(Tak jak niektórzy prosili, postanowiłam zrobić wyjątek i pokazać akcję ratowania Anny - a właściwie rozwiązywania sprawy - z perspektywy Sherlocka. Jakby co sorry, ale lepiej chyba wychodzi mi narracja pierwszosobowa ;) Enjoy :) Ach, i uwaga na palpitacje serca na końcu, popłynęłam... I dla tych co narzekali - jest jeszcze "gorzej" :P )
“This kiss is something I can't resist
Your lips are undeniable
This kiss is something I can't risk
Your heart is unreliable
Something so sentimental
You make so detrimental
And I wish it didn't feel like this
Cause I don't wanna miss this kiss
I don't wanna miss this kiss”
Your lips are undeniable
This kiss is something I can't risk
Your heart is unreliable
Something so sentimental
You make so detrimental
And I wish it didn't feel like this
Cause I don't wanna miss this kiss
I don't wanna miss this kiss”
Sherlock szybko łapie pierwszą
lepszą taksówkę i jedzie pod St. Barts. W myślach pogania kierowcę i non stop
spogląda na zegarek. Stara się nie myśleć o Annie, która zostawił z szalonym
Moriartym, bo serce mu krwawi. Boli go każdy oddech. Poza tym sam w sumie nie
wie, co czuje, ale wie, że to nie czas się nad tym zastanawiać.
Po dwudziestu minutach szaleńczej
jazdy przez Londyn wychodzi z auta i wbiega na dach szpitala St. Barts. W dłoni
trzyma broń przygotowaną w każdej chwili do strzału i rozgląda się ostrożnie
dookoła.
Na dachu jest zupełnie pusto, ale od
razu zauważa zapisane kredą cyfry: 11-8-6-25-19-43 Pod nimi widnieją jeszcze
dwa słowa: Królewna Śnieżka. Przez jego głowę od razu przebiegają miliony
możliwości: współrzędne, kody, daty… Skup się – powtarza sobie - skup się!!!
Myśl!
Nagle coś zeskakuje, jakby ktoś
zapalił światło w jego głowie. Miesiąc
temu! To wylosowane numery na loterii!
Wygrał wtedy jakiś facet z Brixton… ale kto dokładnie?
Co robić? Analizuje szybko
sytuację.
Moriarty powiedział, że może
zadzwonić do Mycrofta… Sherlock nagle się uśmiecha.. Powiedział tak, bo i tak
nie jest w stanie nic zrobić jego bratu… To znaczy może jest, ale to nie takie
proste jak w przypadku Johna, Molly czy Gavina… Grahama… No, Lestarde’a.
Sherlock czym prędzej wyjmuje
komórkę i wybija numer, na szczęście Mycroft odbiera już po trzecim sygnale.
- Musisz mi pomóc! – mówi do
starszego brata.
Po pół godzinie Sherlock puka do
mieszkania Davida Smitha, mężczyzny, który niedawno wygrał na loterii 10
milionów funtów. Otwiera mu siwiejąca już szczupła kobieta o smutnej twarzy i szarych oczach, która zaraz bacznie bada go wzrokiem.
- Dzień dobry – mówi Sherlock swoim
wystudiowanym, przymilnym tonem. - Ja w sprawie pani męża, sytuacja jest
krytyczna i muszę się śpieszyć!
Kobieta patrzy na niego zdziwiona.
- Ale mój mąż… nie żyje. Tydzień
temu zmarł z powodu nieudanej operacji… Zostały teraz po nim tylko pieniądze,
ale nam go nie wrócą…
- Wiem – przerywa jej, bo nie ma
ochoty słuchać tego gderania. – Przeszczep serca. W szpitalu St. Thomas?
Kobieta powoli kiwa głową.
- Kto przeprowadzał operację?
- Nie rozumiem – mówi ostro żona
Smitha. – Jest pan z ubezpieczeń? Czy w sprawie spadku?
Sherlock zamyka na chwile oczy. Ma
wielką ochotę nią potrzasnąć.
