„Nie polubię Cię
jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok
porachuję kości
Nie polubię Cię,
Twej koszuli pstrości
Zbliżysz się o krok
porachuje kości
jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok
porachuję kości
Nie polubię Cię,
Twej koszuli pstrości
Zbliżysz się o krok
porachuje kości
Kusisz zapachami,
prowokujesz gestem,
wodzisz za mną wzrokiem,
czterogłowym smokiem.
Namierzasz radarami,
jestem jak ruchomy cel,
naostrzone zęby,
nie polubię Cię!”
prowokujesz gestem,
wodzisz za mną wzrokiem,
czterogłowym smokiem.
Namierzasz radarami,
jestem jak ruchomy cel,
naostrzone zęby,
nie polubię Cię!”
Brodka - Granda
Budzą mnie
ciche, ostrożne kroki Sherlocka. Otwieram oczy i lekko nieprzytomnie rozglądam
się dookoła. Nie wierzę, że spałam. Chociaż… przez tą ciążę jestem taka senna.
Uśmiecham
się do Sherlocka, który właśnie zdejmuje marynarkę, a potem patrzę z czułością
na śpiącego obok mnie synka. Wygląda tak słodko, dosłownie jak aniołek, z
zamkniętymi oczkami i przytulony do mnie. Serce prawie pęka mi z miłości do
moich obu chłopaków, no i do tego maleństwa, które dopiero za dobrych parę
miesięcy przyjdzie na świat.
Teraz
sobie przypominam, że zasnęłam właśnie podczas usypiania Alexa. Jakoś tak nagle
ogarnęła mnie senność. A oczy miałam zamknąć tylko na chwilę.
-
Przeniosę go – mówi szeptem Sherlock, podchodząc do nas i biorąc małego na
ręce. Nasz synek za chwilę smacznie śpi w swoim łóżeczku, a jego tata kładzie
się obok mnie.
- Ale
śliczny obrazek powitał mnie w sypialni – uśmiecha się, dając mi całusa w
czoło.
-
Usypiałam Alexa i sama w rezultacie siebie uśpiłam – stwierdzam wesoło,
przytulając się do Sherlocka i czując, jak otacza mnie ramionami. – Lepiej
powiedz, co Mycroft znowu wymyślił.
- No cóż… Nie wiem czy powinienem ci to
mówić, ale byliśmy w mieszkaniu Moriarty’ego i znaleźliśmy tam sztylet leżący w
wielkiej plamie krwi.
Przez chwilę
milczę zdziwiona. Sama nie wiem czy mam teraz czuć strach, czy ulgę.
- To znaczy, że
ktoś… że ktoś go zabił? – pytam, a oddech mi przyspiesza.
- Zabił albo
dotkliwie poranił. Chyba, że to jakaś jego kolejna sztuczka i sobie z nas po
prostu kpi. W każdym razie Mycroft ma go szukać – milczy przez chwilę. - Lecz
czy to wszystko ważne? Moriarty tak namieszał w naszym życiu, że naprawdę guzik
mnie obchodzi co się z nim dzieje,
ważne, że mamy od niego spokój.
- No tak,
słusznie mówisz, kochanie – przywieram do niego trochę mocniej. W sumie ma
rację, pieprzyć tego Jima.
Leżymy chwilę w
ciszy, aż widzę w pewnym momencie, że Sherlock taksuje mnie wzrokiem.
- Anno… miałaś mi
chyba o czymś powiedzieć… - Patrzę na niego pytająco. - O tym, co cię tak
wystraszyło w tej Galerii Handlowej – wyjaśnia, głaszcząc mnie po włosach,
jednak nie hamuje to zimnych dreszczy, wywołanych przez jego słowa. Bo prawie
zapomniałam o tej całej sytuacji z przedpołudnia.
Wzdycham ciężko.
Chyba będę musiała mu opowiedzieć tą całą żenującą historię z czasów studiów. A
już myślałam, że dawno wyrzuciłam ją z
pamięci i nigdy do niej nie wrócę. Jak widać, się łudziłam.
- Miałam, wiem –
biorę głęboki oddech. – Widziałam mojego… hmm… wykładowcę ze studiów, Janusza.
Sherlock patrzy
na mnie zdziwiony.
- Wystraszył cię
twój wykładowca ze studiów?
- No dobra, to
powiem ci wszystko po kolei. Chociaż to nie będzie miła opowieść.
Patrzę mu w oczy,
biorę głęboki oddech i zaczynam mówić, a wspomnienia przenoszą mnie do
trzeciego roku studiów.
Są pierwsze zajęcia w nowym roku akademickim.
Za chwilę mamy Tłumaczenia z Praktycznej Nauki Języka Angielskiego, czekam więc
spokojnie z naszą grupą pod salą, rozmawiając z Joasią i Olgą. Koleżanki obok
mnie, Sylwia i Ewa, są jakoś dziwnie rozchichotane.
