(Joasia to geniusz!!! ;* )
“Please don't leave me!
Please don't leave me!
I always say how I don't need you,
But it's always gonna come right back to this:
Please, don't leave me!
How did I become so obnoxious?
What is it with you that makes me act like this?
I've never been this nasty.
Can't you tell that this is just a contest?
The one that wins will be the one that hits the hardest.
But baby I don't mean it.
I mean it, I promise”
I always say how I don't need you,
But it's always gonna come right back to this:
Please, don't leave me!
How did I become so obnoxious?
What is it with you that makes me act like this?
I've never been this nasty.
Can't you tell that this is just a contest?
The one that wins will be the one that hits the hardest.
But baby I don't mean it.
I mean it, I promise”
Pink - Please, don't leave me
Nie
wiem od kiedy zaczęła męczyć mnie cała sytuacja z Thomasem. Zaczynał coraz
bardziej denerwować moją osobę swymi zmianami nastrojów, przez co popadałem w
różne kłopoty w pracy. Mam na myśli oczywiście wykłady na uczelni, bo ostatnio
tylko to mnie pochłania bez reszty. Sprawy związane ze zorganizowaną
działalnością przestępczą zeszły na drugi plan, również przez Toma. Nie mogłem
już pracować tak jawnie i coraz bardziej nad tym ubolewałem. W pewnym momencie,
powiedziałem mu prosto z mostu, że jeżeli nie przestanie, nie będę miły. Nie
przyjął tego dobrze... Cóż. Wiedział doskonale na co się pisze, będąc ze mną.
- Już
wiem. - powiedział bardzo zimno, gdy otworzyłem mu drzwi. Miał posępną minę, a
oczy wyrażały jedynie ból i niechęć. Moje serce w pewnym momencie zaczęło bić
nieregularnie, a oddech przyspieszył. Te dwa słowa zmroziły mnie do szpiku
kości, bo wiedziałem co teraz nastąpi.
Zaprosiłem
go do środka, ale on nadal stał w progu z obojętną twarzą. W tym momencie
zacząłem myśleć, czy zaczął żyć przeze mnie w strachu. Wziąłem go za dłoń, ale
ją wyszarpnął i doznałem kolejnego wstrząsu. Proszę... nie rób mi tego. -
pomyślałem i westchnąłem głośno.
-
Tak... dręczyłem twojego brata, ale proszę, wejdź do środka. Mało kto wie, że
tutaj mieszkam. Właściwie tylko ty i Moran.
- Tym
bardziej nie powinienem. - mruknął z nutą strachu w głosie, a ja osłupiałem.
-
Doskonale wiedziałeś, na co się piszesz. - warknąłem w końcu i poprawiłem
czarną koszulkę. - Sam wlazł na moją drogę, więc musiał za to zapłacić, a ja
przy okazji miałem niezłą zabawę.
- To
mój brat! - zawołał wojowniczo, po czym złapał mnie za materiał tkaniny i
przyparł zdenerwowany do ściany. Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu i
zmierzyłem przychylnie wzrokiem.
-
Naprawdę chcesz mnie tłuc, kochanie? - zapytałem rozbawiony, a potem mrugnąłem
zawadiacko. Niepotrzebnie mnie teraz prowokował do takich rzeczy.
Puścił
mnie, a ja szybko zamknąłem drzwi, by nikt nie słyszał naszej rozmowy. Nie
przekręciłem jednak klucza w zamku. Nie widziałem już w tym żadnej potrzeby,
skoro młody Holmes mógł i tak śmiało powiedzieć braciom, że tutaj pomieszkuję.
Moja śmierć była już przesądzona od pierwszego spotkania z nim.
Podszedłem
do fotela i spokojnie na nim klapnąłem, kalkulując, jak rozegrać tę bitwę. Nie
chciałem go wypuścić, póki nie zrozumie jaki ze mnie człowiek, a właściwie
psychopata. Byłem często niewzruszony i mało kiedy odczuwałem przyjemność, ale
gdy ujrzałem go pierwszy raz, poczułem podniecenie, które nie jest łatwo
opanować.
- Zrobiłeś
mu krzywdę... - zaczął w końcu siląc się na spokój, widziałem jednak, że ręce
same walczą z tym, by mi nie przyłożyć. - Nie tylko jemu, Jim.
- A
czego chciałeś? Przestępca konsultant ma zawsze kogoś, kto jest jego zagorzałym
przeciwnikiem. Jak w bajkach.
- Ale
to nie jest bajka! To prawdziwe życie, a ty robisz złe rzeczy! - otworzyłem
szeroko oczy, gdy znów podszedł do mnie i wymierzył mi mocny cios w policzek.
