(Rozdział od Joasi;) )
“Sweet dreams are made of this.
Who am I to disagree?
Travel the world and the seven seas.
Everybody's looking for something.
Some of them want to use you.
Some of them want to get used by you.
Some of them want to abuse you.
Some of them want to be abused.”
Who am I to disagree?
Travel the world and the seven seas.
Everybody's looking for something.
Some of them want to use you.
Some of them want to get used by you.
Some of them want to abuse you.
Some of them want to be abused.”
Marilyn Manson - Sweet dreams
Obudziło mnie głośne brzęczenie mojego
telefonu. Co za... - mruknąłem do siebie w myślach bardzo zdenerwowany i
odebrałem, by nie zbudzić Anny. Niestety za późno, ale uciszyłem ją, kładąc
palec na jeszcze lekko zasuszonych, czerwonych ustach i wsłuchałem się w głos
mojego brata.
- Czy ty jesteś normalny? - przerwałem mu w
końcu z wielkim wyrzutem. - Dzień po ślubie, a ty już mnie męczysz.
- Nie obchodzi mnie twoje życie prywatne,
braciszku. Wielka Brytania cię potrzebuje.
Znów ten protekcjonalny ton. Ile razy
jeszcze będę znosić niańczenie mnie przez tego gbura? Pewnie do czasu, gdy Tom
nie weźmie stąd swego szlacheckiego tyłka...
- W nosie mam królową i cały kraj. -
warknąłem i już miałem nacisnąć czerwoną słuchawkę kończącą ten bezsensowny
słowotok, lecz Mycroft jednym tylko zdaniem zmienił tor moich zamiarów.
- Jeżeli nie ulegniesz, po prostu wpakują
cię do samolotu. - powiedział, jak zwykle chłodno.
Anna widząc moją minę posłała mi
zaciekawione spojrzenie, lecz milczałem. Ciągle wisiało nade mną wygnanie i
tylko od jednej osoby w tym państwie mogłem liczyć na ułaskawienie. Teraz
jednak, czas było schować swoją dumę do kieszeni, a życie "zwykłego"
człowieka pochować w tym pokoju.
- Dziwne... Jeszcze nie zauważyłeś, -
kontynuował z lekką wyższością. - że bezdomni zaczęli ginąć na potęgę? Nie wiem
do jakich celów są uśmiercani, ale to nie jest robota seryjnego mordercy, choć
popisowo zabija kobiety...
- Jak? - zapytałem, zaczynając myśleć na
przyspieszonych obrotach.
- Poderżnięte gardła... - mruknął ostrożnie.
- To nie wszystko, prawda? - zapytałem
rozgorączkowany, a moje policzki zapłonęły niezdrowym rumieńcem.
- Nie. - chrząknął niezdecydowany, ale
zaczął znów swój monolog. - Kilku ofiarom wycięto narządy z jamy brzusznej. Dużo
krwi i jeszcze więcej niedopowiedzeń. Zbyt mało śladów, by dorwać przestępcę.
Mamy pewne podejrzenia, co do sprawcy, bo to nie jest robota zwykłego
człowieka.
- I ty mówisz mi o tym dopiero teraz?! -
zawołałem rozeźlony. Co on sobie wyobraża? Mogłem złapać tego gościa od tak,
skoro miałem aż tyle. To dla mnie jak święta, a ten... Ach. Zacisnąłem mocniej
dłoń na telefonie, by nie wybuchnąć, a tym bardziej nie niepokoić mojej
ukochanej.
- Miałeś ślub na głowie... Po co mam ci psuć
zabawę?
- Znów zaczynasz? Nieważne... Teraz czas na
działanie, a nie bzdury. Przyślij mi akta albo najlepiej Lestrada. Zapewne to
on ma na oku całą sprawę?
- Tak. W takim razie spodziewaj się go za
godzinę. - zakończył połączenie, a ja wyskoczyłem z łóżka czym prędzej i
zacząłem gorączkowo grzebać w szafie.
Może by tak... Nie. Nie dziś, Sherlocku.
Wziąłem w końcu rzeczy, które w jakiś sposób pasowałyby do okoliczności. Anna
cały czas patrzyła na mnie, jak na wariata, a mnie ogarnął bardzo dobry humor.
