“And it feels like I am just too close to love you
There’s nothing I can really say
I can’t lie no more, I can’t hide no more
Got to be true to myself
And it feels like I am just too close to love you
So I’ll be on my way”
There’s nothing I can really say
I can’t lie no more, I can’t hide no more
Got to be true to myself
And it feels like I am just too close to love you
So I’ll be on my way”
Alex Clare - Too close
https://www.youtube.com/watch?v=zP50Ewh31E4
Siedzę
w swoim mieszkaniu (to znaczy chyba już teraz w mieszkaniu rodziców) w Krakowie
i panieruję karpie. Dziś Wigilia, zaraz mają przyjść dziadkowie, potem kuzyn z
żoną i córką, a ja po raz pierwszy obchodzę święta w takim smutnym nastroju. Bo
tęsknię.
W
radiu jak na ironię leci „All I want for Christmas is you”. Boże, jak ja teraz
nienawidzę tej piosenki! Zastygam przez chwilę, ale zbiera mi się na płacz i chcę
wyłączyć radio, ale do kuchni wchodzi moja mama.
-
Co jest, Aniu?
-
Nic, chciałam przyciszyć. Głowa mnie trochę boli – kłamstwa, kłamstwa,
kłamstwa.
-
Wiesz co? Może idź się już przebrać, ja dokończę.
Korzystam
więc z okazji i zamykam się w swoim (w sumie dawnym) pokoju. Jednak zamiast się
przebrać siadam na kanapie i myślę.
Co
on robi? Pewnie jak zwykle siedzi przy komputerze lub mikroskopie. Albo ma
sprawę.
Patrzę
w okno. Pada śnieg, co mnie z niewiadomego powodu denerwuje. Zasuwam rolety i z
grobową miną szykuję się do kolacji.
Jakie
to dziwne, myślę. Zawsze czekałam na święta…a teraz chcę, żeby jak najszybciej
się skończyły. Mam dość! Na Sylwestra wracam do Londynu! – postanawiam.
Wigilia
upływa w miłym towarzystwie, jednak nie potrafię się nią cieszyć tak, jakbym
chciała. Karp nie smakuje jak zwykle, prezenty nie cieszą jak powinny. Nawet
mała Kinga mnie nie rozbawia.
Nagle
odzywa się mój telefon. Pewnie kolejne życzenia, myślę i sprawdzam skrzynkę.
Tym razem robi mi się cieplej na sercu, bo okazuje się, że to Sherlock: Wesołych
Świąt i spełnienia marzeń. Uśmiecham się smutno do siebie i też wysyłam mu
życzenia. Jednak pamiętał… W Anglii nie mają Wigilii, ale niedawno opowiadałam
Sherlockowi o polskich Świętach.
-
Idziemy się bawić? – słyszę głosik Kingi.
Kiwam
szybko głową i idę z nią do mojego pokoju. Muszę przestać myśleć, bo zwariuję.
W
Boże Narodzenie ledwo wracam z Kościoła, a już dzwoni do mnie telefon. Znowu
Sherlock! Zdziwiona zamykam się w pokoju i odbieram.
-
Hej. Jeszcze raz Wesołych Świąt! – mówię.
Kurcze,
chyba głos mi drży.
-
Co? Tak, Wesołych Świąt. Słuchaj, możesz mi pomóc?
Zawsze
i wszędzie.
-
No taaaak… A o co chodzi?
-
Bądź pojutrze o dwunastej w południe pod hotelem Merkury w Krakowie. Jakby co
poczekaj na mnie.
What
the hell?!
-
Słucham? – pytam w końcu.
-
Mam tam sprawę. Wytłumaczę ci pojutrze.
Czy
ja dobrze zrozumiałam?
-
Masz sprawę w Polsce? W Krakowie?
-
Przecież mówię.
Zamykam
oczy.
-
Ale…
-
We wtorek!!!
-
Dobrze. Będę czekać. Hotel Merkury, godzina dwunasta.
-
To do zobaczenia.
-
Do zobaczenia.
Rozłączam
się i siedzę jak oszołomiona. Po chwili uzmysławiam sobie że już pojutrze
zobaczę Sherlocka i wybucham dzikim śmiechem. Nie wiem o co chodzi, ale życie
jest piękne.
Drugi
Dzień Świąt wlecze się jak ślimak po drodze, a we wtorek już nie mogę wytrzymać
i wychodzę na tramwaj wcześniej, niż powinnam, tak, że pod hotelem jestem pół
godziny wcześniej.
Na
szczęście Sherlock również przyjeżdża
wcześniej. Wychodzi z taksówki z dwiema walizkami. Moje serce wariuje.
Zapomniałam, że jest taki przystojny i w ogóle.
-
Cześć.
-
Cześć! Po co te walizki?
-
Bo jedna jest dla ciebie. Mycroft to wszystko przygotował, mamy być
małżeństwem…
-
Znowu? – przerywam mu z uśmiechem.