- A wam co?- pytam, ledwo hamując śmiech na
widok ich rozmarzonych min.
- Jak to co?- szczebiocze Ewka, poprawiając
swoje czarne, kręcone włosy. – Mamy z Głowackim, nie?
Znowu wybuchają chichotem, a ja kręcę głową. O doktorze
Januszu Głowackim krążą po wydziale legendy. Podobno wyrywa studentki na potęgę
i co miesiąc widuje się go z inną. Jak dla mnie to żałosne.
Ja sama oczywiście kojarzę Głowackiego, ale nie
wydaje mi się szczególnie sympatyczny. Fakt, jest przystojny, opalony,
ciemnowłosy i brązowooki, przez co większość studentek wzdycha do niego na
zajęciach (i poza), ale dla mnie tkwi w nim coś lekko obleśnego oraz brudnego. Poza
tym nie mogę się pozbyć wrażenia, że za każdym razem, kiedy mija mnie na
korytarzu, rozbiera mnie swoim lubieżnym wzrokiem. Na samą myśl o tym mam nieprzyjemne
dreszcze i gęsią skórkę.
Przychodzi Głowacki. Większość dziewczyn wita
się z nim jakby był jakimś Bradem Pittem czy Johnnym Deppem, a moi koledzy z
grupy starają się nie robić zdegustowanych min. Napotykam wzrok mojego kumpla
Arka, tłumimy uśmiechy i wchodzimy do sali.
Cóż… nie byłam wcześniej nastawiona jakoś mega
pozytywnie do tych zajęć, ale na pewno nie sądziłam, że wyjdę z nich taka
poirytowana. Na początku myślę, że tylko mi się wydaje, że Głowacki się na mnie
gapi, ale potem robi to tak ewidentnie, że mam ochotę wyjść z sali. W dodatku
niektóre dziewczyny obdarzają mnie spojrzeniami chyba przeznaczonymi dla wroga
publicznego numer jeden. Śmieszne…
To wszystko może bym jakoś przetrwała, ale nie
to, że Głowacki robi ze mnie jakąś swoją główną zabawkę. „Może pani
Starachowicz przetłumaczy nam ten akapit?... Może pani Starachowicz wyjaśni, co
autor miał ma myśli? I jak pani sądzi, może dałoby się to inaczej ująć…?” Mam
ochotę trzasnąć go w łeb słownikiem.
- Nie przejmuj się nim – mówi Olga, kiedy w
przerwie między zajęciami pijemy kawę w kawiarni obok. – On podrywa wszystko,
co się rusza.
Joasia macha ręką.
- Dokładnie. Za tydzień znajdzie sobie inną.
Niestety, nie zanosi się na to. W następnym
tygodniu jest tak samo, a dwa tygodnie potem Głowacki każe mi zostać po
zajęciach by omówić jedno z moich tłumaczeń. Nie jestem na tyle odważna, żeby
mu uciec i z miną idącego na szafot podchodzę do jego biurka, a zaraz potem
siadam naprzeciwko, na wskazanym mi miejscu.
- No więc… – Głowacki uśmiecha się lekko
obleśnie, chociaż wiem, że część koleżanek ten uśmiech doprowadza do szału. – Pani
Aniu… zastanawiam się nad motywem miłości w pani pracy, bo chyba trochę źle
pani to ujęła w tłumaczeniu…
Ledwo go słucham, za to lustruję wzrokiem
niczym denerwującą muchę.
- No cóż, wydaje mi się, że dobrze zrozumiałam
intencje autora, a nawet jeśli nie, to nie sądziłam, że to aż tak poważny błąd,
iż będzie mnie pan doktor chciał zatrzymać po zajęciach.
Głowacki wybucha zimnym śmiechem, który chyba w
jego mniemaniu ma być seksowny i robić na mnie wrażenie.
- To bardzo ciekawy temat do dyskusji, myślę
więc, że dobrze byłoby go omówić na kawie.
Teraz to ja o mało nie wybucham śmiechem. A
więc to tak podrywa te wszystkie panienki?
- Bardzo mi przykro – odparowuję w miarę spokojnie – ale muszę się przygotować
na jutro na Historię literatury amerykańskiej - Ukradkiem odsuwam ręce z
biurka, i dobrze, bo zaraz potem Głowacki robi taki gest, jakby chciał dotknąć
moją dłoń. – Jeśli to już wszystko, panie doktorze, chciabym już iść, zaraz mam
Filozofię.
Szybko wstaję i prawie wybiegam na korytarz,
dziękując w duchu Filozofii, która pierwszy, i podejrzewam, że ostatni raz w
moim życiu mi się na coś przydała.
Wolnymi krokami nadchodzi zima, a Głowacki
chyba daje sobie spokój. Coraz mniej się nim przejmuję, zajęta milionem różnych
rzeczy dotyczących studiów i nie tylko.
