"But I don’t care
what they say
I’m in love with you
They try to pull me away
But they don’t know the truth
My heart’s crippled by the vein
That I keep on closing
You cut me open and I
Keep bleeding
Keep, keep bleeding love
I keep bleeding
I keep, keep bleeding love
Keep bleeding
Keep, keep bleeding love
You cut me open"
I’m in love with you
They try to pull me away
But they don’t know the truth
My heart’s crippled by the vein
That I keep on closing
You cut me open and I
Keep bleeding
Keep, keep bleeding love
I keep bleeding
I keep, keep bleeding love
Keep bleeding
Keep, keep bleeding love
You cut me open"
Leona Lewis - Bleeding love
Przez
następny miesiąc niewiele się dzieje, może poza tym, że raz wpada do nas
Mycroft (nomen omen dziwnie się zachowujący) i ze trzy razy John z Mary.
Sherlock wyrzuca prawie każdego klienta, powtarzając ciągle „Boring! Boring!”,
tak że pomagam mu tylko w dwóch drobnych sprawach. Poza tym ja sama zaczynam
pracę i w dodatku jestem wściekła, bo moje próby zbliżenia się do niego
spełzają na niczym. Może i przyzwyczaiłam się już do jego obecności i jestem w
stanie normalnie z nim rozmawiać, ale to by było na tyle. Jeśli chodzi o
Moriaty’ego, cisza na morzu.
W
którąś sobotę jem właśnie śniadanie w salonie i planuję w myślach kolejną
lekcję na poniedziałek, a Sherlock siedzi przed mikroskopem i bada coś wiadomego
tylko dla niego samego. Nagle odzywa się jego komórka, oczywiście zostawiona na
stole obok mojego talerza.
-
Kto to? – pyta, nie odrywając oczu od sprzętu.
Kręcę
głową, ale sięgam po telefon.
-
John.
-
Sprawdzisz, co napisał?
Odczytuję
smsa, po czym szybko wciągam powietrze.
-
Sherlock…
Chyba
poznał po moim glosie, że coś się stało, bo w końcu spojrzał na mnie.
-
Mary urodziła! – prawie krzyczę.
Przez
chwile gapi się na mnie bez słowa.
-
Napisz mu… wiesz, takie tam. To super, jesteśmy szczęśliwi, bla bla bla – mówi
i wraca do obserwowania obrazu pod mikroskopem, jakby nic się nie stało.
Nie,
go się nie da zresocjalizować. Potrzeba by jakiegoś Einsteina.
-
Myślę, że w takim momencie powinieneś zadzwonić do Johna!
-
Wolę wiadomości.
Teraz
już naprawdę się wkurzam. Wstaję i podchodzę do niego, ściskając w ręku
telefon.
-
Sherlocku Holmesie! – syczę przez zęby, cicho, ale wyraźnie. – Przed chwilą
napisał do ciebie twój najlepszy przyjaciel z informacją, że został ojcem!
Bierz teraz ten swój pieprzony telefon i zadzwoń do niego, albo mikroskop
wyląduje za oknem!
Patrzy
się na mnie zaskoczony, zupełnie jakby się zawiesił.
-
No już, już. – poganiam go. - Potem dasz mi Johna, też chcę mu pogratulować.
-
Szkoda mikroskopu – mamrocze, bierze komórkę i dzwoni. Mam ochotę go zabić,
naprawdę. I zaciągnąć do sypialni, zupełnie jak w tym filmie „Pan i Pani
Smith”.
Sherlock
rozmawia przez chwilę z Johnem, następnie oddaje mi telefon, więc mogę złożyć
świeżo upieczonemu tacie gratulacje. Potem ubieramy się i jedziemy do szpitala,
bo Watsonowie prosili, żebyśmy ich odwiedzili. Oczywiście Sherlock marudzi, ale
wystarcza jedno moje spojrzenie na mikroskop i się ucisza. Już chyba wiem jak z
nim postępować.
John
jest lekko zdenerwowany, Mary przeszczęśliwa, a mała Lily to najcudowniejsze i
najsłodsze dziecko, jakie widziałam.
-
Jaka ja jestem piękna! – mówię do malutkiej, trzymając ją na rękach i tuląc. –
Jeszcze raz wam gratuluję!
Mary
się uśmiecha i przytula męża, natomiast Sherlock stoi w kącie i chyba nie za
bardzo wie, co robić. Już ja to zmienię.