-
Tak, znowu.
-
Ale… po co mi walizka? Mogłeś dać znać, wzięłabym swoją.
-
Potem ci powiem! Teraz idziemy do recepcji. I staraj się nie odzywać, zostaw to
mnie.
Wciska
mi jedną walizkę i rusza do drzwi hotelu. Podążam więc za nim.
W
środku jest dziwnie luksusowo, ale podoba mi się. Idziemy przez hall do
recepcji.
-
Dzień dobry – wita nas po polsku młoda dziewczyna. - W czym mogę pomóc?
-
Yyy… Sherlock, pani pyta w czym nam może pomóc…
- Mieliśmy zarezerwowany tutaj pokój na
tydzień, właściwie to apartament. Państwo Reeds – mówi i podaje dziewczynie dwa
paszporty.
Zdziwiona
gapię się na moje zdjęcie. Skąd je wytrzasnęli? I mam fałszywy paszport, super.
Dziewczyna
sprawdza paszporty i księgę rezerwacji.
-
Tak, wszystko się zgadza. Zapłacili już państwo z góry – mówi już po angielsku
i podaje Sherlockowi klucz. – Pokój 214, na samej górze. Życzę państwu miłego
pobytu.
-
Dziękuję – mówi Sherlock, ja się uśmiecham i idziemy do windy. Przez całą jazdę
powstrzymuję się od zadawania pytań.
Apartament
okazuje się dwoma przestronnymi pokojami (sypialnią i salonem) z łazienką.
Sherlock od razu omiata wszystko wzrokiem.
-
Bierz łóżko, ja będę spał w salonie na kanapie – mówi szybko.
-
Ale… ja mogę spać w domu, mam niedaleko.
-
Nie możesz. To zbyt nie bezpieczne, lepiej jak zostaniesz ze mną. W walizce
Mycroft przygotował ci wszystkie potrzebne rzeczy.
Obejmuje
się rękami. Co oni z Mycroftem wykombinowali?
-
Możesz mi w końcu powiedzieć co tu jest grane?
-
Mycroft wpadł na trop siatki przemytników. Ktoś z Polski wwozi do Wielkiej
Brytanii narkotyki, a stoi za tym chyba jakaś grupa ryba.
Gwiżdżę i siadam na łóżku.
-
To prawdopodobnie jakaś mafia. Dlatego naprawdę uważam, że będzie lepiej jak
zostaniesz ze mną tutaj. Inaczej, jeśli wpadną na nasz trop, mogą dotrzeć do
twoich rodziców. Chyba, że chcesz zrezygnować, to zrozumiem.
Zrezygnować?
Dobre sobie!
-
Nie! Dobrze, będę się trzymać z daleka od domu. Tylko… nie mam rzeczy.
-
Są w twojej walizce. Powinno być wszystko, co niezbędne, Mycroft o to zadbał.
-
Mogłeś dać znać wcześniej, spakowałabym się...
-
Nie miałem głowy, zamieszanie było. Idę do salonu pomyśleć.
Kręcę
głową, a Sherlock wychodzi z sypialni i zamyka drzwi. Chcąc, nie chcąc,
otwieram walizkę i sprawdzam, co w niej jest.
Cóż…
rzeczywiście, mam to, co mi potrzeba, a nawet trochę nadto. Bo naprawdę nie
wiem po co mi obcisła, krótka czerwona sukienka i szpilki. A ta czarna
koronkowa koszula nocna to już przegięcie. Trzymam ją przez chwilę w rękach z
dziwną miną, po czym z paniką sprawdzam, czy nie ma innej rzeczy do spania. Nie
ma.
Teraz
to jestem wkurzona. Czym prędzej chowam koszulkę do walizki i piszę smsa do
Mycrofta: To coś czarne, koronkowe, do spania… Co to ma znaczyć? I po co mi
czerwona kiecka i szpilki? Chyba nie do
łapania dealerów…
Przeglądam
szybko resztę. Nie jest źle. Mycroft odpisuje po pięciu minutach: Domyśl się,
słonko. Ja tylko ci pomagam.
Zamykam
oczy i chcę rzucić telefonem o ścianę, ale powstrzymuję się. Odpłacę się
Mycroftowi po powrocie do Londynu.
Jemy
obiad, a potem całe popołudnie obserwujemy jakiś podejrzany magazyn. Ciężarówki
co chwilę wjeżdżają i wyjeżdżają.
-
Mycroft uważa, że to tutaj – mówi Sherlock, podając mi lornetkę.
Przybliżam sprzęt do oczu i zauważam trzech
podejrzanie wyglądających kolesi.
-
Milusio – uśmiecham się.
-
Nie są tak groźni jak wyglądają. Jeden to maminsynek, drugi za dużo pije, a
trzeci ma problem z kręgosłupem.
