(Genialny rozdział od Kumpeli :* Jest Mistrzem :* )
„Każdy jakieś ma problemy
dnia
mówię o tym Ci
jeden dzisiaj mam na przykład ja
czy Ty masz wystarczająco dużo sił,
by dalej ze mną iść
nie mów, że nie możesz, dobrze wiem,
Hey Joe! Zaufaj mi!
Hey Joe! Hey Joe! Moje myśli plączą się i chcą
być tam, gdzie Ty i kochać Ciebie mocno aż do krwi
Hey Joe! Wciąż mam ten niewytłumaczalny stan
więc nie dziw się, że kiedy myślę TAK to głośno mówię NIE”
mówię o tym Ci
jeden dzisiaj mam na przykład ja
czy Ty masz wystarczająco dużo sił,
by dalej ze mną iść
nie mów, że nie możesz, dobrze wiem,
Hey Joe! Zaufaj mi!
Hey Joe! Hey Joe! Moje myśli plączą się i chcą
być tam, gdzie Ty i kochać Ciebie mocno aż do krwi
Hey Joe! Wciąż mam ten niewytłumaczalny stan
więc nie dziw się, że kiedy myślę TAK to głośno mówię NIE”
Red Lips - Hej Joe!
Do Toma zadzwoniłem dopiero następnego dnia,
mimo iż chciałem widzieć go już wieczorem. Nie mogłem opanować swoich brudnych
myśli względem niego, a były naprawdę śmiałe. Pierwszy raz zachowywałem się jak
zwykły szczeniak, który miał ochotę po prostu zasmakować swojego celu. Był nim
nie kto inny jak najmłodszy z braci Holmesów.
On sam nie mógł uwierzyć, że zadzwoniłem, co
poprawiło mi nastrój jeszcze bardziej. Zaprosiłem go na kolację lecz grzecznie
odmówił tłumacząc, że musi pomóc bratu. Kipiałem ze złości słysząc to, ale nie
okazałem mu swojego zdenerwowania. Na szczęście zaproponował dzisiejszy dzień i
odetchnąłem. Przez te trzy doby nie mogłem spokojnie spać, myśląc jak to
wszystko ma wyglądać.
Spojrzałem kolejny raz na telefon i
wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Obudził we mnie uczucia, które okazywałem tylko
przy bardzo ważnych dla mnie interesach. Dlatego ludzie ze mną współpracujący,
mówili na mnie Mad. Szalony. Właśnie z powodu podniecenia, które przyprawiało
organizm o ból. Niegasnące pragnienie, szalejące w moim ciele. Nie
spostrzegłem, kiedy mimowolnie zacząłem zaciskać palce na oparciu czarnego,
skórzanego fotela.
- Nie puszczę cię, mały. - mruknąłem do
siebie, a moje oczy zapłonęły niezdrowym blaskiem. Nie potrafiłem tego
kontrolować. Moje ciało powoli przejmowało nade mną władzę.
Wtopiłem plecy w oparcie i wciągnąłem
powietrze w płuca. Jego zapach nie mówił mi zupełnie nic, ale dawał chwilową
ulgę. Co jeżeli stracę zupełnie pojmowanie świata? Jeżeli zapomnę się przy
Thomasie i zacznę działać? Nie chciałem tego spieprzyć. Za bardzo mi zależało.
Jak to możliwe, że budzi we mnie takie doznania? Ciągle tyle pytań. Tyle
niewiadomych...
Zamknąłem oczy i znów zobaczyłem jego twarz.
Ten bezczelny uśmiech na tak czerwonych ustach. Jakże dobrotliwy i jakże
niepokojący. I te oczy. Mówią wszystko, a zarazem nic. Zimne jak lód i gorące
jak lawa. Te właśnie iskry przyprawiały mnie o wizje, w których mój oblubieniec
robił ze mną absolutnie wszystko.
W głowie momentalnie wybuchło mi piekło na
myśl o tym jak cudownie pachnie jego skóra. Była to tylko chwila, a ja
przywoływałem ją właśnie teraz, w moim pałacu pamięci. Gorące wargi muskające
policzek i woń deszczu połączona z jego perfumami. Zadrżałem kolejny raz. Ten
człowiek trzymał moje jestestwo w garści. Ja jako ofiara. Wprost niemożliwe.
Nie ma takich przypadków, a jednak...
- Och, Jimmy. - mruknął mi ktoś za uchem.
Nie kto inny jak właśnie on.
Podszedł do mnie i bez najmniejszego wahania
wpił się w moje usta. Bardzo brutalnie i władczo, a jednocześnie tak delikatnie
jakby dotykał jedwabiu. Thomas! - krzyknąłem w myślach. Nie mogłem z nim
walczyć. Nie umiałem. To właśnie moja cena za wszystkie lata panowania nad
największymi tego świata. Miał mnie w swojej mocy, a ja potrzebowałem tego,
niczym roślina wody.
Trzymał mnie mocno za włosy i wodził palcami
po ciele, co sprawiało ból i przyjemność. Samotna łza doznania spłynęła po moim
policzku. Jezu słodki, pozwól mi bym przeżył to naprawdę.
Zadzwonił właśnie mój telefon. Otwierając
oczy powoli uspakajałem nerwy. Thomas. Co za ulga, że to właśnie ty. Odebrałem
z mocno bijącym sercem. Ten głos po prostu dawał mi czystą rozkosz.