Zupełnie stracił nad sobą panowanie, a mnie to zadziwiło. Ten cios sprawił, że
poczułem wyjątkowość... Zależało mu na mnie, ale jak bardzo?
- To
prawda. - mruknąłem znudzony, ale w moich oczach płonęło istne piekło. Niech
zrobi coś jeszcze, a zapanuję nad nim. Wiedziałem doskonale jakimi priorytetami
myśli i to dawało mi przewagę. - Wiedziałeś od samego początku. Jesteś
psychologiem, Thomas... Dla ciebie nie jest trudne, znaleźć we mnie skrzywienia
emocjonalne. Co więcej... Uwielbiasz je, bo mogę cię nimi opętać. - mówiłem
wyraźnie i bardzo spokojnie, patrząc w jego niebieskie oczy. Przeszedłem potem
w szept, by nadać temu wszystkiemu jeszcze większej wiarygodności. - Wystarczy
jeden gest...
Stał
nade mną niczym słup soli, a ja triumfowałem. Wstałem i znów wziąłem go za
wychłodzoną dłoń. Tym razem, już nie bronił mi siebie dotykać, co sprawiło mi jeszcze
większą przyjemność. Wiedział, że miałem rację i dlatego przestał walczyć,
czułem, że jeszcze daleka droga przede mną, ale byłem już na wygranej pozycji.
Miałem go zupełnie w garści od tak, wystarczyło kilka słów.
- Nie
rób tego. - powiedział drżącym głosem. - Nie wykorzystuj mnie przeciw...
- Nie
zamierzam. - przerwałem mu zniesmaczony. - Mam to, czego potrzebuję od życia i
nie będę ingerować w życie tego twojego, cudownego Sherlocka.
- Co?
- zapytał nie rozumiejąc.
-
Miałem lekką obsesję na jego punkcie, przyznaję... Niby nic takiego, ale bardzo
mnie podniecało pociąganie za sznurki jego życia. Teraz mi to zupełnie
niepotrzebne. - mówiłem mu absolutną prawdę. Moją nową zabawką był mężczyzna,
stojący przede mną. Dlaczego? Był dokładnie taki jak chciałem, by był.
Inteligentny, nie pytał o pracę, o której nie mogłem mu mówić z wiadomych
przyczyn, niewiarygodnie przystojny no i świetny w łóżku. Dzięki niemu miałem
tyle sił do działania, jak jeszcze nigdy, no i moje życie nie bywało aż tak
szare, gdy był na swoim miejscu. - Zmieniłeś mnie trochę, wiesz?
-
Psychopaty nie da się zmienić. - wycedził ze złością i posłał mi naprawdę
paskudne spojrzenie.
-
Dlaczego mi nie wierzysz? - zapytałem szczerze i zacząłem grać. Przygryzłem
wargę i spuściłem wzrok na swoje stopy, po czym westchnąłem trochę smutno. -
Dobrze... Jeżeli chcesz, możesz teraz wyjść. Do niczego cię nie zmuszam i nie
chcę byś tak myślał. Gdy do ciebie dzwonię lub piszę, po prostu cię potrzebuję.
Mam to do siebie, że chciałbym cię tutaj zatrzymać, ale nie mogę...
-
Naprawdę?
-
Oczywiście, że tak. - burknąłem i przygarnąłem go do siebie, by poczuć ciepło
ciała. - Ja cię potrzebuję... - jak się teraz wycofam będzie po wszystkim. Nie
chciałem, by poznał, jak bardzo czułem do niego przywiązanie, ale z drugiej
strony nie mogłem przesadzić z grą. - Ja... z resztą, sam wiesz.
- Co
wiem? - spojrzał na mnie ostro, chwytając boleśnie za podbródek, a ja syknąłem.
Że też musiał znać moje czułe punkty. -
zakląłem w duchu. Milczałem więc powtórzył z mocą. - Co wiem, Jim?
Nie
miałem wyboru, choć bardzo ciężko było mi to wyznać. Nie rozumiem dlaczego na
to nalegał. I od kiedy, ja jestem posłuszny, niczym służalczy piesek na
usługach szlachcica? Nie mogłem mu tego powiedzieć, po prostu nie mogłem! Nie
potrafię odczuwać takich uczuć... Pożądanie Jasne. Przywiązanie... no może
trochę. Dlaczego się oszukujesz, Jim? - zapytał nagle mój własny głos. -
Czujesz. Zacząłeś zupełnie inaczej postrzegać świat. Ba. Nawet myślisz, by
tworzyć, a nie niszczyć. Nie masz ochoty już na tę dziecinadę z
przestępczością. Twoją nową obsesją jest Thomas.