-
Ach tak? To może podejdziemy i poprosimy, żeby nas wpuścili?
-
Nie powiedziałem, że nie są groźni. Tylko, że nie są tak groźni jak wyglądają.
Oddaję
mu lornetkę.
-
Co robimy? – chcę wiedzieć.
-
Poczekamy póki jest w miarę jasno, może coś się wydarzy.
Nic
nowego się jednak nie dzieje, a koło czwartej robi się całkiem ciemno, więc
wracamy do hotelu.
Późnym
wieczorem ścielę sobie łóżko, cały czas się zastanawiając w czym mam spać. W
końcu poddaję się, idę do łazienki, myję się i zakładam koszulkę nocną i
szlafrok. Chwała bogu, że Mycroft chociaż o nim pomyślał.
Wychodzę,
pukam do drzwi salonu i uchylam drzwi. Sherlock siedzi przy komputerze.
-
Dobranoc – mówię.
-
Dobranoc.
Jest
zajęty. Zamykam cicho drzwi, ściągam szlafrok i kładę się do łóżka, ale długo
nie mogę zasnąć i cały czas się gapię w stronę salonu.
Następnego
dnia Sherlock oznajmia mi przy śniadaniu, że będziemy śledzić Romana Salę, znanego
polskiego polityka i ważnego członka jednej z partii.
-
Ma ewidentnie coś z tym wspólnego. Mycroft przesłał mi zdjęcie tego Sali z tymi
trzema, których widzieliśmy wczoraj.
-
Skąd je ma? – pytam, pijąc kawę.
-
Jego ludzie je zrobili.
-
Ale… skoro Mycroft ma tutaj swoich ludzi, to po co cię w to wciągnął?
-
Bo żaden z ludzi mojego brata nie jest mną.
No
tak, to wyjaśnia sprawę.
W
południe jedziemy wynajętym czarnym Audi pod dom Sali. Mamy szczęście, bo po
dwudziestu minutach obserwacji polityk wychodzi z domu i rusza gdzieś swoim
Mercedesem. Gdzieś, czyli pod znany nam magazyn.
-
Tak jak myślałem… - mówi Sherlock, robiąc zdjęcia. - Problem w tym, że facet
jest praktycznie nie do ruszenia, chyba, że będziemy mieć niepodważalne dowody…
- nagle się uśmiecha. – No, no, no… i w dodatku łapówkarz z niego.
Jezu,
skąd on to wie? Nie, wolę nie pytać.
- Może
by się dało to jakoś wykorzystać? – wtrącam.
-
Może…
-
Masz jakiś plan?
-
Zawsze mam – mówi. - Mycroft dowiedział się od swoich ludzi, że Sala szuka
gospodyni do siebie do domu… - patrzy na mnie wymownie.
-
I co? – pytam, ale po chwili zeskakuję. – O nie! Nie będę u niego sprzątać!
-
Wystarczy, że pójdziesz do niego na rozmowę i zostawisz podsłuch.
-
Wystarczy?! Nie wiem czy wiesz, ale na podsłuch trzeba mieć pozwolenie!
Jego
spojrzenie mówi: Myślisz, że Mycroft nie ma? Prycham, ale biorę karteczkę z
numerem, którą mi podaje.
-
Dzwoń.
Z
pewnym oporem, ale robię co każę i umawiam się na następny dzień, na dziesiątą
rano.
Siedzę
w salonie Sali, a moje trochę sfałszowane CV trzymam w rękach. Nie spodziewałam
się, że już na początku zostawią mnie tu samą, ale skorzystałam z okazji i
zainstalowałam podsłuch pod stolikiem. Teraz tylko trzeba dostać się do
gabinetu.
Nagle
wchodzi Sala, niezbyt przyjemny typ z tłustymi, szarymi włosami i równo
przyciętym wąsikiem. Wyciąga do mnie rękę. Ściskam ją szybko, próbując ukryć
wzdrygnięcie.
Teraz
następuje seria pytań o wszystko, a ja staram się grać jak mogę. Po dwudziestu
minutach Sala mówi, że się zastanowi i zadzwoni, po czym każe mi poczekać na
ochroniarza, który zaprowadzi mnie do wyjścia. Teraz albo nigdy!
Podchodzę do drzwi, rozglądam się i wychodzę
na korytarz. Wiem, że gabinet to drugie drzwi po prawej. Ruszam powoli
korytarzem.
-
Hej! Gdzie pani idzie?
Zamykam
oczy i klnę w duchu. Ochroniarz!
Odwracam
się i widzę wielkiego, łysego faceta. Od razu przypominają mi się trzej goście
pod magazynem.
-
Przepraszam – uśmiecham się słodko. – Szukałam toalety.
Boże,
co za idiotyczne wytłumaczenie.
-
Albo pani zaraz wyjdzie, albo dzwonię na policję!
