czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 24: Zabiję cię

(Niespodzianka! Drugi rozdział dziś xDDDD Tym razem od kumpeli xDDDDD :* )

„Znikałaś gdzieś w domu nad Wisłą,
      Pamiętam to tak dokładnie, 
      Twoich czarnych oczu bliskość,
     Wciąż kocham Cię jak Irlandię. 

      A Ty się temu nie dziwisz, 
     Wiesz dobrze, co byłoby dalej, 
     Jak byśmy byli szczęśliwi, 
     Gdybym nie kochał Cię wcale.” 
              Kobranocka - Kocham Cię jak Irlandię

https://www.youtube.com/watch?v=5gSroh2XP-0

Od pewnego czasu już nie byłem sobą, albo byłem sobą bardziej niż zwykle, patrząc na moje nowe dokonania. W przeciągu miesiąca nauczyłem się japońskiego. Jednego z najtrudniejszych języków świata, jednak nie cieszyło mnie to. Rzecz w tym, że nic już mnie nie cieszyło. Nawet ryzyko, a podejmowałem je coraz częściej. Było moim narkotykiem od kilku miesięcy, ale z każdym dniem potrzebowałem go coraz więcej.
Powietrze nie przynosiło mi życia, bo życie już nie istniało. Cóż to za życie bez niej? Nie... Miłość nie istnieje. Nie ma takiego "uczucia". To zwykła chemia, w której pułapkę wpadłem. Omotała mnie dziwnym sposobem i wykorzystała. Moriarty oczywiście powiadomił moją osobę o tym, że... Od początku... Nie mogę nawet o tym myśleć! Mam po prostu ochotę krzyczeć!!!
- Może już przestaniesz o niej myśleć i skupisz się na pracy? - zapytał chłodno Mycroft. Nie omieszkał przy tym zmierzyć mnie, tym swoim wystudiowanym do obrzydzenia, spojrzeniem agenta.
- Jeżeli zamierzasz mnie pouczać, po prostu stąd wyjdź. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
Popatrzył na mnie z niedowierzaniem, gdy to do niego powiedziałem i głośno westchnął. Znał moją osobę zbyt dobrze. Wiedział, że tak naprawdę tęsknię za Anną. To imię sprawiało teraz tyle bólu... Po jej odejściu nic nie było takie samo.
- Sherlocku... - zaczął mnie besztać. - Weź się w garść. Wiesz doskonale, że skoro wyciągnęła od ciebie informacje... Nie wróci. Siedzi teraz gdzieś za granicą i boi się wyściubić nosa ze swojej nory, by MI6 nie wykonało rozkazu.
- Mówiłem ci, że jeżeli podniesiecie choćby palec na nią... - warknąłem. Mimo iż zdradziła, wciąż nosiła moje dziecko. Nie mógłbym pozwolić, by ktoś ich skrzywdził.
- Jesteś pewien, że to twoje? - odparował mój brat, wychylając się w moją stronę. - Skoro ta... dziewczyna utrzymywała kontakty z Moriartym...
- Dość. - spojrzałem na niego lodowato po czym wstałem z fotela. Podszedłem do biurka i chwyciłem paczkę papierosów. Wyjąłem jednego i odpaliłem. Po moich płucach rozlała się fala ulgi, ale tylko chwilowej. Nawet papierosy już nie ratowały przed tępym bólem. - Mówisz więc, że we Francji jakaś japońska sekta planuje zamach. Rząd francuski nie może tego załatwić?
- Poprosili nas o pomoc, ale nie mamy kogo wysłać - skwitował. - Nie chcę byś tam jechał. To zbyt niebezpieczne. Miałeś już porachunki z Aum Shin Rikyo.
- To będzie moja decyzja. Teraz wyjdź. Chcę zostać sam.
Posłuchał, ale z drobnym wahaniem. Wstał z fotela i powoli niczym ślimak powędrował do drzwi. Będąc przy nich zerknął zmartwiony. Zauważyłem to. Zmartwienie znikło w sekundę, gdy nasze oczy się spotkały.
- Zawsze możesz na mnie liczyć. - powiedział, a potem szybko wyszedł machając nerwowo parasolem.
Zamknąłem oczy i cicho jęknąłem. Dlaczego, Anno? - zapytałem siebie w duchu i zgasiłem papieros na dywanie. Kiedyś jeszcze obchodziło mnie to co mówi pani Hudson. Teraz nie miało to znaczenia. Bo i jaki był sens w sprzątaniu, czy choćby jedzeniu?
Padłem na kanapę, a z moich płuc znów wydobył się dziwaczny dźwięk. Taki sam jak ten po rozmowie z Jimem. Jeżeli można to nazwać dźwiękiem pękającego serca to mogło być właśnie to.
Jakie to śmieszne. Ona od początku była jego szpiegiem, który miał za zadanie mnie omotać. Przerażająco dobrze jej to wyszło. Wino, miłość, dziecko, Kostylew... Gra. Padłem ofiarą spisku. Jak wtedy na dachu St. Barts.
- Sherlocku... - odezwał się do mnie znajomy głos. Była to pani Hudson. - Masz gościa. Prosić ją?
Ją?! Och... Czyżby ona... Błagam, żeby to była Anna. tak bardzo chciałbym ujrzeć choć jeszcze raz tę piękną, jasną buzię. Zanurzyć twarz w blond włosach i dotknąć ust swoimi, i kochać tak długo jak mogę. Boże spraw ten cud. Tylko o to cię proszę.
