sobota, 3 maja 2014

Rozdział 44: Wiatr ze Wschodu

(No to 2 dziś rozdział, tym razem od Joasi ;* )

„To jest slasher, radzę Ci sk***synu biegnij
         Slasher, wszyscy Twoi znajomi polegli
         Slasher, nie spodziewaj się po nas łaski
         Mikrofony, rany kłute, na twarzach maski
         To jest slasher! Horror, hip hop, chory rap
         Slasher, ożywię zmory, które widzisz w snach
         Jeśli pokory Ci brak, to kara Cię nie ominie
         Stań przed lustrem i pięciokrotnie powtórz moje imię”
                                   Słoń & Mikser - Slasher


Jechałem spokojnie do mieszkania położonego w centrum Londynu, ale nadal myślałem o tym, co wydarzyło się kilka miesięcy temu. Thomas i ta kula w głowie... to dla mnie było zbyt ciężkie, ale musiałem żyć dalej. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości czy na opuszczenie choćby jednego dnia pracy. Za bardzo bym wtedy cierpiał, a jakiekolwiek zajęcie dawało mi wytchnienie od okropnych myśli.
Zaparkowałem swoim białym porsche, które trzymałem teraz z sentymentu, a potem poszedłem, by otworzyć drzwi. Zadziwiło mnie, że były lekko uchylone i zacząłem szukać momentu, w którym je zamknąłem na klucz. Wróciłem do auta po broń i zacząłem obliczać w myśli gdzie mogą czekać na mnie niespodzianki. Nikt nie wiedział, że tutaj mieszkam i trochę mnie to zaniepokoiło.
Wszedłem ostrożnie mierząc przez szparę w drzwiach, ale zaraz potem poczułem w lewej ręce ostry ból, który przeszył mnie na wskroś. Jęknąłem cicho, a pistolet wypadł mi z ręki. Z dłoni wystawał drobny sztylet, który wbił się mocno w kość i wcale nie chciał spaść na ziemię. W pierwszej chwili ogarnęło mnie dziwne poczucie, że ktoś próbuje mnie mocno poturbować, a potem zostawić tutaj umierającego, ale nie wiedziałem kto mógłby być na tyle odważny.
Ktoś pociągnął mnie wgłąb mieszkania i przyłożył nóż do gardła. Był ząbkowany więc nie miałem szans na jakąkolwiek ucieczkę, ale nawet jej nie chciałem. Właśnie nadeszła okazja, by uwolnić swoje sumienie od ciała i liczyłem na to, że ktoś mi w tym pomoże. Nie do końca mogłem sam się zabić. Obiecałem Thomasowi, że nie będę krzywdził jego brata. Gdybym umarł wiele osób by ucierpiało. Tak. Thomas zdecydowanie mnie zmienił.
Dostałem kolejny cios pod żebra i poczułem na koszuli krew. Zbliża się... - pomyślałem z ulgą i uśmiechnąłem do siebie. Już niedługo nie będę musiał znosić wszystkiego z taką mocą i będę nigdzie. O to właśnie chodziło. Spokój, którego chcieli tak naprawdę wszyscy w końcu nadszedł.
- A teraz, panie Moriarty... - warknął jakiś głos, którego nie mogłem rozpoznać. - Dobranoc.
Dostałem czymś twardym w głowę i odpłynąłem w niebyt. Obudziłem się dopiero w bagażniku samochodu, w którym niemiłosiernie śmierdziało przegniłym mięsem i moczem. A pomyśleć, że rana zadana mi była tylko pokazową, chociaż bolała bardzo.
Kto? - zabrzmiało w mojej głowie tak, jak kilka miesięcy temu. Kto mógł chcieć mnie zniszczyć akurat teraz? Nic nie trzymało się kupy. Po tym, co zrobiłem razem z Elise miałem reputację jeszcze gorszego człowieka i wszyscy wrogo do mnie nastawieni woleli unikać takiego kogoś. Moje myśli mimo tępego bólu płynęły zdumiewająco szybko. Za wszelką cenę chciałem to wiedzieć, ale z drugiej strony wolałem uniknąć konfrontacji oko w oko. Wielu z moich przeciwników nie wiedziało, jak wyglądam i dzięki temu jakoś trwałem w wielkim złym świecie.
