wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 36: To złe

(Rozdział od Joasi;) )

“Sweet dreams are made of this. 
       Who am I to disagree? 
       Travel the world and the seven seas. 
       Everybody's looking for something. 

       Some of them want to use you. 
       Some of them want to get used by you. 
       Some of them want to abuse you. 
       Some of them want to be abused.
                          Marilyn Manson - Sweet dreams


Obudziło mnie głośne brzęczenie mojego telefonu. Co za... - mruknąłem do siebie w myślach bardzo zdenerwowany i odebrałem, by nie zbudzić Anny. Niestety za późno, ale uciszyłem ją, kładąc palec na jeszcze lekko zasuszonych, czerwonych ustach i wsłuchałem się w głos mojego brata.
- Czy ty jesteś normalny? - przerwałem mu w końcu z wielkim wyrzutem. - Dzień po ślubie, a ty już mnie męczysz.
- Nie obchodzi mnie twoje życie prywatne, braciszku. Wielka Brytania cię potrzebuje.
Znów ten protekcjonalny ton. Ile razy jeszcze będę znosić niańczenie mnie przez tego gbura? Pewnie do czasu, gdy Tom nie weźmie stąd swego szlacheckiego tyłka...
- W nosie mam królową i cały kraj. - warknąłem i już miałem nacisnąć czerwoną słuchawkę kończącą ten bezsensowny słowotok, lecz Mycroft jednym tylko zdaniem zmienił tor moich zamiarów.
- Jeżeli nie ulegniesz, po prostu wpakują cię do samolotu. - powiedział, jak zwykle chłodno.
Anna widząc moją minę posłała mi zaciekawione spojrzenie, lecz milczałem. Ciągle wisiało nade mną wygnanie i tylko od jednej osoby w tym państwie mogłem liczyć na ułaskawienie. Teraz jednak, czas było schować swoją dumę do kieszeni, a życie "zwykłego" człowieka pochować w tym pokoju.
- Dziwne... Jeszcze nie zauważyłeś, - kontynuował z lekką wyższością. - że bezdomni zaczęli ginąć na potęgę? Nie wiem do jakich celów są uśmiercani, ale to nie jest robota seryjnego mordercy, choć popisowo zabija kobiety...
- Jak? - zapytałem, zaczynając myśleć na przyspieszonych obrotach.
- Poderżnięte gardła... - mruknął ostrożnie.
- To nie wszystko, prawda? - zapytałem rozgorączkowany, a moje policzki zapłonęły niezdrowym rumieńcem.
- Nie. - chrząknął niezdecydowany, ale zaczął znów swój monolog. - Kilku ofiarom wycięto narządy z jamy brzusznej. Dużo krwi i jeszcze więcej niedopowiedzeń. Zbyt mało śladów, by dorwać przestępcę. Mamy pewne podejrzenia, co do sprawcy, bo to nie jest robota zwykłego człowieka.
- I ty mówisz mi o tym dopiero teraz?! - zawołałem rozeźlony. Co on sobie wyobraża? Mogłem złapać tego gościa od tak, skoro miałem aż tyle. To dla mnie jak święta, a ten... Ach. Zacisnąłem mocniej dłoń na telefonie, by nie wybuchnąć, a tym bardziej nie niepokoić mojej ukochanej.
- Miałeś ślub na głowie... Po co mam ci psuć zabawę?
- Znów zaczynasz? Nieważne... Teraz czas na działanie, a nie bzdury. Przyślij mi akta albo najlepiej Lestrada. Zapewne to on ma na oku całą sprawę?
- Tak. W takim razie spodziewaj się go za godzinę. - zakończył połączenie, a ja wyskoczyłem z łóżka czym prędzej i zacząłem gorączkowo grzebać w szafie.
Może by tak... Nie. Nie dziś, Sherlocku. Wziąłem w końcu rzeczy, które w jakiś sposób pasowałyby do okoliczności. Anna cały czas patrzyła na mnie, jak na wariata, a mnie ogarnął bardzo dobry humor. Moja mała wiedziała już, że coś jest nie tak. Doskonale znałem tę pozę lustrujących mnie od stóp do głów źrenic, przez co miałem ochotę złożyć bardzo lubieżny pocałunek, na jej ustach.