Wstałem szybko z kanapy i poprawiłem ulubioną filetową koszulę. Zmierzwiłem włosy, by wyglądać jakoś normalniej. Siadłem na kanapie choć miałem ochotę chodzić w tę i z powrotem. Co jeżeli to jednak nie ona? - pomyślałem. Ta myśl zmroziła mnie do kości. Zacząłem przez to ciężej oddychać, a moje ręce przypominały galaretę.
- Niech wejdzie. - odparłem zniecierpliwiony.
Nie musiałem długo czekać na wejście mojego gościa. Ku mojemu zdziwieniu była to Mary. Od dawna tutaj nie zaglądała. Właściwie odkąd... Czyżby miała z tym coś wspólnego? Przecież to żona Johna. Zauważyłby gdyby knuła coś przeciw nim. Praca z Jimem Moriartym? Może kiedyś, ale teraz? Mieli córkę. Nie... Nie ryzykowałaby.
- Witaj, Sherlocku. - zagadnęła trochę nieśmiało. - Dawno mnie tutaj nie było.
- To prawda. - obserwowałem każdy jej ruch. Zdjęła akurat płaszczyk i siadła pewnie w fotelu obok. Ona również obserwowała mnie.
- Schudłeś. Nie wyglądasz najlepiej. I chyba za dużo palisz...
- To moja sprawa. - odparłem zimno i wyciągnąłem kolejnego papierosa z paczki. Nie zapaliłem go jednak. Jakoś nie miałem ochoty. - Czego chcesz?
- Porozmawiać. - wzięła głęboki oddech. - Wiem, że Anna zostawiła dla ciebie list...
Na dźwięk tego imienia mimowolnie wykrzywiłem twarz. Miliardy sopli lodu przeszyły całe moje ciało dziurawiąc powłokę chłodu i obojętności. Próbowałem to ukryć, ale nie wyszło. Z trudem złapałem powietrze w płuca i zamilkłem. Jesteś mężczyzną. Bądź twardy.
- Zostawiła. - mówiłem bardzo spięty, a mój głos jakby nie brzmiał pewnie. - Nie przeczytałem go. Po telefonie od pana M. wiem wszystko.
- Mylisz się. Nie wiesz nic. - podeszła do mnie i kucnęła. Zaczęła patrzeć na mnie tak przenikliwie jak tylko ona sama potrafi. - Jesteś głupi, że nie przeczytałeś. Nie przysporzyłoby ci to tyle bólu.
- Co ty wiesz o bólu? - warknąłem, a w chwilę później poczułem jak dłoń Mary uderza mocno w moją twarz. Zmąciło mi to na chwilę jasność myślenia, ale nie zrobiłem nic. Nie biję kobiet i nie zamierzam uderzyć też żony mojego przyjaciela. 
Jako że jej odpowiedzią na moją pytanie był dobrze wymierzony cios, milczałem jak zaklęty. Nie powinienem tego powiedzieć. Wycierpiała bardzo dużo, a ja jestem ignorantem, że myślę tylko o sobie. Nie tylko ja mam uczucia.
- Przepraszam, Mary. - szepnąłem, a w moich oczach z niewiadomych powodów pojawiły się łzy. Po odejściu Anny nie płakałem tylko dlatego, że wpadłem we wściekłość.
- Już dobrze. Gdzie ten list? Musisz go w końcu przeczytać. Anna by tego chciała.
- Ale... - nie mogłem już wytrzymać. Po moich policzkach zaczęły spływać krople. szybko je otarłem, ale ona nadal nie przestawały lecieć. Jakby ktoś odkręcił mały kranik.
- Och... - przytuliła mnie mocno. Nie wiedziałem co zrobić. Nie rozumiałem dlaczego. - Sherlocku, zrób to dla niej.
- Po co? I tak już nie wróci. - wyjęczałem niczym zranione zwierze. Docierało to do mnie stopniowo, ale teraz już wiedziałem. Nie było szans na spotkanie jej. Gdziekolwiek była, Moriarty jej strzegł jak oka w głowie. Znał zbyt dobrze metody ukrywania przez niego ludzi.- Nie wróci...
Prawda była taka, że nie obchodziło mnie, po której stronie stała. To co do niej czułem... Wiedziałem, że ona miała tak samo. Każdy uśmiech, który mi posyłała, każda noc jaką z nią spędziłem, każde jej słowo... To prawda. Moja prawda. Zrozumiałem to właśnie w tej chwili i uzmysłowiłem sobie. Straciłem moją najdroższą na zawsze. Zabrał mi ją ten bydlak. Nie daruję mu! Zabiję go. Umrze patrząc mi w oczy ze strachem. Przysięgam. Dla ciebie, Anno.
- Nie bądź tego taki pewien. - mruknęła odsuwając się ode mnie. Wstała po czym zaczęła z wolna krążyć po pokoju, jakby chciała mi coś powiedzieć.
- Ty coś wiesz...
- Oczywiście, że wiem. - prychnęła. - Szybko to wydedukowałeś, nie ma co.
- Co wiesz? - niech mi powie wszystko. Podszedłem do niej i chwyciłem ją za ramiona. Patrzyłem w oczy i wtem zrozumiałem. Mary nie mogła powiedzieć póki nie przeczytam listu. Puściłem ją i prawie z prędkością światła podbiegłem do biurka. Otworzyłem szufladę z papierami i wyciągnąłem list.
Koperta opatrzona została jej pismem. Westchnąłem z sentymentem i otworzyłem ją z mocno bijącym sercem. Zacząłem czytać. Nic z tego nie rozumiem...

