poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 45: Masz babo... dzieci

(Dziękuję Joasi :*  Ona wie za co :* )

https://www.youtube.com/watch?v=9cSAZbep4vI
                   J. S. Bach  - Partita for violin solo; no. 3 in E major II.  - Loure

Jedziemy szybko taksówką do Watsonów, prosząc panią Hudson o czuwanie nad śpiącym Alexem. Przez te rewelacje aż głowa zaczęła mnie boleć.
- To musi być jakaś pomyłka – mówię cicho, czując się lekko skołowana. Jakoś to wszystko do mnie nie dochodzi. No bo… John ojcem jakiegoś dziesięcioletniego chłopca?
- Nie musi – Sherlock patrzy mi w oczy z troską. – Przecież dobrze o tym wiesz. A skoro nawet John przyznał, że to możliwe…
- No ale… jeśli tak to czemu ta kobieta nie powiedziała mu o dziecku wcześniej? Teraz nagle się obudziła?
- Myślę, że dowiemy się na miejscu. I pamiętaj kochanie, nie denerwuj się tak. Teraz to niewskazane – uśmiecha się do mnie i nie mogę się powstrzymać, żeby nie odłacić mu tym samym. Potem jednak kręcę głową i nachodzi mnie strasza ochota, żeby po prostu iść spać. Kładę na chwilę rękę na brzuchu, poza tym mam nadzieję, że to już dość niespodzianek na dzisiejszy wieczór.

Otwiera nam wyjątkowo zdenerwowany i blady John, patrzący na nas z ulgą.
- No, w końcu jesteście – głos mu się trzęsie, podobnie jak ręce. – Chodźcie do salonu, to wam wszystko opowiem. I zobaczycie Timothy’ego…
Sherlock kiwa głową i ruszamy za nim. Dalej uparcie siedzi mi w głowie podejrzenie, że to jakiś głupi żart, chociaż chyba bardziej z faktu, że jestem lekko w szoku.
W salonie siedzi Mary, równie wstrząśnięta jak John, a obok mniej widzę drobnego i niewysokiego chłopca o niebieskich oczach i jasnych włosach. Na pyzatej buzi ma wystraszoną minę, a w oczach dostrzegam lekki smutek. Nie wiem czemu, ale do głowy wpełza mi myśl, że to dziecko dużo przeszło.
- Timothy, to nasi przyjaciele, państwo Holmes – John wskazuje na nas, a chłopak robi się jeszcze bardziej wystraszony i zagubiony.
Widzę, że Sherlock taksuje gościa wzrokiem, kiedy siadamy na kanapie. Młody, ku mojemu zdziwienu, odwdzięcza się tym samym.
- Mogę panu załatwić takiego psa, jakiego pan miał kiedyś – mówi spokojnie, bystrze obserwując mojego męża.
Sherlock zastyga bez ruchu, a ja sama gapię się zdziwiona na chłopaka. Skąd on wie o Rudobrodym? Poza tym to było przecież lata temu.
- Jak się zorientowałeś, że miałem psa? - pyta mój mąż dziwnym głosem, w którym wyczuwam długo skrywane emocje. No tak, chyba tylko ja tutaj wiem, ile dla niego znaczył Rudobrody.
- Bo patrzy pan pod nogi, tęski za czymś co było i szuka tego wzrokiem. Sam tak miałem jak zginął mój owczarek.
Zapada nas chwilę krępująca cisza i wszyscy patrzymy po sobie. Aż czuję burzę mózgów mojego kochanego i Watsonów.
- No dobrze, Timothy – mówi w końcu John z bezradną miną. – Może, skoro już nasi przyjaciele tutaj są…
- Pan jest detektywem – przerywa mu Timothy. John na chwilę milknie, by przetrawić kolejne zdziwienie, a potem kontynuuje niestrudzenie dalej.
- Skoro więc już nasi przyjaciele tutaj są, może powtórzysz to, co powiedziałeś wcześniej, ale jakbyś mógł to dokładnie i po kolei.
Chłopak zerka przez chwilę na Johna i mimowolnie zauważam, że ma prawie identyczne spojrzenie. Próbuję przekonać samą siebie, że tylko mi się to wydaje, ale słabo mi wychodzi.
- Mogę opowiedzieć wszystko jeszcze raz - Timothy wzrusza ramionami. – Ale sytuacja jest prosta. Mama umiera, a że nie mamy nikogo bliskiego, to chce, byś ty się mną zajął.
- I twoja mama nazywa się…
- Emma. Emma Watson.
Co? Emma Watson? Prawie zaczynam się smiać.
- To przypadek – wyjaśnia John całkiem poważnie. - Emmę poznałem na niedługo przed wyjazdem do Afganistanu, na szkoleniu. Była pielęgniarką… Trochę nas ubawiła zbierzność nazwisk i tak jakoś zostaliśmy przyjaciółmi, a potem…
- A potem mieliście krótki romans zakończony twoim wyjazdem na inne szkolenie za granicę – wyjaśnia szybko Timothy.
John kiwa którko głową, a my z Sherlockiem patrzymy na siebie. Potem widzę, jak John podaje mojemu mężowi kartkę.
- To list od Emmy, Timothy go przyniósł. Przeczytajcie proszę.
Sherlock odbiera więc od niego kartkę, a ja zaglądam mu przez ramię i tak czytamy.

