wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 42: Żel, nóż i patelnia

“To ja, Narcyz się nazywam 
           Przepraszam i dziękuję - ja tych słów nie używam 
          Jestem piękny i uroczy - popatrzcie w moje oczy 
          Jestem przecież najpiękniejszy, a na pewno najskromniejszy 

         To ja, Narcyz się nazywam 
         Powodzenia oraz proszę - ja tych słów nie używam 
        Jestem śliczny jak kwiatuszek, który wabi setki muszek 
        Niepotrzebne mi podboje, aby wszystkie były moje„
                                                       Łzy - Narcyz

https://www.youtube.com/watch?v=vpKjRW06trU

Parę dni później, pewnego pięknego letniego poranka zostaję obudzona delikatnymi pocałunkami mojego męża. Od razu mam dreszcze. Nawet nie otwieram oczu, tylko przyciągam go bliżej, obsypywana muśnięciami jego ust.
-  Dzień dobry, kochanie – słyszę po chwili przy uchu i w odpowiedzi całuję go namiętnie w szyję.
Tak się cieszę, że wraca do siebie. I do mnie. W dodatku ostatnio cały czas pokazuje mi jak bardzo mnie kocha.
- Dzień dobry – mówię w końcu, rozpromieniona, podnosząc powieki i patrząc mu prosto w oczy. Najchętniej bym z nich utonęła, takie są cudowne. Następnie obejmuję go za szyję i całuję mocno w usta, jednocześnie przywierając do niego całym ciałem. Po chwili czuję dłonie Sherlocka na moich pośladkach, podwijające w górę moją koszulkę nocną. Z trudem tłumię jęk, a po całym ciele rozlewa mi się gorąco.
Te niecierpliwe ręce mojego męża są już na moich plecach, kiedy odzywa się jego komórk
- Odbierz – wyszeptuję mu do ucha, jednocześnie go w nie całując.
- Nie. Pieprzyć ten telefon – słyszę i Sherlock schodzi ustami do mojego dekoltu. – Masz taką delikatną skórę, kochanie…
Wzdycham, gładząc go po czarnych lokach. Wszystko by było cudowne, gdyby nie uparty dźwięk komórki, która jakoś nie chce przestać dzwonić.
- Na miłość Boską! – syczy w końcu mój kochany, odrywa się ode mnie i sięga do szafki. Obserwuję go, głęboko oddychając, prawie pozbawiona koszulki nocnej. Ledwo zbieram myśli.
- Czego? – Sherlock warczy w stronę słuchawki. – Nie, Lestrade, nie oglądałem telewizji… Mam gdzieś jakieś rozgrywki piłkarskie, rozumiesz? – zamyka oczy i wzdycha, a ja mam wrażenie, że zaraz nazwie Grega idiotą czy coś w tym stylu. – Kto został zabity?
Cały czas patrzy na mnie z wahaniem, jakby nie wiedział co ma zrobić. A ja wiem. Lestrade dzwoni do niego ze sprawą. Mój mąż musi iść do pracy.
- Jedź – mówię cicho, pogodzona z losem.
- Poczekaj chwilę – Sherlock rzuca do telefonu, po czym zwraca się do mnie. – Och, kochanie… Na pewno? Myślałem, że dziś posiedzimy razem…
- Przecież widzę, że chcesz jechać. Znam ten twój wzrok - dotykam jego policzka. – Załatw to, co masz załatwić jak najszybciej i wracaj do mnie – uśmiecham się. W odpowiedzi zostaję obdarzona gorącym spojrzeniem pełnym miłości.
- Mam najlepszą żonę na świecie… - Sherlock mówi mi do ucha, po czym ponownie podnosi do ucha komórkę. - Jestem, Lestrade… Dobrze, bądź za pół godziny… Czy znam hiszpański? Nie, ale… znam kogoś, kto zna.
Zdziwiona się uśmiecham. Wiem, o kim mój mąż mówi, ale nie wiem do czego to prowadzi. Poza tym Sherlock ma nadzwyczajnie rozbawioną minę.
- Nie martw się, załatwię to. Cześć - kończy rozmowę i patrzy na mnie z błyskiem w oku. - Kochanie, chyba jednak będziesz musiała pojechać ze mną. Jak już pewnie słyszałaś, potrzebują kogoś orientującego się w hiszpańskim.
Najpierw zaczynam się z tego wszystkiego śmiać, jednak szybko mi przechodzi.
- Ale wiesz… żeby się nie zawiedli. Ja nie mówię biegle. Tyle tylko, co liznęłam tego języka trochę w liceum i podczas lektoratu na studiach.
- Radzisz sobie całkiem nieźle – Sherlock uśmiecha się przebiegle. – I nie mów, że nie masz ochoty znowu pobawić się w moją asystentkę.
Muska ustami mój policzek, a ja w zamyśleniu przygryzam dolną wargę. Jasne, że mam. Tylko to już nie takie proste.
- No dobrze, ale co z Alexem?
- Pogadam zaraz z panią Hudson. A teraz chodź do łazienki, trzeba się zbierać.

