poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 26: Nasza miłość jest jak las, kochanie

(Tym razem rozdział wspólny :) : część Sherlocka od kumpeli, Anny ode mnie. Enjoy xD :*)

“All along it was a fever
       A cold sweat,hot-headed believer
       I threw my hands in the air I said show me something
      He said if you dare come a little closer

      Round and around and around and around we go
      Oh, now, tell me now, tell me now, tell me now you know

       Not really sure how to feel about it
      Something in the way you move
      Makes me feel like I can't live without you
      It takes me all the way
      I want you to stay"
                 Rihanna & Mikky Ekko - Stay

https://www.youtube.com/watch?v=JF8BRvqGCNs

Moje kochanie właśnie zasnęło. Biedna Anna. Tak bardzo za mną tęskniła, że wygląda jak wrak człowieka. Nie mogłem uwierzyć, że tak bardzo zmieniła się jej fizjonomia przez te kilka miesięcy. Włosy przybrały jaśniejszy kolor, skóra poszarzała, zwłaszcza na twarzy, a te ukochane oczy przygasły. Wszystko to spowodowałem głównie ja.
Miałem straszne wyrzuty sumienia, że uwierzyłem temu bydlakowi. Nawet teraz żyłem w wielkim strachu, że stracę najukochańszą dla mnie istotę. Musiała przeżywać męki przez moją głupotę. Mało brakowało, a zaczęłaby siwieć. Przecież ona jest jeszcze taka młoda...
Przywarła do mnie całym ciałem, bym jej nie uciekł. Rozczuliło mnie to do głębi. Położyłem dłoń na tej kochanej główce i zacząłem gładzić jedwabiste włosy. Będę przy tobie na zawsze. Bez względu na to co się wydarzy będę warować jak pies.
- Śpij moja słodka. - szeptałem do malutkiego ucha. - Już niebawem będziesz moją żoną, a wtedy zobaczysz. Będę najlepszym mężem na świecie.
- Wiem... - jęknęła i otworzyła oczy, a ja posłałem jej szeroki uśmiech. - Dlaczego nie śpisz? Jest już noc.
- Nie mogę zasnąć, kochanie. Ty musisz odpoczywać. Nie przejmuj się mną.
- Co cię trapi? - zapytała szczerze zmartwiona.
Milczałem przez chwilę. Nie chciałem mówić o tym co mnie męczy, ale wzrok Anny dawał mi jasno do zrozumienia, że to nie przejdzie. Mały uparciuch. Że też taka kobieta mi w życiu trafiła... Ale taka jest najlepsza. Nie chcę żadnej innej. Tylko ją. Ich.
- Myślę o tym jakim idiotą jestem. - odparłem w końcu.
- Nie jesteś. - zaprzeczyła stanowczo i przyciągnęła moją głowę do siebie. Złożyła na moich ustach gorący pocałunek, a ja zadrżałem.
- No dobrze, ale wiesz... Nie byłem wobec ciebie sprawiedliwy i to mnie trapi. - przerwałem na sekundę, by zebrać w sobie odwagę. - Gdy obudziłem się na Baker Street po tamtej nocy, zadzwonił do mnie Moriarty. Był wielce uradowany co wzbudziło we mnie podejrzenia, a wtedy wyznał mi...
- Tak? - jej ciekawość rozbroiła mnie. Nie mogłem powiedzieć jej tego, ale musiałem to w końcu z siebie wyrzucić.
- Wyznał mi, że od samego początku mieszkałaś tam, żeby mnie szpiegować, a ja tępak uwierzyłem. Teraz wiem, że było inaczej, ale czasu nie cofnę. Tak naprawdę wszystko jest tylko i wyłącznie moją winą...
