niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 40: Pokuta

(Cudeńko od Joasi :* )

https://www.youtube.com/watch?v=z8DURP5xQCA
                                      Murray Gold - Doomsday

Miałem coraz większe wyrzuty sumienia względem tego wszystkiego, co wydarzyło się w moim życiu. Każde istnienie w moim otoczeniu ginęło. Prawie każde. Nie straciłem tylko Johna, Mary, mojego starszego brata i jej. Anny. Mojej ostoi w czasie trudnych chwil. Mojego serca. Bo ewidentnie ta dziewczyna była moim sercem. Niestety, ostatnimi czasy nawet ona stawała się coraz bardziej odległa. Nie wiedziałem, jak temu zaradzić i z każdą sekundą, westchnieniem i działaniem, byłem coraz dalej od tej normalności. Normalności, którą ona w moim życiu stworzyła.
- O czym myślisz? - zapytała, gdy trzymałem w dłoni skrzypce, patrząc gdzieś w dal.
- O niczym szczególnym, Anno. Kolejna sprawa, którą trzeba rozwiązać. Nic innego nie zaprząta moich myśli.
- To dlaczego cały czas widzę twój nieobecny wzrok? - podeszła do mnie i przytuliła głowę do mojej piersi. Moja słodka... nie mogę. Nie potrafię być taki, jak kilka tygodni temu. Kiedy wszystko miało kolor i smak. - Kocham cię. Dlaczego mi to wszystko robisz?
- Co ci robię? Jestem sobą. Zawsze chciałaś żebym był sobą, a teraz masz o to pretensje.- dlaczego jesteś taki uparty? Przeproś ją... - mówiła Molly w mojej głowie. NIE. - Anno, ja teraz jadę do kostnicy. Muszę pogadać z Molly odnośnie Jima. Mówiła, że...
Urwałem w połowie zdania. Nie mogłem jakoś wykrztusić z siebie nic odnośnie mojego brata i tego chorego związku z Moriartym. Chciałem czasem, żeby to był sen, a ja mógłbym pracować w samotności tak, jak kiedyś. Kochałem Annę, ale nie mogłem dłużej patrzeć na to, jak usiłuje złapać ze mną kontakt. Dlaczego nie mogła mnie zostawić w spokoju?
Ponieważ jest twoją żoną i cię kocha. - tym razem w mojej głowie odezwała się Mary. - Tyle dla siebie poświęciliście, a ty chcesz żeby cię zostawiła? A może sam chcesz odejść? Oboje dobrze wiemy, że tego nie zrobisz. Musisz porozmawiać z Johnem. On ci pomoże. Zawsze pomagał twojemu zbolałemu sercu.
- Dobrze. Jedź. - mruknęła i wzięła moją twarz w dłonie. W jej bursztynowych oczach widziałem tyle bólu i desperacji, że mało brakowało do tego, bym przestał myśleć racjonalnie. Złożyłem na jej ustach gorący pocałunek, który dawał mi ukojenie, wziąłem płaszcz i wyszedłem.
Na zewnątrz zacinał mocny deszcz więc postawiłem kołnierz i szedłem tak, by moja głowa przestałą mnie palić. Zimne krople przynosiły mi wielką ulgę, ale nadal toczyła się batalia. Jaka? Nie chciałem narażać swoich bliskich na śmierć. Kontakt ze mną kończył się bardzo źle, co udowodniła mi najpierw Gab, a potem kula, którą miałem przyjąć ja. Gdybym wtedy przystanął, nikt nie miałby już problemów. Moja żona i syn byliby bezpieczni, Mycroft już nie myślałby o tym, jak mnie uchronić od wyjazdu na wschód, a Thomas... mój kochany młodszy braciszek, byłby szczęśliwy. Z nim. Moim wrogiem.
Nie wiem ile czasu tak szedłem, ale poczułem, że mój płaszcz jest już całkowicie przemoczony. Spojrzałem na swoje odbicie w szybie jakiegoś sklepu i stwierdziłem, że widzę człowieka, który przegrał życie. I to na samym starcie. Moja pasja doprowadziła moją rodzinę do rozpadu, bo to, co się teraz działo było jednym wielkim bagnem.
- John... - powiedziałem w słuchawkę telefonu bardzo zachrypnięty. - Chcę się z tobą zobaczyć. To bardzo ważne.
- Co jest, Sherlocku? - zapytał z nutą podniecenia, ale i zmartwienia w głosie. - Jakaś nowa sprawa?
- Nie. Jestem teraz niedaleko... właściwie to ledwo się orientuję gdzie jestem. Mam tego wszystkiego dość.
- Cholera. - zaklął. - Już jadę. Jakby co, będę cię szukać w tłumie.
Nie chciałem czekać na swojego przyjaciela. Wolałem iść. I tak padało więc nie było sensu stać w miejscu, jak kołek.