-
Tak, tak! Już wychodzę, przepraszam raz jeszcze…
Facet
odprowadza mnie do bramy i żegna morderczym wzrokiem. Idę do samochodu na
trzęsących się nogach.
-
I co? – pyta Sherlock, gdy wsiadam do auta.
-
W salonie ok, ale nakryli mnie jak próbowałam wejść do gabinetu. Ochrona mnie
wyrzuciła – mówię przepraszającym tonem. - Nie wiem, czy to był najlepszy
pomysł.
-
Nie przejmuj się. Poradzimy sobie.
Zapinam
pasy i ruszamy. Sherlock po jakimś czasie zaczyna zerkać w lusterko.
-
Co jest? - pytam w końcu, gdzieś w połowie drogi do hotelu.
-
Chyba ktoś nas śledzi.
Odwracam
się i widzę czarny samochód.
-
Sala?
-
Na to wygląda.
No
to pięknie.
-
Zawaliłam… - kręcę głową wściekła.
-
Robiłaś co mogłaś. Spokojnie.
-
Zgubimy go? – pytam, obserwując samochód Sali w bocznym lusterku.
Sherlock
nagle skręca w zupełnie inną stronę, aż łapię się uchwytu w drzwiach.
-
Przepraszam… tak, zgubimy.
Jeździmy
tak jeszcze dwadzieścia minut i wydaje się, że mamy spokój. Wysiadamy w końcu
przed hotelem i rozglądam się, ale nie widzę nic podejrzanego.
Śnią
mi się jakieś głupoty bez ładu i składu. Widzę Mycrofta, który stoi w jakimś
szarym pomieszczeniu i mówi: Sherlock odkrywa, co czuje i boi się tego. Nie
rozumie tego. Bądź cierpliwa. Pomóż mu!
-
Hej… Wstawaj, wstawaj - z nikąd pojawia się głos Sherlocka.
Ktoś
mną potrząsa. Otwieram powoli oczy i widzę nad sobą jego twarz. Od razu się
zrywam. Co do…?
Sherlock
kładzie mi palec na ustach. Odruchowo naciągam kołdrę po szyję. Serce mi wali.
-
Ciiii – szepta mi do ucha. – Od pięciu minut ktoś stoi na korytarzu za naszymi
drzwiami.
Co?
Nagle słyszę, że ktoś próbuję otworzyć zamek. Oczy rozszerzają mi się ze
strachu i mimowolnie łapię Sherlocka za rękę.
Po
chwili coś klika. Coś, czyli zamek w drzwiach.
-
Udawaj, że śpisz. Ja to załatwię, nie bój się.
Kiwam
głową i kładę głowę na poduszce. Widzę, że Sherlock staje przy ścianie, obok
drzwi do salonu, i wyjmuje broń. Cała się trzęsę.
Ktoś
wchodzi do środka, słyszę powolne, ciche kroki w salonie. Zamykam oczy, przy
zdrowych zmysłach trzyma mnie tylko obecność Sherlocka w pokoju.
Kroki
zbliżają się do mojej sypialni. W następnej sekundzie słychać szamotaninę i
trzask. Zapalam od razu lampkę i widzę, jak Sherlock jedną ręką trzyma za
gardło jakiegoś małolata, jednocześnie drugą celując mu w głowę.
-
Gadaj co to robisz! – mówi, przytykając pistolet do skroni chłopaka.
Już
myślę, że intruz nie rozumie po angielsku i chcę tłumaczyć, ale w końcu wydusza
coś z siebie.
-
Nie zabijaj mnie! Nie zabijaj!
-
Gadaj!
-
Przysłał mnie Roman Sala! Miałem was sprawdzić!
-
No to chyba spieprzyłeś robotę, nie?
Chłopak
przełyka głośno ślinę.
-
Skąd wiedział, gdzie mieszkamy? Zgubiliśmy go!
-
Jeden samochód tak. Ale jechał za wami drugi, mały niebieski fiat.
Przez
chwilę trwa cisza.
-
Idiota ze mnie! – wścieka się w końcu Sherlock. - Okej, masz dwie opcje do
wyboru. Albo nam powiesz, co wiesz o jego przemycie narkotyków, albo wylecisz
przez okno. Ale ostrzegam, jesteśmy na dziesiątym piętrze.
Chłopak
tylko porusza ustami, chyba nie zdolny nic powiedzieć.
-
No cóż… – Sherlock wzrusza ramionami i powoli przesuwa chłopaka w stronę okna.
-
Nie, nie! Dobra, powiem, powiem! W Sylwestra szykuje się kolejny przemyt do
Anglii, chyba największy do tej pory. O dwudziestej pierwszej. Sala ma być
osobiście i nadzorować.
-
Gdzie? W tym magazynie za miastem, na południu?
Chłopak
kiwa głową.
-
To wszystko co wiem, w nic więcej mnie nie wtajemniczyli!
