czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 38: Karmazyn

(Joasia to geniusz!!! ;* )

“Please don't leave me!
  Please don't leave me!
       I always say how I don't need you,
       But it's always gonna come right back to this:
       Please, don't leave me!

       How did I become so obnoxious?
       What is it with you that makes me act like this?
        I've never been this nasty.

       Can't you tell that this is just a contest?
       The one that wins will be the one that hits the hardest.
       But baby I don't mean it.
        I mean it, I promise
                      Pink - Please, don't leave me


Nie wiem od kiedy zaczęła męczyć mnie cała sytuacja z Thomasem. Zaczynał coraz bardziej denerwować moją osobę swymi zmianami nastrojów, przez co popadałem w różne kłopoty w pracy. Mam na myśli oczywiście wykłady na uczelni, bo ostatnio tylko to mnie pochłania bez reszty. Sprawy związane ze zorganizowaną działalnością przestępczą zeszły na drugi plan, również przez Toma. Nie mogłem już pracować tak jawnie i coraz bardziej nad tym ubolewałem. W pewnym momencie, powiedziałem mu prosto z mostu, że jeżeli nie przestanie, nie będę miły. Nie przyjął tego dobrze... Cóż. Wiedział doskonale na co się pisze, będąc ze mną.
- Już wiem. - powiedział bardzo zimno, gdy otworzyłem mu drzwi. Miał posępną minę, a oczy wyrażały jedynie ból i niechęć. Moje serce w pewnym momencie zaczęło bić nieregularnie, a oddech przyspieszył. Te dwa słowa zmroziły mnie do szpiku kości, bo wiedziałem co teraz nastąpi.
Zaprosiłem go do środka, ale on nadal stał w progu z obojętną twarzą. W tym momencie zacząłem myśleć, czy zaczął żyć przeze mnie w strachu. Wziąłem go za dłoń, ale ją wyszarpnął i doznałem kolejnego wstrząsu. Proszę... nie rób mi tego. - pomyślałem i westchnąłem głośno.
- Tak... dręczyłem twojego brata, ale proszę, wejdź do środka. Mało kto wie, że tutaj mieszkam. Właściwie tylko ty i Moran.
- Tym bardziej nie powinienem. - mruknął z nutą strachu w głosie, a ja osłupiałem.
- Doskonale wiedziałeś, na co się piszesz. - warknąłem w końcu i poprawiłem czarną koszulkę. - Sam wlazł na moją drogę, więc musiał za to zapłacić, a ja przy okazji miałem niezłą zabawę.
- To mój brat! - zawołał wojowniczo, po czym złapał mnie za materiał tkaniny i przyparł zdenerwowany do ściany. Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu i zmierzyłem przychylnie wzrokiem.
- Naprawdę chcesz mnie tłuc, kochanie? - zapytałem rozbawiony, a potem mrugnąłem zawadiacko. Niepotrzebnie mnie teraz prowokował do takich rzeczy.
Puścił mnie, a ja szybko zamknąłem drzwi, by nikt nie słyszał naszej rozmowy. Nie przekręciłem jednak klucza w zamku. Nie widziałem już w tym żadnej potrzeby, skoro młody Holmes mógł i tak śmiało powiedzieć braciom, że tutaj pomieszkuję. Moja śmierć była już przesądzona od pierwszego spotkania z nim.
Podszedłem do fotela i spokojnie na nim klapnąłem, kalkulując, jak rozegrać tę bitwę. Nie chciałem go wypuścić, póki nie zrozumie jaki ze mnie człowiek, a właściwie psychopata. Byłem często niewzruszony i mało kiedy odczuwałem przyjemność, ale gdy ujrzałem go pierwszy raz, poczułem podniecenie, które nie jest łatwo opanować.
- Zrobiłeś mu krzywdę... - zaczął w końcu siląc się na spokój, widziałem jednak, że ręce same walczą z tym, by mi nie przyłożyć. - Nie tylko jemu, Jim.
- A czego chciałeś? Przestępca konsultant ma zawsze kogoś, kto jest jego zagorzałym przeciwnikiem. Jak w bajkach.
- Ale to nie jest bajka! To prawdziwe życie, a ty robisz złe rzeczy! - otworzyłem szeroko oczy, gdy znów podszedł do mnie i wymierzył mi mocny cios w policzek. Zupełnie stracił nad sobą panowanie, a mnie to zadziwiło. Ten cios sprawił, że poczułem wyjątkowość... Zależało mu na mnie, ale jak bardzo?