-
Chrzanienie. - warknąłem do siebie i próbowałem wyrwać się z ramion swojego
faceta, lecz on przytrzymywał mnie zdumiewająco mocno. Cholera jasna! Czy ja
muszę być od niego niższy o głowę?! - Puszczaj!
- Nie.
- powiedział tak chłodno, jakby w mieszkaniu miała zawitać zima i popchnął mnie
z powrotem na fotel. - Przez ciebie zginął ktoś bardzo mi bliski...
- Tym
razem to ja nie rozumiem. - odpowiedziałem szczerze i parzyłem w te jego błękitne
oczy, które nie miały już w sobie nic prócz zemsty. Swoją drogą ucieszyło mnie
to. W końcu mógł poczuć, jaki ogień we mnie płonął, od czasu, gdy Sherlock
zaczął włazić z butami w moje życie służbowe.
-
Gabriel, Jimmy.
Otworzyłem
szeroko oczy w geście zdumienia. Skąd on znał tę dziewczynę? Chyba to nie jego
była? No... jeżeli tak, problem z głowy. Tak miała postąpić przy wsypie i nie
było odwrotu. Swoją drogą, mało kiedy zajmowałem się takimi bzdurami, a teraz
nie miałem na to głowy. Odwaliłem fuszerkę, bo zacząłem za bardzo się angażować
w te zabójstwa, i w efekcie miałem teraz mocno skomplikowane życie.
-
Winisz mnie za jej śmierć, chociaż sama wbiła sobie skalpel w brzuch. Jesteś
niesprawiedliwy. - powiedziałem w końcu po dłuższym zastanowieniu. - Poza tym
została wynajęta do tego i wiedziała, jakie jest ryzyko w tym zawodzie.
- Ty
to zaplanowałeś? - zapytał bardzo wzburzony i znów podszedł do mnie z rządzą
mordu w oczach.
- Tak.
- posłałem mu zadowolony uśmiech. - Muszę przyznać, że ciekawie to wyszło, bo
osoba, która mnie wynajęła prosiła o właśnie taką zabawę. Nie wiem po co, ale
warto było patrzeć na...
-
Dość! Jak możesz w ogóle mówić takie rzeczy?!
-
Normalnie, skarbie. - wziąłem ze stolika cukierek kokosowy i zacząłem
wyskubywać go z papierka. Jedna z moich słabości, słodycze. - Dla mnie to
niezła zabawa. Jestem człowiekiem w gruncie rzeczy bardzo znudzonym życiem i
potrzebuję jakiegoś urozmaicenia. Ludzie i tak giną więc dlaczego nie zrobić z
tego pokazu bądź polowania?
-
Jesteś chory. - mruknął z obrzydzeniem i zaczął kierować kroki do wyjścia.
-
Dlaczego musicie być tacy poważni i nudni?! - wrzasnąłem, a on stanął, jak
wryty. Chyba nie spodziewał się, że wybuchnę tak nagle. Podszedłem do niego i
wziąłem do za rękę. - Widzisz? Potrzebuję cię i dobrze o tym wiesz, Tom.
Patrzyłem
na niego trochę z miną szczeniaczka, który chce żeby jego właściciel został z
nim już na zawsze i chyba pomogło. Mój facet mierzył mnie i sprawdzał czy to
aby nie moja sztuczka, ale sam wiedział, że taki właśnie byłem. Inny niż
wszyscy. Za to mnie chyba chciał... Wziął moją twarz w dłonie i wyszeptał:
- Nie
mam z tobą lekkiego życia, kochanie.
- I
nie będziesz mieć. Tylko zostań... - zbliżył swoje usta do mojego ucha i musnął
jego płatek brzegiem wargi. Zadrżałem na ten gest i objąłem go w pasie, by już
więcej się nie wycofał.
-
Zostanę, Jimmy. - mruczał mi do ucha, a jego dłonie zaczęły wędrować po mojej
koszulce. Co on wyprawiał? - Może tym razem ja chcę być twoim wariatem, co ty
na to? - przełknąłem głośno ślinę, nie mogąc pozbierać myśli, ponieważ mój
ukochany Tommy właśnie majstrował przy pasku spodni. Co ja mogę powiedzieć? Co
byś chciał usłyszeć, kotku? Ale ty masz gorące dłonie, Boże. - Chcesz, prawda?
- dalej szeptał, a ja coraz bardziej odpływałem pod wpływem jego dotyku.
Zwłaszcza, że w tym momencie jedną z rąk trzymał na moim pośladku.
-
Tom... - wydyszałem i przejąłem inicjatywę. W mojej głowie płoną istny pożar,
gdy odnalazłem bez trudu jego usta pulsujące podnieceniem. Dotykałem jego
języka swoim i coraz bardziej zapominałem o całym świecie. Liczyło się tylko
to, by zdjąć wszystkie jego ubrania i móc napawać się idealnie umięśnionym i
lekko opalonym ciałem, które pod wpływem moich palców drżało.
