(Cudeńko od Joasi :* )
Miałem coraz większe wyrzuty sumienia
względem tego wszystkiego, co wydarzyło się w moim życiu. Każde istnienie w
moim otoczeniu ginęło. Prawie każde. Nie straciłem tylko Johna, Mary, mojego
starszego brata i jej. Anny. Mojej ostoi w czasie trudnych chwil. Mojego serca.
Bo ewidentnie ta dziewczyna była moim sercem. Niestety, ostatnimi czasy nawet
ona stawała się coraz bardziej odległa. Nie wiedziałem, jak temu zaradzić i z
każdą sekundą, westchnieniem i działaniem, byłem coraz dalej od tej
normalności. Normalności, którą ona w moim życiu stworzyła.
- O czym myślisz? - zapytała, gdy trzymałem
w dłoni skrzypce, patrząc gdzieś w dal.
- O niczym szczególnym, Anno. Kolejna
sprawa, którą trzeba rozwiązać. Nic innego nie zaprząta moich myśli.
- To dlaczego cały czas widzę twój nieobecny
wzrok? - podeszła do mnie i przytuliła głowę do mojej piersi. Moja słodka...
nie mogę. Nie potrafię być taki, jak kilka tygodni temu. Kiedy wszystko miało
kolor i smak. - Kocham cię. Dlaczego mi to wszystko robisz?
- Co ci robię? Jestem sobą. Zawsze chciałaś
żebym był sobą, a teraz masz o to pretensje.- dlaczego jesteś taki uparty?
Przeproś ją... - mówiła Molly w mojej głowie. NIE. - Anno, ja teraz jadę do
kostnicy. Muszę pogadać z Molly odnośnie Jima. Mówiła, że...
Urwałem w połowie zdania. Nie mogłem jakoś
wykrztusić z siebie nic odnośnie mojego brata i tego chorego związku z
Moriartym. Chciałem czasem, żeby to był sen, a ja mógłbym pracować w samotności
tak, jak kiedyś. Kochałem Annę, ale nie mogłem dłużej patrzeć na to, jak
usiłuje złapać ze mną kontakt. Dlaczego nie mogła mnie zostawić w spokoju?
Ponieważ jest twoją żoną i cię kocha. - tym
razem w mojej głowie odezwała się Mary. - Tyle dla siebie poświęciliście, a ty
chcesz żeby cię zostawiła? A może sam chcesz odejść? Oboje dobrze wiemy, że tego
nie zrobisz. Musisz porozmawiać z Johnem. On ci pomoże. Zawsze pomagał twojemu
zbolałemu sercu.
- Dobrze. Jedź. - mruknęła i wzięła moją
twarz w dłonie. W jej bursztynowych oczach widziałem tyle bólu i desperacji, że
mało brakowało do tego, bym przestał myśleć racjonalnie. Złożyłem na jej ustach
gorący pocałunek, który dawał mi ukojenie, wziąłem płaszcz i wyszedłem.
Na zewnątrz zacinał mocny deszcz więc
postawiłem kołnierz i szedłem tak, by moja głowa przestałą mnie palić. Zimne
krople przynosiły mi wielką ulgę, ale nadal toczyła się batalia. Jaka? Nie
chciałem narażać swoich bliskich na śmierć. Kontakt ze mną kończył się bardzo
źle, co udowodniła mi najpierw Gab, a potem kula, którą miałem przyjąć ja.
Gdybym wtedy przystanął, nikt nie miałby już problemów. Moja żona i syn byliby
bezpieczni, Mycroft już nie myślałby o tym, jak mnie uchronić od wyjazdu na
wschód, a Thomas... mój kochany młodszy braciszek, byłby szczęśliwy. Z nim.
Moim wrogiem.
Nie wiem ile czasu tak szedłem, ale
poczułem, że mój płaszcz jest już całkowicie przemoczony. Spojrzałem na swoje
odbicie w szybie jakiegoś sklepu i stwierdziłem, że widzę człowieka, który
przegrał życie. I to na samym starcie. Moja pasja doprowadziła moją rodzinę do
rozpadu, bo to, co się teraz działo było jednym wielkim bagnem.
- John... - powiedziałem w słuchawkę
telefonu bardzo zachrypnięty. - Chcę się z tobą zobaczyć. To bardzo ważne.
- Co jest, Sherlocku? - zapytał z nutą
podniecenia, ale i zmartwienia w głosie. - Jakaś nowa sprawa?