Po pól godzinie John znalazł mnie w jakimś zaułku, którego nie miałem ochoty rozpoznać. Popatrzył na mnie ze zmartwioną miną, a ja prychnąłem z wyższością. Uczucia to słabość. -  powiedziałem sobie w myślach i poszedłem za nim. Wsiadłem do samochodu i westchnąłem ciężko, by zrzucić z siebie choć odrobinę odpowiedzialności za to wszystko.
- Bardzo źle? - zapytał John, a ja nie odpowiedziałem. - Sherlocku, nie możesz od tak wszystkiego rzucić. - powiedział, jakby odgadując moje myśli. Stanowczo zbyt dobrze mnie znał. - Może i byłeś dupkiem, zapatrzonym w siebie i swoje osiągnięcia, ale teraz masz żonę i dziecko. I to bardzo udane dziecko.
- Co z tego? Nawet nie potrafiłem ochronić swojego brata przed...
- Bo tak miało być! Nawet Moriarty nie potrafił nic zrobić, a ty obwiniasz siebie za wszystkie nieszczęścia, jakie teraz spadły na twoją rodzinę. Na nas wszystkich.
- Moriarty... On jest teraz w podobnej sytuacji, chociaż już sobie jakoś radzi.
- Co masz na myśli? - spojrzał na mnie ostro, a ja opowiedziałem mu o filmie, jaki dostałem w ubiegłym miesiącu. O tym, jakie wrażenie to na mnie zrobiło i jak bardzo chciałem być na miejscu Elise i pociągnąć za spust. - To najwyższy czas żebyś ty też wrócił do normalności. Niezależnie od tego, jaka by ona nie była. Znam cię i wiem, że sobie radzisz z takimi rzeczami. Pamiętasz jeszcze Irene Adler?
- Pamiętam. - zaśmiałem się z własnej głupoty. Zagrała wtedy na moich uczuciach niczym maestro. Tylko wtedy była to zwykła chemia. Uczucia nie miały nic wspólnego z tą kobietą, choć miałem czasem myśl, by wziąć ją w ramiona, jak nastolatek i sprawdzić czy rzeczywiście tak bardzo uwielbia ból.
- Okropnie zagrała, a ty przeszedłeś nad tym do porządku dziennego, choć z trudem. Teraz jest podobnie... Tylko że tym razem, to nie ja jestem pocieszeniem, tylko twoja żona. Pamiętasz, jak udałeś swoją śmierć? - kiwnąłem twierdząco głową. - Wtedy miałem przy sobie Mary.
- Zrozumiałem, John. Tylko to będzie trwało bardzo długo.
- Wiem. - mruknął i poklepał mnie po ramieniu. - Zabiorę cię do domu, bo się przeziębisz. Jesteś przemoczony od stóp do głów, mój przyjacielu.
Posłałem mu blady uśmiech, a on odpalił silnik i ruszyliśmy na Baker Street. Wiedziałem, że dużo go kosztowało wyznanie tego wszystkiego, ale on czuł, że miałem podobnie. Nigdy nie mówiłem o takich rzeczach, bo nie było to w moim stylu, ale w końcu coś we mnie pękło. Musiałem komuś powiedzieć, a John był najlepszym słuchaczem, jakiego mógłbym sobie wymarzyć. Z nikim innym nie miałem takiego kontaktu, jak z nim. Mycroft nie zrozumiałby chociaż pokładałem wielkie nadzieje, że się zmieni przy inspektorze.
Dojechaliśmy, a ja czym prędzej pobiegłem na górę, by zobaczyć, co z moją piękną żoną i cudownym synem. Posłała mi zmartwione spojrzenie, a ja odpowiedziałem nieśmiałym uśmiechem. Mały uśmiechał się do mnie promiennie niczym małe słoneczko wśród tylu chmur. Mój kochany syn.
- Jesteś cały mokry. Czyżby Molly potraktowała cię formaliną?
- Nie byłem u niej. - powiedziałem na wydechu. - Chodziłem bez celu po mieście, a potem rozmawiałem z Johnem.
- To bardzo dobrze. - odetchnęła z ulgą. Podeszła do mnie, a ja wziąłem małego na ręce. - Musimy żyć dalej, kochanie. To wszystko minie.
- Wiem... - mruknąłem głosem wypranym z emocji i cmoknąłem małego w czoło. W odpowiedzi na to, głośno się roześmiał i złapał mnie za mokre włosy. Mój mały brzdąc... Miałem cichą nadzieję, że nigdy nie będzie taki, jak ja.
Oddałem Alexandra mojej ukochanej i poszedłem do pokoju po suche ubranie. Następnie udałem się do łazienki wziąć bardzo długi i gorący prysznic. Moje ciało było tak wychłodzone, że ciepła woda spowodowała skurcze mięśni.
W mojej głowie wciąż miałem wizję Gabriel z przebitym brzuchem i Thomasa z dziurą w głowie. Jak to wszystko jest możliwe? Oni powinni żyć. Pamiętam, jak poznałem swoją kuzynkę od strony matki. Miała takie śmieszne, sterczące warkoczyki i, jak się okazało, bardzo bystry umysł. Miałem z nią lepszy kontakt niż ze starszym bratem... Potem w naszym życiu pojawił się Tom. Po pewnym czasie dołączył do burzy mózgów i już wiedziałem, że on będzie drugą zaufaną osobą.