- To prawda. - mruknąłem znudzony, ale w moich oczach płonęło istne piekło. Niech zrobi coś jeszcze, a zapanuję nad nim. Wiedziałem doskonale jakimi priorytetami myśli i to dawało mi przewagę. - Wiedziałeś od samego początku. Jesteś psychologiem, Thomas... Dla ciebie nie jest trudne, znaleźć we mnie skrzywienia emocjonalne. Co więcej... Uwielbiasz je, bo mogę cię nimi opętać. - mówiłem wyraźnie i bardzo spokojnie, patrząc w jego niebieskie oczy. Przeszedłem potem w szept, by nadać temu wszystkiemu jeszcze większej wiarygodności. - Wystarczy jeden gest...
Stał nade mną niczym słup soli, a ja triumfowałem. Wstałem i znów wziąłem go za wychłodzoną dłoń. Tym razem, już nie bronił mi siebie dotykać, co sprawiło mi jeszcze większą przyjemność. Wiedział, że miałem rację i dlatego przestał walczyć, czułem, że jeszcze daleka droga przede mną, ale byłem już na wygranej pozycji. Miałem go zupełnie w garści od tak, wystarczyło kilka słów.
- Nie rób tego. - powiedział drżącym głosem. - Nie wykorzystuj mnie przeciw...
- Nie zamierzam. - przerwałem mu zniesmaczony. - Mam to, czego potrzebuję od życia i nie będę ingerować w życie tego twojego, cudownego Sherlocka.
- Co? - zapytał nie rozumiejąc.
- Miałem lekką obsesję na jego punkcie, przyznaję... Niby nic takiego, ale bardzo mnie podniecało pociąganie za sznurki jego życia. Teraz mi to zupełnie niepotrzebne. - mówiłem mu absolutną prawdę. Moją nową zabawką był mężczyzna, stojący przede mną. Dlaczego? Był dokładnie taki jak chciałem, by był. Inteligentny, nie pytał o pracę, o której nie mogłem mu mówić z wiadomych przyczyn, niewiarygodnie przystojny no i świetny w łóżku. Dzięki niemu miałem tyle sił do działania, jak jeszcze nigdy, no i moje życie nie bywało aż tak szare, gdy był na swoim miejscu. - Zmieniłeś mnie trochę, wiesz?
- Psychopaty nie da się zmienić. - wycedził ze złością i posłał mi naprawdę paskudne spojrzenie.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - zapytałem szczerze i zacząłem grać. Przygryzłem wargę i spuściłem wzrok na swoje stopy, po czym westchnąłem trochę smutno. - Dobrze... Jeżeli chcesz, możesz teraz wyjść. Do niczego cię nie zmuszam i nie chcę byś tak myślał. Gdy do ciebie dzwonię lub piszę, po prostu cię potrzebuję. Mam to do siebie, że chciałbym cię tutaj zatrzymać, ale nie mogę...
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak. - burknąłem i przygarnąłem go do siebie, by poczuć ciepło ciała. - Ja cię potrzebuję... - jak się teraz wycofam będzie po wszystkim. Nie chciałem, by poznał, jak bardzo czułem do niego przywiązanie, ale z drugiej strony nie mogłem przesadzić z grą. - Ja... z resztą, sam wiesz.
- Co wiem? - spojrzał na mnie ostro, chwytając boleśnie za podbródek, a ja syknąłem. Że też musiał znać moje czułe punkty.  - zakląłem w duchu. Milczałem więc powtórzył z mocą. - Co wiem, Jim?
Nie miałem wyboru, choć bardzo ciężko było mi to wyznać. Nie rozumiem dlaczego na to nalegał. I od kiedy, ja jestem posłuszny, niczym służalczy piesek na usługach szlachcica? Nie mogłem mu tego powiedzieć, po prostu nie mogłem! Nie potrafię odczuwać takich uczuć... Pożądanie Jasne. Przywiązanie... no może trochę. Dlaczego się oszukujesz, Jim? - zapytał nagle mój własny głos. - Czujesz. Zacząłeś zupełnie inaczej postrzegać świat. Ba. Nawet myślisz, by tworzyć, a nie niszczyć. Nie masz ochoty już na tę dziecinadę z przestępczością. Twoją nową obsesją jest Thomas.
- Chrzanienie. - warknąłem do siebie i próbowałem wyrwać się z ramion swojego faceta, lecz on przytrzymywał mnie zdumiewająco mocno. Cholera jasna! Czy ja muszę być od niego niższy o głowę?! - Puszczaj!