- Kto przeprowadzał operację?! –
powtarza podniesionym tonem głosu.
- Doktor Kent! – odpowiada
wystraszona kobieta.
- Dziękuję – rzuca i bez pożegnania
odchodzi w stronę taksówki.
- Ale kim pan jest?
- Detektywem - konsultantem! - odkrzykuje
i znika w samochodzie.
Podczas jazdy do szpitala wszystko
zaczyna mu się powoli układać, w każdym razie elementy pasuje do siebie. Od
razu dzwoni do Moriarty’ego.
- Tak?
- David Smith! Wygrał na loterii
tymi numerami! A Królewna Śnieżka… Zła Królowa kazała Łowcy zabić Śnieżkę i
przynieść sobie jej serce w szkatule. A facet miał niedawno nieudany przeszczep
serca… Czyżby ten lekarz, pan Kent, był w jakimś sensie podejrzany?
- Doprawdy, fascynujące, jestem z
ciebie dumny… - odpowiada Moriarty, przeciągając po swojemu słowa. - Chociaż…
jeszcze dużo roboty przed tobą… Spiesz się, czas ucieka, a twoja pani jest
chyba coraz bardziej śpiąca – rozłącza się.
Sherlock ma niezmierną ochotę rozwalić
swój telefon, ale zamiast tego znowu wybiera numer Mycrofta.
- Słuchaj, muszę się jakoś dostać
do dokumentacji medycznej w szpitalu St. Thomas. To ważne!
Mycroft wzdycha.
- I niby mam ci w tym pomóc?
- Nie. Mam legitymację policyjną
twojego faceta, dam sobie radę. Chodzi mi o to, że gdyby się zorientowali w
szpitalu, że coś nie gra, to postaraj się to tak załatwić, żeby mnie nie
aresztowali.
- Wiesz, że to wszystko jest nie do
końca legalne?
- Wiem. Ale nie mam wyjścia… - mówi
i chowa telefon do kieszeni.
Kobieta w archiwum szpitala, typ
surowej nauczycielki z ciasno spiętymi włosami, patrzy na Sherlocka podejrzanie
nad okrągłymi okularami.
- Dokumentację pana Smitha? A po
co?
Macha jej szybko przed nosem
legitymacją Lestrade’a, starając się niby przez przypadek zasłonić zdjęcie.
- Bo policja sobie tak życzy! I
dodatkowo proszę o dokumentację ostatnich operacji prowadzonych przez doktora
Kenta!
- Ale… tajemnica lekarska…
- A pani jest lekarzem? – mówi
Sherlock przez zęby. - Poza tym chyba nie chce pani zostać oskarżona o
utrudnianie śledztwa?
Kobieta milczy, po czym odchodzi.
Mijają cenne minuty. W końcu wraca z kilkunastoma teczkami.
- Nie mam niestety wszystkiego.
Część jest chyba w gabinecie doktora.
Sherlock przegląda szybko papiery.
Niby wszystko się zgadza, ale… coś mu tu wygląda podejrzanie. Szkoda, że Johna
przy nim nie ma.
- A gdzie mogę go znaleźć?- pyta archiwistkę.
- Właśnie przyjmuje pacjentów w
trzynastce, więc obawiam się, że…
Nie słucha już kobiety, tylko wychodzi
i idzie w stronę korytarza. Pisze szybko smsa do brata: Niech Lestrade
przyjeżdża migiem do St. Thomas! Doktor Kent, gabinet 13! Mało czasu!
Sherlock szybko znajduje gabinet Kenta,
stoi przed nim grupka osób. Ma szczęście, bo właśnie wyszedł pacjent.
- Przepraszam – rzuca do starszego
mężczyzny, który właśnie wstaje, by wejść. – Jestem honorowym dawcą krwi.
Wciska się do środka, nie słuchając
pojękiwań wściekłych pacjentów, i zamyka drzwi gabinetu. Doktor Kent, jak pisało
na drzwiach - kardiochirurg, to trochę lalusiowaty facet przed czterdziestką z
gładko zaczesanymi blond włosami i śnieżnobiałymi zębami. Wygląda na
oburzonego.