Podszedłem do niej miękko i zanurzyłem palce w blond włosach, a ona westchnęła. Dziwaczne zdawało mi się to, że nic nie mówiła, ale mogłem tego nie zarejestrować przez tę całą sprawę. Dawno nie miałem do czynienia z takimi rzeczami i mój umysł aż płoną, by tylko pracować. Teraz jednak, miałem ochotę na coś innego. Posłałem mojej żonie delikatny uśmiech i wpiłem się w jej gorące usta. Odpłynąłem na chwilę od nadmiaru endorfiny i zadrżałem. Nie. Nie wolno ci więcej. Jeszcze nie wypoczęła.
Nie spostrzegłem, jak zaczęła mnie przyciągać do siebie, a mnie odebrało mowę. Od kiedy ona...? Nieważne. Co za uczucie, być wykorzystywanym przez taką niewiastę o kocich oczach. A może byś tak w końcu pomyślał o pracy? - zapytała jadowicie Molly. - Jeżeli go nie złapiesz, to kolejni informatorzy stracą życie.
- Nie możemy, Anno. - wymamrotałem prosto w jej wargi, mocno otumaniony. - Zaraz będzie Lestrade.
- No dobrze. - burknęła trochę nadąsana, przez co miałem ochotę trącić ją w nos i w efekcie, zrobiłem to. Wybuchnęła głośnym śmiechem, a potem zapytała: - Dlaczego nie opowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie?
- Byłem zamyślony, księżniczko. Jest poważna sprawa...
- Jaka?
Spojrzałem na nią, by oszacować, czy to za bardzo nie zepsuje jej dnia, ale pewna część mojego mózgu już dawno postanowiła i nie miałem na to wpływu. Wystarczył jeden mały gest, a ja byłem dla niej jak otwarta księga, jedno rozpięcie guzika od nieskazitelnie białej koszuli.
- W kręgu bezdomnych grasuje morderca, który lubi historię Anglii...
- Nie rozumiem... - zmarszczyła zabawnie brwi i czekała cierpliwie aż będę mówił dalej.
- Kuba Rozpruwacz, moje kochanie. - westchnąłem i wziąłem telefon w ręce. - Kuba Rozpruwacz...
Do naszych drzwi ktoś nagle zapukał, a ja bardzo szybko zapiąłem koszulę i włożyłem ją w spodnie. Czyżby inspektor już przybył? Zapewne tak, sądząc po natarczywości.
Otworzyłem i zobaczyłem przerażoną minę, już siwiejącego policjanta, przez co zacząłem myśleć, czy naprawdę nie straszę sobą ludzi. A nawet jeśli... to tylko ludzie. Zwykli, nudni, głupi i niereformowalni.
- Jest kolejny trup... - powiedział ledwo słyszalnie. - Przepraszam, że tak wyszło... Miał nam pomóc, ale...
- Kto? O kim mówisz, Lestrade? - złapałem go za ramiona i wytrzeszczyłem oczy, by wyczytać coś z jego źrenic. Typowe... zmęczenie, strach, trochę za dużo alkoholu, noc z... dobra tego nie chcę wiedzieć, wyrzuty sumienia. - Kogoś ty posłał?
- Ja... - za jąkał i zamilkł. - To nie był mój pomysł, Sherlocku. - zaczął się bronić co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- MÓW! - wrzasnąłem i potrząsnąłem nim trochę zbyt mocno.
- Billy Wiggins nie żyje. - powiedział, nie patrząc na mnie, a ja osłupiałem. - Poderżnięte gardło przy samej nasadzie... Wygląda to, jakby miał podwójny uśmiech. Nic nie mogliśmy zrobić, by...
- Dość. - powiedziałem zimno i puściłem go, po czym wyszedłem z sypialni.- Nie przy Annie.
- Co, nie przy mnie?! - zawołała zdenerwowana. - Mam prawo wiedzieć...