Kiedy wsiadamy do policyjnego samochodu Lestrade’a, jest on nieźle zdziwiony, widząc mnie.
- Potrzebowałeś kogoś, kto zna hiszpański… - rzuca niedbale Sherlock, jak gdyby nigdy nic.
- Och… nie wiedziałem, Anno, że znasz…
- Nie mówię biegle, ale daję rady się dogadać – wyjaśniam. – Ale możesz nam powiedzieć gdzie jedziemy i po co?
- Cóż… chyba wiecie, że wczoraj był mecz? Półfiał Ligii Mistrzów?
- Nie – stwierdza od razu Sherlock obojętnym i lekko pogardliwym tonem. – Mówiłem ci, mam gdzieś rozgrywki piłkarskie…
- Ja wiem – przerywam nagle mojemu mężowi. – Real Madryt z Chelsea Londyn. Chelsea przegrało jeden do dwóch, gole strzelili Ronaldo i Benzema dla Realu, a Lampard dla Chelsea…
Obaj patrzą na mnie nieźle zdziwieni, jakbym stwierdziła, że widziłam ufoludka.
- No co… - wzruszam ramionami, lekko poirytowana. – Mój tata jest kibicem piłkarskim, więc co nieco się orientuję, a wczoraj wieczorem w Internecie rzucił mi się w oczy wynik…
Greg macha ręką.
- No to już wiecie. Powiem więc tyle, że dziś nad ranem znaleźli w hotelu martwego asystenta trenera Realu, Carlosa Ramireza. Dziesięć ciosów nożem…Leżał w wannie, w kałuży krwi. Brak odcisków palców i narzędzia zbrodni. To znaczy… wiemy, że to duży ząbkowany nóż, ale nigdzie go nie ma.
Przez chwilę milczę, w szoku. No nieźle… To będzie afera w mediach.
- Od rana trąbią o tym we wszystkich wiadomościach – słowa Lestrade’a potwierdzają moje przypuszczenia. - Oczywiście główna teza to zemsta jakichś kiboli za przegrany mecz.
Patrzę na Sherlocka i czekam, co powie. On jednak milczy i myśli.
- No okej – odzywam się więc. – Ale po co wam ja?
Greg zaczyna się śmiać.
- Bo te hiszpańskie amigos tak kaleczą angielski, że mnie aż uszy bolą. Nie wszyscy wprawdzie, ale paru słuchać nie mogę. I, co gorsze, ledwo rozumiem to ich dukanie. A muszę jakoś wszystkich przesłuchać.
Przełykam ślinę i z nie wiem czeu zaczynam się denerwować.
- Mówiąc wszystkich masz na myśli…
- Trenera, sztab szkoleniowy, piłkarzy…
Aha, czyli mam rozmawiać z Ikerem Casillasem, Xabim Alonso czy Sergio Ramosem, polegając na moim szkolnym hiszpańskim? Super, aż się do tego palę. Jak nie wyjdzie z tego katastrofa, to będzie cud.
- Lestrade – wtrąca się w końcu Sherlock. – Pamiętaj, że nie chce tam żadnych mediów. Dość już mam artykułów w telewizji lub w Internecie, czy głupich zdjęć…
- Zrobiłem, co mogę, ale wiesz jak jest…