Moja mała wiedziała już, że coś jest nie tak. Doskonale znałem tę pozę
lustrujących mnie od stóp do głów źrenic, przez co miałem ochotę złożyć bardzo
lubieżny pocałunek, na jej ustach.
Podszedłem do niej miękko i zanurzyłem palce
w blond włosach, a ona westchnęła. Dziwaczne zdawało mi się to, że nic nie
mówiła, ale mogłem tego nie zarejestrować przez tę całą sprawę. Dawno nie
miałem do czynienia z takimi rzeczami i mój umysł aż płoną, by tylko pracować.
Teraz jednak, miałem ochotę na coś innego. Posłałem mojej żonie delikatny
uśmiech i wpiłem się w jej gorące usta. Odpłynąłem na chwilę od nadmiaru
endorfiny i zadrżałem. Nie. Nie wolno ci więcej. Jeszcze nie wypoczęła.
Nie spostrzegłem, jak zaczęła mnie
przyciągać do siebie, a mnie odebrało mowę. Od kiedy ona...? Nieważne. Co za
uczucie, być wykorzystywanym przez taką niewiastę o kocich oczach. A może byś
tak w końcu pomyślał o pracy? - zapytała jadowicie Molly. - Jeżeli go nie
złapiesz, to kolejni informatorzy stracą życie.
- Nie możemy, Anno. - wymamrotałem prosto w
jej wargi, mocno otumaniony. - Zaraz będzie Lestrade.
- No dobrze. - burknęła trochę nadąsana,
przez co miałem ochotę trącić ją w nos i w efekcie, zrobiłem to. Wybuchnęła
głośnym śmiechem, a potem zapytała: - Dlaczego nie opowiedziałeś na moje
wcześniejsze pytanie?
- Byłem zamyślony, księżniczko. Jest poważna
sprawa...
- Jaka?
Spojrzałem na nią, by oszacować, czy to za
bardzo nie zepsuje jej dnia, ale pewna część mojego mózgu już dawno postanowiła
i nie miałem na to wpływu. Wystarczył jeden mały gest, a ja byłem dla niej jak
otwarta księga, jedno rozpięcie guzika od nieskazitelnie białej koszuli.
- W kręgu bezdomnych grasuje morderca, który
lubi historię Anglii...
- Nie rozumiem... - zmarszczyła zabawnie
brwi i czekała cierpliwie aż będę mówił dalej.
- Kuba Rozpruwacz, moje kochanie. -
westchnąłem i wziąłem telefon w ręce. - Kuba Rozpruwacz...
Do naszych drzwi ktoś nagle zapukał, a ja
bardzo szybko zapiąłem koszulę i włożyłem ją w spodnie. Czyżby inspektor już
przybył? Zapewne tak, sądząc po natarczywości.
Otworzyłem i zobaczyłem przerażoną minę, już
siwiejącego policjanta, przez co zacząłem myśleć, czy naprawdę nie straszę sobą
ludzi. A nawet jeśli... to tylko ludzie. Zwykli, nudni, głupi i
niereformowalni.
- Jest kolejny trup... - powiedział ledwo słyszalnie.
- Przepraszam, że tak wyszło... Miał nam pomóc, ale...
- Kto? O kim mówisz, Lestrade? - złapałem go
za ramiona i wytrzeszczyłem oczy, by wyczytać coś z jego źrenic. Typowe...
zmęczenie, strach, trochę za dużo alkoholu, noc z... dobra tego nie chcę
wiedzieć, wyrzuty sumienia. - Kogoś ty posłał?
- Ja... - za jąkał i zamilkł. - To nie był
mój pomysł, Sherlocku. - zaczął się bronić co jeszcze bardziej mnie
zdenerwowało.
- MÓW! - wrzasnąłem i potrząsnąłem nim
trochę zbyt mocno.
- Billy Wiggins nie żyje. - powiedział, nie
patrząc na mnie, a ja osłupiałem. - Poderżnięte gardło przy samej nasadzie...
Wygląda to, jakby miał podwójny uśmiech. Nic nie mogliśmy zrobić, by...
- Dość. - powiedziałem zimno i puściłem go,
po czym wyszedłem z sypialni.- Nie przy Annie.