- Nie mówmy o tym teraz. To nie twoja wina. Nie mogłeś nic zrobić, by zmienić nasz los. Teraz jesteśmy razem i to jest najważniejsze.
- Och, Anno. - wzruszyła mnie tymi słowami, a ja nie mogłem powstrzymać pierwszego odruchu i wtopiłem się mocno w usta najcudowniejszej istoty na świecie. Moja kochana. Najlepsza, najmądrzejsza i najpiękniejsza na świecie. Tylko moja.
- To nie wszystko, prawda? - zapytała. Skąd wiedziała, że jest jedna rzecz?
- Tak... - przyznałem w końcu z mocno ściśniętym gardłem.
- Opowiedz. - zażądała i założyła komicznie ręce na piersi jak małe dziecko, które czeka na swoją nagrodę.
- Zmieniłem się po twoim odejściu na tyle, że... Ryzykowałem często niepotrzebnie, by poczuć choćby ekscytację. - mówiłem z duszą na ramieniu. Ciężko przychodziło mi to mówić. - Nic nie pomagało.
Anna patrzyła na mnie z troską, a ja wiedziałem, że w końcu mogę wyznać ten ból. Wyrazić go w zupełności.
- Nie jadłem, nie spałem i przestałem zajmować się swoją pracą. Traciłem często kontakt z rzeczywistością - zawahałem się. - Raz zdawało mi się, że wróciłaś... Tak bardzo wtedy płakałem. Tak. Za tobą, Anno. Moriarty na domiar złego wykańczał mnie nerwowo. Wysyłał twoje zdjęcia, a ja... Myślałem, że naprawdę to była tylko gra. - zacisnąłem mocno oczy i przełknąłem ślinę. - Jestem strasznie głupi, najdroższa. Skrzywdziłem nas oboje.
- Nie, Sherlocku. Wystarczy. Ja czułam się podobnie, ale dajmy temu na razie spokój. - mówiła. - Chcę się tobą nacieszyć. Przecież tak długo nie mogłam... - zadrżała, a ja zacisnąłem ramiona mocniej na  jej ciele.
- Pomówmy o czymś innym. - powiedziałem w końcu.
- Może o tych dziwacznych ludziach, którzy byli tutaj? - zaproponowała.
- No dobrze, ale to nie będzie miła opowiastka. - jęknąłem zrezygnowany, a ona milczała na dalszy ciąg marszcząc brwi w sposób dający do zrozumienia, bym mówił bez ogródek. - Było to kilka lat temu. Dokładniej w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym. - wziąłem głęboki oddech i zacząłem myśleć nad czym powiedzieć wszystko. Postanowiłem, że powiem absolutną prawdę. - Rok wcześniej, a dokładniej dwudziestego marca w tokijskim metrze dokonano zamachu. Zginęło dwanaście osób, a o wiele więcej zostało rannych. Wtedy to Mycroft, pracujący już wtedy dla rządu Zjednoczonego Królestwa podesłał im specjalistę od chemii, czyli mnie. Powiedział, że lepszego nie znajdą choć miałem zaledwie osiemnaście lat.
Moja ukochana uniosła brwi w geście podziwu, a ja posłałem jej blady uśmiech.
- Od tego zaczęła się moja znajomość z Aum Shin Rikyo.
- Ale... Nie rozumiem. - powiedziała w końcu. - To ci, którzy mnie porwali?
- Tak. - zacisnąłem dłonie w pięści. - To taka jakby sekta. Chcą wyzwolić świat duchowy spod jarzma obłudy i rozpusty. Popaprane strasznie, ale wiele osób na to idzie. Jak zwykle głupota góruje nad logiką... Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć. Otóż Aum Shin Rikyo to jedna z najgroźniejszych szajek terrorystycznych. Poprzysięgli na mnie zemstę kilka lat temu...
- Jak to? - zapytała przerażona Anna.
