niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 11: Jessica

„Poznam Cię z miłością naturalną i
          Niedotykalną i nieprzewidywalną
         Poznam Cię z miłością symetryczno-liryczną
         I niekoniecznie czystą"
               Enej - Symetryczno-liryczna

https://www.youtube.com/watch?v=eTJPQ4TW4Jw


Jest bardzo wczesny ranek, promienie słońca powoli rozlewają się po pokoju. Tak mi ciepło i dobrze. Jeszcze na pół śpiąc czuję, jak Sherlock, leżąc za mną, całuje moją rękę od ramienia do łokcia. Uśmiecham się lekko i przeciągam.
- Obudziłem cię? Przepraszam… - szepta mi do ucha i przytula się do moich pleców.
- Nie szkodzi, taką pobudkę mogę mieć codziennie – mamrotam zaspana. - Rób tak dalej, to takie miłe.
Sherlock całuje mnie więc dalej. Jakie to cudowne uczucie. Jest mi coraz bardziej błogo i po jakimś czasie ponownie zasypiam.

Budzę się w końcu na dobre i rozciągam w łóżku. Odwracam się, ale Sherlocka nie ma. Nie tylko w łóżku, w sypialni też.
Wzdycham lekko, po czym na wspomnienie tej nocy na moich policzkach wykwitają rumieńce. Ach… czy w ogóle ta noc była realna? Chociaż w sumie ten cały tydzień, odkąd wróciłam ze szpitala, był jakiś taki nierzeczywisty. I wspaniały… A wczoraj… założyłam czerwoną kieckę od Mycrofta, zrobiłam kolację, potem tańczyliśmy… Było miło, bardzo miło… Sherlock w pewnym momencie, nawet nie wiem kiedy, zaniósł mnie na rękach do swojej sypialni… no i jakoś tak samo poszło. Biorę głęboki oddech i znowu wzdycham.
Nagle słyszę głosy gdzieś z głębi mieszkania. To Sherlock i chyba… John. Co on tu robi tak wcześnie? Cóż, pójdę sprawdzić. Tylko, że… cóż… mam mało co do ubrania.
Szybko ubieram swoje majtki oraz zabraną z krzesła czarną koszulę Sherlocka i wychodzę z jego sypialni.
Są w kuchni. John siedzi przy stole, Sherlock jak zwykle stoi i opiera się o szafki.
- Hej, John! – rzucam, po czym całuję Sherlocka w policzek i siadam na wolnym krześle przy stole.
Mina Johna, wyrażająca swoiste pomieszkanie zaskoczenia i zmieszania, jest doprawdy nie do opisania.  Wygląda jakby zobaczył nagą Monicę Bellucci. Albo nie… Sherlocka w stroju do baletu.
- Napijecie się może kawy? – pytam, chcąc przerwać ten dziwny stan Johna i próbując nie chichotać.
- Nie, ja dziękuję. A John jest akurat w szoku – stwierdza Sherlock lekko złośliwym tonem. – Chyba się nie spodziewał, że tak nagle wyjdziesz z mojej sypialni…
- Nie jestem w szoku! – oburza się nagle John. – Anno, dziękuję za kawę, ale jakoś tak nie mam ochoty.
Sherlock robi minę w stylu: „Nie chce mi się z tobą kłócić, i tak mam rację”, a potem obdarza mnie gorącym spojrzeniem. Rumienię się, ale nie spuszczam wzroku tylko patrzę mu w oczy.
- Przepraszam, ale czy musicie przy mnie gapić się na siebie takim wzrokiem? – słyszę po parunastu sekundach Johna. - Mam wrażenie, że jedno zaraz zje drugie… Czuję się przynajmniej zmieszany.
Zaczynam w końcu chichotać, bo już nie mogę wytrzymać, Sherlock też się lekko uśmiecha. W następnym momencie słyszymy, że ktoś wchodzi do mieszkania.
- Kto to? – pytam zdziwiona. – Tak wcześnie?
Sherlock robi wielce niezadowoloną minę, można powiedzieć, że jest wściekły.
- Czy musisz mnie nachodzić nawet o siódmej rano! – krzyczy w stronę schodów. – I w dodatku bez uprzedzenia!
Po dwóch sekundach do kuchni wchodzą Mycroft, a za nim Lestrade.
- Napisałem ci, że przyjdziemy – mówi brat Sherlocka. – Ale ty oczywiście…
Nagle obaj dostrzegają, że siedzę przy stole w koszuli Sherlocka, bez spodni. Lestrade otwiera usta, a Mycroft marszczy czoło.
- Nie chcę wiedzieć, co tu się działo… W każdym razie domyślam się co nieco po tym, że siedzisz ubrana wyłącznie w koszulę mojego brata - mówi do mnie.
- Mam jeszcze majtki, tak więc bez szaleństw – znowu staram się być poważna.
- Pozwolisz, że powstrzymam się od opowiadania wydarzeń tej nocy – słyszę pełen urazy głos Sherlocka. – To cię w najmniejszym stopniu nie powinno interesować.
Nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. Co za ranek! Czuję, że chyba pora się ulotnić.
- Przepraszam… - mówię, starając się uspokoić. – Pójdę do łazienki się ogarnąć, za niedługo muszę wyjść do pracy.
Lecę do siebie po swoje rzeczy, a potem biorę prysznic i przygotowuję się do wyjścia. Goście, nie goście, ale pracować trzeba.

