jak ja – mówi Sandra, po czym bierze walizkę i idzie w
kierunku schodów. – Twoja sypialnia na górze jest wolna, nie?
- Nie! Nie będziesz u nas mieszkać,
wybij to sobie z głowy!
Nie żeby coś, nie jestem przecież wredna,
ale po prostu nie wytrzymam z Sandrą pod jednym dachem. Dość już się z nią
naużerałam w Polsce przez tyle lat. Ciągle krytyka, docinki słowne i
wściubianie nosa w moje sprawy. A jak przyszło co do czego, to kompletne
olewanie. Próbowałam się tym nie przejmować, naprawdę, ale mimo wszystko
bolało… Nie pozwolę, aby i tu mnie dopadła.
- Tak, tak – Sandra jest już w
połowie schodów. – Nie chcę cię dobijać, ale bądź przygotowana na to, że ten
twój lowelas rzuci cię pewnie za jakiś czas. Wielki brzuch, rozstępy… potem
ryczący dzieciak – kręci głową z udawanym współczuciem. – Wiesz, idiotka z
ciebie…
Zaciskam palce na poręczy schodów.
Ona nic nie robi sobie z tego, że te słowa mnie ranią.
- Przestań – mówię wściekła, z
bólem w głosie. – I mówiłam ci już, nie będziesz u nas mieszkać! Idź na te
kilka dni do jakiegoś hostelu!
- Możesz mi zrobić herbatę? I coś
do jedzenia? Podróż była męcząca – mówi, po czym znika mi z oczu na górnym
piętrze.
Siadam wściekła na pierwszym
stopniu, nie mam już na nic siły. Miałam taki dobry humor, a siostra zniszczyła
mi go w pięć minut. Tylko ona to potrafi. I robi to z ewidentną przyjemnością.
Kulę się na dole i próbuję się
uspokoić. Potrzebuję Sherlocka, dzięki niemu wrócę do równowagi.
Nagle znowu ktoś puka. Ze smutnym
westchnieniem wstaje i otwieram. Tym razem to ktoś o wiele milej widziany,
mianowicie Billy.
- Hej. Jest Sherlock?
Uśmiecham się słabo, ale z
autentyczną radością. Cieszę się, że go widzę.
- Cześć Billy. Nie ma, poszedł do
Johna… Jak chcesz możesz na niego zaczekać w sumie…
- Och, dzięki, ale nie mam czasu.
Jak wróci przekaż mu, że go szukam, okej?
Kiwam głową.
- Stało się coś? Wyglądasz na
przygnębioną…
- Nie, nic poważnego. Rodzina,
wiesz…
- Aha… cóż… ja już muszę lecieć…
Trzymaj się.
- Pa! – mówię i zamykam drzwi, po
czym wracam do swojej pozycji na schodach. Nie dany mi jednak spokój, bo za
chwilę słyszę z góry Sandrę.
- Co to był za koleś? Jakoś mi
podejrzanie wygląda…
- Nie twój interes! – warczę.
- Niezłych macie znajomych… Gdzie
moja herbata?
- Daj mi spokój! – krzyczę
wściekła.
Sherlock wraca dopiero po
półgodzinie. Wchodzi i zatrzymuje się zdziwiony, widząc mnie siedzącą na
schodach.
- A co ty tu robisz?
Patrzę na niego i automatycznie czuje spokój i ulgę.
- Mamy gościa. Moja siostra przyjechała.
Sherlock marszczy brwi. Coś niecoś już mu o Sandrze
opowiadałam, więc raczej wie na co się zanosi.
- I na parę dni wprowadziła się do mojej sypialni.
Zaciska usta. Wiem, że nie podoba mu się to.
- Och… - słyszę Sandrę.
Odwracam głowę i widzę jak stoi zdziwiona na
szczycie schodów. Gapi się na Sherlocka szeroko otwartymi oczami przez chwilę,
po czym szybko schodzi na dół.
- Hej, Sandra jestem – mówi słodkim głosem i wyciąga
rękę. W przeciwieństwie do moich rodziców, zna angielski bardzo dobrze, więc
nie muszę tłumaczyć. Jednak nie wiem, czy można uznać to za okoliczność
sprzyjającą.