Wszystko wzięło w łeb. Nie miałem sposobu, by kontrolować to, co siedziało w mojej głowie, ale z drugiej strony nie chciałem tego. Dodawało mi to jakby dziwnego napędu do egzystencji.
Wyszedłem już przebrany gdy zauważyłem w salonie mojego drugiego brata. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i okręcał parasol wokół własnej osi, żeby zająć ręce. Zawsze tak robił gdy myślał. Moja żona bujała na rękach naszego synka i mierzyła Mycrofta wzrokiem.
- Nie wiem czy się zgodzi. - odpowiedziała w końcu przygryzając dolną wargę. - Już jesteś.
- Tak.
- Mam dla ciebie zadanie. Dość bliska osoba dla członka rodziny królewskiej zmarła. Poproszono mnie, bym zaangażował do tego najlepszych ludzi.
Popatrzyłem na niego krzywo i westchnąłem. Czy on nie ma dla mnie lepszych zajęć? To niedorzeczne. Przecież równie dobrze mogliby wpuścić tam Scotland Yard, a oni po pewnym czasie doszliby do tego. Co prawda zajęło by im to dużo więcej wysiłku niż mnie, ale sprawa byłaby rozwiązana.
- Wiesz, że nie mam czasu na takie bzdury. - mruknąłem chłodno, po czym siadłem przy laptopie, by poudawać, że coś piszę.
- Jeżeli nie pójdziesz, przyjdą tutaj i załatwią ci podróż w jedną stronę. Wciąż wisi na tobie wygnanie, braciszku.
Mówił, jak zwykle chłodno i z wystudiowanym opanowaniem, ale ja wiedziałem, że nie było mu łatwo mi grozić. Nie po tym, przez co przeszła nasza rodzina. Ja sam przez jego zdanie miałem mętlik w głowie, ale tylko chwilowy. Dotarło do mnie, że nie mogę rzucić pracy, bo od razu poleciałbym na wschód.
- Dlaczego ostatnio musisz nam o tym przypominać za każdym razem gdy tu jesteś? - zapytała Anna z bólem w głosie.
- Bo Sherlock chyba nie pojmuje, jak ważne jest, by został.
- Dobrze. - westchnąłem z obojętnością. - Jedźmy już.
Wstałem szybko i wziąłem przemoczony do suchej nitki płaszcz. Posłałem mojej ukochanej udawany uśmiech, po czym wyszedłem szybko, by nic nie tłumaczyć. Zbiegłem po schodach, piorunując spojrzeniem panią Hudson, po czym wyszedłem na ulicę. Już nie padało, co bardzo poprawiło mi nastrój. Lepiej jest mieć pogodę po swojej stronie, a dziś i tak przyjąłem na swoje barki za dużo deszczu.
- Od kiedy jest aż tak? - zapytał mnie gdy siedzieliśmy w firmowym samochodzie. Kierował jakiś świerzak, bo co chwilę hamował niczym rajdowiec.
- Od pewnego czasu.
- Jeżeli czegoś potrzebujesz...
- Wiem. - odparłem głosem wypranym z emocji i zapatrzyłem się w okno.
Więcej już nic nie powiedział, a ja byłem mu wdzięczny, że trzyma buzię na kłódkę. Nie chciałem roztrząsać tego momentu, zwłaszcza że byłem jego częścią. To wszystko przerosło mnie. Wielki Sherlock Holmes nie umiał poradzić sobie z tak błahą sprawą, jak śmierć brata, a wszystko wskazywało na to, że ten stan będzie trwać dość długo. Nigdy nie miałem takich problemów, ale też nigdy nie uśmiercono członka mojej rodziny.
Dojechaliśmy, a ja miałem dziwne przeczucie, że cała sytuacja ma podwójne dno, jakby coś kryło się za śmiercią tego biednego człowieka. Wielokrotnie nagradzany podróżnik ginie nagle zwyczajną śmiercią. Hm... To aż niepojęte, by był to krawężnik. Patrzyłem na zdjęcia w milczeniu sącząc zieloną herbatę i nagle to zauważyłem. Na ziemi leżała drobna spinka, którą widziałem tylko raz w życiu. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, bo widziałem ją u tylko jednej osoby.
- Mycroft. - szepnąłem zafascynowany odkryciem. - Wiem, kto go zabił.
- Już? Po dwóch minutach siedzenia tutaj? Ja sam nie wiedziałem, jak się za to wziąć, a ty...
- Tutaj jest spinka do włosów, widzisz? - pokazałem mu element na fotografii, lecz on go nie poznał. Otworzyłem lekko usta ze zdziwienia. - Dostała ją od kogoś nam bliskiego... Będziemy musieli ją jednak złapać, braciszku. Jest niebezpieczeństwem samym w sobie, a mając takie zaplecze, jak teraz będzie ciężko.

