sobota, 17 maja 2014

Rozdział 46: Studenckie czasy

„Nie polubię Cię
           jak powiedzieć prościej?
          Zbliżysz się o krok 
          porachuję kości
         Nie polubię Cię,
         Twej koszuli pstrości
        Zbliżysz się o krok 
         porachuje kości

Kusisz zapachami,
         prowokujesz gestem,
         wodzisz za mną wzrokiem,
         czterogłowym smokiem.
         Namierzasz radarami,
         jestem jak ruchomy cel,
         naostrzone zęby,
         nie polubię Cię!
            Brodka - Granda

https://www.youtube.com/watch?v=UFZ5zZ0pDuc

Budzą mnie ciche, ostrożne kroki Sherlocka. Otwieram oczy i lekko nieprzytomnie rozglądam się dookoła. Nie wierzę, że spałam. Chociaż… przez tą ciążę jestem taka senna.
Uśmiecham się do Sherlocka, który właśnie zdejmuje marynarkę, a potem patrzę z czułością na śpiącego obok mnie synka. Wygląda tak słodko, dosłownie jak aniołek, z zamkniętymi oczkami i przytulony do mnie. Serce prawie pęka mi z miłości do moich obu chłopaków, no i do tego maleństwa, które dopiero za dobrych parę miesięcy przyjdzie na świat.
Teraz sobie przypominam, że zasnęłam właśnie podczas usypiania Alexa. Jakoś tak nagle ogarnęła mnie senność. A oczy miałam zamknąć tylko na chwilę.
- Przeniosę go – mówi szeptem Sherlock, podchodząc do nas i biorąc małego na ręce. Nasz synek za chwilę smacznie śpi w swoim łóżeczku, a jego tata kładzie się obok mnie.
- Ale śliczny obrazek powitał mnie w sypialni – uśmiecha się, dając mi całusa w czoło.
- Usypiałam Alexa i sama w rezultacie siebie uśpiłam – stwierdzam wesoło, przytulając się do Sherlocka i czując, jak otacza mnie ramionami. – Lepiej powiedz, co Mycroft znowu wymyślił.
-         No cóż… Nie wiem czy powinienem ci to mówić, ale byliśmy w mieszkaniu Moriarty’ego i znaleźliśmy tam sztylet leżący w wielkiej plamie krwi.
Przez chwilę milczę zdziwiona. Sama nie wiem czy mam teraz czuć strach, czy ulgę.
- To znaczy, że ktoś… że ktoś go zabił? – pytam, a oddech mi przyspiesza.
- Zabił albo dotkliwie poranił. Chyba, że to jakaś jego kolejna sztuczka i sobie z nas po prostu kpi. W każdym razie Mycroft ma go szukać – milczy przez chwilę. - Lecz czy to wszystko ważne? Moriarty tak namieszał w naszym życiu, że naprawdę guzik mnie obchodzi co się  z nim dzieje, ważne, że mamy od niego spokój.
- No tak, słusznie mówisz, kochanie – przywieram do niego trochę mocniej. W sumie ma rację, pieprzyć tego Jima.
Leżymy chwilę w ciszy, aż widzę w pewnym momencie, że Sherlock taksuje mnie wzrokiem.
- Anno… miałaś mi chyba o czymś powiedzieć… - Patrzę na niego pytająco. - O tym, co cię tak wystraszyło w tej Galerii Handlowej – wyjaśnia, głaszcząc mnie po włosach, jednak nie hamuje to zimnych dreszczy, wywołanych przez jego słowa. Bo prawie zapomniałam o tej całej sytuacji z przedpołudnia.
Wzdycham ciężko. Chyba będę musiała mu opowiedzieć tą całą żenującą historię z czasów studiów. A już myślałam, że dawno wyrzuciłam ją  z pamięci i nigdy do niej nie wrócę. Jak widać, się łudziłam.
- Miałam, wiem – biorę głęboki oddech. – Widziałam mojego… hmm… wykładowcę ze studiów, Janusza.
Sherlock patrzy na mnie zdziwiony.
- Wystraszył cię twój wykładowca ze studiów?
- No dobra, to powiem ci wszystko po kolei. Chociaż to nie będzie miła opowieść.
Patrzę mu w oczy, biorę głęboki oddech i zaczynam mówić, a wspomnienia przenoszą mnie do trzeciego roku studiów.

