wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 5: Wszystko i nic, czyli kombinuj dziewczyno :P


"But I don’t care what they say 
         I’m in love with you 
         They try to pull me away 
        But they don’t know the truth 
        My heart’s crippled by the vein 
        That I keep on closing 
       You cut me open and I 

        Keep bleeding 
        Keep, keep bleeding love 
       I keep bleeding 
       I keep, keep bleeding love 
       Keep bleeding 
       Keep, keep bleeding love 
       You cut me open"
         Leona Lewis - Bleeding love

https://www.youtube.com/watch?v=7_weSk0BonM

Przez następny miesiąc niewiele się dzieje, może poza tym, że raz wpada do nas Mycroft (nomen omen dziwnie się zachowujący) i ze trzy razy John z Mary. Sherlock wyrzuca prawie każdego klienta, powtarzając ciągle „Boring! Boring!”, tak że pomagam mu tylko w dwóch drobnych sprawach. Poza tym ja sama zaczynam pracę i w dodatku jestem wściekła, bo moje próby zbliżenia się do niego spełzają na niczym. Może i przyzwyczaiłam się już do jego obecności i jestem w stanie normalnie z nim rozmawiać, ale to by było na tyle. Jeśli chodzi o Moriaty’ego, cisza na morzu.
W którąś sobotę jem właśnie śniadanie w salonie i planuję w myślach kolejną lekcję na poniedziałek, a Sherlock siedzi przed mikroskopem i bada coś wiadomego tylko dla niego samego. Nagle odzywa się jego komórka, oczywiście zostawiona na stole obok mojego talerza.
- Kto to? – pyta, nie odrywając oczu od sprzętu.
Kręcę głową, ale sięgam po telefon.
- John.
- Sprawdzisz, co napisał?
Odczytuję smsa, po czym szybko wciągam powietrze.
- Sherlock…
Chyba poznał po moim glosie, że coś się stało, bo w końcu spojrzał na mnie.
- Mary urodziła! – prawie krzyczę.
Przez chwile gapi się na mnie bez słowa.
- Napisz mu… wiesz, takie tam. To super, jesteśmy szczęśliwi, bla bla bla – mówi i wraca do obserwowania obrazu pod mikroskopem, jakby nic się nie stało.
Nie, go się nie da zresocjalizować. Potrzeba by jakiegoś Einsteina.
- Myślę, że w takim momencie powinieneś zadzwonić do Johna!
- Wolę wiadomości.
Teraz już naprawdę się wkurzam. Wstaję i podchodzę do niego, ściskając w ręku telefon.
- Sherlocku Holmesie! – syczę przez zęby, cicho, ale wyraźnie. – Przed chwilą napisał do ciebie twój najlepszy przyjaciel z informacją, że został ojcem! Bierz teraz ten swój pieprzony telefon i zadzwoń do niego, albo mikroskop wyląduje za oknem!
Patrzy się na mnie zaskoczony, zupełnie jakby się zawiesił.
- No już, już. – poganiam go. - Potem dasz mi Johna, też chcę mu pogratulować.
- Szkoda mikroskopu – mamrocze, bierze komórkę i dzwoni. Mam ochotę go zabić, naprawdę. I zaciągnąć do sypialni, zupełnie jak w tym filmie „Pan i Pani Smith”.
Sherlock rozmawia przez chwilę z Johnem, następnie oddaje mi telefon, więc mogę złożyć świeżo upieczonemu tacie gratulacje. Potem ubieramy się i jedziemy do szpitala, bo Watsonowie prosili, żebyśmy ich odwiedzili. Oczywiście Sherlock marudzi, ale wystarcza jedno moje spojrzenie na mikroskop i się ucisza. Już chyba wiem jak z nim postępować.