Sherlock
puszcza jego szyję.
-
Powiedz szefowi, że już nas tu nie ma, wyjechaliśmy. I spadaj stąd, już!
Chłopak
wybiega z pokoju ile sił w nogach, a Sherlock spogląda na mnie.
-
Ubieraj się i pakuj. Zmieniamy hotel.
Nasz
nowy hotel położony jest na drugim końcu miasta. I jakimś cudem znowu mamy
apartament.
-
Ale… - mówię, rozglądając się po sypialni.
-
Mycroft – wyjaśnia Sherlock.
No
tak. Czemu mnie to nie dziwi?
- Co
teraz? Wiemy, gdzie Sala będzie jutro… - pytam.
-
Tak. I myślę, że przejedziemy się do tego magazynu i zrobimy mu niespodziankę.
-
Tak po prostu?
-
Tak po prostu.
Za
oknem już świta. Myślę, co by to robić.
-
To na dziś nie mamy specjalnych planów? – pytam niewinnie.
Sherlock
milczy i taksuje mnie wzrokiem.
-
Bo pomyślałam… że może by teraz trochę się jeszcze przespać i odpocząć, a potem
iść na spacer. Pokażę ci Kraków…
Dalej
się nie odzywa.
-
Hej! Co ty na to?
-
No dobrze. I tak nie mam nic innego do roboty. Prześpij się teraz, a ja
zadzwonię do Mycrofta.
Wychodzi.
Zabiję go kiedyś, naprawdę.
No
więc zwiedzamy Kraków. Pokazuję mu Rynek, uliczki dookoła, Wawel. Zabieram go
na pierogi, Idziemy też na Planty. I tak mija cały dzień, a ja jestem
przeszczęśliwa. O jutrze staram się nie myśleć.
W
Sylwestra od rana nie opuszcza mnie zdenerwowanie. Chodzę jak nakręcona i nie jestem
w stanie niczego zjeść. Sherlock siedzi przed laptopem, co jeszcze bardziej
mnie irytuje, więc wychodzę się przejść i zebrać myśli.
W
końcu po dwudziestej bierzemy broń i schodzimy do samochodu. Droga do magazynu
zajmuje nam dwadzieścia minut. Chowamy Audi w krzakach i czekamy.
-
Jest Sala! – mówi w końcu Sherlock.
Rzeczywiście,
pod bramę podjeżdża czarna limuzyna. Po chwili auto znika za murem.
-
Chodź – łapie mnie za rękę i prowadzi na tyły, do miejsca, gdzie można wejść na
mur po drzewie.
Z
jego niewielką pomocną ląduję po drugiej stronie. Skradamy się pod magazyn i
stajemy obok okna.
-
Dzwoń na policję, ja zajrzę przez okno.
Wybijam
numer na komórce i wyjaśniam jakiemuś gburowatemu policjantowi co i jak. Trudno
się z nim dogadać, ale w końcu obiecuje, że przyjadą.
-
Zrobione – mówię.
Sherlock
odchodzi od okna z bronią w ręce i mierzwi włosy. O nie, nie teraz… - błagam w
myślach.
- Zaczynają
ładować towar, a Sala siedzi w jakimś pokoiku. Zostań tu, ja wejdę do środka.
O
nie, kochany! Nie ze mną te numery!
-
Po moim trupie! Albo idę z tobą, albo zostajemy tutaj, oboje!
-
Chcesz się teraz kłócić jak dziecko?
Patrzę mu uparcie w oczy. Sherlock wzdycha
niezadowolony.
-
Trzymaj się za mną i wyjmij swoją broń!
Obchodzimy
magazyn dookoła. Drzwi wejściowe są uchylone.
-
Idioci – szepta Sherlock.
Zakradamy
się do środka, idziemy korytarzem i zatrzymujemy się pod drzwiami pokoiku Sali.
Nikogo nie ma, chyba serio wszyscy są w głównej hali w ładują towar. Nie za
mądre.
-
Liczę do trzech – czytam z ust Sherlocka i kiwam głową.
Raz…
dwa… trzy…
Wchodzimy.
Ja celuję w zaskoczonego Salę, a Sherlock ogłusza ochroniarza kolbą pistoletu.
- Ja
panią znam! – wydusza polityk.
-
Doprawdy? – mówię. – Zaraz tu będzie policja. Rusz się, a dostaniesz kulkę w
głowę.
W
tym momencie rozlegają się policyjne koguty i po paru sekundach do magazynu
wpadają policjanci. Dalej trzymamy Salę na muszce.
Ktoś
wyważa drzwi pokoju Sali i widzimy pięć sztuk różnorakiej broni wcelowaną w
nas.
-
Ręce do góry!
Robimy,
co każą. Próbuję wyjaśnić jakiemuś wyjątkowo otyłemu i niemiłemu policjantowi
naszą sytuację.
