sobota, 3 maja 2014

Rozdział 43: Niespodzianki

(Nowy rozdział :D Asia pomogła z rozmową w banku :) )

„Minęło trochę czasu
           Wcale nie tak wiele
           Do końca nie pamiętam
          Jak to było przedtem
          Łatwo się przyzwyczaić
          Do tego, że jest dobrze
          Łatwo wtedy pomyśleć,
          Że wszystko będzie proste
             Irena - Nie mówię głośno


ROK PÓŹNIEJ

Jesteśmy na działce moich dziadków i oddajemy się błogiemu lenistwu wolnych chwil. Opalając się na letnim słońcu obserwuję Alexa, który biega po zielonej trawie, śmiejąc się radośnie, a czarne niesforne loczki podskakują mu na czole. Odkąd parę miesięcy temu nauczył się chodzić, musimy mieć z Sherlockiem oczy dookoła głowy. Ale to nic. Bo mój synek to najlepsze dziecko, jakie mogłam sobie wymarzyć.
Przyjechaliśmy do Polski na miesiąc wakacji. Naprawdę, przyda się nam. Sherlock dużo pracuje, a ja siedzę w domu z małym. I w sumie… ostatnio w głowie jakby biją mi się dwa osobne pomysły… Z jednej strony w końcu chcę wrócić do nauczania w szkole, a z drugiej… jak tak patrzę na swojego synka, mam wielką ochotę mieć drugie dziecko.
Nie wiem jak to pogodzę. Jestem po wstępnej rozmowie ze swoją dyrektorką, która wyraziła miłą chęć przyjęcia mnie z powrotem, pani Hudson natomiast zaoferowała się co do opieki nad Alexem. No i co najważniejsze, mój ukochany się zgodził. Dobrze rozumie, że siedzenie w domu mnie już trochę nuży i jestem mu za to wdzięczna.
A co do dziecka… cóż… Nie chcę, żeby Alex był jedynakiem oraz żeby różnica wieku między nim, a potencjalnym rodzeństwem była zbyt duża. I Sherlock o tym wie. Poza tym już zaczęliśmy starać się o to dziecko… A z drugiej strony nie jestem do końca pewna jakby zareagowała dyrektorka, gdybym na przykład zaraz po przyjęciu oznajmiła jej, że jestem w ciąży.
Wzdycham. Coś wymyślę. Może kiedy porozmawiam o tym wszystkim z Sherlockiem, sprawa się jakoś wyjaśni.
- Mama pić! – Alex podchodzi do mnie lekko niepewnym krokiem, biorę go więc na kolana i podaję mu jego specjalny kubeczek z rurką, wypełniony herbatką owocową.  
Mały powoli pije, a ja rozglądam się i widzę, że Sherlock idzie do nas z ogrodu, niosąc plastikową miskę pełną owoców. Uśmiecham się, gdy za chwilę jest już przy nas i siada obok, stawiając przede mną mieszankę borówek, malin, jeżyn, porzeczek oraz agrestu. Dzięki słońcu lekko się opalił, a włosy gdzieniegdzie mu pobłyskują.
- No nie, przed obiadem? – mówię z niby lekkim wyrzutem, biorę jednak parę malin i daję jedną Alexowi do buzi.
- Owoce tylko na zdrowie – rzuca wesoło, a potem podejrzliwie patrzy na okno kuchenne. – A własnie… co dziś jest na obiad? Mam nadzieję, że twoja mama porzuciła próby nakarmienia mnie flaczkami czy kaszanką…
Zaczynam się śmiać. Biedny Sherlock… Kiedy przyjechaliśmy moja mama od razu pierwszego dnia podała na obiad wazę flaczków. Widząc przerażone spojrzenie Sherlocka zaraz poleciałam do kuchni poszukać czegoś dla niego zjadliwego. A dwa dni potem Sandra, kompletnie nie tłumacząc co to jest, podała na kolację kaszankę. Na szczęście dla niego w porę zainterweniowałam, ale mina Sherlocka po moich wyjaśnieniach była bezcenna.
- Rosół i kotlety – mówię wesoło, całując mojego męża delikatnie w miękkie usta. – Moriarty dalej gdzieś siedzi schowany? – pytam już poważniej.
- Tak. Mycroft cały czas jest czujny na wszelkie ślady jego aktywności, ale wydaje się, że już ponad rok temu przepadł jak kamień w wodę. Chociaż… w sumie dzieją się różne rzeczy, które nie wskazują na to, by zaprzestał działań. Cóż… – uśmiecha się. – Powinniśmy się cieszyć, że dał nam spokój.
- No tak – mówię i pomagam Alexowi zejść ze swoich kolan. Zaraz drepta wesoło w stronę czarnego kota mojej babci. – Ale wydaje mi się, że to może mieć coś wspólnego z tym, że jednak dalej jakoś przeżywa śmierć Toma… - Sherlock robi strapioną i zamyśloną mnę, a ja kątem oka obserwuje synka. - Alex, nie goń proszę kotka, nie wolno!
Za późno. Mały wywraca się na trawę i zaczyna płakać. Kręcę głową, wstaję i idę go uspokoić.