- Nie to miałem na myśli, kochanie. Po prostu... To nie są miłe sprawy, a nie chciałem ci psuć dnia. Poza tym będę musiał zaraz jechać... Muszę zawiadomić Johna. Potrzebuję dobrego lekarza. No i może Toma, ale on... Nie wiem.
- Do czego ci Tom? - zapytał detektyw robiąc zaciekawioną minę, a mnie opadły ręce.
Sekundę trwało zastanowienie się nad tym, czy mówić mu dłużej, czy w skrócie, ale padło na to drugie. Potrzebowałem mocnego zaplecza do takich działań i musiałem wiedzieć wszystko o osobie, która dopuszcza się bycia rzeźnikiem. Zwłaszcza o tym, w jaki sposób myśli. Ja sam ze swoimi zdolnościami nie mógłbym wychwycić wszystkiego, a mój młodszy brat wprost pływał w tym temacie.
- Thomas zrobił cztery dyplomy dotyczące psychologii. Wybrał dzieci, bo je uwielbia. W każdej chwili może znaleźć pracę gdziekolwiek. Nie jest tylko psychologiem, psychiatra z niego też dość ciekawy.
Anna i inspektor otworzyli usta ze zdziwienia, a ja posłałem im wyrozumiały uśmiech. Westchnąłem i podszedłem do wieszaka, by wziąć płaszcz i granatowy szalik.
- On jest jeszcze taki młody. - powiedziała moja ukochana z uznaniem. Zdążyła wskoczyć właśnie w moją koszulę od ślubnego garnituru, a gdy ujrzałem ją w tym osobliwym stroju, w jednej chwili miałem ochotę zdjąć ten kawałek materiału. Ta krótka chwila rozproszyła na chwilę moją uwagę.
- Kocha to, co robi, choć przez małą słabość zaprzepaściłby wszystko.
- Nie mów tak... Miłość nie jest błędem, Sherlocku.
- Wiem... przepraszam. - mruknąłem, całując ją i nie dbając o to, co pomyśli siwiejący gość, który na marginesie był z moim starszym bratem. Sprawdziłem czy mój synek śpi, ale miał już otwarte swoje piękne oczęta, które mrugały do mnie przyjaźnie.
Wyszliśmy, a mój towarzysz podał mi zdjęcia z poprzednich miejsc zbrodni. Precyzja cięć zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Po brzuchu została tylko krwawa dziura, w której widać było sam kręgosłup z częściami mięśni. Nigdzie natomiast nie widziałem reszty, czyli nerek, jelit, czy macicy u ofiar.
Nie pomyślałbym, że posoka może zrobić na mnie takie wrażenie pod względem teatralności ułożenia zwłok i drobnej niedbałości... Na jednym ze zdjęć zauważyłem ślad i serce zaczęło bić mi mocniej.
- Zmierzyliście to? - zapytałem, podsuwając Lestrade'owi pod nos fotografię. Zjechał na pobocze i już miał wybuchnąć, ale zmierzyłem go zimno i kontynuowałem. - Oczywiście, że nie, bo nikt nie był na tyle mądry...
- Anderson zdjął wszystko. Ostatnio jest zbyt skrupulatny... - burknął do mnie i ruszył z powrotem, a ja wyciągnąłem telefon, by napisać wiadomość do moich pomocników.
MAMY TRUPA. POTRZEBUJĘ POMOCY W DIAGNOZIE...
- Co to za miejsce?
- St. James Park. Dość daleko od widoku gapiów, ale nie na tyle, by nas nie poinformowano.
...ST. JAMES PARK. Dopisałem ostatni kawałek i wysłałem wiadomość do Johna i Thomasa. Wziąłem znów zdjęcia, powoli je analizując. Miałem w głowie tylko naśladowcę słynnego już na cały świat Kubę Rozpruwacza, ale miałem wrażenie, że to coś większego. I śmierć Billa. Nie mogłem uwierzyć, że byli na tyle głupi, by posłać go w ręce takiego rzeźnika i szczerze mówiąc nie miałem ochoty zobaczyć jego ciała.
