(Nowy rozdział :D Asia pomogła z rozmową w banku :) )
„Minęło trochę czasu
Wcale nie tak wiele
Do końca nie pamiętam
Jak to było przedtem
Łatwo się przyzwyczaić
Do tego, że jest dobrze
Łatwo wtedy pomyśleć,
Że wszystko będzie proste”
Wcale nie tak wiele
Do końca nie pamiętam
Jak to było przedtem
Łatwo się przyzwyczaić
Do tego, że jest dobrze
Łatwo wtedy pomyśleć,
Że wszystko będzie proste”
Irena - Nie mówię głośno
ROK PÓŹNIEJ
Jesteśmy
na działce moich dziadków i oddajemy się błogiemu lenistwu wolnych chwil.
Opalając się na letnim słońcu obserwuję Alexa, który biega po zielonej trawie,
śmiejąc się radośnie, a czarne niesforne loczki podskakują mu na czole. Odkąd
parę miesięcy temu nauczył się chodzić, musimy mieć z Sherlockiem oczy dookoła
głowy. Ale to nic. Bo mój synek to najlepsze dziecko, jakie mogłam sobie
wymarzyć.
Przyjechaliśmy
do Polski na miesiąc wakacji. Naprawdę, przyda się nam. Sherlock dużo pracuje,
a ja siedzę w domu z małym. I w sumie… ostatnio w głowie jakby biją mi się dwa
osobne pomysły… Z jednej strony w końcu chcę wrócić do nauczania w szkole, a z
drugiej… jak tak patrzę na swojego synka, mam wielką ochotę mieć drugie
dziecko.
Nie wiem
jak to pogodzę. Jestem po wstępnej rozmowie ze swoją dyrektorką, która wyraziła
miłą chęć przyjęcia mnie z powrotem, pani Hudson natomiast zaoferowała się co
do opieki nad Alexem. No i co najważniejsze, mój ukochany się zgodził. Dobrze rozumie,
że siedzenie w domu mnie już trochę nuży i jestem mu za to wdzięczna.
A co do
dziecka… cóż… Nie chcę, żeby Alex był jedynakiem oraz żeby różnica wieku między
nim, a potencjalnym rodzeństwem była zbyt duża. I Sherlock o tym wie. Poza tym
już zaczęliśmy starać się o to dziecko… A z drugiej strony nie jestem do
końca pewna jakby zareagowała dyrektorka, gdybym na przykład zaraz po przyjęciu
oznajmiła jej, że jestem w ciąży.
Wzdycham. Coś
wymyślę. Może kiedy porozmawiam o tym wszystkim z Sherlockiem, sprawa się jakoś
wyjaśni.
- Mama
pić! – Alex podchodzi do mnie lekko niepewnym krokiem, biorę go więc na kolana
i podaję mu jego specjalny kubeczek z rurką, wypełniony herbatką owocową.
Mały
powoli pije, a ja rozglądam się i widzę, że Sherlock idzie do nas z ogrodu,
niosąc plastikową miskę pełną owoców. Uśmiecham się, gdy za chwilę jest już
przy nas i siada obok, stawiając przede mną mieszankę borówek, malin, jeżyn,
porzeczek oraz agrestu. Dzięki słońcu lekko się opalił, a włosy gdzieniegdzie
mu pobłyskują.
- No nie,
przed obiadem? – mówię z niby lekkim wyrzutem, biorę jednak parę malin i daję
jedną Alexowi do buzi.
- Owoce
tylko na zdrowie – rzuca wesoło, a potem podejrzliwie patrzy na okno kuchenne.
– A własnie… co dziś jest na obiad? Mam nadzieję, że twoja mama porzuciła próby
nakarmienia mnie flaczkami czy kaszanką…
Zaczynam się
śmiać. Biedny Sherlock… Kiedy przyjechaliśmy moja mama od razu pierwszego dnia
podała na obiad wazę flaczków. Widząc przerażone spojrzenie Sherlocka zaraz
poleciałam do kuchni poszukać czegoś dla niego zjadliwego. A dwa dni potem
Sandra, kompletnie nie tłumacząc co to jest, podała na kolację kaszankę. Na
szczęście dla niego w porę
zainterweniowałam, ale mina Sherlocka po moich wyjaśnieniach była bezcenna.