Są pierwsze zajęcia w nowym roku akademickim. Za chwilę mamy Tłumaczenia z Praktycznej Nauki Języka Angielskiego, czekam więc spokojnie z naszą grupą pod salą, rozmawiając z Joasią i Olgą. Koleżanki obok mnie, Sylwia i Ewa, są jakoś dziwnie rozchichotane.
- A wam co?- pytam, ledwo hamując śmiech na widok ich rozmarzonych min.
- Jak to co?- szczebiocze Ewka, poprawiając swoje czarne, kręcone włosy. – Mamy z Głowackim, nie?
Znowu wybuchają chichotem, a ja kręcę głową. O doktorze Januszu Głowackim krążą po wydziale legendy. Podobno wyrywa studentki na potęgę i co miesiąc widuje się go z inną. Jak dla mnie to  żałosne.
Ja sama oczywiście kojarzę Głowackiego, ale nie wydaje mi się szczególnie sympatyczny. Fakt, jest przystojny, opalony, ciemnowłosy i brązowooki, przez co większość studentek wzdycha do niego na zajęciach (i poza), ale dla mnie tkwi w nim coś lekko obleśnego oraz brudnego. Poza tym nie mogę się pozbyć wrażenia, że za każdym razem, kiedy mija mnie na korytarzu, rozbiera mnie swoim lubieżnym wzrokiem. Na samą myśl o tym mam nieprzyjemne dreszcze i gęsią skórkę.
Przychodzi Głowacki. Większość dziewczyn wita się z nim jakby był jakimś Bradem Pittem czy Johnnym Deppem, a moi koledzy z grupy starają się nie robić zdegustowanych min. Napotykam wzrok mojego kumpla Arka, tłumimy uśmiechy i wchodzimy do sali.
Cóż… nie byłam wcześniej nastawiona jakoś mega pozytywnie do tych zajęć, ale na pewno nie sądziłam, że wyjdę z nich taka poirytowana. Na początku myślę, że tylko mi się wydaje, że Głowacki się na mnie gapi, ale potem robi to tak ewidentnie, że mam ochotę wyjść z sali. W dodatku niektóre dziewczyny obdarzają mnie spojrzeniami chyba przeznaczonymi dla wroga publicznego numer jeden. Śmieszne…
To wszystko może bym jakoś przetrwała, ale nie to, że Głowacki robi ze mnie jakąś swoją główną zabawkę. „Może pani Starachowicz przetłumaczy nam ten akapit?... Może pani Starachowicz wyjaśni, co autor miał ma myśli? I jak pani sądzi, może dałoby się to inaczej ująć…?” Mam ochotę trzasnąć go  w łeb słownikiem.
- Nie przejmuj się nim – mówi Olga, kiedy w przerwie między zajęciami pijemy kawę w kawiarni obok. – On podrywa wszystko, co się rusza.
Joasia macha ręką.
- Dokładnie. Za tydzień znajdzie sobie inną.
Niestety, nie zanosi się na to. W następnym tygodniu jest tak samo, a dwa tygodnie potem Głowacki każe mi zostać po zajęciach by omówić jedno z moich tłumaczeń. Nie jestem na tyle odważna, żeby mu uciec i z miną idącego na szafot podchodzę do jego biurka, a zaraz potem siadam naprzeciwko, na wskazanym mi miejscu.
- No więc… – Głowacki uśmiecha się lekko obleśnie, chociaż wiem, że część koleżanek ten uśmiech doprowadza do szału. – Pani Aniu… zastanawiam się nad motywem miłości w pani pracy, bo chyba trochę źle pani to ujęła w tłumaczeniu…
Ledwo go słucham, za to lustruję wzrokiem niczym denerwującą muchę.
- No cóż, wydaje mi się, że dobrze zrozumiałam intencje autora, a nawet jeśli nie, to nie sądziłam, że to aż tak poważny błąd, iż będzie mnie pan doktor chciał zatrzymać po zajęciach.
Głowacki wybucha zimnym śmiechem, który chyba w jego mniemaniu ma być seksowny i robić na mnie wrażenie.
- To bardzo ciekawy temat do dyskusji, myślę więc, że dobrze byłoby go omówić na kawie.
Teraz to ja o mało nie wybucham śmiechem. A więc to tak podrywa te wszystkie panienki?
- Bardzo mi przykro – odparowuję  w miarę spokojnie – ale muszę się przygotować na jutro na Historię literatury amerykańskiej - Ukradkiem odsuwam ręce z biurka, i dobrze, bo zaraz potem Głowacki robi taki gest, jakby chciał dotknąć moją dłoń. – Jeśli to już wszystko, panie doktorze, chciabym już iść, zaraz mam Filozofię.
Szybko wstaję i prawie wybiegam na korytarz, dziękując w duchu Filozofii, która pierwszy, i podejrzewam, że ostatni raz w moim życiu mi się na coś przydała.