Pobyt w Polsce mija nam na zwiedzaniu, bo do tej pory Sherlock w moim kraju był tylko raz i tylko w Krakowie. Trzeba mu więc pokazać więcej, a ja cała aż się do tego palę.
Na parę dni wyskakujemy do Zakopanego, a Alex ma niezły ubaw widząc chodzącego po Krupówkach białego niedźwiedzia, robiącego sobie zdjęcia z turystami. Dziwne, że się nie boi, wręcz przeciwnie, obserwuje białego stwora z poważną miną, jakby wiedział, że to oszustwo i pod kostiumem kryje się człowiek.
W górach miło spędzamy czas. Jedziemy kolejką na Kasprowy Wierch oraz na Gubałówkę, robimy sobie też spacer Doliną Kościeliską. I nie mogę się oprzeć, żeby nie kupić codziennie oscypka z żurawiną. A w drodze powrotnej znajdujemy czas by odwiedzić Wisłę.
Dzień po powrocie do Krakowa umawiamy się z Asią i Olgą na obiad w fajnej knajpie za miastem. Pożyczamy samochód od moich rodziców i właśnie schodzimy na dół z pierwszego piętra w moim bloku, kiedy pod klatką napotykamy wyjątkowo wścibską sąsiadkę z góry. Ta kobieta od dawna działa mi na nerwy, musi wszystko od wszystkich zawsze wyciągać, a potem obgadywać z koleżankami. 
- Och Aniu, dawno cię nie widziałam! – mówi do mnie fałszywie słodkim głosem, taksując wzrokiem Sherlocka i Alexa. – Ale masz przystojnego męża i ślicznego synka.
Uśmiecha się szeroko, ale jej oczy są dziwnie zimne. Naprawdę, chcę już iść do samochodu, nie mam czasu na te obłudne kurtuazje.
- Bardzo dziękujemy za te miłe słowa – rzuca szybko Sherlock. Jakiś czas temu, by móc swobodnie rozmawiać z teściami i nie wkurzać się, że nic nie rozumie, nauczył się polskiego. Zajęło mu to aż cały miesiąc. – Niestety, musimy już iść, a jeśli chce się pani dowiedzieć, jak się poznaliśmy, kim jestem oraz gdzie mieszkamy, przykro mi, ale to nie powinno pani obchodzić. Poza tym… zaczął się właśnie w telewizji jeden z tych durnych talk-showów, które namiętnie pani ogląda.
Mój mąż bierze mnie za rękę i ruszamy w stronę srebrnej Skody Fabii, zostawiając sąsiadkę z obrażoną miną.