Pamiętałem tego uśmiechniętego ćpuna, który pomógł mi tyle razy i nie mogłem wprost uwierzyć, że tak skończył. Lubił ryzyko i to go w końcu zgubiło.
Złożyłem ręce, jak do modlitwy, a moje myśli zaczęły płynąć bardzo szybko. Mężczyzna, to było jasne, jak słońce, wysoki, umięśniony... zna się na ludzkiej anatomii. Fachowiec. Możliwe, że chirurg, ale co dalej? Nic nie wiem, póki co. Może John mi coś jeszcze podpowie, albo Tom... Psychopata? Możliwe, ale z mocnymi zaburzeniami osobowości, skoro tnie tylko kobiety. Jedna może coś mu zrobiła. Nie wiem... Nie wiem. Nie daje mi spokoju ta gładkość linii. Wręcz artyzm w tym, co robi i dużo rozmysłu. Czyżby wskazówki? Miejmy nadzieję, że na miejscu znajdę jakieś poszlaki, które mnie naprowadzą na dalszy trop.
Dojechaliśmy na miejsce w trochę więcej niż pół godziny, a mnie od razu rzucił się w oczy fakt, że to nie ma najmniejszego sensu. Widząc Billa w ogóle nie poznałem jego twarzy. Nie było na niej uśmiechu, ale to akurat nie dziwne. W końcu spotkał kogoś, kto podciął mu gardło... Tylko dlaczego miał przerażoną minę, skoro cięcie wskazywało, że sprawca zaatakował go od tyłu? Czyżby wcześniej z nim rozmawiał? Być może... Szkoda, że nie było tutaj jeszcze moich towarzyszy.
Podszedłem bliżej i wyciągnąłem lupę. Pochyliłem ciało nad raną ofiary i zacząłem ją badać. Została zadana bardzo rozgrzanym nożem. Świadczyła o tym przypalona skóra na szyi i ślad narzędzia, a raczej skalpela. Musiał być wcześniej wyparzony, bądź włożony do ognia. Broń dla chirurga... ale przerobiona. Idealnie zaostrzony koniec, a mniej więcej po środku dwa wcięcia. Zapewne, by zadać więcej bólu ofierze...
- Masz już coś? - zapytał za mną znajomy głos, a mnie ogarnęła ulga. John. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
- Tak, ale proszę. Czekam na twoją opinię. - opowiedziałem zadowolony i odsunąłem się, by mógł spojrzeć na ciało.
- O Boże. - wyszeptał, a ja przewróciłem oczyma, znudzony. Zawsze to samo... - Czy to nie jest...?
- Jest, ale działaj.
Stanął obok mnie, po czym klęknął i zaczął badać. Przebiegł po dłoniach i sprawdził, czy nie ma naskórka pod paznokciami, ale ja wiedziałem, że nic nie znajdzie. Bill się nie broniło, choć coś mocno go wystraszyło. Niestety co to mogło być, nie wpadło mi jeszcze do głowy. Sprawdził oczy i skórę twarzy, aż dotarł do rany. Otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie.
- To skalpel. - mruknął zaszokowany.
- Tak... coś jeszcze? - zadałem mu pytanie, czekając na odpowiedź.
- Zmarł później niż myślałem. Męczył się.
Gdy to powiedział w końcu zrozumiałem. Jak mogłem to przeoczyć?! To przecież było oczywiste!
- Jesteś genialny, John. Przyznam szczerze i z uznaniem dla ciebie, że nie zauważyłem. To zapewne dlatego ten wyraz.
- Miał wolę życia.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem mojego brata stojącego tuż za mną. Miał trochę rozeźloną minę, co mnie zastanowiło, ale w oczach widziałem błysk, który po prostu parzył. Może jednak nie jest tak źle... Swoją postawą przywodził mi na myśl siebie, gdy zacząłem chodzić z Anną. A jeżeli to wszystko jest dla niego dobre? Ten cały związek.