Drogi Johnie...
Może to dziwne, że piszę po tylu latach, ale nie mam wyboru. Umieram, a jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc… Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale mam mało czasu i ostatnio zwykłam załatwiać wszystko szybko i konkretne.
A więc, nie owijając w bawełnę… Mam dziecko, dziesięcioletniego Timothy’ego. I to Twój syn. Wiem, że będziesz w szoku. To normalne. Wiem, że będziesz na mnie wściekły, że Ci nie powiedziałam. Ale sama nie wiedziałam, a potem wyjechałeś. I bałam się jak zareagujesz… Wiem, że źle zrobiłam i przepraszam Cię za to, ale czasu nie cofnę… I w końcu wiem, że możesz mi nie uwierzyć. Ale proszę, zrób testy genetyczne. Jak dla mnie nie ma problemu.
Skoro już otrząsnąłeś się z szoku to wyjaśnię Ci, dlaczego dopiero teraz o tym wszystkm piszę. Mam raka, raka mózgu. Nieuleczalnego. Został mi miesiąc życia i chcę wszystko załatwić póki jestem w stanie. Bo będzie ze mną coraz gorzej…
Chodzi mi głównie o Timothy’ego. Błagam Cię, zaopiekuj się nim. Nie mam nikogo innego, kogo mogłabym o to poprosić… Wiesz, że moi rodzice nie żyją, a rodzeństwa nie mam… i nie wiem, kto inny  mógłby się nim zajać. Więc błagam Cię na wszystko, spełnij moja prośbę.
Naprawdę nie chcę się wtrącac w Twoje życie. Pewnie masz żone, dzieci, swoją rodzinę… Ale Timothy to też twoje dziecko i nie zmieni tego twoje zdziwienie ani złość na mnie. Poza tym mam odłożone jakieś pieniądze, wystarczą na jego szkołę.
Jeszcze raz przepraszam,
Emma.