- Co pan robi i kim pan jest!?
Zaraz wezwę policję!
- Nie ma potrzeby – odparowuje
Sherlock i wyjmuje skradzioną legitymację. – Będzie mi pan musiał wyjaśnić te
wszystkie podejrzane braki w dokumentacji pańskich pacjentów. Gdzie ma pan
teczki, których brakuje w archiwum?
Kent mimowolnie zerka na szuflady.
Sherlock od razu zaczyna je przeszukiwać, nie czekając na odpowiedź lekarza.
- Co pan robi? Nie ma pan nakazu!
- Doprawdy?
W trzeciej szufladzie znajduje
teczki i przegląda ich zawartość.
- No, no… to mi wygląda na
nielegalne operacje. – Nagle słychać policyjne syreny. – Jak widać moi koledzy
już tu są.
Sherlock zerka na zegarek i z
trwogą widzi, że minęły trzy godziny. Niech ten Lestarde się pośpieszy!
Po pięciu minutach Lestrade i
Donovan wchodzą do gabinetu.
- Chwała Bogu!
- Sherlock? Co ty tu robisz?
Mycroft coś mówił o lekarzu…
- Lepiej dla wszystkich, żebyś nie
wiedział – wciska mu teczki. – Przejrzyjcie to i aresztujcie go. Ja muszę iść!
W taksówce znowu dzwoni do
Moriaty’ego.
- Tu nie chodzi o Smitha! Kent jest
zamieszany w przeprowadzanie nielegalnych przeszczepów! – rzuca zamiast
powitania.
- Brawo! Chociaż myślałem, że
trochę szybciej to rozwiążesz. Śpiesz się, bo Anna już śpi jak aniołek.
- Właśnie jadę do was!
- Chyba pozwolę ci zadzwonić po
Johna. Twoja dziewczyna może potrzebować lekarza… Śpiesz się! – Jim rozłącza
się.
Sherlock przez chwilę ciężko
oddycha, po czym wybiera numer Johna.
- Sherlock? Stało się coś?
- Tak. Ubieraj się i jedź na tą
budowę na Wembley! Szybko!
- Ale po co?
- Nie ma czasu! Będę czekał, bądź
jak najszybciej! – rozłącza się, nie czekając na odpowiedź.
Sherlock wybiega z taksówki i od
razu wpada na Johna.
- Co…?
- Szybko, do środka.
Wbiega do walącego się budynku, John
za nim.
- Moriarty porwał Annę - tłumaczy, łapiąc oddech. - Prawdopodobnie
ją czymś uśpił!
Obaj już pędzą korytarzem. Do
drzwi pomieszczenia, gdzie przetrzymywana jest Anna jest coraz bliżej.
- Co ty mówisz?
Sherlock nie odpowiada, pierwszy
dopada drzwi, otwiera je i wpada do środka. Ile sił w nogach biegnie do krzesła z
przywiązaną dziewczyną. Nie dba już o Moriarty’ego, poza tym i tak nigdzie go
nie ma.
- Dzwoń po karetkę! – krzyczy do
przyjaciela.
Widzi, że kroplówka zeszła już
prawie cała, została może jedna dziesiąta. Pierwsze, co robi to wyrywa wenflon,
potem odpina Annę, która bezwiednie zsuwa się na podłogę. Dziewczyna jest
nieprzytomna.
John dobiega do nich, trzyma przy
uchu telefon.
- Tak.. tak… - sprawdza puls Annie.
– Puls jest, ale bardzo słabo wyczuwalny. I oddycha, chociaż płytko… Ale pośpieszcie
się! – John rozłącza się.
Sherlock kładzie głowę Anny na
swoich kolanach. Chyba pierwszy raz w życiu jest tak oszołomiony, powtarza sobie
tylko w duchu: Nie umieraj, błagam cię, nie umieraj!
John podchodzi do wieszaka z
kroplówką i uważnie bada woreczek.