Po szybkiej dedukcji nie wróciłem do domu. Nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu i znów błądziłem po mieście. Kroki zawiodły mnie nigdzie indziej, jak na cmentarz, na którym leżał mój ukochany młodszy brat. Nie mogłem wytrzymać tego wszystkiego i chyba nogi pociągnęły mnie tutaj.
Szedłem przez ulicę i zauważyłem eleganckie białe porsche, które widziałem wcześniej na pogrzebie. Moriarty. - pomyślałem, a moje ręce zacisnęły się z bezsilnej trwogi. Ten... nie miałem na niego słów, drań, bydlak, spowodował tyle zła w życiu moim i Anny, że chciałem go zabić. Nie przewidziałem tylko, że jego losy będą tak wplątane w moje istnienie. Nie chciałem go teraz spotkać, ale musiałem być przy tym grobie. Moje własne sumienie tego potrzebowało.
- Witaj, Moriarty. - mruknąłem nawet na niego nie patrząc. Wiedziałem, że jego rany jeszcze się nie wygoiły po moim ataku, ale nie żałowałem. Ba, chciałem to w tym momencie powtórzyć.
- Sherlocku. - odpowiedział zachrypnięty do granic możliwości i wtedy zaszczyciłem go swoim wzrokiem. Jego twarz miała na sobie filetowe plamy, a nos był owinięty opatrunkiem. Zapewne złamany. Z każdą chwilą przypominałem sobie poszczególne ciosy, a moje serce wypełniała zimna satysfakcja. Wiedziałem, że w końcu tego dokonam i oto widziałem efekty czynów. Po dłuższej chwili znów przemówił: - Masz rację... To moja wina, że nie żyje.
- Co masz na myśli? - zapytałem szczerze zdziwiony gdy to powiedział.
- Gdybym wziął się za zabicie ciebie, twój brat żyłby. Odmówiłem zleceniodawcy.
Otworzyłem usta nie wiedząc, co powiedzieć. Wiedziałem kiedy ludzie kłamią, a Jim wcale tego nie robił. Nie było mu to potrzebne do życia. Przeszył mnie niezrozumiały dreszcz i westchnąłem. Nie widziałem, że byłby zdolny do odpuszczenia. Zemsta była jego napędem do życia.
- Dlaczego?
- Czy to nie oczywiste? - warknął i podszedł do mnie mocno zdenerwowany. - Zrobiłem to dla niego. - wskazał ręką na pomnik, a mnie odjęło mowę. On go naprawdę kochał. Moje niedowierzanie wprowadziło mnie w zupełne przytłumienie myśli. - A teraz myślę, że mogłem go nie posłuchać.
- Nasze życie jest kwestią wyborów. - skwitowałem smutno i wziąłem go za ramię. Nie wiem dlaczego zrobiłem taki gest w jego stronę, ale szóstym zmysłem czułem, że tego potrzebował.
Jego oczy przypominały teraz dwa głazy, które za chwilę mają się wykruszyć pod wpływem otaczającej je czerwieni i ogromu bólu. Chyba też tak wyglądałem gdy Anna...
- Wybacz mi. - szepnął, po czym przybliżył do mnie swoje ciało. Była to tylko sekunda, ale on już wplatał swoje dłonie w moje loki i dotykał moich warg swoimi. Zadrżałem na całym ciele gdy wsunął w nie brutalnie język i próbował pocałować. Odepchnąłem go z całej siły będąc oszołomiony do granic możliwości, a jednocześnie wściekły.