Auto stanęło nagle z piskiem opon, a mężczyzna otworzył bagażnik. Mogłem złapać trochę świeżego powietrza choć wyczuwałem w nim ten sam odór rozkładu zwłok. Nie niepokoiło mnie to, a raczej byłem wprost ciekawy inwencji pomysłu. Nie musiałem długo czekać, bo zostałem wyszarpnięty i rzucony wprost pod czyjeś czarne szpilki. Kobieta powiedziała coś do mężczyzny po arabsku, a on podniósł mnie i wtedy zobaczyłem jej twarz. Była wykrzywiona w dziwnym grymasie więc nie od razu ją poznałem, ale w gdy spostrzegłem kto to, odebrało mi mowę.
- Nie bądź taki zdziwiony. - prychnęła w moją stronę. - Od dawna miałam ochotę to zrobić, a teraz mam już wszystko gotowe. Niedługo poczujesz moją zemstę, Moriarty.
Nie powiedziała do mnie nic więcej, ale znów zwróciła się do Araba, a ten zabrał mnie brutalnie bijąc w twarz. O mało nie upadłem na kolana pod wpływem zadanego mi ciosu, ale już pojmowałem. Idealnie odgadła dlaczego przestałem pracować w zawodzie i teraz chciała udowodnić, że potrafi pokazać, że nie powinienem w ogóle go wykonywać. W sumie miała rację, że właśnie teraz i właśnie tak to rozegrała.
Facet wlókł mnie przez dziedziniec na oczach wszystkich. Niektórych z nich poznawałem, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. Przejmowała powoli terytorium niczym choroba zakaźna, pożerająca wszystko i znakomicie jej wyszło. Kilka osób wybuchnęło śmiechem widząc mnie w takim stanie, a moje oczy zapłonęły gniewem. Dajcie mi tylko powód, a wszystkich was zabiję w najokrutniejszy sposób, jaki mi przyjdzie do głowy. - obiecałem sobie w myślach. Widziałem jednak, że nie wyjdę cało z tej sytuacji. Czułem to w kościach.
Arab, który mnie ciągnął przez to małe piekło przystanął nagle, po czym wepchnął do ciemnego korytarza mówiąc:
- Teraz idź. Nie mam ochoty patrzeć na to, co z tobą zrobią, nędzna pluskwo.
Posłuchałem go, ale z wahaniem. Nie wiedziałem, co dokładnie mnie tam czeka, ale na czoło wystąpił mi pot. Jaką zemstę dla mnie szykowała ta kobieta?
Szedłem powoli, a moje kroki robiły się coraz bardziej pewne. Nie powinienem pokazywać, że jestem w jakiś sposób przywiązany do życia, bo w gruncie rzeczy nie byłem. Miałem ochotę skończyć to wszystko zaraz po akcji z Aum Shin Rikyo, ale na gadaniu się skończyło. Było jeszcze tyle nie załatwionych spraw związanych z uczelnią i pracą, że nie miałem czasu o tym myśleć. Na własne życzenie.
Nagle oślepiło mnie blade światło jarzeniówki, a moje źrenice zwęziły się błyskawicznie. Oczy zapiekły od nagłego przeskoku z cienia w jasność, a oddech irracjonalnie przyspieszył. Drzwi otworzył przede mną korpulentny mężczyzna w białym kitlu, który siwiał nieco. Na twarzy miał niezdrowy rumieniec, a oczy błyszczały trochę szaleńczo. Rozumiałem doskonale ten stan. Wiele razy przecież go odczuwałem i to na najwyższych obrotach.
To tak się rozstrzygnie. Będę torturowany. - przemknęło mi ponuro przez myśl, ale bez wahania podszedłem do wyciągniętej w moją stronę dłoni.
- Doktor Steven Moffat. - powiedział do mnie z uśmiechem potrząsając moją zimną dłonią. - Niezwykle się cieszę, że będę mógł z panem pracować. Jest pan wielką legendą. Szkoda będzie takiego przestępcy.
- Witam. - odpowiedziałem beznamiętnie i wszedłem do środka. Zauważyłem lustro weneckie i jeszcze jednego człowieka, który właśnie czyścił narzędzia do tortur. Był wśród nich skalpel.
- To mój współpracownik, Mark Gatiss. - odwrócił do mnie swoją twarz, na której gościł wielki uśmiech i pomachał mi dłonią z owym nożem chirurgicznym. Przez chwilę miałem dziwne wrażenie, że skądś go znam, ale minęło bardzo szybko. - Proszę usiąść na krześle. Zaraz zaczynamy. - mówił bardzo przejęty. - Kto to panu zrobił? - pokazał na ranę w moim boku, z której wolno sączyła się krew.
- Przez nią nie mogę biec. - odparłem spokojnie i siadłem na drewnianym krzesełku.