Mam złe przeczucia co do prasy, i niestety potwierdzają się po przyjeździe. Wejście do hotelu obsadzone jest przez dziennikarzy i fotografów. Na domiar złego, kiedy wysiadamy, Sherlock się rozgląda, marszy brwi i robi wściekłą minę.
- Co jest? – pytam cicho.
- Kitty Riley – odpowiada ostro, wskazując głową w prawą stronę.
Widzę rudowłosą, wyjątkowo upartą kobietę z dwoma warkoczykami i do razu przypominam sobie swój pierwszy wieczór na Baker Street, kiedy to Sherlock, opowiadając o Moriartym, wspominał o tej dziennikarce. Krew w żyłach już zaczyna mi buzować. – Chodźmy od kuchni.
Za późno. Parę osób, na czele z Kitty, orientuje się, że przyjechaliśmy, i biegnie w naszą stronę. Sherlock bierze mnie za rękę i ciągnie w stronę tyłu hotelu, jednak nic to nie daje.
Kitty jako pierwsza nas dopada.
- No, no, pan Holmes… - mówi z bezczelnym uśmiechem i podsuwa ku nam dyktafon. – Co tu pan robi? Jakieś teorie co do mordercy?
Sherlock uparcie ją ignoruje i prowadzi do tylnego wejścia. Greg idzie za nami i każe im się rozejść, ale bez skutku.
- Może to któryś z piłkarzy? Albo niezadowolony kibic? Poza tym nie skomentował pan jeszcze sprawy Richarda Brooka – kontynuuje panna Riley, po czym rzuca mi szybkie spojrzenie. – A to pańska żona? Pomaga panu? A jak synek?
Sherlock z wściekłością zaciska usta, a mi się krew gotuje na wspomnienie o Alexie. Co za bezczelna baba! Jak tak można?
Z furią zatrzymuję się i prawie wyrywam jej dyktafon, podsuwając go sobie do ust.
- Fuck off! – rzucam i oddaję sprzęt zszokowanej Kitty, a następnie sama zaczynam ciągnąć mojego męża do drzwi. Gdybym mogła, dosłownie waliłabym piorunami.
- Uważaj, żeby cię nie obsmarowała – ostrzega mnie cicho Sherlock, ale na ustach ma uśmiech.
- A niech spróbuje! Pieprzona Rita Skeeter! – syczę, rozjuszona.
Sherlock zaczyna się śmiać.
- I co, zamieni się w żuka i zamkniesz ją w słoiku?
- Żebyś wiedział – chichoczę i na szczęście w tej chwili wchodzimy tylnym wejściem do hotelu.
Przechodzimy przez kuchnię i restaurację, po czym wchodzimy na hall. Sally Donovan czeka tam na nas i prowadzi nas na drugie piętro, do jednego z pokoi. W łazience wita nas martwy już młody facet  leżący w wannie krwi.
Przechodzi mnie mimowolny zimy dreszcz, ale idę w ślady mojego męża i podchodzę bliżej. Cóż, gościa nieźle ktoś pozakłuwał, ma dziury niczym ser szwajcarski.
- No więc co myślisz? – pyta Greg.
- Cóż… Po ustawieniu rzeczy w pokoju wnioskuję, że leworęczny. Lubi sport, ale to jasne, skoro jest asystentem trenera. Poza tym…
- Przepraszam piękną panią – słyszę, i wymija mnie Anderson z aparatem, przez przypadek ocierając się o mnie. To znaczy… mam nadzieję, że przez przypadek… Dyskretnie  się odsuwam.
Sherlocka wybija to wszystko na chwilę z rytmu. Przez sekundę zabija Andersona wzrokiem, a potem kontynuuje.
- Dużo tu krwi, więc pewnie dostał w główne naczynia krwionośne, czyli zabójca zna się pewnie na robocie. Ktoś pewnie zapłacił za morderstwo na zlecenie… Albo…
- Albo to ktoś ze sztabu szkoleniowego, typu masażysta, lekarz czy fizjoterapeuta. Ktoś kto zna się na anatomii – kończę.
- Dokładnie kochanie – Sherlock uśmiecha się do mnie i obejmuje mnie w pasie. Dziwne, ale czuję, że to trochę na złość Andersonowi. – No, jest jeszcze możliwość, ze dostał w afekcie. Ktoś mógł walić na oślep gdzie popadnie i po prostu przez przypadek trafił w te żyły i tętnice.
- Coś jeszcze?
- Tak. Chyba nosił szkła kontaktowe – Sherlock kuca i pokazuje nam jedną soczewkę na podłodze,  której wcześniej nikt jej nie zauważył.
- Nieźle – Lestrade ubiera rękawiczkę i pakuje znalezisko do torby na dowody.
W końcu rzechodzimy wszyscy do pokoju, a mój mąż się rozgląda.
