(No to 2 dziś rozdział, tym razem od Joasi ;* )
„To jest slasher, radzę Ci
sk***synu biegnij
Slasher, wszyscy Twoi znajomi polegli
Slasher, nie spodziewaj się po nas łaski
Mikrofony, rany kłute, na twarzach maski
To jest slasher! Horror, hip hop, chory rap
Slasher, ożywię zmory, które widzisz w snach
Jeśli pokory Ci brak, to kara Cię nie ominie
Stań przed lustrem i pięciokrotnie powtórz moje imię”
Slasher, wszyscy Twoi znajomi polegli
Slasher, nie spodziewaj się po nas łaski
Mikrofony, rany kłute, na twarzach maski
To jest slasher! Horror, hip hop, chory rap
Slasher, ożywię zmory, które widzisz w snach
Jeśli pokory Ci brak, to kara Cię nie ominie
Stań przed lustrem i pięciokrotnie powtórz moje imię”
Słoń & Mikser - Slasher
Jechałem
spokojnie do mieszkania położonego w centrum Londynu, ale nadal myślałem o tym,
co wydarzyło się kilka miesięcy temu. Thomas i ta kula w głowie... to dla mnie
było zbyt ciężkie, ale musiałem żyć dalej. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę
słabości czy na opuszczenie choćby jednego dnia pracy. Za bardzo bym wtedy
cierpiał, a jakiekolwiek zajęcie dawało mi wytchnienie od okropnych myśli.
Zaparkowałem
swoim białym porsche, które trzymałem teraz z sentymentu, a potem poszedłem, by
otworzyć drzwi. Zadziwiło mnie, że były lekko uchylone i zacząłem szukać
momentu, w którym je zamknąłem na klucz. Wróciłem do auta po broń i zacząłem
obliczać w myśli gdzie mogą czekać na mnie niespodzianki. Nikt nie wiedział, że
tutaj mieszkam i trochę mnie to zaniepokoiło.
Wszedłem
ostrożnie mierząc przez szparę w drzwiach, ale zaraz potem poczułem w lewej
ręce ostry ból, który przeszył mnie na wskroś. Jęknąłem cicho, a pistolet
wypadł mi z ręki. Z dłoni wystawał drobny sztylet, który wbił się mocno w kość
i wcale nie chciał spaść na ziemię. W pierwszej chwili ogarnęło mnie dziwne
poczucie, że ktoś próbuje mnie mocno poturbować, a potem zostawić tutaj
umierającego, ale nie wiedziałem kto mógłby być na tyle odważny.
Ktoś
pociągnął mnie wgłąb mieszkania i przyłożył nóż do gardła. Był ząbkowany więc
nie miałem szans na jakąkolwiek ucieczkę, ale nawet jej nie chciałem. Właśnie
nadeszła okazja, by uwolnić swoje sumienie od ciała i liczyłem na to, że ktoś
mi w tym pomoże. Nie do końca mogłem sam się zabić. Obiecałem Thomasowi, że nie będę krzywdził jego brata. Gdybym umarł wiele osób by ucierpiało.
Tak. Thomas zdecydowanie mnie zmienił.
Dostałem
kolejny cios pod żebra i poczułem na koszuli krew. Zbliża się... - pomyślałem z
ulgą i uśmiechnąłem do siebie. Już niedługo nie będę musiał znosić wszystkiego
z taką mocą i będę nigdzie. O to właśnie chodziło. Spokój, którego chcieli tak
naprawdę wszyscy w końcu nadszedł.
- A
teraz, panie Moriarty... - warknął jakiś głos, którego nie mogłem rozpoznać. -
Dobranoc.
Dostałem
czymś twardym w głowę i odpłynąłem w niebyt. Obudziłem się dopiero w bagażniku
samochodu, w którym niemiłosiernie śmierdziało przegniłym mięsem i moczem. A
pomyśleć, że rana zadana mi była tylko pokazową, chociaż bolała bardzo.
Kto? -
zabrzmiało w mojej głowie tak, jak kilka miesięcy temu. Kto mógł chcieć mnie
zniszczyć akurat teraz? Nic nie trzymało się kupy. Po tym, co zrobiłem razem z
Elise miałem reputację jeszcze gorszego człowieka i wszyscy wrogo do mnie
nastawieni woleli unikać takiego kogoś. Moje myśli mimo tępego bólu płynęły
zdumiewająco szybko. Za wszelką cenę chciałem to wiedzieć, ale z drugiej strony
wolałem uniknąć konfrontacji oko w oko. Wielu z moich przeciwników nie
wiedziało, jak wyglądam i dzięki temu jakoś trwałem w wielkim złym świecie.