Zdjąłem
z niego brązową koszulę i zacząłem dotykać klatki piersiowej, jakby to był
posąg ze starożytności. Przygryzłem jego smukłą, ale pełną wargę, a on jęknął z
rozkoszy. Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu, uszczęśliwiony, że do tego
doprowadziłem i sam zacząłem rozpinać mu spodnie. Dlaczego on tak na mnie działał?
Co miał w sobie?
- Niem
wiem, Jim. - mruknął bardzo zachrypnięty. - Mam ci za złe...
-
Wiem. - przerwałem mu w połowie zdania. - Ale obaj tego chcemy. Nie powinniśmy
bronić sobie dostępu do siebie. - Poza tym ty...
- Tak.
- powiedział, dysząc mi w kark. Nogi miał jak z waty. - Chodź...
-
Grzeczny chłopiec.
-
Kocham cię. - wypalił tak nagle, że ledwo zrozumiałem. Powiedział to bardzo
poważnie i uroczyście, ale z taką rządzą, że nie mogłem pozostać dłużny temu
wyznaniu. Powiedział mi to pierwszy raz i wiedziałem ile go to kosztowało. Nie
lubiłem takich wyznań, lecz wiedziałem... Obaj wiedzieliśmy, jak jest.
Bez
słowa wziąłem go za dłoń i zaprowadziłem go do sypialni. Też cię kocham -
pomyślałem, po czym zacząłem go całować z wielką pasją, by mu to przekazać. Nie
wiedziałem, że nie będę w stanie mu tego powiedzieć prosto w oczy.
***
-
Kochanie...?
- No?
- zapytałem, wtulając się w ramiona Thomasa.
- Jak
Sherlock wróci, che cię zobaczyć. - powiedział z westchnieniem. Na zroszone
potem czoło spłynął mu jeden z jego brązowych kosmyków włosów i pomyślałem, że
wygląda niczym grecki bóg.
- No
to się zdziwi. - skwitowałem, a mój facet wybuchnął swym pięknym śmiechem
podobnym do bicia dzwonu.
- Nie
zniesie tego. - mruknął poważnie. - Jesteś jego największym wrogiem.
- A on
moim już nie. - wyszeptałem w jego skórę i zacząłem ją podgryzać. - Nie chcę ci
sprawiać przykrości...
- To
miłe z twojej strony. - bąknął. - To co powiedziałem wczoraj...
-
Wiem, że mówiłeś poważnie. A ja poważnie odpowiedziałem.
- Właściwie
to zaciągnąłeś mnie tutaj. - zmierzwił mi włosy po łobuzersku i cmoknął w
czoło. Czy możliwe jest to, żebym odczuwał teraz bezpieczeństwo? - Nie żałuję.
Nie
odpowiedziałem, ale posłałem mu uśmiech pełen... miłości? Nie wiem co się ze
mną dzieje. Nigdy taki nie byłem. Coś mnie odmieniło i to bardzo, ale nadal
miałem ochotę robić bardzo zabawne rzeczy. W sumie, to potrzebuję nowego
zamachowca...
-
Muszę iść do pracy. Studenci...
- I
studentki? - zapytał z nutą zazdrości w głosie, a ja pokręciłem głową. Nadal mi
wypominał tamtą noc. Nie wierzę...
-
Może. - odparłem i przekrzywiłem głowę, by sprawdzić, jak zareaguje. Posłał mi
piorunujące spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. Niebieskooki doskonale
wiedział, że żartuję. Nie mogłem już myśleć o nikim innym, jak tylko o nim. Raz
zdarzyło mi się przyłapać siebie na wzdychaniu na wykładzie, przez co zostałem
nazwany Wzdychającą Kozą. Nie wiem, co dzieciakom w dzisiejszych czasach siedzi
w głowie. No, ale za nowe przezwisko dostali... to na co zasłużyli.
Wstałem
z łóżka i zacząłem przeglądać szafę, na co Tom odparł, że i tak mogę iść nago.
Przewróciłem oczami i zabrałem rzeczy do łazienki, by wziąć prysznic. Kilka
minut później mój facet był obok mnie.
***
Nadszedł
ten dzień. Sherlock i jego cała rodzinka mieli dowiedzieć się, że jestem jego
facetem. Ja sam jak to pojmowałem? Miałem ubaw po pachy szczerze mówiąc. Nie
lubiłem zwykłych wejść więc postanowiłem ubrać swój najlepszy garnitur.
Restauracja, w której byliśmy umówieni była tak blisko, że nie miałem po co
brać też swojego nowego porsche, ale musiałem, po prostu musiałem zabrać ze
sobą ręcznie zdobiony nóż. Tak bardzo nie lubiłem nudy...