- Często umawiał się w dziewczynami i zmieniał je jak rękawiczki, lubił imprezować, popalał marihuanę… - wskazuje na szafkę ze sprzętem do palenia.
- Och, a więc Casanova się znalazł – mówi Anderson i głupio rechocze, gapiąc się przy tym na mnie. Nie wiem co mu odwala. – No, no, no….
- W przeciwieństwie do ciebie, Anderson. Odkąd Donovan dawno temu dała sobie z tobą spokój, nie byłeś nawet na ani jednej randce. Chyba powinieneś zabrać się za siebie – odparowuje Sherlock ostro, po czym bierze mnie za rękę i z Gregiem wychodzimy z pokoju.
- Dobra, pora pogadać ze wszystkimi – stwierdza Lestrade. - Zebraliśmy ich w Sali Konferencyjnej, chodźcie.
No to idziemy. Cały czas podśmiechuję się z głupiego zachowania Andersona i tekstu Sherlocka, więc w dobrym humorze wchodzę do tej całej Sali Konferencyjnej. Chyba nie do końca myślę o tym, po co tam idziemy i kiedy mój wzrok pada na Ikera Casillasa rozmawiającego z Sergio Ramosem, trochę jestem w szoku. Widzę że pod oknem stoi Xabi Alonso, a gdzieś na lewo czarne włosy błyszczą się do żelu. To Cristiano Ronaldo, na ustach mający uśmiech pewnego siebie gogusia, spalony na brąz i z różańcem na szyi.
Sherlock też go zauważa. Rozszerza szeroko oczy i robi zdegustowaną minę.
- Na miłość Boską… - mruczy do siebie, a ja zaczynam się śmiać.
- Wiem… Ale nie mów mi, że nie wiesz kto to…
- Skąd mam wiedzieć kimś jest jakiś nażelowany i wypacykowany opalony pajac? Wnioskuję oczywiście, że to piłkarz, ale nie wiem jakim cudem gra, nie bojąc się, że sobie złamie paznokieć.
- Przestań – mówię cicho, rozbawiona, bo zaraz podchodzi do nas trener Realu, Carlo Ancelotti. I kątem oka widzę, że Karim Benzema pożera mnie wzrokiem, ale udaję, że tego nie zauważyłam. Od zawsze wiedziałam, że to podrywacz.
Zaczynamy wszystkich przesłuchiwać. Na szczęście większość jakoś daje sobie rade po angielsku, ale w paru przypadkach jestem potrzebna. Dzięki Bogi moje umiejętności językowe okazują się wystarczające.
Nie ukrywam, jest nawet zabawnie. Cristiano na przykład okazuje się w miarę miły i sympatyczny, ale chyba tylko tyle. Najbardziej interesuje go własny wygląd, chociaż w miarę dobrze mówi po angielsku, co mnie nie dziwi, zważywszy na jego grę w Manchesterze.
- Nie wiem co się działo po meczu – stwierdza, robiąc bezradną i trochę głupią minę. – Miałem zamówiony masaż i depilację całego ciała. A potem fryzjera. I miałem telefon od Iriny…
Na twarzy Sherlocka maluje się jedno wielkie: What the hell? Kiedy Ronaldo wychodzi, przenosi swoje wściekłe już spojrzenie na Lestrade’a.
- W coś ty mnie wpakował? Mam wysłuchiwać zwierzeń jakiegoś piłkarzyny?
Greg go ignoruje, ale sam jest lekko zmieszany.
- Następny.
Wchodzi Benzema i tym razem mi nie jest do śmiechu. Znowu widzę to taksujące mnie spojrzenie.
- Mała, co robisz potem? – słyszę po chwili.
Sherlock jest już bliski wybuchnięcia. Lestrade tez to widzi, bo każe przywołać następnego. Okazuje się, że to Sergio Ramos i rumieniec oblewa moje policzki. Od zawsze mi się podobał… Wysoki na ponad metr osiemdziesiąt, z wesołym błyskiem w brązowych oczach. Włosy, jasnobrązowe, poprzetykane gdzieniegdzie pasemkami ciemnoblond, niedbale opadają mu na czoło, a markowa koszulka bez rękawów ukazuje umięśnione ramiona pokryte tatuażami.
Opamiętanie przychodzi równie szybko jak rumieńce. No bo co ja robię? Zachowuję się jak jakaś nastolatka. Przecież koło mnie siedzi ukochany mężczyzna mojego życia, w domu czeka synek, a ja wzdycham do jakiegoś piłkarza!
Szybko dochodzę do siebie i pomagam Gregowi, tłumacząc odpowiedzi Sergio. Okazuje się, że większość piłkarzy zrobiła sobie w jego pokoju imprezę pomeczową. I wystarczy jeden rzut oka na Sherlocka i już wiem, po co żyję na tym świecie.