- Nie. - powiedział tak chłodno, jakby w mieszkaniu miała zawitać zima i popchnął mnie z powrotem na fotel. - Przez ciebie zginął ktoś bardzo mi bliski...
- Tym razem to ja nie rozumiem. - odpowiedziałem szczerze i parzyłem w te jego błękitne oczy, które nie miały już w sobie nic prócz zemsty. Swoją drogą ucieszyło mnie to. W końcu mógł poczuć, jaki ogień we mnie płonął, od czasu, gdy Sherlock zaczął włazić z butami w moje życie służbowe.
- Gabriel, Jimmy.
Otworzyłem szeroko oczy w geście zdumienia. Skąd on znał tę dziewczynę? Chyba to nie jego była? No... jeżeli tak, problem z głowy. Tak miała postąpić przy wsypie i nie było odwrotu. Swoją drogą, mało kiedy zajmowałem się takimi bzdurami, a teraz nie miałem na to głowy. Odwaliłem fuszerkę, bo zacząłem za bardzo się angażować w te zabójstwa, i w efekcie miałem teraz mocno skomplikowane życie.
- Winisz mnie za jej śmierć, chociaż sama wbiła sobie skalpel w brzuch. Jesteś niesprawiedliwy. - powiedziałem w końcu po dłuższym zastanowieniu. - Poza tym została wynajęta do tego i wiedziała, jakie jest ryzyko w tym zawodzie.
- Ty to zaplanowałeś? - zapytał bardzo wzburzony i znów podszedł do mnie z rządzą mordu w oczach.
- Tak. - posłałem mu zadowolony uśmiech. - Muszę przyznać, że ciekawie to wyszło, bo osoba, która mnie wynajęła prosiła o właśnie taką zabawę. Nie wiem po co, ale warto było patrzeć na...
- Dość! Jak możesz w ogóle mówić takie rzeczy?!
- Normalnie, skarbie. - wziąłem ze stolika cukierek kokosowy i zacząłem wyskubywać go z papierka. Jedna z moich słabości, słodycze. - Dla mnie to niezła zabawa. Jestem człowiekiem w gruncie rzeczy bardzo znudzonym życiem i potrzebuję jakiegoś urozmaicenia. Ludzie i tak giną więc dlaczego nie zrobić z tego pokazu bądź polowania?
- Jesteś chory. - mruknął z obrzydzeniem i zaczął kierować kroki do wyjścia.
- Dlaczego musicie być tacy poważni i nudni?! - wrzasnąłem, a on stanął, jak wryty. Chyba nie spodziewał się, że wybuchnę tak nagle. Podszedłem do niego i wziąłem do za rękę. - Widzisz? Potrzebuję cię i dobrze o tym wiesz, Tom.
Patrzyłem na niego trochę z miną szczeniaczka, który chce żeby jego właściciel został z nim już na zawsze i chyba pomogło. Mój facet mierzył mnie i sprawdzał czy to aby nie moja sztuczka, ale sam wiedział, że taki właśnie byłem. Inny niż wszyscy. Za to mnie chyba chciał... Wziął moją twarz w dłonie i wyszeptał:
- Nie mam z tobą lekkiego życia, kochanie.
- I nie będziesz mieć. Tylko zostań... - zbliżył swoje usta do mojego ucha i musnął jego płatek brzegiem wargi. Zadrżałem na ten gest i objąłem go w pasie, by już więcej się nie wycofał.
- Zostanę, Jimmy. - mruczał mi do ucha, a jego dłonie zaczęły wędrować po mojej koszulce. Co on wyprawiał? - Może tym razem ja chcę być twoim wariatem, co ty na to? - przełknąłem głośno ślinę, nie mogąc pozbierać myśli, ponieważ mój ukochany Tommy właśnie majstrował przy pasku spodni. Co ja mogę powiedzieć? Co byś chciał usłyszeć, kotku? Ale ty masz gorące dłonie, Boże. - Chcesz, prawda? - dalej szeptał, a ja coraz bardziej odpływałem pod wpływem jego dotyku. Zwłaszcza, że w tym momencie jedną z rąk trzymał na moim pośladku.
- Tom... - wydyszałem i przejąłem inicjatywę. W mojej głowie płoną istny pożar, gdy odnalazłem bez trudu jego usta pulsujące podnieceniem. Dotykałem jego języka swoim i coraz bardziej zapominałem o całym świecie. Liczyło się tylko to, by zdjąć wszystkie jego ubrania i móc napawać się idealnie umięśnionym i lekko opalonym ciałem, które pod wpływem moich palców drżało.