John jest lekko zdenerwowany, Mary przeszczęśliwa, a mała Lily to najcudowniejsze i najsłodsze dziecko, jakie widziałam.
- Jaka ja jestem piękna! – mówię do malutkiej, trzymając ją na rękach i tuląc. – Jeszcze raz wam gratuluję!
Mary się uśmiecha i przytula męża, natomiast Sherlock stoi w kącie i chyba nie za bardzo wie, co robić. Już ja to zmienię.
- A może pójdziesz do wujka Sherlocka? – uśmiecham się do Lily i podchodzę do niego, udając, że nie widzę paniki w tych niesamowitych oczach.
- Lepiej nie… - zaczyna, ale nie daję mu skończyć i wciskam do rąk dziecko.
Widok jest naprawdę niesamowity: malutka, słodka dziewczyna w tych dużych, silnych ramionach. Najpierw mam ochotę wybuchnąć śmiechem, jak John i Mary w tej chwili, ale zaraz potem coś mnie ściska w sercu i tylko lekko się uśmiecham. Tego się nie da opisać, czuję się jakby świat zatrzymał się w miejscu. Gapię się i gapię.
Po dłuższej chwili zbieram się w sobie, drżącymi rękami odbieram małą i oddaję ją Mary. A widok Sherlocka z dzieckiem na rękach nadal mam przed oczami. I nie chcę, by zniknął.
Nie siedzimy w szpitalu za długo, bo Mary musi odpoczywać. John wychodzi jednak za nami.
- Słuchajcie, jest sprawa – mówi szeptem. – Mój pacjent… bogaty facet, prezes banku… ma problem. Pomyślałem, że to sprawa dla ciebie, Sherlocku. Ja nie mogę ci teraz pomóc, sam rozumiesz, ale myślę, że Anna chętnie mnie zastąpi.
Od razu kiwam głową.
- Mam nadzieję, że to coś ciekawego. Nie mam zamiaru wyciągać pieniędzy od dłużników jakiegoś banku… - Sherlock przewraca oczami.
- Tu na pewne nie chodzi o bank – John kręci głową. – A ten facet to przyzwoity człowiek, prowadzi fundację dla dzieci i w ogóle…
- I tak się nudzisz – dodaję z uśmiechem.

Po godzinie siedzimy na kanapie w wielkim, luksusowym, śnieżnobiałym salonie, w którym czuję się jak biedaczka. Sherlock rozgląda się naokoło, pewnie dedukując milion rzeczy o których nie mam pojęcia.
Nagle wchodzi para, ładna i szczupła kobieta koło czterdziestki oraz starszy od niej gdzieś z piętnaście lat postawny, acz dobroduszny, mężczyzna z wąsem. Wstajemy.
- Jestem Ian Rutherford, a to moja żona Alice. Witam pana, panie Holmes, i pana uroczą towarzyszkę.
Witamy się i siadamy z powrotem. Poprawiam nerwowo spódnicę bo odnoszę wrażenie jakbym była na bankiecie u królowej.
- Pański przyjaciel, doktor Watson, zapewnił, że pomoże nam pan w tej strasznej sprawie.
- To zależy… - zaczyna Sherlock, ale przydeptuję mu stopę.
- Oczywiście, że pomożemy. Proszę mówić – wtrącam szybko.
- Otóż to wszystko jest naprawdę okropne. Jak z pewnością doktor Watson państwu wspominał jestem dyrektorem banku. Ponad to prowadzę fundację dla dzieci, jutro organizujemy coroczny specjalny bal dobroczynny na którym odbędzie się specjalna aukcja. Pieniądze z tej aukcji przeznaczymy na leczenie dzieci.
- Co będzie licytowane? – pytam, bo Sherlock najwyraźniej nie ma zamiaru się odezwać.
- Och, każdy z moich znajomych coś zaoferuje. My na przykład tą XIX-wieczną wazę – wskazuje w kąt pokoju.
Cóż, waza jest piękna i na pewno nie tania.
- Problem w tym, że od trzech dni dostaję pogróżki z groźbami śmierci. – ciągnie Rutherford. - I z tego, co jest w nich napisane, wynika, że ktoś chce mnie zabić właśnie na tym balu.
- Jesteśmy przerażeni! – dodaje jego żona.
Faktycznie, ręce jej drżą.
- Dlaczego pan myśli, że kto ktoś z państwa bliskich bądź znajomych? – wtrąca w końcu Sherlock.
Patrzę na niego zdziwiona. Nie tylko ja.
- Skąd pan wie? – pyta zdziwiony Rutherford.
- Inaczej zadzwoniłby pan od razu na policję. Ale pan tego nie zrobił, coś pana zatrzymuje, pewnie sentymenty. Nie mówię, że to mądre… Poza tym chce pan wiedzieć nie tylko kto, ale i dlaczego. Potem odda pan tego kogoś policji. No i policja kazałaby odwołać bal.
- Cóż… pogróżki przychodziły na mojego prywatnego emaila… A tylko rodzina i przyjaciele go znają…
- To nic nie znaczy… Ale zgodzę się, że za tym stoi ktoś panu bliski.
- To co pan proponuje? – chce wiedzieć pani Rutheford.
- Muszę być na tym balu i zobaczyć wszystkich podejrzanych. Wtedy… znajdę mordercę – Sherlock uśmiecha się jadowicie.
Pan Rutherford przez chwile milczy.
- To da się załatwić. Mam dalekiego kuzyna w Stanach, nikt go tu nie zna. Aidan Rutherford. Możemy pana pod niego podszyć, a pana towarzyszkę pod jego żonę Dianę.
Nic nie poradzę, że chce mi się śmiać. Czyżbym miała udawać żonę Sherlocka?
- Proszę być jutro u nas koło siedemnastej. – proponuje pani Rutherford. - Pan z mężem ustalicie szczegóły, a ja się zajmę panią. Sprowadzę odpowiednią sukienkę, dodatki i tak dalej. No i oczywiście odpowiednio zapłacimy.

