poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 41: Wróć do mnie

“Zatrzymaj się na czas
           Dobrze zastanów
           Zanim coś powiesz i
           Z siłą najcięższych dział 
          Tym jednym słowem 
          Cały nasz świat zetrzesz w pył

          I dzieli nas już najlitsza ze ścian!!

          I znów nie ufasz mi
         I nic nie jestem wart
         I nie wierzysz w żadne moje słowo
        Gdy odwracasz wzrok
        Nie chcesz widzieć mnie
        Ja tylko znów chcę cię mieć przy sobie
       Bracia & Edyta Bartosiewicz - Nad przepaścią

https://www.youtube.com/watch?v=7pLTNzPoiuY

Idę na cmentarz do Toma, pcham wózek Alexa i myślę. Może ten spacer pomoże mi pozbierać myśli, bo naprawdę nie wiem już co robić i jak do niego dotrzeć. Robię wszystko co mogę, naprawdę, i po prostu nie mam już siły. Poza tym tak strasznie się o niego martwię…
Sherlock jest kompletnie nieobecny i nieswój. Zauważyłam to już w szpitalu, a po powrocie do domu wpadłam już w przerażenie. On już całkiem zamknął się w sobie… Ja wiem, że cierpi, że stracił brata… Ale tak na dłuższą metę nie można… To jak wegetacja.
Próbowałam z nim rozmawiać, ale tylko mnie zbywał, udawał, że pracuje, albo po prostu milczał. Jego pocałunki nie były już gorące, tylko letnie i automatyczne. A Alexem to już w ogóle chyba stracił zainteresowanie. To znaczy brał go na ręce i tak dalej, ale wszystko to było jakby… wymuszone.
Przygryzam usta i zastanawiam się, co robić. Naprawdę chcę go z tego wyciągnąć, widzę, że on sam tego chce, ale przeszkadza nam w tym ten mur.  I żebym tylko wiedziała jak go przebić…  
Jestem już na cmentarzu, ale z zamyślenia wybija mnie lekkie zamieszanie przy grobie Toma. Stoją tam dwie osoby, Sherlock i, ku mojemu zdziwieniu, Jim Moriarty. Przystaję na chwilę, ale potem zdecydowanie ruszam w ich stronę. Muszę porozmawiać z Jimem, przekazać mu słowa Toma. Nie mam wyjścia, obiecałam przecież.
Nagle ponownie się zatrzymuję. Moriarty… on… rzuca się na mojego męża i zaczyna go całować… Ale…
Mrugam oczami w oszołomieniu i widzę, jak Sherlock od razu odpycha Jima. Mało brakuje a by się na niego rzucił, taki jest wściekły. Dłonie już zacisnął w pięści.
Widzę, że na mnie patrzą. Zaciskam dłonie na wózku, czując pękające serce, strach i żal.
- Co to się dzieje? – podnoszę głos, który jest nadzwyczajnie zimny. – Moriarty, już kompletnie ci odbiło, że napadasz mojego męża? I Sherlock, zostaw go, nie chcesz chyba się bić przed grobem Toma!
Sherlock jest bardzo wzburzony, a mnie ewidentnie wkurza, że poruszyła go napaść  Jima, a na moje prośby, próby rozmowy i pocałunki pozostawał nieczuły. Patrzę na niego przez chwilę pełnym bólu wzrokiem, a potem widzę, że Moriarty odwraca się i chce odejść. A jednak tchórz z niego…
- Poczekaj! – rzucam w jego kierunku. – Mam ci coś przekazać!
Zatrzymuje się i patrzy na mnie tymi czekoladowymi oczami, lekko już pustymi. Uzmysławiam sobie, że on też musi cierpieć  po stracie Toma, chociaż jest psychopatą. Jimem Moriartym.
- Przekazać? Co? – pyta ostro.
Podaję wózek z małym Sherlockowi i podchodzę do Jima. Mam gdzieś co sobie pomyśli, czy mi uwierzy czy nie. Powiem mu i zrobię to, co muszę, i idę stąd.
- Słowa Toma. Kazał ci powiedzieć, że jest szczęśliwy. I że masz się nie martwić – mówię trochę zimno.
Moriarty patrzy na mnie jakby nie wiedział, o co mi chodzi. Swoje oczy otwiera jeszcze szerzej, a na usta wpełza mu grymas wściekłości.
- O czym ty mówisz? Tom nie żyje.
- Wiem. A teraz informacja ode mnie – podchodzę do niego bliżej i staję centralnie przed nim, po czym unoszę rękę i wymierzam mu policzek. – Trzymaj się z daleka od mojej rodziny, do cholery!
Nie patrząc już więcej na niego odwracam się na pięcie. Odbieram wózek od Sherlocka i widzę jego zszokowaną minę, ale nie zatrzymuje się na dłużej przy nim ani nawet nie patrzę na niego uważniej. Po prostu wychodzę z cmentarza i idę do domu.