Zdjąłem z niego brązową koszulę i zacząłem dotykać klatki piersiowej, jakby to był posąg ze starożytności. Przygryzłem jego smukłą, ale pełną wargę, a on jęknął z rozkoszy. Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu, uszczęśliwiony, że do tego doprowadziłem i sam zacząłem rozpinać mu spodnie. Dlaczego on tak na mnie działał? Co miał w sobie?
- Niem wiem, Jim. - mruknął bardzo zachrypnięty. - Mam ci za złe...
- Wiem. - przerwałem mu w połowie zdania. - Ale obaj tego chcemy. Nie powinniśmy bronić sobie dostępu do siebie. - Poza tym ty...
- Tak. - powiedział, dysząc mi w kark. Nogi miał jak z waty. - Chodź...
- Grzeczny chłopiec.
- Kocham cię. - wypalił tak nagle, że ledwo zrozumiałem. Powiedział to bardzo poważnie i uroczyście, ale z taką rządzą, że nie mogłem pozostać dłużny temu wyznaniu. Powiedział mi to pierwszy raz i wiedziałem ile go to kosztowało. Nie lubiłem takich wyznań, lecz wiedziałem... Obaj wiedzieliśmy, jak jest.
Bez słowa wziąłem go za dłoń i zaprowadziłem go do sypialni. Też cię kocham - pomyślałem, po czym zacząłem go całować z wielką pasją, by mu to przekazać. Nie wiedziałem, że nie będę w stanie mu tego powiedzieć prosto w oczy.
***
- Kochanie...?
- No? - zapytałem, wtulając się w ramiona Thomasa.
- Jak Sherlock wróci, che cię zobaczyć. - powiedział z westchnieniem. Na zroszone potem czoło spłynął mu jeden z jego brązowych kosmyków włosów i pomyślałem, że wygląda niczym grecki bóg.
- No to się zdziwi. - skwitowałem, a mój facet wybuchnął swym pięknym śmiechem podobnym do bicia dzwonu.
- Nie zniesie tego. - mruknął poważnie. - Jesteś jego największym wrogiem.
- A on moim już nie. - wyszeptałem w jego skórę i zacząłem ją podgryzać. - Nie chcę ci sprawiać przykrości...
- To miłe z twojej strony. - bąknął. - To co powiedziałem wczoraj...
- Wiem, że mówiłeś poważnie. A ja poważnie odpowiedziałem.
- Właściwie to zaciągnąłeś mnie tutaj. - zmierzwił mi włosy po łobuzersku i cmoknął w czoło. Czy możliwe jest to, żebym odczuwał teraz bezpieczeństwo? - Nie żałuję.
Nie odpowiedziałem, ale posłałem mu uśmiech pełen... miłości? Nie wiem co się ze mną dzieje. Nigdy taki nie byłem. Coś mnie odmieniło i to bardzo, ale nadal miałem ochotę robić bardzo zabawne rzeczy. W sumie, to potrzebuję nowego zamachowca...
- Muszę iść do pracy. Studenci...
- I studentki? - zapytał z nutą zazdrości w głosie, a ja pokręciłem głową. Nadal mi wypominał tamtą noc. Nie wierzę...
- Może. - odparłem i przekrzywiłem głowę, by sprawdzić, jak zareaguje. Posłał mi piorunujące spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. Niebieskooki doskonale wiedział, że żartuję. Nie mogłem już myśleć o nikim innym, jak tylko o nim. Raz zdarzyło mi się przyłapać siebie na wzdychaniu na wykładzie, przez co zostałem nazwany Wzdychającą Kozą. Nie wiem, co dzieciakom w dzisiejszych czasach siedzi w głowie. No, ale za nowe przezwisko dostali... to na co zasłużyli.
Wstałem z łóżka i zacząłem przeglądać szafę, na co Tom odparł, że i tak mogę iść nago. Przewróciłem oczami i zabrałem rzeczy do łazienki, by wziąć prysznic. Kilka minut później mój facet był obok mnie.
***
Nadszedł ten dzień. Sherlock i jego cała rodzinka mieli dowiedzieć się, że jestem jego facetem. Ja sam jak to pojmowałem? Miałem ubaw po pachy szczerze mówiąc. Nie lubiłem zwykłych wejść więc postanowiłem ubrać swój najlepszy garnitur. Restauracja, w której byliśmy umówieni była tak blisko, że nie miałem po co brać też swojego nowego porsche, ale musiałem, po prostu musiałem zabrać ze sobą ręcznie zdobiony nóż. Tak bardzo nie lubiłem nudy...
