niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 34: Jeszcze kilka szczegółów

(Nowy wspólny rozdział :) Asia - part Sherlock, ja part Anna ;) )

„Tyle było dni do utraty sił,
           Do utraty tchu tyle było chwil,
          Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic,
          Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że...


         Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
         Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy,
         Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
         Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”
                 Marek Grechuta - Dni, których jeszcze nie znamy


Jestem w kuchni, jedną ręką kołyszę Alexa w wózku, a drugą robię późne śniadanie. Mały gaworzy i rusza nóżkami w niebieskich śpioszkach, nadzwyczaj z czegoś zadowolony.
- A kto to tak broi? – zwracam się ze śmiechem do synka, lecz zaraz słyszę, że Sherlock wstał i bierze prysznic. Zapobiegawczo nalewam mu wody do szklanki i przygotowuje proszek, a potem biorę się za herbatę. Podejrzewam, że jednak nie najlepiej się czuje.
Biedak przychodzi po dziesięciu minutach, potwierdzając moje obawy. Uroczo rozwichrzone loki, twarz biała jak papier, podkreślona jeszcze przez czarną koszulę, podkrążone i zaczerwienione oczy… od razu mi go żal. W dodatku dobrze wiem, że boli go głowa.
Siada przy stole, przeciera rękami oczy, a potem jeszcze bardziej burzy włosy. Wzdycham,  a następnie kładę przed nim proszek, wodę oraz śniadanie.
- Zjedz to i wypij tabletkę – mówię ze współczuciem i głaszczę go po włosach.
Sherlock ledwo zerka na kanapki, ale połyka proszek z miną cierpiętnika.
- Zabiję ich… nigdy więcej… - mamrocze ochrypłym głosem, pijąc wodę .
Uśmiecham się i zaraz siadam mu na kolanach, a on przytula głowę do moich piersi. Jejku, naprawdę mi go żal.
- Oj, biedaku ty mój… bawiłeś się chociaż dobrze? – pytam, tuląc policzek do jego ciemnych loków.
- Cóż… najpierw zabrali mnie na jakieś bezsensowne przyjęcie, a potem do baru… Ale co było dalej nie mogę sobie przypomnieć… A ty?
- Och, bawiłyśmy się w klubie. Było całkiem fajnie – mówię, lekko rumieniąc się i dziękując, że tego nie widzi.
Po chwili Sherlock podnosi głowę oraz wbija wzrok w moją twarz. Przez moment głaszczę go po policzku, patrząc mu bez słowa w oczy, a po chwili już czuję, jak wpija się w moje usta.
Wzdycham, przyjmując z ufnością jego pocałunki. Usta, policzki, szyja…  Są niczym przyjemnie muśnięcia gorąca, delikatne, a zarazem pełne namiętności. To takie przyjemne…. Jedna ręka Sherlocka gładzi moje włosy, druga głaszcze po plecach, wzdłuż kręgosłupa, w efekcie czego mam lekkie dreszcze.
Przerywa nam głośne chrząknięcie. Odklejamy się od siebie i okazuje się, że to Mycroft, lekko zmieszany, ale nie porzucający swojej wystudiowanej pozy.
Sherlock robi wściekłą i oburzoną minę.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś uprzedzał, że przyjdziesz! I puka się!
- Pukałem, pani Hudson mnie wpuściła, bo wychodziła na spacer – odparowuje chłodno Mycroft. - I nie moja wina, że nie słyszałeś, bo byłeś zajęty swoją narzeczoną… - dodaje z lekkim uśmiechem.
Chichoczę i wstaję z kolan Sherlocka, bo słyszę, że Alex jest jakiś niespokojny. Podchodzę do wózka, biorę małego na ręce i zaczynam go kołysać, co natychmiast daje efekt.
- To nie twój interes – syczy mój narzeczony, zabijając brata wzrokiem.