- Co, nie przy mnie?! - zawołała
zdenerwowana. - Mam prawo wiedzieć...
- Nie to miałem na myśli, kochanie. Po
prostu... To nie są miłe sprawy, a nie chciałem ci psuć dnia. Poza tym będę
musiał zaraz jechać... Muszę zawiadomić Johna. Potrzebuję dobrego lekarza. No i
może Toma, ale on... Nie wiem.
- Do czego ci Tom? - zapytał detektyw robiąc
zaciekawioną minę, a mnie opadły ręce.
Sekundę trwało zastanowienie się nad tym,
czy mówić mu dłużej, czy w skrócie, ale padło na to drugie. Potrzebowałem
mocnego zaplecza do takich działań i musiałem wiedzieć wszystko o osobie, która
dopuszcza się bycia rzeźnikiem. Zwłaszcza o tym, w jaki sposób myśli. Ja sam ze
swoimi zdolnościami nie mógłbym wychwycić wszystkiego, a mój młodszy brat
wprost pływał w tym temacie.
- Thomas zrobił cztery dyplomy dotyczące
psychologii. Wybrał dzieci, bo je uwielbia. W każdej chwili może znaleźć pracę
gdziekolwiek. Nie jest tylko psychologiem, psychiatra z niego też dość ciekawy.
Anna i inspektor otworzyli usta ze
zdziwienia, a ja posłałem im wyrozumiały uśmiech. Westchnąłem i podszedłem do
wieszaka, by wziąć płaszcz i granatowy szalik.
- On jest jeszcze taki młody. - powiedziała
moja ukochana z uznaniem. Zdążyła wskoczyć właśnie w moją koszulę od ślubnego
garnituru, a gdy ujrzałem ją w tym osobliwym stroju, w jednej chwili miałem
ochotę zdjąć ten kawałek materiału. Ta krótka chwila rozproszyła na chwilę moją
uwagę.
- Kocha to, co robi, choć przez małą słabość
zaprzepaściłby wszystko.
- Nie mów tak... Miłość nie jest błędem,
Sherlocku.
- Wiem... przepraszam. - mruknąłem, całując
ją i nie dbając o to, co pomyśli siwiejący gość, który na marginesie był z moim
starszym bratem. Sprawdziłem czy mój synek śpi, ale miał już otwarte swoje
piękne oczęta, które mrugały do mnie przyjaźnie.
Wyszliśmy, a mój towarzysz podał mi zdjęcia
z poprzednich miejsc zbrodni. Precyzja cięć zrobiła na mnie piorunujące
wrażenie. Po brzuchu została tylko krwawa dziura, w której widać było sam
kręgosłup z częściami mięśni. Nigdzie natomiast nie widziałem reszty, czyli
nerek, jelit, czy macicy u ofiar.
Nie pomyślałbym, że posoka może zrobić na
mnie takie wrażenie pod względem teatralności ułożenia zwłok i drobnej
niedbałości... Na jednym ze zdjęć zauważyłem ślad i serce zaczęło bić mi
mocniej.
- Zmierzyliście to? - zapytałem, podsuwając
Lestrade'owi pod nos fotografię. Zjechał na pobocze i już miał wybuchnąć, ale
zmierzyłem go zimno i kontynuowałem. - Oczywiście, że nie, bo nikt nie był na
tyle mądry...
- Anderson zdjął wszystko. Ostatnio jest
zbyt skrupulatny... - burknął do mnie i ruszył z powrotem, a ja wyciągnąłem
telefon, by napisać wiadomość do moich pomocników.
MAMY
TRUPA. POTRZEBUJĘ POMOCY W DIAGNOZIE...
- Co to za miejsce?
- St. James Park. Dość daleko od widoku
gapiów, ale nie na tyle, by nas nie poinformowano.
...ST.
JAMES PARK. Dopisałem ostatni
kawałek i wysłałem wiadomość do Johna i Thomasa. Wziąłem znów zdjęcia, powoli
je analizując. Miałem w głowie tylko naśladowcę słynnego już na cały świat Kubę
Rozpruwacza, ale miałem wrażenie, że to coś większego. I śmierć Billa. Nie
mogłem uwierzyć, że byli na tyle głupi, by posłać go w ręce takiego rzeźnika i
szczerze mówiąc nie miałem ochoty zobaczyć jego ciała.