- Co masz na myśli? - zapytałem, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- No tak... Socjopata. - odparł na moje pytanie mój przyjaciel i zaśmiał się trochę gorzko. - Chciał żyć, Sherlocku więc dlatego ma przerażenie wypisane na twarzy. Śmierć może być straszna, dla niektórych.
- Być może... - powiedziałem w zastanowieniu, ale szczerze w to wątpiłem. - Ale nie został pocięty tutaj. Tu tylko umarł.
- Sherlock! - zbeształ mnie, a ja posłałem mu zdziwione spojrzenie swych stalowych oczu. To przecież miejsce zgonu, co w tym takiego dziwnego?
- Nieważne. Tak czy inaczej wiem już wszystko. Teraz twoja kolej, Thomas. Potrzebuję opinii, bo możesz mnie wyprowadzić z błędu. Chodzi mi głównie o...
- Profil psychologiczny mordercy. - dokończył za mnie i zerknął na martwego. Lestrade patrzył na całą sytuację ni to rozbawiony, ni to zszokowany, ale nic nie powiedział. Czekał na każdą opinię fachowca, bo mogło to pomóc w ujęciu przestępcy. - Mężczyzna, sporo waży, ale silny i wysportowany. Chirurg zapewne lub ktoś kto ma do czynienia z takim sprzętem. Inteligentny. Jest mordercą do wynajęcia. Wybrał pewnie ten zawód z powodów osobistych, w takim razie zrobił już coś takiego w młodym wieku. Sprawianie bólu ofiarom jest życzeniem jego pracodawcy. Wskazuje na to narzędzie. Przerażenie mogę przypisać tylko chęci życia bądź...
- Bądź? - wyskoczył nagle jeden z moich największych "fanów". Nie wierzę, że on tutaj jest. Pomasowałem czoło w geście niesmaku.
- Nie teraz, Anderson. - warknąłem, ale on nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca. No cóż. Jak widać, nie zawsze można trafić do tego tępaka.
- Bądź temu, że był na miejscu ktoś jeszcze. - odpowiedział mój brat. - Bardzo wątpię, ale mamy chyba naszego psychopatę, który jest szefem mordercy.
- Wiem nawet kto. - zaśpiewał wesołkowato Anderson. - Moriarty!
- Nie bądź głupi, na litość boską! - burknąłem do niego. - On nie będzie ryzykować dla drobnej chwili przyjemności.
- Chyba, że jego rozchwiania są spowodowane innym czynnikiem. - mruknął w zamyśleniu mój brat, po czym dodał: - Muszę coś załatwić, braciszku.
Pomyślałem, że coś tu nie gra, i gdy odchodził, złapałem go za nadgarstek.
- Stój. - wziąłem go na bok, by porozmawiać bez świadków. Mój przyjaciel rzucił mi zaintrygowane spojrzenie, lecz zaprzeczyłem głową, żeby nie podszedł. Zrobił zawiedzioną minę, ale wiedział, że powiem mu mniej więcej o co chodziło. Na tym polegała nasza przyjaźń. Mówiłem mu o swoich podejrzeniach względem wielu spraw i tym razem też zamierzałem powierzyć mu swe wątpliwości względem drugiej połówki Toma. - Co cię gryzie?
- Nie twoja sprawa. - warknął bardzo nabuzowany, a jego twarz wykrzywił potworny grymas.
- Thomas... - ciągnąłem, tym razem bardzo stanowczo. - Nie chodzi mi o twój związek. Raczej  to, że za dużo w tobie ostatnio agresji. Przecież ty taki nigdy nie byłeś...
- Może tylko w stosunku do was? - odparował wyniośle, a mnie zmroziło. Chodziło o mnie i o Mycrofta. Mogłem to przewidzieć, ale to nie było najgorsze. Mój najmłodszy brat stracił do mnie zaufanie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Takie relacje jest niezwykle trudno odbudować.
- Masz rację. - powiedziałem w końcu. - Ale tylko po części. Robisz to, co kochasz, a to bardzo dobrze. Elise już nie wróci, to fakt, ale masz kogoś nowego i jak mówiłem, nie będę się mieszał, chociaż czuję, że to nie jest do końca dobre.