- A coś ty taka szczęśliwa? – pyta mnie moja przyjaciółka Kate, gdy wchodzę do naszego pokoju dla nauczycieli.
Przyszłam dziś jakoś wcześniej, akurat zdążę wypić kawę i zjeść śniadanie.
- Ona od paru dni chodzi w skowronkach – chichocze Violet, która w naszej szkole szkole uczy francuskiego. – Nie zauważyłaś?
Nalewam sobie kawy, wyjmuję z torebki pączka i siadam przy swoim biurku z tajemniczym uśmiechem. Sama nie wiem czy im coś powiedzieć… Oczywiście wiedzą, że mam współlokatora o imieniu Sherlock, no i coś tam im o nim opowiadałam, ale nic ponad to. Z jednej strony mam teraz ochotę wszystko im wyznać, a z drugiej milczeć jak grób.
- Widać na odległość, że zakochana – Violet podaje mi cukier. – Chcesz?
- Tak, chętnie, dzięki – może coś im zdradzę, myślę. Nie dużo, troszeczkę. Bo nie wytrzymam.
- No, no, no ciekawe kto to? – Kate daje mi lekkiego kuksańca w bok.
Już otwieram usta, kiedy do pokoju wchodzi nasza dyrektorka. Jest to poważna i starsza już kobieta o lekko siwiejących włosach i dużym autorytecie, ale też o silnym poczuciu obowiązku i sprawiedliwości. Nie jest jednak sama, towarzyszy jej młoda, ładna, opalona czarnowłosa dziewczyna ubrana w dopasowaną czarną sukienkę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ta dziewczyna nie staksowała mnie już od początku wyjątkowo pogardliwym spojrzeniem, przez co chyba powinnam poczuć się czymś gorszym od robaka.
- To moja siostrzenica Jessica. Będzie u nas nową księgową – przedstawia nieznajomą dyrektorka.
Staram się uśmiechnąć, ale dziewczyna nie reaguje, chyba, że za reakcję można uznać nieznaczne kiwnięcie głową. Potem wychodzi z wielce lekceważącą miną. Dyrektorka zostaje jeszcze na chwilę pogadać z nami o zebraniu, a potem wraca do siebie.
- Uhuhu, co to za Lodowa Księżniczka? – mówi cicho Kate po chwili wymownego milczenia nas trzech.
- Nie wiem – stwierdza Violet, gapiąc się na drzwi oburzonym wzrokiem. – W każdym razie to siostrzenica szefowej. Nie będzie wesoło – kręci głową.
- To księgowa, jest nadzieja, że nie będziemy na nią często wpadać – uspokajam je i dopijam kawę. – Idę na lekcję dziewczyny, pogadamy potem. Do zobaczenia.

Niestety, mylę się. Wpadam na Jessicę na korytarzu już podczas mojej dłuższej przerwy. I znowu widzę to drwiące spojrzenie i cyniczny uśmieszek. Nie wytrzymuję.
- Sorry, masz coś do mnie? – pytam poirytowana. – Bo patrzysz na mnie jak na osobnika gorszej kategorii.
Ona zaczyna się śmiać
- Zatrudnij stylistę i zmień fryzjera, maleńka. – wypala. - I zrzuć parę kilo.
Że co? Wiem, że ubrałam się zwyczajnie, w jeansy i różowy sweter, włosy też spięłam w normalny kucyk. A ważę tyle co zwykle. O co tej pannie chodzi?
- Słucham? – pytam ostro.
- Chyba mówię wystarczająco wyraźnie. A może nie rozumiesz po angielsku?
- Rozumiem bardzo dobrze. Za to ty chyba czegoś nie rozumiesz. To, że jesteś siostrzenicą dyrektorki, nie daje ci prawa do obrażania mnie – cedzę i chcę odejść, bo mam już dość tej głupiej dyskusji.
- Jak uważasz. Miłych samotnych wieczorów w domu, sierotko.
Nie moja wina, że przypomina mi się ta noc. Zły ruch, dziewczyno. Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, a potem odchodzę do pokoju.

