(Tym razem rozdział wspólny :) : część Sherlocka od kumpeli, Anny ode mnie. Enjoy xD :*)
“All along it was a fever
A cold sweat,hot-headed believer
I threw my hands in the air I said show me something
He said if you dare come a little closer
Round and around and around and around we go
Oh, now, tell me now, tell me now, tell me now you know
Not really sure how to feel about it
Something in the way you move
Makes me feel like I can't live without you
It takes me all the way
I want you to stay"
A cold sweat,hot-headed believer
I threw my hands in the air I said show me something
He said if you dare come a little closer
Round and around and around and around we go
Oh, now, tell me now, tell me now, tell me now you know
Not really sure how to feel about it
Something in the way you move
Makes me feel like I can't live without you
It takes me all the way
I want you to stay"
Rihanna & Mikky Ekko - Stay
Moje kochanie właśnie zasnęło. Biedna Anna.
Tak bardzo za mną tęskniła, że wygląda jak wrak człowieka. Nie mogłem uwierzyć,
że tak bardzo zmieniła się jej fizjonomia przez te kilka miesięcy. Włosy
przybrały jaśniejszy kolor, skóra poszarzała, zwłaszcza na twarzy, a te
ukochane oczy przygasły. Wszystko to spowodowałem głównie ja.
Miałem straszne wyrzuty sumienia, że
uwierzyłem temu bydlakowi. Nawet teraz żyłem w wielkim strachu, że stracę najukochańszą
dla mnie istotę. Musiała przeżywać męki przez moją głupotę. Mało brakowało, a
zaczęłaby siwieć. Przecież ona jest jeszcze taka młoda...
Przywarła do mnie całym ciałem, bym jej nie
uciekł. Rozczuliło mnie to do głębi. Położyłem dłoń na tej kochanej główce i
zacząłem gładzić jedwabiste włosy. Będę przy tobie na zawsze. Bez względu na to
co się wydarzy będę warować jak pies.
- Śpij moja słodka. - szeptałem do
malutkiego ucha. - Już niebawem będziesz moją żoną, a wtedy zobaczysz. Będę
najlepszym mężem na świecie.
- Wiem... - jęknęła i otworzyła oczy, a ja
posłałem jej szeroki uśmiech. - Dlaczego nie śpisz? Jest już noc.
- Nie mogę zasnąć, kochanie. Ty musisz
odpoczywać. Nie przejmuj się mną.
- Co cię trapi? - zapytała szczerze
zmartwiona.
Milczałem przez chwilę. Nie chciałem mówić o
tym co mnie męczy, ale wzrok Anny dawał mi jasno do zrozumienia, że to nie
przejdzie. Mały uparciuch. Że też taka kobieta mi w życiu trafiła... Ale taka
jest najlepsza. Nie chcę żadnej innej. Tylko ją. Ich.
- Myślę o tym jakim idiotą jestem. -
odparłem w końcu.
- Nie jesteś. - zaprzeczyła stanowczo i
przyciągnęła moją głowę do siebie. Złożyła na moich ustach gorący pocałunek, a
ja zadrżałem.
- No dobrze, ale wiesz... Nie byłem wobec
ciebie sprawiedliwy i to mnie trapi. - przerwałem na sekundę, by zebrać w sobie
odwagę. - Gdy obudziłem się na Baker Street po tamtej nocy, zadzwonił do mnie
Moriarty. Był wielce uradowany co wzbudziło we mnie podejrzenia, a wtedy wyznał
mi...
- Tak? - jej ciekawość rozbroiła mnie. Nie
mogłem powiedzieć jej tego, ale musiałem to w końcu z siebie wyrzucić.
- Wyznał mi, że od samego początku
mieszkałaś tam, żeby mnie szpiegować, a ja tępak uwierzyłem. Teraz wiem, że
było inaczej, ale czasu nie cofnę. Tak naprawdę wszystko jest tylko i wyłącznie
moją winą...
- Nie mówmy o tym teraz. To nie twoja wina.
Nie mogłeś nic zrobić, by zmienić nasz los. Teraz jesteśmy razem i to jest
najważniejsze.
- Och, Anno. - wzruszyła mnie tymi słowami,
a ja nie mogłem powstrzymać pierwszego odruchu i wtopiłem się mocno w usta
najcudowniejszej istoty na świecie. Moja kochana. Najlepsza, najmądrzejsza i
najpiękniejsza na świecie. Tylko moja.