- Rosół i
kotlety – mówię wesoło, całując mojego męża delikatnie w miękkie usta. –
Moriarty dalej gdzieś siedzi schowany? – pytam już poważniej.
- Tak.
Mycroft cały czas jest czujny na wszelkie ślady jego aktywności, ale wydaje
się, że już ponad rok temu przepadł jak kamień w wodę. Chociaż… w sumie dzieją
się różne rzeczy, które nie wskazują na to, by zaprzestał działań. Cóż… –
uśmiecha się. – Powinniśmy się cieszyć, że dał nam spokój.
- No tak –
mówię i pomagam Alexowi zejść ze swoich kolan. Zaraz drepta wesoło w stronę
czarnego kota mojej babci. – Ale wydaje mi się, że to może mieć coś wspólnego z
tym, że jednak dalej jakoś przeżywa śmierć Toma… - Sherlock robi strapioną i
zamyśloną mnę, a ja kątem oka obserwuje synka. - Alex, nie goń proszę kotka,
nie wolno!
Za późno.
Mały wywraca się na trawę i zaczyna płakać. Kręcę głową, wstaję i idę go
uspokoić.
Pobyt w
Polsce mija nam na zwiedzaniu, bo do tej pory Sherlock w moim kraju był tylko
raz i tylko w Krakowie. Trzeba mu więc pokazać więcej, a ja cała aż się do tego
palę.
Na parę
dni wyskakujemy do Zakopanego, a Alex ma niezły ubaw widząc chodzącego po Krupówkach
białego niedźwiedzia, robiącego sobie zdjęcia z turystami. Dziwne, że się nie
boi, wręcz przeciwnie, obserwuje białego stwora z poważną miną, jakby wiedział,
że to oszustwo i pod kostiumem kryje się człowiek.
W górach
miło spędzamy czas. Jedziemy kolejką na Kasprowy Wierch oraz na Gubałówkę, robimy
sobie też spacer Doliną Kościeliską. I nie mogę się oprzeć, żeby nie kupić
codziennie oscypka z żurawiną. A w drodze powrotnej znajdujemy czas by
odwiedzić Wisłę.
Dzień po
powrocie do Krakowa umawiamy się z Asią i Olgą na obiad w fajnej knajpie za
miastem. Pożyczamy samochód od moich rodziców i właśnie schodzimy na dół z
pierwszego piętra w moim bloku, kiedy pod klatką napotykamy wyjątkowo wścibską
sąsiadkę z góry. Ta kobieta od dawna działa mi na nerwy, musi wszystko od
wszystkich zawsze wyciągać, a potem obgadywać z koleżankami.
- Och
Aniu, dawno cię nie widziałam! – mówi do mnie fałszywie słodkim głosem,
taksując wzrokiem Sherlocka i Alexa. – Ale masz przystojnego męża i ślicznego
synka.
Uśmiecha
się szeroko, ale jej oczy są dziwnie zimne. Naprawdę, chcę już iść do
samochodu, nie mam czasu na te obłudne kurtuazje.
- Bardzo
dziękujemy za te miłe słowa – rzuca szybko Sherlock. Jakiś czas temu, by móc
swobodnie rozmawiać z teściami i nie wkurzać się, że nic nie rozumie, nauczył
się polskiego. Zajęło mu to aż cały miesiąc. – Niestety, musimy już iść, a
jeśli chce się pani dowiedzieć, jak się poznaliśmy, kim jestem oraz gdzie
mieszkamy, przykro mi, ale to nie powinno pani obchodzić. Poza tym… zaczął się
właśnie w telewizji jeden z tych durnych talk-showów, które namiętnie pani
ogląda.
Mój mąż
bierze mnie za rękę i ruszamy w stronę srebrnej Skody Fabii, zostawiając
sąsiadkę z obrażoną miną.
Na miejscu
widzimy już przy jednym z drewnianych stolików przed knajpą dziewczyny i faceta
Olgi, Kubę. Witamy się wesoło i zajmujemy swoje miejsca, a Sherlock sadza sobie
Alexa na kolanach.