Wolnymi krokami nadchodzi zima, a Głowacki chyba daje sobie spokój. Coraz mniej się nim przejmuję, zajęta milionem różnych rzeczy dotyczących studiów i nie tylko.
Zbliża się grudzień, a z nim nasza impreza wydziałowa, kiedy to studenci i wykładowcy bawią się razem w jednym z klubów. Jako, że rok temu było fajnie, wybieram się tam z prawdziwą ochotą i nadzieją na dobrą zabawę, wystrojona w nowo kupioną krótką czarną kieckę. Do tego rozpuszczone włosy i zrobiony przez sąsiadkę makijaż. Zwykle tak nie chodzę ubrana, no ale… co impreza, to impreza.
- Uhuhu – gwiżdże Olga, kiedy w szatni klubu ściągam kurtkę. – Już chyba wiem, kogo dziś będą najbardziej podrywać – mówi i posyła Asi porozumiewawczy  uśmiech.
- Przestaniecie? Muszę się wyszaleć, jak nie teraz to kiedy? – Pokazuję im język i ruszam do wejścia na salę. – Idziecie?
 Na początku z niepokojem wypatruję Głowackiego, bo jeszcze tylko tego brakuje, żeby teraz znowu zaczął się do mnie przystawiać, ale okazje się, że jest zajęty jakąś wysoką brunetką, oddycham więc z ulgą. Chyba mam spokój.
Zabawa się rozkręca i potem już trwa w najlepsze, z ekipą z roku dajemy naprawdę czadu. Szczególnie tańczenie z Irkiem powoduje, że mój mózg wariuje. A może to jednak alkohol, bo zaczynam podejrzewać, że z nim przesadziłam. Nie przejmuje się tym jednak, mam za dobry nastrój, a w głowie wesoło mi szumi.
Nie wiem kiedy, ale nagle wyrasta przede mną Głowacki. Chyba muszę być już naprawdę nieźle pijana, bo posyłam mu pełen szczęścia uśmiech, a on w następnym momencie zaczyna ze mną tańczyć. I o dziwo mi to nie przeszkadza, chociaż w sumie w tym momencie mało co mi przeszkadza. Nawet to, że w pewnej chwili jego ręce nie są na moich plecach, tylko zdecydowanie niżej. Za nisko.
Może ten Głowacki nie jest jednak taki zły…, myślę, kiedy tak tańczymy do jakiejś nieznanej mi piosenki i widzę jego oczy wgapione w siebie. Joasia i Olga dziwnie na mnie patrzą, ale udaję, że tego nie dostrzegam.
- Masz ochotę na drinka? – pyta w pewnym momencie, a ja nawet nie odnotowuję, że porzucił oficjalny ton z uczelni. Kiwam tylko głową i idę z nim do baru, gdzie od razu zamawia u barmana mojito.
Świat mi wiruje już przed oczami, ale wypijam drinka do końca. Potem orientuje się, że Głowacki coś mówi i chwyta mnie za rękę. Idziemy gdzieś, ja dziwnie chwiejnym krokiem, po wyjściu z sali skręcamy na korytarz z szatnią i wchodzimy do jakiegoś niedużego pokoju z kanapą i stolikami. Nikogo tu nie ma, a światło jest przytłumione.
- W końcu trochę spokoju… Na tej sali było za tłoczno, nie uważasz? – pyta, wbijając we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu.
W odpowiedzi zaczynam tylko chichotać i siadam na kanapie. Nie wiem gdzie jesteśmy, ale jest mi wygodnie, może wręcz się prześpię.
Nawet się nie spostrzegam, kiedy Głowacki jest przy mnie i zaczyna całować. Nie mogę przestać się śmiać, a jest jeszcze gorzej kiedy jedną ręką błądzi po moim udzie, a drugą rozpina mi sukienkę i dotyka pleców. Jego ciepłe i wilgotne usta powoli schodzą do szyi.
Nie mam siły mu przeszkodzić, poza tym przez ten alkohol chyba nawet nie jestem pewna czy chcę. Nic już nie wiem, w głowie mi wiruje i czuję wesołość.
Nagle drzwi się otwierają i słyszę zdziwiony oraz przerażony głos Joasi.
- Anka, co ty wyprawiasz?
Posyłam jej oraz równie zszokowanej Oldze szeroki uśmiech, jakoś odpycham Głowackiego i próbuję wstać, ale nogi się pode mną uginają i opadam powrotem na kanapę. Dziewczyny szybko do mnie podbiegają, Olga pomaga zapiąć suwak sukienki i mówi coś, że u niej przenocuję, a Asia patrzy z oburzeniem na naszego wykładowcę.
- Jak pan w ogóle śmiał?! Przecież ona jest pijana!
- Sama tego chciała, nie broniła się – rzuca zimno Głowacki. – Jest przecież dorosła i wie co robi, a sama tu ze mną przyszła. Poza tym… – prycha i idzie do drzwi – moje słowo przeciwko waszemu jakby co.
Znika na korytarzu, a moja przyjaciółka jeszcze chwile za nim patrzy.
- Jasne… każdy wie co z ciebie za typ! – syczy wściekle.
- Chodź, trzeba ją zawieźć do mnie, niech się prześpi – przerywa mi Olga, próbująca jakoś mnie podnieść i kręcąca głową. – Chwała Bogu, że szukałyśmy jej…