- Ty i nie mieszanie się... Mycroft już próbował, ale nic mu z tego nie wyszło. - posłał mi bardzo mściwy uśmiech. - Moja druga połówka...
- Wiem, że to facet.
- Domyśliłeś się... Co cię naprowadziło?
- Wiedziałem po nocy spędzonej u niego. - zacząłem się trochę podśmiewać. - Nigdy nie byłeś tak wyluzowany.
Tak właśnie przestałem kontrolować życie mojego najmłodszego brata i szczerze mówiąc spadł mi wielki kamień z serca.  Nie chciałem stracić go jeszcze raz, choćby dlatego, że był chrzestnym mojego syna. Czas połączyć rodzinę.
- Przestań. - stuknął mnie w ramię i posłał łobuzerski uśmiech. - Niedługo się spotkacie. Trochę cię to zdziwi, ale...
- Będę musiał to zaakceptować, czy tak? - przerwałem mu, gdy mówił.
- Nie do końca to, ale w sumie będziesz mieć większą niespodziankę. - rzekł wesoło i zatarł ręce. Zdziwiło mnie to, bo nigdy nie miał aż tak rozjaśnionej twarzy uśmiechem. Ten koleś nieźle wpływał na Toma.
- Niech będzie. Gdy wrócimy z Anną po tej całej zabawie, chcę go poznać.
Mój brat chciał coś odpowiedzieć, ale tylko kiwnął głową, że zrozumiał, po czym wybąknął, że naprawdę musi iść i wybył czym prędzej, zostawiając mnie samego z Johnem, panem siwkiem i bandą oszołomów ze Scotland Yardu.

Wróciłem do domu kompletnie wykończony. Na domiar złego moja żona zostawiła mi karteczkę, że wyszła na spacer i będzie około piętnastej. Do jej powrotu została jeszcze godzina więc mogłem spokojnie pomyśleć nad tym, co ustaliliśmy na komisariacie. Pytanie tylko, czy Anna zgodzi się na tę akcję? Miałem nadzieję, że tak. Nie chciałem, by ginęli niewinni ludzie tylko dlatego, że ktoś chciał popatrzeć na śmierć. Ktoś... Zastanowiło mnie zdanie Toma. Może miał rację? Jeżeli tak, to Moriarty jest coraz bardziej niezrównoważony. Pytanie tylko, co mu strzeliło do tego durnego łba, by wynajmować ludzi? Sam mógł zabijać bez mrugnięcia okiem. Doskonale to wiedziałem.
I ta reakcja mojego brata na jego nazwisko. Nowy obiekt badań z psychologicznego punku widzenia? Nagle do głowy przyszła mi bzdurna myśl. A co jeżeli to obiekt westchnień? Chryste. To niepojęte, by mój brat poznał kogoś takiego. Nawet jeżeli, Moriarty wykorzystały ten fakt przeciwko mnie. Osoby takie jak on mało kiedy są zdolne do miłości. Praktycznie wcale, ale są i wyjątki. On nim nie był z pewnością...
- Sherlocku? - ktoś szepnął mi do ucha, a ja otworzyłem szybko oczy. To była Anna. Na mojej twarzy zagościł uśmiech, a ręce powędrowały, by posadzić ją na kolanach. Przedziwna sytuacja, że przysnąłem w trakcie rozmyślań. Chyba już się starzeję.
- Cześć, kochanie. - mruknąłem jej do ucha i skubnąłem jego płatek ustami. Wybuchnęła śmiechem i posłała ogniste spojrzenie. Złożyłem na jej ustach drobny pocałunek, mrugając. - Będę mieć do ciebie gorącą prośbę.
- Chodzi o tego Rozpruwacza, prawda? - zapytała zmartwiona, a ja kiwnąłem głową trochę spięty. - O co dokładnie chodzi?
- Muszę przeniknąć w szeregi bezdomnych, żeby złapać zbira. Inaczej będzie zabijać dalej.
- Chcesz go złapać sam? - wpadła w przerażenie, co mnie trochę rozbawiło, ale rozumiałem, że nie chce żebym ryzykował niepotrzebnie.