Po paru
minutach podchodzi do nas wysoki kasztanowowłosy młody kelner i podaje
wszystkim menu. Widzę, że Asia taksuje go wzrokiem i tłumię uśmiech. No tak,
jest w jej typie…
Odbieramy
karty, więc chłopak odchodzi, ale widzę, że zerka w naszą stronę, a konkretnie w
stronę Asi. Nic nie mówię, tylko zagłębiam się w menu.
- Jest
wolny – Sherlock oczywiście nie może się powstrzymać. – Pracuje tu już jakiś
czas i mieszka niedaleko. Z jego spojrzenia wnioskuję, że jest tobą
zainteresowany, Joanno. Zostaw mu numer telefonu, na pewno zadzwoni.
Zamykam
oczy i wzdycham. Słyszę, że przez moment panuje cisza, w której daje się wyczuć
zaskoczenie, a potem dziewczyny i Kuba wybuchają śmiechem.
- Dobra,
tak zrobię – stwierdza rozbawiona Asia. – Dzięki za informacje.
Będąc w
bardzo dobrym humorze zamawiam grillowanego kurczaka z frytkami i sałatką, a Sherlock
rybę. Asia oczywiście korzysta z okazji i za radą Sherlocka wsuwa do swojego
menu karteczkę z telefonem. Potem parę chwil czekamy na dania i rozmawiamy w
sumie o wszystkim.
Pól
godziny później, gdy ja kończę kurczaka, a Asia swoją pomidorową oraz
schabowego, urywamy się do łazienki.
- No nie…
– śmieję się i przeglądam w lustrze. – Niezły ten kelner. Weź się za niego!
- A myślisz,
że co robię? Akcja z karteczką w menu nie była bez powodu – mówi moja
przyjaciółka przebiegle.
Chichoczemy
i nagle z toalety wychodzi wysoka, dobrze ubrana blondynka. Szybko zdaję sobie
sprawę kto to, więc chcę udać, że jej nie zauważyłam, ale za późno.
- Anka?
No… co za spotkanie – rzuca, obserwując się od stóp do głów.
- Cześć
Monika – syczę zimno. Że też akurat musiałam na nią wpaść, i to tutaj…
Oto moje
nemezis z liceum… Monika… Panienka z bogatego domu, mająca cię gdzieś, jeśli
nie posiadałaś bogatych rodziców i najmodniejszych ciuchów. Zajmująca się
imprezowaniem oraz lataniem za facetami. I różne o niej chodziły historie w
szkole…
- No..
muszę ci powiedzieć, że wyładniałaś. Nie wyglądasz już jak skromna bibliotekarka – zaczyna się śmiać
swoim pretensjonalnym głosem. – Co porabiasz? Podobno wyjechałaś do Anglii na
zmywak.
- Wiesz, ludzie
się zmieniają… I nie na zmywak – cedzę wściekle. – Uczyć w szkole.
-
Fascynujące – otwiera szeroko swoje błękitne, mocno wytuszowane oczy. – Ja tam
jestem prezesem w firmie ojca. Za dwa dni jadę na miesiąc do Stanów. No to do
zobaczenia – poprawia na głowie okulary przeciwsłoneczne od Chanel i wychodzi,
stukając obcasami Louboutinów.
Patrzymy
na siebie z Asią bez słowa.
- Kto to
jest? – pyta w końcu zszokowana.
-
Powiedzmy że… - myślę jak kto określić. – Koleżanka z liceum. Ma bogatych
rodziców.
- No, no,
no – na ustach Asi pojawia się lekko złośliwy uśmiech. – „Ja tam jestem
prezesem w firmie ojca. Za dwa dni jadę na miesiąc do Stanów” – mówi wysokim
głosem, a ja sama zaczynam się śmiać.
Po chwili
wychodzimy z łazienki i wracamy do stolika. Mimowolnie wyłapuję w tłumie
Monikę, siedzi niestety niedaleko nas, z grupką jakichś równie bogatych i
równie niemiłych na pierwszy rzut oka snobów. Dziwię się, że wcześniej jej nie
zauważyłam, a jeszcze bardziej mnie wkurza, że bezwstydnie gapi się na
Sherlocka. On na szczęście niczego nie zauważa, zajęty rozmową z Olgą i Kubą
oraz zabawianiem Alexa. Albo raczej udaje, że nie zauważa.