Budzę się rano u Olgi na kanapie, z suchym gardłem i pękającą głową. Chwilę trwa zanim orientuję się, gdzie jestem.
- Jezu… - mamroczę, siedząc chwilę w oszołomieniu, aż Olga podchodzi do mnie z kanapkami i szklanką wody.
- Jak się czujesz?
- Skacowana… Dzięki – odbieram od niej śniadanie. – Chyba za dużo wczoraj wypiłam.
Przyjaciółka patrzy na mnie przeciągle, z lekkim zdziwieniem w oczach.
- Nie chyba, tylko na pewno. I nie mów mi, że nie pamiętasz akcji z Głowackim…
Jakiej akcji z Głowackim? Przez chwilę nie rozumiem o co jej chodzi i lekko wystraszona odtwarzam w pamięci wczorajszy wieczór. Z czasem, kiedy wspomnienia powoli wracają na swoje miejsce, zaczynam czuć się coraz gorzej, aż w końcu ogarnia mnie prawdziwe przerażenie. Czy ja naprawdę poszłam z nim do jakiegoś pokoju, całowałam i dałam mu się obmacywać? Boże, co ze mnie za idiotka!
- O nie… - chowam twarz w dłoniach. – Co ja narobiłam…
Przecież jak wrócę na zajęcia, spalę się chyba ze wstydu! Co za koszmar…
- Och przestań – Olga chyba wyczuwa mój stan i mnie przytula. – To wszystko wina tego zboczeńca. Byłaś pijana, a on perfidnie to wykorzystał. Dobrze, że przyszłyśmy w porę, bo inaczej…
Oblewa mnie zimny strach i robi mi się niedobrze. Muszę zająć się czymś, bo zwariuję.
- Strasznie wam dziękuję – wyszeptuję drżącym głosem, pijąc powoli wodę, żeby się uspokoić. – Dobra, muszę się ogarnąć jakoś i wracać do domu, potem będę myślała co dalej.   

Mam trochę czasu do namysłu, bo czeka nas przerwa świąteczna. Po nowym roku jednak czas wrócić do zajęć i postanawiam, że będę się zachowywać jak gdyby nic się nie stało. No bo co mam zrobić? Nie pójdę z tym na skargę czy na policję, Głowacki ma rację, i tak nie ma dowodów.
Przed pierwszymi zajęciami z Głowackim jednak tchórzę i je opuszczam, idę dopiero na Filozofię. Potem zostaję przez dłuższą chwilę w bibliotece, muszę pokserować coś na lektorat z hiszpańskiego.
Po godzinie zamyślona zmierzam do wyjścia jednym z pustych korytarzy budynku wydziału, nawet się nie orientując, że zbliżam się do pokoju Głowackiego. Otrzeźwia mnie dopiero chwila, kiedy wyrasta przede mną niczym lew polujący na antylopę, i zatrzymuję się raptownie.
- Mogę wiedzieć z jakiego powodu opuściła pani zajęcia? – pyta oficjalnym tonem, pożerając mnie wzrokiem.
- Byłam zajęta – odparowuję wściekle, kombinując jak tu mu zwiać. – Poza tym nie wiem czemu tak się temu dziwisz po tym wszystkim co zaszło na imprezie.
W następnej chwili chwyta mnie za nadgarstek i zaciąga do swojego gabinetu.
- Nie musisz rozgadywać o tym na korytarzach – osacza mnie przy ścianie koło drzwi, trochę wściekły. – Widzę, że masz charakterek – uśmiecha się i próbuje mnie pocałować. Od razu go odpycham.
- Nie dotykaj mnie! – syczę, gotowa gryźć, kopać i dać mu w twarz. – Jesteś obleśny!
Głowacki jest coraz bardziej wkurzony.
- Bądź grzeczna, bo pożałujesz – syczy, chwytając mnie za ramiona. – Mogę ci narobić takich kłopotów na uczelni, że wylecisz ze studiów. Zaraz sesja, pamiętasz?
Przyciska mnie do ściany i zaraz czuję jego dłoń na swoim pośladku. Uderzam go mocno w policzek, a potem zaraz mu się wyślizguję i biegnę do drzwi, czując, jak ze strachu wali mi serce. Myślę tylko o tym, by wyjść na powietrze i uciec jak najdalej.
- Możesz się pożegnać ze studiami, ty mała dziwko! – rzuca wściekle Głowacki, kiedy zatrzaskuję drzwi i biegnę zapłakana korytarzem. Mam ochotę umrzeć.