W milczeniu kończę czytać, a potem patrzę na Johna i Mary. Ich miny mówią wszystko.
- Co planujecie? -  pyta mój mąż.
John przez chwilę patrzy na nas bezradnym wzrokiem, następnie wzdycha.
- Cóż… Musimy jechać zobaczyć się z Emmą, ale to jutro. Teraz chyba Timothy powinien iść się przespać, ma za sobą długą podróż z Southampton.
- Ale ja nie jestem zmęczony… - zaczyna chłopak, ale przerywa mu Mary.
- John ma rację. Chodź do gościnnego, przygotuję ci łóżko.
Timothy wygląda na zawiedzionego, ale nie ma wyjścia i znika za Mary na korytarzu. Zaraz potem John ukrywa twarz w dłoniach.
- Och John…Głowa go góry – mówię, kładąc rekę na jego ramieniu.
- Prawda, weź się w garść – dodaje Sherlock. – Wszystko wyjaśni się jutro. Chociaż… wygląd chłopaka mówi sam za siebie…
- No i co ja mam zrobić?
- Porozmawiać z Emmą, tak jak planujesz – zastanawiam się przez chwilę. – No i zrób testy dla świętego spokoju. W ogóle rozmawiałeś o tym z Mary?
John chyba to wszystko przetrawia przez jakiś czas.
- Nie – kręci w końcu głową. – Nie jestem na razie jakoś w stanie, no i nie było okazji. Poza tym boję się co ona na to…
- Ona na to, że cokolwiek postanowisz, będzie przy tobie – mówi Mary, stojąc w drzwiach. – Timothy już leży w łóżku – wyjaśnia, siadając w kompletnej ciszy koło smutnego Johna. Kiedy ten nic nie mówi, bierze go za rękę. – John, nie mogłabym inaczej. Wiem, że to było dawno… poza tym ty mi wybaczyłeś moją przeszłość nawet nie zagłębiając się w szczegóły, więc byłabym ostatnią hipokrytką gdybym czyniła ci wyrzuty.
 John przez chwilę patrzy jej w oczy, a potem ją przytula.
- Że też to w takim momencie się stało… Przecież ty… - i ucina, zerkając na nas dziwnie.
Marszczę brwi i patrzę na nich. Oboje mają jakieś takie osobliwe miny.
- Dobra, John, o co tym razem chodzi? – Sherlock chyba jest już lekko zirytowany.
- No dobra, mieliśmy wam powiedziec później, ale pewnie zaraz i tak byś się zorientował – Mary się uśmiecha. – Jestem w ciąży.
Gapię się na nich przez chwilę w lekkim szoku, a gdy w końcu dochodzi do mnie sens słów Mary, wybicham niepohamowanym śmiechem. Trwa to jakiś czas. W końcu oboje z Johnem patrzą na mnie z wyrazem zaskoczenia na twarzach.
- Kochanie… - słyszę rozbawiony głos Sherlocka.
- Przepraszam… Gratulujemy wam – mówię, sama zdziwiona swoją reakcją i próbuję się uspokoić. – Ty im powiedz.
Sherlock obdarza mnie, a potem ich, lekko diabelskim uśmiechem, a ja robię wszysko, żeby już nie chichotać. 
- Cóż, wygląda na to, że czeka nas niezły baby boom, bo Anna też jest w ciąży. Dziś się dowiedzieliśmy.
John zaczyna rechotać 
- Bez jaj… No to też gratulacje. Tylko teraz… zanosi się na to, że przybędzie mi nagle dwójka dzieci…