Na miejscu widzimy już przy jednym z drewnianych stolików przed knajpą dziewczyny i faceta Olgi, Kubę. Witamy się wesoło i zajmujemy swoje miejsca, a Sherlock sadza sobie Alexa na kolanach.
Po paru minutach podchodzi do nas wysoki kasztanowowłosy młody kelner i podaje wszystkim menu. Widzę, że Asia taksuje go wzrokiem i tłumię uśmiech. No tak, jest w jej typie…
Odbieramy karty, więc chłopak odchodzi, ale widzę, że zerka w naszą stronę, a konkretnie w stronę Asi. Nic nie mówię, tylko zagłębiam się w menu.
- Jest wolny – Sherlock oczywiście nie może się powstrzymać. – Pracuje tu już jakiś czas i mieszka niedaleko. Z jego spojrzenia wnioskuję, że jest tobą zainteresowany, Joanno. Zostaw mu numer telefonu, na pewno zadzwoni.
Zamykam oczy i wzdycham. Słyszę, że przez moment panuje cisza, w której daje się wyczuć zaskoczenie, a potem dziewczyny i Kuba wybuchają śmiechem.
- Dobra, tak zrobię – stwierdza rozbawiona Asia. – Dzięki za informacje.
Będąc w bardzo dobrym humorze zamawiam grillowanego kurczaka z frytkami i sałatką, a Sherlock rybę. Asia oczywiście korzysta z okazji i za radą Sherlocka wsuwa do swojego menu karteczkę z telefonem. Potem parę chwil czekamy na dania i rozmawiamy w sumie o wszystkim.
Pól godziny później, gdy ja kończę kurczaka, a Asia swoją pomidorową oraz schabowego, urywamy się do łazienki.
- No nie… – śmieję się i przeglądam w lustrze. – Niezły ten kelner. Weź się za niego!
- A myślisz, że co robię? Akcja z karteczką w menu nie była bez powodu – mówi moja przyjaciółka przebiegle.
Chichoczemy i nagle z toalety wychodzi wysoka, dobrze ubrana blondynka. Szybko zdaję sobie sprawę kto to, więc chcę udać, że jej nie zauważyłam, ale za późno.
- Anka? No… co za spotkanie – rzuca, obserwując się od stóp do głów.
- Cześć Monika – syczę zimno. Że też akurat musiałam na nią wpaść, i to tutaj…
Oto moje nemezis z liceum… Monika… Panienka z bogatego domu, mająca cię gdzieś, jeśli nie posiadałaś bogatych rodziców i najmodniejszych ciuchów. Zajmująca się imprezowaniem oraz lataniem za facetami. I różne o niej chodziły historie w szkole…
- No.. muszę ci powiedzieć, że wyładniałaś. Nie wyglądasz już  jak skromna bibliotekarka – zaczyna się śmiać swoim pretensjonalnym głosem. – Co porabiasz? Podobno wyjechałaś do Anglii na zmywak.
- Wiesz, ludzie się zmieniają… I nie na zmywak – cedzę wściekle. – Uczyć w szkole. 
- Fascynujące – otwiera szeroko swoje błękitne, mocno wytuszowane oczy. – Ja tam jestem prezesem w firmie ojca. Za dwa dni jadę na miesiąc do Stanów. No to do zobaczenia – poprawia na głowie okulary przeciwsłoneczne od Chanel i wychodzi, stukając obcasami Louboutinów.
Patrzymy na siebie z Asią bez słowa.
- Kto to jest? – pyta w końcu zszokowana.
- Powiedzmy że… - myślę jak kto określić. – Koleżanka z liceum. Ma bogatych rodziców.
- No, no, no – na ustach Asi pojawia się lekko złośliwy uśmiech. – „Ja tam jestem prezesem w firmie ojca. Za dwa dni jadę na miesiąc do Stanów” – mówi wysokim głosem, a ja sama zaczynam się śmiać.
Po chwili wychodzimy z łazienki i wracamy do stolika. Mimowolnie wyłapuję w tłumie Monikę, siedzi niestety niedaleko nas, z grupką jakichś równie bogatych i równie niemiłych na pierwszy rzut oka snobów. Dziwię się, że wcześniej jej nie zauważyłam, a jeszcze bardziej mnie wkurza, że bezwstydnie gapi się na Sherlocka. On na szczęście niczego nie zauważa, zajęty rozmową z Olgą i Kubą oraz zabawianiem Alexa. Albo raczej udaje, że nie zauważa.
Siadam obok mężą, przy okazji zabijając Monikę wzrokiem. Ona uśmiecha się do mnie pogardliwie, ale odwraca głowę i udaje, że wcale się w Sherlocka nie wpatrywała. Żenada…
Asia zajmuje swoje miejsce naprzeciwko nas, obok Olgi, a ja biorę głęboki oddech i wypijam trochę zimnej wody. Moja przyjaciółka natomiast wychyla kieliszek wina.
Sherlock chyba wyczuwa, że jestem wkurzona i lekko mnie obejmuje. Od razu mi dzięki temu lepiej, a po chwili całuję go krótko w policzek. Nie mogę się powstrzymać.
Już mamy wychodzić i odbieramy rachunek, znajdując w nim kwiatek stokrotki.
- To chyba dla ciebie – mówi Sherlock do Asi. – I wydaje mi się, że oddzwoni.
Uśmiecham się, widząc jej błyszczące oczy. Jakoś wydaje mi się, że to rozwinie się w coś poważniejszego.