-
A może pójdziesz do wujka Sherlocka? – uśmiecham się do Lily i podchodzę do
niego, udając, że nie widzę paniki w tych niesamowitych oczach.
- Lepiej nie… - zaczyna, ale nie daję mu skończyć i wciskam do rąk
dziecko.
Widok jest naprawdę niesamowity: malutka, słodka dziewczyna w tych
dużych, silnych ramionach. Najpierw mam ochotę wybuchnąć śmiechem, jak John i
Mary w tej chwili, ale zaraz potem coś mnie ściska w sercu i tylko lekko się
uśmiecham. Tego się nie da opisać, czuję się jakby świat zatrzymał się w
miejscu. Gapię się i gapię.
Po
dłuższej chwili zbieram się w sobie, drżącymi rękami odbieram małą i oddaję ją
Mary. A widok Sherlocka z dzieckiem na rękach nadal mam przed oczami. I nie
chcę, by zniknął.
Nie
siedzimy w szpitalu za długo, bo Mary musi odpoczywać. John wychodzi jednak za
nami.
-
Słuchajcie, jest sprawa – mówi szeptem. – Mój pacjent… bogaty facet, prezes
banku… ma problem. Pomyślałem, że to sprawa dla ciebie, Sherlocku. Ja nie mogę
ci teraz pomóc, sam rozumiesz, ale myślę, że Anna chętnie mnie zastąpi.
Od
razu kiwam głową.
-
Mam nadzieję, że to coś ciekawego. Nie mam zamiaru wyciągać pieniędzy od
dłużników jakiegoś banku… - Sherlock przewraca oczami.
-
Tu na pewne nie chodzi o bank – John kręci głową. – A ten facet to przyzwoity
człowiek, prowadzi fundację dla dzieci i w ogóle…
- I tak się nudzisz – dodaję z uśmiechem.
Po
godzinie siedzimy na kanapie w wielkim, luksusowym, śnieżnobiałym salonie, w
którym czuję się jak biedaczka. Sherlock rozgląda się naokoło, pewnie dedukując
milion rzeczy o których nie mam pojęcia.
Nagle
wchodzi para, ładna i szczupła kobieta koło czterdziestki oraz starszy od niej
gdzieś z piętnaście lat postawny, acz dobroduszny, mężczyzna z wąsem. Wstajemy.
-
Jestem Ian Rutherford, a to moja żona Alice. Witam pana, panie Holmes, i pana
uroczą towarzyszkę.
Witamy
się i siadamy z powrotem. Poprawiam nerwowo spódnicę bo odnoszę wrażenie jakbym
była na bankiecie u królowej.
-
Pański przyjaciel, doktor Watson, zapewnił, że pomoże nam pan w tej strasznej
sprawie.
-
To zależy… - zaczyna Sherlock, ale przydeptuję mu stopę.
-
Oczywiście, że pomożemy. Proszę mówić – wtrącam szybko.
-
Otóż to wszystko jest naprawdę okropne. Jak z pewnością doktor Watson państwu
wspominał jestem dyrektorem banku. Ponad to prowadzę fundację dla dzieci, jutro
organizujemy coroczny specjalny bal dobroczynny na którym odbędzie się
specjalna aukcja. Pieniądze z tej aukcji przeznaczymy na leczenie dzieci.
-
Co będzie licytowane? – pytam, bo Sherlock najwyraźniej nie ma zamiaru się odezwać.
-
Och, każdy z moich znajomych coś zaoferuje. My na przykład tą XIX-wieczną wazę
– wskazuje w kąt pokoju.
Cóż,
waza jest piękna i na pewno nie tania.
-
Problem w tym, że od trzech dni dostaję pogróżki z groźbami śmierci. – ciągnie
Rutherford. - I z tego, co jest w nich napisane, wynika, że ktoś chce mnie
zabić właśnie na tym balu.
-
Jesteśmy przerażeni! – dodaje jego żona.
Faktycznie,
ręce jej drżą.
-
Dlaczego pan myśli, że kto ktoś z państwa bliskich bądź znajomych? – wtrąca w
końcu Sherlock.
Patrzę
na niego zdziwiona. Nie tylko ja.
-
Skąd pan wie? – pyta zdziwiony Rutherford.