- Podał jej chyba zwykłe
znieczulenie ogólne – mówi. - Tylko podejrzewam,
że w większej dawce i mocno rozcieńczone…
- Co jej może być? Czy ona… - Sherlock
nie jest w stanie dokończyć zdania.
- Nie sądzę… Ale może być w
śpiączce, nie wiadomo jak długo… Nie wiem ile on tego rozcieńczył.
Sherlock zamyka oczy i zaciska
swoje palce na dłoni Anny. Po chwili czuje, jak John kładzie mu rękę na
ramieniu.
- W szpitalu ją wybudzą, na pewno.
Wie, że John sam nie jest pewny
tego, co mówi, mimo to stara się mu wierzyć. Cały czas sprawdza Annie puls.
Wciąż słaby, ale chociaż równy.
Po paru długich minutach słychać
karetkę. Zaraz potem do środka wbiegają sanitariusze.
- Ktoś jej podał w kroplówce silne
środki nasenne, prawdopodobnie barbiturany – mówi John i podaje młodej lekarce
woreczek z kroplówką. – Słaby puls, płytki oddech.
Lekarka kiwa głową, a sanitariusze
wynoszą Annę na noszach.
- Chodź – mówi John, podając
Sherlockowi rękę. – Jedziemy do szpitala, jestem swoim samochodem.
W
ciemności słyszę głosy. Czy to John? A to może Mary? O, tego głosu nie znam –
mówi coś o wybudzaniu. I o dużym szczęściu. Potem znowu zasypiam, następnie się
tak jakby budzę. I tak za zmianę.
Ile
już czasu tak leżę? Ojej, czy to Sherlock? Naprawdę go widzę w ciemnej sali? A
może mi się śni…? Stoi przy oknie, w świetle księżyca… włosy i oczy mu
błyszczą… patrzy się na mnie. A potem… Nie, na pewno mi się to śni, bo Sherlock
całuje mnie w czoło, a potem wychodzi. Przecież on tak nie robi, nie całuje
dziewczyn w czoło… on jest…
W
następnej chwili (a może następnej nocy? Sama już nie wiem…) widzę
Moriarty’ego. Śpiewa coś, uśmiechnięty. Próbuję wsłuchać się w słowa jego
dziwnej piosenki. „Sherlock się lęka, Sherlock się lęka… Anna umiera, serce mu
pęka… Sherlock w rozpaczy, Sherlock w
rozpaczy… bo już nigdy jej nie zobaczy.”
Chcę
się ruszyć, ale nie mogę. Nie jestem przywiązana, po prostu nie jestem w stanie
nic zrobić. Słyszę nagle kroki… Wiem, że to Sherlock.
-
Wypuść ją – mówi do Jima.
-
Wypuszczę. Ale coś za coś. Ona za ciebie.
Chwila
milczenia. W tej ciemności nie mogę dokładnie dostrzec twarzy Sherlocka.
-
Zgoda – mówi.
Zaczynam
krzyczeć, oni jednak się tym nie przejmują. Moriarty zaczyna się śmiać, po czym
celuje w Sherlocka i strzela mu w serce.
-
Nieeeee! – krzyczę i otwieram oczy.
Chyba
siedzę na łóżku. Ciężko oddycham. Widzę, że przytrzymują mnie czyjeś ręce i chcę
się wyrwać.
-
Cicho! Bo mnie stąd wyrzucą! – ktoś mi kładzie palec na ustach.
Ten
głos… kochany głos…
-
Sherlock…? – pytam drżącym głosem i podnoszę głowę.
Sherlock
siedzi na łóżku i patrzy na mnie swoimi cudnymi oczami. W jego spojrzeniu znać
zaniepokojenie i czułość. Wciąż trzyma mnie za nadgarstki.
Powoli
dochodzę do siebie i rozglądam się dookoła po ciemnej sali. Nie mam pojęcia
gdzie jestem.
-
Jak się czujesz?
- W
porządku, chociaż trochę… oszołomiona. Gdzie jestem?