Pamiętałem tego uśmiechniętego ćpuna, który
pomógł mi tyle razy i nie mogłem wprost uwierzyć, że tak skończył. Lubił ryzyko
i to go w końcu zgubiło.
Złożyłem ręce, jak do modlitwy, a moje myśli
zaczęły płynąć bardzo szybko. Mężczyzna, to było jasne, jak słońce, wysoki,
umięśniony... zna się na ludzkiej anatomii. Fachowiec. Możliwe, że chirurg, ale
co dalej? Nic nie wiem, póki co. Może John mi coś jeszcze podpowie, albo Tom...
Psychopata? Możliwe, ale z mocnymi zaburzeniami osobowości, skoro tnie tylko
kobiety. Jedna może coś mu zrobiła. Nie wiem... Nie wiem. Nie daje mi spokoju
ta gładkość linii. Wręcz artyzm w tym, co robi i dużo rozmysłu. Czyżby
wskazówki? Miejmy nadzieję, że na miejscu znajdę jakieś poszlaki, które mnie
naprowadzą na dalszy trop.
Dojechaliśmy na miejsce w trochę więcej niż
pół godziny, a mnie od razu rzucił się w oczy fakt, że to nie ma najmniejszego
sensu. Widząc Billa w ogóle nie poznałem jego twarzy. Nie było na niej
uśmiechu, ale to akurat nie dziwne. W końcu spotkał kogoś, kto podciął mu
gardło... Tylko dlaczego miał przerażoną minę, skoro cięcie wskazywało, że
sprawca zaatakował go od tyłu? Czyżby wcześniej z nim rozmawiał? Być może...
Szkoda, że nie było tutaj jeszcze moich towarzyszy.
Podszedłem bliżej i wyciągnąłem lupę.
Pochyliłem ciało nad raną ofiary i zacząłem ją badać. Została zadana bardzo
rozgrzanym nożem. Świadczyła o tym przypalona skóra na szyi i ślad narzędzia, a
raczej skalpela. Musiał być wcześniej wyparzony, bądź włożony do ognia. Broń
dla chirurga... ale przerobiona. Idealnie zaostrzony koniec, a mniej więcej po
środku dwa wcięcia. Zapewne, by zadać więcej bólu ofierze...
- Masz już coś? - zapytał za mną znajomy
głos, a mnie ogarnęła ulga. John. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
- Tak, ale proszę. Czekam na twoją opinię. -
opowiedziałem zadowolony i odsunąłem się, by mógł spojrzeć na ciało.
- O Boże. - wyszeptał, a ja przewróciłem
oczyma, znudzony. Zawsze to samo... - Czy to nie jest...?
- Jest, ale działaj.
Stanął obok mnie, po czym klęknął i zaczął
badać. Przebiegł po dłoniach i sprawdził, czy nie ma naskórka pod paznokciami,
ale ja wiedziałem, że nic nie znajdzie. Bill się nie broniło, choć coś mocno go
wystraszyło. Niestety co to mogło być, nie wpadło mi jeszcze do głowy.
Sprawdził oczy i skórę twarzy, aż dotarł do rany. Otworzył szeroko oczy i
spojrzał na mnie.
- To skalpel. - mruknął zaszokowany.
- Tak... coś jeszcze? - zadałem mu pytanie,
czekając na odpowiedź.
- Zmarł później niż myślałem. Męczył się.
Gdy to powiedział w końcu zrozumiałem. Jak
mogłem to przeoczyć?! To przecież było oczywiste!
- Jesteś genialny, John. Przyznam szczerze i
z uznaniem dla ciebie, że nie zauważyłem. To zapewne dlatego ten wyraz.
- Miał wolę życia.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem mojego brata
stojącego tuż za mną. Miał trochę rozeźloną minę, co mnie zastanowiło, ale w
oczach widziałem błysk, który po prostu parzył. Może jednak nie jest tak źle...
Swoją postawą przywodził mi na myśl siebie, gdy zacząłem chodzić z Anną. A
jeżeli to wszystko jest dla niego dobre? Ten cały związek.