Następnego dnia siedzę u Rutherfordów z gotową już fryzurą, a makijażystka kończy mnie malować. Potem wciskam się w czarno-srebrną sukienkę bez ramiączek przyniesioną przez gospodynię i przeglądam w lustrze. Trochę siebie nie poznaję. Moja niesforna szopa zamieniła się w ładne loki, piwne oczy zostały podkreślone złotawym cieniem, a usta czerwoną szminką. Poświęciłam się ponad to i założyłam czarne szpilki, zupełnie anormalną dla mnie rzecz.
Cóż, mam nadzieję, że nie zabiję się w tych butach, myślę, schodząc powoli na dół. Sherlock już stoi w salonie ubrany w smoking. Taksuje mnie od stóp do głów.
- Ani słowa – warczę, przeklinając szpilki.
- Ładnie wyglądasz.
- Dzięki.
- Gdyby coś się działo – mówi – rób to, co każę.
- Tak jest!
- Weź to – podaje mi broń – i schowaj.
Bez słowa szybko chowam pistolet do czarnej torebki na łańcuszku i staram się o nim zapomnieć.

Po godzinie stoimy w specjalnej balowej sali, pełnej gości, a Rutherfordowie przedstawiają nas wszystkim. Korzystam z okazji i parę razy przytulam się do Sherlocka, a co! Za pierwszym razem jest nieźle zdziwiony, ale mam niezłe wytłumaczenie.
- Przecież mamy grać męża i żonę! Nie narzekaj, tylko się uśmiechaj! – mówię, kiwając głową jakiemuś łysemu starszemu jegomościowi z brodą.
Sherlock cały czas przeczesuje gości wzrokiem.
- I co, masz coś? – pytam, gdy nikt już nas nie zaczepia.
- Nic ponad to, że brat pani Rutherford ma romans ze swoją sekretarką, a jego syn jest gejem.
- Wielce pomocne.
- Ciekawe gdzie ich syn?
- Kogo?
- Rutherfordów. To chyba oczywiste, że mają syna.
Musiałam coś pominąć. Wytężam pamięć i przypominam sobie jedną z fotografii na kominku w salonie.
- Zdjęcie?
- Brawo. Nie jest nowe, wnioskuję, że ich syn ma gdzieś koło dzudziestu lat.
- W takim razie jest na studiach…
- Nie – Sherlock wskazuje głową w stronę gospodarzy, którzy teraz stoją w towarzystwie młodego, jasnowłosego chłopaka.
W tym momencie zaczyna grać muzyka, a Rutherford gestem zachęca wszystkich do tańca. Parkiet szybko robi się pełny od par.
- Albo się ruszymy, albo zostaniemy sami przy tej ścianie – mówię, rozglądając się.
Sherlock bez słowa wyciąga mnie na parkiet i zaczynamy tańczyć. Staram się nie odpłynąć, a on dalej się rozgląda.
Popatrz na mnie, popatrz – myślę, gapiąc się w górę, na jego twarz. Jego szyja znajduje się dosłownie parę centymetrów ode mnie.
Sherlock nagle pochyla się nad moim uchem.
- To syn! – szepce.
Nie mogę się wystarczająco bać, kiedy jest tak blisko, nawet jeśli ktoś tu planuje morderstwo.