-
To ja dzwoniłam na policję! Oni tu właśnie szykują przemyt, a ja z moim… -
korci mnie, by powiedzieć chłopakiem, Sherlock i tak nie zrozumie, ale w końcu
rezygnuję – z moim przyjacielem, prywatnym detektywem Sherlockiem Holmesem,
złapaliśmy ich na gorącym uczynku.
-
Milczeć! Jesteście na prywatnej posesji, w towarzystwie przemytników.
Porozmawiamy w areszcie.
-
Sherlock Holmes? – mówi drugi policjant, jeszcze mniej rozgarnięty, i głupio
rechocze. – Kto dał ci tak na imię?
-
To Anglik, na litość boską! - wyjasniam wściekła.
Sherlock
stoi, widocznie niezadowolony, że nic nie rozumie, i obserwuje policjantów,
którzy zaczynają zakładać nam kajdanki.
-
Aua! – krzyczę, bo ten gbur nie jest ani trochę delikatny, wręcz przeciwnie.
Sherlock
obdarza policjanta wyjątkowo morderczym spojrzeniem.
-
Zostaw ją, bo nawet kardiolog ci nie pomoże – syczy jadowicie.
Dziwnie
się czuję: zmieszana i wystraszona. Wiem, że gdyby Sherlock chciał, wyrwałby
się głupkowi, który go pilnuje, więc rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie.
-
Kardiolog? – pytam, marszcząc brwi.
-
Powiedz temu grubasowi, że żona go zdradza z jego kardiologiem – mówi nagle.
Zaczynam
chichotać.
-
Co znowu? – warczy grubas, coraz bardziej niezadowolony.
-
Mój przyjaciel mówi, że żona cię zdradza z twoim kardiologiem.
Facet
jest już mega wściekły.
- Co
wy mi tu za pierdoły gadacie! Zamknąć się!
Słucham,
co mówi Sherlock i tłumaczę rozchichotana.
-
Przyjdź jutro wcześniej z pracy do domu, to sam się przekonasz.
- Dość tego! –
słyszę wrzask. – Do aresztu!
Wchodzimy
do celi i te dwa gbury odpinają nam kajdanki. Pocieram nadgarstki.
-
Tylko zachowywać mi się! A ty, mała… jak chcesz możemy zorganizować prywatne
odwiedzimy w jakiejś wolnej celi – mówi grubas.
Jak
można być tak chamskim?
-
Lepiej martw się o żonę… i zmień lekarza – syczę, obdarzając go morderczym
spojrzeniem.
Przestaje
rechotać , zabiera kolegę i zamyka drzwi.
-
Co to za wymiana zdań?
-
Nic takiego… Proponował mi prywatne odwiedzimy w celi, ale powiedziałam mu,
żeby zadbał o żonę i zmienił lekarza.
Sherlock
lekko się uśmiecha, jakby mówił: Moja dziewczyna. Zadowolona z siebie siadam na
pryczy, on stoi przy zakratowanym oknie.
-
Wyobrażasz to sobie? – pytam, rozglądając się po celi.
-
Spokojnie. Mycroft nas stąd wyciągnie. To tylko kwestia czasu.
-
Byle przed północą – mówię, pamiętając że dziś Sylwester.
-
Obawiam się, że teraz nie będzie mu się chciało kłopotać. Chyba czeka nas noc w
areszcie.
-
To jak wrócę, to go zabiję.
-
Nie wątpię. Chociaż… przyznaj, że takiego Sylwestra jeszcze nie miałaś…
-
No tak, racja – uśmiecham się. – Ale poczekaj, może coś dostaniemy…
Wstaję
i podchodzę do krat.
-
Ej, jest tam kto!!! Dostaniemy może szampana? W końcu dziś Sylwester!!! Tylko
nie ten rosyjski badziew!!! – krzyczę to po polsku, to po angielsku.
Po
chwili oboje się śmiejemy. Nagle słychać za oknem sztuczne ognie.
-
O, to już? - pytam i staję obok
Sherlocka, gapiąc się w okno.
Gdzieniegdzie
widać kolorowe rozbłyski.
-
Jeszcze piętnaście minut – mówi, sprawdzając czas na zegarku.
To
czekamy. Jeszcze dziesięć minut, pięć, trzy, dwie… dziesięć sekund, trzy, dwie,
jedna…
-
Szczęśliwego Nowego Roku – uśmiecham się do Sherlocka.
-
Szczęśliwego Nowego Roku – odpowiada z delikatnym uśmiechem, po czym całuje
mnie w policzek.
Robi
mi się gorąco i na pewno mam czerwone policzki. A to jeszcze nic, bo orientuje
się, że Sherlock patrzy mi w oczy. O mamuniu…
Zastygamy
tak przez chwilę, a ja kompletnie nie wiem, co robić. Serce mi wali jak młot
pneumatyczny przez ten jego wzrok. Próbuję coś powiedzieć, ale nie jestem w
stanie. A jego twarz tak jakby się przybliżała.