W moim umyśle nie było nic prócz myśli, by nie trwało to zbyt długo. Chciałem umrzeć nie cierpiąc zbytnio, chociaż teraz nie było to do końca wykonalne.
Ręce mimowolnie zadrżały, gdy doktor podszedł do mnie z krótkim pejczem zakończonym małymi haczykami. Uderzył mnie tylko raz, ale poczułem ból na całym ciele. Moja już nieco zbroczona posoką koszula właśnie uległa zniszczeniu, a moje ciało przeszył mocny skurcz mięśni. Nie krzyknąłem jednak. Potrafiłem wytrzymać długo takie rzeczy.
- Mark... podaj mi skalpel. - mruknął cicho, po czym zerwał ze mnie pozostałości materiału. Zauważyłem głębokie rany i westchnąłem cicho. Tuż przy głębokim cięciu został jeden z metalowych haczyków. Był wbity tak mocno, że nie dałoby się go wyjąć ręką.
Mężczyzna podał temu pierwszemu nóż, a on sprawnym ruchem odciął kawałek skóry razem z metalem. Jęknąłem przeciągle, bo zrobił to wyjątkowo brutalnie, ale nadal myślałem racjonalnie.
Z rany coraz obficiej zaczęła lecieć krew, a ja słabłem z każdą minutą. Mężczyźni próbowali też kilku innych rzeczy, by mnie osłabić, ale nie dawałem się twardo zaciskając zęby. Jima Moriarty'ego nie tak łatwo jest złamać.
Poczułem mocne ukucie w prawym boku gdy miałem przymknięte oczy więc szybko je otworzyłem. Otwarłem je szerzej, bo spod moich żeber wystawał spory szpikulec. Ciężko mi było oddychać przez to żelastwo.
- A teraz, panie Moriarty, proszę nam powiedzieć wszystko o swoim zawodzie. - powiedział Moffat patrząc na mnie z niemałym uznaniem.
Nie odpowiedziałem, a on zaczął okręcać tę dziwną rzecz. Poczułem, jak drażni moje organy wewnętrzne i wypuściłem powietrze z płuc.
- No dobrze. Wrócimy za jakiś czas, a teraz... - jego współpracownik podał mu strzykawkę, a ten bez problemu wbił ją w moją żyłę. - Dobranoc.
Po kilku minutach odpłynąłem w niebyt śniąc tylko o Tomie.
***
Dziś siedziałem na zupełnie innym krześle. Miało dużo zapinek i klamer, które właśnie teraz mnie przytrzymywały. Całe było z metalu i pokryte jakąś dziwną substancją. Ktoś nagle włączył zasilanie, a ja poczułem mocne skurcze ciała. Serce gwałtownie mi przyspieszyło, a oczy rozwarłem do niemożliwej szerokości. Przez cały mój organizm przetoczyła się fala prądu o wysokim natężeniu, a na czole wystąpiły krople potu. Po chwili poczułem, jakbym słabł i zamknąłem oczy. Cały drżałem, jakby wykąpano mnie w zimnej wodzie.
- Witaj Jim! - zawołała wesoło kobieta. - Dobrze się bawisz? Bo ja tak.
Nie było jej w pokoju. Mówiła tylko przez mikrofon, a w sali jej głos rozbrzmiewał zdumiewająco obco, jakby nie była człowiekiem.
Mój los został przypieczętowany. - pomyślałem, a przez moje ciało przetoczyła się kolejna dawka energii elektrycznej. Straciłem przytomność po pół godzinie.
***
Według moich obliczeń spędziłem na torturach tutaj trzy miesiące. Co będzie dalej? nie wiem, ale mam nadzieję, że niedługo ktoś zakończy moje męki. Nie nie wytrzymam długo, a chciałbym jeszcze chociaż raz pooddychać świeżym powietrzem lub spojrzeć na to nudne miasto, które jest jakieś dwadzieścia kilometrów stąd.
Obliczyłem to po tygodniu gdy słyszałem rozmowę dwóch facetów chodzących obok mojej celi. Dwadzieścia pięknych kilometrów, by zobaczyć Londyn. Wiedziałem też, że jestem teraz w piwnicach zamku tej kobiety. A podobno to ja mam manię wielkości...
Rany ostatnio nie dokuczały mi aż tak bardzo, ale może dlatego, że doktor podał mi jakąś substancję, która powoduje obumieranie nerwów. Wstrzyknął tylko jedną trzecią strzykawki, po czym powiedział, że mi pomoże. Nie chciałem tego przyjąć, ale nie miałem wyjścia. Wisiał nade mną póki się nie uspokoiłem i wtedy podał mi to dziwne coś.