Zbliża się grudzień, a z nim nasza impreza
wydziałowa, kiedy to studenci i wykładowcy bawią się razem w jednym z klubów.
Jako, że rok temu było fajnie, wybieram się tam z prawdziwą ochotą i nadzieją
na dobrą zabawę, wystrojona w nowo kupioną krótką czarną kieckę. Do tego
rozpuszczone włosy i zrobiony przez sąsiadkę makijaż. Zwykle tak nie chodzę
ubrana, no ale… co impreza, to impreza.
- Uhuhu – gwiżdże Olga, kiedy w szatni klubu
ściągam kurtkę. – Już chyba wiem, kogo dziś będą najbardziej podrywać – mówi i
posyła Asi porozumiewawczy uśmiech.
- Przestaniecie? Muszę się wyszaleć, jak nie
teraz to kiedy? – Pokazuję im język i ruszam do wejścia na salę. – Idziecie?
Na początku
z niepokojem wypatruję Głowackiego, bo jeszcze tylko tego brakuje, żeby teraz
znowu zaczął się do mnie przystawiać, ale okazje się, że jest zajęty jakąś
wysoką brunetką, oddycham więc z ulgą. Chyba mam spokój.
Zabawa się rozkręca i potem już trwa w najlepsze,
z ekipą z roku dajemy naprawdę czadu. Szczególnie tańczenie z Irkiem powoduje,
że mój mózg wariuje. A może to jednak alkohol, bo zaczynam podejrzewać, że z
nim przesadziłam. Nie przejmuje się tym jednak, mam za dobry nastrój, a w
głowie wesoło mi szumi.
Nie wiem kiedy, ale nagle wyrasta przede mną
Głowacki. Chyba muszę być już naprawdę nieźle pijana, bo posyłam mu pełen
szczęścia uśmiech, a on w następnym momencie zaczyna ze mną tańczyć. I o dziwo
mi to nie przeszkadza, chociaż w sumie w tym momencie mało co mi przeszkadza.
Nawet to, że w pewnej chwili jego ręce nie są na moich plecach, tylko
zdecydowanie niżej. Za nisko.
Może ten Głowacki nie jest jednak taki zły…,
myślę, kiedy tak tańczymy do jakiejś nieznanej mi piosenki i widzę jego oczy
wgapione w siebie. Joasia i Olga dziwnie na mnie patrzą, ale udaję, że tego nie
dostrzegam.
- Masz ochotę na drinka? – pyta w pewnym
momencie, a ja nawet nie odnotowuję, że porzucił oficjalny ton z uczelni. Kiwam
tylko głową i idę z nim do baru, gdzie od razu zamawia u barmana mojito.
Świat mi wiruje już przed oczami, ale wypijam
drinka do końca. Potem orientuje się, że Głowacki coś mówi i chwyta mnie za
rękę. Idziemy gdzieś, ja dziwnie chwiejnym krokiem, po wyjściu z sali skręcamy
na korytarz z szatnią i wchodzimy do jakiegoś niedużego pokoju z kanapą i
stolikami. Nikogo tu nie ma, a światło jest przytłumione.
- W końcu trochę spokoju… Na tej sali było za
tłoczno, nie uważasz? – pyta, wbijając we mnie spojrzenie swoich brązowych
oczu.
W odpowiedzi zaczynam tylko chichotać i siadam
na kanapie. Nie wiem gdzie jesteśmy, ale jest mi wygodnie, może wręcz się
prześpię.
Nawet się nie spostrzegam, kiedy Głowacki jest
przy mnie i zaczyna całować. Nie mogę przestać się śmiać, a jest jeszcze gorzej
kiedy jedną ręką błądzi po moim udzie, a drugą rozpina mi sukienkę i dotyka
pleców. Jego ciepłe i wilgotne usta powoli schodzą do szyi.
Nie mam siły mu przeszkodzić, poza tym przez
ten alkohol chyba nawet nie jestem pewna czy chcę. Nic już nie wiem, w głowie
mi wiruje i czuję wesołość.
Nagle drzwi się otwierają i słyszę zdziwiony
oraz przerażony głos Joasi.
- Anka, co ty wyprawiasz?
Posyłam jej oraz równie zszokowanej Oldze
szeroki uśmiech, jakoś odpycham Głowackiego i próbuję wstać, ale nogi się pode
mną uginają i opadam powrotem na kanapę. Dziewczyny szybko do mnie podbiegają,
Olga pomaga zapiąć suwak sukienki i mówi coś, że u niej przenocuję, a Asia
patrzy z oburzeniem na naszego wykładowcę.
- Jak pan w ogóle śmiał?! Przecież ona jest
pijana!
- Sama tego chciała, nie broniła się – rzuca
zimno Głowacki. – Jest przecież dorosła i wie co robi, a sama tu ze mną
przyszła. Poza tym… – prycha i idzie do drzwi – moje słowo przeciwko waszemu
jakby co.