- Co masz na myśli? - zapytałem, nie
rozumiejąc, co ma na myśli.
- No tak... Socjopata. - odparł na moje
pytanie mój przyjaciel i zaśmiał się trochę gorzko. - Chciał żyć, Sherlocku
więc dlatego ma przerażenie wypisane na twarzy. Śmierć może być straszna, dla
niektórych.
- Być może... - powiedziałem w
zastanowieniu, ale szczerze w to wątpiłem. - Ale nie został pocięty tutaj. Tu
tylko umarł.
- Sherlock! - zbeształ mnie, a ja posłałem
mu zdziwione spojrzenie swych stalowych oczu. To przecież miejsce zgonu, co w
tym takiego dziwnego?
- Nieważne. Tak czy inaczej wiem już wszystko.
Teraz twoja kolej, Thomas. Potrzebuję opinii, bo możesz mnie wyprowadzić z
błędu. Chodzi mi głównie o...
- Profil psychologiczny mordercy. -
dokończył za mnie i zerknął na martwego. Lestrade patrzył na całą sytuację ni
to rozbawiony, ni to zszokowany, ale nic nie powiedział. Czekał na każdą opinię
fachowca, bo mogło to pomóc w ujęciu przestępcy. - Mężczyzna, sporo waży, ale
silny i wysportowany. Chirurg zapewne lub ktoś kto ma do czynienia z takim
sprzętem. Inteligentny. Jest mordercą do wynajęcia. Wybrał pewnie ten zawód z
powodów osobistych, w takim razie zrobił już coś takiego w młodym wieku.
Sprawianie bólu ofiarom jest życzeniem jego pracodawcy. Wskazuje na to
narzędzie. Przerażenie mogę przypisać tylko chęci życia bądź...
- Bądź? - wyskoczył nagle jeden z moich
największych "fanów". Nie wierzę, że on tutaj jest. Pomasowałem czoło
w geście niesmaku.
- Nie teraz, Anderson. - warknąłem, ale on
nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca. No cóż. Jak widać, nie zawsze można
trafić do tego tępaka.
- Bądź temu, że był na miejscu ktoś jeszcze.
- odpowiedział mój brat. - Bardzo wątpię, ale mamy chyba naszego psychopatę,
który jest szefem mordercy.
- Wiem nawet kto. - zaśpiewał wesołkowato
Anderson. - Moriarty!
- Nie bądź głupi, na litość boską! -
burknąłem do niego. - On nie będzie ryzykować dla drobnej chwili przyjemności.
- Chyba, że jego rozchwiania są spowodowane
innym czynnikiem. - mruknął w zamyśleniu mój brat, po czym dodał: - Muszę coś
załatwić, braciszku.
Pomyślałem, że coś tu nie gra, i gdy odchodził,
złapałem go za nadgarstek.
- Stój. - wziąłem go na bok, by porozmawiać
bez świadków. Mój przyjaciel rzucił mi zaintrygowane spojrzenie, lecz
zaprzeczyłem głową, żeby nie podszedł. Zrobił zawiedzioną minę, ale wiedział,
że powiem mu mniej więcej o co chodziło. Na tym polegała nasza przyjaźń.
Mówiłem mu o swoich podejrzeniach względem wielu spraw i tym razem też
zamierzałem powierzyć mu swe wątpliwości względem drugiej połówki Toma. - Co
cię gryzie?
- Nie twoja sprawa. - warknął bardzo
nabuzowany, a jego twarz wykrzywił potworny grymas.
- Thomas... - ciągnąłem, tym razem bardzo
stanowczo. - Nie chodzi mi o twój związek. Raczej to, że za dużo w tobie ostatnio agresji.
Przecież ty taki nigdy nie byłeś...
- Może tylko w stosunku do was? - odparował
wyniośle, a mnie zmroziło. Chodziło o mnie i o Mycrofta. Mogłem to przewidzieć,
ale to nie było najgorsze. Mój najmłodszy brat stracił do mnie zaufanie, a ja
nie mogłem nic na to poradzić. Takie relacje jest niezwykle trudno odbudować.