- Witaj... - mruknąłem nadal rozmarzony.
- Cześć, Jim. Nie wiem czy dziś wypali... -
powiedział z domieszką chłodu.
- Co? - mój głos podniósł się właśnie o
kilka tonów. Czyżby już wiedział kim jestem?
- Wybacz mi. Ja tak nie mogę. - połączenie
nagle zostało przerwane, a ja siedziałem z szeroko otwartymi ustami.
Ale... Jak? Nie... - tak wyglądały moje
myśli, które potem zastąpił wielki żal, zranienie, a w końcu wściekłość.
Dlaczego on...? Dlaczego?! Skurcze mięśni twarzy przyprawiły mnie o okropny jej
wyraz, a moje wargi zaczęły mimowolnie drżeć. Ścisnąłem telefon w dłoni, który
był nadal przy uchu. Po chwili zaczął niebezpiecznie chrzęścić.
- Uspokój się, Jim. - warknąłem do siebie. -
To nie jest to, co myślisz. Na pewno nie wie. Na pewno!!!
Coś łupnęło o podłogę, ale nie zwracałem na
to uwagi. To jest tak nieistotne... Co go skłoniło, by to powiedział? Jakim
cudem taka nagła zmiana? Przecież wtedy... Ten pocałunek. Nie... To było
całkowicie spontaniczne. Skoro tak, to znaczy, że on tego chciał. Musisz go
znaleźć, Jim. Wyjaśnić wszystko i sprawdzić na czym stoisz.
- Tak...
Mój oddech stał się niespokojny, a serce
przestało bić rytmicznie. Zupełnie jakbym stał przy wielkim głośniku, który
wtłaczał we mnie uparcie muzykę. W uszach huczała mi krew, co spowodowało
jeszcze większe rozchwianie. Nie mogę tego tak zostawić. NIE MOGĘ!!!
Wstałem, choć moje kroki nie były stabilne.
Miałem ochotę już tam być, a z drugiej strony, nie chciałem by ktoś znał moje
uczucia. Pytanie tylko, gdzie może być Tom? Nie u braci. Coś czułem, że nie są
w najlepszych stosunkach. Nie mogę go szukać bez celu. Londyn jest zbyt wielki.
Podniosłem telefon z podłogi, z trudem i wykręciłem ostatni numer jaki do mnie
dzwonił.
- Tak, szefie? - znów usłyszałem
nieprzyjemny dźwięk piły mechanicznej.
- Widziałaś może dziś tego gościa, który był
u młodszego?
- Tak. Właśnie wychodzi z kawiarni. -
odpowiedziała.
- Idź za nim. Tylko dyskretnie, bo każę cię
torturować wiele godzin. - nie musiałem mówić drugi raz, by zrozumiała. Już
trochę spokojniejszy wstałem z fotela i podszedłem również czarnego biurka po
słuchawki. Jedynym ratunkiem była szósta symfonia Beethovena.
Zamknąłem oczy i znów wszedłem do mojego
pałacu. Przed oczyma miałem jego. Stał jakieś pięć metrów ode mnie. Mierzył
mnie swymi szafirowymi oczyma, które teraz przyprawiały mnie o rządzę mordu.
Posłał mi uśmiech, a ja utonąłem i już nie było złości, ani żalu. Tylko to, jak
mógłby być teraz przy mnie i dotykać każdego skrawka mojej skóry ciepłymi
dłońmi.
Mimowolnie zadrgała mi powieka, gdy
wyciągnął do mnie rękę. Chciałem w tym momencie przyciągnąć go do siebie, ale
zniknął. Zostań... - mruknąłem
do siebie, a potem ujrzałem, że sunie ku mnie niczym zjawa. Bardzo rozmazany,
ale i wyraźny zarazem.
Zaczął oplatać mnie całym sobą niczym wąż.
Swoim wyrazem twarzy, błagałem jednak o więcej. Niech mnie piekło pochłonie
jeżeli teraz przerwę tę wizję.
- Co powiesz na to, by poczuć mój ból,
kochanie? - szepnąłem, a w chwilę później poczułem silny uścisk na swojej szyi.
Pozbawiło mnie to dopływu powietrza, ale i przyprawiło o dreszcz podniecenia.
Wolną ręką złapał moje włosy i odciągnął
mocno głowę. Zasyczałem z bólu, ale to nieważne. Może robić ze mną najgorsze
rzeczy, byle tylko został. Znów poczułem go na swoich ustach i tym razem prawie
omdlałem. Jego język w moim wnętrzu dawał tyle satysfakcji... Nigdy nie płonął
we mnie taki ogień jak ten.
Nie wiadomo skąd miałem sztylet w dłoniach.
Wziąłem jeden z jego palców i zrobiłem małe nacięcie. Naciskając na drobną
rankę, poczekałem aż zacznie z niej płynąć krew. Nachyliłem głowę i
przeciągnąłem delikatnie językiem po czerwonym strumyczku, a moje usta ubarwiły
się od gęstego płynu. Tom z szybkością kobry znów dopadł ich i zaczął
majstrować przy guzikach koszuli. Zaczęły wykwitać na niej plamy szkarłatu, co
pobudziło jeszcze bardziej moje zmysły.