Wyszedłem
z mieszkania pół godziny przed spotkaniem i zacząłem pogwizdywać swoją ulubioną
melodię. Wszędzie widziałem wesołe parki, które gruchały sobie w słońcu na
ławkach, na trawie, a jedni pobili wszystko i zaczęli urządzać orgię w
fontannie. Jakie to nudne... Takie zwykłe i przewidywalne. Przecież wszystko
można zrobić zupełnie inaczej. Już miałem swoją wizję jednej z nocy z moim
ukochanym i aż zadrżałem. Co ten człowiek ze mną robi.
Przechodząc
przez pasy pomyślałem, że życie jest zbyt spokojne. Nie miałem ochoty bawić się
w przykładnego chłopaka, który będzie przytakiwać i posyłać uśmiechy każdemu z
członków rodziny Thomasa. Nie. Za żadne skarby świata. Na pewno coś zrobię, to
wiedziałem i od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Zauważyłem
go siedzącego i czymś pochłoniętego. Czytał zapewne coś związanego z pracą...
Był trochę spięty, ale gdy zauważył, że ktoś na niego patrzy oderwał wzrok.
Posłał mi płomienne spojrzenie oraz swój czarujący uśmiech, a w tym momencie
przyjechała rodzina Adamsów. Anna wystrojona, jak na paradę równości, czarny baran - Sherlock oraz Arktos. Brakuje tylko jego facetka, do którego mógłby
śmiało mówić: "Jakubie, zrób mi loda.". Westchnąłem zniesmaczony i
zauważyłem, że młodszy Holmes wymija swoją partnerkę. W chwilę później
stanąłem, jak wryty w ziemię.
- Nie.
- wyszeptałem. Ale... Nie... rozumiem.
Pierwszą
moją myślą, po ujrzeniu głowy Thomasa przy odrzucie strzału, była ciekawość.
Kto wymierzył tak precyzyjnie? Odwróciłem głowę, by zobaczyć, czy strzelec
nadal jest na dachu. Znów mierzył w tę samą stronę. Aha... Sherlock się
doigrał! Tylko kto, kto, kto... W mojej głowie było tylko to pytanie. Kto zabił
mojego faceta? Kto śmiałby choćby ruszyć kogoś z tej rodziny bez mojego
pozwolenia? KTO???!!!
Usłyszałem
kolejny strzał i kątem oka zauważyłem, że czyjeś ciało upada. Sądząc po kawałku
różowego materiału była to Anna. No to teraz detektyw nie będzie miał czego
dmuchać... Nie przejąłem się nią zbytnio, bo i po co? Teraz musiałem działać.
Ktoś w moim mieście chyba chce postradać życie, że zadarł ze mną.
Odwróciłem
się na pięcie i odszedłem, by nikt mnie z tym nie powiązał. Nie byłbym na tyle
głupi, by zrobić coś takiego, ale z nimi
nigdy nic nie wiadomo. W tej sprawie byłem czysty, jak łza. Wróciłem wściekły.
Rozbiłem swoje ulubione lustro oraz karafkę z najlepszym alkoholem,
jednocześnie. Szkło było porozrzucane po całej podłodze, co wprawiło mnie w
jeszcze większą złość.
-
Kto?! - wydarłem się na całe mieszkanie i w końcu w mojej głowie coś
zaskoczyło.
Ale od
tego czasu minęło... Nie... Wiedziałbym, gdyby coś kombinowali. Albo byłbyś
zajęty romansem, skarbie. - odezwał się w mojej głowie ten głos i zmartwiałem.
Nie jest dobrze... On nie żyje. NIE ŻYJE. - mówiłem do siebie. To, że nie
żyję, nie znaczy, że mnie nie ma. Znasz już to, Jimmy. Mój mały skarb.
-
Wyłaź z mojej głowy. - warknąłem i w końcu miałem spokój. Cholera jasna.
Przestaję kontrolować swoją osobowość. Rozczesałem włosy palcami i spojrzałem
na podłogę pełną odłamków lustra. Masz już nierówno pod sufitem kolego...
Będziesz musiał coś z tym zrobić.
Siadłem
na fotelu i znów utonąłem w myślach. Czy rzeczywiście Aum Shin Rikyo mogłaby
dopuścić się takiej zniewagi mnie? Być może... Po nieudanym zamachu
terrorystycznym mieli wielkie pretensje do Holmesa. Tylko dlaczego to musiało
wyjść właśnie tak??? Dlatego, że to był zwykły przepadek. Dostałem kulkę za
brata.
- Wiem
i wcale mnie to nie cieszy. - powiedziałem do siebie zobojętniały na cokolwiek.