- Masz rację. - powiedziałem w końcu. - Ale
tylko po części. Robisz to, co kochasz, a to bardzo dobrze. Elise już nie
wróci, to fakt, ale masz kogoś nowego i jak mówiłem, nie będę się mieszał,
chociaż czuję, że to nie jest do końca dobre.
- Ty i nie mieszanie się... Mycroft już próbował,
ale nic mu z tego nie wyszło. - posłał mi bardzo mściwy uśmiech. - Moja druga
połówka...
- Wiem, że to facet.
- Domyśliłeś się... Co cię naprowadziło?
- Wiedziałem po nocy spędzonej u niego. -
zacząłem się trochę podśmiewać. - Nigdy nie byłeś tak wyluzowany.
Tak właśnie przestałem kontrolować życie
mojego najmłodszego brata i szczerze mówiąc spadł mi wielki kamień z
serca. Nie chciałem stracić go jeszcze
raz, choćby dlatego, że był chrzestnym mojego syna. Czas połączyć rodzinę.
- Przestań. - stuknął mnie w ramię i posłał
łobuzerski uśmiech. - Niedługo się spotkacie. Trochę cię to zdziwi, ale...
- Będę musiał to zaakceptować, czy tak? -
przerwałem mu, gdy mówił.
- Nie do końca to, ale w sumie będziesz mieć
większą niespodziankę. - rzekł wesoło i zatarł ręce. Zdziwiło mnie to, bo nigdy
nie miał aż tak rozjaśnionej twarzy uśmiechem. Ten koleś nieźle wpływał na
Toma.
- Niech będzie. Gdy wrócimy z Anną po tej
całej zabawie, chcę go poznać.
Mój brat chciał coś odpowiedzieć, ale tylko
kiwnął głową, że zrozumiał, po czym wybąknął, że naprawdę musi iść i wybył czym
prędzej, zostawiając mnie samego z Johnem, panem siwkiem i bandą oszołomów ze
Scotland Yardu.
Wróciłem do domu kompletnie wykończony. Na
domiar złego moja żona zostawiła mi karteczkę, że wyszła na spacer i będzie
około piętnastej. Do jej powrotu została jeszcze godzina więc mogłem spokojnie
pomyśleć nad tym, co ustaliliśmy na komisariacie. Pytanie tylko, czy Anna
zgodzi się na tę akcję? Miałem nadzieję, że tak. Nie chciałem, by ginęli
niewinni ludzie tylko dlatego, że ktoś chciał popatrzeć na śmierć. Ktoś...
Zastanowiło mnie zdanie Toma. Może miał rację? Jeżeli tak, to Moriarty jest
coraz bardziej niezrównoważony. Pytanie tylko, co mu strzeliło do tego durnego
łba, by wynajmować ludzi? Sam mógł zabijać bez mrugnięcia okiem. Doskonale to
wiedziałem.
I ta reakcja mojego brata na jego nazwisko.
Nowy obiekt badań z psychologicznego punku widzenia? Nagle do głowy przyszła mi
bzdurna myśl. A co jeżeli to obiekt westchnień? Chryste. To niepojęte, by mój
brat poznał kogoś takiego. Nawet jeżeli, Moriarty wykorzystały ten fakt
przeciwko mnie. Osoby takie jak on mało kiedy są zdolne do miłości. Praktycznie
wcale, ale są i wyjątki. On nim nie był z pewnością...
- Sherlocku? - ktoś szepnął mi do ucha, a ja
otworzyłem szybko oczy. To była Anna. Na mojej twarzy zagościł uśmiech, a ręce
powędrowały, by posadzić ją na kolanach. Przedziwna sytuacja, że przysnąłem w
trakcie rozmyślań. Chyba już się starzeję.
- Cześć, kochanie. - mruknąłem jej do ucha i
skubnąłem jego płatek ustami. Wybuchnęła śmiechem i posłała ogniste spojrzenie.
Złożyłem na jej ustach drobny pocałunek, mrugając. - Będę mieć do ciebie gorącą
prośbę.
- Chodzi o tego Rozpruwacza, prawda? -
zapytała zmartwiona, a ja kiwnąłem głową trochę spięty. - O co dokładnie
chodzi?
- Muszę przeniknąć w szeregi bezdomnych,
żeby złapać zbira. Inaczej będzie zabijać dalej.