- Co robimy? – pytam po zastanowieniu.
- Na razie mamy czas, czeka na początek licytacji. Zachowuj się normalnie.
OK, więc przytulam się do niego trochę mocniej. Sherlock nie protestuje.
- Dobrze tańczysz… - mówię z zamkniętymi oczami, przytulona.
- Lubię.
Moje niebo trwa jeszcze przez około dziesięć minut, do momentu aż cichną ostatnie tony skrzypiec. Z trudem odklejam się od Sherlocka, a on ciągnie mnie do Rutherfordów.
- Och… I co, odkrył już coś pan?
- Tak – Sherlock obdarza młodego blondyna zimnym spojrzeniem.
- I?
- Cóż, proszę zapytać syna…
Chłopak chce uciec, ale Sherlock wykręca mu ręce i przyciska twarzą do ściany.
- Hasło i e-mail z jakiego wysyłałeś ojcu pogróżki!
- Pan oszalał! Proszę mnie zostawić! - jęczy młody.
Sherlock mocniej wykręca mu ręce, na co chłopak krzyczy i podaje e-maila oraz hasło, a po dziesięciu sekundach Sherlock, jedną ręką dalej trzymając młodego, drugą wchodzi przez telefon na skrzynkę.
- Proszę – rzuca telefon Rutherfordom, którzy są w stanie silnego szoku. Następnie zwraca się do syna. – Ktoś ci pomaga. Nie masz przy sobie broni… Albo powiesz kto i gdzie ten ktoś jest, albo powyrywam ci ręce ze stawów.
- Moja kuzynka Eve. Powinna być na galerii, chyba, że uciekła – mówi zapłakany chłopak.
Od razu wybiegam z sali wyjmując po drodze bron z torebki. Przeklinając szpilki skręcam w pierwszy korytarz, wbiegam po schodach na górę i prawie wpadam na młodą dziewczynę ewidentnie biegnącą do wyjścia.
- Nie ruszaj się, Eve – celuję do niej z pistoletu. – Oddaj broń. Już po waszej zabawie.
Dziewczyna, która chyba nie za bardzo wie co ma robić, drżącymi rękami posyła mi po ziemi pistolet.
- Na dół, ale już – macham bronią w stronę schodów.
Gdy schodzimy, ona przerażona przede mną, okazuje się, że trójka Rutherfordów i Sherlock już wyszli z sali i stoją w głównym korytarzu.
- Czekamy na policję – wyjaśnia Sherlock. – Dobra robota.
Eve przytula się do młodego. Matka wybucha płaczem.
- Dlaczego? – pyta Rutherford łamiącym się głosem.
- Podejrzewam, że chodzi o miłość i kasę – wyjaśnia od razu Sherlock. – Młodzi się zakochali w sobie, a że są kuzynami, nie pozwoliliby państwo, by byli razem. Chyba chodziło głównie o pana, bo małżonkę zapewne by przekabacili. Więc syn postanowił się pana pozbyć, dostać pieniądze ze spadku i robić, co chce. Tylko te pogróżki… bez sensu. Chyba, że na początku chcieli wyłudzić od pana kasę, ale się rozmyślili.
- Nigdy byś nie pozwolił nam być razem! – krzyczy chłopak, przytulając zapłakaną dziewczynę.
Rutherford na te słowa kręci ponuro głową.