Niestety, Jessica nie daje nam spokoju. Naprawdę nie wiem o co jej chodzi, każdą z nas krytykuje i wyśmiewa, a mnie już się naprawdę uczepiła. Dość szybko nauczyłam się ją ignorować, ale to ją jeszcze bardziej nakręca i denerwuje. Czasami wracam na Baker Street z pracy naprawdę na skraju nerwicy, ale na szczęście mam Sherlocka. Dzięki niemu szybko zapominam o całej tej chorej sytuacji.
W następnym tygodniu humor jeszcze bardziej mi się pogarsza. Tym razem przez dyrektorkę, która w środę koło południa wchodzi do naszego pokoju.
- Dziewczyny… – mówi. – Jak co roku przed Wielkanocą organizujemy przyjęcie w naszej szkole, dla jej pracowników i, przede wszystkim, dla uczniów. Teraz to będzie w następną sobotę. Oczywiście każdy jest zaproszony z osobą towarzyszącą.
Otwieram usta. Nie pracowałam tu w zeszłym roku, więc nic o tym nie wiem. Jasne, na pewno przyjdę - myślę. I to z Sherlockiem… Przecież on nienawidzi takich spędów, a sama nie chce iść.
Z nikąd w pokoju pojawia się Jessica, a dyrektorka nawija dalej.
- Anno, ciebie rok temu jeszcze z nami nie było, wiedz więc, że zwykle dzielimy się przygotowaniami. Pomyślałam, że może upieczesz ciasto i zrobisz jakąś sałatkę?
Nic nie poradzę, że autorytet tej kobiety zawsze na mnie tak oddziałuje. Nic nie poradzę, że kiwam głową. Niech to szlag, wkopałam się!
- Super, wiedziałam, że możemy na siebie liczyć. I spokojnie, mamy czas na to do przyszłej soboty. To żegnam na razie.
Dyrektorka wychodzi, Jessica jeszcze na chwilę zostaje. Nie muszę zgadywać, wiem, że chce mi dopiec.
- Oj, jaka szkoda, że będziesz sama na tym przyjęciu – mówi do mnie, po czym chichocze i  również idzie.
- Chciałabyś – odparowuję wściekła podniesionym głosem.
- Jak Boga kocham, zwolnię się przez tą pannę! – syczy Kate.
Nagle robię się zmęczona. I głowa mnie boli.
- Nie przejmuj się nią – mówi do mnie Violet. – Przecież masz z kim iść. I musisz być, wszyscy się wybieramy.
- Tak, mam z kim iść – wzdycham.
I niestety, wiem, że muszę iść, ale tego na głos nie mówię.