- Chcesz go złapać sam? - wpadła w
przerażenie, co mnie trochę rozbawiło, ale rozumiałem, że nie chce żebym
ryzykował niepotrzebnie.
- Nie będę sam, księżniczko. - mruknąłem jej
do ucha i zacząłem obsypywać szyję pocałunkami. Czasem trzeba użyć trochę
manipulacji, by osiągnąć cel, choć miałem paskudne wyrzuty sumienia, robiąc to.
- No dobrze... - wyszeptała w końcu lekko
zadyszana. - Ale uważaj, błagam...
- Wiesz, że będę. - powiedziałem z pasją i
niespiesznie zacząłem wędrować do ust. Moja kochana... Jaką miała delikatną
skórę... I te perfumy od Armaniego. A to podobno ja wiem, jak ją podejść.
Smakowała dużo lepiej niż mogłem to pojąć, ale najpiękniejsze dni mieliśmy
dopiero przed sobą. - Jak Alex?
- Teraz śpi, aniołek. - powiedziała z
iskrami w oczach. - Dziś cały dzień uśmiechał się do wszystkich, gdy mi mówili,
że mamy takie piękne dziecko.
- Po mamie.
- I po tacie. - bąknęła, po czym wstała i wzięła
mnie za rękę, a ja wiedziałem, gdzie moja żona zaraz mnie zaprowadzi.
Wieczorem zabrałem ze sobą moje stare
rzeczy, które służyły mi tylko do wyjść w miejsca, gdzie pełno jest bezdomnych
i pożegnałem Annę bardzo czule. Miałem wątpliwości, gdy wychodziłem. Coś mówiło
mi, bym został, ale z drugiej strony, coś mnie do tego ciągnęło zbyt mocno. Ona
to wiedziała i dlatego nie protestowała.
Nie pozwoliłem nikomu podłączyć sobie
pluskwy, bo to nie miało sensu, a kamizelkę wyśmiałem. Na co mi ona, skoro mężczyzna
używał skalpela? Mogłem spokojnie używać swoich pięści. Lestrade bardzo dobrze
wiedział, że mało kto mógł mi dać radę w walce wręcz, a ja nie byłem na tyle
głupi, żeby od razu ruszać na zabójcę.
Siedziałem cicho w kącie i czekałem. Skąd
wiedziałem, że będzie właśnie w tym samym miejscu, co poprzednie? To było
proste. Miał taki schemat. Po dwie ofiary z każdego zakątka Londynu, jakby to
były cyfry szczęścia.
Minęła właśnie północ, gdy dobiegł mnie
bardzo cichy szmer kroków. Spojrzałem ukradkiem w tamtą stronę i ujrzałem
drobną kobietę ciągnącą za sobą wózek z jakimiś ubraniami. Nie wyglądała
znajomo, ale w tym towarzystwie co chwilę przybywa ktoś nowy. Krążyła jakby w
poszukiwaniu miejsca, lecz nie całkiem. Możliwe, że kogoś wypatrywała...
Zawróciła nagle, gdy zauważyła, że ją obserwuję i odeszła.
Większość osób siedziała tutaj w samotności,
bo tak było łatwiej. Nikt nikogo nie zaczepiał i nikomu nie groził, a przede
wszystkim, nieważne kim byłeś kiedyś. W tym miejscu każdy był równy.
- Witaj... - szepnął ktoś za filarem, przy
którym przycupnąłem. - Będziesz moją ostatnią ofiarą...
Szept był zimny i jakby nieludzki, a jednak
miał w sobie coś kuszącego. Takim sposobem zabijał... Zajrzałem za kolumnę i
osłupiałem. To była ta kobieta. Ona była zbójcą.
Ze zwinnością kobry stanęła tuz przy mnie w
ręku trzymając skalpel. Wyglądał dokładnie tak, jak myślałem z drobną różnicą.
Nie błyszczał, a wręcz jarzył się czerwienią. Nie wiem, jak to zrobiła, że w
krótkim czasie rozgrzała stal chirurgiczną, ale byłem pod wrażeniem. Kobiety
nie uderzy mężczyzna... Z płcią przeciwną bywało różnie, dlatego musiała
znaleźć inny sposób. Wydrążenie korpusu ludzkiego miało jej tylko pomóc się
ukryć.