- Próbowali, ale im nie wyszło. - zaśmiałem się. - Posłali siedmiu zabójców... Każdy z nich gryzie teraz ziemię.
- Ty ich zabiłeś?
- Nie... Korona dała mi ochronę.
- Ale... Dlaczego chcieli cię... - głos mojej ukochanej zawiesił się. Nie mogła wyobrazić sobie, że mogłoby mnie tutaj nie być. Pogładziłem ją po włosach i przytuliłem mocno. Położyłem również swoją dłoń na naszym synku, by dać jej do zrozumienia, że jestem i zostanę na zawsze.
- Zacząłem szukać głównych zbirów, którzy byli odpowiedzialni za tę tragedię. Nie było trudno ich przekonać do tego by poddali się mi... - uśmiechnąłem się upiornie. - Zacząłem od Chizuo Matsumoto. Żaden jeszcze wtedy nie wiedział co ich czeka... A ja mówiłem. Mówiłem jak bardzo mi przykro, że to tak się skończyło. Ze można było dokonać tego w zupełnie inny sposób. Ba. Nawet podsunąłem mu kilka następnych planów. Potem powiedziałem, że wystarczy jedno słowo, a popełni samobójstwo. Uwierzył. Postanowił umrzeć jak bohater. Potem byli kolejni... ale dostałem rozkaz, by wrócić. Zdążyłem jeszcze porozmawiać z Furimo Joyu. - oczy mi zabłysły, gdy przywołałem w pamięci jego obraz. - Cóż to była za potyczka umysłów! Człowiek na właściwym miejscu. Urodził się po to, by zostać przywódcą. Rozmawialiśmy dwadzieścia godzin i mało brakowało, a bym go złamał. Niestety nie dane mi było.
Spojrzałem na Annę. Była cała blada. Chyba przesadziłem... Zacząłem tulić ją mocno i szeptać przeprosiny, a ona zrosiła łzami moją koszulę. Biedna istotka. Jest taka wrażliwa... Nie powinienem mówić takich rzeczy kobiecie w ciąży. Zwłaszcza swojej narzeczonej.
- Już dobrze... - pociągnęła nosem. - Mój bohater...
- Nie jesteś zła? - zapytałem nie dowierzając.
- Raczej dumna, że narażasz życie dla swojego kraju. To takie... piękne.
- Moja niepoprawna księżniczka. - szepnąłem do jej ucha i pocałowałem w te piękne czerwone usta.
Słodycz i ciepło rozeszło się po moim organizmie jakbym wypił szkocką. Smakowała wprost bajecznie. Niczym gorąca czekolada połączona z miętą i odrobiną alkoholu, by dać zamęt w głowie. Język mojej ukochanej łagodnie łaskotał mnie po podniebieniu co dawało jeszcze większą falę odurzenia. Zamarłem niczym posąg i oddałem pieszczotę jak potrafiłem najlepiej. W odpowiedzi usłyszałem jęk podniecenia i odkleiłem się od warg mojego małego anioła.
- Och, Sherlocku. - pokręciła głową i uśmiechnęła się. Było w tym uśmiechu coś co nie dawało mi spokoju.
- Kochanie... Oboje jesteśmy tak samo pokręceni jak widzę. - wziąłem jej dłonie w swoje i przytuliłem do piersi. - Nasza miłość jest jak las, kochanie. Im gęściej siejemy drzewa, tym więcej mamy dobra w życiu. Będę sadzić tyle drzew ile zdołam.
Powiedziałem to, by uspokoić jej skołatane nerwy. Zauważyłem też, że po policzkach mojej pięknej istoty spływają łzy. Coś ewidentnie ją gnębiło i liczyłem, że sama mi opowie. Ona jest bardziej otwarta w takich sprawach i musi wyciągać ode mnie dosłownie wszystko. Kolejny punkt do spełnienia. Mówić jej o najdrobniejszych szczegółach.
- Tak, kochanie? - zachęciłem ją do wyznania.