Kolejne
dni były niczym koszmar. Nie mogłem znaleźć nikogo, kto mógłby mi wskazać
miejsce, gdzie przebywali debile za to odpowiedzialni. Jedna wiadomość była
pomyślna. Ciało Thomasa znajdowało się w kostnicy St. Barts więc mogłem bez
trudu jeszcze raz go zobaczyć, nim złożą go w grobie.
-
Cześć, Molly. - powiedziałem z uśmiechem, gdy spojrzała na mnie załzawionymi
oczyma. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie, a ja wykrzywiłem
przepraszająco wargi. - Przeszkadzam?
-
C-c-co ty tu robisz? - wyszeptała drżącymi ze strach wargami.
- Nie
chcę ci zrobić krzywdy. - powiedziałem miękko i podszedłem, by przytulić ją na
powitanie. - Nie płacz.
-
Zostaw mnie. - mruknęła z obrzydzeniem i odepchnęła mnie. Westchnąłem
zrezygnowany i posłałem znudzone spojrzenie swych brązowych oczu. - Po co tu
przyszedłeś? Powiem mu, że tutaj jesteś.
- Nie
musisz. - bąknąłem. - Ja... tylko chciałem się z kimś pożegnać.
- Niby
z kim?
- Z
Thomasem. Pewnie ci mówił, że ma kogoś...
- I ty
jesteś tym kimś, tak? - zapytała trochę naiwnie, a ja kiwnąłem głową. - No
dobrze... Ale na krótko. Zaraz będę dzwonić do Sherlocka, jeżeli nie wyjdziesz
za pięć minut.
-
Dziękuję. - powiedziałem prosto i poszedłem za nią.
Odsunęła
jedną z szuflad, by wyciągnąć zwłoki mojego faceta, a ja czekałem. Niestety
stała nade mną, niczym kat więc chrząknąłem znacząco, by mnie z nim zostawiła
choć na chwilę.
Odsłoniłem
śnieżnobiałe prześcieradło, a moim oczom ukazała się twarz mojego ukochanego.
Jak zwykle spokojna i bez żadnej zmarszczki. Mocno zarysowana szczęka, która
tak kusiła, bym jej dotknął... Drżącymi dłońmi zacząłem obrysowywać jej kontur
i przeszedłem do lekko wystającego podbródka. Jego skóra była tak chłodna, że
pomyślałem, iż może być to tylko choroba, a on zaraz wstanie i pośle mi swój
uśmiech teraz już fioletowymi wargami. Właśnie zdałem sobie sprawę, że tylko
czekam na to, by otworzył swe szmaragdowe oczy i zmierzył mnie przychylnym
spojrzeniem... Och, Tommy. Przecież tutaj jestem. Musisz być bardzo
zadowolony, że mnie widzisz.
-
Jestem. - odpowiedziałem radośnie. Wbiłem wzrok w dziurę w czole i zacząłem
obrysowywać ją palcem. Ta kula miała być dla twojego brata... Uznajmy to za
ofiarę, Jimmy. - Za dużo tych ofiar, kochanie.
Nachyliłem
głowę i dotknąłem wargami jego paskudnej rany. Poczułem przenikliwy chłód na
swoich ustach i westchnąłem. Zacząłem obcałowywać całą jego twarz. Oczy,
policzki, a w końcu te piękne usta. Zatraciłem się w tym aż za bardzo. Były tak
delikatne i chłodne, że pragnąłem tylko, by oddał pocałunek.
- Co
ty do cholery wyprawiasz? - zawołał ktoś za moimi plecami, ale nie oderwałem od
niego ust. Zrobiłem to w chwilę później, gdy do mnie podeszła. - Jesteś
chory...
- To
przecież normalne, że chcę go pożegnać. Ja też mam trochę serca...
- Nie
powiedziałabym. - warknęła na mnie. - Wynoś się. Już! Pieprzony nekrofil...
Nie
odpowiedziałem na ten komentarz tylko dlatego, że była przyjaciółką mojego
faceta. Nie wybaczyłby mi takiego zachowania, choć na ustach miałem już kilka
określeń na tę pannę. Wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Głupia krowa.
Ludzie nie rozumieją normalnych zachowań... Jak oni mogą żyć w taki sposób?
Zwierzęta.
Poszedłem
dziś również odwiedzić mojego znajomego artystę. Wczoraj umówiłem się z nim na
pewną robotę i dziś powinna zostać skończona. Miałem przynajmniej taką
nadzieję... Pogrzeb miał się odbyć jutro, a ja chciałem mieć wszystko dopięte
na ostatni guzik. Kochany jesteś, wiesz? Kocham cię.
-
Wiem, Tom. Chyba będziesz zadowolony z tego prezentu.