-
W szpitalu. Ty nic… nie pamiętasz?
Mrugam
oczami, badając ostrożnie swoje wspomnienia. Najpierw mam jakieś przebłyski,
potem wyraźniejsze obrazy, a w końcu wszystko mi się układa: Moriarty,
kroplówka, Sherlock… Na koniec przypominam sobie swój sen i zaczynam drżeć.
Sherlock mnie przytula.
-
Cała się trzęsiesz… Już dobrze, jesteś bezpieczna.
Nie
mam siły mu tłumaczyć, że to o niego się najbardziej bałam. Zamiast tego wtulam
się w jego ramiona jak mogę najmocniej.
-
A co tam – słyszę.
Sherlock ściąga szalik i płaszcz, a potem
kładzie je na krześle. Następnie wchodzi pod kołdrę.
Kładę
mu głowę na piersi i tak leżymy. Dalej trochę drżę, ale w końcu powoli się
uspokajam.
-
Chciałbym, żebyś wiedziała jedno… Nigdy… nigdy bym cię nie wykorzystał tak, jak
Janine… - mówi Sherlock cicho.
-
Wiem… - szeptam. - Przepraszam… Tak naprawdę wcale tak nie myślę i nie
myślałam.
Głaszcze
mnie po włosach, co sprawia, że mam przyjemne dreszcze. Och, nie przestawaj!
-
Nie przepraszaj… To moja wina. Byłem wściekły i nagadałem ci głupoty.
- To znaczy… to znaczy, że nie uważasz, że miłość to tylko reakcje chemiczne
zachodzące w organizmie? – pytam ostrożnie.
-
Oczywiście, że nie, głuptasie!
Uśmiecham
się w ciemności. Ponownie też robię się senna.
-
Dobrze wiedzieć…
Oczy
mi się zamykają. Delikatnie odsuwa mi włosy z czoła.
-
Śpij, śpij…
Ja
jednak nie chcę zasnąć, nie teraz. W końcu jednak odpływam, nie niepokojona
żadnym strachem.
Kiedy
rano się budzę, Sherlocka już nie ma. Czuje się jakbym nagle stała się pusta i
rozczarowana zaczynam się zastanawiać czy to mi się czasem nie śniło, ale widać
wyraźnie, że w łóżku ktoś obok mnie spał. Pościel jest zmierzwiona.
Uśmiecham
się. A jednak… Przyciągam do siebie poduszkę, na której spał Sherlock i wtulam
się w nią.
Po
godzinie wchodzi mój lekarz, starszy, ale konkretny jegomość. Dokładnie mnie
bada i w końcu zgadza się, żebym wieczorem wyszła do domu. Oddycham z ulgą, bo
w sali już nie mogę wytrzymać.
Koło
osiemnastej odbierają mnie John z Mary. Jedziemy na Baker Street, gdzie
zostawili Lily z panią Hudson.
Wchodzę
do mieszkania, rozglądając się za Sherlockiem. Niestety, są tylko pani Hudson i
Lily. Nie potrafię ukryć rozczarowania, które rozlewa mi się po organizmie
niczym jakaś trucizna.
-
Powiedział mi, że będzie w domu wieczorem – szepta mi do ucha John, kiedy Mary
idzie wziąć małą na ręce.
Zerkam
na Johna z nadzieją. On lekko się uśmiecha, klepie mnie po plecach i odchodzi
do żony.
-
Wiecie co, może zrobię herbatę? – mówi pani Hudson. – Co wy na to?
-
Oczywiście – stwierdza John, obejmując żonę i córeczkę.
Kiwam
szybko głową i idę usiąść z nimi w salonie. Muszę się czymś zająć, bo zwariuję.
Stoję
przy oknie u siebie w pokoju i gapię się w gwiazdy na bezchmurnym niebie.
Zostawiłam Watsonów i panią Hudson na dole, mówiąc, że idę do siebie trochę
odpocząć. Nie mogłam wytrzymać.