Siadam
obok mężą, przy okazji zabijając Monikę wzrokiem. Ona uśmiecha się do mnie
pogardliwie, ale odwraca głowę i udaje, że wcale się w Sherlocka nie
wpatrywała. Żenada…
Asia zajmuje
swoje miejsce naprzeciwko nas, obok Olgi, a ja biorę głęboki oddech i wypijam
trochę zimnej wody. Moja przyjaciółka natomiast wychyla kieliszek wina.
Sherlock
chyba wyczuwa, że jestem wkurzona i lekko mnie obejmuje. Od razu mi dzięki temu
lepiej, a po chwili całuję go krótko w policzek. Nie mogę się powstrzymać.
Już mamy
wychodzić i odbieramy rachunek, znajdując w nim kwiatek stokrotki.
- To chyba
dla ciebie – mówi Sherlock do Asi. – I wydaje mi się, że oddzwoni.
Uśmiecham
się, widząc jej błyszczące oczy. Jakoś wydaje mi się, że to rozwinie się w coś
poważniejszego.
W
następnych dniach kontynuujemy zwiedzanie i wyskakujemy do Wrocławia. Potem, w
trzecim tygodniu pobytu, podczas spaceru z moimi rodzicami idziemy do banku
wybrać jeszcze trochę funtów oraz wymienić je na złotówki. Alex zasnął przed
naszym wyjściem, zostawiłam go zatem z Sandrą, poza tym pada i jest zimno,
pogoda strasznie się popsuła. Mam nadzieję, że opieka nad dzieckiem nie
przerośnie mojej siostry.
Wchodzimy
wszyscy do banku, bo moi rodzice też potrzebują pieniędzy z konta, i stajemy w niedużej
kolejce do okienka. Czekając w niej rozmawiamy, a ja nie mogę wprost oderwać oczu
od Sherlocka. Wygląda tak cudownie w płaszczu, fioletowej koszuli i tych swoich
mokrych lokach opadających na czoło. Aż przełykam ślinę… Jesteśmy już
małżeństwem ponad rok, znamy się prawie trzy lata, a on ciągle tak na mnie
działa. Najchętniej wzięłabym go tu i teraz,
na podłodze tego banku…
Sherlock patrzy mi w
oczy, a potem uśmiecha się, jakby wyczytał z nich moje myśli. Lekko
zawstydzona, ale też uśmiechnięta, spuszczam głowę, wiem też, że trochę płoną
mi policzki. Po chwili palce mojego ukochanego zaciskające się na mojej dłoni,
a moje ciało przeszywa lekki dreszcz.
Z
oszołomienia wybijają mnie odgłosy strzałów, aż podskakuję ze strachu. Gdzieś
za sobą słyszę okrzyki ludzi, czuję na plecach przyciągające mnie do siebie
ręce Sherlocka i odwracam głowę. Dwa metry od nas stoi pięciu zamaskowanych oraz
ubranych na czarno facetów, a na ich widok moje serce zamiera.
Najpierw
przypomina się się akcja z Irene Adler, potem jednak, gdy widzę ich pistolety i
oczy czujnie obserwujące nas wszystkich, w mojej głowie pojawia się pustka.
Przylegam mocniej do Sherlocka, patrząc mu z paniką w oczy i widzę, że nie
odrywa spojrzenia od tych zbirów. Boże, żeby nic nam się nie stało… Niech biora
pieniądze z banku, bo pewnie po to przyszli, i spadają stąd.
- Pod
ścianę wszyscy – krzyczy jeden z zamaskowanych mężczyzn, ponownie strzelając w
ścianę. – A ty dawaj kasę! – syczy do młodej, przerażonej kasjerki.