- A co tak tata i wujek tak się kłócą? – pytam Alexa, który uważnie obserwuje Mycrofta swoimi niebieskimi oczami, przy okazji mając uroczo otwartą buzię.
Nagle ktoś dzwoni do drzwi. Niewiele myśląc, chociaż z lekko rozbawioną miną, wciskam małego Mycroftowi do rąk. Podkusiło mnie do tego chyba to, że do tej pory unikał Alexa jak ognia, w przeciwieństwie do Toma, który bratanka wręcz uwielbiał i ciągle wpadał z jakimiś upominkami.
Widzę, że Mycroft jest ewidentnie przerażony, co mnie jeszcze bardziej rozśmiesza.
- Nie przesadzaj, to tylko dziecko! – rzucam kompletnie już rozbrojona i zbiegam na dół. Otwieram drzwi i widzę Mary, Lily i Johna, który jest chyba w jeszcze gorszym stanie niż Sherlock. Mary patrzy na niego z politowaniem, a potem zerka na mnie wesoło.
- Jak Sherlock? – pyta jak gdyby nigdy nic.
- Podobnie – śmieję się i prowadzę ich na górę.         
Słyszę lekko złośliwy śmiech Sherlocka i wchodzę do kuchni. Mój narzeczony pomaga swojemu bratu odczepić z włosów zaciśniętą piąstkę Alexa.
- Skąd on ma tyle siły? – mówi Mycroft ze zbolałą miną, pocierając sobie uwolnioną już głowę.   
Razem z Mary tłumimy w sobie śmiech, a rozbawiony Sherlock siada powrotem na krześle i kładzie sobie małego na kolanach. Na widok takiego słodkiego obrazka wzdycham cicho rozczulona. Moi kochani chłopcy…
- O, dzidzi – mówi cienkim głosikiem Lily i drepta powoli w ich stronę.
- Mogę wody? – zwraca się do mnie zaraz John. Ma bardzo chrapliwy głos.
- Jasne.
Nalewam mu szklankę wody, którą od razu wypija duszkiem. Chyba trochę lepiej się poczuł.
- No cóż… - Mycroft patrzy na niego z wyższością. – John, wyglądasz o wiele gorzej niż wczoraj, kiedy to leżałeś z rozanieloną miną na podłodze…Cóż, tak się z Sherlockiem upiliście, że pewnie nie pamiętacie jak się całowaliście.
John robi bardzo zdziwioną minę, a potem otwiera usta jak ryba i blednie.
- Co?!– słyszę zduszony okrzyk mojego narzeczonego.
Ja sama szeroko otwieram oczy. John i Sherlock się całowali? To… to jest tak absurdalne, że moją pierwszą reakcją jest niepohamowana chęć śmiechu. A ich przerażone miny jeszcze to podsycają.
- Nie mam w zwyczaju dwa razy powtarzać – cedzi Mycroft.
- O Boże.. o Boże… o Boże… - mówi cicho John, łapiąc się za głowę. Wygląda, jakby zwaliły się na niego wszystkie nieszczęścia świata. Nie wytrzymuję i zaczynam się szaleńczo śmiać.
- A ja myślałam, że naszych striptizerów nic nie pobije –zwracam się w końcu do Mary, która  też jest rozbawiona i kręci głową. – No nie… - ocieram sobie oczy.
- Striptizerów? - pyta nagle Sherlock niezadowolonym tonem. Chyba to wybiło go z szoku.
Celuję w niego palcem, dalej chichocząc.
- Ani słowa! Ostrzegam cię.
Ponownie napotykam wzrok Mary i jeszcze bardziej wybuchamy śmiechem.

                                                                 ***
- Cholera jasna! - zakląłem w pustą przestrzeń salonu. Miałem szczęście, że Anna w tym momencie wybyła do Mary, by omówić kilka spraw dotyczących ślubu, inaczej dostałbym po uszach.
Jak ja mogłem zapomnieć o drużbie? Jak to, jak? - zapytała w mojej głowie Molly. - Ty zawsze masz problemy z najważniejszymi rzeczami.