Auto
stanęło nagle z piskiem opon, a mężczyzna otworzył bagażnik. Mogłem złapać
trochę świeżego powietrza choć wyczuwałem w nim ten sam odór rozkładu zwłok.
Nie niepokoiło mnie to, a raczej byłem wprost ciekawy inwencji pomysłu. Nie
musiałem długo czekać, bo zostałem wyszarpnięty i rzucony wprost pod czyjeś
czarne szpilki. Kobieta powiedziała coś do mężczyzny po arabsku, a on podniósł
mnie i wtedy zobaczyłem jej twarz. Była wykrzywiona w dziwnym grymasie więc nie
od razu ją poznałem, ale w gdy spostrzegłem kto to, odebrało mi mowę.
- Nie
bądź taki zdziwiony. - prychnęła w moją stronę. - Od dawna miałam ochotę to
zrobić, a teraz mam już wszystko gotowe. Niedługo poczujesz moją zemstę,
Moriarty.
Nie
powiedziała do mnie nic więcej, ale znów zwróciła się do Araba, a ten zabrał
mnie brutalnie bijąc w twarz. O mało nie upadłem na kolana pod wpływem zadanego
mi ciosu, ale już pojmowałem. Idealnie odgadła dlaczego przestałem pracować w
zawodzie i teraz chciała udowodnić, że potrafi pokazać, że nie powinienem w
ogóle go wykonywać. W sumie miała rację, że właśnie teraz i właśnie tak to
rozegrała.
Facet
wlókł mnie przez dziedziniec na oczach wszystkich. Niektórych z nich
poznawałem, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. Przejmowała powoli terytorium
niczym choroba zakaźna, pożerająca wszystko i znakomicie jej wyszło. Kilka osób
wybuchnęło śmiechem widząc mnie w takim stanie, a moje oczy zapłonęły gniewem.
Dajcie mi tylko powód, a wszystkich was zabiję w najokrutniejszy sposób, jaki
mi przyjdzie do głowy. - obiecałem sobie w myślach. Widziałem jednak, że nie
wyjdę cało z tej sytuacji. Czułem to w kościach.
Arab,
który mnie ciągnął przez to małe piekło przystanął nagle, po czym wepchnął do
ciemnego korytarza mówiąc:
-
Teraz idź. Nie mam ochoty patrzeć na to, co z tobą zrobią, nędzna pluskwo.
Posłuchałem
go, ale z wahaniem. Nie wiedziałem, co dokładnie mnie tam czeka, ale na czoło
wystąpił mi pot. Jaką zemstę dla mnie szykowała ta kobieta?
Szedłem
powoli, a moje kroki robiły się coraz bardziej pewne. Nie powinienem pokazywać,
że jestem w jakiś sposób przywiązany do życia, bo w gruncie rzeczy nie byłem.
Miałem ochotę skończyć to wszystko zaraz po akcji z Aum Shin Rikyo, ale na
gadaniu się skończyło. Było jeszcze tyle nie załatwionych spraw związanych z
uczelnią i pracą, że nie miałem czasu o tym myśleć. Na własne życzenie.
Nagle
oślepiło mnie blade światło jarzeniówki, a moje źrenice zwęziły się
błyskawicznie. Oczy zapiekły od nagłego przeskoku z cienia w jasność, a oddech
irracjonalnie przyspieszył. Drzwi otworzył przede mną korpulentny mężczyzna w
białym kitlu, który siwiał nieco. Na twarzy miał niezdrowy rumieniec, a oczy
błyszczały trochę szaleńczo. Rozumiałem doskonale ten stan. Wiele razy przecież
go odczuwałem i to na najwyższych obrotach.
To tak
się rozstrzygnie. Będę torturowany. - przemknęło mi ponuro przez myśl, ale bez
wahania podszedłem do wyciągniętej w moją stronę dłoni.
-
Doktor Steven Moffat. - powiedział do mnie z uśmiechem potrząsając moją zimną
dłonią. - Niezwykle się cieszę, że będę mógł z panem pracować. Jest pan wielką
legendą. Szkoda będzie takiego przestępcy.