-
Inaczej zadzwoniłby pan od razu na policję. Ale pan tego nie zrobił, coś pana
zatrzymuje, pewnie sentymenty. Nie mówię, że to mądre… Poza tym chce pan
wiedzieć nie tylko kto, ale i dlaczego. Potem odda pan tego kogoś policji. No i
policja kazałaby odwołać bal.
-
Cóż… pogróżki przychodziły na mojego prywatnego emaila… A tylko rodzina i
przyjaciele go znają…
-
To nic nie znaczy… Ale zgodzę się, że za tym stoi ktoś panu bliski.
- To co pan proponuje? – chce wiedzieć pani Rutheford.
- Muszę być na tym balu i zobaczyć wszystkich podejrzanych. Wtedy… znajdę
mordercę – Sherlock uśmiecha się jadowicie.
Pan Rutherford przez chwile milczy.
- To da się załatwić. Mam dalekiego kuzyna w Stanach, nikt go tu nie zna.
Aidan Rutherford. Możemy pana pod niego podszyć, a pana towarzyszkę pod jego
żonę Dianę.
Nic nie poradzę, że chce mi się śmiać. Czyżbym miała udawać żonę
Sherlocka?
- Proszę być jutro u nas koło siedemnastej. – proponuje pani Rutherford.
- Pan z mężem ustalicie szczegóły, a ja się zajmę panią. Sprowadzę odpowiednią
sukienkę, dodatki i tak dalej. No i oczywiście odpowiednio zapłacimy.
Następnego
dnia siedzę u Rutherfordów z gotową już fryzurą, a makijażystka kończy mnie
malować. Potem wciskam się w czarno-srebrną sukienkę bez ramiączek przyniesioną
przez gospodynię i przeglądam w lustrze. Trochę siebie nie poznaję. Moja niesforna szopa
zamieniła się w ładne loki, piwne oczy zostały podkreślone złotawym cieniem, a
usta czerwoną szminką. Poświęciłam się ponad to i założyłam czarne szpilki,
zupełnie anormalną dla mnie rzecz.
Cóż, mam
nadzieję, że nie zabiję się w tych butach, myślę, schodząc powoli na dół.
Sherlock już stoi w salonie ubrany w smoking. Taksuje mnie od stóp do głów.
- Ani słowa –
warczę, przeklinając szpilki.
- Ładnie
wyglądasz.
- Dzięki.
- Gdyby coś się
działo – mówi – rób to, co każę.
- Tak jest!
- Weź to –
podaje mi broń – i schowaj.
Bez słowa szybko
chowam pistolet do czarnej torebki na łańcuszku i staram się o nim zapomnieć.
Po godzinie
stoimy w specjalnej balowej sali, pełnej gości, a Rutherfordowie przedstawiają
nas wszystkim. Korzystam z okazji i parę razy przytulam się do Sherlocka, a co!
Za pierwszym razem jest nieźle zdziwiony, ale mam niezłe wytłumaczenie.
- Przecież mamy
grać męża i żonę! Nie narzekaj, tylko się uśmiechaj! – mówię, kiwając głową
jakiemuś łysemu starszemu jegomościowi z brodą.
Sherlock cały
czas przeczesuje gości wzrokiem.
- I co, masz
coś? – pytam, gdy nikt już nas nie zaczepia.
- Nic ponad to,
że brat pani Rutherford ma romans ze swoją sekretarką, a jego syn jest gejem.
- Wielce
pomocne.
- Ciekawe gdzie
ich syn?
- Kogo?
- Rutherfordów.
To chyba oczywiste, że mają syna.
Musiałam coś
pominąć. Wytężam pamięć i przypominam sobie jedną z fotografii na kominku w
salonie.
- Zdjęcie?
- Brawo. Nie
jest nowe, wnioskuję, że ich syn ma gdzieś koło dzudziestu lat.
- W takim razie
jest na studiach…
- Nie – Sherlock
wskazuje głową w stronę gospodarzy, którzy teraz stoją w towarzystwie młodego,
jasnowłosego chłopaka.
W tym momencie
zaczyna grać muzyka, a Rutherford gestem zachęca wszystkich do tańca. Parkiet
szybko robi się pełny od par.
- Albo się
ruszymy, albo zostaniemy sami przy tej ścianie – mówię, rozglądając się.
Sherlock bez
słowa wyciąga mnie na parkiet i zaczynamy tańczyć. Staram się nie odpłynąć, a
on dalej się rozgląda.
Popatrz na mnie,
popatrz – myślę, gapiąc się w górę, na jego twarz. Jego szyja znajduje się
dosłownie parę centymetrów ode mnie.