W następnym tygodniu, w wyjątkowo pochmurny czwartek, wracam do domu z pracy bardzo zmęczona. Wzięłam za koleżankę dodatkowe trzy lekcje, więc marzę o herbacie i łóżku, w dodatku głowa mnie boli.
Spokój mi jednak nie dany, bo dwie przecznice przed mieszkaniem drogę zastępuje mi Mycroft.
- Musimy porozmawiać – mówi zamiast powitania, w dodatku jest wyjątkowo zdenerwowany.
Przypominam sobie jego ostatnie odwiedziny na Baker Street, kiedy zachowywał się trochę dziwnie. Też był zdenerwowany, ktoś ciągle do niego dzwonił, no i w oczy rzucało się to nietypowe dla niego rozkojarzenie. Sherlock nawet zażartował, że chyba się zakochał, na co Mycroft jeszcze bardziej się zdenerwował.  I utnę sobie rękę, że Sherlock wie coś o tej całej sytuacji, ale nie chce nic powiedzieć.
- Tak? – uśmiecham się.
- Chodźmy lepiej tu, do tej kawiarni.
Zaciąga mnie do środka i siadamy przy stoliku. Dziwne. John opowiadał mi, że zwykle spotykał się z Mycroftem w jego gabinecie.
- Więc o co chodzi? – pytam, kiedy już mamy kawę.
- O Sherlocka. Chcę wiedzieć czy mnie nie szpieguje. Bo coś podejrzewa, wiem to.
Wydaje się przygnębiony.
- Mówisz zagadkami.
Wzdycha. Ręce mu drżą.
- Ja… jestem z kimś. Ale Sherlock nie może się o tym dowiedzieć. Wiem, że coś podejrzewa, ale… nie może znać szczegółów!
Zamykam oczy. Jezu Chryste! To dorośli faceci, bracia, a ich kontakty wyglądają jak między dziećmi.
- Mycroft… - zaczynam znudzona. – Nie uważasz, że to…
Nagle ktoś wchodzi do kawiarni, a Mycroft wstaje z krzesła. Za sobą słyszę męski głos.
- I co? Wyjaśniłeś jej?
Znam ten głos! Odwracam się i widzę… Grega Lestrade’a.
Nie rozumiem. Nie rozumiem. Nie rozu…
Rozumiem.
- O nie! – mówię. – Nie wplączecie mnie w to… Sherlock się będzie potem na mnie wyżywał! Mam go po dziurki w nosie już teraz, a co dopiero po tym, jak się dowie, że jego brat chodzi z jego kumplem – ostatnie słowa wypowiadam szeptem.
Lestrade siada obok Mycrofta z miną zbitego psa.
- Nie masz go po dziurki w nosie – mówi Mycroft z pełną godnością. – Zakochałaś się w nim i nie wiesz jak go zdobyć.
Morduję go wzrokiem.
- Godna podziwu dedukcja.
- I prosta. Sherlock też to zapewne wydedukował i nie wie, co z tym zrobić. To dla niego skomplikowane. Cóż, nie jest w sumie tak źle jak wygląda, próbuj dalej. Zalecam cierpliwość.
- Miałeś porozmawiać o nas, a nie o nich! – wtrąca się Lestrade.
Biorę głęboki oddech.
- Okej, co niby miałabym robić?
- Obserwuj go. Kiedy zauważysz coś dziwnego daj mi znać. Gdyby mówił cokolwiek o swoich podejrzeniach wobec mnie, zadzwoń. Ja po prostu… muszę mieć czas, żeby mu to powiedzieć.  Przygotować siebie i jego.
Staram się myśleć racjonalnie.
- Chłopaki, po co ta szopka? Przecież Sherlock od razu się zorientuje, że widziałam się z tobą i coś ukrywam. Będzie mnie męczył! Nie lepiej od razu mu powiedzieć?
Lestrade patrzy na mnie takim wzrokiem, że kapituluję.
- Dobra, mogę spróbować…  Chociaż moim zdaniem to pic na wodę.
- Dziękuję – mówi Mycroft i dopija kawę. – My się zbieramy. Jutro wieczorem może zadzwonię?
Kiwam głową, wstaję i wychodzę. I nagle coś mi wpada do głowy, nie wiem czy to skutek słów Mycrofta, czy przyszło samo z siebie. Mianowicie mam w pracy kolegę, który jest ewidentnie mną zainteresowany, nawet dziś się podpytywał, co robię wieczorem. Niestety, to zupełnie nie mój typ, no i mam w głowie cały czas tego drania, ale co gdyby… Mycroft mówił, że Sherlock sam nie wie, co z tym zrobić…  ale… gdyby sprawić, żeby zdał sobie w końcu sprawę, co chce z tym wszystkim zrobić?
Jestem okrutna, myślę i z przebiegłym uśmiechem ruszam do domu.