Siadamy
zatem pod oknem, obok moich wystraszonych rodziców, a ja cała się trzęsę, więc
próbuje się jakoś uspokoić w ramionach Sherlocka. Wiem, że mój kochany kombinuje
jak tu wezwać pomoc, ale nic nie może zrobić. Akurat obserwuje nas jeden z
napastników, który w następnej chwili zaczyna zbierać od wszystkich
telefony.
- Tylko
tyle?! – słyszę wrzask przy kasie i odwracam głowę. – Jaja sobie robisz?
- Ale ja…
- głos dziewczynie drży, widzę, że ledwo jest w stanie mówić. – Ja nie mam
więcej… Naprawdę…
- Gówno
mnie to obchodzi! Ma być więcej albo pozabijam ich wszystkich! – drze się facet
w kominiarce, przy okazji wymachując bronią.
- Muszę z
nimi porozmawiać – słyszę przy uchu bardzo ciche słowa Sherlocka.
Z trwogą
odwracam się w jego stronę. Czy on zwariował?
- Nie ma
mowy – wyszeptuję spanikowana, prawie już czując w oczach łzy, i mocniej
zaciskam palce na jego koszuli. Prędzej umrę niż mu na to pozwolę.
-
Kochanie… Nic mi nie będzie – całuje mnie szybko w czoło. – A nie mogę
pozwolić, żeby komuś coś się stało.
Patrzę na
niego szeroko rozszerzonymi oczami i wiem, że też się boi. Jezu… Co ja mam
zrobić? W końcu kiwam głową, a Sherlock całuje mnie szybko w czoło i wstaje. Włosy lekko mu drgają, aż mi się ściska
serce, Następnie poprawia płaszcz i podchodzi do bandyty, stając centralnie
przed pistoletem. Widok ten napawa mnie niezłą paniką, ale trochę uspokaja mnie
fakt, że mój ukochany jest pewny, chłodny oraz opanowany, a w oczach ma iskry.
- Chyba pomyliliście adres panowie.
- A ty kim jesteś? – cedzi facet wściekle. - Zaraz
ci zrobię dziurę w tej tępej główce, to nie będziesz kozaczyć.
- Raczej wątpię, że to zrobisz – na twarzy Sherlocka
zaczynają pojawiać się delikatne
rumieńce. - Nigdy nie zabiłeś człowieka, ale jesteś recydywistą. Nie
robisz tego dla siebie, bo masz pieniądze. Ktoś cię wynajął.
Zastygam i słucham zdenerwowana tej dyskusji.
Tak się boję, naprawdę, nie interesuje mnie czego ci ludzie chcą, interesuje
mnie tylko to, żebyśmy wyszli stąd cali.
- Skąd to wiesz? - mówi przestępca niedowierzając i na chwilę zapominając o wściekłości.
- Kto za tym stoi? – mój mąż pyta cicho i z jadem w głosie. -
To Moriarty, tak?
Facet zaczyna się śmiac i prycha. Ja sama mam
zimne dreszcze.
- Moriarty już dawno nie rządzi.
Sherlock
patrzy z niedowierzaniem na faceta, ale nic nie mówi. Zaczyna go obserwować jeszcze
bardziej skrupulatnie.
- W takim razie kto? - pyta, ale widzę po nim, że już ma plan. Dzięki Bogu…
- Ktoś dużo lepszy, idioto.
- Niepotrzebnie się opierasz. W tym monecie
mógłbym zażegnać sytuację i zaraz to zrobię - Sherlock patrzy jeszcze chwilę na faceta, który nic nie rozumie i w
chwilę później uderza go w rękę, a broń wypada mu z niej. Z moich ust wydobywa
się zduszony okrzyk. - Zły
chwyt powoduje właśnie takie sytuacje.
Bandyta
próbuje podnieść broń, ale Sherlock jest szybszy. Jego płaszcz opada powoli,
jak peleryna, i podnosi się, jakby mój ukochany miał zaraz gdzieś polecieć. Następnie
Sherlock uderza klęczącego przed nim faceta końcem broni. Ciemne loki lekko
podskakują, a on sam się prostuje dużo szybciej niż ten przestępca upada. Obserwuję
tą całą scenę z paniką w oczach.