Sherlock nagle
pochyla się nad moim uchem.
- To syn! –
szepce.
Nie mogę się
wystarczająco bać, kiedy jest tak blisko, nawet jeśli ktoś tu planuje
morderstwo.
- Co robimy? –
pytam po zastanowieniu.
- Na razie mamy
czas, czeka na początek licytacji. Zachowuj się normalnie.
OK, więc
przytulam się do niego trochę mocniej. Sherlock nie protestuje.
- Dobrze
tańczysz… - mówię z zamkniętymi oczami, przytulona.
- Lubię.
Moje niebo trwa
jeszcze przez około dziesięć minut, do momentu aż cichną ostatnie tony
skrzypiec. Z trudem odklejam się od Sherlocka, a on ciągnie mnie do
Rutherfordów.
- Och… I co,
odkrył już coś pan?
- Tak – Sherlock
obdarza młodego blondyna zimnym spojrzeniem.
- I?
- Cóż, proszę
zapytać syna…
Chłopak chce
uciec, ale Sherlock wykręca mu ręce i przyciska twarzą do ściany.
- Hasło i e-mail
z jakiego wysyłałeś ojcu pogróżki!
- Pan oszalał!
Proszę mnie zostawić! - jęczy młody.
Sherlock mocniej
wykręca mu ręce, na co chłopak krzyczy i podaje e-maila oraz hasło, a po
dziesięciu sekundach Sherlock, jedną ręką dalej trzymając młodego, drugą
wchodzi przez telefon na skrzynkę.
- Proszę – rzuca
telefon Rutherfordom, którzy są w stanie silnego szoku. Następnie zwraca się do
syna. – Ktoś ci pomaga. Nie masz przy sobie broni… Albo powiesz kto i gdzie ten
ktoś jest, albo powyrywam ci ręce ze stawów.
- Moja kuzynka
Eve. Powinna być na galerii, chyba, że uciekła – mówi zapłakany chłopak.
Od razu wybiegam
z sali wyjmując po drodze bron z torebki. Przeklinając szpilki skręcam w
pierwszy korytarz, wbiegam po schodach na górę i prawie wpadam na młodą
dziewczynę ewidentnie biegnącą do wyjścia.
- Nie ruszaj
się, Eve – celuję do niej z pistoletu. – Oddaj broń. Już po waszej zabawie.
Dziewczyna,
która chyba nie za bardzo wie co ma robić, drżącymi rękami posyła mi po ziemi
pistolet.
- Na dół, ale
już – macham bronią w stronę schodów.
Gdy schodzimy,
ona przerażona przede mną, okazuje się, że trójka Rutherfordów i Sherlock już
wyszli z sali i stoją w głównym korytarzu.
- Czekamy na
policję – wyjaśnia Sherlock. – Dobra robota.
Eve przytula się
do młodego. Matka wybucha płaczem.
- Dlaczego? –
pyta Rutherford łamiącym się głosem.
- Podejrzewam,
że chodzi o miłość i kasę – wyjaśnia od razu Sherlock. – Młodzi się zakochali w
sobie, a że są kuzynami, nie pozwoliliby państwo, by byli razem. Chyba chodziło
głównie o pana, bo małżonkę zapewne by przekabacili. Więc syn postanowił się
pana pozbyć, dostać pieniądze ze spadku i robić, co chce. Tylko te pogróżki…
bez sensu. Chyba, że na początku chcieli wyłudzić od pana kasę, ale się
rozmyślili.
- Nigdy byś nie
pozwolił nam być razem! – krzyczy chłopak, przytulając zapłakaną dziewczynę.
Rutherford na te
słowa kręci ponuro głową.
W
następnym tygodniu, w wyjątkowo pochmurny czwartek, wracam do domu z pracy
bardzo zmęczona. Wzięłam za koleżankę dodatkowe trzy lekcje, więc marzę o
herbacie i łóżku, w dodatku głowa mnie boli.
Spokój
mi jednak nie dany, bo dwie przecznice przed mieszkaniem drogę zastępuje mi
Mycroft.
-
Musimy porozmawiać – mówi zamiast powitania, w dodatku jest wyjątkowo
zdenerwowany.