Od tygodnia nie mogę jeść. Ostatnio zacząłem też słabnąć jeszcze bardziej, ale to nieważne. Już nie wytrzymam długo zapewne i wtedy będę mógł spokojnie odejść choć wcale nie czułem z tego powodu ulgi. Miałem na sumieniu istnienie, które dostało kulę w głowę przez moją głupotę, a to była kara za nią.
Zamknąłem przekrwione oczy i znów przywołałem sobie w głowie wizję tych pięknych szafirowych tęczówek. Walcz... - szepnął ktoś mojej głowie, a mnie zmroziło tak, jak za pierwszym razem. Nie mówił do mnie już tyle czasu... Poznałem ten głos i uśmiechnąłem się do siebie.
- Dziękuję. - szepnąłem zachrypnięty i w tym momencie otworzyły się drzwi. Wiedziałem, co teraz nastąpi więc wstałem i poszedłem grzecznie za Gatissem, by poprowadził mnie do - znajomych już - sal.
Szliśmy powoli, a mój "nowy przyjaciel" pogwizdywał wesoło. Nie wiedziałem, co mnie czeka, bo mieli szeroki wachlarz tortur. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie tak źle, jak ostatnio.
Czekała już na mnie kozetka. Położyłem się, jak doktor kazał i zacząłem liczyć. Doszedłem do dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt sześć i poczułem ból w paznokciach. Nie zauważyłem kiedy mnie przywiązano, ale chyba dobrze zrobili, bo strasznie się szarpałem. Bądź, co bądź jeszcze miałem jakieś czucie. Spojrzałem na jedną z dłoni i zauważyłem tuż przy opuszkach palców igły.
Krew zaczęła z nich mocno wypływać, ale to nieważne. Cierpienie jest teraz dobrem, a ja mogę czuć w organizmie jeszcze tę adrenalinę, co dawniej. To takie piękne uczucie mieć jeszcze coś ze starego siebie.
Posłałem doktorowi uśmiech podziękowania, a on odpowiedział tym samym. Obaj dobrze wiedzieliśmy, że już nigdy nie wyjdę z tych piwnic żywy więc pomagał mi, jak mógł. Dobry z niego człowiek. W innych okolicznościach zatrudniłbym go pewnie, jako jednego z najlepszych fachowców.
- Czy pan jest stąd? - zapytałem nagle, podwyższonym tonem.
- Tak, panie Moriarty. - odpowiedział skromnie i wbił pod mój paznokieć kolejną - tym razem cienką - igiełkę.
- To bardzo dobrze. - mruknąłem rozmarzony, nie czując już dokładnie swojego ciała. Powoli traciłem świadomość.
***
- Gdzie doktor? - zapytałem jego współpracownika, któryś raz z rzędu, ale nie odpowiedział. Miałem dziwne wrażenie, że nie zobaczę już nigdy więcej tej dobrotliwej twarzy, ale wpadł i zaczął się śmiać.
Odczułem wielką ulgę. Minęło już pół roku odkąd tutaj byłem, a nie chciałem zostawać sam. Ten człowiek naprawdę rozumiał, jaki byłem, bo on też miał coś ze mnie. Mogłem go nazwać przyjacielem.
Dziś planował całkowicie coś nowego, a mnie przeszył dreszcz podniecenia. W ręku trzymał drobny młotek, co dawało mi pole do kreatywnego myślenia, mimo iż to ja byłem w tym wszystkim ofiarą.
Kazał mi zdjąć wyświechtaną już nieco koszulkę i położyć się na plecach. Zamknąłem oczy i znów zacząłem liczyć. Wyszła ta sama liczba, co wcześniej gdy poczułem tuż przy płacach mocny ucisk i przenikliwy ból w łopatkach. Gwoździe... Jęknąłem przeciągle, a potem poczułem, jak posoka spływa po moich ramionach. Nacinał mi skórę żyletką. Lek od Moffata przestawał działać, co spowodowało moje konwulsje, ale tylko chwilowe. Nie spodziewałem się, że tak szybko nadejdzie moje...
***
Minął mniej więcej rok odkąd tutaj jestem. Ciężko mi chodzić o własnych siłach więc pomagają mi, jak mogą. Pan Gatiss powiedział, że już niebawem nadejdzie mój koniec. Pogodziłem się też z tym, że śmierć Thomasa była moją winą. Nie można wiecznie rozpamiętywać swoich błędów, chociaż tęskniłem za jego uśmiechem coraz bardziej. Może dlatego, że niedługo mieliśmy się spotkać. Ciekawe z drugiej strony czy to się stanie. Miałem nadzieję, że tak.