Wyszedłem z mieszkania pół godziny przed spotkaniem i zacząłem pogwizdywać swoją ulubioną melodię. Wszędzie widziałem wesołe parki, które gruchały sobie w słońcu na ławkach, na trawie, a jedni pobili wszystko i zaczęli urządzać orgię w fontannie. Jakie to nudne... Takie zwykłe i przewidywalne. Przecież wszystko można zrobić zupełnie inaczej. Już miałem swoją wizję jednej z nocy z moim ukochanym i aż zadrżałem. Co ten człowiek ze mną robi.
Przechodząc przez pasy pomyślałem, że życie jest zbyt spokojne. Nie miałem ochoty bawić się w przykładnego chłopaka, który będzie przytakiwać i posyłać uśmiechy każdemu z członków rodziny Thomasa. Nie. Za żadne skarby świata. Na pewno coś zrobię, to wiedziałem i od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Zauważyłem go siedzącego i czymś pochłoniętego. Czytał zapewne coś związanego z pracą... Był trochę spięty, ale gdy zauważył, że ktoś na niego patrzy oderwał wzrok. Posłał mi płomienne spojrzenie oraz swój czarujący uśmiech, a w tym momencie przyjechała rodzina Adamsów. Anna wystrojona, jak na paradę równości, czarny baran - Sherlock oraz Arktos. Brakuje tylko jego facetka, do którego mógłby śmiało mówić: "Jakubie, zrób mi loda.". Westchnąłem zniesmaczony i zauważyłem, że młodszy Holmes wymija swoją partnerkę. W chwilę później stanąłem, jak wryty w ziemię.
- Nie. - wyszeptałem. Ale... Nie... rozumiem.
Pierwszą moją myślą, po ujrzeniu głowy Thomasa przy odrzucie strzału, była ciekawość. Kto wymierzył tak precyzyjnie? Odwróciłem głowę, by zobaczyć, czy strzelec nadal jest na dachu. Znów mierzył w tę samą stronę. Aha... Sherlock się doigrał! Tylko kto, kto, kto... W mojej głowie było tylko to pytanie. Kto zabił mojego faceta? Kto śmiałby choćby ruszyć kogoś z tej rodziny bez mojego pozwolenia? KTO???!!!
Usłyszałem kolejny strzał i kątem oka zauważyłem, że czyjeś ciało upada. Sądząc po kawałku różowego materiału była to Anna. No to teraz detektyw nie będzie miał czego dmuchać... Nie przejąłem się nią zbytnio, bo i po co? Teraz musiałem działać. Ktoś w moim mieście chyba chce postradać życie, że zadarł ze mną.
Odwróciłem się na pięcie i odszedłem, by nikt mnie z tym nie powiązał. Nie byłbym na tyle głupi, by zrobić coś takiego, ale  z nimi nigdy nic nie wiadomo. W tej sprawie byłem czysty, jak łza. Wróciłem wściekły. Rozbiłem swoje ulubione lustro oraz karafkę z najlepszym alkoholem, jednocześnie. Szkło było porozrzucane po całej podłodze, co wprawiło mnie w jeszcze większą złość.
- Kto?! - wydarłem się na całe mieszkanie i w końcu w mojej głowie coś zaskoczyło.
Ale od tego czasu minęło... Nie... Wiedziałbym, gdyby coś kombinowali. Albo byłbyś zajęty romansem, skarbie. - odezwał się w mojej głowie ten głos i zmartwiałem. Nie jest dobrze... On nie żyje. NIE ŻYJE. - mówiłem do siebie. To, że nie żyję, nie znaczy, że mnie nie ma. Znasz już to, Jimmy. Mój mały skarb.
- Wyłaź z mojej głowy. - warknąłem i w końcu miałem spokój. Cholera jasna. Przestaję kontrolować swoją osobowość. Rozczesałem włosy palcami i spojrzałem na podłogę pełną odłamków lustra. Masz już nierówno pod sufitem kolego... Będziesz musiał coś z tym zrobić.
Siadłem na fotelu i znów utonąłem w myślach. Czy rzeczywiście Aum Shin Rikyo mogłaby dopuścić się takiej zniewagi mnie? Być może... Po nieudanym zamachu terrorystycznym mieli wielkie pretensje do Holmesa. Tylko dlaczego to musiało wyjść właśnie tak??? Dlatego, że to był zwykły przepadek. Dostałem kulkę za brata.
- Wiem i wcale mnie to nie cieszy. - powiedziałem do siebie zobojętniały na cokolwiek.