Płaczę w łóżku cały wieczór i noc, przeklinając w duchu swoją głupotę i naiwność. Wszystko spieprzyłam. Co ja zrobię jak mnie wyrzucą z uczelni?
Z domu rano wyciągają mnie dopiero Joasia z Olgą. Siedzimy w kawiarni, a ja załamana opowiadam im co się stało po wyjściu z biblioteki.
- Ale on nie może cię tak po prostu uwalić za nic – mówi lekko wystraszona Olga. – Zawsze możesz zażądać pokazania swojej pracy, iść do dziekana gdyby ci robił problemy i tak dalej. Poza tym jakby się uparł i nie zaliczył ci egzaminu w żadnym terminie, zdaje się przecież komisyjnie. Jest właśnie dzienkan i tak dalej…
- No właśnie – Asia popija kawę, zamyślona. – Poza tym to mogą być groźby bez pokrycia. Naprawdę, nie martw się na zapas. W dodatku słyszałam o paru dziewczynach, którym też się narzucał. Jakby co zbierzemy się i wiecie… Też możemy narobić mu problemów. Ale od teraz trzymasz się od niego daleka, wszędzie chodzisz z nami, okej?
Kiwam zrezygnowana głową, czując w niej straszny mętlik. Ale się wpakowałam… Nie mam chyba innego wyjścia tylko czekać, ale jakby co na pewno nie poddam się bez walki.

Po południu idziemy na zajęcia z Historii literatury amerykańskiej i chyba jakoś się w końcu ogarnęłam. Przed salą widzę jednak jakieś zamierzanie i ręce zaczynają mi drżeć. Czyżby Głowacki zadbał, żeby wszyscy na wydziale wiedzieli, co zrobiłam na imprezie?
Zdenerwowana podchodzę z dziewczynami do kolegów z grupy.
- Co jest? – pyta Asia, rozglądając się po wszystkich.
 Sylwia odwraca się do nas z niezadowoloną miną.
- Doktor Głowacki rano zrezygnował z pracy na uczelni. Będziemy mieć tłumaczenia z Wyszyńską.
Trochę trwa, zanim to wszystko do mnie dochodzi. Nie wierzę we własne szczęście i oddycham z ulgą. Naprawdę już mam spokój…? Boże, dziękuję.
- Ale co się stało? – dopytuje się Joasia, tłumiąc uśmiech.
- Nie mam pojęcia – mamrocze Sylwia, ale nie mamy jak na razie okazji dopytać się kogoś innego, gdyż właśnie przychodzi profesor Zięba i wpuszcza nas do sali.

- No i oto ta cała żenująca historia – kończę, czując do siebie lekką odrazę. – Nie mogę uwierzyć, że byłam taka głupia – wgapiam się w naszą biało-fioletową pościel.
- Daj spokój – Sherlock unosi mi brodę i patrzy w oczy z troską, jest też chyba jednak trochę zdenerwowany. – To ten… ten napaleniec uwziął się na ciebie. Jakbym go dorwał, rozszarpałbym go na strzępy. Poza tym jak chcesz mogę zadzwonić do Mycrofta, wybadać sprawę  i jakby co dać mu popalić.
Uśmiecham się smutno i delikatnie całuję tego mojego kochanego męża.
- Nie trzeba, pewnie już się na niego nie natknę. Londyn to wielkie miasto, poza tym mógł tu być przejazdem czy coś. Najlepiej zapomnijmy o tym.
- No dobrze. Ale jakby co masz mi od razu dać znać – kiwam głową i zarzucam mu ręce na szyje. - A dowiedzieliście się chociaż, dlaczego zrezygnował?
- Nie. Na początku chciałam, ale potem stwierdziłam, że najlepiej, jak o tym wszystkim zapomnę. – Nagle czuję, że mi niedobrze. -  A teraz przepraszam cię, ale muszę do łazienki.