W mieszkaniu jest zaskakująco cicho. Wchodzę powoli do salonu i okazuje się, że Sherlock zasnął na kanapie. Ciemne loki opadły mu na czoło. Stoję bez ruchu i chłonę ten widok.
A może by tak… Podchodzę cicho. Ręce mi drżą kiedy przybliżam dłoń do jego włosów. Potem zaraz ją cofam. Nie, jeszcze się obudzi…
Waham się jeszcze przez chwilę, ale pokusa jest zbyt silna. Ręka ponownie wędruje w stronę włosów i tym razem jej nie cofam, tylko delikatnie odgarniam ciemne pukle z jego czoła. Potem lekko muskam loczki na całej głowie. Chcę przestać, ale nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Najchętniej w tych lokach zanurzyłabym wszystkie pięć palców.
Nagle słyszę jak pani Hudson krząta się na górę i to mnie trochę otrzeźwia. Cofam rękę i cicho idę do siebie, a serce mało nie wyskoczy mi z piersi.
W pokoju jako tako się ogarniam. Dziwne, ale głowa przestała mnie boleć. Biorę zaczętą wczoraj książkę i staram się czytać.  
Po godzinie, kiedy jestem już pewna, że Sherlock nie śpi, schodzę na dół. Zastaje go piszącego smsa.
- Hej.
- Hej.
Jest ewidentnie zły.
- Co jest?
- Nic. Nic poza tym, że mój brat mnie unika. Jest mi teraz potrzebny a nie daje znaku życia!
Aha, zaczęło się.
- Może jest zajęty? Wiesz, sprawy Anglii…
- Wiesz równie dobrze jak ja, że teraz sprawy Anglii są u niego na drugim planie – odparowuje niezadowolony.
- Co masz na myśli? – rzucam niewinnie.
Patrzy na mnie wzrokiem mówiącym: nie udawaj – nie bądź śmieszna. Wybucham śmiechem, mam nadzieję, że nie za bardzo sztucznym.
- Tylko mi nie mów, że podejrzewasz go o jakiś… romans?
Bacznie mnie obserwuje.
- Ty coś wiesz!
- Tak – mówię z ironią. – I powiem ci jak mnie pocałujesz.
Muszę napisać do Mycrofta. W co on mnie wpakował?
- Wiem, że coś wiesz. Nie oszukasz mnie.
- Na miłość boską! Jesteś Sherlockiem Holmesem!  Po co mnie pytasz, sam wydedukuj! A ja idę do sklepu, ktoś tu musi robić zakupy!

Wychodzę i przed sklepem piszę smsa do Mycrofta. Potem przypominam sobie, że jutro rano widzę się z tym moim kolegą z pracy i od razu poprawia mi się humor. Jak to mówią? W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.

5 komentarzy:

  1. Piszemy, że ktoś zniknął nie "znikną", bo brzmi to jak trzecia os. liczby mnogiej - czas przyszły, a ma brzmieć jak trzecia os. liczby pojedynczej - czas przeszły. To tyle z poważniejszych uwag. Cała reszta raczej sympatyczna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprawiam, to raczej literówka była:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nagorzej poprowadzony Mystrade ever. Poza tym.. 'Sherlock mocniej wykręca mu ręce' Sherlock, nigdy nie lubił rozwiązań siłowych, przechodził do nich tylko wtedy gdy była to ostateczność i wtedy raczej nie był z tego powodu szczęśliwy. Uważam, że mógł skłonić chłopaka do mówienia w swój inteligentny sposób zamiast bawić się CSI.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, a w HLV nie przygniótł Mycrofta do ściany??? A Mystrade - każdy na inny gust.

      Usuń
    2. Tak, ale jak mówiłam, on nie robi tego nie będąc zmuszonym. Z Mycroftem sprawa jest również kompletnie inna ponieważ a) był naćpany b) to jego brat. Do rozwiązań siłowych należą także zastrzelenie Magnussena (zrobił to ponieważ była to dosłownie sytuacja bez wyjścia) oraz przydeptywanie umierającego taksówkarza w pierwszym odcinku (tu również był zmuszony do przemocy gdyż, taksówkarz sie wykrwawiał, a Sherlock potrzebował od niego informacji. Na tak banalną sprawę nie porywałby się na przemoc i mógłby to rozwiązać w bardziej inteligentny, właściwy sobie sposób.

      Usuń