Na Baker Street przewijam oraz karmię Alexa, po czym kładę się z nim na łóżku w sypialni. Napięcie ostatnich tygodni daje w końcu o sobie znać i z oczu wypływają mi gorące łzy. Mam już serdecznie naprawdę dość tego wszystkiego. Przytulam do siebie małego, a jego czarne włoski łaskoczą mnie w mokre policzki.
Słyszę, że Sherlock właśnie wrócił i idzie na górę. Powinnam chyba wstać, ale nie mam siły ani ochoty. Chcę już tylko świętego spokoju.
Sherlock wchodzi do sypialni i widząc mnie w takim stanie, zatrzymuje się na chwilę w drzwiach. Chwilę się waha, a potem siada niepewnie obok mnie na łóżku.
Widzę, że mały już chyba zasnął. Na Sherlocka nie zwracam uwagi, tylko leżę bez ruchu, gapiąc się w ścianę.
- Nie płacz – mówi mój mąż smutno i głaszcze mnie po włosach, a ja zamykam oczy. Gdyby to było takie proste…
- Chciałabym – mówię cicho, zmęczonym głosem.
Sherlock wzdycha, ale nic nie mówi, tylko patrzy na mnie smutno. Nie wiem czemu, ale zaczyna mnie to irytować.
- Jeśli chodzi ci o ten pocałunek…
Boże, czy on naprawdę niczego nie rozumie? Z tego zdenerwowania siadam na łóżku, uważając, by nie obudzić synka.
- Przestań, nie chodzi mi o to, że ten psychol się na siebie rzucił! – przerywam mu, sycząc wściekle. – Nie widzisz, jak chłodno mnie teraz traktujesz? Wprawdzie całujesz, ale jak maszyna… I czy ty się w ogóle jeszcze cieszysz, że masz syna?
- Ale…
Kręcę głową zrezygnowana. To chyba na nic. Ale jak zaczęłam, muszę już skończyć.
- Ja wiem, że straciłeś brata… że cierpisz… Ja sama to przeżywałam. Ale, na miłość Boską, nie oddalaj się ode mnie. Nie wytrzymam tego! Robię, co mogę, by ci pomóc, naprawdę… a ty nie pozwalasz mi dotrzeć do siebie.
Patrzę na niego uparcie, ale on wciąż milczy. Chyba nie wie co mi odpowiedzieć. Kompletnie już zrezygnowana wstaję, kładę Alexa do jego łóżeczka i wychodzę do salonu. Widzę, że Sherlock idzie za mną.
- Anno… - mówi błagalnie.
Do oczu napływają mi nowe łzy, ale odwracam się i podchodzę do niego. Najpierw patrzę w te cudne oczy, a potem składam na jego ustach namiętny pocałunek. Niestety, ze strony Sherlocka znowu to wszystko jest automatyczne i może nie chłodne, ale całkowicie letnie. Od razu się od niego odrywam i podchodzę do okna, próbując nie patrzeć na tą  jego udręczoną minę.
Naprawdę serce mi krwawi, czuję, jakby była w nim jedna wielka dziura. Ale co ja mam robić? Jak z nim rozmawiać, jak mu pomóc? Przez to wszystko sama jestem bliska rozpaczy. 
- Myślę, że powinniście może z Alexem wyjechać do twoich rodziców na jakiś czas, skoro tak się tutaj męczysz…
Słyszę jego słowa, ale nie wierzę w nie. Palą jak ogień, tną jak nóż. Jak on może coś takiego proponować..? Co się z nim stało? No ale… skoro tak chce, to tak będzie.
- Tak uważasz? – cedzę zimno, ale w środku wszystko mnie boli. – Może to i dobry pomysł. Pójdę i zamówię bilety, potem nas z małym spakuję. Daj znać jak zatęsknisz.
Widzę, że pobladł na twarzy, a jego oczy są szeroko otwarte, jakby w strachu, ale nie jestem w stanie się nad tym zastanawiać. Mijam go i ruszam w stronę sypialni.
Szybko rezerwuję bilet na wieczorny lot, starając się o niczym nie myśleć, a potem cała w nerwach zaczynam się pakować. Ręce mi strasznie drżą. Nagle słyszę, że Sherlock wychodzi z mieszkania i rzucam wściekle trzymanym w rękach swetrem, a następnie zaczynam płakać. Nie rozumiem już kompletnie co się dzieje i dlaczego. To znaczy wiem. Tom nie żyje i Sherlock nie może sobie z tym poradzić, a co gorsza nie daje sobie pomóc.  
Przełykam ślinę Dobrze. Jeśli życzy sobie naszego wyjazdu to wyjedziemy… Proszę bardzo!