- W sumie racja... - odpowiedziałem sam do siebie.
Zawlokłem ciało na kanapę i zacząłem myśleć o tym, kto mógłby nim zostać. Wybory miałem niestety dwa, co mnie nie pocieszyło, tylko zmartwiło jeszcze bardziej. A może by tak odwołać ślub? Albo nie bawić się w kościół? Nie... nie mogę tego zrobić mojej księżniczce. Wystarczająco dużo wycierpiała przez moją pracę.
Dobra... Mycroft odpada na samym starcie. Prędzej by się nadawał do tego książę Karol, patrząc po poczuciu humoru. Zostaje Thomas i John. Który z nich? Złożyłem ręce jak do modlitwy i zacząłem intensywnie myśleć. Mój najlepszy przyjaciel byłby najlepszy do tej roli. Sam byłem drużbą na jego weselu, więc rewanż z jego strony byłby miły. Mój młodszy brat... To moja najbliższa rodzina. Tyle nas łączy, że trudno zliczyć. Choćby tych nieszczęsnych piratów, ale nie w tym rzecz. Z naszej trójki, on mnie najlepiej zna i poświęciłbym dla niego dosłownie wszystko. Nawet swoje życie.
- Wiem... - wstałem i wziąłem telefon z biurka. SMS czy telefon? Hm... SMS.
PRZYJEDŹ NA B.S. TO BARDZO POWAŻNA SPRAWA.
Przez ten czas siedziałem nad dokończeniem doświadczenia, które od pewnego czasu spędzało mi sen z powiek. Pracowałem nad ścinaniem się prochu w żyłach ludzkich. Dość nietypowe, ale ostatnimi czasy trafiały do mnie coraz dziwniejsze morderstwa i zaczęło mnie to poważnie martwić.
Po piętnastu minutach wbiegł zdyszany John z mocno przestraszoną miną, co mnie zupełnie rozbawiło. Patrzył na mnie jakbym właśnie powiedział, że złapałem jakiegoś seryjnego mordercę na gorącym uczynku.
- Nie, John. - odparłem w końcu ledwo tylko zerkając.
- Co nie? - burknął trochę rozeźlony.
- To nie jest kolejna sprawa, bo wiem, że o tym właśnie myślałeś. Mam problem natury kościelnej...
Wytrzeszczył na mnie swe błękitne oczy, po czym wybuchnął nieopanowanym śmiechem. Nie rozumiałem co go tak ubawiło, ale postanowiłem nic nie mówić. Strasznie krępowała mnie kwestia uroczystości, ze względu na jej rozmach. Nie lubiłem zbiegowiska wokół siebie, zwłaszcza, że dotyczyło mojej rodziny.
- W takim razie, jaki to problem? - zapytał mnie już nieco się uspokoiwszy.
Gdy zadał to pytanie, do mieszkania wbiegł równie zdyszany jak mój kompan, Tom i posłał mi pytające spojrzenie. Westchnąłem cicho. Czy oni zawsze myślą, że ja na martwych ludzi poluję?
- Potrzebny mi drużba, drodzy panowie.
Obaj zaczęli uśmiechać się głupkowato, co mnie bardzo zirytowało, więc wyszedłem z kuchni i wziąłem papierosa z paczki. Naprawdę denerwowała mnie ta sytuacja, a oni jeszcze mieli czelność się ze mnie naigrywać.
- I dlatego jest nas potrzeba tu dwóch? - zapytał w końcu mój kochany brat, mając w oczach złośliwe iskry. - Jeżeli Anna poczuje dym...
- Denerwujesz mnie, Thomas. - warknąłem w końcu i zaciągnąłem się dymem papierosowym. - Poza tym, Anna wie, że palę i jakoś to znosi.
- Dobra... już nie marudzę, bo znów się do mnie o coś przyczepisz. - burknął rozeźlony, po czym klapnął na fotel.