Następnego dnia próbuję się bawić z Alexem autkami, ale małemu uparciuchowi w pewnym momencie zachciewa się iść do Sherlocka.
- Kochanie, nie wolno tacie przeszkadzać – mówię synkowi, ten jednak robi smutną minkę, a następnie, nie zważając na to, że Sherlock siedzi przy komputerze, całkowicie pochłonięty jakąś najnowszą sprawą od Grega, podchodzi do niego i ciagnie rączkami za nogawkę do spodni.
- Tata! Tata!
- Co, urwisie? – Sherlock uśmiecha się wesoło i sadza sobie małego na kolanach.
- Bawić się…
Mój mąż ciężko wzdycha, a następnie całuje Alexa we włoski. Jaki to uroczy obrazek…
- Ale może za chwilkę, tata pracuje teraz – próbuje mu wyjaśnić, ale mały smuci się jeszcze bardziej i przytula do niego, a ja już wiem, jak to się skończy. – No dobrze, to chodź.
Zaraz robi mu helikopter w powietrzu, przez co Alex wybucha śmiechem, potem bawią się klockami. Ja w końcu po dłuższym czasie uświadamiam sobie, że pora przestać się na nich gapić i zrobić obiad, zatem wstaję i wychodzę z salonu.
- Kochanie, ale po co to?  Lepiej odpoczywaj – Sherlock wchodzi do kuchni, a Alex za nim, mając w ręku mały czerowny samochód.
- Daj spokój, nie jestem chora, tylko w ciąży! A poza tym kto zrobi obiad? Chyba nie powiesz mi, że nauczyłeś się gotować?
- No wiesz… - stoję przy blacie, a Sherlock obejmuje mnie od tyłu i całuje to w szyję, to w ramię. – Z twoimi wskazówkami może jakoś dałbym radę… Ale ty słodka jesteś…
- Wolę nie sprawdzać… - uśmiecham się. - John się oddzywał?
- Tak. Wszyscy jadą do Southampton. Ma potem dać znać co i jak.
 Chcę otworzyć  lodówkę, ale nagle robi mi się niedobrze, oswobadzam się więc z jego objęć i lecę do łazienki.

Kiedy wracam, widzę, że Sherlock gotuje już wodę na makaron. Jaki on seksowny w tej białej koszuli… No dobra, w każdej koszuli.
- Wszystko dobrze? – pyta z troską, patrząc mi w oczy.
- Tak, to tylko mdłości – posyłam mu uśmiech. – W końcu miną.
Nagle rozlega się na dole dzwonek do drzwi, ale zanim zdążę chociażby wyjść z kuchni, słyszę, że pani Hudson otwiera. Potem rozlegają się głosy rodziców Sherlocka.
- Na miłość Boską – mówi cicho mój mąż, wyłącza wodę i idzie w stronę salonu – I święty spokój szlag trafił…
- Sherlock! – kręcę głową i się śmieję. – To twoi rodzice i przyjechali w odwiedziny! – podchodzę do Alexa, by wziąć go za rączkę. – Chodź kochanie, babcia z dziackiem przyszli.
Moi teściowe zaraz wchodzą do salonu i witają się z nami, a naszy synek ląduje na rękach u dziadka, nadzwyczaj uradowany z prezentu w postaci włochatego misia.
- Wpadliśmy na dwa dni do Londynu, zatrzymaliśmy się u Mycrofta – wyjaśnia moja teściowa, a na usta Sherlocka wpełza złośliwy uśmiech. Sama o mało nie zaczynam chichotać, Mycroft na pewno jest wniebowzięty. – I przywiozłam wam zapiekankę, wystarczy ją tylko chwilę podgrzać. To ulubione danie Sherlocka z dzieciństwa.
Uśmiecham się do siebie. No to problem z obiadem rozwiązany.

Nie wiem, jak to się dzieje, ale mama Shelrocka orientuje się, że jestem w ciąży zanim kończymy jeść, a nam pozostaje tylko potwierdzić jej przypuszczenia. Radości teściów nie ma końca, a Sherlock w pewnej chwili znika w kuchni porozmawiać przez telefon. Pod pretekstem odniesienia talerzy, oczywiście bardzo oprotestowanym, idę do niego.
- Nie, nie weźmiemy ich dziś do kina, a jutro na cały dzień na wycieczkę – mój mąż syczy wściekle do komórki i już wiem, że rozmawia z Mycroftem. – Postradałbym zmysły!... Sam sobie musisz poradzić… Nie wiem, to zadzwoń do Grega – rozłącza się bez słowa pożegnania.
- Jutro moglibyśmy przecież ich gdzieś zabrać – mówię do niego cicho, wkładając naczynia do zlewu.
- Kochanie, czy chcesz, żebym zwariował? – Sherlock przytula mnie oraz całuje w czoło, a ja zaczynam się śmiać.
- Nie, nie chcę – biorę go za rękę i wracamy do salonu, gdzie Alex już zajął dziadków swoją ksiażeczką ze zwierzątkami.