- Nie będę sam, księżniczko. - mruknąłem jej do ucha i zacząłem obsypywać szyję pocałunkami. Czasem trzeba użyć trochę manipulacji, by osiągnąć cel, choć miałem paskudne wyrzuty sumienia, robiąc to.
- No dobrze... - wyszeptała w końcu lekko zadyszana. - Ale uważaj, błagam...
- Wiesz, że będę. - powiedziałem z pasją i niespiesznie zacząłem wędrować do ust. Moja kochana... Jaką miała delikatną skórę... I te perfumy od Armaniego. A to podobno ja wiem, jak ją podejść. Smakowała dużo lepiej niż mogłem to pojąć, ale najpiękniejsze dni mieliśmy dopiero przed sobą. - Jak Alex?
- Teraz śpi, aniołek. - powiedziała z iskrami w oczach. - Dziś cały dzień uśmiechał się do wszystkich, gdy mi mówili, że mamy takie piękne dziecko.
- Po mamie.
- I po tacie. - bąknęła, po czym wstała i wzięła mnie za rękę, a ja wiedziałem, gdzie moja żona zaraz mnie zaprowadzi.
Wieczorem zabrałem ze sobą moje stare rzeczy, które służyły mi tylko do wyjść w miejsca, gdzie pełno jest bezdomnych i pożegnałem Annę bardzo czule. Miałem wątpliwości, gdy wychodziłem. Coś mówiło mi, bym został, ale z drugiej strony, coś mnie do tego ciągnęło zbyt mocno. Ona to wiedziała i dlatego nie protestowała.
Nie pozwoliłem nikomu podłączyć sobie pluskwy, bo to nie miało sensu, a kamizelkę wyśmiałem. Na co mi ona, skoro mężczyzna używał skalpela? Mogłem spokojnie używać swoich pięści. Lestrade bardzo dobrze wiedział, że mało kto mógł mi dać radę w walce wręcz, a ja nie byłem na tyle głupi, żeby od razu ruszać na zabójcę.
Siedziałem cicho w kącie i czekałem. Skąd wiedziałem, że będzie właśnie w tym samym miejscu, co poprzednie? To było proste. Miał taki schemat. Po dwie ofiary z każdego zakątka Londynu, jakby to były cyfry szczęścia.
Minęła właśnie północ, gdy dobiegł mnie bardzo cichy szmer kroków. Spojrzałem ukradkiem w tamtą stronę i ujrzałem drobną kobietę ciągnącą za sobą wózek z jakimiś ubraniami. Nie wyglądała znajomo, ale w tym towarzystwie co chwilę przybywa ktoś nowy. Krążyła jakby w poszukiwaniu miejsca, lecz nie całkiem. Możliwe, że kogoś wypatrywała... Zawróciła nagle, gdy zauważyła, że ją obserwuję i odeszła.
Większość osób siedziała tutaj w samotności, bo tak było łatwiej. Nikt nikogo nie zaczepiał i nikomu nie groził, a przede wszystkim, nieważne kim byłeś kiedyś. W tym miejscu każdy był równy.
- Witaj... - szepnął ktoś za filarem, przy którym przycupnąłem. - Będziesz moją ostatnią ofiarą...
Szept był zimny i jakby nieludzki, a jednak miał w sobie coś kuszącego. Takim sposobem zabijał... Zajrzałem za kolumnę i osłupiałem. To była ta kobieta. Ona była zbójcą.
Ze zwinnością kobry stanęła tuz przy mnie w ręku trzymając skalpel. Wyglądał dokładnie tak, jak myślałem z drobną różnicą. Nie błyszczał, a wręcz jarzył się czerwienią. Nie wiem, jak to zrobiła, że w krótkim czasie rozgrzała stal chirurgiczną, ale byłem pod wrażeniem. Kobiety nie uderzy mężczyzna... Z płcią przeciwną bywało różnie, dlatego musiała znaleźć inny sposób. Wydrążenie korpusu ludzkiego miało jej tylko pomóc się ukryć.