Nie wiem jak przekonam do tego przyjęcia Sherlocka, ale jakoś będę musiała. Gdybym mogła, olałabym tą imprezę, tym bardziej teraz, po pojawieniu się Jessici, ale przecież nie mogę odmówić dyrektorce, nie chcę narobić sobie problemów w pracy. A jak przyjdę sama Jessica będzie miała nowy temat do wyśmiewania mnie.
Wchodzę do mieszkania na Baker Street, ściągam kurtkę oraz buty i idę na górę. Sherlock siedzi i przegląda stertę gazet, szuka czegoś. Poza tym na biurku stoi włączony mikroskop.
- Zajęty jesteś? – pytam, podchodząc do niego, przytulając się do jego pleców i całując go w szyję. Tego mi brakowało, tego potrzebowałam.
- Trochę – bierze moje dłonie w swoje. - Lestrade prosił, żebym mu pomógł w szukaniu jakichś skradzionych danych.
- Pomóc ci?
- Nie. To ściśle tajna praca dla jednej osoby.
- Ale nie niebezpieczna? – pytam lekko zaniepokojona.
Sherlock nagle przyciąga mnie do przodu, sadza na swoich kolanach i patrzy na mnie czule.
- Spokojnie, nie musisz się o mnie martwic – uśmiecha się lekko i całuje w policzek. – Wiesz, że zawsze dam sobie radę. Lepiej powiedz co się stało, bo widzę, że coś cię dręczy.
Patrzę mu w oczy i wzdycham ciężko.
- Racja, dręczy. Muszę cię o coś prosić i chyba nie będziesz z tego zadowolony. Ale naprawdę jestem w sytuacji bez wyjścia – mówię i zaczynam całować Sherlocka w szyję. –Chodzi o to, że w następną sobotę u mnie w pracy jest jakieś specjalne przyjęcie dla nas i dla uczniów, muszę na nim być. Wszyscy przyjdą, a poza tym dyrektorka już mnie prosiła o ciasto i sałatkę. Nie mogę w tej sytuacji odmówić, wiesz jak jest. Możemy iść z osobami towarzyszącymi, a naprawdę nie chce tam iść sama. Nie poszedłbyś ze mną? Wiem, że nienawidzisz takich imprez, pełno tam ludzi i w ogóle, ale… cóż, proszę, chodź ze mną. Nie, nie proszę, błagam!
Całuję go jeszcze chwilę, Sherlock nic nie mówi. Potem patrzę na niego błagalnie i wstrzymuję oddech.
- W porządku – mówi w końcu, ściskając mi dłoń.
Kamień spada mi z serca.
- Naprawdę? – mam ochotę go uściskać.
Całuje mnie w nos.
- Tak. I postaram się… nie być sobą, jak to nazywa John.
Zastanawiam się przez chwilkę. Wiem dobrze, o co mu chodzi, bo chociaż przy mnie Sherlock podobno się zmienił, to w stosunku do obcych nadal jego zachowanie jest… dość specyficzne.
- Wiesz co… - mówię, chichocząc. – Nie musisz. Kiedy będziesz sobą, może być… w miarę zabawnie.

Ten tydzień do przyjęcia trochę mi się wlecze, częściowo przez Jessicę, ale chyba głównie dlatego, że Sherlock zajmuje się sprawą zleconą przez Grega i do domu wraca późno. W sobotni sądny wieczór wciskam się w czarną sukienkę z rękawami do łokci i dekoltem w łódeczkę, maluję się i pakuję ciasto i sałatkę.
- Obiecuję, że nie będziemy dłużej niż musimy! – krzyczę do Sherlocka z kuchni.
- Spokojnie, dam radę.
Sherlock wchodzi do kuchni. Ubrany jest w biała koszulę i garnitur, wygląda jak zwykle niebiańsko.
- Och, mój przystojniak… – przytulam go. – żeby tylko mi cię jakaś nie ukradła.
Wiem, że każdej innej za takie słowa powiedziałby coś w swoim stylu, ale nie mnie. Mam ochotę go pocałować, więc to robię.
- Nie mów, że jesteś zazdrosna… - mruczy.
- Oczywiście, że jestem – śmieję się.
- Jedziemy?
- Chyba już musimy…

Początek imprezy wychodzi dość zabawnie. Pierwszą rzeczą, która wprowadza mnie w wyśmienity humor, jest mina Jessici na widok Sherlocka. Wygląda, jakby ktoś jej zwiną sprzed nosa milion dolarów. Nie potrafię ukryć zadowolenia i mocniej ściskam mojego detektywa za rękę.
- Dlaczego nasza Lodowa Księżniczka ma minę jak na pogrzebie? – pyta Violet, patrząc gdzieś w głąb sali.
Obie z Kate jakoś szybko polubiły Sherlocka, w dodatku uznały, że jest zabawny. On na szczęście powstrzymał się od wymieniania wszystkiego, co o nich wie. No prawie… Bo pokusa powiedzenia nam, że Violet gra w wolnych chwilach w piłkę nożną, a jej facet to jej trener, okazała się chyba dla niego za silna.
- Nie wiem – mówię niewinnie, chociaż swoje podejrzewam.
- Mówisz o tej czarnowłosej dziewczynie w niebieskiej sukience? – pyta mnie cicho Sherlock. - Gapi się na nas co minutę, ciebie chce chyba zamordować, a mnie…
- Zaciągnąć do łóżka, wiem – kończę za niego.
- Czemu tak cię nienawidzi?
Parskam śmiechem i wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Może sam to odkryjesz i ułatwisz mi życie.
Sherlock tylko marszczy brwi i dalej ukradkiem obserwuje Jessicę.