Nie wiem jak długo trwał mój stan, ale
czułem się o wiele lepiej. Ochłonąłem już po tym nagłym zerwaniu kontaktu i
zacząłem działać. Nie mogłem pozwolić, by ominęła mnie okazja rozmowy z nim.
Musi mi wszystko wyjaśnić, a ja powiem mu kilka słów. Może wtedy zrozumie. Nie
lubię traktowania mnie w taki sposób.
Wstałem z fotela i zadzwoniłem jeszcze raz
do swojej informatorki. Przekazała mi, że Thomas siedzi na jednej z ławek w St.
James Park. Nie było to tak daleko stąd, więc postawiłem na małą galanterię.
Założyłem jeden z czarnych garniturów od
Westwood. Poprawiłem krawat w lustrze i zaczesałem włosy do tyłu. Moje ciemne
oczy były teraz jak sople lodu, choć wiele osób uważało, że płonie w nich istne
piekło. Zależy dla kogo... - skwitowałem kiedyś, gdy wypomniała mi to ostatnia
moja ofiara. Zginęła w pięknym wybuchu samochodu. Miałem z tego niezłą zabawę.
Istne fajerwerki!
Wychodząc z mieszkania opanowałem wszystkie
emocje. Trudno było mi zgasić w sobie to, co odczuwałem i nie chciałem tego,
ale wiedziałem, że tak będzie lepiej. Chcę wiedzieć na czym stoję. Nie mogę
pozwolić sobie na pomyłkę, a tym bardziej na porażkę. To nie jest w moim stylu
i nigdy nie będzie. Thomas Holmes jeszcze nie wie z kim zadarł.
Droga o dziwo była nieskończenie długa.
Mijałem powoli stare i nowe budynki, które przypominały mi niezliczone wakacje.
Było w nich coś wartego zapamiętania. Jedna z moich pierwszych ofiar zginęła
tutaj. Czysty sentyment, ale miałem go tylko do miejsc i rzeczy. Nigdy do osób.
Przepuściłem przez pasy kobietę w ciąży. W geście dobrej woli.
- Cholera. - mruknąłem do siebie. - Robię
się na to za stary.
Stanąłem na jednym z parkingów swoim nowym
Jaguarem, a potem wysiadłem. Nie wiadomo dlaczego, obleciał mnie strach.
Temperatura również zrobiła swoje mimo, że nie było najchłodniej. To przecież
tylko rozmowa. Zwykłe wyłożenie kart. Nic więcej. Nie licz na więcej, bo wiesz,
że przegrasz. Wystarczy jeden fałszywy ruch.
Zauważyłem go na małej ławeczce tuż pod
wierzbą płaczącą, a moje serce zaczęło tańczyć niespokojnie. Nie teraz. Nie...
Muszę zachować spokój. Nie mogę od tak przywitać go i... Po prostu nie mogę.
Siadłem tuż przy nim zakładając okulary
przeciwsłoneczne. Może i zbliżał się już wieczór, ale nie chciałem, by widział
mój wzrok. Wyczytałby z niego absolutnie wszystko. A może jednak...
- Cześć, Tom. - mruknąłem nawet na niego nie
patrząc.
- Co ty tu robisz? - był w szoku. - Jak mnie
znalazłeś?
- Mam swoje sposoby. - odpowiedziałem,
grając znudzonego. W głębi duszy chciałem powiedzieć mu, że kazałem go śledzić
aż do tego miejsca.
- Czego ode mnie chcesz? - wycedził, a mnie
zatkało. Ten ton do niego nie pasował.
- Nie tak ostro, skarbie. - mruknąłem
patrząc na swoje ręce. Byłem jeszcze dostatecznie spokojny, by opanować nerwy.
- Bo co? Czego ode mnie chcesz? Chyba
wyraziłem się jasno.
- Zbyt jasno, Tom. - odparłem ledwo
trzymając swój temperament na wodzy. - Dlatego tutaj jestem.
- Nie rozumiem... - w tym momencie on
odwrócił twarz w moją stronę, a ja zrobiłem to samo w stosunku do niego.
Zdjąłem okulary. Nie wytrzymałem. Zacisnąłem
je mocno w ręce, a moją twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas. Nie było odwrotu.
Czas na działanie.
- Doskonale rozumiesz, Holmes. - warknąłem.
- Ze mną się tak nie gra... Musisz wiedzieć, że ja tak łatwo nie odpuszczam.
Popatrzył na mnie zdziwiony, a potem na jego
obliczu zagościł smutek. Zdałem sobie sprawę, że nie chodziło o mnie i
odetchnąłem w duchu z ulgą. Byłem już bardziej spokojny. I właśnie w tym
momencie zacząłem drżeć. Niewysłowiona radość przeszła przez całe moje ciało, a
ja posłałem mu przychylny uśmiech.
- Nie chcę o tym mówić, Jim. Lepiej będzie
jeżeli po prostu zostawisz mnie w spokoju. - powiedział po dłuższym
zastanowieniu. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. On chyba sobie żarty stroi.
- Nie. - mój głos stał się zarazem miękki i
słodki niczym wata cukrowa. Sam nie mogłem pojąć jakim cudem mogłem wydawać
taki dźwięk, choć w środku się gotowałem. - Powiedziałem jasno, a nie lubię
powtarzać tego co już postanowiłem.