- Zmyślna jesteś. - powiedziałem do niej, patrząc w niezwykle zielone oczy. - Dla kogo pracujesz?
- Och... w takim razie jesteś tutaj po to, by mnie złapać. Wiesz, że ci się nie uda, prawda?
- Wiem, że już zostałaś złapana. - posłałem jej uśmiech pełen zadowolenia, lecz ona go odwzajemniła. Coś planował i wcale nie było mi to na rękę.
Stanęła wyprostowana, a ja mogłem się przekonać, że była to wysoka, rudowłosa kobieta. Jej akcent świadczył, że była raczej Irlandką niż Szkotką, a sposób i gracja jej ruchów i słów wyrażały, że pochodziła z bogatej, wpływowej i szlacheckiej rodziny. Była mniej więcej w moim wieku, ale bardzo dobrze to maskowała, nawet teraz, co było niezłym popisem.
- Mogłabym cię zabić, ale nie zrobię tego. - mrugnęła do mnie zawadiacko. - Podobasz mi się, więc powiedzmy, że ucieknę. I żebyś zapamiętał... - szepnęła bardzo, bardzo cicho. - Jestem Gabriel Antonina O'Neill.
Wypowiadając swoje nazwisko, otworzyłem szerzej oczy w ze zdumienia, lecz nie zdążyłem zareagować, gdy dziewczyna z premedytacją i wielką satysfakcją wbiła sobie w brzuch skalpel, po czym przekręciła go. Padła na kolana, a ja zdążyłem ją złapać, by nie upadła z łoskotem na ziemię.
- Dlaczego, Gab? - szepnąłem i mocno ją przytuliłem. - To ja...
- Wiem... - powiedziała, uszczęśliwiona, patrząc mi w oczy. - Sherlocku... Nie... poznałeś mnie.. ale to nieważne.
- Kto cię wynajął, Gab? - zapytałem, ściskając ranę, by zatamować choć trochę krwawienie. Dlaczego musiała używać akurat takich rzeczy? Przecież nie można już było nic zrobić, chociaż próbowałem z całych sił.
- Szepty, Sherl... - nie dokończyła, a jej głowa zawisła bezwładnie na moim ramieniu.
Nie wiadoma skąd pojawili się przy mnie policjanci, którzy zaczęli odciągać mnie od mojej kuzynki, z którą łączyło mnie tyle wspomnień. Nadal nie mogłem pojąć dlaczego właśnie tak? I jakim cudem tak diametralnie zmieniła swój wygląd? Czyżby po prostu dorosła? Nie widziałem jej lata, a teraz Gab... była martwa.
- Nic ci nie jest? - zapytał mnie Lestrade odciągając od ciała, ale mu nie pozwoliłem. Nie mogłem jej zostawić. - Sherlock!
- Nie... - powiedziałem trochę nieobecny. - Zabiła się.

Wstałem, by nie patrzeć na martwą twarz rozjaśnioną uśmiechem, po czym odszedłem. Czas wrócić do domu. Najlepiej będzie jeżeli Anna nie będzie wiedziała, co James Moriarty zrobił z moją rodziną. Tak... To on. Tylko w szeptach można odkryć prawdę.

( A tu link na naszego fp na fb: https://www.facebook.com/pages/Silver-Czarna-Mamba-Blogers-Official/466486383374421?ref=hl )

4 komentarze:

  1. Najlepszy rozdział jaki czytałam! Podziwiam za sam pomysł z morderstwami i to zakończenie... Wspaniale, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Jestem ciekawa czy dojdzie do przedstawienia Sherlockowi partnera Toma :)
    Jesteście najlepsze! Joasia, wielki pokłon za taką perełkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteście okropne dziewczyny, przez was zmarnowałam cały dzień ;) tak na serio to dopiero tego bloga a już jestem tutaj i staję się stałą czytelniczką :) Naprawdę świetna robota oby tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękujemy :* Dziś new chapter :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam tak samo na imię jak kuzynka Sherlocka -Gabriel Antonina

    OdpowiedzUsuń