Tego co Jim wysłał nie zmusił pewnej we mnie. Spowodował tym do zastanowienia  i odkrycia. Nienawidzę takiego Ciebie. Rację miała Mary, że mi pomogła. Nie zależy mi. na tym w sumie mi wyjeździe zależy. Nie. Błagam zostaw mnie cię. Nie szukaj. Wybacz. Dziecko potrzebne mi. Tylko mów nie, bo wiem miałam dużo więc wyboru. Nie wiesz... Powiedział, i tak że nie chcę cię. To mnie zabije. Posłuchaj nie Kocham tylko nienawidzę Cię.
Anna
P.S. Gloria Scott i Richard Brook biorą ślub.
- Gloria Scott? - zapytałem sam siebie z niedowierzaniem. - Moja kobieta jest genialna! - śmiałem się cały czas ja małe dziecko. Moja słodka dziewczynka taka mądra. Kocham cię. I odnajdę. Choćbyś miała nie chcieć mnie widzieć najdroższa.
- Co to jest Gloria Scott? - zainteresowała się moja przyjaciółka.
- Gloria Scott to moja pierwsza sprawa. - uniosłem oczy ku niebu. - Dzięki.
- Ale... O co dokładnie chodzi? Nie rozumiem.
- Sędzia Trevor otrzymał bardzo specyficzną wiadomość od swojego przyjaciela, pana Beddoes w postaci szyfru. - wyjaśniłem pokrótce rozpływając się dalej nad pomysłowością Anny. - Moja kochana stokrotka zostawiła mi szyfr. I to bardzo prosty. Normalny człowiek nic by z tego nie zrozumiał, bo i po co ktoś miałby przywiązywać wagę do takiej bzdury. Zaraz...
Wziąłem w dłonie ołówek i kawałek papieru i zacząłem rozwiązywać łamigłówkę. Po kilku sekundach miałem już wszystko gotowe. Wiadomość wzruszyła mnie do głębi. Teraz już wszystko zrozumiałem.