Ostatnie promienie słońca padły na poorane
bólem oblicze mojego towarzysza, a mnie zaparło dech. Co za twarz. Tak chłodna
w tym momencie i tak jasna prosiła się tylko o pocałunki pocieszenia. Zaledwie
kilka centymetrów dzieliło mnie od złożenia na jego wargach swoich, ale
powstrzymywałem ten moment.
Spuścił wzrok wbijając go w moje buty.
- Nie chcę cię, Jim. Zrozum to. - powiedział
zimno, a mnie odebrało mowę. Przecież... NIE!!!
Złapałem go mocno za ramiona, wbijając mu w
nie paznokcie. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Zagrał... na moich
uczuciach. Ten sukinsyn... Nie wytrzymałem i wymierzyłem mu siarczysty policzek
w twarz. Miałem ochotę zrobić dużo więcej i zapewne dokonałbym tego, gdyby nie
jego mina. Zbiła mnie tym z pantałyku, bo wyrażała wielką trwogę.
- Przepraszam. - mruknąłem w końcu,
zagryzając język.
Zmarszczyłem brwi i zacząłem myśleć. On...
Nie chciał, ale czego? Przecież widziałem, a raczej odczułem... Zacząłem
analizować wszystkie słowa, jakie przy mnie wypowiedział i w końcu do mnie
dotarło. On nadal kogoś kochał. Nie spodobało mi się to. Postanowiłem więc
działać zupełnie inaczej.
- Naprawdę przeradzam. - szepnąłem i
spojrzałem na niego tak, jak on kilka dni temu. Wziąłem twarz Thomasa w swoje
dłonie, a on nawet nie zaprotestował. Przełknąłem głośno ślinę i znów zacząłem
szeptać: - To już wpojone w mój zawód.
Na początku chyba nie dotarło do niego to co
mówię, więc miałem kilka punktów przewagi. Zamknął na sekundę oczy, a ja
skorzystałem z okazji i przybliżyłem swoje oblicze. W tym ułamku czasu
dostrzegłem, że ma przyspieszone tętno i jest jakiś nieswój i już wiedziałem.
Bardzo delikatnie dotknąłem jego policzka i
poczułem, że jest diabelnie zimny. Usłyszałem jego ciche westchnienie i
natarłem na jego wargi. Tylko one trzymały jeszcze w sobie coś gorącego. Ich
miękkość i delikatność odurzyła mnie zupełnie. Utonąłem w tym doznaniu dużo
bardziej, niż podczas pobytu w pałacu. To co czułem było zupełnie realne i o
wiele piękniejsze.
Czułem jak powoli poddaje się mi bez
zastanowienia i jakiejkolwiek kontroli, co pobudziło mnie jeszcze bardziej.
Nasze usta zaczęły ze sobą igrać, jak małe iskry w ogniu. Nigdy nie czułem
podobnej przyjemności. Pozwolił mi nawet był mógł zasmakować jego języka i
prawie umarłem. To było coś zupełnie innego od wszystkich moich pocałunków. Coś
co czułem całym sobą. Nie tylko ciałem, ale i duszą, jeżeli mogę ją jeszcze
mieć. Boże, zrób coś by to trwało do końca życia.
Jęknąłem z zachwytu, czując nagłą władczość
w tym co robił. Przylegałem do ciała najbardziej mi zaufanego człowieka i
chłonąłem wszystko. Każde otarcie rozżarzonej jak węgiel skóry i dotyk opuszków
palców na mojej szyi. Przez te właśnie ruchy w mojej głowie na nowo rozgorzało
podniecenie. Byłem bliski zrobienia nieoczekiwanego ruchu, ale odepchnął mnie
tak niespodziewanie, że zrobiłem zszokowaną minę.
Patrzyłem na niego, nie rozumiejąc o co może
mu jeszcze chodzić. Przecież sam prowokował mnie do tego.
- Nie mogę, Jim. - powiedział, patrząc na
mnie z żalem i nienawiścią. - Wybacz mi...
Zaczął odchodzić, ale złapałem go by mi nie
uciekł. Co on wyrabia? Przecież sam tego chciał, a teraz umyka przede mną jak
tchórz?
- Nie. - warknąłem. Straciłem nad sobą
kontrolę. - Jedziesz ze mną. - wstałem i zacząłem prowadzić go do swojego
samochodu. - I nie obchodzi mnie jakie masz plany.
- Ale... - mówił łamiącym się głosem.
- Milcz. - syknąłem mu do ucha. -
Dzisiejszym twoim planem jestem ja.
Bezceremonialnie wepchnąłem go do auta,
wsiadłem mocno trzaskając drzwiami i ruszyłem z piskiem opon. Byłem tak
wściekły, że mało brakowało, a wpadłbym na chodnik.
- Uważaj... - poprosił wystraszony, ale
zaraz zamilkł widząc mój wzrok. Niezmiernie poprawiło mi to nastrój, ale
niezupełnie. Musiał mi wszystko wyjaśnić. Jego zachowanie nie trzymało się
kupy. Zwłaszcza po tym pocałunku.
Postanowiłem zwolnić, choć w tym momencie
nie było mi to na rękę. Prędkość z jaką jechałem nadal była zawrotna, ale nie
dbałem o to. Co za dureń ze mnie! - pomyślałem. - Jak mogłem pozwolić tak sobą
manipulować?! Ze zdenerwowania zacząłem bić ręką w kierownicę, co mój towarzysz
odebrał jeszcze gorzej i przycupnął cicho w siedzeniu obok co kilka sekund
zerkając na mnie nerwowo.