Kolejne dni były niczym koszmar. Nie mogłem znaleźć nikogo, kto mógłby mi wskazać miejsce, gdzie przebywali debile za to odpowiedzialni. Jedna wiadomość była pomyślna. Ciało Thomasa znajdowało się w kostnicy St. Barts więc mogłem bez trudu jeszcze raz go zobaczyć, nim złożą go w grobie.
- Cześć, Molly. - powiedziałem z uśmiechem, gdy spojrzała na mnie załzawionymi oczyma. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie, a ja wykrzywiłem przepraszająco wargi. - Przeszkadzam?
- C-c-co ty tu robisz? - wyszeptała drżącymi ze strach wargami.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy. - powiedziałem miękko i podszedłem, by przytulić ją na powitanie. - Nie płacz.
- Zostaw mnie. - mruknęła z obrzydzeniem i odepchnęła mnie. Westchnąłem zrezygnowany i posłałem znudzone spojrzenie swych brązowych oczu. - Po co tu przyszedłeś? Powiem mu, że tutaj jesteś.
- Nie musisz. - bąknąłem. - Ja... tylko chciałem się z kimś pożegnać.
- Niby z kim?
- Z Thomasem. Pewnie ci mówił, że ma kogoś...
- I ty jesteś tym kimś, tak? - zapytała trochę naiwnie, a ja kiwnąłem głową. - No dobrze... Ale na krótko. Zaraz będę dzwonić do Sherlocka, jeżeli nie wyjdziesz za pięć minut.
- Dziękuję. - powiedziałem prosto i poszedłem za nią.
Odsunęła jedną z szuflad, by wyciągnąć zwłoki mojego faceta, a ja czekałem. Niestety stała nade mną, niczym kat więc chrząknąłem znacząco, by mnie z nim zostawiła choć na chwilę.
Odsłoniłem śnieżnobiałe prześcieradło, a moim oczom ukazała się twarz mojego ukochanego. Jak zwykle spokojna i bez żadnej zmarszczki. Mocno zarysowana szczęka, która tak kusiła, bym jej dotknął... Drżącymi dłońmi zacząłem obrysowywać jej kontur i przeszedłem do lekko wystającego podbródka. Jego skóra była tak chłodna, że pomyślałem, iż może być to tylko choroba, a on zaraz wstanie i pośle mi swój uśmiech teraz już fioletowymi wargami. Właśnie zdałem sobie sprawę, że tylko czekam na to, by otworzył swe szmaragdowe oczy i zmierzył mnie przychylnym spojrzeniem... Och, Tommy. Przecież tutaj jestem. Musisz być bardzo zadowolony, że mnie widzisz.
- Jestem. - odpowiedziałem radośnie. Wbiłem wzrok w dziurę w czole i zacząłem obrysowywać ją palcem. Ta kula miała być dla twojego brata... Uznajmy to za ofiarę, Jimmy. - Za dużo tych ofiar, kochanie.
Nachyliłem głowę i dotknąłem wargami jego paskudnej rany. Poczułem przenikliwy chłód na swoich ustach i westchnąłem. Zacząłem obcałowywać całą jego twarz. Oczy, policzki, a w końcu te piękne usta. Zatraciłem się w tym aż za bardzo. Były tak delikatne i chłodne, że pragnąłem tylko, by oddał pocałunek.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - zawołał ktoś za moimi plecami, ale nie oderwałem od niego ust. Zrobiłem to w chwilę później, gdy do mnie podeszła. - Jesteś chory...
- To przecież normalne, że chcę go pożegnać. Ja też mam trochę serca...
- Nie powiedziałabym. - warknęła na mnie. - Wynoś się. Już! Pieprzony nekrofil...
Nie odpowiedziałem na ten komentarz tylko dlatego, że była przyjaciółką mojego faceta. Nie wybaczyłby mi takiego zachowania, choć na ustach miałem już kilka określeń na tę pannę. Wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Głupia krowa. Ludzie nie rozumieją normalnych zachowań... Jak oni mogą żyć w taki sposób? Zwierzęta.
Poszedłem dziś również odwiedzić mojego znajomego artystę. Wczoraj umówiłem się z nim na pewną robotę i dziś powinna zostać skończona. Miałem przynajmniej taką nadzieję... Pogrzeb miał się odbyć jutro, a ja chciałem mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Kochany jesteś, wiesz? Kocham cię.
- Wiem, Tom. Chyba będziesz zadowolony z tego prezentu.