- Sherlock – mój ukochany ściska jej delikatnie
dłoń, nadal patrząc na mnie z niepokojem.
Sandra następnie zwraca się do mnie.
- Skąd ty go wytrzasnęłaś? – mówi cicho, tym razem
po polsku. – Takie ciacho! I serio myślisz, że cię kocha i zostanie z tobą na
zawsze? Naiwna…
Przez chwilę patrzę na nią z otwartymi ustami, po
czym nie wytrzymuję, wstaje i wychodzę bez słowa. Siadam obok, przy stoliku
przed Speedy’s i próbuję nie płakać. Nie udaje mi się. Ostatnio zamieniam się
chyba w fontannę, a to, że jestem w ciąży, mi nie pomaga w panowaniu emocji.
Otwierają się nasze drzwi. Sherlock wychodzi,
podchodzi do mnie, kuca i bierze za ręce.
- Powiedziałem jej, że ma się wynosić, ale ona tylko
się uśmiechnęła i wróciła na górę. W sumie za bardzo się nie starałem, bo
martwiłem się o ciebie, ale zaraz mogę tam wrócić i…
- Zostaw ją – mówię zrezygnowana. – Nie mam już na
to siły, naprawdę.
- Co ona ci powiedziała?
Śmieję się gorzko.
- Który wolisz fragment? Że jestem głupia, naiwna,
czy że mnie i tak rzucisz?
W jego oczach widzę wściekłość. Wstaje i idzie do
mieszkania.
- Sherlock! – krzyczę za nim, lecz mnie ignoruje i
zamyka drzwi.
Poszłabym za nim, ale nie mam siły ani ochoty
uczestniczyć w tej kłótni. Poczekam tu, bo wiem, że w końcu ktoś rozniesie moją
siostrzyczkę na strzępy. I nie mylę się. Po pięciu minutach Sandra wychodzi z
walizką i trzaska drzwiami. Rzuca mi na moment obrażone spojrzenie i idzie w
kierunku stacji metra.
Wstaję lekko oszołomiona, wchodzę do mieszkania i
idę na górę. Sherlock jest w salonie i patrzy się w okno.
- Załatwione
- mówi z wyrazem wielkiego zadowolenia na twarzy.
- Jak ty to zrobiłeś?
- Wrodzona umiejętność – odwraca się do mnie, oczy
mu błyszczą.
Kręcę głową.
- Billy tu był, pytał o ciebie.
- Ach, tak, miałem mu dać znać czy wytropiłem taką
dziewczynę, co zaginęła w zeszłym tygodniu…
Sherlock sięga po telefon i przez chwilę pisze smsa.
Potem odkłada komórkę i podchodzi do mnie.
- Hmmmm… Mieliśmy chyba wrócić do czegoś, co
przerwaliśmy rano… - mówi i mnie całuje.
- Tak… i, jak obiecałam, tym razem cię już nie
wypuszczę… - stwierdzam szeptem, rozpinając mu koszulę.
Sherlock bez słowa bierze mnie na ręce i zanosi do
sypialni.
No nie mogę.! Rozdział świetny, pozwala się rozluźnić przed tym co było wcześniej. Chociaż nawet jak na Twoje 'leciutkie, przyjemne momenty' i tak dowaliłaś z tą Sandrą ;-;
OdpowiedzUsuńTylko tak dalej. I niech Shezza pilnuje Twojej weny.! ♥
+ Jestem ciekawa co Sherlock jej powiedział :D
Bardzo dobre, na końcu zauważyłam tylko małą literówkę (chyba): " Hmmmm… Mieliśmy chyba wrócić do czegoś, co przegraliśmy rano…"-nie powinno być "przerwaliśmy"? :P To jedyna moja uwaga, rozdział jak zwykle świetny, także jestem ciekawa, co Sherlock powiedział Sandrze...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Yooletchka
Dzięki, już to poprawiam :)
UsuńZdradzisz nam co Sherlock powiwdzoal Sandrze? :)
OdpowiedzUsuńZdradz nam co się działo w sypialni! :D
OdpowiedzUsuńNo a co mogło się wydarzyć w sypialni? To chyba logiczne, że grali w karty XDDD
UsuńTak, tak :D I w Cluedo xD
UsuńCHCIAŁYBYŚCIE :P
OdpowiedzUsuń