- No i co? – dopytuje się Lestarde w pustej już sali. – Jakiś pomysł?
- Nie ma śladów włamania do pokoju, a wiesz co to znaczy…
- Tak. Ramirez znał mordercę, sam go wpuścił. Więc o jakichś głupotach w stylu zemsty wściekłych kibiców po przegranym meczu można zapomnieć.
- Dokładnie. Piłkarzy też sobie odpuście, tak byli pochłonięci balowaniem, że nie mieli czasu ani okazji kogokolwiek zabić. I nic nie słyszeli. Albo byli tak zajęci sobą… - dodaje z drwiną.
- No to zostaje reszta…
- Lekarz spędził noc poza hotelem, ma romans na boku. Wrócił dziś rano. Fizjoterapeuta kłamie, poobserwujcie go dyskretnie. A masażysta… to za wielki tchórz. My idziemy – Sherlock wstaje, a ja za nim. – Sprawdźcie ślady w łazience, no i tą soczewkę.
- Nie musisz mnie instruować – syczy trochę obrażony Greg.

Alex właśnie zasnął, a ja wpatruje się w jego słodką buzię i się zastanawiam. Chciałabym o coś zapytać Sherlocka, ale boję się to zrobić wprost. Po prostu jego odpowiedź na moje pytanie może bardzo zmodyfikować moje plany na życie i… że tak powiem odczuwam wielką potrzebę, by ją poznać. Cóż, muszę jakoś go podejść.
Mój mąż wchodzi właśnie do sypialni, bardzo czymś zaaferowany. Przeciąga palcami po włosach, co jak zwykle na mnie strasznie działa, a potem podchodzi do komody, na której leży jego komórka.
- Muszę zadzwonić do Lestrade’a. Dwie godziny temu napisał mi, że Ramirez nie nosił soczewek. Musiały należeć do mordercy, mam nadzieję, że to sprawdzają właśnie!
Ach, ten Sherlock… To oczywiste, że spokojny wieczór w jego wykonaniu to święto. Ale jestem przyzwyczajona, nie mam wyboru.
- Dobrze, kochanie… ale czy możemy o czymś najpierw pogadać?
- Jasne księżniczko! – rezygnuje z zamiaru podniesienia telefonu i podchodzi do mnie, czule obejmując. Uśmiecha się do mnie łobuzersko, patrząc mi w oczy, a potem całuje
Wzdycham cicho w jego ramionach. Poza wyłożyć karty na stół, im szybciej tym lepiej.
- Alex szybko wyrasta z ubrań… - zaczynam jakby od niechcenia.
- Wiem o tym dobrze. Ale nie rozumiem w czym problem. Zawsze można kupić  mu nowe.
Jezu, Anno, czy ty naprawdę boisz się poruszyć ten temat? Musisz tak kluczyć?
- Nie chodzi o nowe ciuszki… tylko o stare. I inne rzeczy, na przykład wózek czy wanienkę, z których wyrośnie za jakiś czas… - plączę się strasznie. – Nie wiem czy je zatrzymać czy…
Zmykam oczy… Powie pewnie: oddaj je, po co nam to. Lub coś w tym stylu.
Sherlock zaczyna się śmiać.
- No ja bym je zatrzymał – gładzi mnie po włosach. – Mogą nam się jeszcze przydać
Oddycham z ulgą i patrzę się w jego rozbawione oczy. A bałam się, że…
- Jeśli chciałaś wiedzieć czy chcę więcej dzieci, wystarczyło zapytać – mówi cicho i składa na moich ustach tak namiętny pocałunek, że prawie uginają się pode mną kolana. Dobrze, że mnie trzyma.
- No tak… - ledwo łapię oddech. – Tylko, że… znasz mnie… wiesz, że… jak się czegoś boję… to próbuje to obejść…
- Moje słodkie kochanie… - słyszę i już zaczynam rozpinać jego koszulę, lecz Sherlock mnie powstrzymuje. – Później, księżniczko. Teraz muszę pogadać z Lestradem i najlepiej żeby tu przyjechał…
Nie bez żalu odklejam się od niego. Nigdy nie kazałam mu wybierać między sobą a pracą i jak na razie nie mam zamiaru tego zmieniać. Nie byłabym wtedy sobą, poza tym kocham go takim, jakim jest.
- Wrócimy jeszcze do tej rozmowy – obiecuje z tajemniczym uśmiechem, podnosząc do ucha telefon. Ja zaczynam chichotać i opadam na łóżko.  
- Lestrade? – mówi do telefonu, nie odrywając ode mnie płonącego wzroku. – Muszę się z tobą zaraz widzieć, najlepiej, żebyś tu wpadł… Macie coś nowego w sprawie tych soczewek? Nie, nie obchodzi mnie, że jesteś w barze, pakuj się do taksówki i przyjeżdżaj na Baker Street!... To go weź ze sobą! – mówi głośno i rozłącza się. – Będą tu zaraz z Andersonem… Musi przyjechać z nim, bo niestety ten półgłówek jest trochę wstawiony i Lestrade musi go potem odstawić do domu…
Wzruszam ramionami.
- Trudno. Zrobię im herbatę, może otrzeźwieją.