-
Witam. - odpowiedziałem beznamiętnie i wszedłem do środka. Zauważyłem lustro
weneckie i jeszcze jednego człowieka, który właśnie czyścił narzędzia do
tortur. Był wśród nich skalpel.
- To
mój współpracownik, Mark Gatiss. - odwrócił do mnie swoją twarz, na której
gościł wielki uśmiech i pomachał mi dłonią z owym nożem chirurgicznym. Przez
chwilę miałem dziwne wrażenie, że skądś go znam, ale minęło bardzo szybko. -
Proszę usiąść na krześle. Zaraz zaczynamy. - mówił bardzo przejęty. - Kto to
panu zrobił? - pokazał na ranę w moim boku, z której wolno sączyła się krew.
-
Przez nią nie mogę biec. - odparłem spokojnie i siadłem na drewnianym
krzesełku.
W moim
umyśle nie było nic prócz myśli, by nie trwało to zbyt długo. Chciałem umrzeć
nie cierpiąc zbytnio, chociaż teraz nie było to do końca wykonalne.
Ręce
mimowolnie zadrżały, gdy doktor podszedł do mnie z krótkim pejczem zakończonym
małymi haczykami. Uderzył mnie tylko raz, ale poczułem ból na całym ciele. Moja
już nieco zbroczona posoką koszula właśnie uległa zniszczeniu, a moje ciało
przeszył mocny skurcz mięśni. Nie krzyknąłem jednak. Potrafiłem wytrzymać długo
takie rzeczy.
-
Mark... podaj mi skalpel. - mruknął cicho, po czym zerwał ze mnie pozostałości
materiału. Zauważyłem głębokie rany i westchnąłem cicho. Tuż przy głębokim
cięciu został jeden z metalowych haczyków. Był wbity tak mocno, że nie dałoby
się go wyjąć ręką.
Mężczyzna
podał temu pierwszemu nóż, a on sprawnym ruchem odciął kawałek skóry razem z
metalem. Jęknąłem przeciągle, bo zrobił to wyjątkowo brutalnie, ale nadal
myślałem racjonalnie.
Z rany
coraz obficiej zaczęła lecieć krew, a ja słabłem z każdą minutą. Mężczyźni
próbowali też kilku innych rzeczy, by mnie osłabić, ale nie dawałem się twardo
zaciskając zęby. Jima Moriarty'ego nie tak łatwo jest złamać.
Poczułem
mocne ukucie w prawym boku gdy miałem przymknięte oczy więc szybko je
otworzyłem. Otwarłem je szerzej, bo spod moich żeber wystawał spory szpikulec.
Ciężko mi było oddychać przez to żelastwo.
- A
teraz, panie Moriarty, proszę nam powiedzieć wszystko o swoim zawodzie. -
powiedział Moffat patrząc na mnie z niemałym uznaniem.
Nie
odpowiedziałem, a on zaczął okręcać tę dziwną rzecz. Poczułem, jak drażni moje
organy wewnętrzne i wypuściłem powietrze z płuc.
- No
dobrze. Wrócimy za jakiś czas, a teraz... - jego współpracownik podał mu
strzykawkę, a ten bez problemu wbił ją w moją żyłę. - Dobranoc.
Po
kilku minutach odpłynąłem w niebyt śniąc tylko o Tomie.
***
Dziś
siedziałem na zupełnie innym krześle. Miało dużo zapinek i klamer, które
właśnie teraz mnie przytrzymywały. Całe było z metalu i pokryte jakąś dziwną
substancją. Ktoś nagle włączył zasilanie, a ja poczułem mocne skurcze ciała.
Serce gwałtownie mi przyspieszyło, a oczy rozwarłem do niemożliwej szerokości.
Przez cały mój organizm przetoczyła się fala prądu o wysokim natężeniu, a na
czole wystąpiły krople potu. Po chwili poczułem, jakbym słabł i zamknąłem oczy.
Cały drżałem, jakby wykąpano mnie w zimnej wodzie.
-
Witaj Jim! - zawołała wesoło kobieta. - Dobrze się bawisz? Bo ja tak.
Nie
było jej w pokoju. Mówiła tylko przez mikrofon, a w sali jej głos rozbrzmiewał
zdumiewająco obco, jakby nie była człowiekiem.
Mój
los został przypieczętowany. - pomyślałem, a przez moje ciało przetoczyła się
kolejna dawka energii elektrycznej. Straciłem przytomność po pół godzinie.