Nie powiedział już tym razem nic i trochę mnie to zmartwiło. Już zdążyłem przywyknąć do jego odpowiedzi na każde zdanie w mojej głowie, a on zaczynał coraz częściej milczeć. Nie chciałem tego bardzo żeby zamilkł, ale z drugiej strony to chyba dobrze, że t wszystko odchodziło.
Następnego dnia wstałem dość wcześnie. Wyjąłem z szafy biały garnitur i perłowy krawat. Mój mężczyzna zasługiwał na najlepsze pożegnanie, na jakie było mnie stać. Wziąłem prysznic i zaczesałem włosy do tyłu. Pomyślałem, że okulary przeciwsłoneczne będą dobrym wyjściem na to, by zasłonić przekrwione oczy. W te kilka dni szukałem Aum Shin Rikyo z całych sił. Muszą mi zapłacić za złamanie moich zasad gry...
Nałożyłem na siebie ubranie, a z garażu wyprowadziłem białe audi, które pachniało jeszcze nowością. Pożyczyłem je sobie od mojego sąsiada i jakoś nie zamierzam go zwracać. Zbyt wygodne. Czas na pożegnanie...
Zajechałem na cmentarz. Ceremonia chyliła się już ku końcowi. I bardzo dobrze, bo nie lubiłem takich przyjęć, choć miały w sobie coś pociągającego. Każdy tam ryczał, niczym małe dziecko. Podszedłem bliżej, gdy ksiądz skończył ostatnie pierdoły i nałożyłem okulary na nos.
Westchnąłem, spoglądając na kawałek ziem i w tym momencie zaczął padać najpierw bardzo drobny, a potem coraz mocniejszy deszcz. Co jest do cholery? Przecież wcześniej nawet słońce wyglądało z zza chmur... To dla ciebie, kochanie.... - mruknął Thomas, a ja zrozumiałem. On... Nie mogłem myśleć już racjonalnie. Miałem mętlik w głowie, jak tamtego dnia, gdy na zewnątrz siąpiły rzęsiste krople. Nie mogłem wprost uwierzyć, że... Ech...
Kroczyłem powoli przed siebie i jakoś próbowałem skupić się na tym, co miałem zaraz zrobić. Wciągnąłem głęboko powietrze w płuca i zrównałem się z Holmesami i Watsonami. Nikt na początku mnie nie zauważył, co mnie zdenerwowało. Wyszedłem przed nich i stanąłem naprzeciw grobu Toma.
Dziś jest ostatni dzień, kiedy mogę z tobą porozmawiać. Jeszcze tyle  ci o sobie nie powiedziałem... Mam brata. Rodzice mieszkają w południowej części Anglii i chciałem cię kiedyś do nich zabrać i pokazać moje miejsca z dzieciństwa. Już teraz nie mogę... Zawsze będę przy tobie. Wiem...
Westchnąłem cicho na myśl o tym, jaki przystojny. Moje ręce drżały, gdy trzymałem wykonaną przez artystę czarną różę na jego grób. Mój mały prezent za wszystkie chwile z nim spędzone.
Wiele razy myślałem, że nasz związek nie a racji bytu, a jednak brnąłem w to, bo nie mogłem inaczej. Ty również i to było w tym wszystkim najpiękniejsze. Chciałeś mnie bez względu na wszystko. Nawet po śmierci Gabriel, twojej małej kuzynki. I wiesz co? Prawie płaczę, ale nie wiem dlaczego. Może dlatego, że cię kocham, wiesz? I mówię to teraz z wielką ulgą mój najdroższy, Thomasie Alistairze Holmesie. Kocham cię.
Po moim policzku nieoczekiwanie potoczyła się jedna słona łza, której nie miałem serca wytrzeć, bo wyrażała tylko moją miłość. Położyłem kwiat i odwróciłem się do reszty zgrai, która była na cmentarzu. Większość miała zaszokowane miny, prócz Mycrofta. On już wiedział i bardzo mi tym zaimponował. Posłał mi trochę rozbawione spojrzenie i chrząknął.
- No witam państwa. - mruknąłem trochę zachrypnięty i w tym momencie poczułem na swoim ciele dłonie młodszego z braci Holmesów.
- Ty... - warknął ze złością, po czym mocno uderzył mnie w twarz prawym sierpowym.
Zakręciło mi się w głowie, lecz nie broniłem dalszego ciosu. Wiedziałem, że będzie podejrzewać mnie i przyjąłem to bez zastanowienia. Dostałem jeszcze jeden cios, a ból ostry ból przeszył moją czaszkę. Zęby zazgrzytały mi złowieszczo, lecz nie dbałem o to. Kolejne uderzenie odebrałem na brzuch i straciłem oddech. Furia z jaką mnie bił przerosła wszelkie wyobrażenia.