- Nie. Jestem teraz niedaleko... właściwie
to ledwo się orientuję gdzie jestem. Mam tego wszystkiego dość.
- Cholera. - zaklął. - Już jadę. Jakby co,
będę cię szukać w tłumie.
Nie chciałem czekać na swojego przyjaciela.
Wolałem iść. I tak padało więc nie było sensu stać w miejscu, jak kołek.
Po pól godzinie John znalazł mnie w jakimś
zaułku, którego nie miałem ochoty rozpoznać. Popatrzył na mnie ze zmartwioną
miną, a ja prychnąłem z wyższością. Uczucia to słabość. - powiedziałem sobie w myślach i poszedłem za
nim. Wsiadłem do samochodu i westchnąłem ciężko, by zrzucić z siebie choć
odrobinę odpowiedzialności za to wszystko.
- Bardzo źle? - zapytał John, a ja nie
odpowiedziałem. - Sherlocku, nie możesz od tak wszystkiego rzucić. -
powiedział, jakby odgadując moje myśli. Stanowczo zbyt dobrze mnie znał. - Może
i byłeś dupkiem, zapatrzonym w siebie i swoje osiągnięcia, ale teraz masz żonę
i dziecko. I to bardzo udane dziecko.
- Co z tego? Nawet nie potrafiłem ochronić
swojego brata przed...
- Bo tak miało być! Nawet Moriarty nie
potrafił nic zrobić, a ty obwiniasz siebie za wszystkie nieszczęścia, jakie
teraz spadły na twoją rodzinę. Na nas wszystkich.
- Moriarty... On jest teraz w podobnej
sytuacji, chociaż już sobie jakoś radzi.
- Co masz na myśli? - spojrzał na mnie
ostro, a ja opowiedziałem mu o filmie, jaki dostałem w ubiegłym miesiącu. O
tym, jakie wrażenie to na mnie zrobiło i jak bardzo chciałem być na miejscu
Elise i pociągnąć za spust. - To najwyższy czas żebyś ty też wrócił do
normalności. Niezależnie od tego, jaka by ona nie była. Znam cię i wiem, że
sobie radzisz z takimi rzeczami. Pamiętasz jeszcze Irene Adler?
- Pamiętam. - zaśmiałem się z własnej
głupoty. Zagrała wtedy na moich uczuciach niczym maestro. Tylko wtedy była to
zwykła chemia. Uczucia nie miały nic wspólnego z tą kobietą, choć miałem czasem
myśl, by wziąć ją w ramiona, jak nastolatek i sprawdzić czy rzeczywiście tak
bardzo uwielbia ból.
- Okropnie zagrała, a ty przeszedłeś nad tym
do porządku dziennego, choć z trudem. Teraz jest podobnie... Tylko że tym
razem, to nie ja jestem pocieszeniem, tylko twoja żona. Pamiętasz, jak udałeś
swoją śmierć? - kiwnąłem twierdząco głową. - Wtedy miałem przy sobie Mary.
- Zrozumiałem, John. Tylko to będzie trwało
bardzo długo.
- Wiem. - mruknął i poklepał mnie po
ramieniu. - Zabiorę cię do domu, bo się przeziębisz. Jesteś przemoczony od stóp
do głów, mój przyjacielu.
Posłałem mu blady uśmiech, a on odpalił
silnik i ruszyliśmy na Baker Street. Wiedziałem, że dużo go kosztowało wyznanie
tego wszystkiego, ale on czuł, że miałem podobnie. Nigdy nie mówiłem o takich
rzeczach, bo nie było to w moim stylu, ale w końcu coś we mnie pękło. Musiałem
komuś powiedzieć, a John był najlepszym słuchaczem, jakiego mógłbym sobie
wymarzyć. Z nikim innym nie miałem takiego kontaktu, jak z nim. Mycroft nie
zrozumiałby chociaż pokładałem wielkie nadzieje, że się zmieni przy
inspektorze.
Dojechaliśmy, a ja czym prędzej pobiegłem na
górę, by zobaczyć, co z moją piękną żoną i cudownym synem. Posłała mi
zmartwione spojrzenie, a ja odpowiedziałem nieśmiałym uśmiechem. Mały uśmiechał
się do mnie promiennie niczym małe słoneczko wśród tylu chmur. Mój kochany syn.
- Jesteś cały mokry. Czyżby Molly
potraktowała cię formaliną?