Nie
powiedział już tym razem nic i trochę mnie to zmartwiło. Już zdążyłem
przywyknąć do jego odpowiedzi na każde zdanie w mojej głowie, a on zaczynał
coraz częściej milczeć. Nie chciałem tego bardzo żeby zamilkł, ale z drugiej
strony to chyba dobrze, że t wszystko odchodziło.
Następnego
dnia wstałem dość wcześnie. Wyjąłem z szafy biały garnitur i perłowy krawat.
Mój mężczyzna zasługiwał na najlepsze pożegnanie, na jakie było mnie stać.
Wziąłem prysznic i zaczesałem włosy do tyłu. Pomyślałem, że okulary
przeciwsłoneczne będą dobrym wyjściem na to, by zasłonić przekrwione oczy. W te
kilka dni szukałem Aum Shin Rikyo z całych sił. Muszą mi zapłacić za złamanie
moich zasad gry...
Nałożyłem
na siebie ubranie, a z garażu wyprowadziłem białe audi, które pachniało jeszcze
nowością. Pożyczyłem je sobie od mojego sąsiada i jakoś nie zamierzam go
zwracać. Zbyt wygodne. Czas na pożegnanie...
Zajechałem
na cmentarz. Ceremonia chyliła się już ku końcowi. I bardzo dobrze, bo nie
lubiłem takich przyjęć, choć miały w sobie coś pociągającego. Każdy tam ryczał,
niczym małe dziecko. Podszedłem bliżej, gdy ksiądz skończył ostatnie pierdoły i
nałożyłem okulary na nos.
Westchnąłem,
spoglądając na kawałek ziem i w tym momencie zaczął padać najpierw bardzo
drobny, a potem coraz mocniejszy deszcz. Co jest do cholery? Przecież wcześniej
nawet słońce wyglądało z zza chmur... To dla ciebie, kochanie.... -
mruknął Thomas, a ja zrozumiałem. On... Nie mogłem myśleć już racjonalnie.
Miałem mętlik w głowie, jak tamtego dnia, gdy na zewnątrz siąpiły rzęsiste
krople. Nie mogłem wprost uwierzyć, że... Ech...
Kroczyłem
powoli przed siebie i jakoś próbowałem skupić się na tym, co miałem zaraz
zrobić. Wciągnąłem głęboko powietrze w płuca i zrównałem się z Holmesami i
Watsonami. Nikt na początku mnie nie zauważył, co mnie zdenerwowało. Wyszedłem
przed nich i stanąłem naprzeciw grobu Toma.
Dziś
jest ostatni dzień, kiedy mogę z tobą porozmawiać. Jeszcze tyle ci o sobie nie powiedziałem... Mam brata.
Rodzice mieszkają w południowej części Anglii i chciałem cię kiedyś do nich
zabrać i pokazać moje miejsca z dzieciństwa. Już teraz nie mogę... Zawsze
będę przy tobie. Wiem...
Westchnąłem
cicho na myśl o tym, jaki przystojny. Moje ręce drżały, gdy trzymałem wykonaną
przez artystę czarną różę na jego grób. Mój mały prezent za wszystkie chwile z
nim spędzone.
Wiele
razy myślałem, że nasz związek nie a racji bytu, a jednak brnąłem w to, bo nie
mogłem inaczej. Ty również i to było w tym wszystkim najpiękniejsze. Chciałeś
mnie bez względu na wszystko. Nawet po śmierci Gabriel, twojej małej kuzynki. I
wiesz co? Prawie płaczę, ale nie wiem dlaczego. Może dlatego, że cię kocham,
wiesz? I mówię to teraz z wielką ulgą mój najdroższy, Thomasie Alistairze
Holmesie. Kocham cię.
Po
moim policzku nieoczekiwanie potoczyła się jedna słona łza, której nie miałem
serca wytrzeć, bo wyrażała tylko moją miłość. Położyłem kwiat i odwróciłem się
do reszty zgrai, która była na cmentarzu. Większość miała zaszokowane miny,
prócz Mycrofta. On już wiedział i bardzo mi tym zaimponował. Posłał mi trochę
rozbawione spojrzenie i chrząknął.
- No
witam państwa. - mruknąłem trochę zachrypnięty i w tym momencie poczułem na
swoim ciele dłonie młodszego z braci Holmesów.
-
Ty... - warknął ze złością, po czym mocno uderzył mnie w twarz prawym
sierpowym.
Zakręciło
mi się w głowie, lecz nie broniłem dalszego ciosu. Wiedziałem, że będzie
podejrzewać mnie i przyjąłem to bez zastanowienia. Dostałem jeszcze jeden cios,
a ból ostry ból przeszył moją czaszkę. Zęby zazgrzytały mi złowieszczo, lecz
nie dbałem o to. Kolejne uderzenie odebrałem na brzuch i straciłem oddech.