- Masz rację. - mruknąłem. Podrapałem się po skroni i znów pochłonęły mnie myśli o tym nieszczęsnym dniu.
Kochałem Annę ponad wszystko inne i dlatego pozwoliłem jej na te szaleństwa ze ślubem. Szczerze mówiąc sam chciałbym po prostu wziąć cichy ślub i najlepiej bez świadków, ale ona mi nie odpuści. W życiu, by mi nie wybaczyła. Zwłaszcza, że mamy synka.
- Dla mnie to prosta piłka. - powiedział w końcu John. - Myślę, że Tom będzie najlepszy do tej roli.
- Nie... Ja nie lubię być w centrum uwagi. - skrzywił się mój brat i spojrzał na mnie z lekkim strachem.
- W takim razie, postanowione. - zmierzyłem mojego przyjaciela przychylnym wzrokiem i w tym momencie zadzwonił mój telefon.
Odebrałem ociągając się. Nie lubiłem rozmawiać z Mycroftem, ale cóż. Musiał mieć ważną sprawę, skoro już drugi raz dziś wykręcał do mnie numer.
- Tak? - zapytałem leniwie, po czym znów tego dnia oklapłem na kanapę. Ciekawe co dla mnie miał.

                                                             ***
Umówiłam się z Mary, by ją poprosić, żeby została moją druhną, i idę właśnie, akurat po załatwieniu sprawy z dekoracją sali, na nasze spotkanie do kawiarni. Mam nadzieję, że Mary się zgodzi… Może to dziwne, że nie poprosiłam Sandry, ale chyba za dużo było między nami kłótni i ranienia. Inaczej postrzegamy świat. No i siostra sama mnie uprzedziła, że jakby co to nie ma zamiaru bawić się w takie bzdury, dla niej to zbyt uciążliwy obowiązek. Cóż, nie to nie.
Mary już siedzi przy stoliku i pije kawę.
- Hej – całuje ją w policzek i zajmuje miejsce naprzeciwko. – Co tam?
- Cześć. Och, mała ostatnio gada jak najęta – Mary śmieje się. - A poza tym w porządku. A u was?
-  Też. Alex co chwilę mnie zaskakuje… - mówię, ale nagle podchodzi do mnie kelnerka, więc zamawiam Latte. – Wiesz, Mary… - kontynuuję, gdy dziewczyna odchodzi. – Mam do ciebie prośbę…
Mary uśmiecha się i patrzy na mnie z oczekiwaniem.
- No to słucham.
Biorę głęboki oddech.
- Czy zgodziłabyś się być moją druhną? – pytam błagalnie.
Mary szeroko otwiera oczy, lekko zdziwiona, ale widać, że jest ucieszona moim pytaniem.
- Jasne, z wielką przyjemnością – mówi z uśmiechem, po czym wstaje i mnie przytula. – Dziękuję!
- Nie ma za co…To ja dziękuję! – stwierdzam, czując ulgę i pijąc kawę. – I też za to, że pomogłaś mi przy wyborze sukienki oraz że ją przechowujesz! Gdyby Sherlock ją znalazł… - kręcę głową. -  A chcę, żeby to była niespodzianka!
- Chyba niejedna! Tych osiemdziesięciu gości prawdopodobnie przyprawi go o zawał…
Wzdycham rozbawiona, chociaż też i lekko wystraszona.
- Sama nie myślałam, że tylu ich będzie! Ale jakoś to ogarniemy.
- Bukiet masz już zamówiony?
- Ta, te różowe róże, jak mówiłaś. Świetnie się będą komponować z sukienką i dekoracją na sali.
- Jak cię Sherlock zobaczy, to umrze z zachwytu, zobaczysz... – Mary wybucha śmiechem.
Najpierw uśmiecham się rozmarzona, a potem sama zaczynam chichotać.
- A paniom co tak wesoło? – słyszę wesoły i ciepły znajomy głos.