 Rano Alex ładnie zjada śniadanie, a potem bawi się w sypialni z Willem, misiem-piratem, którego kiedyś dał mu Tom. Trochę mi się serce ściska na to wspomnienie, kiedy składam na łóżku wyprane ubrania, by włożyć je do szafy.
Obserwuję z uśmiechem synka, który mówi coś po swojemu do większego od niego misia, co wygląda nader zabawnie. Kiedy już wszystko ogarniam, uznaję, że pora zobaczyć, jak się sprawy mają z pracą Sherlocka.
- Alex, idziemy do taty?
- Do taty… - mały wstaje i nawet chce zabrać ze sobą Willa, ale oczywiście nie jest w stanie.
- Kochanie, ten miś jest za duży. Weźmiemy może tego? – pokazuję mu pluszaka, którego niedawno dostał od dziadków, a on po chwili wahania kiwa główką. Całuję go w czoło i czuję jego rączki obejmujące moją szyję, biorę go więc na ręce, równocześnie trzymając misia. I tak idziemy do salonu.
Widzę, że Sherlock siedzi przy laptopie, ale zaraz potem zrywa się z ogniem w oczach i zaczyna krążyć po pokoju. Wiem już, na co się zanosi. Wpadł na coś.
- To nie kucharz zabił Connoly’ego! To ogrodnik. Kucharz nie nosi trampek – mówi zagadkowo, patrząc na mnie pałającymi oczami. – Tylko jak to zrobił? Muszę się zobaczyć z Lestrade’m – zaciera ręce, podchodzi do nas i całuje mnie w usta, a Alexa w główkę. – Nie wiem kiedy wrócę, zależy jak się wyrobimy z Grahamem. Zadzwonię.
- Z Gregiem… - śmieję się i poprawiam go.
- Tak, z Gregiem – wychodzi na klatkę schodową i zbiega po schodach, a ja patrzę na synka.
- To co robimy, kochanie?
- Bawimy się.
No to chwilę oglądamy obrazki w książeczce, potem mały sam bawi się autkami, a ja siadam przy zwolnionym laptopie Sherlocka. Wchodzę na Facebooka i od razu widzę zdjęcia Sandry i Kevina z wakacji w Kenii. Są razem ponad rok, co mnie trochę zaskakuje, bo na nią to strasznie długo. No ale cóż… Niech im się szczęśliwie żyje.
Po obejrzeniu fotografii siostry widzę zdjęcia Joasi ze znajomym kelnerem i się uśmiecham. Tym też się udało. Nic tylko się cieszyć.
Po chwili przygryzam usta i się zastanawiam. Może by sprawdzić Głowackiego w Internecie? Tak na wszelki wypadek…
Wpisuję jego imię i nazwisko w Google i klikam w jakiś pierwszy lepszy artykuł sprzed miesiąca.

Polskie przedsiębiorstwo wkracza na brytyjski rynek.
Szybko rozwijająca się polska firma „Kopernik”, zajmująca się dostawą do zagranicznych sklepów polskiej żywności, po Niemczech i Austrii postanowiła podbić Wielką Brytanię.
- Uważamy, że powinniśmy dalej się rozwijać – mówi Janusz Głowacki, vice-prezes i dyrektor zajmujący się eksportem towarów na teren Zjednoczonego Królestwa. – Nasz sukces za zachodnią granicą Polski pokazuje, że mamy potencjał. Planujemy rozszerzyć działalność o inne kraje, takie jak Rosja, Francja czy w końcu USA. 
  „Kopernik” powstał pięć lat temu i od tej pory z sukcesem działa, dostarczając polskie produkty do Niemczech i Austrii. Zatrudnia 1000 osób, a teraz planowane jest rozszerzenie personelu o kolejne 500.

A więc to tak… To dlatego Głowacki przyjechał do Londynu. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tu zbyt długo i zbyt często siedział.
- Cieko… - mały podchodzi do mnie i z wysiłkiem próbuje wypowiedzieć trudne słowo, marszcząc brwi. – Ciekojadkę.
- Chcesz czekoladkę?
- Tak – uśmiecha się wesoło.
- No to idziemy do kuchni – wyłączam przeglądarkę i biorę synka za rączkę.