Furia z jaką mnie bił przerosła wszelkie wyobrażenia.
Upadłem
na mokrą od deszczu trawę plamiąc sobie białe spodnie. Sherlock wykorzystał to
i uderzył kolanem w mój podbródek. Skończyło się to na przygryzieniu przeze
mnie języka zębami i chyba nawet na odgryzieniu jego kawałka. Wyplułem krew z
ust i zacząłem mocno kasłać. Złapał mnie za włosy i znów potraktował mnie
kolanem, ale tym razem w czoło. W
efekcie moja głowa odskoczyła i upadłem prawie bez przytomności. Gdzieś w
oddali słyszałem krzyk żony Johna, ale ledwo mogłem zrozumieć, co wrzeszczała.
Dopiero po chwili odzyskałem zmysły.
-
John, on go zabije!
- Nie
sądzisz, że zasłużył? - zapytał ją chłodno przyjaciel mojego wroga.
- Jak
możesz! Nie widzisz, prawda? On zaraz zemdleje... - ktoś podbiegł, ale
usłyszałem tylko warknięcie, niczym u wygłodniałego zwierzęcia.
Otrzymałem
mocne kopnięcie w żebra i jęknąłem. Boże, co za ból. Skuliłem ciało, ale tylko
na chwilę, bo nie mogłem złapać powietrza. Moje ciało było napięte niczym
struna skrzypiec, a myśli biegły tylko wokół jednego tematu. Jeżeli chce, niech
to zrobi po swojemu. Dziś jestem gotowy na wszystko.
-
Sherlock! Przestań!
Nie
posłuchał i bił dalej, a ja poczułem, jak mój nos właśnie ulega zmiażdżeniu
przez jego but. Kość chrzęstna mocno chrupnęła i poczułem, że moja twarz
zostaje zalana przez posokę.
-
Braciszku... - mruknął jego starszy brat bardzo chłodno i wyniośle. - Nie bij
niewinnych. Matka patrzy.
- Niewinnych?
- zapytał z niedowierzaniem.
- To
nie jego sprawka, nie widzisz? Przyniósł coś...
- Ty
chyba na głowę upadłeś, Mycroft! - zakrzyknął - Anna przez tego typa... - i
urwał w połowie zdania. Właśnie... ciekawe co z jego żoną.
- To
on. - powiedział z mocą, a ja poczułem nagłe bezpieczeństwo. Kara śmierci
została odroczona. Moja tak... - przemknęło mi przez myśl. - Osoby, które są za
to odpowiedzialne... Nie chciałbym być w ich skórze.
- Masz
na myśli to, że...?
- Tak.
Wróciłem
do domu cały obolały. Spojrzałem w lustro. Moja koszula i garnitur przypominały
teraz karmazynową flagę, w którą można by włożyć trupa. Tak... dziś już ktoś
będzie trupem. Nie odmówię sobie takiej przyjemności.
Oh God, yes!
OdpowiedzUsuńPo prostu rozłożyłaś mnie na łopatki! Aż nie wiem co napisać. Jeszcze nigdy w życiu, czytając ff, nie miałam tylu sprzecznych emocji! Raz uśmiechałam się pod nosem, raz zakręciła mi się łza w oku i na koniec, uwielbiam Moriarty'ego, za jego charakter, kreatywność etc, ale pierwszy raz poczułam względem niego współczucie.
Myślałam, że Sherlock w pewnym momencie go pobije na śmierć. Nie spodziewałam się, że Mary, tak trochę, wstawi się za Jimem.
Ach, co ta miłość robi z człowiekiem...
Z rozdziału na rozdział kłaniam się wam coraz niżej, pragnąć wyrazić moją wdzięczność, że założyłyście tego bloga. Perełka polskiego internetu.
Dzięki bardzo za komentarz kochana :D Napisałaś pierwsza co mnie jeszcze bardziej cieszy no i obie dziękujemy ci za uznanie :* Pisząc to... stwierdzam, że było warto. Jak cholera, było warto.
OdpowiedzUsuńOch, to ja raczej powinnam podziękować za ten o to blog :)
UsuńDajecie mi wenę do pisania swojego opowiadania, który jest na etapie pisania bardziej dla siebie :) Ale kto wie, kto wie!
Pozdrawiam i należy wam się wielki, wirtualny *HUG* :)
powiem wam tyle JESZCZE JESZCZE JESZCZE <3
OdpowiedzUsuńBędzie jeszcze :D Dzięki, Kochamy Was :*
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać kolejnych rozdziałów! <3
OdpowiedzUsuńBędą będą właśnie nad nimi pracujemy :)
Usuń