W następnych dniach kontynuujemy zwiedzanie i wyskakujemy do Wrocławia. Potem, w trzecim tygodniu pobytu, podczas spaceru z moimi rodzicami idziemy do banku wybrać jeszcze trochę funtów oraz wymienić je na złotówki. Alex zasnął przed naszym wyjściem, zostawiłam go zatem z Sandrą, poza tym pada i jest zimno, pogoda strasznie się popsuła. Mam nadzieję, że opieka nad dzieckiem nie przerośnie mojej siostry.
Wchodzimy wszyscy do banku, bo moi rodzice też potrzebują pieniędzy z konta, i stajemy w niedużej kolejce do okienka. Czekając w niej rozmawiamy, a ja nie mogę wprost oderwać oczu od Sherlocka. Wygląda tak cudownie w płaszczu, fioletowej koszuli i tych swoich mokrych lokach opadających na czoło. Aż przełykam ślinę… Jesteśmy już małżeństwem ponad rok, znamy się prawie trzy lata, a on ciągle tak na mnie działa. Najchętniej wzięłabym go tu i teraz, na podłodze tego banku…
Sherlock patrzy mi w oczy, a potem uśmiecha się, jakby wyczytał z nich moje myśli. Lekko zawstydzona, ale też uśmiechnięta, spuszczam głowę, wiem też, że trochę płoną mi policzki. Po chwili palce mojego ukochanego zaciskające się na mojej dłoni, a moje ciało przeszywa lekki dreszcz.
Z oszołomienia wybijają mnie odgłosy strzałów, aż podskakuję ze strachu. Gdzieś za sobą słyszę okrzyki ludzi, czuję na plecach przyciągające mnie do siebie ręce Sherlocka i odwracam głowę. Dwa metry od nas stoi pięciu zamaskowanych oraz ubranych na czarno facetów, a na ich widok moje serce zamiera.
Najpierw przypomina się się akcja z Irene Adler, potem jednak, gdy widzę ich pistolety i oczy czujnie obserwujące nas wszystkich, w mojej głowie pojawia się pustka. Przylegam mocniej do Sherlocka, patrząc mu z paniką w oczy i widzę, że nie odrywa spojrzenia od tych zbirów. Boże, żeby nic nam się nie stało… Niech biora pieniądze z banku, bo pewnie po to przyszli, i spadają stąd.
- Pod ścianę wszyscy – krzyczy jeden z zamaskowanych mężczyzn, ponownie strzelając w ścianę. – A ty dawaj kasę! – syczy do młodej, przerażonej kasjerki.
Siadamy zatem pod oknem, obok moich wystraszonych rodziców, a ja cała się trzęsę, więc próbuje się jakoś uspokoić w ramionach Sherlocka. Wiem, że mój kochany kombinuje jak tu wezwać pomoc, ale nic nie może zrobić. Akurat obserwuje nas jeden z napastników, który w następnej chwili zaczyna zbierać od wszystkich telefony. 
- Tylko tyle?! – słyszę wrzask przy kasie i odwracam głowę. – Jaja sobie robisz?
- Ale ja… - głos dziewczynie drży, widzę, że ledwo jest w stanie mówić. – Ja nie mam więcej… Naprawdę…
- Gówno mnie to obchodzi! Ma być więcej albo pozabijam ich wszystkich! – drze się facet w kominiarce, przy okazji wymachując bronią.
- Muszę z nimi porozmawiać – słyszę przy uchu bardzo ciche słowa Sherlocka.
Z trwogą odwracam się w jego stronę. Czy on zwariował?
- Nie ma mowy – wyszeptuję spanikowana, prawie już czując w oczach łzy, i mocniej zaciskam palce na jego koszuli. Prędzej umrę niż mu na to pozwolę.
- Kochanie… Nic mi nie będzie – całuje mnie szybko w czoło. – A nie mogę pozwolić, żeby komuś coś się stało.
Patrzę na niego szeroko rozszerzonymi oczami i wiem, że też się boi. Jezu… Co ja mam zrobić? W końcu kiwam głową, a Sherlock całuje mnie szybko w czoło i wstaje. Włosy lekko mu drgają, aż mi się ściska serce, Następnie poprawia płaszcz i podchodzi do bandyty, stając centralnie przed pistoletem. Widok ten napawa mnie niezłą paniką, ale trochę uspokaja mnie fakt, że mój ukochany jest pewny, chłodny oraz opanowany, a w oczach ma iskry.