- Zmyślna jesteś. - powiedziałem do niej,
patrząc w niezwykle zielone oczy. - Dla kogo pracujesz?
- Och... w takim razie jesteś tutaj po to,
by mnie złapać. Wiesz, że ci się nie uda, prawda?
- Wiem, że już zostałaś złapana. - posłałem
jej uśmiech pełen zadowolenia, lecz ona go odwzajemniła. Coś planował i wcale
nie było mi to na rękę.
Stanęła wyprostowana, a ja mogłem się
przekonać, że była to wysoka, rudowłosa kobieta. Jej akcent świadczył, że była
raczej Irlandką niż Szkotką, a sposób i gracja jej ruchów i słów wyrażały, że
pochodziła z bogatej, wpływowej i szlacheckiej rodziny. Była mniej więcej w
moim wieku, ale bardzo dobrze to maskowała, nawet teraz, co było niezłym
popisem.
- Mogłabym cię zabić, ale nie zrobię tego. -
mrugnęła do mnie zawadiacko. - Podobasz mi się, więc powiedzmy, że ucieknę. I
żebyś zapamiętał... - szepnęła bardzo, bardzo cicho. - Jestem Gabriel Antonina
O'Neill.
Wypowiadając swoje nazwisko, otworzyłem
szerzej oczy w ze zdumienia, lecz nie zdążyłem zareagować, gdy dziewczyna z
premedytacją i wielką satysfakcją wbiła sobie w brzuch skalpel, po czym
przekręciła go. Padła na kolana, a ja zdążyłem ją złapać, by nie upadła z
łoskotem na ziemię.
- Dlaczego, Gab? - szepnąłem i mocno ją
przytuliłem. - To ja...
- Wiem... - powiedziała, uszczęśliwiona,
patrząc mi w oczy. - Sherlocku... Nie... poznałeś mnie.. ale to nieważne.
- Kto cię wynajął, Gab? - zapytałem,
ściskając ranę, by zatamować choć trochę krwawienie. Dlaczego musiała używać
akurat takich rzeczy? Przecież nie można już było nic zrobić, chociaż
próbowałem z całych sił.
- Szepty, Sherl... - nie dokończyła, a jej
głowa zawisła bezwładnie na moim ramieniu.
Nie wiadoma skąd pojawili się przy mnie
policjanci, którzy zaczęli odciągać mnie od mojej kuzynki, z którą łączyło mnie
tyle wspomnień. Nadal nie mogłem pojąć dlaczego właśnie tak? I jakim cudem tak
diametralnie zmieniła swój wygląd? Czyżby po prostu dorosła? Nie widziałem jej
lata, a teraz Gab... była martwa.
- Nic ci nie jest? - zapytał mnie Lestrade
odciągając od ciała, ale mu nie pozwoliłem. Nie mogłem jej zostawić. -
Sherlock!
- Nie... - powiedziałem trochę nieobecny. -
Zabiła się.
Wstałem, by nie patrzeć na martwą twarz
rozjaśnioną uśmiechem, po czym odszedłem. Czas wrócić do domu. Najlepiej będzie
jeżeli Anna nie będzie wiedziała, co James Moriarty zrobił z moją rodziną.
Tak... To on. Tylko w szeptach można odkryć prawdę.
( A tu link na naszego fp na fb: https://www.facebook.com/pages/Silver-Czarna-Mamba-Blogers-Official/466486383374421?ref=hl )
Najlepszy rozdział jaki czytałam! Podziwiam za sam pomysł z morderstwami i to zakończenie... Wspaniale, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Jestem ciekawa czy dojdzie do przedstawienia Sherlockowi partnera Toma :)
OdpowiedzUsuńJesteście najlepsze! Joasia, wielki pokłon za taką perełkę!
Jesteście okropne dziewczyny, przez was zmarnowałam cały dzień ;) tak na serio to dopiero tego bloga a już jestem tutaj i staję się stałą czytelniczką :) Naprawdę świetna robota oby tak dalej ;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :* Dziś new chapter :D
OdpowiedzUsuńMam tak samo na imię jak kuzynka Sherlocka -Gabriel Antonina
OdpowiedzUsuń