Odwracam się i widzę Thomasa.

                                                    ***
- Jak to możliwe, żeby znów coś przedsięwziął? To duży przemyt? - zapytałem mocno zdenerwowany. - Nie rozumiem zupełnie jego działań w tym momencie. Co on planuje?
- Gdybym podejrzewał, nie dzwoniłbym do ciebie. - warknął na mnie mój starszy brat, a mnie zatkało. Mało kiedy ponosiły go nerwy. Musiał być w naprawdę paskudnym nastroju. - Tak czy inaczej... przerzucił już partię do kraju za pośrednictwem mafii wschodniej. Właśnie się to do mnie doniosło, więc wybacz mój nastrój... Pracuję z samymi idiotami.
- Ale jest coś jeszcze, prawda? - wiedziałem, że nie dzwoni tylko w tak błahej sprawie. Moriarty zaczął działać, co znaczyło, że moja rodzina może być w niebezpieczeństwie.
Zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, słuchając tego, co Mycroft mi przekazywał swym chłodnym głosem, a ja słuchałem jak zaklęty, nie mówiąc ani słowa. Zaczęło mnie coraz bardziej to wszystko przerażać. Anna może być teraz w wielkim niebezpieczeństwie, tylko dlatego, że ma zostać moją żoną.
- Zostawił też wiadomość. - powiedział w końcu jakby się zastanawiając. - "Od dziś nie będę aż tak uciążliwy."
- To jakiś żart?! - wybuchnąłem w końcu.
- Gdybym żartował, nie czytałbym ci tego.
- Dzięki. - mruknąłem do telefonu i rozłączyłem się.
Jeżeli on chce teraz zniknąć... Wyślą mnie na wschód. Anna i Alexander zostaną sami. Nie mogę na to pozwolić. Ale co ja mam czynić? Biegać za tym bandytą po Londynie i udawać, że go łapię? To byłoby głupie, a nawet żałosne.
- Co jest, Sherlocku? - zapytał mnie mój przyjaciel, gdy zacząłem blednąć na twarzy.
- Nic... - zawiesiłem głos. - Musisz dbać o swoją rodzinę. Zobaczymy się później. Teraz mam do załatwienia kilka spraw związanych z pracą.
Nie możesz tego ukrywać!!! Postępujesz jak dziecku, Sherlocku i dobrze o tym wiesz! - krzyknęła do mnie Molly, która miała teraz bardzo piskliwy głos. Ta dziewczyna zaczyna mnie denerwować... Chyba będę musiał zrobić coś nowego zamiast niej w moim pałacu pamięci.
- Co jest? - zapytał Thomas z dziwaczną miną. Od kiedy on się o mnie martwi?
- Czy ty myślisz, że wyjdę bez słowa? - burknął John. - Gadaj, o co chodzi.
- O niego. - powiedziałem w końcu i złożyłem ręce jak do modlitwy. - Znów coś planuje i nie będzie to miłe dla mojej rodziny.
- O kim mówisz?
- Lepiej żebyś nie wiedział, Tom. - mruknąłem zasępiony. - Lepiej już idź. Nie chcę cię zatrzymywać. Masz przecież dziś randkę.
Otworzył szeroko usta, gdy to powiedziałem, po czym pomachał mi ręką i poszedł w swoją stronę. Pal licho. Jeżeli ma kogoś, niech spędzi z tą osobą tyle czasu ile może. Nie wiem kiedy Jim zniknie i nie wiem co będzie chciał zrobić, ale niech chociaż mój najmłodszy będzie bezpieczny. Z kimkolwiek.
Spojrzałem na swojego przyjaciela, a moje ręce zaczęły drżeć. Jeżeli wyjadę... Wszystko ulegnie zmianie.
- Będzie dobrze. - powiedział i podszedł, by przycupnąć na miejscu obok. - Niezależnie od tego, co zrobi, wiem, że dasz sobie z nim radę.