Znika na korytarzu, a moja przyjaciółka jeszcze
chwile za nim patrzy.
- Jasne… każdy wie co z ciebie za typ! – syczy
wściekle.
- Chodź, trzeba ją zawieźć do mnie, niech się
prześpi – przerywa mi Olga, próbująca jakoś mnie podnieść i kręcąca głową. –
Chwała Bogu, że szukałyśmy jej…
Budzę się rano u Olgi na kanapie, z suchym
gardłem i pękającą głową. Chwilę trwa zanim orientuję się, gdzie jestem.
- Jezu… - mamroczę, siedząc chwilę w
oszołomieniu, aż Olga podchodzi do mnie z kanapkami i szklanką wody.
- Jak się czujesz?
- Skacowana… Dzięki – odbieram od niej
śniadanie. – Chyba za dużo wczoraj wypiłam.
Przyjaciółka patrzy na mnie przeciągle, z
lekkim zdziwieniem w oczach.
- Nie chyba, tylko na pewno. I nie mów mi, że
nie pamiętasz akcji z Głowackim…
Jakiej akcji z Głowackim? Przez chwilę nie
rozumiem o co jej chodzi i lekko wystraszona odtwarzam w pamięci wczorajszy
wieczór. Z czasem, kiedy wspomnienia powoli wracają na swoje miejsce, zaczynam
czuć się coraz gorzej, aż w końcu ogarnia mnie prawdziwe przerażenie. Czy ja
naprawdę poszłam z nim do jakiegoś pokoju, całowałam i dałam mu się obmacywać?
Boże, co ze mnie za idiotka!
- O nie… - chowam twarz w dłoniach. – Co ja
narobiłam…
Przecież jak wrócę na zajęcia, spalę się chyba
ze wstydu! Co za koszmar…
- Och przestań – Olga chyba wyczuwa mój stan i
mnie przytula. – To wszystko wina tego zboczeńca. Byłaś pijana, a on perfidnie
to wykorzystał. Dobrze, że przyszłyśmy w porę, bo inaczej…
Oblewa mnie zimny strach i robi mi się
niedobrze. Muszę zająć się czymś, bo zwariuję.
- Strasznie wam dziękuję – wyszeptuję drżącym
głosem, pijąc powoli wodę, żeby się uspokoić. – Dobra, muszę się ogarnąć jakoś
i wracać do domu, potem będę myślała co dalej.
Mam trochę czasu do namysłu, bo czeka nas
przerwa świąteczna. Po nowym roku jednak czas wrócić do zajęć i postanawiam, że
będę się zachowywać jak gdyby nic się nie stało. No bo co mam zrobić? Nie pójdę
z tym na skargę czy na policję, Głowacki ma rację, i tak nie ma dowodów.
Przed pierwszymi zajęciami z Głowackim jednak
tchórzę i je opuszczam, idę dopiero na Filozofię. Potem zostaję przez dłuższą
chwilę w bibliotece, muszę pokserować coś na lektorat z hiszpańskiego.
Po godzinie zamyślona zmierzam do wyjścia
jednym z pustych korytarzy budynku wydziału, nawet się nie orientując, że
zbliżam się do pokoju Głowackiego. Otrzeźwia mnie dopiero chwila, kiedy wyrasta
przede mną niczym lew polujący na antylopę, i zatrzymuję się raptownie.
- Mogę wiedzieć z jakiego powodu opuściła pani
zajęcia? – pyta oficjalnym tonem, pożerając mnie wzrokiem.
- Byłam zajęta – odparowuję wściekle,
kombinując jak tu mu zwiać. – Poza tym nie wiem czemu tak się temu dziwisz po
tym wszystkim co zaszło na imprezie.
W następnej chwili chwyta mnie za nadgarstek i
zaciąga do swojego gabinetu.
- Nie musisz rozgadywać o tym na korytarzach –
osacza mnie przy ścianie koło drzwi, trochę wściekły. – Widzę, że masz charakterek
– uśmiecha się i próbuje mnie pocałować. Od razu go odpycham.
- Nie dotykaj mnie! – syczę, gotowa gryźć,
kopać i dać mu w twarz. – Jesteś obleśny!
Głowacki jest coraz bardziej wkurzony.
- Bądź grzeczna, bo pożałujesz – syczy,
chwytając mnie za ramiona. – Mogę ci narobić takich kłopotów na uczelni, że
wylecisz ze studiów. Zaraz sesja, pamiętasz?
Przyciska mnie do ściany i zaraz czuję jego
dłoń na swoim pośladku. Uderzam go mocno w policzek, a potem zaraz mu się
wyślizguję i biegnę do drzwi, czując, jak ze strachu wali mi serce. Myślę tylko
o tym, by wyjść na powietrze i uciec jak najdalej.