Boże,
on chce mnie pocałować. W usta. Jestem tego pewna. Jestem tego…
Nagle
otwierają się drzwi celi. Zostaję brutalnie zepchnięta w realny świat i czuję
się jakbym właśnie spadła w przepaść.
-
Jesteście wolni – to ten gbur.
Biorę
głęboki oddech.
-
Mówi, że jesteśmy wolni – wyjaśniam Sherlockowi, nie patrząc na niego.
Muszę
stąd wyjść. Na powietrze. Bo zwariuję.
Bez
słowa zakładam kurtkę, odbieram od policjanta swoje rzeczy i ruszam do wyjścia.
Gdy już znajduję się na świeżym powietrzu, zamykam oczy i wystawiam twarz do
wiatru, żeby ochłonąć. Co by się stało, gdyby ten policjant nie przyszedł…?
-
No, nieźle nabroiliście – słyszę i otwieram oczy.
Przede
mną stoi Mycroft. Trzyma w ręku parasolkę.
-
Złapaliśmy przemytników – syczę przez zęby, wściekła na niego. - Poza tym ty
nas w to wciągnąłeś! Co tu robisz?
-
Przyleciałem po was – mówi z tym swoim zagadkowym uśmiechem. - Na lotnisku
czeka mój samolot, weźmie nas do Londynu. Najpierw jednak pojedziemy do hotelu po
wasze rzeczy. Nawiasem mówiąc ładny ten twój kraj…
Przypominam
sobie koronkową koszulkę nocną i czerwoną kieckę. Ciśnienie podnosi mi się
jeszcze bardziej.
- Z tego, co sobie przypominam, te rzeczy są
twoje.
-
Nie bądź uparta. Są twoje.
-
Nie, dziękuję! Nie mogę ich przyjąć!
-
Ta sukienka to Givenchy! Co według ciebie mam z nią zrobić? Ubrać w nią
Lestrade’a?
Na
te słowa wybucham nieopanowanym śmiechem. To apogeum moich nerwów dzisiejszego
dnia.
Nagle
z aresztu wychodzi Sherlock, zapina płaszcz, a wiatr rusza jego lokami. Przez
chwilę przygląda mi się dziwnie, a potem na jego twarzy pojawia się lekki
uśmiech. Jezu, muszę stąd odejść, bo zwariuję.
Opanowuję
się trochę.
-
Przepraszam – chichotam. – Chyba pójdę już do twojego samochodu, Mycroft.
Nie
patrząc już na nich, odchodzę w stronę parkingu.
Jaki świetny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńDziewczyno dlaczego ty nam to robisz?!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Emocje we mnie buzują. Jedno wielkie WOW <3
Przeczytałam dzisiaj wszystkie siedem rozdziałów i mam okropny niedosyt!
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na fika, dobrze piszesz, a czyta się bardzo przyjemnie. :)
Jedyna rzecz, której się doczepię: tempo. Akcja leci naprawdę szybko (co jest raczej plusem), ale przez to brakuje mi tu czasem opisów. Na przykład z wycieczki Anny i Sherlocka po Krakowie (co mówił detektyw? czy spodobało mu się? czy polubił pierogi??). Czekałam na nieco dokładniejszy opis spaceru po kochanym Krakowie, a tu tak ogólnie. :c
Wracając jeszcze do treści... Zawsze pod koniec rozdziału musisz wstawić jakiś super pozytywny akcencik, który wywołuje na mojej twarzy mego uśmiech, uwielbiam to. No i emocje... asdsgfgh w tym rozdziale było ich mnóstwo! Spodobało mi się też krytyczne (ale jakże prawdziwe) podejście do polskiej policji. Ach, czemu u nas nie ma takich fajnych lestradeowych gliniarzy?
Weny życzę, czekam na więcej! :D
J.M.
Dzięki ;) Super, że się podoba ;D Co do Krakowa to tak mnie popędzali, że po prostu nie miałam głowy:)
OdpowiedzUsuń'- Robiłaś co mogłaś. Spokojnie.' Sherlock byłby pierwszym, który objechał by ją z góry do dołu mówiąc, że ma do czynienia z samymi idiotami. Scena pocałunku w celi? Patetyczne! On raczej w ogóle nie obchodzi czegoś takiego jak Sylwester! No i ostatnie, najgorsze 'Mycroft wpadł na trop siatki przemytników.' Na miłość do Królowej, Mycroft trzyma za gardło całą Anglię, dlaczego miałby się przejmować jakimiś drobnymi przemytnikami narkotyków? Dlaczego miałby się fatygować do Polski? Przecież on 'nie pracuje w terenie'. Logika leży kwiczy i błaga by zostawić ją w spokoju.