Przypominam
sobie jego ostatnie odwiedziny na Baker Street, kiedy zachowywał się trochę
dziwnie. Też był zdenerwowany, ktoś ciągle do niego dzwonił, no i w oczy
rzucało się to nietypowe dla niego rozkojarzenie. Sherlock nawet zażartował, że
chyba się zakochał, na co Mycroft jeszcze bardziej się zdenerwował. I utnę sobie rękę, że Sherlock wie coś o tej
całej sytuacji, ale nie chce nic powiedzieć.
-
Tak? – uśmiecham się.
-
Chodźmy lepiej tu, do tej kawiarni.
Zaciąga
mnie do środka i siadamy przy stoliku. Dziwne. John opowiadał mi, że zwykle
spotykał się z Mycroftem w jego gabinecie.
-
Więc o co chodzi? – pytam, kiedy już mamy kawę.
-
O Sherlocka. Chcę wiedzieć czy mnie nie szpieguje. Bo coś podejrzewa, wiem to.
Wydaje
się przygnębiony.
-
Mówisz zagadkami.
Wzdycha.
Ręce mu drżą.
-
Ja… jestem z kimś. Ale Sherlock nie może się o tym dowiedzieć. Wiem, że coś
podejrzewa, ale… nie może znać szczegółów!
Zamykam
oczy. Jezu Chryste! To dorośli faceci, bracia, a ich kontakty wyglądają jak
między dziećmi.
-
Mycroft… - zaczynam znudzona. – Nie uważasz, że to…
Nagle
ktoś wchodzi do kawiarni, a Mycroft wstaje z krzesła. Za sobą słyszę męski
głos.
-
I co? Wyjaśniłeś jej?
Znam
ten głos! Odwracam się i widzę… Grega Lestrade’a.
Nie
rozumiem. Nie rozumiem. Nie rozu…
Rozumiem.
-
O nie! – mówię. – Nie wplączecie mnie w to… Sherlock się będzie potem na mnie
wyżywał! Mam go po dziurki w nosie już teraz, a co dopiero po tym, jak się
dowie, że jego brat chodzi z jego kumplem – ostatnie słowa wypowiadam szeptem.
Lestrade
siada obok Mycrofta z miną zbitego psa.
-
Nie masz go po dziurki w nosie – mówi Mycroft z pełną godnością. – Zakochałaś
się w nim i nie wiesz jak go zdobyć.
Morduję
go wzrokiem.
-
Godna podziwu dedukcja.
-
I prosta. Sherlock też to zapewne wydedukował i nie wie, co z tym zrobić. To
dla niego skomplikowane. Cóż, nie jest w sumie tak źle jak wygląda, próbuj
dalej. Zalecam cierpliwość.
-
Miałeś porozmawiać o nas, a nie o nich! – wtrąca się Lestrade.
Biorę
głęboki oddech.
-
Okej, co niby miałabym robić?
-
Obserwuj go. Kiedy zauważysz coś dziwnego daj mi znać. Gdyby mówił cokolwiek o
swoich podejrzeniach wobec mnie, zadzwoń. Ja po prostu… muszę mieć czas, żeby
mu to powiedzieć. Przygotować siebie i
jego.
Staram
się myśleć racjonalnie.
-
Chłopaki, po co ta szopka? Przecież Sherlock od razu się zorientuje, że
widziałam się z tobą i coś ukrywam. Będzie mnie męczył! Nie lepiej od razu mu
powiedzieć?
Lestrade
patrzy na mnie takim wzrokiem, że kapituluję.
-
Dobra, mogę spróbować… Chociaż moim
zdaniem to pic na wodę.
-
Dziękuję – mówi Mycroft i dopija kawę. – My się zbieramy. Jutro wieczorem może
zadzwonię?
Kiwam
głową, wstaję i wychodzę. I nagle coś mi wpada do głowy, nie wiem czy to skutek
słów Mycrofta, czy przyszło samo z siebie. Mianowicie mam w pracy kolegę, który
jest ewidentnie mną zainteresowany, nawet dziś się podpytywał, co robię
wieczorem. Niestety, to zupełnie nie mój typ, no i mam w głowie cały czas tego
drania, ale co gdyby… Mycroft mówił, że Sherlock sam nie wie, co z tym
zrobić… ale… gdyby sprawić, żeby zdał
sobie w końcu sprawę, co chce z tym wszystkim zrobić?
Jestem
okrutna, myślę i z przebiegłym uśmiechem ruszam do domu.