- Nie patrz tak na mnie, cholera! -
wrzasnąłem i straciłem panowanie nad autem. Wjechałem na chodnik z impetem i
mało brakowało, a zderzyłbym się z jednym z koszy. Z trudem zahamowałem i
stanąłem tuż przed słupem. Uderzyłem z furią głową w kierownicę. - NIE WIERZĘ!!!
Ukryłem twarz w dłoniach i westchnąłem z
wielkim bólem w sercu.
- Jim... - odezwał się w końcu po dość
długim milczeniu. - Nic ci nie jest?
- A co ma mi być?!
- Nie chciałem cię zdenerwować.
- Gówno prawda. - warknąłem zdenerwowany. -
W dupie masz to, co czuję.
- Nie. - szepnął i położył mi dłoń na
ramieniu. - Lepiej będzie, jak ja poprowadzę.
- Wątpię. - patrzyłem na niego z niechęcią.
Znów narastał we mnie gniew, którego nie potrafiłem opanować. Odpaliłem silnik
i ruszyłem. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko tak się skomplikowało.
- Jimmy... - mruknął całkiem potulny. -
Dlaczego powiedziałeś, że taką masz pracę?
- Nieważne. Zapomnij o tym. - odparłem zimno
i w tym momencie dotarło do mnie, jak wielki błąd popełniłem. Powinienem
wyjawić wszystko, ale... Jeżeli on tego nie zaakceptuje, wszystko ulegnie
jeszcze większej komplikacji.
Dojechaliśmy do mojego mieszkania, a ja
zacząłem panikować. Teraz Dziewica znajdzie mnie bez problemu... Pal licho. I
tak jestem już na przegranej pozycji.
Gdy weszliśmy do mieszkania, zdjąłem krawat
i rzuciłem go na ziemię. To samo zrobiłem z marynarką. W chwilę potem zacząłem
histerycznie chichotać. Psychopata zakochał się w bracie swojego największego
wroga, po czym zaprosił go do swojego mieszkania, w którym mieszkał od kilku
miesięcy w ukryciu. To dopiero!
- Jim... - jęknął, a ja przestałem w
mgnieniu oka. - Co z tobą?
- Nic, skarbie. Ja właśnie taki jestem. -
podszedłem do niego i zacząłem patrzeć w oczy. Mimo iż był trochę wyższy nie
przeszkadzało mi to w miażdżeniu go wzrokiem. - Psychopata ze mnie.
Bez ostrzeżenia znów przywarłem do niego, a
on już przestał bronić mi czegokolwiek. Całowałem go z największą zawziętością,
na jaką było mnie stać, aż w końcu poddał mi się. Obaj upadliśmy na czarny
dywan mocno zdyszani i zafascynowani sobą. Chciałem zdjąć z niego zupełnie
wszystko, ale coś czułem, że nie pójdzie mi tak łatwo. I miałem rację.
- Nie mogę. - wydyszał mi w usta bardzo
osłabiony pocałunkiem. - Zrozum mnie.
- Ty podły... - już miałem wymierzyć mu kolejny
cios, ale zawahałem się. - Dobrze. - szepnąłem w końcu również otumaniony
podnieceniem. - Powiedz mi wszystko.
Nadal trzymałem go w objęciach.
Potrzebowałem jego bliskości jak powietrza. Jego skóry, ust. Wszystkiego co
miał w sobie. Dzięki temu mogłem myśleć normalniej.
- A możesz...? - zapytał trochę spięty.
- Mogę, ale nie chcę. - mruknąłem. - To, że
czuję twoje ciało bardzo mi poprawia nastrój.
- Mi również. - szepnął i spąsowiał. Nie
powinienem, ale posłałem mu bezczelny uśmiech.
Cmoknąłem go delikatnie w policzek, po czym
podniosłem z podłogi i poprowadziłem do swojej sypialni. Szczerze mówiąc byłem
trochę zestresowany, gdy go tam zaciągałem, ale wiedziałem, że do niczego nie
dojdzie, jeżeli mi nie pozwoli. Właśnie na tym to polegało. Mógłbym dominować,
ale byłoby to sztuczne jeżeli bym zmuszał Toma do czegokolwiek. Miałem na to
wielką ochotę.
- Ładnie tu. - skomentował, lustrując każdy
szczegół szafirowymi oczyma.
Patrzył na czarne wzory oplatające białą
ścianę, mocno tym zainteresowany, ale wiedziałem, że to gra. Wolał udawać, że
nic przed chwilą między nami nie zaszło.
Rzuciłem się na łóżko i wyszczerzyłem do
niego zęby w uśmiechu. Pokazałem mu miejsce obok siebie. Z lekkim wahaniem
położył swoje ciało obok mojego i przytulił mnie mocno. Sprawiło mi to wielką
radość. Chciałem czuć jego bliskość w każdym momencie.
- Nie wiem od czego zacząć, Jim. -
powiedział w moje włosy.
- Od początku, kochanie? - zapytałem bardzo
pewny siebie, a potem wplotłem palce w jego dłoń. Bardzo tym ryzykowałem, ale
nie odtrącił mnie.