- Chyba pomyliliście adres panowie.
- A ty kim jesteś? – cedzi facet wściekle. - Zaraz ci zrobię dziurę w tej tępej główce, to nie będziesz kozaczyć.
- Raczej wątpię, że to zrobisz – na twarzy Sherlocka zaczynają pojawiać się delikatne rumieńce. - Nigdy nie zabiłeś człowieka, ale jesteś recydywistą. Nie robisz tego dla siebie, bo masz pieniądze. Ktoś cię wynajął.
Zastygam i słucham zdenerwowana tej dyskusji. Tak się boję, naprawdę, nie interesuje mnie czego ci ludzie chcą, interesuje mnie tylko to, żebyśmy wyszli stąd cali.
- Skąd to wiesz? - mówi przestępca niedowierzając i na chwilę zapominając o wściekłości.
- Kto za tym stoi? – mój mąż pyta cicho i z jadem w głosie. - To Moriarty, tak?
Facet zaczyna się śmiac i prycha. Ja sama mam zimne dreszcze.
- Moriarty już dawno nie rządzi.
Sherlock patrzy z niedowierzaniem na faceta, ale nic nie mówi. Zaczyna go obserwować jeszcze bardziej skrupulatnie.
- W takim razie kto? - pyta, ale widzę po nim, że już ma plan. Dzięki Bogu…
- Ktoś dużo lepszy, idioto.
- Niepotrzebnie się opierasz. W tym monecie mógłbym zażegnać sytuację i zaraz to zrobię - Sherlock patrzy jeszcze chwilę na faceta, który nic nie rozumie i w chwilę później uderza go w rękę, a broń wypada mu z niej. Z moich ust wydobywa się zduszony okrzyk. - Zły chwyt powoduje właśnie takie sytuacje.
Bandyta próbuje podnieść broń, ale Sherlock jest szybszy. Jego płaszcz opada powoli, jak peleryna, i podnosi się, jakby mój ukochany miał zaraz gdzieś polecieć. Następnie Sherlock uderza klęczącego przed nim faceta końcem broni. Ciemne loki lekko podskakują, a on sam się prostuje dużo szybciej niż ten przestępca upada. Obserwuję tą całą scenę z paniką w oczach.
Rozlega się głuchy łoskot i ciało mężczyzny jest już na podłodze. Wszystko zaczyna powoli wracać do normy, chwała Bogu. Sherlock mierzy w stojącego najbliżej przestępcę i patrzy na niego bardzo zimno i bezwzględnie. Z jego wyglądu wnioskuję, że w tym momencie w głowie nie ma żadnych uczuć, tylko pracę. Policzki nadal mu płoną, a oczy błyszczą. Broń trzyma specjalnie poprawnie, by pokazać, że jest lepszy od nich.
- A teraz proszę o grzeczne rzucenie zabezpieczonej broni pod moje stopy i klęknięcie. Anno, kochanie wezwij policję – patrzę na Sherlocka i kiwam głową, a on posyła mi ciepły uśmiech pełen uczucia i mruga zawadiacko. W końcu oddycham z ulgą, ale ręce nadal mi drżą, kiedy wybijam numer w telefonie.
Po dziesięciu minutach przyjeżdża policja i próbują wziąć Sherlocka na zeznania, on  jednak wykręca się po swojemu, mówiąc, że nie za dobrze się czuje i musi się opiekować żoną, bo jest w szoku i ma słabe serce. W lot łapię o co chodzi i gram bardzo przerażoną. W końcu po dłuższej wymianie zdań Sherlock stawia kołnierz od płaszcza i możemy odejść.
- Boże Święty… - moja mama łapie się za serce. – Co to było?
- Spokojnie mamo – uspokaja ją Sherlock, jedną ręką mnie obejmując. - U mnie takie sytuacje są na porządku dziennym.
Widzimy miny moich rodziców i mój ukochany wyjaśnia im, że pomaga swojemu bratu, który jest pracownikiem rządowym i z zamian za to mamy z Alexem porządną ochronę. Mama i tata, ku mojemu zdziwieniu, zamiast panikować, są pod wrażeniem.
- Och, kochanie… - słyszę. – Jesteśmy z ciebie dumni, że ułożyłaś sobie życie z kimś, kto poświęca się dla swojego kraju i tak was chroni!
Uśmiecham się szeroko i przytulam mocniej do męża. Ja sama jestem z niego bardzo dumna, strasznie go kocham i ciesze się, ze rodzice to rozumieją. A teraz chcę już tylko wrócić do domu, do Alexa.