Tańczymy. Pocieszam się, że Sherlock to lubi, więc może chociaż trochę dobrze się tu bawi.
- Jak wrócimy, powiesz mi co zaobserwowałeś. Może dowiem się czegoś, czego nie wiem.
- Wiesz, że ciekawość to pierwszy topień do piekła? – łaskocze mnie lekko.
Śmieję się tylko  i delikatnie go całuję. Ta piosenka się akurat kończy i myślę, czy nie iść na chwilę do stolika.
- Przepraszam, można?
Odwracam się. To Jessica, a mówi do Sherlocka i słodko się uśmiecha. Ciśnienie od razu podnosi mi się do granic możliwości. Co ta bezczelna baba sobie wyobraża?
Sherlock delikatnie ściska mnie w rękę, jakby chciał mnie uspokoić.
- Oczywiście – mówi.
Zaczyna tańczyć z Jessicą, a ja idę roztrzęsiona do stolika, gdzie siedzi Kate.
- Gdzie twój David? – pytam.
David, jej chłopak, jest jakimś biznesmenem i zawsze ma mało czasu. Możliwe, że musiał się wcześniej urwać z przyjęcia.
- Wyszedł zapalić. A Sherlock?
Kiwam głową w stronę parkietu i opadam na krzesło. Oczy Kate badają salę, a potem robią się wielkie jak latające spodki.
- I ty jej na to pozwoliłaś?  - pyta.
- A miałam wyjście…? Poza tym ufam Sherlockowi i mam dziwne przeczucia. Jakoś jestem spokojna.
Cały czas ich obserwuje. Czy mi się wydaje, czy ona zaczyna flirtować? – myślę. Wtedy jednak Sherlock coś mówi Jessice do ucha, a ta oburzona odskakuje od niego i gdzieś ucieka. Kate też to widzi, obie zaczynamy się śmiać.
Sherlock wraca do stolika jak gdyby nigdy nic.
- Co wam tak wesoło? – pyta i siada obok mnie.
- Coś ty jej powiedział, że uciekła jak oparzona?
- Że albo przestanie się tak zachowywać wobec was, albo jej ciotka dowie się o…
W tej chwili wraca David, a zaraz potem dzwoni Sherlockowi telefon.
- To Mary – mówi, patrząc na wyświetlacz, i odbiera.
Przez chwilę uważnie słucha, co Mary do niego mówi, a potem lekko blednie. Zaczynam czuć niepokój.
- Spokojnie – głos mu lekko drży, chociaż stara się to ukryć. – Zaraz przyjedziemy.
Teraz to i ja chyba zbladłam.
- Co się stało?
- John miał wypadek, jest w szpitalu. Operują go, ale podobno… stan jest ciężki.
Jezu… Serce mi zamiera, a na rękach pojawia się gęsia skórka. Szybko wstaję.
- Przepraszam, musimy iść, to nasz przyjaciel… - mówię do Kate i Davida roztrzęsionym głosem.
Kate kiwa ze współczuciem głową, Sherlock też wstaje i ruszamy w stronę szatni przy wejściu do sali. Bardzo dziwnie i bardzo źle się czuję. Ściskam szybko dłoń Sherlocka, żeby chociaż trochę się uspokoić.

Nagle w sali, gdzieś za nami, rozlegają się strzały i zatrzymujemy się raptownie. Ludzie zaczynają krzyczeć i czuję, że zaraz wybuchnie panika.

6 komentarzy:

  1. Powiem szczerze, że to najlepszy rozdział pod względem technicznym. Wygląda na bardziej dopracowany i milej się czytało. :)

    A co do treści... Tyle fluffu! :3 Kochany, tak jak poprzedni, rozpuścić się można. No i na koniec coś z lekka gorzkiego, telefon Mary, a końcówka już mnie całkiem zaskoczyła. Czyżby Jimowi się nudziło? :>
    Pisz dalej, weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze. Za tą końcówkę mogłabym Cie zabić ;-;
    Jestem naprawdę ciekawa co Sherlock powiedział tej zołzie ;-;
    +Czyżby ona także była agentką wywiadu.?
    Ey.! Ja myślałam ze Sher przez telefon dowie się o małym Watsoniątku :>
    Nie każ nam długo czekać na następne rozdziały, ale nie śpiesz się, bo ten bardzo dopracowałaś :3
    W mojej ocenie to jakieś 11/10 :D
    Oby tak dalej.!
    I niech Sherlock będzie z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne, no ale troche za dużo całowania..:)) Życzę weny. Kiedy nowy roździał?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję :D Co do całowania nie mogłam się powstrzymać :P Ale next rozdział (od razu mówię że nie wiem kiedy, 2-3 dni pewnie) będzie już nie taki słodki, nie chcę was zanudzić buziakami :P

    OdpowiedzUsuń
  5. http://blaski-i-cienie-zycia-z-sherlockiem.blogspot.com/ ona Cię plagiatuje :/

    OdpowiedzUsuń