- Nie byłem u niej. - powiedziałem na
wydechu. - Chodziłem bez celu po mieście, a potem rozmawiałem z Johnem.
- To bardzo dobrze. - odetchnęła z ulgą.
Podeszła do mnie, a ja wziąłem małego na ręce. - Musimy żyć dalej, kochanie. To
wszystko minie.
- Wiem... - mruknąłem głosem wypranym z
emocji i cmoknąłem małego w czoło. W odpowiedzi na to, głośno się roześmiał i
złapał mnie za mokre włosy. Mój mały brzdąc... Miałem cichą nadzieję, że nigdy
nie będzie taki, jak ja.
Oddałem Alexandra mojej ukochanej i
poszedłem do pokoju po suche ubranie. Następnie udałem się do łazienki wziąć
bardzo długi i gorący prysznic. Moje ciało było tak wychłodzone, że ciepła woda
spowodowała skurcze mięśni.
W mojej głowie wciąż miałem wizję Gabriel z
przebitym brzuchem i Thomasa z dziurą w głowie. Jak to wszystko jest możliwe?
Oni powinni żyć. Pamiętam, jak poznałem swoją kuzynkę od strony matki. Miała
takie śmieszne, sterczące warkoczyki i, jak się okazało, bardzo bystry umysł.
Miałem z nią lepszy kontakt niż ze starszym bratem... Potem w naszym życiu
pojawił się Tom. Po pewnym czasie dołączył do burzy mózgów i już wiedziałem, że
on będzie drugą zaufaną osobą.
Wszystko wzięło w łeb. Nie miałem sposobu,
by kontrolować to, co siedziało w mojej głowie, ale z drugiej strony nie
chciałem tego. Dodawało mi to jakby dziwnego napędu do egzystencji.
Wyszedłem już przebrany gdy zauważyłem w
salonie mojego drugiego brata. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i okręcał parasol
wokół własnej osi, żeby zająć ręce. Zawsze tak robił gdy myślał. Moja żona
bujała na rękach naszego synka i mierzyła Mycrofta wzrokiem.
- Nie wiem czy się zgodzi. - odpowiedziała w
końcu przygryzając dolną wargę. - Już jesteś.
- Tak.
- Mam dla ciebie zadanie. Dość bliska osoba
dla członka rodziny królewskiej zmarła. Poproszono mnie, bym zaangażował do
tego najlepszych ludzi.
Popatrzyłem na niego krzywo i westchnąłem.
Czy on nie ma dla mnie lepszych zajęć? To niedorzeczne. Przecież równie dobrze
mogliby wpuścić tam Scotland Yard, a oni po pewnym czasie doszliby do tego. Co
prawda zajęło by im to dużo więcej wysiłku niż mnie, ale sprawa byłaby
rozwiązana.
- Wiesz, że nie mam czasu na takie bzdury. -
mruknąłem chłodno, po czym siadłem przy laptopie, by poudawać, że coś piszę.
- Jeżeli nie pójdziesz, przyjdą tutaj i
załatwią ci podróż w jedną stronę. Wciąż wisi na tobie wygnanie, braciszku.
Mówił, jak zwykle chłodno i z wystudiowanym
opanowaniem, ale ja wiedziałem, że nie było mu łatwo mi grozić. Nie po tym,
przez co przeszła nasza rodzina. Ja sam przez jego zdanie miałem mętlik w
głowie, ale tylko chwilowy. Dotarło do mnie, że nie mogę rzucić pracy, bo od
razu poleciałbym na wschód.
- Dlaczego ostatnio musisz nam o tym
przypominać za każdym razem gdy tu jesteś? - zapytała Anna z bólem w głosie.
- Bo Sherlock chyba nie pojmuje, jak ważne
jest, by został.
- Dobrze. - westchnąłem z obojętnością. -
Jedźmy już.
Wstałem szybko i wziąłem przemoczony do
suchej nitki płaszcz. Posłałem mojej ukochanej udawany uśmiech, po czym
wyszedłem szybko, by nic nie tłumaczyć. Zbiegłem po schodach, piorunując
spojrzeniem panią Hudson, po czym wyszedłem na ulicę. Już nie padało, co bardzo
poprawiło mi nastrój. Lepiej jest mieć pogodę po swojej stronie, a dziś i tak
przyjąłem na swoje barki za dużo deszczu.
- Od kiedy jest aż tak? - zapytał mnie gdy
siedzieliśmy w firmowym samochodzie. Kierował jakiś świerzak, bo co chwilę
hamował niczym rajdowiec.