Rozlega
się głuchy łoskot i ciało mężczyzny jest już na podłodze. Wszystko zaczyna
powoli wracać do normy, chwała Bogu. Sherlock mierzy w stojącego najbliżej
przestępcę i patrzy na niego bardzo zimno i bezwzględnie. Z jego wyglądu
wnioskuję, że w tym momencie w głowie nie ma żadnych uczuć, tylko pracę. Policzki
nadal mu płoną, a oczy błyszczą. Broń trzyma specjalnie poprawnie, by pokazać,
że jest lepszy od nich.
- A teraz proszę o grzeczne rzucenie
zabezpieczonej broni pod moje stopy i klęknięcie. Anno, kochanie wezwij policję
– patrzę na Sherlocka i kiwam głową, a on posyła mi ciepły uśmiech pełen uczucia i mruga zawadiacko. W końcu
oddycham z ulgą, ale ręce nadal mi drżą, kiedy wybijam numer w telefonie.
Po
dziesięciu minutach przyjeżdża policja i próbują wziąć Sherlocka na zeznania,
on jednak wykręca się po swojemu, mówiąc,
że nie za dobrze się czuje i musi się opiekować żoną, bo jest w szoku i ma
słabe serce. W lot łapię o co chodzi i gram bardzo przerażoną. W końcu po
dłuższej wymianie zdań Sherlock stawia kołnierz od płaszcza i możemy odejść.
- Boże
Święty… - moja mama łapie się za serce. – Co to było?
-
Spokojnie mamo – uspokaja ją Sherlock, jedną ręką mnie obejmując. - U mnie
takie sytuacje są na porządku dziennym.
Widzimy
miny moich rodziców i mój ukochany wyjaśnia im, że pomaga swojemu bratu, który
jest pracownikiem rządowym i z zamian za to mamy z Alexem porządną ochronę.
Mama i tata, ku mojemu zdziwieniu, zamiast panikować, są pod wrażeniem.
- Och,
kochanie… - słyszę. – Jesteśmy z ciebie dumni, że ułożyłaś sobie życie z kimś,
kto poświęca się dla swojego kraju i tak was chroni!
Uśmiecham
się szeroko i przytulam mocniej do męża. Ja sama jestem z niego bardzo dumna,
strasznie go kocham i ciesze się, ze rodzice to rozumieją. A teraz chcę już
tylko wrócić do domu, do Alexa.
Jakieś
trzy tygodnie po powrocie do Londynu wracam wieczorem na Baker Street z
rozmarzonym uśmiechem. Byłam własnie u lekarza i… nie, muszę powiedzieć Sherlockowi.
Ale tym razem się nie boję, wręcz przeciwnie. Czuję się jakbym leciała na
skrzydłach szczęścia.
Jestem już
w mieszkaniu i idę powoli po schodach. Muszę się uspokoić i opanować, bo
wszystko szlag trafi, a wtedy nici z zaskoczenia! Mam tylko nadzieję, że zrobię
mu niespodziankę i że niczego nie podejrzewa. Chyba udało mi się troszkę go
oszukać… No, w każdym razie jestem jedyną osobą, która jest w stanie tego
dokonać, chociaż było to niełatwe.
Na górze biorę
głęboki oddech i wchodzę do salonu, gdzie Sherlock bawi się z naszym synkiem.
- No nie…!
- mówię od progu z udawanym oburzeniem. – Ta godzina i Alex jeszcze nie śpi?
Zaraz mi tu do łóżka!
- No czego
chcesz? Jest już wykąpany i przebrany, czekał tylko na mamę – śmieje się
Sherlock.
Mały jakoś
wstaje na nóżki i chce uciekać, ale łapię go, biorę na ręce i zanoszę do
naszego łóżka. Mały się śmieje i zarzuca rączki na moją szyję, więc tulę go
przez chwilę, a potem kładziemy się. Na początku trochę marudzi, ale w końcu
zmęczenie, przytulenie oraz kołysanka robią swoje i po piętnastu minutach oczka
mu się już zamykają.
Gdy
całkiem zasypia, całuję go z miłością w główkę, przenoszę do jego łóżeczka i idę
do męża. Serce trochę szybciej mi bije i nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy
wtulam się w te bezpieczne ramiona.