Jim zmusił mnie do  odkrycia  Ciebie.  Mary, pomogła mi w wyjeździe. Błagam  cię.  Wybacz  mi. Nie, miałam wyboru. Powiedział, że cię zabije.  Kocham Cię. Anna

- Zabiję go! - wykrzyknąłem bardzo zdenerwowany. - Będzie konać godzinami na moich oczach...
- Widzę, że poprawił ci się nastrój. - skwitowała Mary. - To dobrze Co zamierzasz dalej zrobić?
- Jak to co? Wyrwę mu wnętrzności. - odparłem wesoło zacierając ręce. - To będzie bajeczny widok... - wziąłem kilka oddechów by uspokoić moje skołatane nerwy. - Gdzie ona teraz jest?
- W Paryżu. Ukryłam ją. Prosiła mnie o to... - powiedziała z winą w głosie. - Mogłam ci wszystko wyznać.
- Nie, moja droga. Rozumiem. - złożyłem ręce jak do modlitwy. Kobiety są najgorszą i najlepszą rzeczą w życiu mężczyzny. I niech tak zostanie. Poza tym mogę załatwić drobną fuchę dla Mycrofta. Gwiazdka!!! - Jadę do niej.
- Ale Moriarty...
Popatrzyłem na nią z politowaniem. To było takie oczywiste.
- Ja też potrafię się nieźle ukryć. - mruknąłem nieskromnie. - Pamiętasz chyba... Och, gra się zaczęła. Nie tylko gra!
Przytulałem ją mocno w podzięce. Dzięki niej odzyskałem sens swojego życia. To jest... Nie mam słów. Gdyby nie Mary umarłbym z tęsknoty za nimi. Tak się cieszę. Zostaje mi tylko wyruszyć.
- Nie wierzę... - popatrzyła na mnie zaszokowana. - Wystarczyło jedno słowo, a ty... Ty ją naprawdę kochasz. John nie mógł już patrzeć na ciebie z tak udręczoną miną. Nawet Mycroft zaczął przychodzić po wizytach u ciebie.
- A to coś nowego... - zaśmiałem się. Już drugi raz tego wieczora, co sprawiło mi wielką ulgę. Tak długo nie byłem wesoły. - Podaj mi adres.
Napisała mi go na małej karteczce, a ja od razu schowałem go do kieszeni. Wziąłem marynarkę z krzesła i nałożyłem ją na grzbiet. Zapiąłem czarne guziki, a w chwilę później porwałem płaszcz z wieszaka. Zarzuciłem szalik na szyję. Płaszcz wciągnąłem jednym sprawnym ruchem i udałem się do wyjścia.
- Mary... - odwróciłem się na chwilę. - Dziękuję. Widzimy się za czterdzieści osiem godzin.
Wybiegłem nie patrząc za siebie. Minąłem panią Hudson, która zrobiła bardzo uradowaną minę z powodu wyjścia. Nie mogłem się oprzeć i mrugnąłem do niej po czym zamknąłem za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
Wyciągnąłem telefon i zacząłem dzwonić po swoich znajomych. Jedyne osoby, które potrafią cię ukryć to bezdomni. Oczywiście nie wszyscy byli nimi naprawdę, ale dobry kamuflaż to podstawa.
Zadzwoniłem również do mojego brata by przekazał mi więcej informacji dotyczących tego gdzie może zostać dokonany zamach. Najpierw jak to on odpowiadał zdawkowo, ale wyznał w końcu, że atak ma być dokonany w Paryżu. Zmroziło mnie.
- Jak duża ma być liczebność ofiar? - zapytałem z mocno ściśniętym gardłem.
- Całe miasto. Zrobili bombę atomową. Pluton kupili oczywiście od Rosjan. Moriarty maczał w tym palce.
- Nie pocieszyłeś mnie. - burknąłem zatrzymując taksówkę. - Załatw mi transport.