- Możesz się pożegnać ze studiami, ty mała
dziwko! – rzuca wściekle Głowacki, kiedy zatrzaskuję drzwi i biegnę zapłakana
korytarzem. Mam ochotę umrzeć.
Płaczę w łóżku cały wieczór i noc, przeklinając
w duchu swoją głupotę i naiwność. Wszystko spieprzyłam. Co ja zrobię jak mnie
wyrzucą z uczelni?
Z domu rano wyciągają mnie dopiero Joasia z
Olgą. Siedzimy w kawiarni, a ja załamana opowiadam im co się stało po wyjściu z
biblioteki.
- Ale on nie może cię tak po prostu uwalić za
nic – mówi lekko wystraszona Olga. – Zawsze możesz zażądać pokazania swojej
pracy, iść do dziekana gdyby ci robił problemy i tak dalej. Poza tym jakby się
uparł i nie zaliczył ci egzaminu w żadnym terminie, zdaje się przecież
komisyjnie. Jest właśnie dzienkan i tak dalej…
- No właśnie – Asia popija kawę, zamyślona. –
Poza tym to mogą być groźby bez pokrycia. Naprawdę, nie martw się na zapas. W
dodatku słyszałam o paru dziewczynach, którym też się narzucał. Jakby co
zbierzemy się i wiecie… Też możemy narobić mu problemów. Ale od teraz trzymasz
się od niego daleka, wszędzie chodzisz z nami, okej?
Kiwam zrezygnowana głową, czując w niej
straszny mętlik. Ale się wpakowałam… Nie mam chyba innego wyjścia tylko czekać,
ale jakby co na pewno nie poddam się bez walki.
Po południu idziemy na zajęcia z Historii
literatury amerykańskiej i chyba jakoś się w końcu ogarnęłam. Przed salą widzę
jednak jakieś zamierzanie i ręce zaczynają mi drżeć. Czyżby Głowacki zadbał,
żeby wszyscy na wydziale wiedzieli, co zrobiłam na imprezie?
Zdenerwowana podchodzę z dziewczynami do
kolegów z grupy.
- Co jest? – pyta Asia, rozglądając się po
wszystkich.
Sylwia
odwraca się do nas z niezadowoloną miną.
- Doktor Głowacki rano zrezygnował z pracy na
uczelni. Będziemy mieć tłumaczenia z Wyszyńską.
Trochę trwa, zanim to wszystko do mnie
dochodzi. Nie wierzę we własne szczęście i oddycham z ulgą. Naprawdę już mam
spokój…? Boże, dziękuję.
- Ale co się stało? – dopytuje się Joasia, tłumiąc
uśmiech.
- Nie mam pojęcia – mamrocze Sylwia, ale nie mamy
jak na razie okazji dopytać się kogoś innego, gdyż właśnie przychodzi profesor
Zięba i wpuszcza nas do sali.
- No i oto ta
cała żenująca historia – kończę, czując do siebie lekką odrazę. – Nie mogę
uwierzyć, że byłam taka głupia – wgapiam się w naszą biało-fioletową pościel.
- Daj spokój –
Sherlock unosi mi brodę i patrzy w oczy z troską, jest też chyba jednak trochę
zdenerwowany. – To ten… ten napaleniec uwziął się na ciebie. Jakbym go dorwał, rozszarpałbym
go na strzępy. Poza tym jak chcesz mogę zadzwonić do Mycrofta, wybadać
sprawę i jakby co dać mu popalić.
Uśmiecham się
smutno i delikatnie całuję tego mojego kochanego męża.
- Nie trzeba,
pewnie już się na niego nie natknę. Londyn to wielkie miasto, poza tym mógł tu
być przejazdem czy coś. Najlepiej zapomnijmy o tym.
- No dobrze. Ale
jakby co masz mi od razu dać znać – kiwam głową i zarzucam mu ręce na szyje. -
A dowiedzieliście się chociaż, dlaczego zrezygnował?
- Nie. Na
początku chciałam, ale potem stwierdziłam, że najlepiej, jak o tym wszystkim
zapomnę. – Nagle czuję, że mi niedobrze. -
A teraz przepraszam cię, ale muszę do łazienki.
Rano Alex ładnie zjada śniadanie, a potem bawi
się w sypialni z Willem, misiem-piratem, którego kiedyś dał mu Tom. Trochę mi
się serce ściska na to wspomnienie, kiedy składam na łóżku wyprane ubrania, by
włożyć je do szafy.
Obserwuję z
uśmiechem synka, który mówi coś po swojemu do większego od niego misia, co
wygląda nader zabawnie. Kiedy już wszystko ogarniam, uznaję, że pora zobaczyć,
jak się sprawy mają z pracą Sherlocka.
- Alex, idziemy
do taty?
- Do taty… - mały
wstaje i nawet chce zabrać ze sobą Willa, ale oczywiście nie jest w stanie.