John dzwoni niedługo po wyjściu rodziców Sherlocka. Widzieli się wszyscy z Emmą, która w już nie za dobrym stanie leży w szpitalu.
- John mówił, że jeszcze nie jest najgorzej, nie ma zmian w zachowaniu ani niczego takiego, ale za niedługo zaczną się pojawiać. Naprawdę nie zostało jej dużo czasu. Uzgodnili z nią, że jutro zrobią badania genetyczne i że na razie chłopak zostaje z nimi. Postanowili też, że jeśli John naprawdę jest jego ojcem, to oczywiście wezmą go na stałe do siebie.
- Dobrze, że robią badania, chociażby dla świętego spokoju i formalności – mówię, dając kolację Alexowi. – Ale chyba nie masz wątpliwości, że Timothy to syn Johna?
Sherlock wzdycha i kiwa głową, a małemu nagle się odechciewa jeść.
- No kochanie, jeszcze troszkę – proszę synka. – Przecież lubisz kurczaka z warzywami…
- Nie! – mały uparciuch robi zaciętą minkę i odwraca buzię. Jest taki śliczny z tymi swoimi oczkami i czarnymi loczkami na główce… Jak z obrazka.
Poddaję się i zrezygnowana odkładam talerz na stół, a Alex zsuwa się z moich kolan i biegnie do zabawek. Widzę, że Sherlock patrzy przez chwilę z uśmiechem na synka, a potem siada obok mnie i obejmuje ramionami. Z westchnieniem kładę głowę na jego piersi, słysząc spokojne bicie serca.
- Poradzą sobie… John i Mary… - mówię w końcu, unosząc się i patrząc mu w oczy.
- Wiem – mój ukochany uśmiecha się lekko, a potem składa na moich ustach czuły pocałunek, który z czasem staje się coraz bardziej gorący. Drżę przez chwilę, a potem zagłębiam palce w jego czarne loki i przywieram do niego całym ciałem.
Opamiętujemy się dopiero przez Alexa, który z hukiem rozwala wybudowaną wcześniej z Sherlockiem wieżę z klocków, i mało nie parskamy śmiechem.
- Poczekamy, aż mały zaśnie – mój mąż mówi mi do ucha, a następnie delikatnie całuje w szyję. Po chwili podchodzi do nas Alex i wyciąga Sherlocka do zbudowania nowej wieży, a ja idę odnieść talerz małego do kuchni.

Następnego dnia wstaję rano, ale Sherlocka już nie ma w sypialni. Wzdycham lekko zawiedziona i podchodzę do łóżeczka Alexa, który jeszcze śpi. Dziś są moje urodziny, więc liczyłam na miłą pobudkę.
No cóż, pewnie coś szykuje w kuchni. Wychodzę z sypialni, ale okazuje się, że jestem w domu sama z małym. Teraz już robi mi się smutno. Nie tak było wczesniej…
Nagle dostrzegam na stole w kuchni kopertę. Marszczę brwi, bo widzę wypisane na niej moje imię. Co ten mój szalony mąż znowu wymyślił?
W środku jest jakiś bilet oraz karteczka. Otwieram ją i czytam.

Kochanie,
przepraszam, że mnie nie ma, ale to przez Mycrofta. Możesz mu urwać głowę jak chcesz, o ile ja sam tego nie zrobię.
P.S. Bądź o 17 w Cadogan Hall, Alexa zostaw u pani Hudson. Zgodziła się. W kopercie masz też bilet.

                                                           Kocham Cię,
                                                          Sherlock.