- Nie ma mowy! - zawołał przerażony. - Nie pojedziesz!
- Nie histeryzuj, braciszku. Tam jest Anna. Muszę ją wyciągnąć.
Zrobiło to na nim spore wrażenie, bo milczał przez chwilę.
- Nie, Sherlocku. Nie warto. - powiedział w końcu. - Nie możesz ryzykować dla tej...
- Mycroft! Jak zwykle nie rozumiesz nic z mojego postępowania. Ona noc nie zrobiła. Wszystko to jego sprawka.
- Powiedzmy, że ci wierzę, ale nie mogę... - mówił bardzo zbolałym tonem. Nie było to do niego podobne
- Możesz. Za godzinę na Heathrow. - rozłączyłem się szybko i odliczałem czas do wylotu.
Czas płynął tak wolno, że mało brakowało a bym zwariował. Wyłączyłem już telefon, by nikt nie przeszkadzał mi rozmyślać.
Miałem niewiele czasu. Musiałem wysłać Annę w bezpieczne miejsce. Tylko gdzie? Nie mogła zostać w miejscu gdzie miało rozpętać się piekło. Najlepszym wyjściem był Kraków, ale nie miałem pewności czy ludzie tego świra nie pilnują rodziny mojej ukochanej. Bezpieczne miejsce... Wiem! Dom Mycrofta. To przecież twierdza. Nawet Moriarty się tam nie dostanie. Nie ma na to szans.
Uśmiechnąłem się do siebie i poczułem lekką ulgę. Niedługo ją zobaczę. Moją małą szyfrantkę. Ciekawe jak im się wiedzie... Musiała to bardzo przeżyć. Moja biedna. Nigdy więcej nie pozwolę, by ktokolwiek dotknął jej swoimi brudnymi łapami. A zwłaszcza ten diabeł. Przysięgam.
Po godzinnym ukrywaniu się jako kloszard byłem już prawie na miejscu. Moje ubranie niestety nie pachniało zbyt przyjemnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. W końcu takie jest życie bezdomnych. Myszkowanie po brudnych koszach w poszukiwaniu jedzenia i mycie się w rzece. No cóż.
- Śmierdzisz rybą. - przywitał mnie Mycroft swoim wypranym z emocji głosem. Miał śmiesznie zmarszczony nos co jeszcze bardziej wprawiało mnie w dobry nastrój.
- Uroki ukrywania się. - odparłem z szerokim uśmiechem na twarzy.
Spojrzał na mnie zniesmaczony i zaprosił gestem do samolotu. Wszedłem i rozsiadłem się wygodnie w jednym z foteli. Już niedługo cię zobaczę Anno. - pomyślałem i ułożyłem się wygodnie do snu. Pierwszy raz od wielu miesięcy ten sen był spokojny. 

7 komentarzy:

  1. Wspaniale piszesz! *^*
    A tak poza tym to bardzo podoba mi się to, że jedna z Was pisze przeżycia Anny, a druga Sherlocka =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez ciebie nie byłam w szkole, bo czytałam od początku całego bloga :D I oczywiście nie narzekam!

    Czemu ja tak bardzo lubię Jima w tym fanficu? ;_______; Tak więc więcej Moriarty'ego!


    Mogę podsunąć pomysł? Jeśli to jest możliwe to jestem za dodawaniem zdjęć do opowiadania! Np. na koniec.
    Pozdrawiam i życzę weny! I to dużej, bo już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obie dziękujemy :D Obrazki - miałam taki pomysł ale rozwiał się po kątach jakoś xD Zobaczymy :)

      Usuń
  4. Rozdział cudowny***
    Wyłapałam tylko jeden błąd "Ona noc nie zrobiła."
    Bo za tym cudnie

    OdpowiedzUsuń