- Od pewnego czasu.
- Jeżeli czegoś potrzebujesz...
- Wiem. - odparłem głosem wypranym z emocji
i zapatrzyłem się w okno.
Więcej już nic nie powiedział, a ja byłem mu
wdzięczny, że trzyma buzię na kłódkę. Nie chciałem roztrząsać tego momentu,
zwłaszcza że byłem jego częścią. To wszystko przerosło mnie. Wielki Sherlock
Holmes nie umiał poradzić sobie z tak błahą sprawą, jak śmierć brata, a
wszystko wskazywało na to, że ten stan będzie trwać dość długo. Nigdy nie
miałem takich problemów, ale też nigdy nie uśmiercono członka mojej rodziny.
Dojechaliśmy, a ja miałem dziwne przeczucie,
że cała sytuacja ma podwójne dno, jakby coś kryło się za śmiercią tego biednego
człowieka. Wielokrotnie nagradzany podróżnik ginie nagle zwyczajną śmiercią.
Hm... To aż niepojęte, by był to krawężnik. Patrzyłem na zdjęcia w milczeniu
sącząc zieloną herbatę i nagle to zauważyłem. Na ziemi leżała drobna spinka,
którą widziałem tylko raz w życiu. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, bo
widziałem ją u tylko jednej osoby.
- Mycroft. - szepnąłem zafascynowany
odkryciem. - Wiem, kto go zabił.
- Już? Po dwóch minutach siedzenia tutaj? Ja
sam nie wiedziałem, jak się za to wziąć, a ty...
- Tutaj jest spinka do włosów, widzisz? -
pokazałem mu element na fotografii, lecz on go nie poznał. Otworzyłem lekko
usta ze zdziwienia. - Dostała ją od kogoś nam bliskiego... Będziemy musieli ją
jednak złapać, braciszku. Jest niebezpieczeństwem samym w sobie, a mając takie
zaplecze, jak teraz będzie ciężko.
Po szybkiej dedukcji nie wróciłem do domu.
Nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu i znów błądziłem po mieście. Kroki
zawiodły mnie nigdzie indziej, jak na cmentarz, na którym leżał mój ukochany
młodszy brat. Nie mogłem wytrzymać tego wszystkiego i chyba nogi pociągnęły
mnie tutaj.
Szedłem przez ulicę i zauważyłem eleganckie
białe porsche, które widziałem wcześniej na pogrzebie. Moriarty. - pomyślałem,
a moje ręce zacisnęły się z bezsilnej trwogi. Ten... nie miałem na niego słów,
drań, bydlak, spowodował tyle zła w życiu moim i Anny, że chciałem go zabić.
Nie przewidziałem tylko, że jego losy będą tak wplątane w moje istnienie. Nie
chciałem go teraz spotkać, ale musiałem być przy tym grobie. Moje własne
sumienie tego potrzebowało.
- Witaj, Moriarty. - mruknąłem nawet na
niego nie patrząc. Wiedziałem, że jego rany jeszcze się nie wygoiły po moim
ataku, ale nie żałowałem. Ba, chciałem to w tym momencie powtórzyć.
- Sherlocku. - odpowiedział zachrypnięty do
granic możliwości i wtedy zaszczyciłem go swoim wzrokiem. Jego twarz miała na
sobie filetowe plamy, a nos był owinięty opatrunkiem. Zapewne złamany. Z każdą
chwilą przypominałem sobie poszczególne ciosy, a moje serce wypełniała zimna
satysfakcja. Wiedziałem, że w końcu tego dokonam i oto widziałem efekty czynów.
Po dłuższej chwili znów przemówił: - Masz rację... To moja wina, że nie żyje.
- Co masz na myśli? - zapytałem szczerze
zdziwiony gdy to powiedział.
- Gdybym wziął się za zabicie ciebie, twój
brat żyłby. Odmówiłem zleceniodawcy.
Otworzyłem usta nie wiedząc, co powiedzieć.
Wiedziałem kiedy ludzie kłamią, a Jim wcale tego nie robił. Nie było mu to
potrzebne do życia. Przeszył mnie niezrozumiały dreszcz i westchnąłem. Nie
widziałem, że byłby zdolny do odpuszczenia. Zemsta była jego napędem do życia.
- Dlaczego?