W końcu delikatnie się uśmiecham. Nie mam pojęcia co mój mąż planuje, ale coś na pewno. Zresztą, nie wiem czemu się tak dziwię, to przecież u niego normalne. Następnie przygryzam usta, zaciekawiona. Cadogan Hall to sala koncertowa. Cóż… zaproszenia na coś w stylu filharomii się nie spodziewałam, ale czemu nie, może być interesująco. A właściwie to już się nie mogę doczekać. Z uśmiechem na ustach zabieram się za śniadanie.
O wpół do piątej wsiadam do taksówki i jadę do Cadogan Hall. Po dwudziestu minutach jestem na miejscu i wchodzę do środka lekko zdziwiona, bo prawie nikogo nie ma, co jak na jakiś koncert jest bardzo dziwne. I Sherlocka ani śladu.
Już chcę wyciągnąc z torebki komórkę żeby do niego zadzwonić, kiedy słyszę głos kasjera.
- Przepraszam, może pani Holmes?
- Tak…
- Mogę prosić bilet?
No więc podaję facetowi bilet, a on tylko kiwa głową.
- Proszę za mną.
Robię co mi każe, a on prowadzi mnie prosto do sali koncertowej. Pięknej, z dużymi oknami, jasno oświetlonej, ale niestety zupełnie pustej. Co tu się dzieje?
- Przepraszam, ale… - odwracam głowę, ale kasjera już nie ma. Zostałam tutaj sama.
Lekko wystraszona, nie wiedząc co ze sobą zrobić, powoli schodzę w kierunku sceny, nerwowo poprawiając srebrno-czarną sukienkę i lekko upięte włosy. W co ten Sherlock mnie znowu wpakował?
Jestem już w połowie drogi, kiedy… no właśnie, o wilku mowa. Mój mąż wychodzi na scenę z szerokim uśmiechem na ustach i bukietem róż w dłoni. Poza tym w rozpiętej pod szyi koszuli i czarnym garniturze jak zwykle wygląda bosko. Aż mi serce szybciej zaczyna bić.
- Cześć kochanie – wita mnie niewinnie.
- No cześć – zatrzymuję się i piorunuję go wzrokiem. – Możesz mi wyjaśnić co to się dzieje?
- Mogę. Ale lepiej chodź tu na scenę.
Wzdycham, ale idę do niego. Wchodzę po bocznych schodkach, a on od razu bierze mnie w ramiona i namiętnie całuje, aż nogi mi miękną.
- Wszystkiego najlepszego, najdroższa – słyszę przy uchu, i zaraz potem Sherlock się ode mnie odrywa i podaje kwiaty razem z tajemniczą paczuszką, której wcześniej nie zauważyłam.
- Dziękuję kochanie – patrzę mu w oczy oraz uśmiecham się. Jak ja go kocham… – A co to?
- Zobacz sama.
Lekko drżącymi rękami otwieram prezent i moim oczom okazują się śliczna srebrna bransoletka z różnobarwnymi, pastelowymi diamencikami oraz podobny naszyjnik do kompletu. Co za cudo, aż nie mogę się napatrzeć.
- To jest prześliczne – rzucam, ale zaraz przyciągam Sherlocka do siebie i wtapiam się w jego usta. Trwa to jakąś chwilę.
- Kochanie, bo jeszcze czeka cię nastepny prezent.
- Jaki? – moje palce głaszczą jego policzek, a usta znowu mają ochotę na pocałunek. – I może mi w końcu powiesz o co chodzi z tą pustą salą?
- Koncert. A sala jest pusta, bo to koncert tylko dla jednej osoby. Tylko dla ciebie.
Przez chwilę się nad tym wszystkim zastanawiam, ale zaraz zauważam za nim stojak ze skrzypcami i zaczynam wszystko rozumieć. To takie słodkie, że prawie mam łzy w oczach.
- Och… - ponownie go całuje, powstrzymując płacz. - Ale jednego nie rozumiem. Jak załatwiłeś tą salę? Chyba ciężko ją wynająć.
- No tak, masz rację. Ale tak się składa, że jakiś czas temu bardzo pomogłem dyrektorowi Cadogan Hall, więc… Dla mnie to nie był problem – wyjaśnia uśmiechnięty, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami, w których prawie tonę. – A teraz zejdź do pierwszego rzędu, bo koncert czeka.
Daję mu buziaka w policzek i za chwile siedzę w jednym z foteli, centralnie naprzeciwko sceny. Obok mam róże i pudełko z bizuterią.
- Skomponowałem to tylko dla ciebie kochanie - Sherlock patrzy na mnie czule, a potem bierze skrzypce i zaczyna grać.
Uśmiecham się leciutko, słysząc pierwsze tony i czując coś dziwnego w środku. Zawsze go uwielbiałam słuchać, te cudowne, czyste dźwięki, jakie z niesamowita lekkością wydobywa z instrumentu przyprawiają mnie o dreszcze.
To dziwne uczucie we mnie rośnie z każdą chwilą jego gry, aż w końcu sprawia, że na policzki wypływają mi łzy. Wsłuchuje się jednak w melodię i nie mogę się nawet ruszyć, gdyż siedzę jak zaczarowana. Ta muzyka jest taka piękna. I tylko dla mnie. To takie… niesamowite i wyjątkowe.
Nie wiem ile to trwa, bo nie jestem w stanie liczyć upływu czasu, w końcu jednak Sherlock przestaje grać. Jakoś się ogarniam, szybko ocieram łzy, a zaraz potem wbiegam na scenę i rzucam się Sherlockowi na szyję.
- Dziękuję – wyszeptuję, wtulając twarz w jego koszulę. – To było… przepiękne i niesamowite. Jesteś kochany – próbuję walczyć z łzami.
Jego ramiona mocno obejmują moje drżące ciało, usta całują we włosy, Chwilę trwa, zanim dochodzę w całości do siebie.
- To co, teraz jakaś kolacja?
- Jasne – uśmiecham się, a potem biorę go za rekę i schodzimy ze sceny.