Słyszę jego głęboki głos i uśmiecham się przez łzy. Musiał wyczuć tą odrobinę żalu we mnie. On zawsze wszystko wyczuwa.
- Och, wszystko dobrze, tylko myślałam o tym, co mi powiedziałeś. Nie wolno ci się za nic obwiniać. Po prostu… zapomnijmy już o tym. Tak będzie najlepiej.
- Zapomnimy, jak tylko dorwę Moriarty’ego – szepta mi do ucha, a ja czuję dreszcze na całym ciele. – Ale mniejsza z tym…
Sherlock spogląda mi głęboko w oczy, jakby chciał z nich wyczytać wszystko, co mam w sercu, po czym lekko gładzi mnie po policzku. To jest takie cudowne, że nie chcę, żeby przestawał. Nigdy.
- Mam wrażenie, że coś jeszcze cię gnębi, najdroższa.
- Nic ci nigdy nie umknie, prawda? – stwierdzam i przytulam się do niego. Potrzebuje chwili. On to rozumie i czeka, kochanie moje.
Zamykam oczy i wsłuchuję się w spokojnie bicie jego serca, najlepszą melodię na moje skołatane nerwy i najlepszy środek uspokajający. Tego mi potrzeba, dzięki temu czerpię siłę i odwagę. Mój ukochany tymczasem wtula twarz w moje włosy i tak tkwimy przez jakiś czas.
Przez chwilę myślę o tym wszystkim, co Sherlock mi powiedział, i przez to serce rozpada mi się na kawałeczki. To takie poruszające… Trudno mi to przetrawić. On naprawdę cierpiał gdy mnie nie było… cierpiał i tęsknił… Widzę te ostatnie miesiące w jego oczach i w ogóle w całej twarzy. Ponad to przeżywał to tak, jak niczego jeszcze nie przeżywał. A Moriarty… ten drań nie dość, że ranił go jeszcze bardziej tymi zdjęciami, to jeszcze okłamał go… I przez te kłamstwa chciał zniszczyć to, co jest między nami. Wszystko to spowodowało, że mój ukochany czuł się winny… Nie mogę tego znieść. Przecież za tą całą sytuację odpowiedzialny jest Moriarty, no i ja też co nieco dodałam. Ale nie on, nie Sherlock…
Łzy płyną mi na policzkach i podnoszę wzrok na twarz mojego anioła. Patrzy na mnie z taką czułością… On tak nas kocha… A ja jestem największą szczęściarą świata, że go mam. I zostanę jego żoną… będziemy mieć dziecko… To mnie trochę oszałamia, ale też wypełnia takim ogromnym szczęściem, że ledwo mieszczę je w sercu.
Widziałam, że denerwował się oświadczynami, jak gdyby bał się, że powiem „nie”. A jakżebym mogła? Przecież Sherlock jest słońcem mojego życia, bez niego nie jestem w stanie funkcjonować. Poszłabym za nim w ogień i ratowałabym go z każdego piekła. Oddałabym za niego życie. Zawsze i wszędzie.
Przez sekundę myślę o ślubie, czując jak radość rozsadza mi serce. Potem jednak czuje ukłucie smutku.
Boże, co ja bym bez niego zrobiła? Byłabym krucha niczym lód i bezbronna jak dziecko. Naprawdę nie wiem jak dawałam sobie radę w życiu przed tym jak go poznałam. A szczególnie jak poradziłam sobie z…
Zamykam oczy i zbieram się w sobie. Następnie subtelnie oswabadzam się z jego objęć i przyciągam sobie jego dłoń do policzka. Sherlock lekko się uśmiecha.
- Trochę mi smutno bo… – mówię powoli, patrząc mu w oczy – bo chciałabym, żeby ktoś był na naszym ślubie… ale to niestety niemożliwe.
Mój kochany robi zdziwioną i strapioną minę.
- Dlaczego? – dopytuje się, obrysowując przez chwilę kontury moich ust.
Biorę głęboki oddech i decyduje się powiedzieć mu o czymś, od czego uciekałam długi czas. Muszę to z siebie wyrzucić, muszę i chcę.
- Bo ten ktoś nie żyje. Zmarł dziewięć lat temu… Mój brat. Nic nie mówiłam, bo…
Rozklejam się, a Sherlock znowu mnie tuli.
- Och, biedna moja… Nawet nie wiesz jak mi przykro.
Jego głos jest niczym miód. Jakoś się uspokajam.