I wtedy ujrzałem osobę, która wcale nie powinna tutaj być. Twarz wykrzywioną miała potwornym cierpieniem, zawodem, ale i żalem. Nie do mnie. Do niego. 

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) końcówka mnie zaskoczyła :P nie mogę doczekać się kolejnego rozdzialu, man nadzieję że będzie za niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG jesteście bezlitosne! Gorsze od Moftissa.. Najpierw się tyle naczekałam a teraz taki cliffhanger.. Geniusze zła! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ukojenie dla mojego serca, po wysłuchaniu fatalnego tłumaczenia Sherlocka na TVP2 (ale zawsze coś).
    Oh my... Oh my... God... Wiesz co? Warto było czekać tak długo. Gdybym wiedziała wcześniej jaki wspaniały rozdział się ukarze, nie pospieszałabym Cię tak bardzo, ani nie zdychała każdego dnia z braku nowych przygód Sherlocka i Anny. Btw, SHERLOCK, YOU'RE A DRAMA QUEEN!!

    Aż wstrzymałam oddech pod koniec rozdziału. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam! Moja dusza aż skakała z radości, bo Sheriarty! To było takie, wow. Ja myślałam, że tylko się przytulą (tak po "przyjacielsku"), a tu co? Sru, pocałunki...
    Ostatnie zdania... Kim jest ta tajemnicza osoba? Na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że to Anna. Ale miałaby żal do Jima? Chyba, że to... Nie ;_________; Strzału w głowę nie da się swingować (dobra, nie licząc James'a). Coraz większy mętlik w głowie, coraz bardziej chcę nowego rozdziału! Ale będę cierpliwa. Trochę poświęcenia dla kolejnej perełki.

    Weny, weny i jeszcze raz weny!
    Pragnę nowej notki, bardziej niż dostania się do najlepszego w moim mieście LO. O, to ze mną robicie! (i nie pozwalam Wam przestać!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Ach, dodam, że cały czas czytam ten fragment:
      A R C Y D Z I E Ł O!!
      "- Wybacz mi. - szepnął, po czym przybliżył do mnie swoje ciało. Była to tylko sekunda, ale on już wplatał swoje dłonie w moje loki i dotykał moich warg swoimi. Zadrżałem na całym ciele gdy wsunął w nie brutalnie język i próbował pocałować. Odepchnąłem go z całej siły będąc oszołomiony do granic możliwości, a jednocześnie wściekły."

      Usuń
  4. Ta końcówka...cliffhanger jakich mało, bardzo dobry rozdział, chociaż znalazłam kilka literówek np. "świerzak" zamiast poprawnego "świeżak". To tylko drobne sugestie, całością jestem zachwycona.
    Pozdrawiam, życzę weny, Yooletchka

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zauważyłyśmy tego :D Dzięki :*

    Drugi raz zdarzyło się, że ktoś mnie cytuje. To bardzo miłe z Waszej strony i dzięki temu widzę, jak wpływam na ludzi. To piękne uczucie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Znowu to zrobiłyście! Gdy już myślę, że lepiej nie można wy wrzucacie nowy rozdział, a ja znowu muszę zbierać się z podłogi z wrażenia. Cudo! Dużo weny! ;-)

    OdpowiedzUsuń