- Stało
się coś? – pyta Sherlock lekko rozbawiony. – Bo widzę, że aż promieniejesz.
Patrzę mu
w oczy, równocześnie posyłając szeroki uśmiech, a potem zaczynam namiętnie
całować. To po prostu silniejsze ode mnie. I on naprawdę się chyba nie domyśla…
no to będzie niespodzianka! Przez to wszystko zaczynam chichotać.
- Anno… Bo
zaczynam się martwić.
W końcu
odrywam się od niego, patrząc głęboko w oczy. Dobra, muszę się jakoś opanować
oraz w końcu przestać się wygłupiać i mu powiedzieć.
- Nie
byłam tylko na zakupach… Właściwie to byłam głównie u lekarza.
Mina
natychmiast mu poważnieje, a w oczach błyska zaniepokojenie.
- Ale… źle
się czujesz?
Zamykam
oczy i wzdycham. Czy wyglądam jakbym się źle czuła? Ale jego przejęcie mnie
rozczula.
- Nie, kochanie, czuję się całkowicie w
porządku – uśmiecham się szeroko i głaszcze go po policzku.
- Ale… -
Nagle zaczyna się we mnie dziwnie wpatrywać, oczy ma szeroko otwarte, a usta
rozchylone. Powstrzymuję się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Po chwili
Sherlock sam niepewnie się uśmiecha, a w jego oczach pojawia się wesoły błysk.
Chyba w końcu zeskoczył, głuptas mój.
-
Naprawdę? – pyta rozemocjonowanym tonem swojego cudownego głosu.
- Tak.
Jestem w ciąży – odpowiadam i zaraz czuję jego gorący pocałunek na swoich
ustach. W następnej chwili Sherlock bierze mnie na ręce, a oboje zaczynamy się
wesoło śmiać.
- Ale jak
mogłem się nie zorientować? I który to miesiąc? Wszystko w porządku?
- No
wiesz… - całuję go w szyję, co mnie oszałamia. – Mam swoje sposoby… To piąty
tydzień i na szczęście wszystko w porządku.
- Ty moja
mała spryciaro – mówi i w następnej chwili ląduję na łóżku, czując jego
rozpalone usta na swoich. Jego dłoń zaraz zaczyna delikatnie głaskać mnie po brzuchu. Niestety, nagle dzwoni
telefon. Oczywiście. Jak mogłoby być inaczej…
Sherlock
wzdycha, ale jest tak uradowany, że z szerokim uśmiechem odbiera połączenie.
- Tak,
John? – słucha przez chwilę, a jego twarz stopniowo przybiera wyraz zaskoczenia
i niedowierzania. Widzę jego szeroko otwarte oczy oraz pobladłą skórę i sama
zaczynam się niepokoić. – Ale… ale co mówi ten chłopak? I czy… czy myślisz, że
naprawdę możesz… - nagle zamyka oczy i ciężko wzdycha. – Dobrze, przyjedziemy.
- Boże, co
się stało? – pytam bardzo już zmartwiona.
Sherlock patrzy
na mnie przez chwilę poważnie. W pokoju jest taka cisza, że słyszę jego szybko
bijące serce.
- Do Johna
przyszedł jakiś dziesięcioletni chłopiec i twierdzi, że jest jego synem –
wydusza w końcu z siebie. - Z tego co to dziecko mówi i z tego, co podejrzewa
John, to może być prawda.
Aaaaaa jak? Nie wierzę! Co to na byc?
OdpowiedzUsuńAle zajebiste, nie moge się doczekac następnego rozdziału
OdpowiedzUsuńten blog to same cudowności :-) znowu zostawiacie nas z taką końcówką! jak tu w spokoju czekać na nowy rozdział?!?
OdpowiedzUsuńdużo weny!
Dziękuję Wam :* <3
OdpowiedzUsuńO kurde, ja chce juz next! Co jak co, ale sprawy z rodzina Watsonow zawszw najbardziej mnie ciekawia. Hahahaha John, z kim ty kreciles dekade temu ze teraz masz syna?
OdpowiedzUsuńCaluje, i oby nowy rozdzial z perspektywy Sherlocka lub Anny byl predko!