Początkiem września zaczynam pracę w szkole, na pięciomiesięczne zastępstwo za Kate, która złamała jakiś czas temu nogę. Teraz wraca do zdrowia, a potem czeka ją jeszcze rehabilitacja. Cóż… nie ma tego złego, bo akurat wróci do pracy kiedy ja będę już w siódmym miesiącu ciąży – a więc w samą porę.
Wracam właśnie pewnego jeszcze ciepłego wieczoru z zebrania i rozmyślam akurat o Watsonach. Wczoraj odwiedzili nas całą czwórką, informując, że testy wykazały iż John naprawdę jest ojcem Timothy’ego. Chłopak zostaje już więc u nich. Na szczęście widać było, że  dobrze się wszyscy dogadują, a Timothy sam był chyba w szoku, że nagle doszła mu nowa rodzina. I że ma siostrę, no i za jakiś czas pojawi się mu nowe rodzeństwo. Chociaż bardzo martwił się o mamę.
Z Emmą jest coraz gorzej. Bóle głowy cały czas się nasilają i coraz częściej nie poznaje nawet syna. Prawie cały czas jest na lekach, a dobre dni należą do rzadkości. Odwiedzają ją co drugi, trzeci dzień, ale już nie wiedzą co robić, bo Timothy wychodzi ze szpitala coraz bardziej załamany.
Wzdycham ciężko. Żal mi tego chłopaka… Ale tyle dobrze, że znalazł w końcu ojca. John i Mary się nim zaopiekują.
- No, no, no… Tyle czasu… - słyszę znajomy głos i orientuję się, że wyrasta przede mną jakaś postać. To Janusz, wszędzie poznam ten pewny siebie i lubieżny ton. – Nie myślałem, że jeszcze cię spotkam.
Zastygam, a on robi parę kroków i staje przede mną. Nic się nie zmienił, jest tak samo przystojny, ale i w pewnym sensie odpychający jak kiedyś.
Szybko się rozglądam, ale okazuje się, że w ciemnej alejce parku jestem zupełnie sama. Staram się nie panikować.
- Miałam wielką nadzieję, że nie. Zejdź mi z drogi – chcę go wyminąć, ale on łapie mnie za rękę.
- No, widzę, że charakterek dalej jest.. Ale co to? – podnosi moją lewą dłoń i patrzy na obrączkę. – No nie mów… Mężatka?
- A co, dziwi cię to? – syczę i próbuję się wyrwać.
 - Trochę – chichocze obleśnie. – Mąż też musi cię upić, żeby zaciągnąć cię do łóżka?
Daję mu w twarz prawą ręką, niestety na lewej dalej są zaciśnięte jego palce. W następnej chwili Głowacki popycha mnie i przyciska do drzewa.
- Radziłem ci już, żebyś była grzeczna… - nachyla mi się do ucha, wymawiając cicho i wyraźnie każde słowo. - Ale ty nie słuchałaś. To przez ciebie musiałem zrezygnować z pracy na uczelni.
Kora pnia drzewa mocno wbija mi się w plecy, ręce Głowackiego zaciśnięte są na moich ramionach jak kleszcze. Naprawdę się boję. Przecież jestem w ciąży, muszę myśleć o dziecku, chronić je. On nie może nam nic zrobić.
- Co ty mówisz, nic nie zrobiłam! Puść mnie, proszę cię.
- Niby dlaczego? – dosłownie rozbiera mnie wzrokiem, co jeszcze bardziej mnie przeraża.
- Jestem w ciąży. Błagam…
- Gówno mnie to obchodzi – zaczyna mnie nachalnie całować, jedną rękę wkładając mi pod bluzkę. Próbuję go odepchnąć, ale na próżno. – Jesteś tak słodka jak kiedyś.
- Zostaw mnie! – krzyczę, czując łzy na policzkach. Głowacki zaraz zaciska rękę na moich ustach i zaczyna całować mnie w szyję.. Jest za silny, nie daję rady go odepchnąć ani nawet kopnąć. Jestem już bliska paniki i zamykam oczy, by nie patrzeć w te okropne źrenice.
- Tym razem nie dam ci uciec… - słyszę przy uchu, już sparaliżowana ze strachu.
- Nie sądzę…
O mój Boże. To głos Sherlocka… Otwieram szybko powieki i widzę, że mój mąż, który chyba pojawił się znikąd, przykłada broń do głowy Głowackiego.
- Bierz od niej swoje brudne łapy, albo za pięć sekund będziesz gryzł piach – mówi z furią.
- A co ty, bohaterski przechodzień? Zjeżdżaj stąd! – Janusz próbuje grać odważnego, ale zdradza go drżący głos. W następnej chwili dostaje w głowę kolbą pistoletu i ląduje na trawie, a ja w końcu jestem wolna. Biorę parę razy głęboki oddech, przytrzymując się drzewa.
- Jej mąż ty pieprzony… - Sherlock zaczyna bez litości kopać Głowackiego, a ten co chwile jęczy z bólu – obleśny… zboczeńcu.
Nosi mi drżą… Na szczęście parę kroków obok jest ławka, więc siadam na niej, trzęsąc się oraz dalej głęboko oddychając. I chyba w pewnym momencie dociera do mnie trzask łamanego nosa.
Odwracam głowę w ich stronę w momencie, kiedy Sherlock podnosi Głowackiego za koszulę i uderza o drzewo.
- Dobra… chcesz kulkę w łeb czy zrzucić cię z mostu do Tamizy? – rzuca wściekle, zaciskając dłoń na jego gardle. – Albo po prostu cię uduszę.
- Zostaw mnie bo pożałujesz – Janusz próbuje złapać oddech, powoli czerwonawy na twarzy. – Mam znajomości… przedsiębiorcy, prawnicy, politycy…
- Fascynujące – mój mąż powoli unosi broń do jego głowy. Uznaję, że pora na interwencję. Nie chcę, żeby potem obarczał się z mojego powodu winą za zabicie człowieka. Poza tym jest taki wściekły, że chyba nie myśli racjonalnie.
- Sherlock, nie! – rzucam zdecydowanie w ich kierunku.
Działa. Pistolet zostaje opuszczony, a ja oddycham z ulgą.
- Masz szczęście. A teraz posłuchaj. Jutro wyjedziesz z tego kraju i już tu więcej nie wrócisz. Jak tego nie zrobisz, postaram się, żeby MI6 narobiło ci takich problemów, że nie pozbierasz się do końca życia. Już jakiś czas temu zadbałem, żebyś był pod obserwacją… I jeśli się dowiem, że jesteś gdziekolwiek na Wyspach i szukasz mojej żony, zatłukę cię na śmierć  i wrzucę do Tamizy. Rozumiesz? A teraz zjeżdżaj stąd.
Sherlock puszcza go i popycha na alejkę, a gdy Głowacki, utykając i z krwawiącym nosem, odchodzi już wystarczająco daleko, siada koło mnie na ławce i przytula mocno.
- Wszystko w porządku? Trzęsiesz się.
- Chyba tak… – mówię drżącym głosem. – Co ty w ogóle tu robisz?
- Pomyślałem, że dobrze by było wyjść po ciebie i przejść się. Chyba jakiś szósty zmysł…
Na pewno. Albo cholerne szczęście. Próbuję się powstrzymać od płaczu, ale to ponad moje siły. Zaraz z oczu wypływają mi łzy.
- Cicho, nie płacz księżniczko – Sherlock przez chwilę kołysze mnie w ramionach, a potem unosi mi głowę i całuje w policzki. – Jestem tutaj, nikt cię nie skrzywdzi.
- Wiem, wiem… - wyszeptuję, przytulając do siebie jego głowę i wtulając twarz w czarne loki. – Mój kochany obrońca…
Siedzimy tak chwilę, aż trochę się uspokajam. No, w każdym razie serce już mi tak nie wali.
- Idziemy do domu? Mały o ciebie pytał. Zostawiłem go na chwilę z panią Hudson.
- Tak, jasne – wstaję i zaraz zaczyna mi się strasznie kręcić w głowie, a nogi się pode mną uginają. Sherlock w ostatniej chwili wstaje i mnie podtrzymuje.
- Wszystko w porządku? – pyta wystraszony. – Może pójdziemy do lekarza? Albo lepiej zadzwonię po karetkę?