Lestrade i Anderson wpadają po pół godzinie. Greg jest już prawie trzeźwy, ale jego kolegę jeszcze nieźle trzyma.
- No to o co chodzi? – pyta nasz przyjaciel-inspektor, pocierając rękami twarz i włosy. Oczy ma bardzo czerwone, widać, że jest zmęczony.
- Parę osób miało założone soczewki, widziałem po oczach. W tym własnie ten fizjoterapeuta, pilkarzyna-laluś, i paru innych. Trzeba tam jechać  i sprawdzic to. Mam nadzieję, że nie wypuściliście ich z kraju.
Cristiano Ronaldo mordercą? Nie wierzę.
- Jasne, że nie. Nie traktuj mnie jak dziecko!
Nagle słyszę płacz Alexa i chcę wstać.
- Zostań kochanie, ja pójdę. Ty jeśli chcesz zrób nam herbaty. Chodź do sypialni – mówi do Grega. – Tam skończymy rozmawiać.
Wychodzą z salonu. Widzę, że Anderson siedzi z głupim uśmiechem na fotelu i błądzi wzrokiem po ścianie. Kręcę głową i idę zrobić tą herbatę.
Po chwili słyszę, że ktoś wchodzi do kuchni. Po chwiejnym kroku poznaję, że to Anderson. Cholera, po cóż on za mną przylazł?
Odstawiam czajnik i nagle czuję jak podchodzi do mnie od tyłu. Jest zdecydowanie za blisko. Momentalnie drętwieję bez ruchu, a serce zdecydowanie za szybko zaczyna mi bić.
- Wiesz… zawsze zazdrościłem Sherlockowi, że ma taką dziewczynę… to znaczy żonę – mamrocze mi prawie do ucha, a ja nadal nie jestem w stanie się ruszyć. Jak on zaraz nie przestanie, to nie ręczę za siebie. A tym bardziej za Sherlocka. Bo zaraz zacznę wrzeszczeć.
Anderson jednak nie ma zamiaru przestać, wręcz przeciwnie, kładzie swoje ręce na moich biodrach i przesuwa je w górę. To okropne… niedobrze mi.
- Zostaw mnie! – próbuję przemówić mu do rozumu. – Jesteś pijany, nie wiesz co robisz…
On nic sobie z tego nie robi i przyciska usta do mojego ramienia, a ja jakoś tłumię dreszcz obrzydzenia. Od razu wyrywam mu się i chwytam najbliżej mnie stojącą rzecz, czyli niedawno umytą patelnię. W ułamku sekundy odwracam się i walę nią Andersona, raz, drugi, trzeci.
- Aua! – krzyczy i robi parę kroków do tyłu. Robię kolejny wymach patelnią, a on zasłania twarz rękami, w następnej chwili potykając się i lądując na plecach na dywanie w salonie.