Pół godziny później zostawiam klucze u pani Hudson i z walizką w jednej ręce i Alexem w nosidełku w drugiej wsiadam do taksówki. Przez całą drogę moja twarz jest niczym maska, poza tym na pewno jestem cała blada. I nie wierzę, że lecę do Polski. Nie wierzę, że Sherlock stwierdził, że jak nam tak pasuje, to możemy wyjechać.  To tak strasznie boli…
Na lotnisku szukam odpowiedniej bramki i ustawiam się w kolejce do odprawy. Alex ciekawie rozgląda się dookoła, leżąc w swoim nosidełku, a ja się zastanawiam co teraz będzie. I jak ja przeżyje rozstanie. Przecież już tęsknię…
Nie, Anka, nie płacz! Nie wolno ci! Nie teraz, nie przy ludziach. U rodziców będziesz miała dość czasu.
Biorę głęboki oddech, zbieram wszystkie siły i jakoś się opanowuję. Chociaż chyba tak naprawdę rozpadam się na milion kawałków.
Zaraz chyba moja kolej, by podejść  do stanowiska. Zaciskam mocniej dłoń na walizce, nagle jednak ktoś stanowczo łapie mnie za rękę. Odwracam głowę i widzę białą jak papier twarz Sherlocka, z oczami pełnymi paniki i zaciśniętymi w dwie kreski ustami. Chcę coś powiedzieć, ale on już trzyma w jednej ręce nosidełko z naszym synem, drugą natomiast zaciska na mojej dłoni i prowadzi do wyjścia.
- Ale… Sherlock, zaczekaj…!
On jednak uparcie milczy i wsadza nas do jakiegoś czarnego mercedesa. Chcę się dowiedzieć gdzie jedziemy, ale w tym momencie Alex zaczyna płakać, próbuję więc go uspokoić. Sherlock w tej samej chwili odpala samochód i ruszamy.
Dość szybko orientuję się, że jedziemy w stronę Baker Street i czuję ulgę. Nie wiem co się stało, ale wracam do domu. Mały wciąż płacze i udaje mi się go uspokoić dopiero gdy już jesteśmy na miejscu.
Zatrzymujemy się, a Sherlock, podobnie jak na lotnisku, bierze mnie za rękę, Alexa zabiera z siedzenia i zaciąga nas po schodach na górę. Cały czas nic nie mówi, tylko ma strach w oczach, i sama zaczynam się bać. No bo… co to się do cholery dzieje?
Wchodzimy do sypialni, to znaczy ja zostaje przyprowadzona, a Alex przyniesiony. Sherlock odpina małego z nosidełka, przytula z czułością i całuje w główkę, a potem kładzie do łóżeczka. Och… czyżby w końcu jakiś powrót cieplejszych uczuć? Obym się nie myliła, Boże, błagam cię.
Nie wytrzymuję już dłużej i biorę głęboki oddech.
- Sherlock, albo mi wyjaśnisz natychmiast o co chodzi, albo…
Nie daje mi dokończyć tylko bierze mnie w ramiona i mocno przytula, zanurzając jednocześnie twarz w moich włosach.
- Przepraszam – wyszeptuje drżącym głosem. – Przepraszam. Przepraszam.
Chce mi się płakać z tego wszystkiego. Nie potrafię się powstrzymać i łzy wypływają mi na policzki.
- Nie wiem co by się stało gdybym nie zdążył. – Sherlock wciąż mówi cicho i z bólem, cały czas mnie obejmując i lekko się trzęsąc. – Chybabym umarł. Jesteście… jesteście moim życiem. A ja jestem strasznym idiotą i dupkiem. Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem… wybacz mi.
- Już dobrze…- wtulam twarz w jego czarną koszulę, błogo uspokojona. – I nie wolno ci tak siebie nazywać. Poza tym ja też przesadziłam z tym pakowaniem walizki. Powinnam bardziej trzeźwo myśleć i próbować ci pomóc.
- Cały czas mi pomagasz. I dziękuję ci za to.
Zaczyna mnie powoli kołysać w ramionach i tak stoimy jakiś czas. Potem delikatnie się oswobadzam z jego objęć i patrzę mu w twarz. Oczy ma bardzo smutne, ale w końcu widzę w nich jakiś błysk uczucia.
- Biedny mój – stwierdzam smutno, głaszcząc go po policzku. – Pamiętaj, że masz mnie.
- Wiem. Jesteś najcudowniejsza na świecie – mówi z pasją i zaczyna mnie całować. Najpierw delikatnie i czule, a potem coraz bardziej namiętnie. Z tego nadmiaru szczęścia odpływam.

