(Wspólny rozdział :) Joasia: Sherl i Jim, ja Anna - jak zwykle xD :* )
“Would you know my name if I saw you in Heaven?
Would it be the same if I saw you in Heaven?
I must be strong and carry on,
'Cause I know I don't belong here in Heaven.
Would you hold my hand if I saw you in Heaven?
Would you help me stand if I saw you in Heaven?
I'll find my way through night and day,
'Cause I know I just can't stay here in Heaven.”
Would it be the same if I saw you in Heaven?
I must be strong and carry on,
'Cause I know I don't belong here in Heaven.
Would you hold my hand if I saw you in Heaven?
Would you help me stand if I saw you in Heaven?
I'll find my way through night and day,
'Cause I know I just can't stay here in Heaven.”
Eric Clapton - Tears in Heaven
Patrzyłem na nią
zrezygnowanym wzrokiem, a potem ziewnąłem przeciągle. Nie miałem pojęcia czego
mogła chcieć ode mnie, ale zapewne była w jakiejś sprawie związanej z moją
profesją. Tylko dlaczego nie miałem ochoty jej słuchać? Taka jest cena twojej
wcześniejszej słabości, Jim. - mruknąłem w myślach. Była to bardzo gorzka myśl.
Tęskniłem za nim tak bardzo, że nie mogłem coraz częściej racjonalnie myśleć.
Zarzuciła
niezwykle czarnymi, prostymi włosami, ale nadal nic nie mówiła. Po prostu
mierzyła mnie wzrokiem jakby szacowała moją postać, co bardzo nie było mi na rękę.
Jej tak brązowe jak moje oczy wwiercały mnie w podłogę, czego już zupełnie nie
pojmowałem. Czyżbym był aż tak ograniczony?
- Czego pani ode
mnie potrzebuje? - zapytałem w końcu i wstałem, by rozprostować kości. Nie
znosiłem udawać urzędnika, ale musiałem maskować jakoś swoją działalność.
- Hm... to
ciekawe pytanie. - odpowiedziała, a ja zauważyłem, że jest trochę poirytowana.
Głos miała bardzo delikatny i cichy, co nie pasowało do prowokacyjnego wyglądu.
- Szukam zemsty.
- To już
konkrety. - uśmiechnąłem się zimno i schowałem ręce do kieszeni jasnych spodni.
Sam niedługo jednej dokonam, więc doskonale rozumiałem w jakim mogła być
nastroju. - W czym rzecz?
- Nie wiem czy
mogę panu ufać w tych sprawach... Pana szef jest zapewne dużo bardziej
odpowiednią osobą.
- Ja sam jestem
swoim szefem. Nie ma nikogo wyżej. - mruknąłem nawet na nią nie patrząc.
- To pan jest,
Jimem? - zapytała z niedowierzaniem, a ja skrzywiłem głowę w jej stronę i zacząłem
obserwować zachowanie. Nic nie wskazywało na to, by mnie poznała. Zapamiętałbym
urodę w jaką była obdarzona. Każda część garderoby tylko ją podkreślała, choć
kobieta miała w tym momencie około czterdziestu lat. Wielu mężczyzn musiało się
za nią oglądać na ulicach. - Jestem Elise Stone.
- Co? - zapytałem
głupio i podszedłem do niej bardzo blisko. Jak dla niej stanowczo za blisko,
ale ni dbałem o to. Ta kobieta... była... Zabrakło mi myśli. Miałem ochotę wyjść
z pomieszczenia, ale coś mi mówiło, bym tego nie robił. czyżby wiedziała jaka
zażyłość łączyła mnie z jej mężczyzną? I co miała na myśli mówiąc o zemście?
- Pan o mnie słyszał?
- wytrzeszczyła na mnie swoje oczy.
- T - tak. - wybełkotałem.
- Cholera... Pewien człowiek opowiadał mi o tobie. Jesteś wyjątkowa.
- Nie wiem kto mógłby
o mnie mówić. - burknęła i poprawiła sukienkę. - Palę za sobą wszystkie mosty.
- Thomas. -
wyszeptałem drżącym głosem. Pierwszy raz wymówiłem jego imię od dnia pogrzebu i
zaczęło zbierać mi się na mdłości przez gorycz. Ręce zaczęły mi niebezpiecznie
dygotać, ale na szczęście tego nie widziała. Chrząknąłem, ale mój głos nadal
nie brzmiał pewnie. - Tak czy inaczej, czego pani potrzebuje?
- Zemsty. Chociaż
nadal nie rozumiem, jakim cudem poznał pan mojego Toma. - powiedziała szczerze
i zmierzyła mnie wzrokiem. - Nie jest pan jakiś specyficzny...
- Byłem z nim. -
odparłem zgodnie z prawdą. - W stałym związku, gwoli ścisłości. I również
szukam zemsty, ale z zupełnie innego powodu. Powiedzmy, że jego śmierć pomoże
mi zlikwidować robactwo z mojego miasta.
Patrzyła na mnie
przez chwilę zaszokowana moją postawą po czym chrząknęła znacząco i uspokoiła
się, po rewelacjach, jakie jej zafundowałem. Musiała mieć równie mocny mętlik w
głowie, jak ja, ale czułem, że znajdziemy wspólny język w tej sprawie.
- Tak czy
inaczej... Ma pani jakiś szczególny pomysł? - zapytałem bez ogródek.
- Myślałam o zwykłej
egzekucji. - mruknęła po chwili zastanowienia. Zrobiła to bez mrugnięcia okiem
i zrozumiałem, że miałem z nią wiele wspólnego. To dlatego mój facet ją wybrał...
Posłałem jej uśmiech pełen zrozumienia. - Chcę zrobić to sama, ale muszę mieć
pewność...
- Że nikt do pani
nie dotrze? Załatwione. W tym kraju mogłyby złapać panią... ciebie Elise, tylko
dwie osoby.
- Myślisz o jego
braciach... Jim?
- Dokładnie tak.
Nie zrobią tego z wiadomych przyczyn.
JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ.
BAKER STREET 221B
Siedziałem
spokojnie w swoim fotelu i myślałem o Annie. Biedna dziewczyna... że też musiała
trafić do tego piekła i to przeze mnie. Leżała w śpiączce już długi czas, a ja
coraz bardziej zamykałem się w sobie. Lekarze mówili, że jest szansa na
wybudzenie jej, ale szczerze w to wątpiłem. Zostałem z naszym synem zupełnie
sam, ale żona mojego przyjaciela przychodziła, by nas odwiedzić. Widziała, że
jest ze mną coś nie tak, ale nie chciałem mówić o swoich problemach. Za dużo
ich było w mojej głowie i dlatego milczałem, jak grób.
- Sherlocku, nie
możesz cały czas, być taki... Anna nie byłaby zadowolona.
- Anny teraz
tutaj nie ma. - powiedziałem chłodno i poszedłem do kuchni zrobić kawę.
Potrzebne mi było jakieś zajęcie, bym nie zwariował z nudy.
Nagle do drzwi
zapukała pani Hudson z tym swoim zawołaniem "hu, hu" i uśmiechem pełnym
dobroci. Niedobrze mi się już od niego robiło. Cały czas musiałem patrzeć na tę
zasuszoną twarz, będąc w czterech ścianach tego ponurego mieszkania, bo miałem
na karku dziecko. Oczywiście kochałem swojego synka, ale nie mogłem wytrzymać.
Po prostu nie mogłem.
- Jest dla ciebie
przesyłka, Sherlocku. Jakiś młody chłopak ją przyniósł, mówiąc, że ci się
spodoba. - powiedziała na wydechu, a ja czym prędzej wyrwałem jej pakunek z ręki.
Rozerwałem
papier, moim ozom ukazała się płyta oraz krótki list pisany wąskim charakterem.
- Moriarty... -
szepnąłem z obrzydzeniem i zacząłem czytać zawzięcie.
Kochany
Sherlocku!
Ostatnio widzieliśmy
się w dość przykrych okolicznościach i chciałbym Ci powiedzieć, że nie mam ci
za złe. Zrobiłeś to, powodowany impulsem. Ja sam też nie myślałem wtedy trzeźwo.
Tak czy siak, mam dla Ciebie specjalne nagranie, które powinno potwierdzić moją
niewinność względem śmierci mojego ukochanego Thomasa. Wiem, że nie uwierzyłeś
Mycroftowi. Zbyt dobrze Cię znam.
Pomogła mi dokonać
tego pewna kobieta, którą już poznałeś i proszę, miej na uwadze, że to właśnie
ona i ja. Mam nadzieję, że nie wyciągniecie ze swoim bratem pochopnych wniosków,
co do tego wydarzenia.
Po obejrzeniu
przez Was tego nagrania, proszę o łaskę w tej sprawie, ponieważ stała się ona
na terenie naszego pięknego kraju. Mając na uwadze śmierć twojego brata, oczywiście.
Dla niej również.
Podziękuj za
obronę mnie, Mary. To było... nieoczekiwane i szczerze twierdzę, że mogłaby wrócić
do swojej pięknej profesji pod moim okiem.
Miłego oglądania
pięknej śmierci.
James
Moriarty
Po przeczytaniu
listu miałem mieszane uczucia. Nie wiedziałem co zawierało nagranie i jakoś nie
miałem specjalnej ochoty się przekonać, czy śmierć w jego wykonaniu może być piękna.
Po dłuższym zastanowieniu wziąłem telefon i zadzwoniłem do mojego brata, by jak
najszybciej przybył na Baker Street. Jak zwykle nie miał czasu, ale jedno słowo
pomogło mi go przekonać.
- Co chciałeś mi
pokazać? - zapytał chłodno, obserwując swój nieskazitelnie czarny parasol.
- Nagranie, które
jest powiązane z Thomasem. - odpowiedziałem równie zimno, jak on i załączyłem płytę
do odtwarzacza w laptopie.
Mary i mój brat
zbliżyli się, by zobaczyć, co na niej jest. Ja natomiast siedziałem spokojnie
na krześle i wlepiałam spojrzenie swoich stalowych i nieprzeniknionych oczu w
ekran.
Przed sobą widziałem
dwunastu mężczyzn o lekko żółtawym kolorze
skóry i skośnych oczach. Dwóch z nich poznałem, co mnie zadziwiło. Aum
Shin Rikyo we własnej osobie... Tylko co oni...?
- Mów. - rozkazał
wyprany z emocji głos Moriarty'ego. To on trzymał kamerę w ręku.
- Aum Shin Rikyo jest
odpowiedzialne za zamach na... - mówił jeden z nich bardzo roztrzęsionym głosem.
- ...na najmłodszym z braci Holmes. To była pomyłka! - krzyknął z rozpaczą w głosie,
a kobieta, którą poznałem od razu, wymierzyła broń w jego głowę, po czym
strzeliła bez mrugnięcia okiem w czaszkę mężczyzny.
- O Boże! - zawołała
Mary i zakryła dłonią usta. Mycroft milczał, patrząc dalej.
- Mów za niego. -
powiedział na nagraniu głos mojego wroga i pomyślałem, że jego skłonności do
zimna są zaraźliwe.
- Furimo Joyu kazał
zabić pana Holmesa, ponieważ zniszczył jego plan we Francji.
Elise strzeliła,
a moja powieka drgnęła nieznacznie. Mózg jednego z odpowiedzialnych za śmierć
mojego brata wypadł przez dziurą wyżłobioną przez kulę. Ciało opadło bezwładnie
na posadzkę jakiegoś hangaru lotniczego, a krew zaczęła mocno barwić podłogę.
Po chwili była
dziewczyna mojego ukochanego młodszego brata zaczęła zabijać ich po kolei. Miała
w oczach tylko furię i cierpienie. Ile bym dał, by być tam z nimi i pociągnąć
chociaż raz za spust...
Przy ostatnim z
nich złapała go za włosy, a Jim podszedł bliżej. Strzeliła raz, drugi, trzeci,
czwarty... Aż do skończenia się magazynku, a mnie przeszył dreszcz podniecenia.
To nagranie dało mi tyle satysfakcji, że uśmiechnąłem się do ekranu swojego
laptopa. Wypuściła ścierwo z dłoni, będąc sama we krwi swojej ofiary. Teraz już
rozumiałem dlaczego Tom był z nią... i dlaczego był tak szaleńczo zakochany w
Jimie. Potrzebował tego, co ja. Nie znosił nudy. Wzniosłem oczy ku niebu i pomyślałem,
że niezły z niego wariat.
- No...
przynajmniej mamy spokój. - powiedział rzeczowo Mycroft i posłał mi spojrzenie
pełne ulgi. On czuł to samo, co ja i bardzo mnie to ucieszyło.
- Okropne. -
skwitowała z obrzydzeniem żona mojego przyjaciela.
- Może i tak...
wracam do pracy.
- Ty też możesz
odejść. - powiedziałem do Mary i schowałem się w kuchni, by zacząć badać próbki
niezwykle ulotnej substancji chemicznej.
Od momentu tego
obejrzenia tego nagrania, nie wypowiedziałem już ani słowa. Mimo iż wiele osób
do mnie mówiło stałem się głuchy na ich wołania. Zrozumiałem, że ludzie tacy
jak, ja, Tom, czy Moriarty na zawsze zostaną tacy sami. I nawet nie powinienem
z tym walczyć.
Kilka dni po tym
zadzwonił do mnie telefon ze szpitala, że fale mózgowe mojej żony zaczęły
odpowiadać na słabe natężenia prądu więc postanowiłem jechać.
***
Ciemność… Spadam w ciemność, wielką i nieprzeniknioną otchłań bez dna i
czasu. Po chwili jednak, gdzieś daleko, jakby od tego miejsca dzieliło mnie
parę kilometrów, widzę błysk. Światło rośnie i rośnie, zbliża się z zupełnie
nieziemską szybkością, jak gdyby odległość dzieląca je ode mnie zupełnie nie
istniała. Ja, ku swojemu zdumieniu, czuje się coraz cudowniej, taka lekka i zwiewna.
W ogóle się nie boję, choć w małej części swojej podświadomości wiem, że
powinnam uciekać jak najdalej od tej dziwnej jasności. Wszystkimi siłami woli
gaszę jednak to uczucie i wyciągam ręce w kierunku światła.
Leżę na piasku i słyszę szum morza, tak jak niedawno na Krecie. Nawet
temperaturę odczuwam podobną. Przez chwilę oddycham szybko, oszołomiona i
zdezorientowana, a potem otwieram oczy.
Od razu trochę oślepia mnie jasne słońce.
Mrugam oczami, wpatrując się w lazurową wodę niedaleko i opierając się plecami
o plamę. Potem rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie ma żywego ducha.
Gdzie ja jestem? Co się stało? Próbuję jakoś
odtworzyć swoje wspomnienia, ale ciężko mi to wychodzi, zupełnie jakbym
próbowała przebić się przez mleczną mgłę. Muszę się skupić…
Dobra. Co mam na sobie? Różową sukienkę…
Ubrałam ją na spotkanie z Tomem i jego chłopakiem. Przyjechaliśmy do tej
restauracji i…
Przypominam sobie martwego Thomasa ma
krześle, dziurę w jego głowie i te już niewidzące oczy, przez co łzy zaczynają
mi płynąc po policzkach a serce nieprzyjemnie się kurczy. Potem dociera do
mnie, że sama dostałam kulkę w plecy i oblewa mnie zimny pot. Ledwo zdaje sobie
sprawę, że teraz już nic mnie nie boli.
Ale jak to…? To chyba nie znaczy, że ja… O
Boże… Ja nie mogę być… Nie, ja chcę do Sherlocka i mojego synka!
Zaczynam jeszcze bardziej płakać, skulona
pod tą głupią palmą, a moje serce pełne jest goryczy, żalu i złości.
- Cholerne przeczucia!!! – wrzeszczę w końcu wściekła, rzucając z całej siły
jakimś kamieniem w stronę morza.
Przerywa mi znany, ciepły i wesoły głos.
- Cześć! Zawsze wiedziałem, że masz
temperament. Już chyba wiem jak udało się okiełznać Sherlocka…. Wystarczy, że
raz się wkurzyłaś.
To Tom, i w dodatku śmieje się. Szok
sprawia, że się uspokajam, a on kuca koło mnie i mnie lekko przytula.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? – pytam,
trzęsąc się i pociągając nosem.
- Ej, spokojnie – obejmuje mnie trochę
mocniej. – Jesteś… pomiędzy.
Nie wiem o co mu chodzi, co jeszcze bardziej
mnie dobija. Przecież Tom, on… powinien nie żyć. Pytam siebie całkiem poważnie
czy czasem nie zwariowałam.
- Jak to pomiędzy? Nic nie rozumiem…
- No tak, zacząłem chyba od złej strony… Po
tym jak zostałaś postrzelona, zapadłaś w śpiączkę. No i cóż… teraz jesteś tutaj. To troszkę moja
wina, bo chciałem z tobą porozmawiać, przepraszam. Obiecuję, że za niedługo
wrócisz do Sherlocka i do synka.
Przez chwilę próbuję sobie to ułożyć w
głowie, ale dalej do końca nie ogarniam, więc zerkam na Thomasa. Wygląda całkiem
normalnie, a z jego oczu bije to samo ciepło, co zwykle. Ubrany jest też w
swoim stylu: w białą koszulę i jasnobrązowe spodnie.
- Ale… Tom, czy ty naprawdę...? – nie jestem
w stanie dokończyć.
- Tak, naprawdę - uśmiecha się smutno. – Ale
tam nie jest źle, a w sumie to całkiem miło. Nie ma po co bać się śmierci –
dodaje zamyślony.
-
Ale…
- Wiem, że nie żyję od niedawna, ale tam i
tutaj czas biegnie inaczej. No i pewnie nie wiesz, ale w tej śpiączce jesteś
już drugi tydzień.
Otwieram lekko wystraszona usta. Drugi tydzień?
Boże, jak oni sobie beze mnie radzą?
- Spokojnie – Tom widzi moje przerażenie i ściska
mnie za rękę. - Mówiłem, że za niedługo wrócisz do nich…
Kiwam zdezorientowana głową.
- Tam i tutaj? Gdzie jest to tam? I co to
znaczy tutaj? – zadaję pierwsze lepsze pytanie, jakie mi przychodzi do głowy.
- Tutaj, czyli pomiędzy. A tam… Niestety nie
mogę ci powiedzieć, przepraszam. Może… może przejdziemy do sedna naszego
spotkania?
Mam taki zamęt w myślach, że tylko znowu kiwam
głową.
- Po pierwsze… chcę cię prosić byś
opiekowała się Sherlockiem, ale prawdę mówiąc to chyba zbyteczne… Wiem
przecież, że zawsze jesteś z nim, dbasz o niego i zrobisz dla niego wszystko -
patrzy mi ciepło w oczy. – Mój brat to prawdziwy szczęściarz.
Uśmiecham
się lekko. Ma rację. Sherlock jest moim życiem.
- Opowiedzcie kiedyś proszę mojemu kochanemu
bratankowi o wujku Tomie. Trochę szkoda, że nie będę mógł mu pokazać jaki super
jestem.
Kiwam głową, a zaraz potem znowu zaczynam
płakać. To, co spotkało Toma, jest niesprawiedliwe! Miał jeszcze całe życie
przed sobą, tyle mógł zrobić, tyle zobaczyć… To straszne.
- Byłeś… jesteś… - nie wiem jak to ująć. –
Taki młody…
- Hej, hej… - znowu otacza mnie ramionami.
- Mówiłem już… nie jest mi źle. I nie
powinniście się smucić z mojego powodu, nie chcę tego… Korzystajcie z życia.
Cóż… idę za jego radą i próbuję się
uspokoić, głęboko oddychając. Ach… Tom może sobie mówić co chce, ale ja wiem,
że kiedy obudzę się z tego snu… tak, snu, bo nie wiem jak to wszystko inaczej
określić… to nie smucenie się z powodu jego straty nie będzie takie łatwe, a
raczej niemożliwe.
- I ostatnia prośba… Możesz powiedzieć
Jimowi, że… żeby się nie martwił i że jestem szczęśliwy?
Mrugam przez chwilę oczami, bo nie mam
pojęcia o czym mówi.
- Jakiemu Jimowi? Och…
A wiec jego facet ma na imię Jim? To tak
jak… Moriarty. Nic nie poradzę, że dopadają mnie dreszcze.
Nagle widzę jego wzrok i zaczynam rozumieć.
Ale… Thomas i Moriarty? Naprawdę? Boże Święty!
- Nie musisz się go bać – wyjaśnia szybko
uspokajającym tonem. – Nic wam nie zrobi, obiecuję. I nie myśl, że to on mnie
zabił. To nie Jim… Więc jak… przekażesz mu?
Całkowicie wbrew rozsądkowi kiwam głową. To
głupota… a jednak.
- Dobra, pora już kończyć, bo będziesz miała
zaraz jeszcze jednego gościa.
- Ale… - nie chcę, żeby Tom odchodził i
łapię go za ręce.
- Muszę iść – mówi spokojnie i przykrywa
moje dłonie swoimi. Widzę przed sobą jego wpatrujące się we mnie czyste
niebieskie oczy. – Posłuchaj… Powtórzę to, co powiedziałem ci na weselu… jesteś
najlepszą bratową na świecie i nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię poznałem
i że mój brat cię ma. Dacie sobie radę. – Uśmiecham się do Toma przez łzy, a on po chwili przenosi wzrok na jakiś punkt
przed sobą. – Twój drugi gość już jest.
Odwracam zaciekawiona głowę i widzę szczupłą
sylwetkę młodego blondyna. Znam ją, podobnie jak ten szybki krok, chociaż nie
widziałam tego już od… od ponad dziewięciu lat.
- Aleksander! Olek! – krzyczę lekko przerażona,
ale i bardzo szczęśliwa, a w następnej sekundzie podrywam się z piasku na równe
nogi. Na chwilę odwracam głowę za siebie i widzę, że Toma już nie ma. Z tego
powodu waham się przez moment, czując ból w sercu, a potem zaczynam biec do
brata.
- Hej siostra! - mówi z tym swoim łobuzerskim
uśmiechem i bierze mnie w ramiona.
O Boże. Nie wierzę, że go widzę. Nie mogę
przestać płakać, nie wiem czy z radości czy z rozpaczy.
- Podobno u ciebie wiele się ostatnio
dzieje… Opowiesz mi?
Nie jestem w stanie wydać z siebie głosu,
więc tylko kiwam głową. Brat prowadzi mnie powrotem pod palmę i sadza na
piasku, a ja zerkam na niego w kompletnym oszołomieniu.
Wygląda jak wtedy kiedy miał dwadzieścia
jeden lat, tuż przed zdiagnozowaniem choroby. Oczy piwne jak u mnie, podobnie
jak ciemnoblond włosy. Naturalnie opalony, średniego wzrostu I ten szalony,
łobuzerski błysk w spojrzeniu.
Przez jakiś czas tylko płaczę i go
przytulam. Mój kochany brat… Tak tęskniłam.
- No, uspokoiłaś się już? – pyta gdy już
jakoś się opanowuję. – To teraz może opowiesz mi, co tam u ciebie? Mam
nadzieję, że Sandra nie przyprawia cię o rozstrój nerwowy…
Śmieję się trochę histerycznie, a kiedy już
mi przechodzi, opowiadam mu o swoim życiu. O tym, jak wszystko się zmieniło,
odkąd pojawiłam się na Baker Street. O poznaniu Sherlocka, późniejszych
wydarzeniach, ciąży, synku, ślubie…Niczego nie pomijam, gadam jak najęta,
szybko i chyba bez ładu i składu. Nie wiem czy coś z tego zrozumiał.
- Cieszę się, że ci się układa – stwierdza
Olek uśmiechając się niczym słońce. – Nawet nie wiesz jak chciałbym ich
wszystkich poznać.
Robię bardzo
smutną minę, ale nie mam chyba już siły na łzy. Poza tym plaża i on zaczynają
się jakby rozmywać.
- A co u ciebie? – pytam, mrugając szybko
powiekami, by odpędzić to dziwne wrażenie.
- W
porządku. Całkiem w porządku… - odpowiada zamyślony, a potem chyba widzi, że
coś się ze mną dzieje. – Och, wracasz do świata żywych, siostrzyczko. Więc
cóż… trzymaj się. I uważaj na siebie.
Chcę coś
odpowiedzieć, ale nie jestem już w
stanie. Ledwo wychwytuję kontury brata, a dziwna ciemność pochłania mnie coraz
bardziej.
Nagle
zaczynam czuć się dziwnie lekka. Ostatni raz spoglądam w oczy Olka, oczy, które
teraz już są plamami bursztynu, a potem ponownie ogarnia mnie ciemność.
Słyszę w
ciemności jakieś głosy i pikanie maszyny, jednak przez zamęt w głowie nie mogę
się na tym skupić. W dodatku troszkę źle mi się oddycha, każde zaczerpnięcie
powietrza wymaga ode mnie większego niż zwykle wysiłku. I chyba ktoś trzyma
moją dłoń.
Chcę podnieść
rękę, ale nie jestem w stanie, bo brak mi sił. Ledwo poruszam palcami, a wtedy
czyjś uścisk na mojej dłoni staje się troszkę mocniejszy. I chyba znajomy.
Walczę z
nadal trzymającą mnie ciemnością i próbuję otworzyć oczy, ale taka prosta
czynność okazuje się teraz dla mnie zaskakująco trudna. Po jakimś czasie jednak
się udaje.
Podnoszę
powieki i widzę nad sobą twarz Sherlocka. Mój ukochany jest cały blady, usta mu
drżą, a oczy są wielkie jak spodki. Jakoś dociera do mnie, że jest bardzo
zdenerwowany i próbuję się słabo uśmiechnąć.
On widząc,
że na niego patrzę oraz podnoszę kąciki ust przytula mnie od razu lekko i
całuje.
- Dzięki
Bogu. Tak się bałem – słyszę koło ucha pełen ulgi głos i kątem oka widzę, że ma
łzy w oczach. Po chwili ja sama płaczę, bo na widok jego żałosnego stanu
nakładają się wizje Toma i Aleksandra.
- Dobrze już,
dobrze… - Sherlock zaczyna głaskać mnie po głowie. – Tylko kochanie nie rób
tego więcej… nie warto.
Orientuję
się, że ma myśli to, że go zasłoniłam, zmuszam się więc do tego, by się w końcu
odezwać.
- Warto. -
Mój głos jest słaby i ochrypły. – I zrobiłabym to jeszcze raz…
Kręci głową
i dalej gładzi moje włosy. Chciałabym podnieść rękę, by go dotknąć, ale zwyczajnie
nie mam siły. Jestem taka słaba…
- Jak
Alex?
- W
porządku. Mary i pani Hudson pomagały w opiece nad nim. Ma się dobrze i czeka
na mamę.
Na
wspomnienie o synku znowu zaczynam płakać, przez co Sherlock kolejny raz musi
mnie uspokajać.
- A ty? –
pytam w końcu. – Jak się trzymasz? Jesteś cały blady i wyglądasz na
wykończonego… nie tylko fizyczne, bardziej psychicznie – patrzę na Sherlocka
smutno.
- Mną się
nie przejmuj, teraz najważniejsze, żebyś ty wróciła do zdrowia…
- Tom
mówił, że jest szczęśliwy – przerywam mu bez namysłu.
Dopiero po
fakcie orientuję się, co powiedziałam. Źle, bo nie powinnam. Nawet nie wiem,
czy ten niby-sen był prawdziwy. Czy rzeczywiście spotkałam Toma i swojego brata,
czy to były tylko urojenia mojego mózgu.
Sherlock
patrzy na mnie zadziwiony, więc opowiadam mu wszystko pokrótce. Dziwnie się z
tym czuje.
- To
pewnie jakiś zwykły sen.
- Cóż… -
mój ukochany chyba jest w szoku i po raz pierwszy nie jest mi w stanie czegoś
sensownie wytłumaczyć. To aż mnie przeraża. – Fakty się zgadzają. Byłaś w śpiączce
dwa tygodnie, Moriarty to facet Toma, jak niewiarygodnie to brzmi, ale go nie
zabił. Zrobili to ludzie Aum Shin Rikyo
Przełykam
ze strachem ślinę, a Sherlock widząc to całuje mnie w czoło. Mam wiele pytań,
ale zbyt mało siły, by nad nimi pomyśleć i by je zadać.
- Potem
wszystko ci opowiem. Teraz odpoczywaj i nie myśl o niczym.
Wzdycham
cicho i zamykam oczy. Po chwili już zapadam w sen, tym razem całkowicie normalny
i dający siły.
Świetny :*
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział
OdpowiedzUsuńMiałam rozwiązywać testy i uczyć się na egzamin, a co robię? Czytam nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Jest po prostu cudowny! Ten list od Jima to całkiem... miły ( o ile mogę w stosunku do Jamesa użyć takiego słowa) gest... Nawet ucieszyła mnie ta egzekucja, bo Tom to moja ulubiona postać (zaraz po Moriartym). Och i Anna... Dobrze, że się obudziła. Co do tego... snu (?) to aż zakręciła mi się łza w oku.
Jestem ciekawa, czy pójdzie do Jima przekazać mu słowa Toma. A jeszcze bardziej jestem ciekawa reakcji Moriarty'ego.
Nowy rozdział jak najszybciej, bo moja ciekawość jest na poziomie max.
Weny życzę!
Powodzenia.
Paulie, mam dokładnie tak samo. Egzaminy niedługo, a ja czytam fanfic'a genialnego z resztą. Czekam na ciąg dalszy i już się niecierpliwię :)
UsuńDziewczyny, piszcze dalej i oby jak najszybciej. ;)
Pozdrawiam, Wesołego Alleluja! :)
Dzięki dzięki :* :* :* I WESOŁYCH ŚWIĄT!!! :*
OdpowiedzUsuńWesołych (i Sherlockowych) świąt :)
UsuńNie zawiodłam się, piękny rozdział, fajny opis przeżyć Anny, czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńMuszę to napisać, bo nie wytrzymam! Co godzinę (jak nie częściej) sprawdzam czy jest kolejny rozdział! Nie róbcie mi tego! Ciekawość mnie już prawie zeżarła ;_________________________;
OdpowiedzUsuńKochane moje rozdział oczywiście będzie ale nie wiem kiedy, keep calm :*
OdpowiedzUsuńJa nie chcę nic mówić, ale WŁAŚNIE MINĄŁ TYDZIEŃ, A NOWEGO NIE MA C:
OdpowiedzUsuńKatujesz nas.
Zgadzam się. Powiedz chociaż kiedy można się spodziewać nowego rozdziału, bo ja tu juz wchodzę tak często jak na facebooka żeby sprawdzić czy nie ma..
UsuńJa tak samo ;)
UsuńSpokojnie - probably będzie w sb :) Nie ogarniam wszystkiego po prostu, keep calm please :* Nie martwcie się, będzie, będzie, tlyko nam czas potrzebny :)
UsuńWidzę, że wy umieracie dosłownie xd Jutro dokończę rozdział. Dziś mam imprezę klasową i po prostu muszę być :3
OdpowiedzUsuńTo wszystko wyjaśnia, czuje się spokojniejsza xD :3
UsuńDzięki bardzo :3 ostatnia impreza taka. Dziś miałam koniec roku.
OdpowiedzUsuńNo i gdzie ten rozdział? :o
OdpowiedzUsuń