- To nie wszystko, prawda? - zapytała. Skąd
wiedziała, że jest jedna rzecz?
- Tak... - przyznałem w końcu z mocno
ściśniętym gardłem.
- Opowiedz. - zażądała i założyła komicznie
ręce na piersi jak małe dziecko, które czeka na swoją nagrodę.
- Zmieniłem się po twoim odejściu na tyle,
że... Ryzykowałem często niepotrzebnie, by poczuć choćby ekscytację. - mówiłem
z duszą na ramieniu. Ciężko przychodziło mi to mówić. - Nic nie pomagało.
Anna patrzyła na mnie z troską, a ja
wiedziałem, że w końcu mogę wyznać ten ból. Wyrazić go w zupełności.
- Nie jadłem, nie spałem i przestałem
zajmować się swoją pracą. Traciłem często kontakt z rzeczywistością - zawahałem
się. - Raz zdawało mi się, że wróciłaś... Tak bardzo wtedy płakałem. Tak. Za
tobą, Anno. Moriarty na domiar złego wykańczał mnie nerwowo. Wysyłał twoje
zdjęcia, a ja... Myślałem, że naprawdę to była tylko gra. - zacisnąłem mocno
oczy i przełknąłem ślinę. - Jestem strasznie głupi, najdroższa. Skrzywdziłem
nas oboje.
- Nie, Sherlocku. Wystarczy. Ja czułam się
podobnie, ale dajmy temu na razie spokój. - mówiła. - Chcę się tobą nacieszyć.
Przecież tak długo nie mogłam... - zadrżała, a ja zacisnąłem ramiona mocniej
na jej ciele.
- Pomówmy o czymś innym. - powiedziałem w
końcu.
- Może o tych dziwacznych ludziach, którzy
byli tutaj? - zaproponowała.
- No dobrze, ale to nie będzie miła
opowiastka. - jęknąłem zrezygnowany, a ona milczała na dalszy ciąg marszcząc
brwi w sposób dający do zrozumienia, bym mówił bez ogródek. - Było to kilka lat
temu. Dokładniej w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym. -
wziąłem głęboki oddech i zacząłem myśleć nad czym powiedzieć wszystko.
Postanowiłem, że powiem absolutną prawdę. - Rok wcześniej, a dokładniej
dwudziestego marca w tokijskim metrze dokonano zamachu. Zginęło dwanaście osób,
a o wiele więcej zostało rannych. Wtedy to Mycroft, pracujący już wtedy dla
rządu Zjednoczonego Królestwa podesłał im specjalistę od chemii, czyli mnie.
Powiedział, że lepszego nie znajdą choć miałem zaledwie osiemnaście lat.
Moja ukochana uniosła brwi w geście podziwu,
a ja posłałem jej blady uśmiech.
- Od tego zaczęła się moja znajomość z Aum
Shin Rikyo.
- Ale... Nie rozumiem. - powiedziała w
końcu. - To ci, którzy mnie porwali?
- Tak. - zacisnąłem dłonie w pięści. - To
taka jakby sekta. Chcą wyzwolić świat duchowy spod jarzma obłudy i rozpusty.
Popaprane strasznie, ale wiele osób na to idzie. Jak zwykle głupota góruje nad
logiką... Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć. Otóż Aum Shin Rikyo to jedna z
najgroźniejszych szajek terrorystycznych. Poprzysięgli na mnie zemstę kilka lat
temu...
- Jak to? - zapytała przerażona Anna.
- Próbowali, ale im nie wyszło. - zaśmiałem
się. - Posłali siedmiu zabójców... Każdy z nich gryzie teraz ziemię.
- Ty ich zabiłeś?
- Nie... Korona dała mi ochronę.
- Ale... Dlaczego chcieli cię... - głos
mojej ukochanej zawiesił się. Nie mogła wyobrazić sobie, że mogłoby mnie tutaj
nie być. Pogładziłem ją po włosach i przytuliłem mocno. Położyłem również swoją
dłoń na naszym synku, by dać jej do zrozumienia, że jestem i zostanę na zawsze.
- Zacząłem szukać głównych zbirów, którzy
byli odpowiedzialni za tę tragedię. Nie było trudno ich przekonać do tego by
poddali się mi... - uśmiechnąłem się upiornie. - Zacząłem od Chizuo Matsumoto.