Zanurzyłem twarz w jego koszuli, a zapach
oszołomił mnie. Moje serce znów zwariowało, a ja wstrzymałem oddech. Nie rób
nic głupiego, Jim. Inaczej będziesz tego żałować. Podniosłem głowę, by spojrzeć
na męską twarz mojego ukochanego. Była chorobliwie blada, co zaniepokoiło mnie.
- To nie takie proste dla mnie. - mruknął, a
potem zaczął wstawać. Nie pozwoliłem mu jednak tego zrobić. Zdenerwowany
odepchnął mnie od siebie, a ja poczułem gdzieś w środku, że coś pęka. - Lepiej
będzie dla ciebie, jeżeli odejdę i więcej mnie nie spotkasz. - znów przybrał
maskę chłodu, a mnie zatkało. - Źle trafiłeś...
- Nie mów tak. - nie mogłem wydusić nic
więcej. Miałem wielką gulę w gardle,
która nie pozwalała mi mówić.
Spojrzał na mnie trochę z politowaniem. Żałowałem,
że widzę te oczy właśnie teraz. I właśnie takie. Czułem, że zaraz poddam się i
już więcej nie będę mógł...
- Jesteś świetnym aktorem, ale daj sobie
spokój. - jego oko nawet nie zadrgało, gdy to mówił. - Nikt nie czuje aż tak.
- A co... - westchnąłem przeciągle i
kontynuowałem choć w tej chwili słowa sprawiały mi największe cierpienie. - ...
jeżeli to pierwszy raz?
W końcu to przyznałem. Najgorzej było
wyznać, że tak naprawdę nigdy nie kochałem, a to teraz... to było coś co dawało
mi jeszcze jakąś domieszkę człowieczeństwa. Bo nie byłem człowiekiem. Człowiek
nie potrafi bez mrugnięcia posłać dziecka na tamtą stronę. Wystarczyła jedna
kula, która dokładnie przechodząc przez prawe oko rozerwała mu potylicę.
Cieszyło mnie to, jak krew i resztki mózgu z wielką prędkością, barwiły
powietrze i jasną ścianę.
- Co? - szepnął i zmierzył mnie ostro.
Spuściłem wzrok wykrzywiając twarz. Nie
powiem mu tego. Nie powiem. Nie ma szans na to, by ktokolwiek i kiedykolwiek to
usłyszał. Nawet mój kochany braciszek.
Podszedł do mnie i podniósł chwycił
podbródek, by sprawdzić czy kłamię. Dlaczego miałbym ci łgać, Tom? Za dużo dla
mnie znaczysz, skarbie. Właśnie tak. Czy to zbyt szybko? Może, ale co z tego?
To właśnie czułem. Od pierwszej chwili, gdy nasze oczy się spotkały. I nigdy
nie będę chciał zmienić swojego przeznaczenia, bo mam ciebie w swoich
wspomnieniach. Mam ciebie teraz na wyciągnięcie rąk, a nic nie robię. Wiesz
dlaczego.
Nie powiedziałem tego na głos, ale on
zrozumiał patrząc w moje brązowe oczy.
- Dobrze. - burknął w końcu. - Powiem ci.
Nie jest to dla mnie miłe wspomnienie.
- Wierzę. - uwiesiłem się mu na szyi i
przylgnąłem mocno. Och, jaka ulga. - Obiecuję cię wysłuchać.
Przysiadł obok mnie, a ja chwyciłem go za
dłoń i mocno trzymałem, by już nie uciekł.
- Elise poznałem mając szesnaście lat. -
jego oczy zaszły dziwaczną mgłą. - Miała męża, ale nie przeszkadzało jej to
flirtować ze mną. - przygryzł wargi, a ja zauważyłem, że jest spięty. - Potem
nie przyjeżdżała na wakacje do domku letniskowego... Trochę szkoda, bo może
wtedy zaczęłoby się to inaczej. Po pewnym czasie wyjechałem studia i trafiłem
pod protekcję moich kochanych braci. - ostatnim zdaniem wręcz splunął, na co
posłałem mu porozumiewawczy uśmiech. Zbyt dobrze znałem tę ich manię kierowania
wszystkimi. - Zrobili mi z życia piekło, gdy przebywałem w Londynie, a ona jako
jedyna wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Nie wiem, jakim cudem mnie znalazła,
ale dziękowałem Bogu za nią.
Ukłuło mnie coś w środku na te słowa. Musiał
za nią szaleć, jak wariat. Czy potrafiłbym... Przestań. Przecież cię to nie
obchodzi. Chcesz go i tyle. Nie myśl o tych uczuciowych głupotach tylko
działaj.
- Musiała wiele dla ciebie znaczyć. -
mruknąłem trochę smutno.
- I znaczyła. - powiedział patrząc na mnie.
- Tylko, że wtedy znów zadziałali moi bracia. - zawiesił głos, a mnie coś
ścisnęło w dołku. - Ich "troska" doprowadziła do tego, że kobieta
mojego życia opuściła kraj i mnie. I jestem pewien, że to Mycroft najbardziej
maczał w tym palce. Pojechałem za nią, ale nie była już sobą...
- Nie musisz mówić jeżeli to sprawia...
- Ale chcę. - był dużo chłodniejszy niż
zwykle. - Powiedziała mi, że byłem zabawką, ale dobrze wiedziałem, że tak nie
jest. Po naszym spotkaniu wyjechała i już więcej nie zobaczyłem mojego anioła.