- Olek… to znaczy Aleksander… miał białaczkę – wyrzucam z siebie, przytulona do jego piersi. - Byłam z nim bardzo zżyta, o wiele bardziej niż z Sandrą. Rozumiał mnie jak nikt, zawsze wspierał… Gdy okazało się, że jest chory, miałam siedemnaście lat, on dwadzieścia jeden.  Walczyłam o niego jak mogłam… Chciałam być dawcą do przeszczepu, ale okazało się, że nie mogę, brak zgodności tkankowej… Podobnie było z resztą rodziny. Umarł po roku od zdiagnozowania choroby… Nie znaleźli dawcy… Długo nie mogłam po tym wszystkim dojść do siebie… ogarnęłam się jako tako dopiero na studiach. Od tej pory było dobrze, ale teraz… dziecko, ślub… chciałabym, żeby był przy mnie w takich momentach…
Płaczę, a on kołysze mnie w ramionach i szepta do ucha kojące słowa. Po chwili czuję ulgę, że to z siebie wyrzuciłam i ogarnia mnie spokój.
- Już dobrze?
Kiwam głową i biorę głęboki oddech, a następnie patrzę mu w oczy.
- Tak, dziękuję. Kochanie… ja chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. Chodzi o imię dla malutkiego…
Sherlock uśmiecha się ciepło i głaszcze mnie po brzuchu. Na sercu robi mi się przyjemnie ciepło.
- Chyba się domyślam… no ale mów.
Na moich ustach też pojawia się delikatny uśmiech. Czuję, że mój ukochany się zgodzi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko… to chciałabym, by nasz synek miał na imię Alexander… Alexander John… Co ty na to?
- Nie ma problemu – mówi cicho i całuje mnie w czoło. – Podoba mi się. Alexander John Holmes…. Bardzo ładnie brzmi.
-Wiem. Dziękuję, że się zgodziłeś. I Johnowi będzie zapewne miło.
Uśmiecha się, ale widzę, że odpływa gdzieś w głąb swojego umysłu. Mięśnie twarzy ma napięte, a usta zaciśnięte. Ewidentnie zastanawia się nad czymś, i to chyba nad czymś niezbyt przyjemnym.
- Sherlock? – pytam w końcu lekko zaniepokojona.
- Och, to nic – zaraz budzi się z letargu. – Myślałem o kimś… Ale o tej osobie opowiem ci innym razem, obiecuję. Jest już bardzo późno i widzę, że jesteś zmęczona i blada jak ściana. Pora spać.
Na początku chcę protestować, ale zaraz tłumię ziewnięcie. Sherlock ma racje. Płacz tak mnie wykończył, że nie mam nawet siły zastanawiać się o kim mówił.
- No dobrze – mówię szeptem, po czym czuję usta Sherlocka na swoich.
Jego język tańczy po moich wagach, a następnie odnajduje mój, przez co ogarniają mnie dreszcze. Wzdycham, po czym mocniej zaciskam palce na włosach mojego ukochanego i przyciągam go jeszcze bliżej do siebie.
Czuję gorąco w całym ciele i zapominam o wszystkich zmartwieniach. W tej chwili nic się nie liczy poza Sherlockiem i jego ustami. Chcę, żeby ten pocałunek trwał wieki. Błagam…
W pewnym momencie tracę nad sobą kontrolę i zaczynam rozpinać mu koszulę.
- Och, moja droga…  - mówi cicho Sherlock, ale mnie nie powstrzymuje. - Nie wiem czy to najlepszy pomysł… jesteś wykończona.
Ponownie wzdycham. Wiem, że ma racje. Oczy mi się same zamykają, więc…
Odklejam się od jego ust i kładę głowę na odsłoniętym torsie, po czym zamykam oczy. Czuję, że zaraz zasnę, jego oddech i bicie serca to cudowny środek nasenny.
- Obiecuje ci, że gdy wypoczniesz… wrócimy do tego – przyrzeka Sherlock lekko wesołym głosem.

Potem przez dłuższy czas gładzi mnie po ręce i nawet nie wiem kiedy odpływam w krainę snów.

3 komentarze:

  1. Och chyba w końcu spotkał mnie zaszczyt napisania pierwsza komentarza :)
    Cudowny rozdział! Kurcze, oddajcie mi chociaż część talentu, żeby wspomóc mnie w moich (nieudanych) próbach pisania fanfica :<
    Coraz bardziej podoba mi się rozwój akcji. No i drugie imię dziecka, John.. To takie urocze i Watson chyba oszaleje ze szczęścia!

    Teraz czekam na jakiś nagły zwrot akcji c:
    Życzę dużej weny, bo chce oczekiwanie na kolejny rozdział mnie wykończy ;_;

    PS. Jesteście najlepsze!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie rozdziały są świetne ale czekam na ten upragniony kiedy to Anna w końcu zginie xd Pozdrawiam:) Sandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dlaczego chcesz, żeby moje dziewczę zginęło??? Super,że sie podoba, dzięki :)

      Usuń