Żaden jeszcze wtedy nie wiedział co ich czeka... A ja mówiłem. Mówiłem jak
bardzo mi przykro, że to tak się skończyło. Ze można było dokonać tego w
zupełnie inny sposób. Ba. Nawet podsunąłem mu kilka następnych planów. Potem
powiedziałem, że wystarczy jedno słowo, a popełni samobójstwo. Uwierzył.
Postanowił umrzeć jak bohater. Potem byli kolejni... ale dostałem rozkaz, by
wrócić. Zdążyłem jeszcze porozmawiać z Furimo Joyu. - oczy mi zabłysły, gdy
przywołałem w pamięci jego obraz. - Cóż to była za potyczka umysłów! Człowiek
na właściwym miejscu. Urodził się po to, by zostać przywódcą. Rozmawialiśmy
dwadzieścia godzin i mało brakowało, a bym go złamał. Niestety nie dane mi było.
Spojrzałem na Annę. Była cała blada. Chyba
przesadziłem... Zacząłem tulić ją mocno i szeptać przeprosiny, a ona zrosiła
łzami moją koszulę. Biedna istotka. Jest taka wrażliwa... Nie powinienem mówić
takich rzeczy kobiecie w ciąży. Zwłaszcza swojej narzeczonej.
- Już dobrze... - pociągnęła nosem. - Mój
bohater...
- Nie jesteś zła? - zapytałem nie
dowierzając.
- Raczej dumna, że narażasz życie dla
swojego kraju. To takie... piękne.
- Moja niepoprawna księżniczka. - szepnąłem
do jej ucha i pocałowałem w te piękne czerwone usta.
Słodycz i ciepło rozeszło się po moim
organizmie jakbym wypił szkocką. Smakowała wprost bajecznie. Niczym gorąca
czekolada połączona z miętą i odrobiną alkoholu, by dać zamęt w głowie. Język
mojej ukochanej łagodnie łaskotał mnie po podniebieniu co dawało jeszcze
większą falę odurzenia. Zamarłem niczym posąg i oddałem pieszczotę jak
potrafiłem najlepiej. W odpowiedzi usłyszałem jęk podniecenia i odkleiłem się
od warg mojego małego anioła.
- Och, Sherlocku. - pokręciła głową i uśmiechnęła
się. Było w tym uśmiechu coś co nie dawało mi spokoju.
- Kochanie... Oboje jesteśmy tak samo
pokręceni jak widzę. - wziąłem jej dłonie w swoje i przytuliłem do piersi. -
Nasza miłość jest jak las, kochanie. Im gęściej siejemy drzewa, tym więcej mamy
dobra w życiu. Będę sadzić tyle drzew ile zdołam.
Powiedziałem to, by uspokoić jej skołatane
nerwy. Zauważyłem też, że po policzkach mojej pięknej istoty spływają łzy. Coś
ewidentnie ją gnębiło i liczyłem, że sama mi opowie. Ona jest bardziej otwarta
w takich sprawach i musi wyciągać ode mnie dosłownie wszystko. Kolejny punkt do
spełnienia. Mówić jej o najdrobniejszych szczegółach.
- Tak, kochanie? - zachęciłem ją do wyznania.
Słyszę
jego głęboki głos i uśmiecham się przez łzy. Musiał wyczuć tą odrobinę żalu we
mnie. On zawsze wszystko wyczuwa.
- Och,
wszystko dobrze, tylko myślałam o tym, co mi powiedziałeś. Nie wolno ci się za
nic obwiniać. Po prostu… zapomnijmy już o tym. Tak będzie najlepiej.
-
Zapomnimy, jak tylko dorwę Moriarty’ego – szepta mi do ucha, a ja czuję
dreszcze na całym ciele. – Ale mniejsza z tym…
Sherlock
spogląda mi głęboko w oczy, jakby chciał z nich wyczytać wszystko, co mam w
sercu, po czym lekko gładzi mnie po policzku. To jest takie cudowne, że nie
chcę, żeby przestawał. Nigdy.
- Mam
wrażenie, że coś jeszcze cię gnębi, najdroższa.
- Nic
ci nigdy nie umknie, prawda? – stwierdzam i przytulam się do niego. Potrzebuje
chwili. On to rozumie i czeka, kochanie moje.