Jakieś trzy tygodnie po powrocie do Londynu wracam wieczorem na Baker Street z rozmarzonym uśmiechem. Byłam własnie u lekarza i… nie, muszę powiedzieć Sherlockowi. Ale tym razem się nie boję, wręcz przeciwnie. Czuję się jakbym leciała na skrzydłach szczęścia.
Jestem już w mieszkaniu i idę powoli po schodach. Muszę się uspokoić i opanować, bo wszystko szlag trafi, a wtedy nici z zaskoczenia! Mam tylko nadzieję, że zrobię mu niespodziankę i że niczego nie podejrzewa. Chyba udało mi się troszkę go oszukać… No, w każdym razie jestem jedyną osobą, która jest w stanie tego dokonać, chociaż było to niełatwe.
Na górze biorę głęboki oddech i wchodzę do salonu, gdzie Sherlock bawi się z naszym synkiem.
- No nie…! - mówię od progu z udawanym oburzeniem. – Ta godzina i Alex jeszcze nie śpi? Zaraz mi tu do łóżka!
- No czego chcesz? Jest już wykąpany i przebrany, czekał tylko na mamę – śmieje się Sherlock.
Mały jakoś wstaje na nóżki i chce uciekać, ale łapię go, biorę na ręce i zanoszę do naszego łóżka. Mały się śmieje i zarzuca rączki na moją szyję, więc tulę go przez chwilę, a potem kładziemy się. Na początku trochę marudzi, ale w końcu zmęczenie, przytulenie oraz kołysanka robią swoje i po piętnastu minutach oczka mu się już zamykają.
Gdy całkiem zasypia, całuję go z miłością w główkę, przenoszę do jego łóżeczka i idę do męża. Serce trochę szybciej mi bije i nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy wtulam się w te bezpieczne ramiona.
- Stało się coś? – pyta Sherlock lekko rozbawiony. – Bo widzę, że aż promieniejesz.
Patrzę mu w oczy, równocześnie posyłając szeroki uśmiech, a potem zaczynam namiętnie całować. To po prostu silniejsze ode mnie. I on naprawdę się chyba nie domyśla… no to będzie niespodzianka! Przez to wszystko zaczynam chichotać.
- Anno… Bo zaczynam się martwić.
W końcu odrywam się od niego, patrząc głęboko w oczy. Dobra, muszę się jakoś opanować oraz w końcu przestać się wygłupiać i mu powiedzieć.
- Nie byłam tylko na zakupach… Właściwie to byłam głównie u lekarza.
Mina natychmiast mu poważnieje, a w oczach błyska zaniepokojenie.
- Ale… źle się czujesz?
Zamykam oczy i wzdycham. Czy wyglądam jakbym się źle czuła? Ale jego przejęcie mnie rozczula.
  - Nie, kochanie, czuję się całkowicie w porządku – uśmiecham się szeroko i głaszcze go po policzku.