Dziś przyniesiono i lustro, ale je zbiłem, nie mogąc na siebie spojrzeć. Może nie przeszło mi do końca to poczucie winy? Tak czy inaczej dziś podobno miało być coś wyjątkowego. Nawiasem mówiąc cieszyłem się bardzo na myśl o nowych sposobach tortur. Może doktor Moffat i jego współpracownik wypłynął jakoś na wyżyny tego biznesu i po cichu na to liczyłem.
Szliśmy, jak zwykle, w milczeniu, ale dziś czułem taki spokój, jaki trudno odgadnąć. Siadłem potulnie na krześle przy pomocy Marka i uśmiechałem się. Doktor miał ze sobą dziś tylko masę strzykawek. Dziś koniec. Przywitam śmierć, jak brata.
Do pokoju weszła też ona. Była ubrana całkowicie na biało. Zmieniła także kolor włosów na blond i stwierdziłem, że nawet jej to pasuje. W końcu to piękna kobieta.
- Witaj, Jim. Dziś będę tutaj. - powiedziała z uśmiechem i przysiadła skromnie w kącie chociaż jej niebieskie oczy nadal miały tę śmiałość, którą zapamiętałem przy pierwszym spotkaniu.
Nagle zgasło światło, a ja siedziałem zdezorientowany dłuższą chwilę. W chwilę później dobiegły mnie strzały z karabinu i to całkiem blisko, następnie ktoś używał tylko i wyłącznie pistoletu. Strzelał raz za razem, a mnie zaciekawiło kto byłby na tyle szalony, by z nią zadzierać. Nikomu przecież nie zależało, żeby mnie stąd wyciągnąć.
- Cholera jasna! - krzyknęła i poderwała się z miejsca. - Uciekam. Moffat... zróbcie wszystko, by dokończyć.
Uciekłaby, gdyby drzwi nie otworzył ktoś z impetem. Nie patrzyłem w tamtą stronę. Bardziej skupiałem się na wielkiej strzykawce, którą doktor miał zamiar wbić w moje serce. Wahałem się tylko przez chwilę, po czym podniosłem koszulkę. Zamachnął się mocno, ale nie zdążył wstrzyknąć do końca substancji, bo ktoś w tym momencie z niesłychaną precyzją rozerwał mu potylicę. Krew w większości wylądowała na mnie i zaczęła przesączać się przez koszulkę. Moje włosy przybrały kolor szkarłatu.
Poczułem, jakbym odpływał, ale trzymało mnie jeszcze coś. Resztkami świadomości spojrzałem na rozmazaną lekko twarz kobiety, a potem moim oczom ukazał się on. Chryste, nie!
- To, co zrobiłaś... Zapamiętam, Elise. - warknął, a ja usłyszałem mocne uderzenie. - A teraz znikaj, póki mam dla ciebie jeszcze odrobinę litości!!!
Już nic nie widziałem. Słyszałem tylko kroki i czułem przenikający mnie chłód. Moje serce stopniowo zwalniało.
- Mycroft! Tutaj! - wrzasnął głośno, po czym wyjął z mojej piersi igłę wraz ze strzykawką. Jego głos powrócił nagle, jakbym słyszał przez wodę. To tylko sen. To się nie dzieje. Jestem pewien. - Żyjesz? - klepnął mnie w twarz i chociaż czułem to ciężko mi było otworzyć usta.
- No gra była ciężka. - usłyszałem zimny głos starszego z braci Holmesów. - Dobrze się spisałeś.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - odparł równie chłodno. - Widzisz... tak to jest gdy się czuje. Lepiej się w takie rzeczy więcej nie bawić.
- Masz zupełną rację.
Znów usłyszałem kroki, ale tym razem wyczułem, że w pokoju jestem ja i on. Miałem ostatnią szansę, by to powiedzieć przed moim końcem, mimo iż słyszałem, że to gra. Możliwe, ale bardzo udana. Pozbyli się mnie na zawsze.
- Żyjesz? Błagam się, powiedz coś. - te dźwięki nadały mi nagle rytmu. W tych ostatnich uderzeniach utwierdziłem się jedynie w przekonaniu, że to, co czuję jest prawdą i to najszczerszą. - Przybyłem tutaj specjalnie ze wschodu. Nie wiedziałem, że jest...
- Kocham cię... - wybełkotałem z ledwością, przerywając mu i już nie miałem sił, by...