Zamykam
oczy i wsłuchuję się w spokojnie bicie jego serca, najlepszą melodię na moje
skołatane nerwy i najlepszy środek uspokajający. Tego mi potrzeba, dzięki temu
czerpię siłę i odwagę. Mój ukochany tymczasem wtula twarz w moje włosy i tak
tkwimy przez jakiś czas.
Przez
chwilę myślę o tym wszystkim, co Sherlock mi powiedział, i przez to serce
rozpada mi się na kawałeczki. To takie poruszające… Trudno mi to przetrawić. On
naprawdę cierpiał gdy mnie nie było… cierpiał i tęsknił… Widzę te ostatnie
miesiące w jego oczach i w ogóle w całej twarzy. Ponad to przeżywał to tak, jak
niczego jeszcze nie przeżywał. A Moriarty… ten drań nie dość, że ranił go
jeszcze bardziej tymi zdjęciami, to jeszcze okłamał go… I przez te kłamstwa
chciał zniszczyć to, co jest między nami. Wszystko to spowodowało, że mój
ukochany czuł się winny… Nie mogę tego znieść. Przecież za tą całą sytuację
odpowiedzialny jest Moriarty, no i ja też co nieco dodałam. Ale nie on, nie
Sherlock…
Łzy
płyną mi na policzkach i podnoszę wzrok na twarz mojego anioła. Patrzy na mnie
z taką czułością… On tak nas kocha… A ja jestem największą szczęściarą świata,
że go mam. I zostanę jego żoną… będziemy mieć dziecko… To mnie trochę oszałamia,
ale też wypełnia takim ogromnym szczęściem, że ledwo mieszczę je w sercu.
Widziałam,
że denerwował się oświadczynami, jak gdyby bał się, że powiem „nie”. A jakżebym
mogła? Przecież Sherlock jest słońcem mojego życia, bez niego nie jestem w
stanie funkcjonować. Poszłabym za nim w ogień i ratowałabym go z każdego
piekła. Oddałabym za niego życie. Zawsze i wszędzie.
Przez
sekundę myślę o ślubie, czując jak radość rozsadza mi serce. Potem jednak czuje
ukłucie smutku.
Boże,
co ja bym bez niego zrobiła? Byłabym krucha niczym lód i bezbronna jak dziecko.
Naprawdę nie wiem jak dawałam sobie radę w życiu przed tym jak go poznałam. A
szczególnie jak poradziłam sobie z…
Zamykam
oczy i zbieram się w sobie. Następnie subtelnie oswabadzam się z jego objęć i
przyciągam sobie jego dłoń do policzka. Sherlock lekko się uśmiecha.
-
Trochę mi smutno bo… – mówię powoli, patrząc mu w oczy – bo chciałabym, żeby ktoś
był na naszym ślubie… ale to niestety niemożliwe.
Mój
kochany robi zdziwioną i strapioną minę.
-
Dlaczego? – dopytuje się, obrysowując przez chwilę kontury moich ust.
Biorę
głęboki oddech i decyduje się powiedzieć mu o czymś, od czego uciekałam długi
czas. Muszę to z siebie wyrzucić, muszę i chcę.
- Bo
ten ktoś nie żyje. Zmarł dziewięć lat temu… Mój brat. Nic nie mówiłam, bo…
Rozklejam
się, a Sherlock znowu mnie tuli.
- Och,
biedna moja… Nawet nie wiesz jak mi przykro.
Jego
głos jest niczym miód. Jakoś się uspokajam.
-
Olek… to znaczy Aleksander… miał białaczkę – wyrzucam z siebie, przytulona do
jego piersi. - Byłam z nim bardzo zżyta, o wiele bardziej niż z Sandrą.
Rozumiał mnie jak nikt, zawsze wspierał… Gdy okazało się, że jest chory, miałam
siedemnaście lat, on dwadzieścia jeden.
Walczyłam o niego jak mogłam… Chciałam być dawcą do przeszczepu, ale
okazało się, że nie mogę, brak zgodności tkankowej… Podobnie było z resztą
rodziny. Umarł po roku od zdiagnozowania choroby… Nie znaleźli dawcy… Długo nie
mogłam po tym wszystkim dojść do siebie… ogarnęłam się jako tako dopiero na
studiach. Od tej pory było dobrze, ale teraz… dziecko, ślub… chciałabym, żeby
był przy mnie w takich momentach…
Płaczę,
a on kołysze mnie w ramionach i szepta do ucha kojące słowa. Po chwili czuję
ulgę, że to z siebie wyrzuciłam i ogarnia mnie spokój.