- Nie wiem. Słabo mi… – Chcę jakoś wrócić do równowagi, ale niestety jest coraz gorzej. Mrugam oczami, ale i tak ogarnia mnie ciemność. W następnej chwili już czuję, że odpływam.

12 komentarzy:

  1. Jej... To się tak dobrze czyta, że jakby to była książka, to chyba nigdy bym się od niej nie oderwała. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne rozdziały, a jak już się pojawią, to od razu biorę się za czytanie. Świetnie piszesz i obyś pisała jak najwięcej i jak najczęściej. Nie mogę doczekać się kolejnego - już 47 - rozdziału. Uwielbiam Twój blog, on już się stał dla mnie nałogiem :-) Czekam również na ciąg dalszy historii o Moriartym u Silver. Uważam, że jest fanfick jest równie cudowny co i Twój. Także piszcie dziewczyny!!! Pozdrawiam i życzę jak największej ilości pomysłów i dużo wolnego czasu, by pisać dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję bardzo :* Dostajemy z Silver tyle miłych słów xd Staramy się i robimy co możemy by rozdziały były jak najlepsze ;) Pomysły są, no z wolnym czasem gorzej, ale raczej zawsze chwila się znajdzie :) No a nowe rozdziały oczywiście będą ;) Jeszcze raz dziękuję i też pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Świetny <3 !!! Uwielbiam was !

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesli Ania urodzi dziewczynke, to apeluje zeby miala na imie Amy.:3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hi hi xd cóż... xd Płeć oraz imię już dawno wybrane :)

      Usuń
  4. Kiedy dalszy ciąg ? Kiedy ? Kiedy ?! Bo już tu nie wytrzymuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uhuhuhu No jeszcze, jeszcze :) Nie wiem dokładnie, ale cierpliwości ;D

      Usuń
  5. Ogromny plus za długie notki <3 Czekam na ciąg dalszy. http://chansu-kakashi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. dlaczego w takim momencie?!!!!! a rozdział świetny jak zawsze <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki :D Ach, uwielbiamy te cliffhangery :D :*

    OdpowiedzUsuń