- Kochanie, ten
miś jest za duży. Weźmiemy może tego? – pokazuję mu pluszaka, którego niedawno
dostał od dziadków, a on po chwili wahania kiwa główką. Całuję go w czoło i
czuję jego rączki obejmujące moją szyję, biorę go więc na ręce, równocześnie
trzymając misia. I tak idziemy do salonu.
Widzę, że
Sherlock siedzi przy laptopie, ale zaraz potem zrywa się z ogniem w oczach i
zaczyna krążyć po pokoju. Wiem już, na co się zanosi. Wpadł na coś.
- To nie kucharz
zabił Connoly’ego! To ogrodnik. Kucharz nie nosi trampek – mówi zagadkowo,
patrząc na mnie pałającymi oczami. – Tylko jak to zrobił? Muszę się zobaczyć z
Lestrade’m – zaciera ręce, podchodzi do nas i całuje mnie w usta, a Alexa w
główkę. – Nie wiem kiedy wrócę, zależy jak się wyrobimy z Grahamem. Zadzwonię.
- Z Gregiem… -
śmieję się i poprawiam go.
- Tak, z Gregiem
– wychodzi na klatkę schodową i zbiega po schodach, a ja patrzę na synka.
- To co robimy,
kochanie?
- Bawimy się.
No to chwilę
oglądamy obrazki w książeczce, potem mały sam bawi się autkami, a ja siadam
przy zwolnionym laptopie Sherlocka. Wchodzę na Facebooka i od razu widzę
zdjęcia Sandry i Kevina z wakacji w Kenii. Są razem ponad rok, co mnie trochę
zaskakuje, bo na nią to strasznie długo. No ale cóż… Niech im się szczęśliwie
żyje.
Po obejrzeniu
fotografii siostry widzę zdjęcia Joasi ze znajomym kelnerem i się uśmiecham.
Tym też się udało. Nic tylko się cieszyć.
Po chwili
przygryzam usta i się zastanawiam. Może by sprawdzić Głowackiego w Internecie?
Tak na wszelki wypadek…
Wpisuję jego imię
i nazwisko w Google i klikam w jakiś pierwszy lepszy artykuł sprzed miesiąca.
Polskie
przedsiębiorstwo wkracza na brytyjski rynek.
Szybko rozwijająca się polska firma „Kopernik”,
zajmująca się dostawą do zagranicznych sklepów polskiej żywności, po Niemczech i
Austrii postanowiła podbić Wielką Brytanię.
- Uważamy, że powinniśmy dalej się rozwijać –
mówi Janusz Głowacki, vice-prezes i dyrektor zajmujący się eksportem towarów na
teren Zjednoczonego Królestwa. – Nasz sukces za zachodnią granicą Polski
pokazuje, że mamy potencjał. Planujemy rozszerzyć działalność o inne kraje, takie
jak Rosja, Francja czy w końcu USA.
„Kopernik”
powstał pięć lat temu i od tej pory z sukcesem działa, dostarczając polskie
produkty do Niemczech i Austrii. Zatrudnia 1000 osób, a teraz planowane jest
rozszerzenie personelu o kolejne 500.
A więc to tak… To
dlatego Głowacki przyjechał do Londynu. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tu
zbyt długo i zbyt często siedział.
- Cieko… - mały podchodzi
do mnie i z wysiłkiem próbuje wypowiedzieć trudne słowo, marszcząc brwi. –
Ciekojadkę.
- Chcesz
czekoladkę?
- Tak – uśmiecha
się wesoło.
- No to idziemy
do kuchni – wyłączam przeglądarkę i biorę synka za rączkę.
Początkiem
września zaczynam pracę w szkole, na pięciomiesięczne zastępstwo za Kate, która
złamała jakiś czas temu nogę. Teraz wraca do zdrowia, a potem czeka ją jeszcze
rehabilitacja. Cóż… nie ma tego złego, bo akurat wróci do pracy kiedy ja będę
już w siódmym miesiącu ciąży – a więc w samą porę.
Wracam właśnie
pewnego jeszcze ciepłego wieczoru z zebrania i rozmyślam akurat o Watsonach.
Wczoraj odwiedzili nas całą czwórką, informując, że testy wykazały iż John
naprawdę jest ojcem Timothy’ego. Chłopak zostaje już więc u nich. Na szczęście
widać było, że dobrze się wszyscy
dogadują, a Timothy sam był chyba w szoku, że nagle doszła mu nowa rodzina. I
że ma siostrę, no i za jakiś czas pojawi się mu nowe rodzeństwo. Chociaż bardzo
martwił się o mamę.
Z Emmą jest coraz
gorzej. Bóle głowy cały czas się nasilają i coraz częściej nie poznaje nawet
syna. Prawie cały czas jest na lekach, a dobre dni należą do rzadkości. Odwiedzają
ją co drugi, trzeci dzień, ale już nie wiedzą co robić, bo Timothy wychodzi ze
szpitala coraz bardziej załamany.