- Już
dobrze?
Kiwam
głową i biorę głęboki oddech, a następnie patrzę mu w oczy.
- Tak,
dziękuję. Kochanie… ja chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. Chodzi o imię dla
malutkiego…
Sherlock
uśmiecha się ciepło i głaszcze mnie po brzuchu. Na sercu robi mi się przyjemnie
ciepło.
-
Chyba się domyślam… no ale mów.
Na
moich ustach też pojawia się delikatny uśmiech. Czuję, że mój ukochany się
zgodzi.
-
Jeśli nie masz nic przeciwko… to chciałabym, by nasz synek miał na imię
Alexander… Alexander John… Co ty na to?
- Nie
ma problemu – mówi cicho i całuje mnie w czoło. – Podoba mi się. Alexander John
Holmes…. Bardzo ładnie brzmi.
-Wiem.
Dziękuję, że się zgodziłeś. I Johnowi będzie zapewne miło.
Uśmiecha
się, ale widzę, że odpływa gdzieś w głąb swojego umysłu. Mięśnie twarzy ma
napięte, a usta zaciśnięte. Ewidentnie zastanawia się nad czymś, i to chyba nad
czymś niezbyt przyjemnym.
-
Sherlock? – pytam w końcu lekko zaniepokojona.
- Och,
to nic – zaraz budzi się z letargu. – Myślałem o kimś… Ale o tej osobie opowiem
ci innym razem, obiecuję. Jest już bardzo późno i widzę, że jesteś zmęczona i
blada jak ściana. Pora spać.
Na
początku chcę protestować, ale zaraz tłumię ziewnięcie. Sherlock ma racje.
Płacz tak mnie wykończył, że nie mam nawet siły zastanawiać się o kim mówił.
- No
dobrze – mówię szeptem, po czym czuję usta Sherlocka na swoich.
Jego
język tańczy po moich wagach, a następnie odnajduje mój, przez co ogarniają
mnie dreszcze. Wzdycham, po czym mocniej zaciskam palce na włosach mojego
ukochanego i przyciągam go jeszcze bliżej do siebie.
Czuję gorąco
w całym ciele i zapominam o wszystkich zmartwieniach. W tej chwili nic się nie
liczy poza Sherlockiem i jego ustami. Chcę, żeby ten pocałunek trwał wieki.
Błagam…
W
pewnym momencie tracę nad sobą kontrolę i zaczynam rozpinać mu koszulę.
- Och,
moja droga… - mówi cicho Sherlock, ale
mnie nie powstrzymuje. - Nie wiem czy to najlepszy pomysł… jesteś wykończona.
Ponownie
wzdycham. Wiem, że ma racje. Oczy mi się same zamykają, więc…
Odklejam
się od jego ust i kładę głowę na odsłoniętym torsie, po czym zamykam oczy. Czuję,
że zaraz zasnę, jego oddech i bicie serca to cudowny środek nasenny.
-
Obiecuje ci, że gdy wypoczniesz… wrócimy do tego – przyrzeka Sherlock lekko
wesołym głosem.
Potem
przez dłuższy czas gładzi mnie po ręce i nawet nie wiem kiedy odpływam w krainę
snów.
Och chyba w końcu spotkał mnie zaszczyt napisania pierwsza komentarza :)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! Kurcze, oddajcie mi chociaż część talentu, żeby wspomóc mnie w moich (nieudanych) próbach pisania fanfica :<
Coraz bardziej podoba mi się rozwój akcji. No i drugie imię dziecka, John.. To takie urocze i Watson chyba oszaleje ze szczęścia!
Teraz czekam na jakiś nagły zwrot akcji c:
Życzę dużej weny, bo chce oczekiwanie na kolejny rozdział mnie wykończy ;_;
PS. Jesteście najlepsze!
Wszystkie rozdziały są świetne ale czekam na ten upragniony kiedy to Anna w końcu zginie xd Pozdrawiam:) Sandra
OdpowiedzUsuńOch, dlaczego chcesz, żeby moje dziewczę zginęło??? Super,że sie podoba, dzięki :)
Usuń