Przez
te ostatnie wydarzenia mam straszny zamęt w głowie. Czuję, że zaraz chyba
przestanę się orientować, jak się nazywam. Teraz wszystko w moim życiu dzieje
się za szybko, wydaje mi się, że wpadłam do jakiegoś kołowrotka.
Przyciskam
czoło do zimnej szyby i zamykam na chwilę oczy. Nagle słyszę pukanie w drzwi.
-
Proszę! – mówię i odwracam głowę.
To
Sherlock. W mojej ulubionej, purpurowej koszuli rozpiętej pod szyją. Zamieram i
gapię się na tą doskonałość, niezdolna ani się ruszyć, ani wypowiedzieć słowa.
I chyba mam zawał serca.
Sherlock
przez chwilę taksuje mnie wzrokiem jakby się nad czymś zastanawiał, a potem
rusza zdecydowanie w moją stronę. Mam dziwne przeczucia, bardzo dziwne. Ręce
zaczynają mi się trząść.
Sherlock
podchodzi bliżej, bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi głęboko w oczy. Teraz
już naprawdę nie wiem, jak się nazywam. Moje serce wariuje, zachowuje się
niczym młot pneumatyczny. A potem…
Sherlock mnie całuje.
Jeśli
wcześniej nie miałam zawału serca, to w tej chwili mam go na pewno. Jeśli
wcześniej miałam zamęt w głowie, to w tej chwili panuje w niej prawdziwa burza.
Wplatam
palce w loki Sherlocka, tak jak zawsze chciałam, unoszę się nad ziemią i całuję
go, całuję, całuję… Jeśli to nie niebo, to nie wiem czym ono jest.
Nagle
słyszę czyjeś chrząknięcie. Z trudem odrywam się od Sherlocka i widzę
zmieszanego Johna w drzwiach.
-
Ja właśnie… - mówi, potem macha ręką. – Przepraszam.
Odchodzi. Śmiejemy się z
Sherlockiem, chociaż w głębi serca czuję się jak dziecko, któremu
zabrano cukierek.
- Gdzie się podziewałeś? – pytam , głaszcząc go po pliczku i patrząc mu w
oczy.
- Szukałem Moriarty’ego. Niestety bez rezultatu, znowu gdzieś przepadł.
Powinnam
się chyba tym przejąć, ale w obecnej sytuacji nie jestem w stanie.
-
Nie podziękowałam ci jeszcze za uratowanie mi życia.
Sherlock
całuje mi dłoń.
-
Przestań. Czy jest jeszcze coś, co mogę dla pani zrobić…?
Uśmiecham
się figlarnie.
-
Może pan mnie jeszcze raz pocałować, panie Holmes.
Od
razu spełnia moją prośbę.
Baaaaaardzo dobry wątek z tymi nielegalnymi przeszczepami serc, świetna przeróbka "piosenki" Moriarty'ego z 3 odc, no a koniec...na to czekałam, przyznam się szczerze. :3 Świetny rozdział, gratuluję.
OdpowiedzUsuńAaaaa...no i oczywiście smaczki typu purpurowa koszula :3
OdpowiedzUsuńDziękuję za wątek z Sherlockiem :)) SH jaki romantyczny :o Bardzo podoba mi się ten roździał. Mam nadzieję, że następne będą tak samo dobre :))
OdpowiedzUsuńJeja jak ja to uwielbiam :D choć trudno mi sobie wyobrazić tak czułego Sherlocka to nawet mi pasuje i… zazdroszcze bohaterce ;p
OdpowiedzUsuńDziękuję, mi też pasuje i to meeeega :D A tak ogólnie dziewczyny, dziękuję za opnie :)
UsuńZaraz zwymiotuję. Nawet nie mam siły wyliczać tych wszystkich błędów logicznych. Weź się za jakieś tanie romansidła, Sherlock Ci nie służy
OdpowiedzUsuńDzięki za opnie, na pewno wezmę ją sobie do serca... A ja nie mam siły tłumaczyć Ci tego samego po raz setny... Pozdrawiam :)
UsuńJeśli zwymiotujesz, to mam nadzieje że zaczniesz się dławić ♥♥
UsuńNaucz się rozróżniać konstruktywną krytykę a hejterstwo, bo tobie nie służy internet. Już wcześniej zdałeś sobie sprawę że ci się nie podoba, więc na co to czytasz.?