- I lepiej trzymaj łapy przy sobie! – syczę wzburzona, czując jakby zaraz miała mi pójść para z uszu i machając ostrzegawczo patelnią.
- Jesteś wariatką! – jęczy Anderson, za co dostaje silnego kopniaka w goleń.
- Co tu się dzieje? – słyszę zdziwiony głos Grega i unoszę wzrok. W dwójkę… no dobra, w trójkę, bo z Alexem spoczywającym w ramionach ojca… stoją w drzwiach i gapią się zaskoczeni to na mnie, to na Andersona.
Przez chwilę ciężko dyszę i próbuje się uspokoić. Póki co chyba jestem w szoku. Co za… Aż mi zimno.
- Przylazł za mną do kuchni i zaczął mnie obmacywać! – wyjaśniam im w końcu trochę drżącym głosem.
Greg otwiera usta, będąc ewidentnie w szoku, a Sherlock mruży oczy, które już mu groźnie lśnią, zaciska zęby i napina policzki. Jest wściekły, i to bardzo.
- Lestrade, zabieraj go z mojego mieszkania, bo za chwilę włożę syna do łóżeczka i rozszarpię tego typa gołymi rękami – cedzi słowa przez zaciśnięte zęby.
Nasz przyjaciel z dziwną miną, jakby sam nie wierzył w to co widzi i słyszy, podchodzi szybko do Andersona i podnosi go za marynarkę. Nie patrzę już na nich, tylko idę do Sherlocka i drżącymi rękami odbieram od niego naszego synka.
- Pomogę ci jutro, ale jego – mój mąż wskazuje na Andersona, a ja znikam z Alexem w sypialni – ma tam nie być. Chyba, że chcesz, żeby zginął marnie….
Zamykam drzwi i już nie słyszę o czym rozmawiają, ale chyba zbierają się do wyjścia. Ja przez chwilę tulę do siebie małego, co mnie w miarę uspokaja. Nadal jednak czuję się dziwnie… przerażona, obrzydzona i skołowana.
Alex jakoś zasypia mi na rękach, więc kładę go do łóżeczka i w tej chwili wraca Sherlock.
- Poszli – rzuca krótko, dalej zdenerwowany.
Wciąż na napiętą skórę na twarzy i płonące gniewem oczy, ale kiedy do mnie podchodzi, jego ramiona obejmują mnie czule i z miłością. W końcu dosięga mnie spokój.
- Wszystko w porządku? – słyszę jego zaniepokojony głos.
- Tak… tylko wiesz, to nie było zbyt przyjemne…
- Moja biedna… - Przez chwilę wtula twarz w moje włosy. -  Chodź do salonu, napijesz się herbaty czy czegoś… - bierze moją dłoń i wychodzimy z sypialni.