- Masz rację, bo bez niego nic już nie będę mógł zrobić.

                                                  ***
- Tom! – mówię uradowana, a gdy podchodzi przytulam go. – Co tu robisz? Siadaj!
Brat Sherlocka wita się z Mary i  z wesołą miną opada na krzesło obok.
- Wracam właśnie z Baker Street… Sherlock poprosił Johna, żeby był jego drużbą.
- Och! – uśmiecham się lekko. Bałam się, że ten mój detektyw zwyczajnie o tym zapomniał.
- Szczerze to myślałam, że ciebie o to poprosi – stwierdza zdziwiona Mary.
- Nie, mnie by to przerażało… - Tom szczerzy zęby i kręci głową. – Dobrze, że to John. No to o czym tak rozmawiałyście?
- O weselu – wyjaśnia Mary konspiracyjnym szeptem. – Podobno idziesz z Molly? Tak mi dziś mówiła jak do niej dzwoniłam.
Otwieram szeroko oczy i uśmiechnięta patrzę na Toma, który o dziwo wydaje się lekko zmieszany. Czyżby to Molly była tą jego tajemniczą miłością? Jeśli tak, to cieszę się z powodu ich obojga!
- Och, a więc to o Molly chodzi? – pytam cicho. Staram się być delikatna, bo czuję, że to delikatna sprawa.
- Co? – Tom chyba na początku nie za bardzo wie o co mi chodzi. Potem jednak coś zeskakuje i obdarza mnie troszkę smutnym spojrzeniem. – Nie, nie o Molly…
Zerkam zdziwiona na Mary, potem znowu na niego. Dlaczego więc nie przyjdzie z tą swoją dziewczyną?
Tom wzdycha ciężko, widzę też, że jest zdenerwowany. Żal mi tak na niego patrzeć. Ściskam delikatnie jego dłoń i czekam. Nie będę go zmuszała, będzie chciał to sam powie.
- Idę z Molly bo nie mogę iść z… - mówi cicho i zacina się. – Nie mogę iść z nim…
Zaraz… z nim? Och!
Przez chwilę nie wiem co powiedzieć, Mary też wydaje się zdziwiona. W końcu jednak jakoś zbieram się w sobie.
- Słuchaj Tom – mówię ciepło. – Możesz przyjść z kim tylko chcesz…
Tom smutno kręci głową.
- Sherlock by mnie zabił – głos mu drży. – Nie wiesz jaka była afera z Elise. Gdybym wparował na wesele z facetem, w dodatku bez uprzedzenia, nigdy by mi nie wybaczył.
- Ale Mycroft… - zaczynam, przypominając sobie starszego brata mojego narzeczonego i Grega.
Tom zaczyna się gorzko śmiać.
- Anno, Sherlocka łączą z Mycroftem inne relacje. Sherlock nie ma nad nim władzy, a jeśli chodzi o mnie…. To ja, najmłodszy, zawsze byłem pod kloszem, obaj mną kierowali i mi pomagali. Dlatego uciekłem. Po prostu…
Wzdycha ciężko. Robi mi się strasznie przykro.
- Poza tym mój facet i tak odmówił pójścia na to wesele. To nie jego styl…
Nagle dostaje smsa i szybko go odczytuje.
- Przepraszam, muszę już iść… - stwierdza lekko nerwowo. – Mam wielką prośbę. Nie mówcie nic Sherlockowi. Nie chcę afery…
- Jasne – mówię cicho, patrząc w te jego niebieskie oczy. Mary też zapewnia o swoim milczeniu, a Tom dziękuje i odchodzi.

Patrzę bez słowa na przyjaciółkę, która wydaje się lekko zmartwiona. Sama czuje wielki niepokój. Nie podoba mi się to wszystko. Toma coś dręczy, poza tym nie daje mi spokoju fakt, że nie weźmie tego swojego chłopaka na wesele. Mam złe przeczucia. 

2 komentarze: