piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 39: In Memoriam

(Wspólny rozdział :) Joasia: Sherl i Jim, ja Anna - jak zwykle xD :* )

“Would you know my name if I saw you in Heaven?
       Would it be the same if I saw you in Heaven?
       I must be strong and carry on,
       'Cause I know I don't belong here in Heaven.

       Would you hold my hand if I saw you in Heaven?
       Would you help me stand if I saw you in Heaven?
       I'll find my way through night and day,
      'Cause I know I just can't stay here in Heaven.
                                Eric Clapton - Tears in Heaven


Patrzyłem na nią zrezygnowanym wzrokiem, a potem ziewnąłem przeciągle. Nie miałem pojęcia czego mogła chcieć ode mnie, ale zapewne była w jakiejś sprawie związanej z moją profesją. Tylko dlaczego nie miałem ochoty jej słuchać? Taka jest cena twojej wcześniejszej słabości, Jim. - mruknąłem w myślach. Była to bardzo gorzka myśl. Tęskniłem za nim tak bardzo, że nie mogłem coraz częściej racjonalnie myśleć.
Zarzuciła niezwykle czarnymi, prostymi włosami, ale nadal nic nie mówiła. Po prostu mierzyła mnie wzrokiem jakby szacowała moją postać, co bardzo nie było mi na rękę. Jej tak brązowe jak moje oczy wwiercały mnie w podłogę, czego już zupełnie nie pojmowałem. Czyżbym był aż tak ograniczony?
- Czego pani ode mnie potrzebuje? - zapytałem w końcu i wstałem, by rozprostować kości. Nie znosiłem udawać urzędnika, ale musiałem maskować jakoś swoją działalność.
- Hm... to ciekawe pytanie. - odpowiedziała, a ja zauważyłem, że jest trochę poirytowana. Głos miała bardzo delikatny i cichy, co nie pasowało do prowokacyjnego wyglądu. - Szukam zemsty.
- To już konkrety. - uśmiechnąłem się zimno i schowałem ręce do kieszeni jasnych spodni. Sam niedługo jednej dokonam, więc doskonale rozumiałem w jakim mogła być nastroju. - W czym rzecz?
- Nie wiem czy mogę panu ufać w tych sprawach... Pana szef jest zapewne dużo bardziej odpowiednią osobą.
- Ja sam jestem swoim szefem. Nie ma nikogo wyżej. - mruknąłem nawet na nią nie patrząc.
- To pan jest, Jimem? - zapytała z niedowierzaniem, a ja skrzywiłem głowę w jej stronę i zacząłem obserwować zachowanie. Nic nie wskazywało na to, by mnie poznała. Zapamiętałbym urodę w jaką była obdarzona. Każda część garderoby tylko ją podkreślała, choć kobieta miała w tym momencie około czterdziestu lat. Wielu mężczyzn musiało się za nią oglądać na ulicach. - Jestem Elise Stone.
- Co? - zapytałem głupio i podszedłem do niej bardzo blisko. Jak dla niej stanowczo za blisko, ale ni dbałem o to. Ta kobieta... była... Zabrakło mi myśli. Miałem ochotę wyjść z pomieszczenia, ale coś mi mówiło, bym tego nie robił. czyżby wiedziała jaka zażyłość łączyła mnie z jej mężczyzną? I co miała na myśli mówiąc o zemście?
- Pan o mnie słyszał? - wytrzeszczyła na mnie swoje oczy.
- T - tak. - wybełkotałem. - Cholera... Pewien człowiek opowiadał mi o tobie. Jesteś wyjątkowa.
- Nie wiem kto mógłby o mnie mówić. - burknęła i poprawiła sukienkę. - Palę za sobą wszystkie mosty.
- Thomas. - wyszeptałem drżącym głosem. Pierwszy raz wymówiłem jego imię od dnia pogrzebu i zaczęło zbierać mi się na mdłości przez gorycz. Ręce zaczęły mi niebezpiecznie dygotać, ale na szczęście tego nie widziała. Chrząknąłem, ale mój głos nadal nie brzmiał pewnie. - Tak czy inaczej, czego pani potrzebuje?
- Zemsty. Chociaż nadal nie rozumiem, jakim cudem poznał pan mojego Toma. - powiedziała szczerze i zmierzyła mnie wzrokiem. - Nie jest pan jakiś specyficzny...
- Byłem z nim. - odparłem zgodnie z prawdą. - W stałym związku, gwoli ścisłości. I również szukam zemsty, ale z zupełnie innego powodu. Powiedzmy, że jego śmierć pomoże mi zlikwidować robactwo z mojego miasta.
Patrzyła na mnie przez chwilę zaszokowana moją postawą po czym chrząknęła znacząco i uspokoiła się, po rewelacjach, jakie jej zafundowałem. Musiała mieć równie mocny mętlik w głowie, jak ja, ale czułem, że znajdziemy wspólny język w tej sprawie.
- Tak czy inaczej... Ma pani jakiś szczególny pomysł? - zapytałem bez ogródek.
- Myślałam o zwykłej egzekucji. - mruknęła po chwili zastanowienia. Zrobiła to bez mrugnięcia okiem i zrozumiałem, że miałem z nią wiele wspólnego. To dlatego mój facet ją wybrał... Posłałem jej uśmiech pełen zrozumienia. - Chcę zrobić to sama, ale muszę mieć pewność...
- Że nikt do pani nie dotrze? Załatwione. W tym kraju mogłyby złapać panią... ciebie Elise, tylko dwie osoby.
- Myślisz o jego braciach... Jim?
- Dokładnie tak. Nie zrobią tego z wiadomych przyczyn.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ. BAKER STREET 221B

Siedziałem spokojnie w swoim fotelu i myślałem o Annie. Biedna dziewczyna... że też musiała trafić do tego piekła i to przeze mnie. Leżała w śpiączce już długi czas, a ja coraz bardziej zamykałem się w sobie. Lekarze mówili, że jest szansa na wybudzenie jej, ale szczerze w to wątpiłem. Zostałem z naszym synem zupełnie sam, ale żona mojego przyjaciela przychodziła, by nas odwiedzić. Widziała, że jest ze mną coś nie tak, ale nie chciałem mówić o swoich problemach. Za dużo ich było w mojej głowie i dlatego milczałem, jak grób.
- Sherlocku, nie możesz cały czas, być taki... Anna nie byłaby zadowolona.
- Anny teraz tutaj nie ma. - powiedziałem chłodno i poszedłem do kuchni zrobić kawę. Potrzebne mi było jakieś zajęcie, bym nie zwariował z nudy.
Nagle do drzwi zapukała pani Hudson z tym swoim zawołaniem "hu, hu" i uśmiechem pełnym dobroci. Niedobrze mi się już od niego robiło. Cały czas musiałem patrzeć na tę zasuszoną twarz, będąc w czterech ścianach tego ponurego mieszkania, bo miałem na karku dziecko. Oczywiście kochałem swojego synka, ale nie mogłem wytrzymać. Po prostu nie mogłem.
- Jest dla ciebie przesyłka, Sherlocku. Jakiś młody chłopak ją przyniósł, mówiąc, że ci się spodoba. - powiedziała na wydechu, a ja czym prędzej wyrwałem jej pakunek z ręki.
Rozerwałem papier, moim ozom ukazała się płyta oraz krótki list pisany wąskim charakterem.
- Moriarty... - szepnąłem z obrzydzeniem i zacząłem czytać zawzięcie.

Kochany Sherlocku!

Ostatnio widzieliśmy się w dość przykrych okolicznościach i chciałbym Ci powiedzieć, że nie mam ci za złe. Zrobiłeś to, powodowany impulsem. Ja sam też nie myślałem wtedy trzeźwo. Tak czy siak, mam dla Ciebie specjalne nagranie, które powinno potwierdzić moją niewinność względem śmierci mojego ukochanego Thomasa. Wiem, że nie uwierzyłeś Mycroftowi. Zbyt dobrze Cię znam.
Pomogła mi dokonać tego pewna kobieta, którą już poznałeś i proszę, miej na uwadze, że to właśnie ona i ja. Mam nadzieję, że nie wyciągniecie ze swoim bratem pochopnych wniosków, co do tego wydarzenia.
Po obejrzeniu przez Was tego nagrania, proszę o łaskę w tej sprawie, ponieważ stała się ona na terenie naszego pięknego kraju. Mając na uwadze śmierć twojego brata, oczywiście. Dla niej również.
Podziękuj za obronę mnie, Mary. To było... nieoczekiwane i szczerze twierdzę, że mogłaby wrócić do swojej pięknej profesji pod moim okiem.
Miłego oglądania pięknej śmierci.
James Moriarty

Po przeczytaniu listu miałem mieszane uczucia. Nie wiedziałem co zawierało nagranie i jakoś nie miałem specjalnej ochoty się przekonać, czy śmierć w jego wykonaniu może być piękna. Po dłuższym zastanowieniu wziąłem telefon i zadzwoniłem do mojego brata, by jak najszybciej przybył na Baker Street. Jak zwykle nie miał czasu, ale jedno słowo pomogło mi go przekonać.
- Co chciałeś mi pokazać? - zapytał chłodno, obserwując swój nieskazitelnie czarny parasol.
- Nagranie, które jest powiązane z Thomasem. - odpowiedziałem równie zimno, jak on i załączyłem płytę do odtwarzacza w laptopie.
Mary i mój brat zbliżyli się, by zobaczyć, co na niej jest. Ja natomiast siedziałem spokojnie na krześle i wlepiałam spojrzenie swoich stalowych i nieprzeniknionych oczu w ekran.
Przed sobą widziałem dwunastu mężczyzn o lekko żółtawym kolorze  skóry i skośnych oczach. Dwóch z nich poznałem, co mnie zadziwiło. Aum Shin Rikyo we własnej osobie... Tylko co oni...?
- Mów. - rozkazał wyprany z emocji głos Moriarty'ego. To on trzymał kamerę w ręku.
- Aum Shin Rikyo jest odpowiedzialne za zamach na... - mówił jeden z nich bardzo roztrzęsionym głosem. - ...na najmłodszym z braci Holmes. To była pomyłka! - krzyknął z rozpaczą w głosie, a kobieta, którą poznałem od razu, wymierzyła broń w jego głowę, po czym strzeliła bez mrugnięcia okiem w czaszkę mężczyzny.
- O Boże! - zawołała Mary i zakryła dłonią usta. Mycroft milczał, patrząc dalej.
- Mów za niego. - powiedział na nagraniu głos mojego wroga i pomyślałem, że jego skłonności do zimna są zaraźliwe.
- Furimo Joyu kazał zabić pana Holmesa, ponieważ zniszczył jego plan we Francji.
Elise strzeliła, a moja powieka drgnęła nieznacznie. Mózg jednego z odpowiedzialnych za śmierć mojego brata wypadł przez dziurą wyżłobioną przez kulę. Ciało opadło bezwładnie na posadzkę jakiegoś hangaru lotniczego, a krew zaczęła mocno barwić podłogę.
Po chwili była dziewczyna mojego ukochanego młodszego brata zaczęła zabijać ich po kolei. Miała w oczach tylko furię i cierpienie. Ile bym dał, by być tam z nimi i pociągnąć chociaż raz za spust...
Przy ostatnim z nich złapała go za włosy, a Jim podszedł bliżej. Strzeliła raz, drugi, trzeci, czwarty... Aż do skończenia się magazynku, a mnie przeszył dreszcz podniecenia. To nagranie dało mi tyle satysfakcji, że uśmiechnąłem się do ekranu swojego laptopa. Wypuściła ścierwo z dłoni, będąc sama we krwi swojej ofiary. Teraz już rozumiałem dlaczego Tom był z nią... i dlaczego był tak szaleńczo zakochany w Jimie. Potrzebował tego, co ja. Nie znosił nudy. Wzniosłem oczy ku niebu i pomyślałem, że niezły z niego wariat.
- No... przynajmniej mamy spokój. - powiedział rzeczowo Mycroft i posłał mi spojrzenie pełne ulgi. On czuł to samo, co ja i bardzo mnie to ucieszyło.
- Okropne. - skwitowała z obrzydzeniem żona mojego przyjaciela.
- Może i tak... wracam do pracy.
- Ty też możesz odejść. - powiedziałem do Mary i schowałem się w kuchni, by zacząć badać próbki niezwykle ulotnej substancji chemicznej.
Od momentu tego obejrzenia tego nagrania, nie wypowiedziałem już ani słowa. Mimo iż wiele osób do mnie mówiło stałem się głuchy na ich wołania. Zrozumiałem, że ludzie tacy jak, ja, Tom, czy Moriarty na zawsze zostaną tacy sami. I nawet nie powinienem z tym walczyć.

Kilka dni po tym zadzwonił do mnie telefon ze szpitala, że fale mózgowe mojej żony zaczęły odpowiadać na słabe natężenia prądu więc postanowiłem jechać.

***

Ciemność… Spadam w ciemność, wielką i nieprzeniknioną otchłań bez dna i czasu. Po chwili jednak, gdzieś daleko, jakby od tego miejsca dzieliło mnie parę kilometrów, widzę błysk. Światło rośnie i rośnie, zbliża się z zupełnie nieziemską szybkością, jak gdyby odległość dzieląca je ode mnie zupełnie nie istniała. Ja, ku swojemu zdumieniu, czuje się coraz cudowniej, taka lekka i zwiewna. W ogóle się nie boję, choć w małej części swojej podświadomości wiem, że powinnam uciekać jak najdalej od tej dziwnej jasności. Wszystkimi siłami woli gaszę jednak to uczucie i wyciągam ręce w kierunku światła.
Leżę na piasku i słyszę szum morza, tak jak niedawno na Krecie. Nawet temperaturę odczuwam podobną. Przez chwilę oddycham szybko, oszołomiona i zdezorientowana, a potem otwieram oczy.
Od razu trochę oślepia mnie jasne słońce. Mrugam oczami, wpatrując się w lazurową wodę niedaleko i opierając się plecami o plamę. Potem rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie ma żywego ducha.
Gdzie ja jestem? Co się stało? Próbuję jakoś odtworzyć swoje wspomnienia, ale ciężko mi to wychodzi, zupełnie jakbym próbowała przebić się przez mleczną mgłę. Muszę się skupić…
Dobra. Co mam na sobie? Różową sukienkę… Ubrałam ją na spotkanie z Tomem i jego chłopakiem. Przyjechaliśmy do tej restauracji i…
Przypominam sobie martwego Thomasa ma krześle, dziurę w jego głowie i te już niewidzące oczy, przez co łzy zaczynają mi płynąc po policzkach a serce nieprzyjemnie się kurczy. Potem dociera do mnie, że sama dostałam kulkę w plecy i oblewa mnie zimny pot. Ledwo zdaje sobie sprawę, że teraz już nic mnie nie boli.
Ale jak to…? To chyba nie znaczy, że ja… O Boże… Ja nie mogę być… Nie, ja chcę do Sherlocka i  mojego synka!
Zaczynam jeszcze bardziej płakać, skulona pod tą głupią palmą, a moje serce pełne jest goryczy, żalu i złości.
- Cholerne przeczucia!!! – wrzeszczę  w końcu wściekła, rzucając z całej siły jakimś kamieniem w stronę morza.
Przerywa mi znany, ciepły i wesoły głos.
- Cześć! Zawsze wiedziałem, że masz temperament. Już chyba wiem jak udało się okiełznać Sherlocka…. Wystarczy, że raz się wkurzyłaś.
To Tom, i w dodatku śmieje się. Szok sprawia, że się uspokajam, a on kuca koło mnie i mnie lekko przytula.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? – pytam, trzęsąc się i pociągając nosem.
- Ej, spokojnie – obejmuje mnie trochę mocniej. – Jesteś… pomiędzy.
Nie wiem o co mu chodzi, co jeszcze bardziej mnie dobija. Przecież Tom, on… powinien nie żyć. Pytam siebie całkiem poważnie czy czasem nie zwariowałam.
- Jak to pomiędzy? Nic nie rozumiem…
- No tak, zacząłem chyba od złej strony… Po tym jak zostałaś postrzelona, zapadłaś w śpiączkę. No i  cóż… teraz jesteś tutaj. To troszkę moja wina, bo chciałem z tobą porozmawiać, przepraszam. Obiecuję, że za niedługo wrócisz do Sherlocka i do synka.
Przez chwilę próbuję sobie to ułożyć w głowie, ale dalej do końca nie ogarniam, więc zerkam na Thomasa. Wygląda całkiem normalnie, a z jego oczu bije to samo ciepło, co zwykle. Ubrany jest też w swoim stylu: w białą koszulę i jasnobrązowe spodnie.
- Ale… Tom, czy ty naprawdę...? – nie jestem w stanie dokończyć.
- Tak, naprawdę - uśmiecha się smutno. – Ale tam nie jest źle, a w sumie to całkiem miło. Nie ma po co bać się śmierci – dodaje zamyślony.
-  Ale…
- Wiem, że nie żyję od niedawna, ale tam i tutaj czas biegnie inaczej. No i pewnie nie wiesz, ale w tej śpiączce jesteś już drugi tydzień.
Otwieram lekko wystraszona usta. Drugi tydzień? Boże, jak oni sobie beze mnie radzą?
- Spokojnie – Tom widzi moje przerażenie i ściska mnie za rękę. - Mówiłem, że za niedługo wrócisz do nich…
Kiwam zdezorientowana głową.
- Tam i tutaj? Gdzie jest to tam? I co to znaczy tutaj? – zadaję pierwsze lepsze pytanie, jakie mi przychodzi do głowy.
- Tutaj, czyli pomiędzy. A tam… Niestety nie mogę ci powiedzieć, przepraszam. Może… może przejdziemy do sedna naszego spotkania?
Mam taki zamęt w myślach, że tylko znowu kiwam głową.
- Po pierwsze… chcę cię prosić byś opiekowała się Sherlockiem, ale prawdę mówiąc to chyba zbyteczne… Wiem przecież, że zawsze jesteś z nim, dbasz o niego i zrobisz dla niego wszystko - patrzy mi ciepło w oczy. – Mój brat to prawdziwy szczęściarz.
  Uśmiecham się lekko. Ma rację. Sherlock jest moim życiem.          
- Opowiedzcie kiedyś proszę mojemu kochanemu bratankowi o wujku Tomie. Trochę szkoda, że nie będę mógł mu pokazać jaki super jestem.
Kiwam głową, a zaraz potem znowu zaczynam płakać. To, co spotkało Toma, jest niesprawiedliwe! Miał jeszcze całe życie przed sobą, tyle mógł zrobić, tyle zobaczyć… To straszne.
- Byłeś… jesteś… - nie wiem jak to ująć. – Taki młody…
- Hej, hej… - znowu otacza mnie ramionami. -  Mówiłem już… nie jest mi źle. I nie powinniście się smucić z mojego powodu, nie chcę tego… Korzystajcie z życia.
Cóż… idę za jego radą i próbuję się uspokoić, głęboko oddychając. Ach… Tom może sobie mówić co chce, ale ja wiem, że kiedy obudzę się z tego snu… tak, snu, bo nie wiem jak to wszystko inaczej określić… to nie smucenie się z powodu jego straty nie będzie takie łatwe, a raczej niemożliwe.
- I ostatnia prośba… Możesz powiedzieć Jimowi, że… żeby się nie martwił i że jestem szczęśliwy?
Mrugam przez chwilę oczami, bo nie mam pojęcia o czym mówi.
- Jakiemu Jimowi? Och…
A wiec jego facet ma na imię Jim? To tak jak… Moriarty. Nic nie poradzę, że dopadają mnie dreszcze.
Nagle widzę jego wzrok i zaczynam rozumieć. Ale… Thomas i Moriarty? Naprawdę? Boże Święty!
- Nie musisz się go bać – wyjaśnia szybko uspokajającym tonem. – Nic wam nie zrobi, obiecuję. I nie myśl, że to on mnie zabił. To nie Jim… Więc jak… przekażesz mu?
Całkowicie wbrew rozsądkowi kiwam głową. To głupota… a jednak.
- Dobra, pora już kończyć, bo będziesz miała zaraz jeszcze jednego gościa.
- Ale… - nie chcę, żeby Tom odchodził i łapię go za ręce.
- Muszę iść – mówi spokojnie i przykrywa moje dłonie swoimi. Widzę przed sobą jego wpatrujące się we mnie czyste niebieskie oczy. – Posłuchaj… Powtórzę to, co powiedziałem ci na weselu… jesteś najlepszą bratową na świecie i nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię poznałem i że mój brat cię ma. Dacie sobie radę. – Uśmiecham się do Toma przez łzy,  a on po chwili przenosi wzrok na jakiś punkt przed sobą. – Twój drugi gość już jest.
Odwracam zaciekawiona głowę i widzę szczupłą sylwetkę młodego blondyna. Znam ją, podobnie jak ten szybki krok, chociaż nie widziałam tego już od… od ponad dziewięciu lat.
- Aleksander! Olek! – krzyczę lekko przerażona, ale i bardzo szczęśliwa, a w następnej sekundzie podrywam się z piasku na równe nogi. Na chwilę odwracam głowę za siebie i widzę, że Toma już nie ma. Z tego powodu waham się przez moment, czując ból w sercu, a potem zaczynam biec do brata.
- Hej siostra! - mówi z tym swoim łobuzerskim uśmiechem i bierze mnie w ramiona.
O Boże. Nie wierzę, że go widzę. Nie mogę przestać płakać, nie wiem czy z radości czy z rozpaczy.
- Podobno u ciebie wiele się ostatnio dzieje… Opowiesz mi?
Nie jestem w stanie wydać z siebie głosu, więc tylko kiwam głową. Brat prowadzi mnie powrotem pod palmę i sadza na piasku, a ja zerkam na niego w kompletnym oszołomieniu.
Wygląda jak wtedy kiedy miał dwadzieścia jeden lat, tuż przed zdiagnozowaniem choroby. Oczy piwne jak u mnie, podobnie jak ciemnoblond włosy. Naturalnie opalony, średniego wzrostu I ten szalony, łobuzerski błysk w spojrzeniu.
Przez jakiś czas tylko płaczę i go przytulam. Mój kochany brat… Tak tęskniłam.
- No, uspokoiłaś się już? – pyta gdy już jakoś się opanowuję. – To teraz może opowiesz mi, co tam u ciebie? Mam nadzieję, że Sandra nie przyprawia cię o rozstrój nerwowy…
Śmieję się trochę histerycznie, a kiedy już mi przechodzi, opowiadam mu o swoim życiu. O tym, jak wszystko się zmieniło, odkąd pojawiłam się na Baker Street. O poznaniu Sherlocka, późniejszych wydarzeniach, ciąży, synku, ślubie…Niczego nie pomijam, gadam jak najęta, szybko i chyba bez ładu i składu. Nie wiem czy coś z tego zrozumiał.
- Cieszę się, że ci się układa – stwierdza Olek uśmiechając się niczym słońce. – Nawet nie wiesz jak chciałbym ich wszystkich poznać.
Robię bardzo smutną minę, ale nie mam chyba już siły na łzy. Poza tym plaża i on zaczynają się jakby rozmywać.
-  A co u ciebie? – pytam, mrugając szybko powiekami, by odpędzić to dziwne wrażenie.
- W porządku. Całkiem w porządku… - odpowiada zamyślony, a potem chyba widzi, że coś się ze mną dzieje. – Och, wracasz do świata żywych, siostrzyczko. Więc cóż…  trzymaj się. I uważaj na siebie.
Chcę coś odpowiedzieć, ale  nie jestem już w stanie. Ledwo wychwytuję kontury brata, a dziwna ciemność pochłania mnie coraz bardziej.
Nagle zaczynam czuć się dziwnie lekka. Ostatni raz spoglądam w oczy Olka, oczy, które teraz już są plamami bursztynu, a potem ponownie ogarnia mnie ciemność.

Słyszę w ciemności jakieś głosy i pikanie maszyny, jednak przez zamęt w głowie nie mogę się na tym skupić. W dodatku troszkę źle mi się oddycha, każde zaczerpnięcie powietrza wymaga ode mnie większego niż zwykle wysiłku. I chyba ktoś trzyma moją dłoń.
Chcę podnieść rękę, ale nie jestem w stanie, bo brak mi sił. Ledwo poruszam palcami, a wtedy czyjś uścisk na mojej dłoni staje się troszkę mocniejszy. I chyba znajomy.
Walczę z nadal trzymającą mnie ciemnością i próbuję otworzyć oczy, ale taka prosta czynność okazuje się teraz dla mnie zaskakująco trudna. Po jakimś czasie jednak się udaje.
Podnoszę powieki i widzę nad sobą twarz Sherlocka. Mój ukochany jest cały blady, usta mu drżą, a oczy są wielkie jak spodki. Jakoś dociera do mnie, że jest bardzo zdenerwowany i próbuję się słabo uśmiechnąć.
On widząc, że na niego patrzę oraz podnoszę kąciki ust przytula mnie od razu lekko i całuje.
- Dzięki Bogu. Tak się bałem – słyszę koło ucha pełen ulgi głos i kątem oka widzę, że ma łzy w oczach. Po chwili ja sama płaczę, bo na widok jego żałosnego stanu nakładają się wizje Toma i Aleksandra.
- Dobrze już, dobrze… - Sherlock zaczyna głaskać mnie po głowie. – Tylko kochanie nie rób tego więcej… nie warto.
Orientuję się, że ma myśli to, że go zasłoniłam, zmuszam się więc do tego, by się w końcu odezwać.
- Warto. - Mój głos jest słaby i ochrypły. – I zrobiłabym to jeszcze raz…
Kręci głową i dalej gładzi moje włosy. Chciałabym podnieść rękę, by go dotknąć, ale zwyczajnie nie mam siły. Jestem taka słaba…
- Jak Alex?
- W porządku. Mary i pani Hudson pomagały w opiece nad nim. Ma się dobrze i czeka na mamę.
Na wspomnienie o synku znowu zaczynam płakać, przez co Sherlock kolejny raz musi mnie uspokajać.
- A ty? – pytam w końcu. – Jak się trzymasz? Jesteś cały blady i wyglądasz na wykończonego… nie tylko fizyczne, bardziej psychicznie – patrzę na Sherlocka smutno.
- Mną się nie przejmuj, teraz najważniejsze, żebyś ty wróciła do zdrowia…
- Tom mówił, że jest szczęśliwy – przerywam mu bez namysłu.
Dopiero po fakcie orientuję się, co powiedziałam. Źle, bo nie powinnam. Nawet nie wiem, czy ten niby-sen był prawdziwy. Czy rzeczywiście spotkałam Toma i swojego brata, czy to były tylko urojenia mojego mózgu.
Sherlock patrzy na mnie zadziwiony, więc opowiadam mu wszystko pokrótce. Dziwnie się z tym czuje.
- To pewnie jakiś zwykły sen.
- Cóż… - mój ukochany chyba jest w szoku i po raz pierwszy nie jest mi w stanie czegoś sensownie wytłumaczyć. To aż mnie przeraża. – Fakty się zgadzają. Byłaś w śpiączce dwa tygodnie, Moriarty to facet Toma, jak niewiarygodnie to brzmi, ale go nie zabił. Zrobili to ludzie Aum Shin Rikyo
Przełykam ze strachem ślinę, a Sherlock widząc to całuje mnie w czoło. Mam wiele pytań, ale zbyt mało siły, by nad nimi pomyśleć i by je zadać.
- Potem wszystko ci opowiem. Teraz odpoczywaj i nie myśl o niczym.
Wzdycham cicho i zamykam oczy. Po chwili już zapadam w sen, tym razem całkowicie normalny i dający siły.

18 komentarzy:

  1. Piękny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam rozwiązywać testy i uczyć się na egzamin, a co robię? Czytam nowy rozdział!
    Cóż mogę powiedzieć? Jest po prostu cudowny! Ten list od Jima to całkiem... miły ( o ile mogę w stosunku do Jamesa użyć takiego słowa) gest... Nawet ucieszyła mnie ta egzekucja, bo Tom to moja ulubiona postać (zaraz po Moriartym). Och i Anna... Dobrze, że się obudziła. Co do tego... snu (?) to aż zakręciła mi się łza w oku.
    Jestem ciekawa, czy pójdzie do Jima przekazać mu słowa Toma. A jeszcze bardziej jestem ciekawa reakcji Moriarty'ego.

    Nowy rozdział jak najszybciej, bo moja ciekawość jest na poziomie max.
    Weny życzę!
    Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paulie, mam dokładnie tak samo. Egzaminy niedługo, a ja czytam fanfic'a genialnego z resztą. Czekam na ciąg dalszy i już się niecierpliwię :)
      Dziewczyny, piszcze dalej i oby jak najszybciej. ;)
      Pozdrawiam, Wesołego Alleluja! :)

      Usuń
  3. Dzięki dzięki :* :* :* I WESOŁYCH ŚWIĄT!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zawiodłam się, piękny rozdział, fajny opis przeżyć Anny, czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę to napisać, bo nie wytrzymam! Co godzinę (jak nie częściej) sprawdzam czy jest kolejny rozdział! Nie róbcie mi tego! Ciekawość mnie już prawie zeżarła ;_________________________;

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochane moje rozdział oczywiście będzie ale nie wiem kiedy, keep calm :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie chcę nic mówić, ale WŁAŚNIE MINĄŁ TYDZIEŃ, A NOWEGO NIE MA C:
    Katujesz nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Powiedz chociaż kiedy można się spodziewać nowego rozdziału, bo ja tu juz wchodzę tak często jak na facebooka żeby sprawdzić czy nie ma..

      Usuń
    2. Ja tak samo ;)

      Usuń
    3. Spokojnie - probably będzie w sb :) Nie ogarniam wszystkiego po prostu, keep calm please :* Nie martwcie się, będzie, będzie, tlyko nam czas potrzebny :)

      Usuń
  9. Widzę, że wy umieracie dosłownie xd Jutro dokończę rozdział. Dziś mam imprezę klasową i po prostu muszę być :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko wyjaśnia, czuje się spokojniejsza xD :3

      Usuń
  10. Dzięki bardzo :3 ostatnia impreza taka. Dziś miałam koniec roku.

    OdpowiedzUsuń
  11. No i gdzie ten rozdział? :o

    OdpowiedzUsuń