Zostałem tam i ułożyłem sobie jakoś życie. Mówię jakoś, bo nie jest to coś
normalnego. Nie można nazwać tego istnieniem. Raczej wegetowaniem jak roślina,
która potrzebuje warunków do życia.
- Och... Mój biedaku. - przytuliłem go w
końcu mocno do siebie. Szczerze mu współczułem.
Wcześniej nie zaznałem czegoś takiego, ale teraz było mi ciężko słuchać
jego cierpienia.
- Dzięki, Jim, ale to nie pomoże. - odsunął
mnie od siebie i wstał kolejny raz. - Kocham ją. Nadal... I uwierz. Chciałbym
żeby coś z tego wyszło, ale... Co ma z tego wyjść skoro jestem tutaj? Przecież
mam tu rodzinę.
- Ja... - wziąłem głęboki oddech. -
Rozumiem.
Rezygnacja wypełniła mnie do reszty. Miałem
ochotę ukryć przed nim swój wyraz twarzy, ale coś mi nie pozwalało. Ciało było
sparaliżowane, a myśli w nieładzie. Zapewne ten stan będzie trwać bardzo długo,
ale jeżeli mam mu dać przez to spokój, niech tak będzie. Co ty gadasz?! -
krzyknęło coś w mojej głowie. - Jesteś James Moriarty. Potrafisz sprawić, że
będzie twój. Wystarczy jeden gest. Kilka słów. Ale jakich słów? - zadałem sobie
pytanie, ale nie uzyskałem odpowiedzi.
- Dziękuję. - rzekł i zaczął kierować kroki
do wyjścia. Co ja mam robić?!
- Zaczekaj, Thomas. - rzuciłem w panice.
- Tak?
- Jeżeli to co zrobiłem nic nie znaczyło...
- warzyłem słowa, mówiąc bardzo powoli. - To dlaczego tutaj jesteś?
- Nie wiem. - odpowiedział stanowczo za
szybko, co pozwoliło mi wywnioskować, że jest bardzo rozdarty. To właśnie go
gnębiło. Nie chciał tego, by sytuacja się powtórzyła. Z pewnością próbowaliby
coś wskórać, ale nie ze mną te numery.
Posłałem mu demoniczny uśmiech, po czym
podszedłem i chwyciłem za brązowe pasma włosów. Syknął z bólu.
- Jesteś mój. - warknąłem w jego wargi i
kolejny raz zatonąłem w ich słodkim smaku. Jego ciało zadrżało pod wpływem wybuchu
namiętności. Moje również. Nie wypuszczę go, choćbym miał teraz dostać w twarz.
Nie obchodzi mnie, co uważa. Moje zdanie jest najważniejsze w tym wszystkim.
- Jim... - jęknął i wbił palce w moje czarne
włosy, co spowodowało, że westchnąłem z rozkoszy.
Otaczał mnie całym sobą, a ja miałem
wrażenie, że to jeden ze snów. To było tak piękne, że aż nierealne, a jednak
czułem go. Jego ciepłe dłonie, które w tym momencie sprawiały mi niewysłowiony
ból. Jego brutalne usta, właśnie wędrujące do tętnicy szyjnej. Jego zęby, lekko
kąsające skórę. Jeszcze, jeszcze...! - krzyczałem w myślach, a z moich ust
dobywał się chrapliwy oddech. - Zrób coś jeszcze, a zobaczysz jaki potrafię
być, kochanie!
- Kochany... - wydyszałem, choć z wielkim
trudem.
- Jestem twój. Masz rację. - wydukał z
ledwością, otumaniony całym zdarzeniem i przewrócił mnie na łóżko. Wiedziałem
doskonale co zaraz nastąpi i dlatego w moich oczach zapłonął ogień, jakiego
nikt inny jeszcze nie widział. - A teraz ty bądź mój...
Po tych słowach straciłem nad sobą zupełną
kontrolę, a z moich wydobywał się cichy i urywany jęk rozkoszy.
Jeny.
OdpowiedzUsuńOd tygodnia czytam blog i nadrobiłam cały. Jesteś(cie) świetne!
Macie świetny styl pisania, obie. I widać, jak Czarna Mamba rozwinęła swój talent pisarski od pierwszego rozdziału do teraz. Brawo :D
Uwielbiam Annę. Nie do końca wiem, czemu, ale normalnie ją uwielbiam - taką kobietę widziałabym u boku Sherlocka (bo ogólnie, to naszego detektywa widzę tylko samego, Anna jest wyjątkiem). Doczytałam tak do piętnastego rozdziału na luzie, ale od piętnastego do teraz przeleciałam szybko w ciągu paru godzin. To jest świetne!