***
Według
moich obliczeń spędziłem na torturach tutaj trzy miesiące. Co będzie dalej? nie
wiem, ale mam nadzieję, że niedługo ktoś zakończy moje męki. Nie nie wytrzymam
długo, a chciałbym jeszcze chociaż raz pooddychać świeżym powietrzem lub
spojrzeć na to nudne miasto, które jest jakieś dwadzieścia kilometrów stąd.
Obliczyłem
to po tygodniu gdy słyszałem rozmowę dwóch facetów chodzących obok mojej celi.
Dwadzieścia pięknych kilometrów, by zobaczyć Londyn. Wiedziałem też, że jestem
teraz w piwnicach zamku tej kobiety. A podobno to ja mam manię wielkości...
Rany
ostatnio nie dokuczały mi aż tak bardzo, ale może dlatego, że doktor podał mi
jakąś substancję, która powoduje obumieranie nerwów. Wstrzyknął tylko jedną
trzecią strzykawki, po czym powiedział, że mi pomoże. Nie chciałem tego
przyjąć, ale nie miałem wyjścia. Wisiał nade mną póki się nie uspokoiłem i
wtedy podał mi to dziwne coś.
Od
tygodnia nie mogę jeść. Ostatnio zacząłem też słabnąć jeszcze bardziej, ale to
nieważne. Już nie wytrzymam długo zapewne i wtedy będę mógł spokojnie odejść
choć wcale nie czułem z tego powodu ulgi. Miałem na sumieniu istnienie, które
dostało kulę w głowę przez moją głupotę, a to była kara za nią.
Zamknąłem
przekrwione oczy i znów przywołałem sobie w głowie wizję tych pięknych
szafirowych tęczówek. Walcz... - szepnął ktoś mojej głowie, a mnie
zmroziło tak, jak za pierwszym razem. Nie mówił do mnie już tyle czasu...
Poznałem ten głos i uśmiechnąłem się do siebie.
-
Dziękuję. - szepnąłem zachrypnięty i w tym momencie otworzyły się drzwi.
Wiedziałem, co teraz nastąpi więc wstałem i poszedłem grzecznie za Gatissem, by
poprowadził mnie do - znajomych już - sal.
Szliśmy
powoli, a mój "nowy przyjaciel" pogwizdywał wesoło. Nie wiedziałem,
co mnie czeka, bo mieli szeroki wachlarz tortur. Miałem tylko nadzieję, że nie
będzie tak źle, jak ostatnio.
Czekała
już na mnie kozetka. Położyłem się, jak doktor kazał i zacząłem liczyć.
Doszedłem do dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt sześć i poczułem ból w
paznokciach. Nie zauważyłem kiedy mnie przywiązano, ale chyba dobrze zrobili,
bo strasznie się szarpałem. Bądź, co bądź jeszcze miałem jakieś czucie.
Spojrzałem na jedną z dłoni i zauważyłem tuż przy opuszkach palców igły.
Krew
zaczęła z nich mocno wypływać, ale to nieważne. Cierpienie jest teraz dobrem, a
ja mogę czuć w organizmie jeszcze tę adrenalinę, co dawniej. To takie piękne
uczucie mieć jeszcze coś ze starego siebie.
Posłałem
doktorowi uśmiech podziękowania, a on odpowiedział tym samym. Obaj dobrze
wiedzieliśmy, że już nigdy nie wyjdę z tych piwnic żywy więc pomagał mi, jak
mógł. Dobry z niego człowiek. W innych okolicznościach zatrudniłbym go pewnie,
jako jednego z najlepszych fachowców.
- Czy
pan jest stąd? - zapytałem nagle, podwyższonym tonem.
- Tak,
panie Moriarty. - odpowiedział skromnie i wbił pod mój paznokieć kolejną - tym
razem cienką - igiełkę.
- To
bardzo dobrze. - mruknąłem rozmarzony, nie czując już dokładnie swojego ciała.
Powoli traciłem świadomość.
***
-
Gdzie doktor? - zapytałem jego współpracownika, któryś raz z rzędu, ale nie
odpowiedział. Miałem dziwne wrażenie, że nie zobaczę już nigdy więcej tej
dobrotliwej twarzy, ale wpadł i zaczął się śmiać.
Odczułem
wielką ulgę. Minęło już pół roku odkąd tutaj byłem, a nie chciałem zostawać
sam. Ten człowiek naprawdę rozumiał, jaki byłem, bo on też miał coś ze mnie.