- Czy to nie oczywiste? - warknął i podszedł
do mnie mocno zdenerwowany. - Zrobiłem to dla niego. - wskazał ręką na pomnik,
a mnie odjęło mowę. On go naprawdę kochał. Moje niedowierzanie wprowadziło mnie
w zupełne przytłumienie myśli. - A teraz myślę, że mogłem go nie posłuchać.
- Nasze życie jest kwestią wyborów. -
skwitowałem smutno i wziąłem go za ramię. Nie wiem dlaczego zrobiłem taki gest
w jego stronę, ale szóstym zmysłem czułem, że tego potrzebował.
Jego oczy przypominały teraz dwa głazy,
które za chwilę mają się wykruszyć pod wpływem otaczającej je czerwieni i
ogromu bólu. Chyba też tak wyglądałem gdy Anna...
- Wybacz mi. - szepnął, po czym przybliżył
do mnie swoje ciało. Była to tylko sekunda, ale on już wplatał swoje dłonie w
moje loki i dotykał moich warg swoimi. Zadrżałem na całym ciele gdy wsunął w
nie brutalnie język i próbował pocałować. Odepchnąłem go z całej siły będąc
oszołomiony do granic możliwości, a jednocześnie wściekły.
I wtedy ujrzałem osobę, która wcale nie
powinna tutaj być. Twarz wykrzywioną miała potwornym cierpieniem, zawodem, ale
i żalem. Nie do mnie. Do niego.
Świetny rozdział :) końcówka mnie zaskoczyła :P nie mogę doczekać się kolejnego rozdzialu, man nadzieję że będzie za niedługo :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Będzie niedługo:)
UsuńOMG jesteście bezlitosne! Gorsze od Moftissa.. Najpierw się tyle naczekałam a teraz taki cliffhanger.. Geniusze zła! :D
OdpowiedzUsuńUkojenie dla mojego serca, po wysłuchaniu fatalnego tłumaczenia Sherlocka na TVP2 (ale zawsze coś).
OdpowiedzUsuńOh my... Oh my... God... Wiesz co? Warto było czekać tak długo. Gdybym wiedziała wcześniej jaki wspaniały rozdział się ukarze, nie pospieszałabym Cię tak bardzo, ani nie zdychała każdego dnia z braku nowych przygód Sherlocka i Anny. Btw, SHERLOCK, YOU'RE A DRAMA QUEEN!!
Aż wstrzymałam oddech pod koniec rozdziału. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam! Moja dusza aż skakała z radości, bo Sheriarty! To było takie, wow. Ja myślałam, że tylko się przytulą (tak po "przyjacielsku"), a tu co? Sru, pocałunki...
Ostatnie zdania... Kim jest ta tajemnicza osoba? Na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że to Anna. Ale miałaby żal do Jima? Chyba, że to... Nie ;_________; Strzału w głowę nie da się swingować (dobra, nie licząc James'a). Coraz większy mętlik w głowie, coraz bardziej chcę nowego rozdziału! Ale będę cierpliwa. Trochę poświęcenia dla kolejnej perełki.
Weny, weny i jeszcze raz weny!
Pragnę nowej notki, bardziej niż dostania się do najlepszego w moim mieście LO. O, to ze mną robicie! (i nie pozwalam Wam przestać!)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAch, dodam, że cały czas czytam ten fragment:
UsuńA R C Y D Z I E Ł O!!
"- Wybacz mi. - szepnął, po czym przybliżył do mnie swoje ciało. Była to tylko sekunda, ale on już wplatał swoje dłonie w moje loki i dotykał moich warg swoimi. Zadrżałem na całym ciele gdy wsunął w nie brutalnie język i próbował pocałować. Odepchnąłem go z całej siły będąc oszołomiony do granic możliwości, a jednocześnie wściekły."
Ta końcówka...cliffhanger jakich mało, bardzo dobry rozdział, chociaż znalazłam kilka literówek np. "świerzak" zamiast poprawnego "świeżak". To tylko drobne sugestie, całością jestem zachwycona.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę weny, Yooletchka
Nie zauważyłyśmy tego :D Dzięki :*
OdpowiedzUsuńDrugi raz zdarzyło się, że ktoś mnie cytuje. To bardzo miłe z Waszej strony i dzięki temu widzę, jak wpływam na ludzi. To piękne uczucie. :)
Znowu to zrobiłyście! Gdy już myślę, że lepiej nie można wy wrzucacie nowy rozdział, a ja znowu muszę zbierać się z podłogi z wrażenia. Cudo! Dużo weny! ;-)
OdpowiedzUsuń