Na początku totalnie nie mogłam się przyzwyczaić do takiego... innego Sherlocka. Wiecie, jak to jest - człowiek jest nauczony do mistrza dedukcji który prawie nie okazywał uczuć, a tutaj jest taki kochany i w ogóle. Ale teraz już się przyzwyczaiłam i uwielbiam taką jego stronę. Strasznie jestem ciekawa, jak będzie się sprawował w roli ojca... i jedno pytanie, którego jestem ciekawa, ale nie poznam pewnie odpowiedzi. Co on powiedział Sandrze w którymś z -nastych rozdziałów, że wyjechała, chociaż Anny się nie chciała posłuchać? ;---;
Jak. Ja. Kocham. Mary. :c Normalnie strasznie ją lubię, ale w tym ff jest normalnie jak taki anioł. :c John tak samo :c
Błędów nie ma. Wcale ;o; To aż podejrzane, masz jakąś betę czy coś? XD
Czekam niecierpliwie na dalsze rozdziały. Mimo tego, że notki od kumpeli są super, to jednak wolę tradycyjne rozdziały z perspektywy Anny. :)
Pozdrawiam :D
Och dziękuję, dziękuję, dziękuję :D Cieszę się że trafiłam z Anną i że się podoba :D Staram się pisać coraz lepiej, a podziękowania należą się też mojej cudownej współautorce :D Dużo mi w tym pomogła, no i wniosła wiele super pomysłów i super rozdziałów :) A z tą zmianą Sherla to było tak: pomyślałam sobie co by było gdyby nasz detektyw się zakochał? Jak by się zachowywał? Więc postarałam się to jakoś przemyśleć i opisać no i dac mu odpowiednią dziewczynę xD ;) Mam jednak nadzieję, że Sherla aż jakoś mega nie zmieniłam, bo może i w stosunku do Anny jest inny, to staram się, by dla innych był taki jak zwykle (no dobra, może ciut też się zmienił, ale pod pewnymi względami mam nadzieję, że jest taki sam :D w serialu też zmienił się przez 3 sezony, więc pociągnęłam to dalej :D ) Pisze w Wordzie i potem to kopiuję na bloga :D Też pozdrawiam :)
UsuńA ja to czytam przed publikacją :D pracujemy razem i dlatego nam dobrze idzie. Dzięki temu, że obie potrafimy wypomnieć sobie błędy stajemy się sobie bliższe. Jeżeli mamy jakieś pomysły od razu mówimy sobie o nich. Tak właśnie powstają nasze wizje. :D
OdpowiedzUsuńNie mam słów aby opisać mój wyraz twarzy czytając ten rozdział... To jest.. ten rozdział.. GENIALNY Bozeee czekam na więcej... !!!!! @%#(+$)#%j-k
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że na początku podchodziłam do tego bloga trochę sceptycznie (nawet bardzo), ale z czasem zauważyłam duże zmiany w Twoim sposobie pisania. Może to wpływ świetnie piszącej koleżanki? Pojawiło się więcej opisów, ciekawsze dialogi i rozbudowana fabuła. Rozdziały czyta się lekko i łatwo, co jest bardzo dużym plusem. Sherlock w stosunku do innych pozostaje sobą, co również zasługuje na pochwałę. Lubię to, że do głównego wątku Sherlock/Anna, wplatasz też inne shipy. Muszę także przyznać, że pomimo, iż nie lubię fanficków pisanych w 1 osobie, gdyż przywodzą na myśl "Zmierzch" czy "Pięćdziesiąt twarzy Greya", to ten jest jednym z niewielu wyjątków. Rozdziały Twojej przyjaciółki zasługują na wręcz ukłony z mojej strony. Są, prosto ujmując, świetne. Zauważyłam także, że jej rozdziały są odważniejsze, jeśli chodzi o wątki miłosne. Podoba mi się bardzo, że podzieliłyście się rolami, i jedna z was pisze o Annie, a druga o postaciach drugoplanowych. Nie znajduję żadnych błędów językowych, stylistycznych czy ortograficznych.
OdpowiedzUsuńJedyne czego mogę wam życzyć, to dużo weny.:)
P.S. Na koniec dodam od siebie, że bardzo podoba mi się ship Jim/Tom. Mimo, że w tym rozdziale pytałam się "Czo ten Tommy taki zmienny?", to stał się on jednym z moich ulubionych i robiąc słodkie oczka szczeniaczka proszę o więcej tych dwóch gentelmanów razem.;)
fantastyczny rozdział!!! już nie mogę się doczekać jak to wszystko się rozwiąże. życzę wam ogromnych porcji weny ;-)
OdpowiedzUsuńKiedy kiedy kiedy następny rozdział?? Po przeczytaniu tego jestem na głodzie fanfikowym :D
OdpowiedzUsuńOch dziękuje :) Rozdział raczej jutro, chyba że nastąpi katastrofa, czy też nieprzewidziany zbieg okoliczności :)
OdpowiedzUsuńCzekamy :)
OdpowiedzUsuńPrawie rano a ja nie śpię, bo czytam i czytam do poduszki. Wspaniale piszecie, a ten rozdział jest po prostu rewelacyjny, najbardziej na mnie działa ze wszystkich. Taki zmysłowy...i aż kipię od środka. Uwieeelbiam tego psychola, jak sobie jeszcze go wyobrażam podczas czytania, te jego gesty i miny i spojrzenia to tak to wszystko pasuje <3 Życzę niekończących się pomysłów, rozwijacie się do perfekcji.
OdpowiedzUsuńDzięki za uznanie :* Jesteście naprawdę ekstra. Czytacie nasze wyczyny, z których często same się śmiejemy i to jest piękne. :D To, że wytrwaliście z nami do tego czasu, jest po pierwsze cudem, po drugie wyczynem, po trzecie brawurą. Jesteśmy z moją przyjaciółką świadome, że kształtujemy waszą wyobraźnię i bardzo nam to sprawia przyjemność. Jeszcze raz dzięki i powodzenia w dalszym czytaniu! :*
OdpowiedzUsuń