Bo nigdzie indziej nikomu nie chce się słuchać twoich opini.? Smutne ...
Dziewczynko, skąd w Tobie tylne nienawiści kochana? :) Próbowałem krytykować konstruktywnie, ale spływało to po autorce jak po kaczce, może teraz coś jej przemówi do rozsądku. No, ale jest popyt, to jest i podaż. Póki będą istniały takie tępe móżdżki jak Ty i Tobie podobne, to tania pismanina będzie się szerzyć. A szkoda.
UsuńRichard: Nie, nie przemówi. Nienawiści? A mówienie o kimś, że jest tępym móżdżkiem to już jest ok? Wiesz co, nie szkoda Ci czasu? Daj już spokój, ok?
UsuńKochanie, skąd u Ciebie taki idiotyzm.? :) Próbujemy Ci pokazać że Twoje "konstruktywne wypowiedzi" nie wiele tu dają, a po Tobie to spływa jak po kaczce, może teraz więc przemówię Ci do rozsądku. No, ale jest hejt, to jest i poczucie własnej wartości. Póki będą istniały ciemnoty jak Ty i Tobie podobni to żałosne komentarze będą się szerzyć. A szkoda.
UsuńRichard Brook: jak się nie podoba, to nie czytaj, to już nie jest "konstrukcyjna krytyka" tylko czepianie się dla samego czepiania. Nie każdy trawi odstępstwa od kanonu (i serialu), ale jeśli tobie to nie pasuje, to nie musisz sobie psuć humoru lekturą (i innym też). Pragnę jednak zauważyć, że zmienianie fabuły lub tylko nawiązywanie do niej jest niepisanym prawem autorów piszących fanfiction. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńYooletchka
Dziękuję :) Ja to mu tłumaczyłam już, ale jak grochem o ścianę :)
UsuńBrak mi słów.
OdpowiedzUsuńto jest świetne :D
i z tym przyszczepem serca super.
a. muszę się przyznaźc że też czekałam na to co było na koniec xd
mam nadzieję że rozdział pojawi się szybko :D
~Acruxia
Dzięki! Takie komentarze dają mi powera, żeby pisać dalej :D Nowy rozdział możliwe, że jutro :)
UsuńRozdział świetny. Świetny. Świetny.
OdpowiedzUsuńWidać ze siedzisz w fandomie całą sobą, bo fioletowa koszula.! No i Graham ♥♥
Bardzo podoba mi się wątek rozwiązywania sprawy. Jest naprawdę ciekawy, chociaż nie jest to do końca myślenie jak Sherlock.. Bo wiemy ze nawet w obliczu zagrożenia życia bliskiej mu osoby (Mrs. Hudson, John, Lestrade...) Sher dalej myśli logicznie. No ale cóż, Twój pomysł, Twoje opowiadanie, i bardzo mnie się podoba :>
Czekam na dalsze części i liczę że będzie to jak najszybciej.!
Weny.!! ♥♥
:) Dziękuję xDDD Cieszę się :) Siedzę, siedzę, fandom Sherlocka to najlepszy fandom ever :D A co do myślenia - wiem, że nie jest, ale trudno mi jakoś ogarnąć to myślenie Sherlocka :D Łatwiej mi się pisze wątki Anny, no ale ten raz się poświęciłam :) Piszę kolejną cześć, powinna być jutro :) :*
UsuńDzisiaj Ragnarök, a nie ma nowego roździału :<
OdpowiedzUsuńBędzie prawdopodobnie jutro, nie wyrabiam :)
UsuńOczywiście jak przeżyjemy ten koniec świata ;#
UsuńPrzeżyjemy :)
Usuń