Tydzień później we trójkę jesteśmy na zakupach w supermarkecie. Rozmawiam właśnie z Sherlockiem o powrocie do pracy, a mój wzrok przeczesuje dział z nabiałem, kiedy nagle… Aż zastygam bez słowa. Nie, to niemożliwe. Mam jakieś omamy wzrokowe.
Mrugam oczami, ale zjawa się już ulotniła, zupełnie jak dym.
- Kochanie, co się stało? – Sherlock przygląda mi się uważnie.
- Nic, miałam jakieś przewidzenie – rzucam, kręcąc głowa i jakoś dochodząc do siebie. To musiał być ktoś podobny albo mózg płata mi figle. I nie powiem nic Sherlockowi, nie chcę przywoływać mu bolesnych wspomnień. – Chodźmy dalej.
Po skończonych zakupach wychodzimy w końcu na galerię i postanawiam wstąpić do jednego sklepu z ciuchami, zostawiam więc moich chłopaków na ławce. Buszuję w najlepsze między wieszakami, kiedy moje spojrzenie pada na osobę, której nie widziałam już z sześć lat. Prawie upuszczam trzymaną w rękach bluzkę.
Nie widzi mnie, i dzięki ci Boże za to. Ale co on tutaj robi? Przecież… Nie, nie wierzę, że mógł znaleść się w tym samym mieście co ja.
Odkładam ciuchy i szybko opuszczam sklep, dbając, żeby mnie nie zauważył. Ale co ja zrobię jak on na mnie się kiedyś natknie? Muszę jakoś porozmawiać z Sherlockiem i mu powiedzieć.
- Ksieżnczko, wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – mówi mój mąż, zaniepokojony i trzymający Alexa na rękach.
- Bo widziałam… To znaczy nie ducha, ale kogoś…Opowiem ci w domu, teraz chodźmy stąd.
- Już w supermarkecie widziałem, że coś cię wystraszyło.
- Och nie – macham ręką. – Tam wydawało mi się, że widziałam kogoś zupełnie innego. To nieważne, pomyliłam się. Ale teraz… Nie, to musi poczekać aż wrócimy do domu. 
- No to chodźmy – Sherlock bierze mnie za rękę i idziemy do wyjścia.