W końcu. W końcu do mnie wrócił. 

8 komentarzy:

  1. Aaawww rozkleilam się :3 nie muszę mówić, że świetnie piszecie :) czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny to będzie do śmiechu :) I obiecana patelnia :D

      Usuń
  2. http://media.tumblr.com/f2a7bf22bc7228381063228a65a18b4a/tumblr_inline_mghlyfZDZz1r3vz25.gif

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja sama miałam łzy w oczach. :) To jest po prostu piękne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja was chyba kiedyś uduszę za tyle feelsów w jednym rozdziale! ;________;
    Tak, dokładnie tak wyglądałam: http://images6.fanpop.com/image/photos/34000000/10th-crying-doctor-who-34018480-600-347.jpg

    A jednak okazało się, że to Anna. Ja chyba już podziękuje swoim teorią XD
    Jim w tym rozdziale jest taki mało psychopatyczny (i akurat w tym momencie to bardzo dobrze!). Przynajmniej widać, że cierpi. Btw. nie wyobrażam sobie James'a z poobijaną twarzą i złamanym nosem. Po prostu nie potrafię! Zawsze idealny, nieskazitelny...
    Pomijając to co napisałam wyżej, miałam wrażenie, że nie wytrzyma i złapie Annę za ramiona i będzie na nią krzyczał lub nawet próbował ją uderzyć. Tak, to w jego stylu.

    Co do Sherlocka i Anny. Mogła wyjechać do Polski, a Holmes przylecieć na drugi dzień np. z bukietem róż. Mimo wszystko, emocje wzięły górę.

    Już mi brakuje słów, żeby opisywać ten blog bez powtórzeń!
    FANTASTIC!
    Weny *hug*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och dziękuję, też Was kochamy :* i staramy się i tak si,ę cieszymy, że się podoba <3

      Usuń