Mogłem go nazwać przyjacielem.
Dziś
planował całkowicie coś nowego, a mnie przeszył dreszcz podniecenia. W ręku
trzymał drobny młotek, co dawało mi pole do kreatywnego myślenia, mimo iż to ja
byłem w tym wszystkim ofiarą.
Kazał
mi zdjąć wyświechtaną już nieco koszulkę i położyć się na plecach. Zamknąłem
oczy i znów zacząłem liczyć. Wyszła ta sama liczba, co wcześniej gdy poczułem tuż
przy płacach mocny ucisk i przenikliwy ból w łopatkach. Gwoździe... Jęknąłem
przeciągle, a potem poczułem, jak posoka spływa po moich ramionach. Nacinał mi
skórę żyletką. Lek od Moffata przestawał działać, co spowodowało moje
konwulsje, ale tylko chwilowe. Nie spodziewałem się, że tak szybko nadejdzie
moje...
***
Minął
mniej więcej rok odkąd tutaj jestem. Ciężko mi chodzić o własnych siłach więc
pomagają mi, jak mogą. Pan Gatiss powiedział, że już niebawem nadejdzie mój
koniec. Pogodziłem się też z tym, że śmierć Thomasa była moją winą. Nie można
wiecznie rozpamiętywać swoich błędów, chociaż tęskniłem za jego uśmiechem coraz
bardziej. Może dlatego, że niedługo mieliśmy się spotkać. Ciekawe z drugiej
strony czy to się stanie. Miałem nadzieję, że tak.
Dziś
przyniesiono i lustro, ale je zbiłem, nie mogąc na siebie spojrzeć. Może nie
przeszło mi do końca to poczucie winy? Tak czy inaczej dziś podobno miało być
coś wyjątkowego. Nawiasem mówiąc cieszyłem się bardzo na myśl o nowych
sposobach tortur. Może doktor Moffat i jego współpracownik wypłynął jakoś na
wyżyny tego biznesu i po cichu na to liczyłem.
Szliśmy,
jak zwykle, w milczeniu, ale dziś czułem taki spokój, jaki trudno odgadnąć.
Siadłem potulnie na krześle przy pomocy Marka i uśmiechałem się. Doktor miał ze
sobą dziś tylko masę strzykawek. Dziś koniec. Przywitam śmierć, jak brata.
Do
pokoju weszła też ona. Była ubrana całkowicie na biało. Zmieniła także kolor
włosów na blond i stwierdziłem, że nawet jej to pasuje. W końcu to piękna
kobieta.
-
Witaj, Jim. Dziś będę tutaj. - powiedziała z uśmiechem i przysiadła skromnie w
kącie chociaż jej niebieskie oczy nadal miały tę śmiałość, którą zapamiętałem
przy pierwszym spotkaniu.
Nagle
zgasło światło, a ja siedziałem zdezorientowany dłuższą chwilę. W chwilę później
dobiegły mnie strzały z karabinu i to całkiem blisko, następnie ktoś używał
tylko i wyłącznie pistoletu. Strzelał raz za razem, a mnie zaciekawiło kto
byłby na tyle szalony, by z nią zadzierać. Nikomu przecież nie zależało, żeby
mnie stąd wyciągnąć.
- Cholera
jasna! - krzyknęła i poderwała się z miejsca. - Uciekam. Moffat... zróbcie
wszystko, by dokończyć.
Uciekłaby,
gdyby drzwi nie otworzył ktoś z impetem. Nie patrzyłem w tamtą stronę. Bardziej
skupiałem się na wielkiej strzykawce, którą doktor miał zamiar wbić w moje
serce. Wahałem się tylko przez chwilę, po czym podniosłem koszulkę. Zamachnął
się mocno, ale nie zdążył wstrzyknąć do końca substancji, bo ktoś w tym
momencie z niesłychaną precyzją rozerwał mu potylicę. Krew w większości
wylądowała na mnie i zaczęła przesączać się przez koszulkę. Moje włosy
przybrały kolor szkarłatu.
Poczułem,
jakbym odpływał, ale trzymało mnie jeszcze coś. Resztkami świadomości
spojrzałem na rozmazaną lekko twarz kobiety, a potem moim oczom ukazał się on.
Chryste, nie!