- Ale… - Nagle zaczyna się we mnie dziwnie wpatrywać, oczy ma szeroko otwarte, a usta rozchylone. Powstrzymuję się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Po chwili Sherlock sam niepewnie się uśmiecha, a w jego oczach pojawia się wesoły błysk. Chyba w końcu zeskoczył, głuptas mój.
- Naprawdę? – pyta rozemocjonowanym tonem swojego cudownego głosu.
- Tak. Jestem w ciąży – odpowiadam i zaraz czuję jego gorący pocałunek na swoich ustach. W następnej chwili Sherlock bierze mnie na ręce, a oboje zaczynamy się wesoło śmiać.
- Ale jak mogłem się nie zorientować? I który to miesiąc? Wszystko w porządku?
- No wiesz… - całuję go w szyję, co mnie oszałamia. – Mam swoje sposoby… To piąty tydzień i na szczęście wszystko w porządku.
- Ty moja mała spryciaro – mówi i w następnej chwili ląduję na łóżku, czując jego rozpalone usta na swoich. Jego dłoń zaraz zaczyna delikatnie głaskać  mnie po brzuchu. Niestety, nagle dzwoni telefon. Oczywiście. Jak mogłoby być inaczej…
Sherlock wzdycha, ale jest tak uradowany, że z szerokim uśmiechem odbiera połączenie.
- Tak, John? – słucha przez chwilę, a jego twarz stopniowo przybiera wyraz zaskoczenia i niedowierzania. Widzę jego szeroko otwarte oczy oraz pobladłą skórę i sama zaczynam się niepokoić. – Ale… ale co mówi ten chłopak? I czy… czy myślisz, że naprawdę możesz… - nagle zamyka oczy i ciężko wzdycha. – Dobrze, przyjedziemy.
- Boże, co się stało? – pytam bardzo już zmartwiona.
Sherlock patrzy na mnie przez chwilę poważnie. W pokoju jest taka cisza, że słyszę jego szybko bijące serce.

- Do Johna przyszedł jakiś dziesięcioletni chłopiec i twierdzi, że jest jego synem – wydusza w końcu z siebie. - Z tego co to dziecko mówi i z tego, co podejrzewa John, to może być prawda.

5 komentarzy:

  1. Aaaaaa jak? Nie wierzę! Co to na byc?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale zajebiste, nie moge się doczekac następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  3. ten blog to same cudowności :-) znowu zostawiacie nas z taką końcówką! jak tu w spokoju czekać na nowy rozdział?!?
    dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurde, ja chce juz next! Co jak co, ale sprawy z rodzina Watsonow zawszw najbardziej mnie ciekawia. Hahahaha John, z kim ty kreciles dekade temu ze teraz masz syna?
    Caluje, i oby nowy rozdzial z perspektywy Sherlocka lub Anny byl predko!

    OdpowiedzUsuń