OdpowiedzUsuńNajpierw wcześniej piszesz, że nie użyłby tekstu "zwykli ludzie", a potem, że powiedziałby, że ma do czynienia z idiotami... Trochę nie łapię. Innych by objechał, ale do niej coś czuje, bo tak wymyśliłam :D Nie pracuje w terenie, a do Serbii poleciał, jak widać są wyjątki. Jak ci się od początku nie podoba to po co czytasz???
UsuńBo zwykli ludzie w odniesieniu do Johna a idiota w odniesieniu do nowo poznanej, to totalnie różne sprawy. Czytam, bo uważam, że konstruktywna krytyka prowadzi do rozwoju. 'Nie pracuje w terenie, a do Serbii poleciał, jak widać są wyjątki.' zrobił to dla brata, po czym domagał się podziękowania, gdyż jak sam powiedział 'praca w terenie to nie jego specjalność' co w ustach tak powściągliwego Anglika, może oznaczać tylko 'nie pracuję w terenie, nienawidzę tego, ale tylko i wyłącznie ze względu na Ciebie ruszyłem tyłek poza Anglię.'
UsuńKonstruktywna krytyka? Jak na razie wypisałeś tylko co Ci się nie podoba, ale ok :)
UsuńTo jest konstruktywna krytyka. Dziewczyno popracuj nad postaciami, bo albo piszesz o Sherlocku albo nie.
UsuńNie, nie popracuję :P Trzymam się tego, co sobie założyłam :D Bo tak :P
UsuńDrogi Richardzie, częściowo się z Tobą zgadzam, ale nie rozumiem jednego. Nieco nie na miejscu jest krytykowanie samych postaci, to tekst oparty na wyobrażeniach Czarnej Mamby i nie można jej zabronić ingerowania w ich charaktery. Po co od razu takie nerwy? :) Mamba stworzyła własne uniwersum Sherlocka, tzw. AU - Alternative Universe, w którym jak widać detektyw nieco odbiega od swojej serialowej wersji. Ale czy to błąd? "fanfick powiązany z serialem BBC Sherlock" jest napisane w tytule, to nie zabrania wniesienia do opowiadania czegoś swojego. Mamba opiera się na wątkach serialowych, które opisuje w swój własny mambowy sposób. I dobrze.
UsuńOszczędź sobie (i innym) nerwów i nie czytaj tego, jeśli Ci się nie spodobało. Konstruktywna krytyka jest wskazana, ale o gustach się nie dyskutuje.
Dziękuję Jenny :)I najlepiej zakończmy już tę dyskusję, ja tylko chcę, żeby ludzie się dobrze bawili czytając to :) Poza tym ten fanfick jest przeznaczony głównie dla osób płci żeńskiej, które hmmmm może chociaż trochę zrozumieją moją bohaterkę :)
UsuńAle przecież ten fanfic nie jest pisany tak do końca na poważnie, więc nie ogarniam jak można się czepiać...
UsuńNie rozumiem tylko jak można utrzymywać, że to są te same postacie kiedy nie zachowują się jak one. Płeć nie ma nic do rzeczy, kobiety również mogą wymagać inteligentnej rozrywki. Naprawdę nic do Ciebie nie mam, ale rzeczy, które wypisujesz są po prostu niewiarygodne. Albo piszemy serialowo, albo nie :) Na koniec życzę powodzenia, weny i ulepszania swojego stylu, bo zdania, zbaczając już z tematu ich wartości merytorycznej, są ładnie pisane i nie nudzisz czytalenika.
UsuńDziękuję :) Ja też nic do Ciebie nie mam, spoko :D
UsuńNo i jak milo na koniec sie zrobilo. :D
UsuńZnow zgadzam sie z toba Richardzie chyba 100%,
ale inaczej ubralabym to w slowa. Tez uwazam, ze nasz Sherlock raczej by ja objechal, a Mycroft nie fatygowalby sie tylko po to by ich odebrac. No i zajmowamowanie sie jakims przemytem z Polski tez jest malo wiarygodne, ale na to przymknelabym oko. To fanfiction. Cos musi sie dziac.
A to calkiem fajny pomysl by Sherlock pojawil sie w Polsce.
Nie przywyklam jeszcze do watku milosnego i chyba mi troszke doskwiera (nieodwzajemniona milosc bylaby okej, ale jak juz mowilam nie potrafie wyobrazic sobie S. zakochanego i zachowujacego sie w ten sposob), ale uwazam, ze niezle opisujesz uczucia bohaterki. Na razie zamierzam czytac dalej.
PS. Przepraszam jesli moje komentarze sa troche haotyczne. Raczej ich nie czytam po napisaniu. Mam nadzieje, ze mi wybaczysz. :)
No to myślę, że nie wiem jak będzie dalej, bo potem jeszcze bardziej popłynęłam xD No ale fajnie że czytasz:D dzięki za komentarze :)
Usuń