- To,
co zrobiłaś... Zapamiętam, Elise. - warknął, a ja usłyszałem mocne uderzenie. -
A teraz znikaj, póki mam dla ciebie jeszcze odrobinę litości!!!
Już
nic nie widziałem. Słyszałem tylko kroki i czułem przenikający mnie chłód. Moje
serce stopniowo zwalniało.
-
Mycroft! Tutaj! - wrzasnął głośno, po czym wyjął z mojej piersi igłę wraz ze
strzykawką. Jego głos powrócił nagle, jakbym słyszał przez wodę. To tylko sen.
To się nie dzieje. Jestem pewien. - Żyjesz? - klepnął mnie w twarz i chociaż
czułem to ciężko mi było otworzyć usta.
- No
gra była ciężka. - usłyszałem zimny głos starszego z braci Holmesów. - Dobrze
się spisałeś.
-
Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - odparł równie chłodno. - Widzisz...
tak to jest gdy się czuje. Lepiej się w takie rzeczy więcej nie bawić.
- Masz
zupełną rację.
Znów
usłyszałem kroki, ale tym razem wyczułem, że w pokoju jestem ja i on. Miałem
ostatnią szansę, by to powiedzieć przed moim końcem, mimo iż słyszałem, że to
gra. Możliwe, ale bardzo udana. Pozbyli się mnie na zawsze.
-
Żyjesz? Błagam się, powiedz coś. - te dźwięki nadały mi nagle rytmu. W tych
ostatnich uderzeniach utwierdziłem się jedynie w przekonaniu, że to, co czuję
jest prawdą i to najszczerszą. - Przybyłem tutaj specjalnie ze wschodu. Nie
wiedziałem, że jest...
- Kocham
cię... - wybełkotałem z ledwością, przerywając mu i już nie miałem sił, by...
Wow! Mam nadzieję że za niedługo kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńświetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo :*
OdpowiedzUsuńMoffat i Gatiss XD popłakałam się ze śmiechu jak tylko zostali przedstawieni XD kocham Was dziewczyny! <3
OdpowiedzUsuńTaki miał być efekt ;)
OdpowiedzUsuńŁAMIECIE MI SERCE! ;___;
OdpowiedzUsuńNajlepszy rozdział jaki kiedykolwiek czytałam. Genialne opisy tortur oraz duża wyobraźnia. Ale nie wybaczę Ci tego co zrobiłaś z Jimem ;-; Ja wiem, że ma na swoim "sumieniu" wiele osób, no ale... ;_____;
(Tak jak wyżej) Jak przeczytałam, że torturować Moriarty'ego będzie Moffat i Gatiss to po prostu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać :D Geniusz! :D
Więcej, więcej! Nie mogę się doczekać co będzie z Jamesem. Wyjdzie z tego? Może Sherlock się nim zaopiekuje D: Mimo wszystko ma żyć!!
Weny, kochana :)
Jeszcze sama nie wiem, co z Jimem :D No i jak przyjmie to Sherlock, że ktoś go oszukał i na dodatek ktoś bardzo bliski.
OdpowiedzUsuńCokolwiek nich się dzieje, ale zabraniam uśmiercać Jima! To mi do końca złamie serce ;_______;
UsuńNaprawdę nie zauważyłaś komu on powiedział "Kocham cię"? :D
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział ??
OdpowiedzUsuńRobi się :*
UsuńJaki genialny rozdział *.*
OdpowiedzUsuńGenialny po prostu.. poprostu genialny!
czekam na więcej! :)
zapraszam do mnie
magiczna-szatynka-zhogwartu.blogspot.com
& nowy blog :)
historia-z-sherlockiem-holmsem.blogspot.com
~A/M
Kiedy następny rozdział? :*
OdpowiedzUsuńPewnie w nd xD
UsuńJak nas ktoś nie przygrucha xD te podróże ;)
OdpowiedzUsuńNoo, i gdzie ten rozdział? ;) My tu czekamy z niecierpliwością ;*
OdpowiedzUsuńRozdział prawie na ukończeniu, tylko nie wiem jeszcze czy wyrobie się dziś. Jak nie dziś to jutro będzie na milion % Keep calm :* Wiem, że czekacie :)
UsuńNo i gdzie ten rozdział? :((((
OdpowiedzUsuńJuż wrzucam!!!! :D
UsuńGatiss i Moffat. MOja pierwsza reakcja, to WTF?!, a potem śmiech, SUPER!
OdpowiedzUsuń