W
mieszkaniu jest zaskakująco cicho. Wchodzę powoli do salonu i okazuje się, że
Sherlock zasnął na kanapie. Ciemne loki opadły mu na czoło. Stoję bez ruchu i
chłonę ten widok.
A
może by tak… Podchodzę cicho. Ręce mi drżą kiedy przybliżam dłoń do jego
włosów. Potem zaraz ją cofam. Nie, jeszcze się obudzi…
Waham
się jeszcze przez chwilę, ale pokusa jest zbyt silna. Ręka ponownie wędruje w
stronę włosów i tym razem jej nie cofam, tylko delikatnie odgarniam ciemne
pukle z jego czoła. Potem lekko muskam loczki na całej głowie. Chcę przestać,
ale nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Najchętniej w tych lokach zanurzyłabym
wszystkie pięć palców.
Nagle
słyszę jak pani Hudson krząta się na górę i to mnie trochę otrzeźwia. Cofam
rękę i cicho idę do siebie, a serce mało nie wyskoczy mi z piersi.
W
pokoju jako tako się ogarniam. Dziwne, ale głowa przestała mnie boleć. Biorę
zaczętą wczoraj książkę i staram się czytać.
Po
godzinie, kiedy jestem już pewna, że Sherlock nie śpi, schodzę na dół. Zastaje
go piszącego smsa.
-
Hej.
-
Hej.
Jest
ewidentnie zły.
-
Co jest?
-
Nic. Nic poza tym, że mój brat mnie unika. Jest mi teraz potrzebny a nie daje
znaku życia!
Aha,
zaczęło się.
-
Może jest zajęty? Wiesz, sprawy Anglii…
-
Wiesz równie dobrze jak ja, że teraz sprawy Anglii są u niego na drugim planie
– odparowuje niezadowolony.
-
Co masz na myśli? – rzucam niewinnie.
Patrzy
na mnie wzrokiem mówiącym: nie udawaj – nie bądź śmieszna. Wybucham śmiechem,
mam nadzieję, że nie za bardzo sztucznym.
-
Tylko mi nie mów, że podejrzewasz go o jakiś… romans?
Bacznie
mnie obserwuje.
-
Ty coś wiesz!
-
Tak – mówię z ironią. – I powiem ci jak mnie pocałujesz.
Muszę
napisać do Mycrofta. W co on mnie wpakował?
-
Wiem, że coś wiesz. Nie oszukasz mnie.
-
Na miłość boską! Jesteś Sherlockiem Holmesem!
Po co mnie pytasz, sam wydedukuj! A ja idę do sklepu, ktoś tu musi robić
zakupy!
Wychodzę
i przed sklepem piszę smsa do Mycrofta. Potem przypominam sobie, że jutro rano
widzę się z tym moim kolegą z pracy i od razu poprawia mi się humor. Jak to
mówią? W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
Piszemy, że ktoś zniknął nie "znikną", bo brzmi to jak trzecia os. liczby mnogiej - czas przyszły, a ma brzmieć jak trzecia os. liczby pojedynczej - czas przeszły. To tyle z poważniejszych uwag. Cała reszta raczej sympatyczna :)
OdpowiedzUsuńPoprawiam, to raczej literówka była:)
OdpowiedzUsuńNagorzej poprowadzony Mystrade ever. Poza tym.. 'Sherlock mocniej wykręca mu ręce' Sherlock, nigdy nie lubił rozwiązań siłowych, przechodził do nich tylko wtedy gdy była to ostateczność i wtedy raczej nie był z tego powodu szczęśliwy. Uważam, że mógł skłonić chłopaka do mówienia w swój inteligentny sposób zamiast bawić się CSI.
OdpowiedzUsuńTak, a w HLV nie przygniótł Mycrofta do ściany??? A Mystrade - każdy na inny gust.
UsuńTak, ale jak mówiłam, on nie robi tego nie będąc zmuszonym. Z Mycroftem sprawa jest również kompletnie inna ponieważ a) był naćpany b) to jego brat. Do rozwiązań siłowych należą także zastrzelenie Magnussena (zrobił to ponieważ była to dosłownie sytuacja bez wyjścia) oraz przydeptywanie umierającego taksówkarza w pierwszym odcinku (tu również był zmuszony do przemocy gdyż, taksówkarz sie wykrwawiał, a Sherlock potrzebował od niego informacji. Na tak banalną sprawę nie porywałby się na przemoc i mógłby to rozwiązać w bardziej inteligentny, właściwy sobie sposób.
Usuń