20 komentarzy:

  1. Wow! Mam nadzieję że za niedługo kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Moffat i Gatiss XD popłakałam się ze śmiechu jak tylko zostali przedstawieni XD kocham Was dziewczyny! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. ŁAMIECIE MI SERCE! ;___;
    Najlepszy rozdział jaki kiedykolwiek czytałam. Genialne opisy tortur oraz duża wyobraźnia. Ale nie wybaczę Ci tego co zrobiłaś z Jimem ;-; Ja wiem, że ma na swoim "sumieniu" wiele osób, no ale... ;_____;

    (Tak jak wyżej) Jak przeczytałam, że torturować Moriarty'ego będzie Moffat i Gatiss to po prostu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać :D Geniusz! :D

    Więcej, więcej! Nie mogę się doczekać co będzie z Jamesem. Wyjdzie z tego? Może Sherlock się nim zaopiekuje D: Mimo wszystko ma żyć!!

    Weny, kochana :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze sama nie wiem, co z Jimem :D No i jak przyjmie to Sherlock, że ktoś go oszukał i na dodatek ktoś bardzo bliski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cokolwiek nich się dzieje, ale zabraniam uśmiercać Jima! To mi do końca złamie serce ;_______;

      Usuń
  5. Naprawdę nie zauważyłaś komu on powiedział "Kocham cię"? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy następny rozdział ??

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaki genialny rozdział *.*
    Genialny po prostu.. poprostu genialny!
    czekam na więcej! :)
    zapraszam do mnie
    magiczna-szatynka-zhogwartu.blogspot.com
    & nowy blog :)
    historia-z-sherlockiem-holmsem.blogspot.com
    ~A/M

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy następny rozdział? :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak nas ktoś nie przygrucha xD te podróże ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Noo, i gdzie ten rozdział? ;) My tu czekamy z niecierpliwością ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział prawie na ukończeniu, tylko nie wiem jeszcze czy wyrobie się dziś. Jak nie dziś to jutro będzie na milion % Keep calm :* Wiem, że czekacie :)

      Usuń
  11. No i gdzie ten rozdział? :((((

    OdpowiedzUsuń
  12. Gatiss i Moffat. MOja pierwsza reakcja, to WTF?!, a potem śmiech, SUPER!

    OdpowiedzUsuń