Wzdycham ciężko.
Żal mi tego chłopaka… Ale tyle dobrze, że znalazł w końcu ojca. John i Mary się
nim zaopiekują.
- No, no, no…
Tyle czasu… - słyszę znajomy głos i orientuję się, że wyrasta przede mną jakaś
postać. To Janusz, wszędzie poznam ten pewny siebie i lubieżny ton. – Nie
myślałem, że jeszcze cię spotkam.
Zastygam, a on
robi parę kroków i staje przede mną. Nic się nie zmienił, jest tak samo
przystojny, ale i w pewnym sensie odpychający jak kiedyś.
Szybko się
rozglądam, ale okazuje się, że w ciemnej alejce parku jestem zupełnie sama.
Staram się nie panikować.
- Miałam wielką
nadzieję, że nie. Zejdź mi z drogi – chcę go wyminąć, ale on łapie mnie za
rękę.
- No, widzę, że
charakterek dalej jest.. Ale co to? – podnosi moją lewą dłoń i patrzy na
obrączkę. – No nie mów… Mężatka?
- A co, dziwi cię
to? – syczę i próbuję się wyrwać.
- Trochę – chichocze obleśnie. – Mąż też musi
cię upić, żeby zaciągnąć cię do łóżka?
Daję mu w twarz
prawą ręką, niestety na lewej dalej są zaciśnięte jego palce. W następnej
chwili Głowacki popycha mnie i przyciska do drzewa.
- Radziłem ci
już, żebyś była grzeczna… - nachyla mi się do ucha, wymawiając cicho i wyraźnie
każde słowo. - Ale ty nie słuchałaś. To przez ciebie musiałem zrezygnować z
pracy na uczelni.
Kora pnia drzewa
mocno wbija mi się w plecy, ręce Głowackiego zaciśnięte są na moich ramionach
jak kleszcze. Naprawdę się boję. Przecież jestem w ciąży, muszę myśleć o
dziecku, chronić je. On nie może nam nic zrobić.
- Co ty mówisz,
nic nie zrobiłam! Puść mnie, proszę cię.
- Niby dlaczego?
– dosłownie rozbiera mnie wzrokiem, co jeszcze bardziej mnie przeraża.
- Jestem w ciąży.
Błagam…
- Gówno mnie to
obchodzi – zaczyna mnie nachalnie całować, jedną rękę wkładając mi pod bluzkę.
Próbuję go odepchnąć, ale na próżno. – Jesteś tak słodka jak kiedyś.
- Zostaw mnie! –
krzyczę, czując łzy na policzkach. Głowacki zaraz zaciska rękę na moich ustach
i zaczyna całować mnie w szyję.. Jest za silny, nie daję rady go odepchnąć ani
nawet kopnąć. Jestem już bliska paniki i zamykam oczy, by nie patrzeć w te
okropne źrenice.
- Tym razem nie
dam ci uciec… - słyszę przy uchu, już sparaliżowana ze strachu.
- Nie sądzę…
O mój Boże. To
głos Sherlocka… Otwieram szybko powieki i widzę, że mój mąż, który chyba
pojawił się znikąd, przykłada broń do głowy Głowackiego.
- Bierz od niej
swoje brudne łapy, albo za pięć sekund będziesz gryzł piach – mówi z furią.
- A co ty, bohaterski
przechodzień? Zjeżdżaj stąd! – Janusz próbuje grać odważnego, ale zdradza go
drżący głos. W następnej chwili dostaje w głowę kolbą pistoletu i ląduje na
trawie, a ja w końcu jestem wolna. Biorę parę razy głęboki oddech,
przytrzymując się drzewa.
- Jej mąż ty
pieprzony… - Sherlock zaczyna bez litości kopać Głowackiego, a ten co chwile
jęczy z bólu – obleśny… zboczeńcu.
Nosi mi drżą… Na
szczęście parę kroków obok jest ławka, więc siadam na niej, trzęsąc się oraz dalej
głęboko oddychając. I chyba w pewnym momencie dociera do mnie trzask łamanego
nosa.
Odwracam głowę w
ich stronę w momencie, kiedy Sherlock podnosi Głowackiego za koszulę i uderza o
drzewo.
- Dobra… chcesz
kulkę w łeb czy zrzucić cię z mostu do Tamizy? – rzuca wściekle, zaciskając dłoń na
jego gardle. – Albo po prostu cię uduszę.
- Zostaw mnie bo
pożałujesz – Janusz próbuje złapać oddech, powoli czerwonawy na twarzy. – Mam
znajomości… przedsiębiorcy, prawnicy, politycy…
- Fascynujące – mój
mąż powoli unosi broń do jego głowy. Uznaję, że pora na interwencję. Nie chcę,
żeby potem obarczał się z mojego powodu winą za zabicie człowieka. Poza tym
jest taki wściekły, że chyba nie myśli racjonalnie.