Upadłem na mokrą od deszczu trawę plamiąc sobie białe spodnie. Sherlock wykorzystał to i uderzył kolanem w mój podbródek. Skończyło się to na przygryzieniu przeze mnie języka zębami i chyba nawet na odgryzieniu jego kawałka. Wyplułem krew z ust i zacząłem mocno kasłać. Złapał mnie za włosy i znów potraktował mnie kolanem, ale tym razem w czoło.  W efekcie moja głowa odskoczyła i upadłem prawie bez przytomności. Gdzieś w oddali słyszałem krzyk żony Johna, ale ledwo mogłem zrozumieć, co wrzeszczała. Dopiero po chwili odzyskałem zmysły.
- John, on go zabije!
- Nie sądzisz, że zasłużył? - zapytał ją chłodno przyjaciel mojego wroga.
- Jak możesz! Nie widzisz, prawda? On zaraz zemdleje... - ktoś podbiegł, ale usłyszałem tylko warknięcie, niczym u wygłodniałego zwierzęcia.
Otrzymałem mocne kopnięcie w żebra i jęknąłem. Boże, co za ból. Skuliłem ciało, ale tylko na chwilę, bo nie mogłem złapać powietrza. Moje ciało było napięte niczym struna skrzypiec, a myśli biegły tylko wokół jednego tematu. Jeżeli chce, niech to zrobi po swojemu. Dziś jestem gotowy na wszystko.
- Sherlock! Przestań!
Nie posłuchał i bił dalej, a ja poczułem, jak mój nos właśnie ulega zmiażdżeniu przez jego but. Kość chrzęstna mocno chrupnęła i poczułem, że moja twarz zostaje zalana przez posokę.
- Braciszku... - mruknął jego starszy brat bardzo chłodno i wyniośle. - Nie bij niewinnych. Matka patrzy.
- Niewinnych? - zapytał z niedowierzaniem.
- To nie jego sprawka, nie widzisz? Przyniósł coś...
- Ty chyba na głowę upadłeś, Mycroft! - zakrzyknął - Anna przez tego typa... - i urwał w połowie zdania. Właśnie... ciekawe co z jego żoną.
- To on. - powiedział z mocą, a ja poczułem nagłe bezpieczeństwo. Kara śmierci została odroczona. Moja tak... - przemknęło mi przez myśl. - Osoby, które są za to odpowiedzialne... Nie chciałbym być w ich skórze.
- Masz na myśli to, że...?
- Tak.


Wróciłem do domu cały obolały. Spojrzałem w lustro. Moja koszula i garnitur przypominały teraz karmazynową flagę, w którą można by włożyć trupa. Tak... dziś już ktoś będzie trupem. Nie odmówię sobie takiej przyjemności.

7 komentarzy:

  1. Oh God, yes!
    Po prostu rozłożyłaś mnie na łopatki! Aż nie wiem co napisać. Jeszcze nigdy w życiu, czytając ff, nie miałam tylu sprzecznych emocji! Raz uśmiechałam się pod nosem, raz zakręciła mi się łza w oku i na koniec, uwielbiam Moriarty'ego, za jego charakter, kreatywność etc, ale pierwszy raz poczułam względem niego współczucie.
    Myślałam, że Sherlock w pewnym momencie go pobije na śmierć. Nie spodziewałam się, że Mary, tak trochę, wstawi się za Jimem.
    Ach, co ta miłość robi z człowiekiem...

    Z rozdziału na rozdział kłaniam się wam coraz niżej, pragnąć wyrazić moją wdzięczność, że założyłyście tego bloga. Perełka polskiego internetu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki bardzo za komentarz kochana :D Napisałaś pierwsza co mnie jeszcze bardziej cieszy no i obie dziękujemy ci za uznanie :* Pisząc to... stwierdzam, że było warto. Jak cholera, było warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to ja raczej powinnam podziękować za ten o to blog :)
      Dajecie mi wenę do pisania swojego opowiadania, który jest na etapie pisania bardziej dla siebie :) Ale kto wie, kto wie!

      Pozdrawiam i należy wam się wielki, wirtualny *HUG* :)

      Usuń
  3. powiem wam tyle JESZCZE JESZCZE JESZCZE <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie jeszcze :D Dzięki, Kochamy Was :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę doczekać kolejnych rozdziałów! <3

    OdpowiedzUsuń