Opowiem Ci w domu? Jak się okazuje muszę poczekac, bo już na Baker Street do Sherlocka dzwoni Mycroft i oczywiście każe mu natychmiast gdzieś jechać. Widzę, że mój kochany jest wściekły, ale chyba nie ma wyjścia. No i ja też nie jestem zadowolona.
- No trudno, jedź – całuję go w policzek. – Będziemy czekać.
- Nie mam wyboru – Sherlock mamrocze wściekły. – Ciągle mi grozi, że gdzieś mnie wyśle.
- Nie zrobiłby ci tego! – protestuję gwałtownie. – Przecież jesteś jego bratem.
Mój mąż wzdycha i patrzy mi przez chwile z troską w oczy.
- Chciałbym w to tak wierzyć  jak ty… - nagle podjeżdża po niego czarny samochód. - No dobra, jadę. Wrócę najszybciej jak się da – całuje mnie krótko w usta i wsiada do auta, a ja z malym wchodzimy do mieszkania.

Jadę na wyznaczone przez Mycrofta miejsce, strasznie na niego wciekły i w ogóle poirytowany. Najgorsze jest to, że Annę coś wystraszyło, a nawet nie miałem okazji z nią o tym porozmawiać. Powinienem się nią opiekować, a nie spełniać dziwne zachcianki mojego brata. Nawet mi nie powiedział gdzie jadę. Zresztą, mało mnie to interesuje.
Po kwadrancie dojeżdżamy na miejsce, do jakiegoś apartamentowca blisko centrum. Wysiadam, poprawiam garnitur i podchodzę z obrażoną miną do stojącego nieopodal Mycrofta.
- Skąd to oburzenie, drogi braciszku? – mówi jak gdyby nigdy nic. – Stoimy właśnie przed mieszkaniem Jamesa Moriarty’ego, więc powinieneś być zadowolony.
- Mogłeś mnie uprzedzić, a nie bawić się w kotka i myszkę.
- Nie bądź dziecinny… Cóż, z racji tego, że Moriarty już dawno temu zapadł się pod ziemię, chyba pora zorientować się co i jak. Idziesz ze mną?
Nie czekając na moją odpowiedź rusza do drzwi, a ja z westchnieniem idę za nim. Czuję już jak przez całą moją irytację przebija się znane mi już podniecenie, a krew zaczyna szybciej płynąć w żyłach. Sprawa zaginięcia Jima już od dłuższego czasu nie dawała mi spokoju, ale po tym wszystkim, co nam zrobił, wolałem nie wywoływać wilka z lasu. Bałem się o Annę, Alexa… a teraz jeszcze o drugie maleństwo.
Jesteśmy już na pierwszym piętrze, a agenci MI6 otwierają jedne z drzwi. Ruszam za bratem do środka, gdzie ogarnia nas ciemność. Widzę jednak jakiś dziwny ślad na podłodze i zapalam światło.
Naszym oczom ukazuje się sztylet leżący w wielkiej kaluży zeschniętej krwi. Moje pierwsze skojarzenie to zarzynana świnia, zaraz potem zdaję sobie sprawę, iż wszystko wskazuje na to, że to krew Moriarty’ego.
- No cóż… Zawze wiedziałem, że Jim miał poza nami wielu wrogów – mówi cicho Mycroft. – I wygląd ana to, że w końcu któryś z n ich go dopadł…

Nie sposób się z nim nie zgodzić. 

8 komentarzy:

  1. Wspaniałość tego rozdziału rekompensuje długi czas oczekiwania ^^ Jeden z najlepszych, moim skromnym zdaniem :*

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham ten ff <3 przeczytałam cały w kilka godzin (bo przecież matura to bzdura :D ) i nie mogłam się wprost doczekać nowego rozdziału. c u d o <3 piszcie, piszcie! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. warto było czekać na tak cudowny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hi hi :D To jeszcze nic kochani. :D :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Emma Watson haha *.* Tyle tyle tyle dzieci <3 Kiedy następny? *.*

    OdpowiedzUsuń