- Sherlock, nie!
– rzucam zdecydowanie w ich kierunku.
Działa. Pistolet
zostaje opuszczony, a ja oddycham z ulgą.
- Masz szczęście.
A teraz posłuchaj. Jutro wyjedziesz z tego kraju i już tu więcej nie wrócisz.
Jak tego nie zrobisz, postaram się, żeby MI6 narobiło ci takich problemów, że
nie pozbierasz się do końca życia. Już jakiś czas temu zadbałem, żebyś był pod
obserwacją… I jeśli się dowiem, że jesteś gdziekolwiek na Wyspach i szukasz
mojej żony, zatłukę cię na śmierć i
wrzucę do Tamizy. Rozumiesz? A teraz zjeżdżaj stąd.
Sherlock puszcza
go i popycha na alejkę, a gdy Głowacki, utykając i z krwawiącym nosem, odchodzi
już wystarczająco daleko, siada koło mnie na ławce i przytula mocno.
- Wszystko w
porządku? Trzęsiesz się.
- Chyba tak… –
mówię drżącym głosem. – Co ty w ogóle tu robisz?
- Pomyślałem, że
dobrze by było wyjść po ciebie i przejść się. Chyba jakiś szósty zmysł…
Na pewno. Albo
cholerne szczęście. Próbuję się powstrzymać od płaczu, ale to ponad moje siły.
Zaraz z oczu wypływają mi łzy.
- Cicho, nie
płacz księżniczko – Sherlock przez chwilę kołysze mnie w ramionach, a potem
unosi mi głowę i całuje w policzki. – Jestem tutaj, nikt cię nie skrzywdzi.
- Wiem, wiem… - wyszeptuję,
przytulając do siebie jego głowę i wtulając twarz w czarne loki. – Mój kochany
obrońca…
Siedzimy tak
chwilę, aż trochę się uspokajam. No, w każdym razie serce już mi tak nie wali.
- Idziemy do
domu? Mały o ciebie pytał. Zostawiłem go na chwilę z panią Hudson.
- Tak, jasne –
wstaję i zaraz zaczyna mi się strasznie kręcić w głowie, a nogi się pode mną
uginają. Sherlock w ostatniej chwili wstaje i mnie podtrzymuje.
- Wszystko w
porządku? – pyta wystraszony. – Może pójdziemy do lekarza? Albo lepiej zadzwonię
po karetkę?
- Nie wiem. Słabo
mi… – Chcę jakoś wrócić do równowagi, ale niestety jest coraz gorzej. Mrugam
oczami, ale i tak ogarnia mnie ciemność. W następnej chwili już czuję, że
odpływam.
c u d o w n y ♥
OdpowiedzUsuńDzięki <3
UsuńJej... To się tak dobrze czyta, że jakby to była książka, to chyba nigdy bym się od niej nie oderwała. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne rozdziały, a jak już się pojawią, to od razu biorę się za czytanie. Świetnie piszesz i obyś pisała jak najwięcej i jak najczęściej. Nie mogę doczekać się kolejnego - już 47 - rozdziału. Uwielbiam Twój blog, on już się stał dla mnie nałogiem :-) Czekam również na ciąg dalszy historii o Moriartym u Silver. Uważam, że jest fanfick jest równie cudowny co i Twój. Także piszcie dziewczyny!!! Pozdrawiam i życzę jak największej ilości pomysłów i dużo wolnego czasu, by pisać dalej! <3
OdpowiedzUsuńOch, dziękuję bardzo :* Dostajemy z Silver tyle miłych słów xd Staramy się i robimy co możemy by rozdziały były jak najlepsze ;) Pomysły są, no z wolnym czasem gorzej, ale raczej zawsze chwila się znajdzie :) No a nowe rozdziały oczywiście będą ;) Jeszcze raz dziękuję i też pozdrawiam :*
UsuńŚwietny <3 !!! Uwielbiam was !
OdpowiedzUsuńJesli Ania urodzi dziewczynke, to apeluje zeby miala na imie Amy.:3
OdpowiedzUsuńhi hi xd cóż... xd Płeć oraz imię już dawno wybrane :)
UsuńKiedy dalszy ciąg ? Kiedy ? Kiedy ?! Bo już tu nie wytrzymuje
OdpowiedzUsuńUhuhuhu No jeszcze, jeszcze :) Nie wiem dokładnie, ale cierpliwości ;D
UsuńOgromny plus za długie notki <3 Czekam na ciąg dalszy. http://chansu-kakashi.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńdlaczego w takim momencie?!!!!! a rozdział świetny jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńDzięki :D Ach, uwielbiamy te cliffhangery :D :*
OdpowiedzUsuń