Alex budzi mnie rano. Sherlock jeszcze śpi, więc cicho podchodzę do małego, by go nakarmić. Jestem w szoku jak rośnie. Ma już sześć miesięcy, sam już siedzi i jest przesłodki. W dodatku widać już, że jego czarne włoski będą się kręcić. Po prostu wariuję na tą myśl. Cały Sherlock i tyle.
Po wszystkim wracam do łóżka i przytulam się do Sherlocka. Niech śpi. Oboje wczoraj… a właściwie dzisiaj… zasneliśmy bardzo późno. To była po prostu gorąca noc…
Prawie ponownie zasypiam, kiedy słyszę cichy głos Sherlocka.
- Kochanie, muszę się zbierać, Lestrade na mnie czeka. Jedziesz ze mną?
- Przecież nie możemy ciągle podrzucać Alexa pani Hudson… - stwierdzam szeptem.
- Sama wczoraj mi powiedziała, że jakbyśmy dziś też potrzebowali go zostawić, to jest chętna – całuje mnie w czoło, a ja wzdycham.
- No dobrze, ale potem już przystopuję z tym asystowaniem.
- Nie ma problemu – obdarza mnie gorącym pocałunkiem i na chwilę odpływam.

Lestrade czeka na nas przed hotelem, lekko niezadowolony.
- Mam nadzieję, że nie mówiłeś im o soczewkach – mówi od razu mój mąż. - Lepiej wziąć ich z zaskoczenia, żeby mieli mniej czasu na przygotowanie się… A właściwie go nie mieli…
- Sherlock, jeszcze raz mnie pouczysz a koniec z naszą współpracą! – Greg prawie krzyczy.
- Przestań – Sherlock patrzy na niego rozbawiony. – Pomagam wam w rozwiązaniu dziewięćdziesięciu procent spraw. Wiecie już chociaż jakie to soczewki?
- Johnsona – trochę obrażony Letsrade prowadzi nas do środka.
W hallu mijamy grupkę piłkarzy. Już widzę śledzące mnie oczy i wiem, że jest wśród nich Benzema. Dośc już mam tego po incydencie z Andersonem, chwytam więc mojego ukochanego automatycznie za rękę i czuję jego mocny uścisk.
Pod oknem stoi Cristiano i skarży się dziewczynie do telefonu, że mu się koszulka zmniejszyła w praniu. To mi na chwilę poprawia humor.
- Greg! Greg!
Odwracam się. W naszą strone idzie Sally, mająca nader poważną minę, i dwóch innych policjantów, którzy prowadzą między sobą młodą pokojówkę. Dziewczyna się trzęsie i jest zapłakana, co chwilę ociera oczy za okularami.
- To ja – mówi i szlocha. – To ja go zabiłam, tego Ramireza. Przyszłam posprzątac jego pokój… a on… rzucił się na mnie i popchnał na łóżko. Jakoś mu się wyrwałam, a on zaczął mnie gonić… Na stoliku nocnym miał nóż… bałam się,a  on mnie gonił… nie wiedziałam co robić i… jak dorwał mnie w łazience… wbiłam w niego ten nóż… raz, drugi, trzeci… wpadł  do wanny, a ja uciekłam… Potem się zorientowałam, że wypadła mi z oka soczewka… Spanikowałam… Przepraszam, że dopiero teraz przychodzę…
Och, a więc to ona… Milczę i patrzę na nią ze współczuciem.
- To przyniosła – mówi Sally i pokazuje nam zakrwawiony nóż w torbie.
- Co… co mi grozi? – pyta dziewczyna rozstrzęsionym głosem.
- Cóż… - Donovan obejmuje ją ramieniem. - Jeśli mówisz prawdę to można to podciągnąc pod obronę konieczną. Tylko musisz mówi prawde, dobrze?
Pokojówka kiwa głową.
- Dobra, jedźmy na komisariat.
- To my chyba wracam do domu… - patrzę to na Grega, to na męża.
- Cóż… - Sherlock patrzy na mnie łobuzersko. – Może korzystamy, że mały jest z panią Hudson i wezmę cię na lunch?

Uśmiecham się, biorę go za rękę i idziemy do wyjścia.

6 komentarzy:

  1. Dzisiaj się nie będę mocno rozpisywać.
    Wspaniały rozdział (jak zawsze)! Coraz wyżej jest stawiana poprzeczka. Najlepszy ff o Sherlocku jaki istnieje!
    Pomysł na rozdział bardzo ciekawy, tylko czytało mi się to trochę ciężko przez piłkę nożną. Strasznie nie lubię Realu, ani ogónie sportu, ale jak to się mówi. Nie każdemu dogodzisz.
    Mimo wszystko cudownie!

    Pozdrawiam, *hug*
    Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, faktycznie śmieszny rozdział XD
    Weny życzę :*
    Pozderki ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Hhahahaha Anderson shame on you. Dobrze, że dostał oblech jeden ;D Najbardziej rozbawił mnie Ronaldo, dokładnie to samo o nim myślę ;D Ten ff jest świetny, oczywiście podążając za jedną z autorek chcę powiedzieć przy okazji, że już bardzo tęsknię za Jimem i czekam niestrudzenie na rozwój tego nowego genialnego bloga :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To widzę, że się rozumiemy. A mi się dalej chce z tego śmiac :D

      Usuń
  4. Silver odpowiada, że czeka na swojego edytora. ;) Chcę żeby moja treść dotycząca Jima się podobała pod każdym względem. Chyba warto poczekać. :)

    OdpowiedzUsuń